IV - "Walking away is easy; the real task is not to look back"
Tareo wyjątkowo został dziś dłużej przy stole niż normalnie. To znaczy, nie uciekł zaraz po skończonym posiłku do swojego pokoju. Mało tego, tym razem nawet się nie spieszył i co i rusz spoglądał sponad swojego talerza na białowłosego. Normalnie Garou burknąłby coś w stylu: "Czego się gapisz, dzieciaku?". Właściwie to nawet coś podobnego cisnęło mu się na usta. Problem polegał jednak na tym, że ów dzieciak był u siebie i tym razem to mężczyzna musiał się dostosować. Ponad to, rozumiał, że chłopiec się go bał. Nie chciał więc dolewać oliwy do ognia, żeby później nie wyszło, że ten porwie się na jakieś głupstwo ze względu na to, aby tylko uwolnić się od ich dodatkowego, chwilowego lokatora.
Tareo wpatrywał się w niego wielkimi oczami. Już nie unikał kontaktu wzrokowego. Nie drżał na brzmienie jego głosu. Wyglądało to tak, jakby w jednej chwili wszystko nagle wróciło do normy, do stanu rzeczy sprzed wydarzeń, które ostatecznie zmusiły go do pomieszkiwania chyłkiem w cudzym przybytku.
Nawet po skończonym posiłku chłopiec wciąż siedział na swoim miejscu i wlepiał w niego spojrzenie. Jego mina mówiła, że miał tysiące pytań, ale póki co żadne z nich nie przerwało ciszy. Widząc, że nachalne gapienie się dziecka, zaczyna być uciążliwe dla dorosłego, Asami wtrąciła się:
- Tareo, odrobiłeś już lekcje? - zapytała.
- Jeszcze nie - westchnął, po czym w końcu wstał i poszedł do siebie.
Garou ledwo powstrzymał się od odetchnięcia z ulgą z tego powodu.
- Dziękuję za dzisiaj - odezwała się ponownie.
Białowłosy podniósł na nią spojrzenie, a następnie je opuścił. Nic nie powiedział. Bo i co niby miałby powiedzieć? "Nie ma sprawy."? "Na mnie zawsze możesz liczyć."? Żadne z tych słów nie były prawdziwe. Gdyby nie przyjęła go pod swój dach, bez względu na to czy wiedziałby, że to ta konkretna, szykanowana dziewczyna była niesławną siostrą Tareo, czy też nie, nie przejąłby się jej problemami. Nie pomógłby jej w podobnej sytuacji. Przeszedłby obojętnie. I tak też zrobi następnym razem. Z tej racji nie mogła liczyć na usługi bodyguarda z jego strony liczyć w przyszłości. Ani tej najbliższej, ani tej bardziej odległej. Żadnej. To był tylko jednorazowy wybryk. Kaprys, chciałoby się rzec.
Wpatrując się w już pusty talerz, rozmyślał nad tą sytuacją raz za razem. Dlaczego właściwie tak się zdenerwował, kiedy jakieś uliczne plotkary żyjące życiem innych zarzucały Asami puszczenie się na prawo i lewo oraz posiadanie dziecka w wieku Tareo pomimo jej młodego wieku? Dlaczego tak się zirytował, kiedy zaczepiła ją osiedlowa inteligencja? Dlaczego bez chwili pomyślunku stanął w jej obronie? Przecież normalnie nic by go to nie obeszło. Mało takich tragedii życia codziennego rozgrywało się na ulicach każdego dnia? Póki co nie pochylił się nad żadnym z podobnych przypadków. Aż do teraz.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Kwestia jego samego. Jego ruchów i jego pokiereszowanego ciała. Po spacerze w okolice opuszczonej szopy i z powrotem był naprawdę zmęczony. Poruszał się znacznie wolniej niż normalnie. Czoło miał zroszone potem. Zaczynało kręcić mu się w głowie i zbierać na wymioty. A tu proszę. Kiedy miało dojść co do czego, zaatakował niczym w najlepszej formie. Sam nie wiedział, jakim cudem przemieścił się z jednego miejsca na drugie tak szybko. Poza tym, położył około dziesięciu chłopa jednorącz, stojąc do nich bokiem, nie ruszając się przy tym nawet z miejsca. W mgnieniu oka. Ta prędkość była zaskoczeniem nawet dla niego. Nie żeby jakieś uliczne rozrabiaki mogły stanowić dla niego jakikolwiek problem. Mimo to trzeba było przyznać, że poradził sobie z nimi śpiewająco. Aż za łatwo. Tym bardziej biorąc poprawkę na jego stan zdrowia, który wciąż pozostawiał trochę do życzenia. Czyżby zwyczajnie stał się silniejszy? Czy to była zasługa kilkudniowego, porządnego odpoczynku i odpowiedniej diety? A może tak się stało za sprawą odpowiedniej motywacji i powodu do działań? Tyle już przecież widział i nasłuchał się o przypadkach beznadziejnych, bez wyjścia, z których główny bohater wychodził jednak obronną ręką powołując się na próbę obrony istotnej dla niego kwestii lub dążenie celu, w drodze, do którego nie mógł się poddać przed osiągnięciem swoim zamierzeń. Jeśli przyjąć takie rozwiązanie, to wracał do punktu wyjścia. Bo niby z jakiej racji ochrona Tareo i jego siostry miałaby być dla niego jakimś nieziemskim priorytetem czy motywacją, która wynosiła go na niemal nowy poziom umiejętności?
Nie wiedział.
I wyglądało na to, że w pustym talerzu, w który się uporczywie wpatrywał, też nie znajdzie odpowiedzi na dręczące go pytania.
***
Asami znów zarywała noc nad książkami. Garou, chociaż zmęczony, nie mógł usnąć. Zszedł więc na dół. Z początku milczał, czytając jedną z podwędzonych książek i tylko spoglądał na dziewczynę znad oprawy co jakiś czas. Lektura akademicka była zaskakująco interesująca, gdyż dotyczyła przedmiotu, którym się pasjonował, jednak ciekawość i dręczące go pytania bez odpowiedzi dawały mu się we znaki i nie pozwalały skupić się w pełni na czytanych paragrafach, analizowanych schematach i tabelach.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to nie duś tego w sobie - poleciła.
Białowłosy wahał się przez chwilę. W końcu jednak westchnął, stwierdzając, że nie ma sensu udawać niezainteresowanego, kiedy i tak został już przejrzany.
- Wiesz, kim jestem, prawda? - zapytał.
- Wiem - przyznała spokojnie, nie odrywając wzroku od podręcznika.
- Dlaczego więc mi pomagasz? - dociekał. - Jeśli wyda się, że ukrywałaś przestępcę pod własnym dachem, w dodatku mając świadomość swoich działań, możesz mieć przez to nie lada kłopoty - przestrzegł.
- Jakoś sobie poradzę - zapewniła wciąż głównie skupiona na czytaniu.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - doskoczył do niej w jednym susie, zmniejszając między nimi odległość.
Siedzieli stykając się udami. Mężczyzna wyrwał jej książkę z ręki i przysunął się tak, iż niemal stykali się nosami. Czerwonowłosa posłała mu zdziwione spojrzenie. Niemniej, zielone lodowce i arktyczne, bezbrzeżne morzu jej oczu pozostały spokojne i niezmącone. Jego gwałtowne zachowanie nie wstrząsnęło nią - a to oznaczało jedno: nie bała się go. Nawet jeśli doskakiwał do niej jak drapieżnik do swojej ofiary. Nic sobie z tego nie robiła. Przeszło mu przez myśl, że albo jest głupia i pozbawiona instynktu samozachowawczego, albo go bagatelizuje, albo... no właśnie, albo co?
Przekrzywiła głowę do ramienia spoglądając na niego niczym sroka na błyszczące świecidełko. Z dna jej oczu bił chłód, który wywowływał u niego dreszcze na plecach. Mimo to nie cofnął się.
- Dlaczego mi pomagasz? - powtórzył. - Jeśli myślisz, że coś w ten sposób ugrasz, to się grubo...
- Niczego od ciebie nie chcę - przerwała mu, zanim rozkręcił się na dobre. - Zwracam ci jedynie przysługę, którą może nawet nieświadomie mi wyświadczyłeś - wytłumaczyła. - Stanąłeś w obronie Tareo. Doceniam to. To dla mnie bardzo ważne.
- Tareo znalazł się w niebezpieczeństwie przeze mnie - argumentował. - Gdybym nie zaszył się w tej szopie, to ta obława przebierańców w ogóle by się tam nie pokazała - zauważył.
- To prawda, polowali na ciebie, nie na Tareo ani nie strzelali bez celu do opuszczonego budynku w środku lasu - zgodziła się. - Ale ostatecznie stanąłeś w obronie Tareo, kiedy mogłeś martwić się wyłącznie o własny tyłek. Domniemam, że taka opcja byłaby o wiele prostsza i wygodniejsza - stwierdziła wypranym z wszelkich emocji tonem głosu.
- Zaatakowałaś bohatera - wypomniał jej.
- Owszem - przyznała bez skruchy.
- Gdyby ktoś się o tym dowiedział, również miałabyś kłopoty - dziewczyna zbyła jego słowa wzruszeniem ramion. - Dlaczego po prostu nie wyszłaś z ukrycia i nie powiedziałaś, że w środku jest twój brat? - dociekał.
- Bohaterowie byli zdeterminowani, żeby wziąć ze sobą twoją głowę. Pomniejsze ofiary zapewne mogłby zostać wrzucone w koszta konieczne, niemożliwe do uniknięcia podczas wykonywania tak chwalebnego zadania - przewróciła oczyma. - Im nawet nie chodziło o zlikwidowanie zagrożenia, jakim jesteś. Im po prostu chodziło o zasłużenie się, zyskanie rozgłosu i podskoczenie w rankingach. Tacy są obecnie ci bohaterowie. Nie patrzą na to, co dzieje się dookoła. Wykonanie zadania jest priorytetem - fuknęła.
- A ty bardzo rozsądnie stanęłaś w obronie tegoż zagrożenia, jak też mnie nazwałaś, a następnie zaprosiłaś mnie do własnego domu - rzucił cynicznie.
- Stanęłam w twojej obronie równie pośrednio jak i ty w obronie Tareo - wykłócała się. - Chodziło mi głównie o mojego brata, tak jak i tobie chodziło o zachowanie głowy na karku. Niemniej, nie zapomniałeś o Tareo i za to jestem ci wdzięczna. Goszcząc cię u siebie postanowiłam ci tę wdzięczność okazać - wytłumaczyła.
- To wciąż nie zmienia faktu, że większość ludzi zaufałaby bohaterowi, a nie Łowcy Bohaterów. Zdecydowana większość, o ile nie wszyscy na twoim miejscu, ujawniliby się i próbowali perswadować z bohaterem. Ty jednak w ostateczności uznałaś mnie za mniejsze zło. Uważałaś, że byłem w tak złym stanie, że nawet ty dałabyś sobie ze mną radę w pojedynkę? A może aż tak wysoko wyceniasz swoje zdolności? - rzucił zaczepnie, wyszczerzając się krzywo półgębkiem. - Miałaś szczęście, że straciłem przytomność. Nie miałaś w końcu pewności, że po rozprawieniu się z bohaterami, nie zaatakuję i ciebie.
- Nie jestem bohaterem - wykłócała się. - Dlaczego miałbyś robić mi więc krzywdę?
- Bo jestem potworem? - prychnął. - Poza tym, nie znałem cię. Skąd niby miałem wiedzieć czy nie jesteś kolejnym startującym, aspirującym bohaterem, który zwietrzył okazję na wybicie się w rankingu?
- Nie byłam głupio przebrana.
- To stereotyp. Niektórzy bohaterowie chodzą po cywilnemu.
- Widziałeś mnie w parku z Tareo.
- To wciąż nie zmienia faktu, że nie wiedziałem czy jesteś bohaterem, czy nie. Masz atletyczną budowę. To nawet przemawia za tym, żeby wziąć cię za podlotka w tej pożal-się-Boże branży.
- Skoro widziałeś mnie z Tareo to wiedziałeś, po co tam przyszłam - nie dawała za wygraną.
Przez chwilę milczeli. Mężczyzna obserwował ją uważnie.
- Przyznaj - zaczął powoli, przeciągając słowa - tu nie chodzi o mnie. Tylko o nich. O bohaterów. Żywisz do nich jakąś niechęć - wydedukował. - To dlatego wybrałaś mnie jako mniejsze zło - czerwonowłosa milczała. - Co takiego ci zrobili?
- Dlaczego cię to interesuje? - niemal syknęła, a jej jadeitowe oczy zamieniły się w dwa zwierciadła z zielonego lodu, za którymu rozhulała się prawdziwa zamieć śnieżna. Znów przeszły go dreszcze.
- Już po raz drugi wspomniałaś o bezkompromisowości bohaterów, którzy skupieni są jedynie na wykonaniu zadania, za które zbiorą poklask, a nie na to, co dzieje się dookoła. Mówiłaś, że niekiedy są winni więcej zniszczeń niż same potwory, z którymi walczą - przypomniał sobie. - Chodzi o twoich rodziców... prawda? - zgadywał.
Asami przymknęła powieki i zacisnęła szczęki. Pokiwała głową.
- To się stało już dwa razy - warknęła. - Najpierw zginęła moja mama. Tata ożenił się po raz drugi. Urodził się Tareo. Wszystko było w porządku. Jakoś pozbieraliśmy się po stracie. Potem to stało się ponownie... - ostatnie słowa niemal wyszeptała, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Co dokładnie się stało? - wiedział, że nie powinien dopytywać, ale ciekawość wzięła nad nim górę.
- Moja mama zginęła w gruzach walącego się budynku zniszczonego przez jednego bohatera walczącego z potworem. Co śmieszne, to właśnie bohater zniszczył cały budynek, a nie potwór - wydała z siebie zduszony śmiech, jednak wcale nie było jej do śmiechu. Jej oczy stały się matowe, zaszły mgłą, kiedy spoglądała w bolesną otchłań wspomnień. - Ale drugi raz... to było wręcz niepojęte. Był tu kiedyś potwór nazywany Śmieciarzem. Tutaj, u nas w dzielnicy. Mieszkał w kanałach i właściwie zajmował się zjadaniem śmieci. Stąd też nazwa. Zdarzało się, że po złości komuś upaskudził buty, zjadł coś, co wypadło ci z kieszeni na chodnik albo domagał się resztek jedzenia, kiedy jadłeś na zewnątrz. Był niegroźny. Właściwie przydatny, bo ulice wręcz lśniły czystością. Nigdy nie stwarzał żadnych problemów. Nie zaczepiał dzieci, nie stresował zwierząt, nie naprzykrzał się mieszkańcom. Któregoś dnia jednak pojawił się bohater, który postanowił go sprzątnąć, bo musiał wyrobić jakąś normę czy coś podobnego. Ten bęcwał w lateksie bez chwili pomyślunku wbił się w ulicę zastawioną samochodami w korku. Przebił się przez asfalt, dopadł potwora i go rozgniótł. Pech chciał, że przy impecie, z jakim rozbił jezdnię, kilka aut wpadło do wybitej dziury i rozbiło się. Mój tata i macocha byli na przedzie. Pewnie przeżyliby kolizję, ale za nimi zsunęły się kolejne samochody, które ich przygniotły. Tego już nie przeżyli - opowiedziała przyciszonym głosem.
Garou milczał.
- Wiesz... - podjęła ponownie spoglądając na niego niemal pustymi oczodołami. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że faktycznie byłoby lepiej, gdyby nic w nich nie było, gdyż jej spojrzenie było gorzej niż tylko przerażające. - Cały czas mówisz o tym, że chcesz zostać potworem - prychnęła. - Serio jesteś tak głupi? - pokręciła z niedowierzaniem głową. Białowłosy ściągnął brwi i już chciał odpowiedzieć na obelgę, jednak dziewczyna kontynuowała, nie pozwalając mu dojść do słowa. - Naprawdę nie rozumiesz, że najgorszymi potworami są właśnie ludzie? - spojrzała mu przejmująco głęboko w oczy. Mężczyzna wytrzeszczył na nią w zdziwieniu oczy. - Nie widzisz tego wszystkiego, co sobie robimy nawzajem? - zapytała. - Jeśli faktycznie chcesz być najgorszym z demonów, to właśnie jesteś na najlepszej drodze. Teraz. Nie robiąc zupełnie nic. Po prostu będąc człowiekiem. Nie musisz się zmieniać, żeby stać się potworem. Wręcz przeciwnie. Musisz nim pozostać - odezwała się poważnie, cały czas nie spuszczając z niego dziko i chorobliwie lśniących oczu.
Słysząc te słowa aż zachłysnął się powietrzem z wrażenia.
O tym nigdy nie pomyślał.
***
Asami dała mu swoim wczorajszym stwierdzeniem do myślenia. Znowu. Cholera, to babsko za dużo ostatnio mieszało mu w głowie...
Możliwe jednak, że w jej słowach faktycznie coś było. Przecież tyle obecnie się słyszało o złych ludziach, którzy zamieniali się w sposób spontaniczny w potwory przez swoje zepsucie i złe uczynki. Garou był daleki od zostania świętym. Lista jego zbrodni i przestępstw była długa. I gościły na niej naprawdę poważne przewinienia. A mimo to z jakiejś racji wciąż pozostawał człowiekiem - podczas gdy inni podrzędni rzezimieszkowie i złodziejaszki zamieniali się w potwory, osiągając to, czego on nie mógł zdobyć. Dlaczego? Czy był ku temu jakiś powód? Czy Garou był "zbyt zły", żeby stać się potworem? Czy był tak zepsuty, że pisane mu było zostanie człowiekiem już do końca jego dni?
Chociaż... jakby się tak nad tym zastanowić, to czy miało to tak naprawdę jakiekolwiek znaczenie, po której stronie stoisz - po stronie ludzi czy potworów? Ostatecznie obie strony w identyczny sposób przelewały krew - między swoimi jak i obcymi. Ludzie mordowali się wzajemnie oraz polowali na potwory. Potwory z kolei bywały nierzadko kanibalami i ich głównym celem w życiu było uprzykrzanie życia ludziom.
Mógł więc zaryzykować stwierdzeniem, że byli niemal identyczni.
Więc jaki sens miało stawanie się potworem? Od znaczącej części z nich i tak był już silniejszy. Od pozostałej reszty dopiero stanie się silniejszy w przyszłości dzięki swojemu uporowi oraz treningom. Czy naprawdę tak desperacko potrzebował dodatkowych kończyn w przypadkowych miejscach lub chciał obrosnąć futrem, piórami albo łuską? Czy stając się potworem, zyskałby tak naprawdę coś, czego nie mógł mieć jako człowiek, poza szkaradnym wyglądem i większymi gabarytami?
Co jeśli odpowiedź na to pytanie brzmiała: "nie"?
Garou był w stanie poświęcić swój urok osobisty, żeby stać się silniejszy. Właściwie był w stanie poświęcić wszystko, byle tylko dalej rosnąć w siłę. Ale co, jeśli jego podejście było od początku błędne? Co jeśli odrzucanie wszystkich i wszystkiego, uczyniło go tak naprawdę słabszym?
Tej nocy nie zmrużył oka. Rozmyślał o tym, co powiedziała mu Asami, o samej dziewczynie, o swoim mistrzu... Chcąc, nie chcąc, musiał przyznać, że dziewczyna była twarda. Wyglądało jednak na to, że jej siła pochodziła z potrzeby dbania o ostatniego, ostałego się przy życiu członka jej rodziny. Z Bangiem było podobnie. Był silny, bo zależało mu na jego uczniach, których traktował jak własnych synów. Starzec trenował ich, żeby zrobić z chuderlawych, bojaźliwych chłopców prawdziwych mężczyzn, którzy mogli wkroczyć w dorosłe życie z dumą. Oboje mieli coś, co chcieli chronić i dla tego konkretnego celu wciąż rośli w siłę - po to, aby podołać każdemu kolejnemu wyzwaniu i zagrożeniu, które mogłoby stanąć na drodze ich bliskich.
A on? Jaki był jego cel? Chciał stać się silnym, żeby... władać światem? Nie. W nosie miał władzę i potęgę. Dla samego sportu? Żeby skopać parę tyłków i wziąć odwet za stare dzieje? Bo był niegrzecznym, nieułożonym kundlem, który gryzł wszystkich jak popadnie?
Kiedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie miał przed sobą żadnego klarownego celu jak wspomniana dwójka, zrozumiał, że w gruncie rzeczy póki co błądził po omacku. Trudno było mu się do tego przyznać, ale zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie tędy droga.
Potem przyszła następna myśl. Że jest samolubny. Że wszystko, co do tej pory robił, było dla jego własnego komfortu. Wszystkie walki, które stoczył, były prowadzone ku jego rozrywce lub w obronie jego własnej skóry. Nikogo innego. Raz się tylko zdarzyło, że przy okazji próbował uratować Tareo. Ale to był przypadek. A to i tak było tylko tak przy okazji, tak jak zauważyła wcześniej Asami. Jego głównym priorytetem zawsze był jego własny tyłek i nic innego.
Jakże... żałośnie.
Czy naprawdę był aż takim prostakiem bez ambicji, który póki co puszył się z nie wiadomo jakiego powodu? Był wróblem, który próbował podszywać się pod pawia? Ćmą, która udawała motyla?
Nie wiedział.
Ale sam fakt, iż się wahał, iż nie mógł z miejsca definitywnie odrzucić podobnego podejrzenia, napawał go niesmakiem do własnej osoby.
Znów przeszło mu przez myśl, że za bardzo skupiał się na rozwoju fizycznym. Już wcześniej zdał sobie sprawę, że siła umysłu jest równie ważna, o ile nawet nie ważniejsza, gdyż determinacja była motorem, która pchała ciało naprzód. Niemniej, ostatnim razem na prowadzeniu rozmyślań się skończyło. Od tamtej pory nie zrobił w tej sprawie nic.
Kiedy analizował tak osobę Silverfana i dziewczyny, która go przygarnęła, widział, jakim trudnościom każde z nich musiało sprostać. Jego mistrz musiał zapanować nad sporą grupą uczniów w burzliwym okresie życia nabuzowanych adrenaliną i testosteronem, przepełnionych chęcią konkurencji. Musiał rozstrzygać ich spory i brać stronę jednego z nich, karząc drugiego, podczas gdy każdy z nich był tak naprawdę mu równie drogi i staruszek nigdy nikogo nie dyskryminował ani nie faworyzował. Każda taka sytuacja była dla niego porównywalna do tego, jakby został zmuszony do wyboru, którą kończynę w swoim ciele lubi najbardziej, którą z nich chciał zachować, kiedy prawdą było, że tak naprawdę potrzebował ich wszystkich do sprawnego poruszania się i funkcjonowania.
Asami przejęła obowiązki rodzicielskie w zdecydowanie za młodym wieku. W pojedynkę próbowała zastąpić ojca i matkę Tareo, jednocześnie zajmując się domem, pracując i ucząc się. Zgadywał, że wrogość i niepochlebna opinia sąsiadów, którzy mieli ją za młodą kurwę, która szybko zaszła w ciążę też nie ułatwiała jej tych i tak wystarczająco trudnych zadań. Walczyła z biedą nic nie robiąc sobie z kpin i szykanowań, próbując wychować brata najlepiej jak mogła, mimo iż wszystko wskazywało na to, że sama zapewne nie miała zbyt wiele czasu, żeby nacieszyć się dzieciństwem czy okresem nastoletnim. Ledwo starczało jej na jedzenie i rachunki, a mimo to wzięła sobie na dokładkę na głowę kolejny problem w postaci jego nieskromnej osoby. Pomogła mu niemal bezinteresownie, bardziej wmawiając sobie, że miała ku temu powody niżby faktycznie była mu coś winna. Bo uważało, że tak należało. Bo miała poczucie honoru. Bo nie dbała tylko i wyłącznie o własną skórę. Bo brnęła wciąż przed siebie nawet jeśli jej ciało miało już ochotę się poddać, nawet jeśli za zielonymi lustrami jej oczu już nic nie było. Wciąż brnęła przed siebie - z siłą i jednym celem, jakim było chronienie brata. Niby żywa na zewnątrz, a jednak tak zniszczona i zraniona wewnątrz, że niemal martwa, konająca. Życie dało jej w kość. To dlatego jej wzrok był taki zimny, pełen boleści i niewypowiedzianego cierpienia. Ona nie zatrzymywała się, żeby ponarzekać, zostać dłużej w łóżku i wygrzać zmęczone kości - w przeciwieństwie do niego, który wylegiwał się teraz pod nagrzaną pościelą. I to od już jakiś ładnych paru dni.
Nie oglądała się za siebie. Nie rozdrapywała starych ran, mimo iż szedł o zakład, że te tak naprawdę nigdy nie miały nawet szansy się zabliźnić. Nie przejmowała się tym, co robili jej ludzie, tak długo, jak nie odbijało się to na jej bracie. W odróżnieniu od niego. On wciąż wracał do przeszłości i odgryzał się wszystkim, nawet tym, którzy chcieli dla niego dobrze, tylko dlatego, że został kiedyś zraniony. Nie potrafił przejść obojętnie nad własnym bólem. Nie potrafił zapomnieć. A właściwie to nie chciał. Zachowywał się, jak rozpuszczony smarkacz. I tak szedł przez życie. Bo to była wygodna droga. Problem polegał jednak na tym, że prawdopodobnie prowadząca donikąd.
No dobrze. Zdał sobie sprawę ze swoich błędów. Pozostawało teraz pytanie, co z tym fantem zrobić? Za co powinien się teraz wziąć, żeby te głębokie rozmyślenia nie zostały jedynie białą pianą na morzu, która pojawiała się i znikała na brzegu? Co miał zrobić, żeby zmienić coś w swoim życiu i tym razem stać się naprawdę silnym?
***
Dzielnica na obrzeżach nie była tak zaludniona jak centrum miasta. Właściwie to zamieszkiwała tu stosunkowo mała wspólnota, w której każdy znał każdego. Z tej racji miejskim plotkarzom nie mogła umknąć wiadomość o nowym towarzyszu Asami, z którym czerwonowłosa była widziana już kilkakrotnie. Garou pomagał czasem z zakupami lub odprowadzał Tareo, który znów zaczął z nim rozmawiać tak jak dawniej. Bywało też, że odprowadzał dziewczynę, kiedy ta kończyła późno pracę. Od tej pory nikt już nie stawał na jej drodze, nikt nie odważył się rzucić głośno złośliwego komentarza. Tym bardziej, że mężczyzna przestał kryć się pod kapturem, gdyż i tak został rozpoznany, przez miejscowych obserwatorów dzielnicy.
Nikt się póki co jednak nie zjawiał. Wszyscy niby powszechnie znali jego położenie, jednak żaden z bohaterów jakoś nie spieszył się z eskapadą po jego głowę. A nawet gdyby jakiś taki idiota się znalazł, to Garou był przygotowany. Wypoczął, doszedł do siebie. Był czujny. Cholernie czujny jak jeszcze nigdy wcześniej. Bo tym razem był świadom, jakie niebezpieczeństwo niesie ze sobą jego obecność dla innych. I był gotów wziąć tę odpowiedzialność na siebie.
Nie mieszkał u Asami za darmo. Oddał jej oszczędności ze słoika, które zostały mu po zaopatrzeniu się w nowe ubrania. Początkowo dziewczyna się wzbraniała, więc wcisnął jej gotówkę niemal siłą, gdyż zdawał sobie sprawę, że przecież generował koszta i to niemałe. Oprócz tego, przynosił co jakiś czas to, co udało mu się skroić z jakiś drobnych rabusiów, których dopadał wieczorami podczas swojego, jak to nazywał, spaceru po dzielnicy dla rozprostowania nóg.
Zajmował się chłopcem, kiedy czerwonowłosa szła na uniwersytet albo do pracy, aby nie obawiała się, że dziecko musiało zostać w domu samo bez opieki. W czasie wolnym czytał wiele książek Asami oraz trenował na poddaszu. Kilka razy towarzyszył dziewczynie podczas treningu bokserskiego. Musiał przyznać, że była śmiesznie niska, ale miała całkiem sporo pary w tych przykrótkich kończynach. Przez to, że któregoś razu zdecydował się włączyć do jej rutyny pewne elementy z kickboxingu, obecnie chodził nawet poobijany. Gdyby nie był za każdym razem odpowiednio przygotowany na przyjęcie jej kopnięć, gdyby nie instruował jej za każdym razem, jak ułożyć stopę i gdzie celować, prawdopodobnie udałoby jej się go ściąć z nóg. Oczywiście w prawdziwej walce musiałaby jeszcze za nim nadążyć i stworzyć okazję, żeby wyprowadzić takie porządne kopnięcie, co prawdopodobnie nigdy by się nie stało, ale mimo to wciąż był pewien podziwu, że udało jej się wytworzyć tyle siły i tak solidnie opanować podstawy sztuk walki.
Po okolicy rozniosły się plotki, jakoby byli parą. Ludzie gadali, że nieźle się dobrali - ona, młoda kurwa z dzieckiem i on, diabeł w ludzkiej skórze. Ona nic sobie z tego nie robiła. On kilka razy chciał działać i zamknąć zbyt rozlatane jadaczki, ale ona zawsze go powstrzymywała. Mówiła, że nie ma sensu reagować na prowokacje, gdyż o to właśnie chodzi tym, którzy mówili o nich źle. O atencję. O reakcję. O więcej powodów do gadania. A oni nie zamierzali dawać im tej satysfakcji. Z każdym kolejnym razem uczył się puszczania pewnych uwag mimo uszu. Uczył się nie zwracać uwagi - albo inaczej, nie zwracać uwagi na rzeczy nieważne, a skupiać się na tym, co miało dla niego znaczenie. Uczył się wybierania mądrze swoich priorytetów. Uczył się przechodzić obojętnie wobec własnej krzywdy i obrazy. Za każdym razem, kiedy dochodziły go jakieś szepty z ciemnych uliczek, wbijał spojrzenie w plecy dziewczyny lub wyobrażał sobie jej sylwetkę przed sobą, kiedy był sam i podążał jej tropem. Szedł przed siebie. Spoglądał przed siebie. Tylko przed siebie. I się nie odwracał.
Z czasem zaczął zauważać, że nawet bardziej go denerwowało, kiedy ktoś mówił źle o niej, jednak wciąż starał się nie reagować. No chyba, że ktoś już wybitnie sobie nagrabił. Czasem wciąż puszczały mu nerwy, ale pracował nad sobą. Starał się. I to się liczyło. Asami doceniała jego wysiłki, choć najbardziej była zadowolona, kiedy nie musiała znowu spierać krwawych plam z jego ubrań.
Zamienili się miejscami do spania. Białowłosy nalegał, że czuje się już na tyle dobrze, że wystarczy mu kanapa, a nawet kawałek podłogi do spania, więc należyte łóżko powinna z powrotem zająć Asami. Spał więc od teraz w salonie na jaśku przesiąkniętym jej zapachem z racji poprzednich nocy, które tutaj spędziła, dzieląc się jednym kocem, kiedy on usiłował zasnąć przy włączonym świetle, a ona wciąż czytała i sporządzała notatki.
Któregoś późnego popołudnia, już po obiedzie, kiedy naczynia były pozmywane, a Tareo odesłany do swojego pokoju, żeby zajął się pracą domową, znalazł ją leżącą na płasko na kanapie z zamkniętymi oczami. Przez moment przeszło mu przez myśl, że zasnęła, jednak jej bardzo powoli, rytmicznie unosząca się klatka piersiowa podczas nienaturalnie głębokich oddechów wskazywała raczej, że dziewczyna wykonywała jakiś treningi oddechowe albo medytacje. Zaintrygowany stanął w progu pokoju i ją obserwował.
Przypomniało mu się, jak Bang wielokrotnie próbował nakłonić do wypróbowania medytacji. Staruszek często oddawał się podobnym praktykom. Może był to właśnie powód, dla którego jego umysł wciąż pozostawał tak ostry i klarowny, niezmącony przez plugastwo wieku i sklerozy ani innych starczych przypadłości. Silverfang powtarzał do znudzenia swoje rutynowe mądrości odnośnie siły ducha, która powinna iść z parze z siłą ciała. Coś tam jeszcze zawsze dodawał na końcu, gdyż te wykłady potrafiły ciągnąć się niekiedy całymi godzinami, ale Garou zazwyczaj wyłączał się po usłyszeniu tej tak dobrze znanej, zwiastującej przedłużający się monolog kwestii. Może powinien był wtedy słuchać?
Po pewnym czasie czerwonowłosa otworzyła oczy czując na sobie jego spojrzenie. Posłał jej pytające spojrzenie, a ona odpowiedziała mu w ten sam sposób, jakby nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Co robisz? - odezwał się więc.
- Medytuję.
- Po co? - niemal burknął, trochę zazdrosny, że jego dobrodziejka potrafiła coś, do czego on zdecydowanie nie miał cierpliwości.
- Żeby się uspokoić i wyciszyć - odpowiedziała. - I może nie rozbić paru czerepów przy okazji... - mruknęła już znacznie ciszej. Spojrzał na nią zgoła zaskoczony. Tego się nie spodziewał. - Nie mówię o tobie! - uniosła dłonie w obronnym geście.
- Więc o kim? - zainteresował się.
- O takich paru... jeden gość z pracy... taki rodzic ze szkoły... i ta irytująca grupka ze studiów... - westchnęła, przewracając oczyma. - Szkoda gadać - machnęła lekceważąco ręką.
- Mogę im pomóc przejrzeć na oczy i wrócić im jasność myślenia - zaproponował, na pokaz wyciągając przed siebie dłoń zaciśniętą w pięść.
- Nie trzeba - uśmiechnęła się oszczędnie, ale... z czymś w rodzaju ulgi? - Ale dzięki za zaoferowanie się - skinęła mu głową.
- Dlaczego po prostu nie zrobisz z nimi porządku? - zapytał. - Jestem przekonany, że nawet sama, bez mojej pomocy, poradziłabyś sobie.
- Nie wszystkie konflikty da się rozwiązać siłowo - zaoponowała.
- Nie? - udał zdziwienie. - No patrz, a ja jak do tej pory zawsze trzymałem się podobnej zasady i jakoś wyszło mi na zdrowie - wzruszył ramionami.
- Bo cię połatałam - wytknęła mu, a na jej usta wpłynął złośliwy uśmieszek.
Zaniemówił, bo... jakby nie patrzeć, była to prawda. Cmoknął niezadowolony, uświadamiając sobie, że nie może się z nią o to wykłócać.
- Gdybym radziła sobie tak jak ty, kto mnie by wtedy połatał? - zapytała wpatrując się w jakiś martwy punkt. Nie oczekiwała odpowiedzi, choć mężczyzna i tak jej udzielił:
- Polecam metody, które sprawdzają się dla mnie - wytłumaczył. - Walczę sam dla siebie i swoich pobudek. Nie muszę martwić się o nikogo innego, więc nic mnie też nie ogranicza - rozłożył ręce.
- Ani nic nie motywuje - odparowała szybko.
Garou drgnął. Ściągnął groźnie brwi. Nie podobał mu się kierunek, w którym zaczęła brnąć ta rozmowa.
- Stosunki z innymi czynią cię słabym - prychnął.
- Lub silnym - wykłócała się. - To obosieczny miecz - wstała i zrównała się z nim. - I nie zaprzeczaj. Wiem, że nawet ty zdajesz sobie z tego sprawę - rzuciła, po czym wyszła z pomieszczenia, żeby zająć się swoimi sprawami.
***
Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać. Stał więc w miejscu jak kołek wbity w ziemię i obserwował dziwne tańce prawdopodobnie najbardziej jaskrawo i fantazyjnie ubranego bohatera, jakiego widział. A to był wyczyn, trzeba było przyznać. Bo parę niezłych dziwaków już w swoim życiu widział. Ten gagatek zdecydowanie plasował się na szczycie tej listy. W dodatku te pląsy i wrzaski. Białowłosy stał tak w miejscu od dobrych paru minut, a ten wciąż nie skończył. Niemniej, jego pawie wrzaski sprawiły, że otoczyła ich już mała grupka gapiów. Widownia trzymała się jednak na mniej więcej bezpieczną odległość, gdyż w końcu mieli tutaj do czynienia z Łowcą Bohaterów. A jeśli chodziło o niego, to nie istniała żadna odległość, którą bez wątpienia można byłoby nazwać bezpieczną.
W końcu westchnął ciężko, postąpił kilka kroków do przodu, czego jego ptasi przeciwnik nawet nie zauważył, gdyż był akurat odwrócony do niego tyłem i piał coś o niesprawiedliwości i niegodziwości, wskazując przy tym palcem na Garou. Może i był to tylko jakiś nawet więcej niż wyłącznie podrzędny bohater klasy C, ale i tak musiał oberwać. Normalnie nie zawracałby sobie nim głowy, ale ten idiota wyjątkowo go zirytował. I darł się, uderzając przy tym w bardzo nieprzyjemne, wiercące bębenki uszne tony falsetu. Tego nie można było puścić mu już płazem.
Zamachnął się i jednym ciosem posłał odstawionego na pawia przebierańca na pobliskie ogrodzenie, przez które ten się przebił. I jeszcze następne. Obydwa przepierzenia były drewnianymi panelami ogrodowymi. Cienkimi, ale odległość, na którą został odesłany krzykacz i tak była imponująca. Garou popatrzył z zastanowieniem na własną pięść. Rozprostował i znowu zacisnął palce, jakby chciał się upewnić, że wszystko wciąż działało tak, jak powinno. Może to po prostu wiatr mu sprzyjał? W końcu ten kurczak taki wychudły, byle powiew wiatru rzuciłby go na drugą stronę ulicy albo pod autobus.
W dziurze ziejącej teraz w panelach ogrodowych dało się zauważyć niską, przysadzistą postać z czerwonymi włosami. Kobiecą postać, która wsparła się niezadowolona pod boki i posłała miażdżące, lodowate spojrzenie mężczyźnie, którego aż przeszły dreszcze.
- No cholera, czemu akurat tutaj?! - oburzyła się, zaniechając na moment czynności, jaką było wieszanie prania na sznurku.
Za kamieniczką Asami znajdywał się miniaturowy, wyłożony betonowymi płytami skwerek, który głównie służył właśnie do wieszania prania. Miejsce to było dość przygnębiające, gdyż w żaden sposób nie przypominało ogrodu, którym zapewne miało być w założeniu - ani rozmiarami, ani wyglądem, gdyż nie znajdywał się tam ani jeden kwiatek czy inna roślinka. Chociażby doniczkowa. Czerwonowłosa uważała, że nie ma ręki do ogrodnictwa, a tym bardziej na nie czasu, więc nie zawracała sobie podobnymi rzeczami głowy.
- Zapaskudził mi pranie! - sapnęła wściekle, kiedy zauważyła czerwone plamy krwi, którymi najwyraźniej trysnął nieszczęśnik, zachlapując białe prześcieradło. - Czy mógłbyś łaskawie posprzątać po sobie i zabrać mi to truchło spod nóg? - warknęła, zupełnie nie przejmując się ani zranioną dumą i godnością bohatera, ani nawet jego pokiereszowanym ciałem i żałosnymi jękami.
Garou ruszył ociągając się w stronę, w którą wysłał Pana Ptasi Móżdżek. Niemal skruszony, ze spuszczoną głową między ramionami chwycił za kolorowe łachmany i zaczął ciągnąć to, co zostało z bohatera w przeciwnym kierunku, zamierzając ot tak po prostu zostawić go na ulicy.
- Przepraszam... - bąknął pod nosem, od razu odwracając się do niej tyłem, nie chcąc nawet ryzykować chwilowego kontaktu wzrokowego.
- No ja mam taką nadzieję - fuknęła. - Kto mi teraz płot naprawi? - dalej się piekliła.
- To się da poskładać... - zapewnił, plując sobie w brodę, że oto załatwił sobie zajęcie na dzisiejsze popołudnie.
Cudownie. Prace budowlane to było zdecydowanie coś, czym chciał się zająć. Z całą pewnością.
Nagle zdał sobie sprawę, że zachował się niemal identycznie jak Tareo w parku, kiedy zobaczył Asami po raz pierwszy. Chłopiec szedł do niej podobnie skulony, również unikając jej spojrzenia. Po tylu dniach Łowca Bohaterów zrozumiał potęgę jej lodowatego spojrzenia, tym bardziej podsyconego złością, w tym momencie możliwe, że nawet furią, której zdecydowanie nie chciał stanąć naprzeciw. Ot tak przezornie. Bo jeszcze gotowa byłaby go zamienić w lodową statuę. Albo coś innego...
***
- Więc to znaczy, że teraz z nami zostaniesz? - zapytał chłopiec wpatrując się w niego z ukrywaną nadzieją i ekscytacją.
- Dlaczego niby miałbym? - zapytał szczerze zdziwiony, że dzieciak życzył sobie mieć przestępcę, zagrożenie poziomu smoka pod własnym dachem.
Czy wszystko było z nim w porządku? Może ze strachu już pomieszało mu się w głowie? Albo na lekcji nawąchał się kleju, albo jeszcze innego świństwa?
- No bo odkąd w sumie z nami mieszkasz - zaczął mały, zupełnie tak, jakby Garou faktycznie był jego współlokatorem - to jest lepiej - wyraził swoją opinię. - Ludzie przestali się czepiać i mnie, i Asami, bo się ciebie boją. Przestali nawet gadać, bo nie chcą cię zdenerwować! - zawołał uradowany. - No i potwory nie pojawiają się w okolicy już tak często. Chyba nawet wśród nich rozniosła się wiadomość, że załatwiasz nie tylko bohaterów, ale te pokraki też - założył.
No proszę, ktoś po raz pierwszy powiedział mu, że zadziało się coś dobrego, że sytuacja się polepszyła, od czas jego przybycia. Uśmiechnął się krzywo półgębkiem, niemal niedowierzając, że doczekał takiej chwili.
Nie, żeby jednak miało to zatrzymać go w miejscu. Oj, nie.
- Nie mogę tu zostać - odpowiedział spokojnie. Na twarzy Tareo odmalowało się rozczarowanie. - Bohaterowie póki co zajmują się pewnie rozgardiaszem powodowanym przez inne potwory w różnych miastach, dlatego wciąż się tu po mnie nie zjawili, ale ten stan nie będzie trwał wiecznie. Moja obecność tutaj sprowadzi na was ostatecznie niebezpieczeństwo. Choć o tym powinna była pomyśleć twoja siostra, zanim mnie tu zaciągnęła - prychnął, wywracając oczyma, choć tak naprawdę wciąż był jej wdzięczny, za to, co dla niego zrobiła. Tylko... nie wiedział, jak tą wdzięczność wyrazić... - Poza tym, jestem Łowcą Bohaterów - grzmotnął się pięścią w pierś, prostując się - a nie jakimś kundlem z ulicy, którego można przygarnąć i oswoić - skrzywił się. Chłopiec wciąż miał nietęgą, ale przede wszystkim nieprzekonaną minę. Garou westchnął. - Używałem twojego zbioru bohaterów jako źródła informacji. Niejako uczyniłem z ciebie partnera w zbrodni - odezwał się poważnie, kłamiąc, aby go odstraszyć, aby nie zaczął myśleć o nim zbyt pochlebnie, aby za nim nie tęsknił i go nie szukał. - Kiedy Związek Bohaterów znów sobie o mnie przypomni, ktoś pewnie będzie chciał sprawdzić miejsce, w którym się ukrywałem, ba!, w którym ktoś mnie ukrywał i jeszcze mnie doglądał! - fuknął. - Niewykluczone, że zabiorą was do swojej siedziby i wezmą na przesłuchanie, możliwe, że nawet zamkną. Rozumiesz, dzieciaku? - sapnął. - Jestem chodzącą katastrofą z krwią na rękach...
- No to tym bardziej powinniśmy trzymać się razem! - zawołał entuzjastycznie chłopiec, przerywając swojemu rozmówcy. Białowłosy spojrzał na niego kompletnie zbity z tropu. Czy on właśnie przekręcił wszystkie jego słowa na opak? - Jeśli będziemy razem, to będziesz w stanie nas ochronić, prawda? - wyjaśnił swój tok myślenia.
- Mylisz się - syknął. - Nie jestem jakiś bodyguardem. Niczego ani nikogo nie bronię. Ja jedynie niszczę...
- Ale wcześniej to nas obroniłeś przed tą grupką dresów! - wypomniał mu, znów wchodząc mu w słowo.
- Wypadek przy pracy... - bąknął, uciekając gdzieś spojrzeniem w bok.
- Kręcisz! - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Wiem, że jeśli zostaniesz, nic nam się nie stanie, jijii! - zakończył szerokim uśmiechem, którego dorosły już dawno nie widział na twarzy dziecka.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał, kuso gaki?!
***
Musiał się stąd wynieść. Byle szybciej. Tareo zaczynał żywić do niego zdecydowanie zbyt wiele pozytywnych uczuć. To nie rokowało pozytywnie na przyszłość. Mogło być problematyczne. I tak się tu zasiedział. Rozleniwił się. Trzeba było się dźwignąć i znowu ruszyć w drogę. Bo ileż można przecież pierdzieć w kanapę? Westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą dla samego siebie.
No dobra, no to komu w drogę, temu widły w nogę!... czy jak to tam szło...
Otworzył okno i zamierzał prześlizgnąć się bezszelestnie, kiedy nagle doszedł go głos z głębi zupełnie ciemnego pomieszczenia, kiedy jego dłonie tylko mocniej zacisnęły się na parapecie, kiedy szykował się, żeby przesadzić futrynę.
- Mógłbyś chociaż wziąć jakąś rację żywnościową na drogę.
Drgnął. To nie tak, że się wystraszył. Co on, dzieckiem był, żeby dać się tak zajść od tyłu? Nie, to nie samo brzmienie głosu sprawiło, że o mały włos nie zwalił się z ciężkim hukiem na podłogę, budząc przy tym nie tylko śpiącego już Tareo, ale zapewne mieszkańców sąsiedniego domu również. To chodziło o nią. Przyłapała go. Sama jej obecność, wyobrażenie taksującego spojrzenia zimnych, zielonych oczu sprawiały, że jego mięśnie spinały się wbrew jego woli, że tracił kontrolę nad własnym ciałem.
Dlaczego te oczy zawsze musiały być takie cholernie zimne i przeszywające? To takie upierdliwe...
A przynajmniej tak próbował sobie wmówić. Wiedział, że to nie była prawda, gdyż w końcu widział ją naprawdę szczęśliwą i pogodną, kiedy razem trenowali, kiedy tłumaczyła mu jakieś zagadnienia związane z jej studiami, kiedy pomagał w domu lub jego pobliżu nawet w prozaicznych czynnościach, jakimi były zakupy czy naprawa przepierzenia, które uprzednio sam zniszczył. Nie mógł się jednak teraz nad tym rozwodzić. Chciał odejść szybko i sprawnie, z lekkim sercem. Nie mógł czepiać się żadnych myśli, które mogłoby powodować chociażby teoretyczne ryzyko lub pokusę odwrócenia się za siebie.
- Obejdzie się... - burknął. Dziewczyna w odpowiedzi rzuciła w niego małym zawiniątkiem, które on mimo wszystko zręcznie złapał. - Nie prosiłem się o to - zauważył.
- Mało kto narzeka, kiedy dostaje prezent na odchodne - zaśmiała się pod nosem.
- Skąd wiedziałaś, że to właśnie dzisiaj będę zamierzał odejść? W dodatku w środku nocy? - zapytał.
- Słyszałam twoją rozmowę z Tareo - przyznała. - Reszty się domyśliłam. Nie tak trudno cię przejrzeć, wiesz? - założyła ręce na piersi, opierając się ramieniem o framugę drzwi, tak jak to on miał wcześniej w zwyczaju robić.
- Nie musiałaś czekać tak długo...
- Po ciemku nie znalazłbyś racji albo zwyczajnie byś jej nie wziął - wzruszyła ramionami. - Idź już - ponagliła go. - Idź, jeśli musisz.
Jej słowa zastygły w powietrzu, oblepiły go niczym plaster miodu. Przez moment miał wrażenie, jakby naprawdę nie mógł się fizycznie poruszyć będąc wręcz przyklejonym do jej słów.
Czy faktycznie musiał odchodzić? Co go tam czekało w zewnętrznym świecie? Do czego go tam ciągnęło? Czego mu tu brakowało?
Szybko otrząsnął się jednak z tego letargu i wyskoczył przez zachęcająco otwarte już okno, uprzednio wciskając rację suchego prowiantu pod pachę i przyciskając ją ramieniem do boku ciała, żeby ta mu nie wypadła.
- Szerokiej drogi, Łowco Bohaterów - rzuciła na pożegnanie półszeptem, zamykając za nim okno.
Lekko i gładko wylądował na chodniku, po czym ruszył w mrok nocy. Znów sam, znów wolny. Czyli tak, jak powinien się czuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz