piątek, 4 stycznia 2019

ROZDZIAŁ XXV

- Pan raczy żartować... - warknęła Daichi z miną, od której mleko kisło z miejsca. 
- Bynajmniej - odparł Danzou. - Czy wyglądam ci, Ochida, jakby zebrało mi się na żarty? - fuknął mężczyzna bez żadnej kultury osobistej. - Ostatecznie jednak, jak mi się zdaje, to, co powiedziałem, nie powinno cię obchodzić. W końcu żadna z nowych restrykcji nie odnosi się do twojego klanu - zauważył.
- Interesuje mnie wszystko, co dotyczy bezpośrednio lub też nie tematu wioski. Czy to dziwne? - odwarknęła.
- Wcześniej jakoś nie wykazywałaś się takim wielkim zainteresowaniem sprawami Konohy ani tak wielce patriotyczną postawą - zmrużył oko, posyłając jej ciężkie, miażdżące spojrzenie. Nie ugięła się. Wręcz przeciwnie. Itachi obserwował, jak zasiadająca koło niego kobieta unosi się w siadzie ze złości i zaciska szczęki i dłonie w pięści. 
"Przywali mu. Zaraz mu przywali i tak zakończą się obrady." - przeszło mu przez myśl. - "A ja nie będę oponował. Tsunade-sama również nie wygląda na zaalarmowaną. Pozwoli jej na to. Cholera jasna, zostawi jej wolną rękę!"
- Wcześniej nie było mnie na miejscu - broniła się.
- Otóż to - skwitował Shimura zamierzając uciąć temat, jednak jasnowłosa nie zamierzała do tego dopuścić.
- Ale teraz tu jestem. Jestem i mam obiekcje, co do twoich pomysłów - zirytowana darowała sobie tytułowanie starszego mężczyzny per "pan", skoro ten cham nie potrafił okazać jej należytego szacunku. Niektórym nierespektowanie autorytetów uchodziło bezkarnie. Może do tego trzeba było urodzić się blondynem? - Z tego, co mi się zdaje, zebraliśmy się tu, żeby obradować, a to oznacza, że każdy ma prawo do zgłoszenia swoich pomysłów oraz wysłuchania konstruktywnej krytyki na ich temat. Nie jesteśmy psotnymi uczniakami z Akademii zmuszonymi do zostania karnie po lekcjach, żeby wysłuchiwać przedłużających się przemów o tym, co nam wolno, a czego nie - jej głos przypominał coraz bardziej warkot rozjuszonego zwierzęcia. - Nie możesz od tak po prostu narzucić nam nowego prawa. Żądam głosowania - założyła ręce na piersi.
- Żądasz? - jednooki mężczyzna podniósł brew w zdziwieniu.
- Żądam - skinęła mu głową. - Wymagam. Domagam się. Mam podać jeszcze inne synonimy tego słowa? - sapnęła wściekła przez nos.
Spojrzała na Hokage, która siedziała głęboko zgarbiona w swoim fotelu zasłaniając usta splecionymi dłońmi. Opierała się łokciami na blacie długiego stołu tak mocno, że jego przeciwny koniec dyndał w powietrzu, a cały mebel stał ustawiony pod kątem, jednak kobieta zdawała się tego nie zauważać. Pionowa zmarszczka między jej brwiami wskazywała na to, że intensywnie rozmyślała nad obecną sytuacją, która jej się nie podobała. Za cholerę i ani ciut-ciut.
Doradca Trzeciego również na nią spojrzał. Oczekiwał jakiejś reakcji. Tsunade westchnęła w końcu ciężko i powlokła grobowym spojrzeniem po wszystkich zebranych.
- Kto zgadza się na głosowanie? - zapytała. Nikt nawet nie drgnął ze swojego miejsca. Tchórze. - W takim razie odbędzie się głosowanie tajne. Po powrocie do domu każdy z was ma wysłać do mojego biura zwój z informacją czy jest za, czy też przeciw wprowadzeniom zmian - zadecydowała.
Nie było dobrze. Oj nie. Ale przynajmniej udało jej się kupić trochę czasu, żeby obmyślić jakiś plan działania. Nie można było tego tak zostawić i pozwolić się tej wszy, Danzou, panoszyć, jak mu się podobało! Musiała utrzeć mu nosa. Poprawka, musieli. Liczba mnoga. Musieli utrzeć mu nosa. Przy okazji mogliby mu także zedrzeć skórę z twarzy. Nikt by przecież nie oponował. Nikt nie opłakiwałby jego utraconej urody, bo i tak nie byłoby, za czym płakać. Wielu zapewne odetchnęłoby nawet z ulgą, gdyby nie musieli już oglądać tej parszywej mordy. Jeszcze się świnia przejedzie na własnym pomyśle. Mogła mu to obiecać.
- Na chwilę obecną kończymy posiedzenie. Zbierzemy się ponownie, kiedy dostanę już wszystkie głosy - głos sannina przetoczył się po sali niczym nawałnica.

*** 

- Co za parszywy dziad! - wrzasnęła zielonooka i kopnęła kamień, który nawinął jej się pod nogę, posyłając go w wysokie chaszcze trawy. - Czy ta przeklęta starszyzna zawsze musi wszystko psuć? - wróciła wspomnieniami do zgrzybiałych starców zasiadających w radzie jej rodu, których również musiała się pozbyć, żeby wyprowadzić rodzinę na prostą. - Nie mogliby zrobić nam tej wielkiej przysługi i zwyczajnie zdechnąć?! Ileż oni zamierzają żyć?! Sto lat?! - fuknęła.
- Nie zdziwiłbym się - odparł również naburmuszonym tonem jej towarzysz. - Ponoć złego diabeł nie bierze. A przynajmniej nie wyciąga po nie łap zbyt szybko - zauważył kwaśno.
- Więc sami musimy ich do niego posłać! - zawołała buńczucznie.
- Ciszej! - syknął na nią i szturchnął ją dość boleśnie w ramię, na co ta skrzywiła się i rozmasowała rękę. Uchiha zreflektował się i w przeprosinach potarł obolałe miejsce jakby w pocieszającym geście. - Zaraz poleci donieść! - szepnął.
Nie wytrzymała. Odwróciła się i w mgnieniu oka dobyła kunaia, ciskając nim w ninja, który obserwował ich ukryty za zieloną ścianą krzewów i cieni późnego popołudnia. Shinobi właśnie zrywał się do biegu, żeby pobiec w stronę wioski, ale nie zdążył. Ostrze utkwiło w jego gardle. Nie zdążył nawet krzyknąć. Bezwładne ciało zwaliło się na ściółkę leśną w akompaniamencie łamanych gałązek i szelestu suchych liści.
- Coś ty zrobiła?! Zabiłaś psa Danzou! Teraz Korzeń będzie jeszcze dokładniej obserwował każdy nasz ruch! - zawołał załamany.
- Jakby już tego nie robił! - prychnęła nie okazując przy tym chociażby śladowych ilości skruchy niczym prawdziwy śledczy ANBU. - Poza tym, biorę pełną winę na siebie! Jak chcesz, to mogę nawet zatachać to truchło Shimurze na wycieraczkę i jeszcze na nią napluć! - zacietrzewiła się. - Po drodze zgarnę jeszcze jakiegoś szczeniaka i każę mu nasikać na tę wycieraczkę i...
- Dobra, zrozumiałem, jesteś zła - zastopował ją, gdyż wiedział, że ta mogła tak bez końca. 
Niewzruszeni dalej kontynuowali swój spacer wzdłuż rzeki zupełnie nie przejmując się trupem. Itachi był zazwyczaj bardziej empatyczny i wyczulony na cudzą krzywdę, tym bardziej niepotrzebną śmierć, której można było uniknąć, jednak tym razem rozchodziło się o członka Korzenia. To tak jakby... inna podkategoria człowieka. Przynajmniej w jego mniemaniu. To w jego oczach zwalniało go z obowiązku poczucia odpowiedzialności za to, co się stało. Nie czuł wyrzutów sumienia. Niby to też mieszkaniec Liścia, niby rodzina, bo wioska to jedna, wielka rodzina... ale co to za rodzina, która dybie na pozostałych, w dodatku tych bliższych ci krewnych? W takim wypadku trzeba dokonać wyboru i opowiedzieć się po którejś ze stron. Wyzbyć się zbędnej litości wobec tych, którzy na nią nie zasłużyli. Normalnie zapewne strzeliłby swojej towarzyszce pouczającą przemowę o wartości ludzkiego życia, które nie powinno być odbierane bezmyślnie i lekką ręką, ale... ale nie teraz. Nie w takiej sytuacji. Ten jeden raz nie przeszkadzało mu to, jak szybko ta sięgnęła po broń. Chika zawsze lubiła szybkie i proste rozwiązania. Nie gardziła ponadprzeciętną brutalnością zwyczajnie z zasady. Wiele razy próbował ją tego oduczyć, jednak za każdym razem ponosił sromotną klęskę. Ona była personifikacją katastrofy naturalnej, której nie dało się ujarzmić. Po pewnym czasie dał sobie spokój. A teraz wyglądało na to, że sam powoli zaczynał nabierać jej złych nawyków...
- Miej serce. Pomyśl o bezbronnym zwierzęciu. Dostałoby jeszcze traumy - spróbował zażartować, starając się nieco rozluźnić sytuację.
- Jakby zobaczyło mordę Danzou to z całą pewnością! - przyznała mu rację. - W porządku. W takim razie daruję sobie szczeniaczka. Masz rację. Nie można znęcać się nad zwierzętami - ostatecznie jego plan się powiódł, gdyż dziewczyna spuściła nieco z tonu i wyglądało, jakby uszło z niej trochę pary, od której wcześniej aż się w niej gotowało. - Ale teraz na poważnie. Żarty na bok. Nie możemy tego tak zostawić. Musimy coś zrobić. Jakiś plan? - zapytała.
- Musimy zwołać zebranie rodzinne - zaczął wyliczać na palcach. - Potrzebujemy obu klanów, skoro jesteśmy w sojuszu. Fakt, iż władze wioski o tym nie wiedzą działa na naszą korzyść, choć prawdę mówiąc, obawiam się, że Shimura już coś zwietrzył. Szczególnie po twoim dzisiejszym wystąpieniu - podkreślił, na co ta tylko przewróciła oczyma. - Musimy być delikatni. Nie możemy wyłożyć wszystkiego kawa na ławę, tak, jak zostało to nam podane, bo wybuchnie fala niezadowolenia. Muszę przyznać, że podobna sytuacja miała już miejsce za czasów sprawowania rządów przez mojego ojca. To było tuż przed atakiem kyuubiego - zatrzymali się i usiedli wśród szuwarów. - Moja rodzina była niezadowolona z powodu rosnących nacisków ze strony władz wioski. Mój ojciec próbował dyplomacji, ale to na nic się zdało. Danzou ucinał każdą rozmowę. O mało nie doszło do buntu. Moi krewni zaczęli planować pucz. Wtedy jednak pojawił się Madara, który, można powiedzieć, przełożył nasze plany w czasie - westchnął. - Po ataku dziewięcioogoniastego wszyscy byli pogrążeni w żałobie. Zostaliśmy przesiedleni, z czego również nikt się nie cieszył, ale nikt nie myślał o walce, gdyż zbyt wielu już nas poległo. A teraz zaczyna się od nowa... - pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Bo to wszystko przez tego dziada! - Daichi zacisnęła pięść i pogroziła nią złotemu niebu, które na horyzoncie zaczęło już barwić się na granatowo. - Poczuwa się do roli drugiego Tobiramy! - prychnęła i ledwo powstrzymała się od splunięcia. Brunet spojrzał na nią zdziwiony, zadając nieme pytanie. - A co? Drugi nie napsuł wam krwi? - sapnęła. - Z tego, co słyszałam, powołał jednostkę policji i wpisał w jej symbol wasz herb, czym oficjalnie niby chciał podkreślić, jak ważną funkcję pełni twoja rodzina w Konoha, ale ludzie odczytali to inaczej. To była kolejna represja, która pozwalała trzymać was w szachu. Ponoć wielu z twoich krewnych przez długi czas żyło w przekonaniu, że są zmuszeni do służenia w policji. W końcu przez lata za klawiszy robili wyłącznie Uchiha, co nawet potwierdzało to przekonanie - zauważyła.
- Racja - zgodził się niechętnie. - Mam jednak wrażenie, że wypowiadasz imię Drugiego z taką pogardą nie tylko dlatego, że jednoczysz się ze mną w bólu - dociekał prawdy.
- Nie da się ukryć, że Tobirama zalazł za skórę także mojej rodzinie - skrzywiła się malowniczo. - To on z początku odmówił nam przesiedlenia. Kiedy sytuacja jako-tako się już ustabilizowała i różne rody uznały się za sąsiadów, z którymi można spokojnie mieszkać przez płot, my też chcieliśmy dołączyć do tej wspólnoty, szczególnie, że ówczesny lider mojego klanu bardzo asymilował się z ludźmi. Niestety, nie dostaliśmy pozwolenia. Zostaliśmy jedynym dzieckiem niezaproszonym do zabawy - prychnęła. - A wiesz, co robi samotny dzieciak? - zapytała retorycznie. - Obraża się. I my zrobiliśmy to samo. Nie prosiliśmy się o pozwolenie po raz drugi aż do teraz. Postanowiliśmy żyć na własną rękę, skoro nie chciano nas w pobliżu wioski. Można zatem powiedzieć, że część plotek, która powstała na temat mojej rodziny, zawdzięczamy właśnie Drugiemu - uśmiechnęła się krzywo. 
- To się ponoć nazywa "polityka równowagi i równouprawnienia" - skwitował kwaśno długowłosy. - Zawsze znajdą się równi i równiejsi... - kunoichi skinęła mu głową.
Zapadła między nimi chwila niezręcznej ciszy. Oboje myśleli o tym samym i oboje byli tego świadomi. Nie wiedzieli tylko jeszcze, jak ubrać to w słowa, od którego końca ugryźć kłopotliwy temat. Bo zmiany, które chciał zaprowadzić Shimura krzyżowały nie tylko ich interesy, ale także plany osobiste...
- Dlaczego ten szurnięty dziad w ogóle ma prawo coś takiego mówić?! - jasnowłosa ponownie uniosła się gniewem. - Brzmi, jakby gadał, co mu ślina na język przyniesie i nikt nie oponuje! Przecież te jego nowe zakazy są po prostu śmieszne! - zgrzytnęła zębami.
- Jeżeli chodzi o prowadzenie handlu przez moich krewnych w innych częściach wioski niżby w naszej dzielnicy, to jeszcze mógłbym to jakoś próbować wytłumaczyć nieciekawą wewnętrzną sytuacją Konohy, ale fakt, iż chce zakazać małżeństw między Uchiha a innymi klanami Liścia... to wygląda mi na bezpośredni cios wycelowany w naszą dwójkę - odezwał się przyciszonym głosem. Dziewczyna przełknęła z trudem i spięła się, jak zwykle, kiedy schodzili na podobne tematy.
- Myślisz?
- Pewnie zauważył, że trochę nazbyt często bywamy u siebie nawzajem na kolacji - parsknął zduszonym śmiechem.
- Możliwe, ale wiesz... przecież ja... - zaczęła niepewnie. Itachi westchnął. Wiedział, co chciała powiedzieć. Zrezygnowany położył się na trawie zakładając ręce pod głowę i wbił spojrzenie w kolorowe obłoki sunące po niebie.
- A może by tak to wszystko rzucić w diabły? - zaczął wypowiadać głośno myśli, które od dłuższego czasu kłębiły mu się w głowie. Wiedział, że przy niej może sobie pozwolić na szczerość. - Zapomnijmy o dumie rodów i skupmy się na sobie. Wyjdź za mnie. Wcielimy twój klan do mojego. Razem jesteśmy naprawdę liczni. Wyprowadzimy się gdzieś daleko. Cholera wie gdzie. Założymy własną wioskę. Konoha, po utracie dwóch wpływowych rodów, znacząco opadnie z sił. Inne wioski mogą to wykorzystać i zaatakować. A nas to nie będzie obchodzić - wzruszył ramionami. - Możemy zaszyć się w jakimś małym kraju oferując usługi shinobi w zamian za prawo do pobytu, może nawet obywatelstwo. Najlepiej byłoby wybrać jakiś kraj, który nie posiada własnej wioski. Może Kraj Herbaty? Jest koalicjantem Kraju Ognia, ale korzysta z naszych usług militarnych. Gdyby miał nas na wyłączność, mógłby się uniezależnić. Tym bardziej, że dwa tak silne rody na tak mały obszar to więcej niż wystarczająco. Kraj Herbaty stałby się najbezpieczniejszym miejscem na Ziemi - zaczął snuć wizje na przyszłość.
- Ta wizja brzmi całkiem przyjemnie... - przyznała kładąc się koło niego. - Ale czy naprawdę jest możliwa? - zapytała. Chłopak przygarnął ją do siebie, tak, że leżała teraz wtulona w jego bok. - Myślisz, że nasi ludzie zgodziliby się na coś podobnego?
- Obawiam się, że mogliby. I to właściwie przeraża mnie najbardziej - przymknął na moment powieki czując formującą się migrenę gdzieś w przodzie płata czołowego i w skroniach.
- Mimo wszystko to ta mniej realistyczna wizja przyszłości. Nie możemy od tak po prostu sobie stąd odejść, prawda?
- Ano nie możemy... - zgodził się niechętnie.
Myśl ta była o tyle kusząca, co niebezpieczna, gdyż świadczyła o tym, że przywiązanie zaczynało przerastać jego zdrowy rozsądek. Teoretycznie odejście z Konohy było najlepszym rozwiązaniem sytuacji. Problem polegał jednak na tym, że nie mogli przecież od tak spakować walizek i odejść. Plan A zakładający pozostanie w wiosce zakrawał na lekkomyślność, podczas gdy plan B zakładający odejście pasował się na głupotę. Tę pierwszą tępił, a drugą gardził, dlatego żadne z tych rozwiązań nie wchodziło w grę. Więc w takim razie co? Plan C? A może od razu Ź? Tylko czy ktoś jeszcze był na tyle pomysłowy, żeby z takowym wyjść? I to pod presją goniącego ich czasu?

*** 

- Nie pytam was o zdanie, bo oczywiście rozumiem, że oboje jesteście przeciwko zmianom Danzou - odezwała się Piąta. Dwójka wezwanych przez nią shinobi przytaknęła sztywno głowami. - Mam dla was złe wiadomości. Wygląda na to, że zdania są podzielone idealnie na pół. Połowa jest za i połowa przeciw. Uchiha nie cieszą się zbyt dużym zaufaniem w wiosce, nawet pomimo wszystkich waszych zasług, co, jak oczywiście zdaję sobie sprawę, jest bardzo krzywdzące. Nawet fakt, iż sympatyzujecie z Ochida niewiele pomaga, bo i Ochida nie cieszą się najlepszą opinią - westchnęła.
- A jaka jest pani decyzja? - zainteresował się potomek Madary.
- Jestem na nie - zwinęła wszystkie przysłane zwoje i wrzuciła je do kosza. - Z moim poparciem macie jeden głos przewagi. Sama uważam, że ograniczenia, które chce wprowadzić Shimura są zwyczajnie śmieszne i krzywdzące. Ale to nie jedyny powód, dla którego obrałam takie stanowisko - kontynuowała. - On mnie nie respektuje. Robi, co mu się podoba, a ja nie zamierzam mu na to pozwolić. Starszyzna ma mnie za idiotkę i próbują działać za moimi plecami. Muszę ukrócić tę ich samowolkę. A wy mi w tym pomożecie - zadecydowała.
- Więc co zrobimy? - wtrąciła się Chika. - Poinformowaliśmy już wszystkich w naszym klanie o zebraniu dziś wieczór. Musimy coś powiedzieć naszym ludziom, ale nie możemy wszcząć paniki lub, co gorsza, rozniecić płomienia nienawiści, którego zarzewie już i tak tli się od dłuższego czasu - zauważyła.
- Rozumiem - mruknęła i sięgnęła po kolejną flaszkę sake. 
Przechyliła ją i opróżniła na raz. We własnym domu mogła pozwolić sobie na takie zachowanie. Musiała spotkać się z podwładnymi we własnym mieszkaniu, gdyż obawiała się, że w biurze mogłaby być podsłuchiwana. Tutaj sprawdziła każdy kąt, każdą skrzypiącą deskę podłogi i głęboki cień za meblami. Było bezpiecznie. 
- Niech wpierw powiedzą, co im się nie podoba i co chcą zmienić. Chcę szczegółową listę postulatów na następnym posiedzeniu - rozkazała. - Wtedy zaczniemy negocjacje - obiecała. - Na moich zasadach - podkreśliła.
- Tak jest - odpowiedzieli w tym samym czasie, kłaniając się lekko.

*** 

Tak, jak się spodziewali, ich rodziny nie zareagowały zbyt entuzjastycznie na zasłyszane nowiny. O dziwo Ochida również byli wielce oburzeni zaistniałą sytuacją, mimo iż restrykcje nie dotykały ich bezpośrednio w żaden sposób. Itachi zgadywał, że to przez spontaniczne relacje i związki, które zaczęły powstawać na przełomie ich klanów. Oficjalnie nie było jeszcze mowy o żadnych zaręczynach czy małżeństwach, jednak w powietrzu dało wyczuć się miętę. To była tylko kwestia czasu. Widocznie ich rodziny zżyły się ze sobą. Ale właściwie czemu tu się dziwić? Jedni pomagali drugim. Ponad to, znaczna część ocalałych po walkach toczących się w starej posiadłości Ochida to kobiety, podczas gdy wśród Uchihów zdecydowanie przeważali mężczyźni. To po prostu musiało się tak skończyć.
- To jest nie do przyjęcia! - wytrącony z równowagi Taro porwał się na równe nogi. - Konoha ubliża nam takim zachowaniem! Zaniedbują nas! Próbują zepchnąć nas na margines!
- Żeby to był pierwszy raz! - odpowiedział mu ktoś z tyłu. - A jak było z zasługami Fugaku-san?! Nasz były lider zasłużył się w Trzeciej Wielkiej Wojnie Shinobi, ale nikt nie wspomniał o nim ani słowem! Wszyscy okrzyknęli mianem bohatera Minato Namikaze i Hatake Kakashiego, jakby ten drugi jeszcze coś zrobił! - prychnął. - To Fugaku-san powinien zostać Czwartym Hokage! - zawołał.
- Tak!
- Dokładnie!
- Święta prawda! - zawtórowały mu zwielokrotnione głosy.
- Tak jest od czasów założenia tej przeklętej wioski! - tym razem głos zabrał Yoshida. - Madara nie został ani pierwszym, ani drugim Hokage, a mu się należało! W końcu był silniejszy od Tobiramy! - znów rozniosły się okrzyki i oklaski wyrażające aprobatę dla słów mówcy. 
- A później jeszcze założyli policję, w której zmusili nas do służby! - jedni zaczęli przekrzykiwać drugich.
Powstała kakofonia, z której ciężko było wysupłać coś zrozumiałego. Rozjuszony tłum zdawał się tym jednak nie przejmować. Cały czas słyszeć się dało jakieś przyklaskiwanie i okrzyki wyrażające poparcie. Ktoś na dokładkę zaczął temat, jak to Ochida zostali pokrzywdzeni przez Konohę no i wtedy to już w ogóle zaczęła się żywa dyskusja na całego. Długowłosy westchnął pod nosem. Musieli przeczekać tę falę wzburzenia. Nie byli w stanie ich teraz przekrzyczeć ani uspokoić. Musieli dać im się wyszumieć i poczekać, aż ci sami znów przypomną sobie o istnieniu liderów własnych klanów.
- Co zamierzacie? - za ich plecami nagle pojawił się Shisui.
- Hokage jest po naszej stronie. Będziemy negocjować - odparła zdawkowo zielonooka.
- Nie możemy wypowiedzieć posłuszeństwa - dodał z naciskiem jego kuzyn.
- Uchiha nigdy nie został wybrany na Hokage! A mało to nas było wybitnych?! To jawna dyskryminacja! - komuś udało się przekrzyczeć wszystkich innych. Słuchacze żywo przyznali mu rację. 
- Zawsze byliśmy odsuwani od władzy, mimo że bez nas nie byłoby tej wioski! - dodał ktoś inny.
- Itachi na Hokage! - zawołała jakaś kobieta.
- Itachi na Hokage! - dopowiedział jej tłum.
A Itachi tylko westchnął. Przeszło mu przez myśl, że przez najbliższe kilka dni nie będzie ruszał się z domu bez porządnego zapasu leków przeciwbólowych, gdyż jego migrena powoli, ale systematycznie rozsadzała mu czaszkę.
- To będzie długa noc... - mruknął Teleporter.
Syn Fugaku kątem oka spojrzał na swoją towarzyszkę, w której znów zaczęło się już gotować. Dziewczyna w końcu nie wytrzymała i przybrała swoją demoniczną formę. Jej złote oczy zalśniły dziko, a białe, długie włosy zafalowały, kiedy gwałtownie poderwała się na równe nogi.
- Cisza! - ryknęła niczym lew. Zdawało się, że cały budynek zadrżał w posadach. Słysząc ten nieludzki wrzask wszyscy momentalnie posłusznie ucichli i wrócili na swoje miejsca. Jasnowłosa została w swojej demonicznej formie już do końca obrad. Tak przezornie.

*** 

Ochida odetchnęła z ulgą, kiedy wszyscy już sobie poszli i wreszcie zapanował spokój. Upajała się chwilą ciszy oraz chłodem panującym w piwnicy rodzinnej kaplicy Uchiha, w której odbyło się zebranie. Kiedy wszyscy przestali w końcu dmuchać i chuchać, było tu całkiem przyjemnie. Jak na piwniczne standardy, rzecz jasna. Można było schronić się tutaj przed letnim ukropem, a także namolnymi krewnymi, gdyż klapa w podłodze mogła zostać zamknięta od środka. Tak, wizja zaszycia się tu w samotności i udawania nieobecnej jawiła jej się czasem jako wielce kusząca.
Z zewnątrz budynek wcale nie był duży ani nazbyt okazały. Tak naprawdę to dopiero jego podziemia robiły wrażenie. Na parterze mieściła się jedynie niewielka salka oraz prosty, drewniany ołtarzyk, w którego wnękach płonęły świece. Z pozoru mogło wydawać się, że nie znajdowało się tu absolutnie nic, co mogłoby przykuć uwagę potencjalnego złodzieja. I było to działanie celowe. Największe skarby klanu spod herbu wachlarza wzniecającego płomień mieściły się poniżej poziomu ziemi i były znacznie pilniej strzeżone. W ich skład wchodziły między innymi: kamienna, zaszyfrowana tablica, którą ponoć spisał sam Mędrzec Sześciu Ścieżek, gigantyczny, wiekowy zwój płótna, na którym zostało wyhaftowane całe drzewo genealogiczne rodu oraz gruba, podniszczona już księga oprawiona w wypłowiałą skórę. 
Drzewo genealogiczne było bezcenne i niemal przez cały czas najwybitniejsze hafciarki pracowały nad jego najstarszymi oraz najnowszymi splotami. Klan Uchiha był wielki, czego dowodziły rozmiary wyszywanej płachty. Przykładano wielką wagę do tego, aby nikogo nie pominąć w spisie. Drzewo było siedliskiem duchów, do którego wracały dusze uleciałe z ciał po jego śmierci. Z tej racji nabożnie dbano o stan i konsekwentnie, regularnie konserwowano tę rodzinną spuściznę. Gdyby uległa ona zniszczeniu, dusze nie miałyby, gdzie wracać i po pewnym czasie rozpadłyby się. Z tej samej racji pilnie go także strzeżono, aby nikt nie dopuścił się na nim celowych zniszczeń. 
Księga z kolei była zbiorem legend i mitów, a właściwie to plotek, które ludzie powtarzali o Uchiha. Jeden z ich przodków postawił sobie żmudne zadanie spisania wszystkich opowieści wierszem, które później czytane były dzieciom jako bajki. Niebywałe i znacznie przerysowane historie o dokonaniach ich przodków zasadzały w najmłodszych ambicję i przemożną chęć osiągnięcia podobnej, niemal boskiej mocy. A przynajmniej tak mówiono. Tak chciano wierzyć.
- Mama czytała ci bajki o Madarze na dobranoc? - zagadnęła swojego towarzysza.
- Akurat o nim nie - przyznał. - Nie ma nic w zbiorze na jego temat.
- Został uznany za czarną owcę? - zdziwiła się. Itachi wykonał nieokreślony ruch ramionami. On tu myślał o przyszłości, a ona zawracała mu głowę jakimiś duperelami, które na dzień dzisiejszy i tak nie miały żadnego znaczenia... - Dziwne. Przecież był potężny. Klany zazwyczaj sławią się swoimi najsilniejszymi członkami - zauważyła.
- Był też szalony i opętany ślepą żądzą władzy - skwitował kwaśno. - Sama wypomniałaś mi już kilka razy, że jego dokonania wciąż kładą się na mojej rodzinie cieniem. Nie jesteśmy zbyt dumni z tego, co zrobił - skrzywił się.
- Madara może i nie był święty, ale w gruncie rzeczy zrobił wiele dobrego. Bez niego nie powstałaby Konoha, co oznacza, że inne wioski nie miałyby, z kogo wziąć przykładu. Gdyby nie on, prawdopodobnie wciąż bylibyśmy uwikłani w niezliczoną ilość prywatnych wojen na wielu frontach na raz - argumentowała. - Poza tym, Tobirama też nie jest czysty jak łza, a jego imię ludzie wspominają z błogim uśmiechem na ustach - prychnęła.
- Może i masz rację - przewrócił oczyma. - Ale co to ma do rzeczy? Po co zaczynasz ten temat? - spojrzał na nią z przyganą. - Mamy urwanie głowy z teraźniejszą sytuacją polityczną, więc może wspominki i wszelkie dywagacje na temat przeszłości zostawmy sobie na kiedy indziej? - zaproponował. Dziewczyna milczała przez chwilę.
- Masz rację - skinęła mu głową, po czym przeczesała palcami długie włosy, odgarniając je do tyłu. - Nie wiem, czemu zaczęłam o tym myśleć. Wybacz - rozłożyła bezradnie ręce.
- Nasza sytuacja jest nieciekawa. Nic dziwnego, że podświadomie szukasz jakiegokolwiek innego tematu, który mógłby zająć cię na chwilę i odciągnąć od tego, co w chwili obecnej jest naprawdę ważne - westchnął i podniósł się z miejsca. - Jest już późno. Powinniśmy wracać. Jutro przedstawimy postulaty Hokage i zobaczymy, jak sytuacja dalej się rozwinie. Na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie zrobić już nic więcej - podsumował.
Wspięli się po drewnianej drabinie i starannie zamknęli za sobą klapę, zastawiając wszystkie pułapki i ukryte techniki, tak, jak je tutaj zastali, zanim rozpoczęły się obrady. Zmierzając w stronę domu postanowili zająć się jakąś mniej wymagającą rozmową, która pozwoliłaby im nieco odpocząć i chociażby częściowo ściągnęłaby z ich barków brzemię ogromnej troski, jakie oboje dzierżyli.
Nie zaszli jednak daleko, kiedy wyczuli cudzą obecność. Ich ciała napięły się, automatycznie przyjęły obronne postawy, ręce powędrowały do przyborników, w których nosili pomniejsze bronie. Ktoś czaił się w długich cieniach lasu.
- Nie przyszedłem z wami walczyć - rozpoznali skrzekliwy głos Shimury. - Przynajmniej jeszcze nie dzisiaj, więc opuście bronie - polecił.
Cudownie. Danzou tuż pod ich nosem. Zapewne słyszał wrzaski dochodzące ze świątyni. Trudno, żeby nie. Wśród tłumu ściśniętych dwóch rodów na stosunkowo niewielkiej powierzchni, trudno było rozpoznać wroga na tle tylu wzorów chakr. Doradca Trzeciego wyciszył swoją chakrę i pozostał niemal niemożliwy do wypatrzenia (przynajmniej bez byakugana), czekając spokojnie wśród gęstwiny na dwójkę, z którą najwidoczniej chciał się rozmówić.
- Czego chcesz? - warknęła jasnowłosa.
- Dojść do konsensusu - oznajmił spokojnie, zupełnie niezaalarmowany jej wrogim tonem.
- To może wpierw było nie wszczynać wojny? - prychnęła.
- Wojny? - parsknął. - Ależ moja droga, to nie żadna wojna. Ja jedynie porządkuje śmieci. Wykonuję niewdzięczną robotę, za którą nikt inny nie chce się zabrać. A to już czas najwyższy.
Zielonooka już szykowała się do odszczekania czegoś równie uszczypliwego, jednak długowłosy ubiegł ją. Jeśli nie skrócą tych utarczek słownych, będą stać tu do rana.
- Czego chcesz? - zapytał lodowatym tonem.
- Zrobić porządek z rebeliantami. Lub potencjalnymi rebeliantami, na chwilę obecną - poprawił się. - Albo jeszcze inaczej. Chcę, żebyście to wy zrobili z nimi porządek. Możecie albo sami się tym zająć, albo zostawić to mnie. Dla mnie to niewielka różnica, jednak dla was może okazać się ona dość znacząca.
- Do rzeczy - rzucił sucho.
- Uchiha nie da się okiełznać. Jesteście dzicy i nieprzewidywalni, czego dowiódł chociażby wspominany przez was wcześniej Madara. Ponad to, jesteście wiecznie niezadowoleni, źli i gotowi do puczu. Jesteście jak tykająca bomba, która była bagatelizowania i zostawiona sama sobie na zdecydowanie zbyt długo - skrzywił się.
- No ciężko być zadowolonym, jak ktoś wiecznie kopie cię w dupę i...! - Daichi uniosła się gniewem, jednak jej koalicjant machnął na nią ręką, ucinając jej wypowiedź. Shimura kontynuował:
- Daję ci ultimatum, Itachi. Wiesz, co robi się z rebeliantami, prawda? - zapytał retorycznie. Chłopak zacisnął szczęki. - Nie ma innego wyjścia. Jeśli weźmiesz całą winę na siebie, sam pogrążysz się w hańbie, ale twój klan pozostanie nieskalany. Zostaniesz uznany za szaleńca, ale chyba lepszy jeden szaleniec od całego rodu zdrajców, prawda?
Dziedzic sharingana zamarł. Ochida pierwszy raz w życiu widziała na jego twarzy takie zdziwienie - w ogóle jakąkolwiek tak wyrazistą emocję! Nie było, co mu się jednak dziwić. Propozycja starszego mężczyzny była absurdalna. Mimo to chłopak dał jej sekundę na rozważenie, na którą przecież zasługiwała. Chociażby z czystej kurtuazji.
- Każesz mu zabić własną rodzinę i uciec z wioski? - warknęła kunoichi w niedowierzaniu. - Czy ty sam siebie słyszysz, ty padalcu?! Jak ktokolwiek mógłby prosić o coś podobnego?! - w tym momencie przeszło jej przez myśl, że zabicie Danzou byłoby zwyczajnie najprostszym rozwiązaniem. Mogła wydobyć broń i poderżnąć mu gardło. Zdążyłaby jeszcze odbić atak członków Korzenia, którzy mu towarzyszyli i czaili się w krzakach. Gdyby przyjęła swoją demoniczną formę, z pewnością by zdążyła...
- Ja nie proszę, ale daję ultimatum. I tak wciąż jestem na tyle wspaniałomyślny, aby dać ci w ogóle jakkolwiek wybór, gdyż uważam cię za jednego z bardziej rozumnych rozwścieczonych psów Uchiha - odezwał się pogardliwie. - Albo ubrudzisz sobie ręce i ocalisz honor rodziny, albo wszyscy zostaniecie zapamiętani jako zdrajcy i podżegacze - powiedział twardo.
- Nie masz prawa... - syknął z trudem długowłosy, którego szczęki ledwo poruszały się, kiedy wypluwał z siebie te słowa. Ze złości dostał niemal szczękościsku.
- Ależ mam. Starszyzna już zadecydowała o eksterminacji problematycznych Uchihów. Tsunade nie ma tu nic do gadania, mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę - powstrzymał krzywy uśmiech, który cisnął mu się na usta. Najwidoczniej nawet pomimo ich ostrożności, ten stary dziadyga dowiedział się o ich układzie z Hokage. - Klamka zapadła. Wóz albo przewóz. Dam ci jednak trochę czasu na przemyślenia, gdyż zdaję sobie sprawę z tego, iż nie jest to łatwa decyzja. Zjawię się za kilka dni - obiecał. - Może, kiedy będziesz w nieco mniej hałaśliwym towarzystwie... - dodał z przyganą.
- Ty kanalio! - zielonooka wydobyła kunai i cisnęła go w stronę Shimury. Nim ten zdążył jednak dotrzeć do swojego celu, został odbity przez kobietę w masce kota. Członek Korzenia podniósł katanę w wyzywającym geście, szykując się do walki.
- Nie marnuj sił - powstrzymał ją statyczny mężczyzna.
- Ty też się opanuj, Ochida- zestrofował ją ostro chłopak.
- A niby czemu?! - podniosła głos. - Zaciukam go i wszystkim nam będzie żyło się lepiej! Biorę pełną odpowiedzialność na siebie! - podkreśliła.
- Wtedy i ciebie, i twoją rodzinę również wezmą za zdrajców - wytknął jej.
- No co ty! Zanim się obejrzysz, obrobię wszystkie te zasuszone mumie! - zawołała mając na myśli starszyznę wioski. - Nie będzie, kto miał mnie wyzywać od rebeliantów! Z dumą jeszcze przyznam się do popełnionych czynów! - wypięła dumnie pierś.
- Może ty byłabyś z siebie dumna, ale wioska nie. Ludzie zaczęliby się bać. A wtedy miałabyś przeciwko sobie więcej niżby tylko trzech starszych - zauważył przytomnie.
- Żegnam - odezwał się chłodno manipulator, odwracając się na pięcie. - Nie zamierzam wysłuchiwać dłużej waszej dysputy. Oczekuję, że przy następnym naszym spotkaniu, Itachi, będziesz już zdecydowany - zaznaczył.
- Zdecydowany to będzie shinigami, kiedy będzie wydzierał twoją duszę... - burknęła zielonooka.
- Całe szczęście nie stanie się to w żadnym najbliższym czasie - odpowiedział jej złośliwym uśmiechem, po czym rozmył się na tle mroku. Jego podkomendni poszli w jego ślady.
- Ależ ty głupia jesteś! - warknął na nią. - Otwarcie mu się naraziłaś! Teraz ty i twój klan będziecie następni w kolejce to likwidacji - westchnął cierpiętniczo, uświadamiając swoją towarzyszkę w tym, jaki poważny błąd popełniła swoim lekkomyślnym zachowaniem.
- Ale ja nie żartowałam. Obetnę mu ten durny sagan i sprawa sama się rozwiąże - rozłożyła ręce. - Zrobię to po kryjomu - obiecała. - Nie zostawię nawet śladu.
- Są świadkowie. Groziłaś mu w otwarty sposób. Pójdziesz jako pierwsza na przesłuchanie do Ibikiego, nawet jeśli w czasie śmierci Shimury byłabyś na drugim końcu kontynentu - pokręcił z niedowierzaniem głową dla jej prostolinijności.
- I myślisz, że Morino coś by ze mnie wyciągnął? - zaśmiała się mrocznie. - Ciekawe, dla kogo ostatecznie to przesłuchanie skończyłoby się gorzej... - mruknęła niskim głosem.
- Przestań pieprzyć - skarcił ją. - Nie możesz uskuteczniać tu jakiejś samowolki. Nie możesz zabić Danzou, bo za nim stoi cały Korzeń i starszyzna. Jego śmierć odbije się echem w wiosce. Jeśli zostaniesz uznana za podejrzaną, stracisz to nikłe zaufanie mieszkańców, którym darzą cię i tak na kredyt - puknął ją palcem w czoło niczym przygłupiego dzieciaka. - Punktem honoru starszyzny zostanie utrudnienie i ukrócenie twojego życia. Ucierpi na tym twój klan. Prawdopodobnie zostaniecie wybici. Jeśli nie przez ANBU nasłane przez starszyznę to przez Korzeń kierowany czystą zawiścią - wytłumaczył. - To delikatna sprawa. Mamy związane ręce przez politykę i fakt, iż Shimura jest wpływowym człowiekiem w Konoha. Ponad to, nie możemy dopuścić do rozwiązań siłowych i siania paniki w wiosce. W innym wypadku mieszkańcy odwrócą się od nas, będą zapatrywali się na nas jak na ciemiężycieli i to szybko się na nas zemści. Wezmą na nas odwet - przewidywał.
- Więc co? Zamierzasz wytłuc w pień własnych krewnych i zostać nukeninem? - spojrzała na niego jak na obcą formę życia.
- Nie, oczywiście, że nie! - jęknął, przewracając oczyma i wymachując rękami w desperacji. - Jeszcze nie wiem, co zamierzam - przyznał. - Muszę się nad tym zastanowić i znaleźć jakieś inne rozwiązanie... - przez chwilę trwali w ciszy, podczas której regulowali swoje przyspieszone oddechy. Oboje byli mocno wyprowadzeni z równowagi i zaczęli na siebie wzajemnie wręcz krzyczeć, co nie zdarzało im się zbyt często. - Chodźmy - ruszył w końcu przed siebie w kierunku domu. Musiał usiąść. Jeśli będzie zmuszony stać jeszcze przez dłuższą chwilę, prawdopodobnie ugną się pod nim kolana.
- Jaki jest w tym sens? - odezwała się cicho, kiedy przebyli już połowę drogi. Potomek Madary spojrzał na nią z niezrozumieniem, wyrwany z wiru własnych, ponurych myśli. - Jaki jest sens w pozbywaniu się jednego z najsilniejszych klanów w wiosce, w dodatku takim, który dysponuje unikalnym dojutsu? - zapytała.
- Sharingan zawsze budził strach wśród innych - mruknął. - Danzou zapewne boi się nas jako siły militarnej...
- Ale pozbywając się was, odcina sobie także prawą rękę, redukując siłę militarną całego Liścia - zauważyła.
Musiał przyznać jej rację. Nie popadał w zachwyt nad własnymi krewnymi lub własnymi zdolnościami, ale zwyczajnie zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądała realna pozycja i sytuacja wioski. Jego towarzyszka zadała zatem trafne pytanie. Jaki cel miał Shimura w eksterminacji jego klanu? Co mu z tego przyjdzie? Co na tym zyska? Co było dla niego tak kuszące, że zdecydował się na tak radykalne kroki? I dlaczego akurat właśnie teraz? Od lat pozostawał w cieniu i obserwował ich z ukrycia. A teraz rzucił się do walki niczym lew. Lub raczej hiena. Co spowodowało u niego tak nagłą zmianę zachowania?
Na chwilę obecną nie potrafił odpowiedzieć na te pytania, ale musiał znaleźć na nie odpowiedzi. Był święcie przekonany, że mogły być one kluczowe, jeśli chodziło o rozwój sytuacji w najbliższym czasie. Musiał poznać motywy swojego przeciwnika, żeby wiedzieć, jak stawić mu czoła.

*** 

Była zmęczona po harmiderze zebrania i z jednej strony nie marzyła o niczym innym, jak paść twarzą w stertę poduszek, a z drugiej była tak roztrzęsiona po spotkaniu z doradcą Trzeciego, że na myśl o śnie robiło jej się wręcz niedobrze. Cicho zamknęła za sobą drzwi własnej sypialni i westchnęła ciężko. Cholera, co za patowa sytuacja. Trzeba było coś na nią zaradzić. Jeśli nie zmieni się w przeciągu kilku najbliższych dni, chyba oszaleje. 
- Pieprzona polityka... Jakby zwyczajnie nie można było go nabić na pal - burknęła pod nosem do siebie, przewracając oczyma. - I problem z głowy - podsumowała.
- Otóż to. W pełni się z tobą zgadzam, moja droga - usłyszała głęboki, męski głos dochodzący z najciemniejszego kąta pomieszczenia.
Zaskoczona, aż podskoczyła. Nie mogła uwierzyć, że komuś udało się ją podejść. Nie wyczuła niczyjej obecności. A powinna. Demon powinien. Ten milczał jednak uparcie i ten jeden wyjątkowy raz zdawał się być niemniej zaskoczony niż ona sama. Czyżby to wina zmęczenia? Nie. Nawet półprzytomna powinna wyczuć intruza. A jednak teraz z jakiś powodów nie była w stanie tego zrobić.
- Cieszę się, że pomimo upływu lat wciąż dobrze się dogadujemy. Oboje jesteśmy zwolennikami prostych i skutecznych rozwiązań. Miło wiedzieć, że nie zmieniłaś się za wiele od czasu, kiedy miałem okazję widzieć cię po raz ostatni - odezwał się nieproszony gość wyłaniając się z objęć cienia, w które tak dobrze się wpasowywał.
Jasnowłosa aż zachłysnęła się powietrzem na widok osoby, która beztrosko stała sobie teraz w jej sypialni. Nie mogła w to uwierzyć. Nie, no po prostu nie! To nie może dziać się naprawdę! To pewnie tylko jakaś przemiana! Iluzja! To nie może być prawda!
Nie kryła zdumienia. Właściwie szoku podszytego strachem. Nie było sensu. On i tak wiedział. Dałaby sobie za to rękę uciąć. Poza tym, strach odczuwalny przed kimś jego pokroju był w pełni na miejscu. Był normalny. Nie był powodem do wstydu. Głupotą byłoby raczej stanięcie przed jego obliczem bez lęku. Tylko desperat porwałby się na coś podobnego.
- Wydajesz się być zaskoczona moim widokiem - zauważył mężczyzna. 
- Przepraszam, ale... czy my się znamy? - odzyskała na tyle rezonu, żeby wykrztusić z siebie pytanie. 
W końcu wspominał coś o ich ostatnim spotkaniu, a ona nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek stanęła z nim twarzą w twarz. I nie mogła zrzucać winy za to na krótką pamięć. Bo zapamiętałaby go. Gdyby spotkała się właśnie z NIM, zapamiętałaby go. Takiego widoku zwyczajnie się nie zapomina. 
- Poza tym... co pan robi w moim domu? - próbowała zabrzmieć na tyle kulturalnie, na ile wypadało zwracać się do nocnego włamywacza, który za pomocą skinięcia palca mógł rozwiesić festony twoich wnętrzności na okolicznych ścianach niczym groteskowe łańcuchy świąteczne.
- Och, ależ oczywiście, że się znamy! Przecież cię trenowałem! Nie pamiętasz? - spojrzał na nią z lekkim wyrzutem, zakładając ręce na biodra. - Ach, ale w tamtym czasie wyglądałem nieco inaczej, więc zapewne pamiętasz mnie jako innego człowieka. Maskowałem się - wytłumaczył i wzruszył ramionami. - Byłaś wtedy w drodze powrotnej z Kraju Demonów - przypomniał jej. - Pamiętasz mnie już?
No proszę, co też za interesujące rzeczy przychodzi nam się czasem dowiedzieć o samych sobie. Czasami możemy zaskoczyć samych siebie. Chika zdecydowanie zaskoczyła, a nawet zszokowała samą siebie. Niemniej niż osoba, która stała przed nią i okazała się być jej byłym mentorem. Przywołała w myślach obraz mężczyzny z brodą w średnim wieku, który przedstawił jej się jako ronin, który opuścił swoją wioskę po masakrze jego bliskich. Dziadeczek był niepozorny, ale krzepki i wymagający jak nikt inny. Nauczył ją wielu przydanych technik i umiejętności, z których korzystała do dziś. Jego postać od początku wydawała jej się być z lekka podejrzana, ale Goro nie oponował i pozwolił jej uczyć się pod jego okiem, co nieco ją uspokoiło. Nie wnikała ani nie dopytywała za bardzo, kim w istocie był i przez co przeszedł jej mistrz. Ostatecznie uznała, że to nie była jej sprawa i jeśli mężczyzna nie chce jej o czymś powiedzieć, to powinna to uszanować. Każdy ma prawo do prywatności. Niektórych ran nie należało rozdrapywać. Rozumiała to i skupiała się na treningu zamiast na samej osobie nauczyciela. Kto by jednak pomyślał, że podczas swojej tułaczki po kontynencie przypadkowo mogła zostać podopieczną Madary Uchihy? I to nie byle jaką, nie jakąś tam przygodną uczennicą, której sprzedał jedną, tanią sztuczkę, ale taką, która dotrzymywała mu towarzystwa przez dłuższy czas! 
Kto by w ogóle pomyślał, że ten wciąż może funkcjonować wśród żywych? Madara zginął pokonany przez Hashiramę. Wszyscy o tym wiedzieli. A tu jednak, proszę, niespodzianka. Wchodzisz któregoś pięknego razu do własnego pokoju, a tam stoi duch jednego z założycieli wioski. Taki duch z krwi i kości. Z ciałem. Z błyszczącym sharinganem w oku. Jakim cudem? Nie miała zielonego pojęcia.
To musiał być on. Wyglądał jak on. Poza tym wzbudzał w niej trwogę, swoistą tremę, co było osiągnięciem kogoś na miarę Uchihy Madary. Nagle poczuła się jak mała dziewczynka. Przełknęła z trudem. Dłonie zaczęły jej się pocić. W ustach zaschło. Nie miała z nim szans i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Szczególnie tutaj. W miejscu, w którym za ścianą spali jej krewni, których nie zdążyłaby uratować, gdyby ten nagle postanowił się wściec i zrobić małe przemeblowanie w jej domu, niszcząc przy tym wszystkie wysiłki zjednoczonych klanów, które pracowały  w pocie czoła nad doprowadzeniem podarowanego przez Hokage pustostanu do stanu używalności. Bała się. Nie chciała się do tego przyznać, ale się bała.
Bała się, bo bał się również jej nieodłączny kompan, który wił się w niej niespokojnie. W tej chwili obecność demona w jej ciele i umyśle objawiała się jak dotyk oślizgłego, zimnego węża, który owijał się wokół jej organów wewnętrznych i naprzemiennie ściskał je, to znowu rozluźniał. Demon czuł się niepewnie. A to nowość. Nie uląkł się shinigami, ale drżał przed Madarą. Ciekawe. Zaiste interesujące. Zazwyczaj statyczny niczym posąg, bezuczuciowy, bez wyrazu, pałający stoickim opanowaniem, cierpliwy teraz dreptał w niej niespokojnie i kręcił się wokół własnej osi, jak brzdąc, który nie może doczekać się deseru po obiedzie. Tym razem doczekali się jednak dość osobliwego ostatniego kursu. 
- Jak zapewne się domyślasz, nie lubię gościć w tych stronach, jednak przyciągnęła mnie tu sytuacja mojego klanu - odpowiedział na jej pytanie. - Teoretycznie nie mieszam się w sprawy związane z Liściem, jednak tym razem poczułem się poniekąd dotknięty osobiście - wyjaśnił.
- Słyszałeś, co mówił Danzou? - zapytała.
- Owszem - przytaknął. - I wyobraź sobie, że jego słowa wybitnie nie przypadły mi do gustu - skrzywił się malowniczo. 
- Co zamierzasz?
- Przyjrzeć się sprawie. Nadal będę działał z ukrycia - podkreślił. - Zobaczymy, co wykombinuje Itachi. Dam mu trochę czasu, choć, tak jak powiedziałem już wcześniej, podzielam twój entuzjazm wobec prostych i skutecznych rozwiązań. Nasza metodologia nie różni się znacząco od siebie - uśmiechnął się półgębkiem.
- Najwyraźniej... - mruknęła, choć nie wiedziała czy tym komentarzem wyraża swoje zadowolenie z ów faktu, czy też zupełnie odwrotnie. - Ale dlaczego przyszedłeś do mnie? - uniosła wysoko brwi. - Zdaje się, że powinieneś rozmawiać z Itachim, a nie ze mną - zauważyła.
- Nie chcę, żeby więcej osób niż to absolutnie konieczne wiedziało o moim istnieniu, a przede wszystkim o chwilowym powrocie do Konohy - wyjaśnił. - Niemniej, muszę trzymać rękę na pulsie, gdyż nie zamierzam pozwolić Shimurze działać na własną rękę. Do tego przydasz mi się właśnie ty. Będziesz pośrednikiem mojej woli - zadecydował.
"Świetnie. Dobrze, że przynajmniej mam jakiś wybór." - przeszło jej przez myśl.
- Poza tym, dobrze znów zobaczyć swoją byłą uczennicę - błysnął zębami w drapieżnym uśmiechu. Dziewczyna zafrasowała się na moment.
- Skoro chcesz zabić Danzou i wszystkim nam żyłoby się bez niego lepiej... dlaczego po prostu tego nie zrobisz? - zapytała. - Z ukrycia? - dodała. - Wierzę, że potrafiłbyś to zrobić w taki sposób, że nikt by cię nie wytropił.
- Zgadza się - skinął jej głową. - Niemniej, zagadkowa śmierć Shimury mogłaby przynieść wiele niekorzyści moim, jak i twoim krewnym. Danzou, poczuwając się do roli drugiego Tobiramy, wzmocnił naciski na Uchiha. To brzmi, jak wystarczająco dobry powód, żeby zaatakować. Wy, Ochida, jesteście sprzymierzeni z Uchiha. Ty, w wielkiej szczególności, Chika, znana jesteś z gorącej krwi. Otwarcie mu groziłaś i, tak jak wspomniał Itachi, są tego świadkowie. Również nadajesz się na świetną podejrzaną. Mój atak wprowadziłby wiele zamętu i szaleństwo w Korzeniu, który zacząłby się zachowywać jak wściekły kundel - pokręcił głową. - Nie byłoby z tego żadnego pożytku. Trudno przychodzą mi te słowa, ale w tym wypadku Itachi ma rację. Musimy znaleźć jakieś inne rozwiązanie tej sytuacji. Bezpardonowe morderstwo, mimo iż proste w wykonaniu, może okazać się bardzo problematyczne - wyjaśnił.
- Rozumiem... - mruknęła.
- Świetnie - uśmiechnął się oszczędnie. - Na dziś to tyle. Nie będę zabierał ci więcej czasu. Odpocznij - polecił. - Bo wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha - zaśmiał się. - Złapię cię innym razem i powiem, jaki masz wykonać następny ruch - oświadczył.
Kunoichi sztywno skinęła głową, gdyż właściwie był to jedyny gest, na jaki mogła się zdobyć. Nie podobało jej się, że Madara beztrosko zamierzał narzucać jej swoją wolę, a w dodatku zapatrywał się na nią jak na dziewczynkę na posyłki, ale nie mogła się sprzeciwić. Nie jemu. Nie tutaj. W końcu Madarze Uchiha się nie odmawia.
No chyba, że chce się gryźć piach...
Mężczyzna podszedł do okna i uchylił je, po czym bez słowa pożegnania wyskoczył z niego z gracją kota. Daichi jeszcze przez dłuższą chwilę stała w miejscu, próbując zrozumieć wszystko to, co miało miejsce tego jednego, krótkiego dnia. Ocknęła się dopiero, kiedy silny, zimny podmuch powietrza smagnął ją po twarzy. Ruszyła się z miejsca i zamknęła okno za swoim nocnym gościem. Zaciągnęła zasłony i wsparła się na ścianie, jakby nagle zrobiło jej się słabo. 
Powiedział, że miała odpocząć. Odpocząć! Dobre sobie! Przedni żart! I co jeszcze? Może miała położyć się spać? Jak niby miała zmrużyć teraz oko, kiedy właśnie dowiedziała się, że jeden z protoplastów wioski żył i miał się dobrze, a w dodatku był jej nauczycielem i zamierzał składać jej od dziś regularne wizyty? Jakieś pomysły? Gdyby nazywała się Tsunade, pewnie sięgnęłaby po flaszkę i ululałaby się tuż przed świtem, doprowadzając się do stanu, w którym jej organizm nie mógłby znieść już ani kropli alkoholu więcej. Ojciec jednak, na całe nieszczęście, nazwał ją inaczej. Z tej racji miała także inne podejście do życia. Musiała zachować jasny i klarowny umysł, dlatego opcja alkoholu stanowczo odpadała. Wyglądało więc na to, że ta noc będzie dla niej bezsenna. Bo przecież nie zaśnie. Nie po takich szokujących odkryciach. Musiała to wszystko sobie jakoś poukładać w głowie, a to wymagało czasu. Całe szczęście do świtu jeszcze trochę zostało.