środa, 15 marca 2017

Rozdział VI


Powoli, ostrożnie otworzyła oczy. Zaraz jednak zmrużyła je pod wpływem oślepiających promieni słonecznych. Syknęła z bólu i chciała osłonić napuchnięte oczy ramieniem, jednak ręka wydawała jej się niemożliwie ciężka, przez co ledwo mogła zmusić ją do drgnięcia na materacu. Niespokojnie poruszyła się na miejscu, próbując wywindować się choć odrobinę wyżej. W tym momencie lewa ręka wysunęła się spod białej pościeli. Daichi drgnęła, gdyż zsiniała dłoń o długich, kościstych palcach zwieńczona ostrymi, czarnymi pazurami z pewnością nie należała do niej. Ze strachem wpatrywała się we własną kończynę, nie mogąc uwierzyć, że ta w istocie należała do niej.
- Obudziła się! – usłyszała głos dochodzący z oddali, który był powodem małego zamieszania, które powstało chwilę później.
Grupka oddziału medycznego składająca się z kilku lekarzy i pielęgniarek otoczyła jej łóżko niczym swoista aureola. Z korytarza przez niedomknięte drzwi wyglądali ciekawscy gapie, którzy szukali potwierdzenia dla zasłyszanych plotek. Ku ich rozczarowaniu kunoichi nie wyglądała jak wcielenie samego diabła oni. Może jej włosy wciąż były o kilka odcieni jaśniejsze, przez co w mocnym świetle słońca wydawały się srebrzyste lub nawet białe, może wciąż miała zaczerwienione oczy, wokół których siatka drobnych żył malowała się nazbyt wyraźnie, ale to wszystko wydawało się niczym w porównaniu do plotek, od których Konoha obecnie aż huczała. Co więcej, kiedy dziewczyna spojrzała na swoją dłoń raz jeszcze, ta wyglądała już całkowicie normalnie. Nic w jej wyglądzie nie wzbudzało większych podejrzeń czy też nie niepokoiło. Wszystko było w porządku. Po staremu.
Pytanie tylko, jakim cudem?

***

Zielonooka odzyskiwała sprawność w rekordowym tempie, a to wszystko za sprawą demona, z którym zamiast walczyć, pojednała się. Demon sprawiał, iż jej rany zasklepiały się, rwący ból przechodził po krótkim okresie czasu, a po opuchliźnie i siniakach nie było nawet śladu. Wciąż jeszcze nie wróciła do szczytowej formy, ale czuła się już na tyle dobrze, aby opuścić szpital o własnych siłach i czym prędzej skierować się do Hokage, aby wyjaśnić, co tak właściwie miało miejsce.
Jakim cudem w ogóle była jeszcze żywa? Przecież już dawno powinna znajdywać się w Krainie Uśmiechu po Drugiej Stronie Tęczy, powinna tulić i radośnie witać niebyt. A jednak tak nie było. Właściwie to uwzględniając to, co zgotował jej los, z czystym sumieniem można było powiedzieć, iż wyszła ledwo z kilkoma zadrapaniami. Wciąż nie mogła w to uwierzyć i w jakiś irracjonalny sposób nawet nie chciała się z tym pogodzić.
Nie wiedziała, co stało się z jej towarzyszami broni, czy Yorimoto udało się dotrzeć z poselstwem, czy Kraj Ognia wypowiedział wojnę Krajowi Ziemi… Nie wiedziała nic. Była w takim szoku, że w szpitalu była jedynie w stanie w kółko mamrotać pod nosem: „Hokage”… Jeśli miała się dowiedzieć czegoś konkretnego, to tylko u Piątej. Nie było sensu przepytywać pierwszych lepszych napotkanych ludzi. To strata czasu, a przecież mogło się okazać, iż znów nie dysponowała jego nadmiarem.
W końcu, kiedy lekarze skończyli podstawowe badania takie jak sprawdzanie reakcji źrenicy na światło i zdali sobie sprawę, że wypytywanie jasnowłosej o jej samopoczucie jest bezcelowe, gdyż ta potrafi powtarzać w kółko tylko jedno słowo, ta zdecydowała się stanąć na nogi. Z początku kolana ugięły się pod nią, jednak szybko znalazła oparcie w stojącej nieopodal pielęgniarce. Personel medyczny próbował usadzić ją z powrotem na łóżku, jednak ona z każdym kolejnym ruchem odzyskiwała pewność siebie i kontrolę nad własnym ciałem. Ostatecznie niemalże siłą utorowała sobie drogę do wyjścia ze szpitala, przez co lekarze zmuszeni byli przyznać, iż nie znajdywała się w stanie agonalnym. Polepszało jej się. I to w dodatku w zaskakująco krótkim czasie.
Schody okazały się nie lada trudnością, ale kto po walce z samym shinigami nie sprostałby jakimś schodom? Zagryzła wargi i bez uprzedzenia wparowała do gabinetu Tsunade. W głowie jej huczało, a świat bujał jej się przed oczami, jakby była na morzu, ale nie mogła się przecież poddać z tak błahych powodów. Musiała zdobyć informacje. W końcu jeśli udało jej się przeżyć to… to może jest jakaś nikła szansa na to, że Itachi również się uratował. Nie chciała zakładać, iż był to pewnik, jednak nie mogła też wyprzeć się wiary i szczerej nadziei na to, że chłopakowi nic się nie stało lub przynajmniej jemu życiu nic już nie zagrażało. W tej jednej chwili błagała wszelkie istniejące byty tylko o to, żeby brunet był bezpieczny…
Drzwi otworzyły się z hukiem, a klamka uszkodziła ścianę, z której posypał się tynk. Rozjuszona kobieta podniosła się zza biurka i już gotowa była zacząć umoralniać nieproszonego gościa, jednak kiedy zorientowała się, kto właśnie stanął w progu jej gabinetu, zamilkła. Z uchylonymi ustami pochylona nad blatem, na którym wspierała się dłońmi, wpatrywała się w Ochidę niczym w upiora lub zjawę.
A przed biurkiem siedział on. Uchiha został zmieniony niemalże w żywą mumię, a wsparte o podłokietnik fotela, który zajmował, dwie kule świadczyły, iż nie miewał się najlepiej, ale był tu żywy, cały i zdrów! Jasnowłosa już chciała się na niego rzucić i wyściskać, wtulić w poranione ciało, skryć się za kurtyną długich, ciemnych włosów i rozpłakać z niewypowiedzialnej ulgi i szczęścia, jednak cały czar prysł, kiedy długowłosy się odwrócił. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby i ona zamarła w bezruchu, jakby ktoś wmurował ją w podłogę.
Itachi odwrócił się w jej stronę. Jego lewe oko było takie, jakim je zapamiętała – a więc czarne, nieprzeniknione, taksowało ją bystrym, teraz także zdziwionym spojrzeniem. Drugie natomiast uległo kompletnej zmianie. Tęczówka miała tak nienaturalny dla Uchihów jasny kolor, wydawała się być rozmyta, wręcz zlewać się z białkiem, od którego ciężko ją było odróżnić. Ciemna kropka źrenicy była jakby przydymiona, zasnuta mgłą.
I wtedy wszystko zrozumiała. Niepotrzebne już były żadne pytania i odpowiedzi. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie.
- Izanagi…? – bardziej stwierdziła niż zapytała, na co brunet jedynie powoli, jakby z bólem skinął jej głową.
Do oczu napłynęły jej łzy. Bo choć długowłosy siedział przed nią żywy i w dodatku w jednym kawałku to był ślepy na jedno oko. To odbijało się na nim jako na shinobi, gdyż kunoich doskonale zdawała sobie sprawę, iż ten już nigdy więcej nie będzie w stanie używać susanoo. Żeby odwrócić bieg losu postanowił poświęcić swoje prawe oko.
To była jej wina…

***

- Moje Izanagi było zbyt słabe, żeby odwrócić wszystko, co już zdążyło się wydarzyć – wyjaśnił Itachi. – Stąd też nasze rany – dodał. – W końcu nie mogłem równać się z kimś pokroju bożka śmierci… - zauważył smętnie.
Dziewczyna skinęła głową w milczeniu, przesiadując nad okrągłym jeziorkiem zwieńczonym pokaźnym głazem u szczytu, gdzie za dzieciaka lubili przesiadywać z Keizo. Nostalgia tego miejsca wciąż widocznie dawała jej o sobie znać.
- Yorimoto zdążył z posłaniem – kontynuował. – Był w ciężkim stanie, ale obecnie dochodzi do siebie i nic nie zagraża jego życiu. Nikt z naszych drużyn również go nie stracił – zdał raport. – Przeciwko armii Skały zostały posłane nasze jednostki. Niemniej, kiedy ci już tam dotarli, trafili na samych niedobitków. Po twojej interwencji właściwie nie było z nich, co zbierać – uśmiechnął się krzywo, delikatnie podnosząc jeden kącik ust, aby pocieszyć zielonooką, jednak ta nawet na niego nie zerknęła przelotnie. Spoglądanie w jego dwukolorowe oczy było dla niej zbyt trudnym zadaniem. – Kraj Ziemi wystąpił o porozumienie i zawarcie rozejmu, mimo iż wojna przecież oficjalnie się nie rozpoczęła.
- Mhm… - mruknęła w odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało, a idealną ciszę przerywał jedynie cichy szmer wody i szelest liści na wietrze. – Myślisz, że nie będziesz już głową rodziny? – zapytała cicho, na co brunet potraktował ją jedynie zdziwionym spojrzeniem. – Mam na myśli… liderem klanu zawsze zostaje jego najsilniejszy przedstawiciel, żeby móc go chronić… a ty teraz… no cóż… nie będziesz tym najsilniejszym… - przygryzła wargę.
- Nic nie ulegnie zmianie – zaoponował.
- Ale nie możesz już używać susanoo… - zauważyła.
- I co to ma do rzeczy? – wzruszył ramionami. – Nie zmienia to wciąż tego, że noszę nazwisko Uchiha i jestem głową klanu. Z susanoo czy też bez wciąż mogę o niego dbać i go chronić – rozłożył ręce. – Wiem, że w twoim domu może to wyglądać trochę inaczej, ale… - urwał, zanim powiedział zbyt dużo. Nie chciał teraz poruszać tak drażliwego dla Daichi tematu. Nie było sensu w przysparzaniu jej niepotrzebnego cierpienia. – Nie obwiniaj się – położył jej rękę na ramieniu. – Zawsze taka byłaś… - westchnął, widząc, że ta nie kwapi się do odpowiedzi. – Obwiniałaś się za całe zło tego świata… Za to, jak ludzie postrzegają twój klan, za to, kiedy jakaś misja nie do końca poszła po naszej myśli… Nie na wszystko da się coś zaradzić, wiesz? – znów próbował się uśmiechnąć, jednak jasnowłosa nie chciała spoglądać w jego kierunku. – Poza tym to była moja decyzja – postanowił zmienić temat, widząc, że ta rozmowa nie przynosi pożądanych efektów. – Co zamierzasz teraz zrobić? Jesteś osłabiona, więc w domu mogą próbować wykorzystać to przeciwko tobie… - zauważył.
- Nie wiem, co mam zrobić… Na razie nic nie planuję… - westchnęła ciężko.
- Możesz zatrzymać się u mnie, jeśli chcesz – zaoferował się. – Wtedy będziemy mogli też dokładniej omówić nasz planowany sojusz – próbował ją zachęcić. Dziewczyna spojrzała na niego wręcz oburzona.
- Mam mieszkać z tobą pod jednym dachem po tym, co ci zrobiłam? – ściągnęła brwi.
- Nic mi nie zrobiłaś – zaprzeczył.
- Prawie umarłeś przeze mnie! – wykrzyknęła, wyrzucając w końcu z siebie tę drażniącą myśl, która nie dawała jej spokoju. – Właściwie to umarłeś… - przyznała zmieszana. - Rzuciłeś się w mojej obronie i zostałeś przebity na wylot!
- A ty, żeby mnie ratować postanowiłaś walczyć z shinigami – wypomniał jej.
- Przez co ty straciłeś oko! – wycelowała w niego oskarżycielsko palcem. Uchiha przewrócił oczyma i sapnął ciężko. Powoli zaczął gramolić się na równe nogi, podnosząc się z ziemi.
- Wiesz co? Jakoś moje poczynania bledną w świetle twoich dokonań – prychnął. – Chodź – wyciągnął do niej pomocną dłoń. – Przecież nie będziesz spać na dworze.
Jasnowłosa zawahała się. Znów to robił. Znów wyciągał do niej dłoń, żeby jej pomóc… Ostatnim razem mało brakowało, a nie byłby już w stanie tego zrobić nigdy więcej. Co teraz przyjdzie mu stracić w zamian za tę pomoc? Czemu on jeszcze się nie znudził tym ciągłym pomaganiem zielonookiej?
Kunoichi niepewnie ujęła dłoń przyjaciela i wywindowała się do pozycji stojącej. Ostatecznie jednak przyjęła jego pomoc. Próbowała wmówić sobie, że była do tego zmuszona, ale jakiś cieniutki głosik z głębi jej umysłu wyzywał ją od egoistów. Bo w sumie była egoistką. Po raz kolejny zamierzała go po prostu wykorzystać do własnych celów.

***

Dom Uchihów był pogodny jak i cała ich dzielnica. Panowała tam przyjazna atmosfera. Dzieciaki, które były wciąż za małe, aby wstąpić do akademii, biegały po wewnętrznym dziedzińcu, bawiąc się i ganiając z patykami, które służyły im za broń. Niewielka fontanna ogrodowa wypluwała wodę, czemu towarzyszył cichy, kojący nerwy szmer. Kwiaty w rabatach raziły po oczach intensywnymi barwami. W powietrzu unosił się słodki zapach kwitnących drzew i krzewów owocowych. Słońce przyjemnie przygrzewało, sprawiając, że aż chciało się wyjść na zewnątrz. Dwóch emerytowanych policjantów przysiadło na ławeczce gawędząc i wygrzewając stare kości. Dzwonek u drzwi piekarni śmiał się perliście za każdym razem, kiedy ktoś przekroczył próg lokalu. Z wnętrza budynku dochodził smakowity zapach świeżo wypiekanych słodyczy.
Jednym słowem, sielanka.
Jedno z dzieci przewróciło się, zdzierając sobie przy tym kolano. Jasnowłosa odruchowo drgnęła, jednak nim zdążyła się podnieść ze swojego miejsca na genkanie, przy malcu już znajdował się Itachi. Brunet ubrany w ciemne kimono oraz w narzuconą na ramiona yukatę uśmiechał się pocieszająco, ocierając łzy dziecka. Po kilku słowach otuchy wyprostował się, wstając z klęczek i skierował się w stronę dziewczyny, która czuła się równie nie na miejscu jak kawałek padliny w zaawansowanym stanie rozkładu na świątecznym stole. Chłopak przysiadł się do niej, odrzucając rozpuszczone włosy na plecy.
- Jak ci się tu podoba? – zapytał. Nie umknęło przy tym jego uwadze, że zielonooka wciąż unikała spoglądania mu w oczy, co świadczyło o tym, iż wciąż czuła się winna.
- To straszne, ale… chyba mogłabym się do przyzwyczaić do tego miejsca – uśmiechnęła się krzywo. – Właściwie to myślałam, że weźmiesz mnie na co najmniej jakąś chłostę czy coś, a ty się tak nie popisałeś… - parsknęła.
- Dlaczego niby miałbym kazać cię biczować? – ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Cóż, może dlatego, że w moim domu was, Uchihów, zawsze przedstawiało się jako upersonifikowanie zła – przyznała niemrawo. Długowłosy uniósł brwi w geście zdziwienia. – Teraz jednak widzę, że te wszystkie historyjki, którymi straszono mnie za dzieciaka nie są prawdziwe – kontynuowała. – Właściwie… też chciałabym mieć taki dom… - mruknęła cicho.
- Naprawdę wierzyłaś, że w moim domu podejmuje się gości chłostą? – skrzywił się nieznacznie, jednak zaraz potem także zaśmiał pod nosem.
- Chyba niekoniecznie – wzruszyła ramionami. – Nigdy jakoś nie zastanawiałam się nad tym, jak wygląda życie w innej rodzinie – rozłożyła bezradnie ręce. – Teraz jednak widzę różnicę między „klanem” a „rodziną” – westchnęła ledwo słyszalnie. Widząc, że jej towarzysz nie zrozumiał, o co jej chodziło, postanowiła pospieszyć mu z wyjaśnieniem. – Wy, Uchiha, jesteście rodziną. U mnie w domu codzienność wygląda nieco inaczej – przyznała. – Obowiązuje nas nieoficjalny podział wewnątrzklanowy na trzon rodu oraz odgałęziania, a przy tym także na „bronie” i „informatorów” – widocznie sposępniała. Itachi przysłuchiwał jej się z zainteresowaniem, gdyż nigdy wcześniej nie słyszał o podobnym podziale. Ponad to Daichi nieczęsto zdarzało się mówić o tym, co działo się za wysokimi murami rezydencji Ochida. – Jeżeli jesteś w stanie posługiwać się kekkei-genkai, jesteś „bronią”. Jeśli nie, jesteś „informatorem”. Mówiąc w skrócie, drugi wariant oznacza, iż jesteś mięsem armatnim, człowiekiem wysyłanym na pierwszą linię frontu, aby potem przekazać informacje, gdzie mają zostać wysłane „bronie”. Niektórzy nawet uważają, że w skład klanu wchodzą tylko i wyłącznie osoby, które potrafią posługiwać się kekkei-genkai – wydęła usta, tym samym okazując swoje niezadowolenie z sytacji, jaka miała miejsce w jej domu rodzinnym. – Kiedy jesteś „bronią” o twojej wartości świadczy twoja siła rażenia – wzruszyła ramionami niby obojętnie. – Im silniejszy jesteś, tym więcej masz do powiedzenia, tym wyżej w hierarchii możesz się znaleźć… choć i tu pojawiają się pewne ograniczenia. Niezależnie od twojej siły, jeśli nie pochodzisz z głównej linii rodu, nie możesz zasiadać na obradach klanu – wyznała. – Suma summarum, o mięso armatnie się nie dba, o „bronie” również nie… Znaczy, jasne, dbasz o broń na tyle, żeby ta się nie zniszczyła, ale nie okazujesz jej jakiś większych uczuć. W końcu jest przedmiotem – sapnęła. - Chociaż ja i tak nie mogę narzekać – podciągnęła nogi pod klatkę piersiową i objęła kolana ramionami. – Jak na standardy mojego klanu mój ojciec i tak był bardzo wylewnym rodzicem – uśmiechnęła się półgębkiem, choć nie trudno było dostrzec, że pod tą maską kryło się prawdziwe gniazdo bólu. – Choć nie wiem czy byłby tak opiekuńczy, gdyby nie udało mi się przebudzić kekkei-genkai… - mruknęła z powątpiewaniem.
Brunet pojął, o co chodziło kunoichi. Jako „narzędzie” klanowe nie zaznała rodzinnego ciepła, które teraz miała okazję oglądać z zewnątrz wyłącznie jako osoba trzecia. Co więcej, udało mu się w końcu zrozumieć tę obsesyjną manię zaimponowania rodzicielowi, którą ogarnięta była dziewczyna swego czasu. Patrząc na ludzi w wiosce ona także zapragnęła mieć prawdziwy dom i czuć ciepło rodzinne. Uchiha nie potrafił sobie wyobrazić, jak jasnowłosa musiała się czuć po raz pierwszy w Konoha. Z początku z pewnością musiała być zaskoczona ogromną różnicą w mentalności członków jej rodziny i mieszkańców wioski. Z czasem, kiedy zaczęła także brać udział w misjach i miała okazję przyjrzeć się ludziom z zupełnie innych zakątków kontynentu, musiała uświadomić sobie, że to nie z całym światem było coś nie tak, ale problem tkwił w jej domu. Nie potrafił pojąć, jak można zostać pozbawionym wsparcia własnej rodziny, rzeczy, w jego mniemaniu, tak fundamentalnej i oczywistej. To, co dla niego było wartością, która nie miała prawa nigdy zniknąć czy osłabnąć, dla niej była jedynie czczą gadaniną i dziecięcym, niespełnionym marzeniem.
A czasu nie dało się już wrócić.
Im dłużej i im częściej miał okazję obserwować Ochidę, tym lepiej zaczynał rozumieć sytuację, w której przyszło jej się znaleźć. Znajdywał coraz więcej puzzli układanki i dopasowywał je do siebie, mimo iż wcześniej porozrzucane elementy nijak nie dały ułożyć się w spójną całość. Ostatecznie jednak doszedł do smutnego wniosku, iż rodzinna zdolność klanu zielonookiej brała się z bólu i nienawiści, w którym wychowywany był każdy z jego członków. Z czasem nienawiść jedynie rosła i pożerała człowieka. To była droga w jedną stronę. Bolesna, trudna droga prowadząca do rozpaczy, aż w końcu do śmierci. Teraz długowłosy pojął także powód, dla którego Daichi z taką lubością często w żartach witała się z niebytem. Zdał sobie sprawę, że może niekoniecznie zawsze były to żarty… Mógł się założyć, że nie raz zdarzyło jej się pomyśleć, iż śmierć właściwie nie byłaby znowu taką najgorszą drogą ucieczki od tego bolesnego bagna, w którym taplała się przez całe swoje życie. W tym momencie, kiedy tak obserwowała bawiące się dzieci, odsłoniła się i spuściła gardę, czuć od niej było bijące zrezygnowanie.
Choć jakby spojrzeć na to wszystko z drugiej strony, to wychodziło na to, iż poprzednia głowa klanu nie była znowu aż takim okrutnym rodzicem, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Ojciec kunoichi wysłał ją w świat w obstawie chowańca, aby ta mogła w ten sposób kontynuować swój trening. Itachi domyślał się, iż zmarłemu mężczyźnie bardziej niż na treningu fizycznym zależało na treningu psychicznym. Wypuścił, a właściwie to wyrzucił własną córkę z siedziby demonów i nienawiści, jaką była ich klanowa rezydencja, aby dać jej szansę zobaczenia na własne oczy, jak wygląda życie, jakimi wartościami ludzie się w nim kierują. Nie chciał, żeby jego jedyne dziecko stało się tak zgorzkniałe i pełne pretensji do niesprawiedliwego świata jak reszta rodu. Chciał, żeby zaznała trochę szczęścia w życiu, aby nie pogrążyła się doszczętnie w mroku drogi, którą obrało za nią przeznaczenie w momencie, w którym została naznaczona nazwiskiem Ochida. Chciał, żeby była człowiekiem a nie demonem… Chłopak momentalnie zaczął czuć szacunek do poprzedniej głowy klanu jego towarzyszki, mimo iż spotkał go twarzą w twarz zaledwie kilka razy w życiu, a nawet kiedy ten już mignął mu przed oczyma, zawsze wydawał się być znudzony, może nawet nieco poirytowany latoroślą, która za wszelką cenę próbowała zagarnąć sobie jego uwagę.
Itachi westchnął, odchylając się do tyłu oraz wystawiając przy tym twarz do słońca. Nie mógł uwierzyć, jak wiele problemów mogło sprawiać samo nazwisko. Zbitek przypadkowych sylab i znaków w większej mierze decydował o przyszłości, statusie, a nawet sposobie myślenia człowieka.
Przymknął na moment powieki, próbując wyciszyć swój umysł. Niestety, rozbiegane, chaotyczne myśli kłębiły się w nim niespokojnie, nie pozwalając mu tym samym na chwilę spokoju. Z całego tego gąszczu mniej lub bardziej trafnych domniemań, teorii, hipotez, stwierdzeń i pytań bez odpowiedzi jedna myśl wyjątkowo zasługiwała na jego szczególną uwagę. Mimo iż od ich ostatniego spotkania minęło już kilka lat, długowłosy wciąż doskonale pamiętał mężczyznę w masce, który przedstawił mu się jako Madara Uchiha, protoplasta jego klanu. Pamiętał jak dziś bijącą od niego nienawiść do pozostałej części rodziny oraz wioski. Zastanawiał się czy właśnie w taki sposób w pewnym momencie kończą członkowie klanu Ochida – jako ludzie podejrzewający wszystkich dookoła o zdradę i sprzeniewierzenie, jako wrogowie całego świata, w którym nie mogli znaleźć żadnej ostoi lub chwili wytchnienia, gdyż wciąż zajęci byli żywieniem do czegoś urazy i zwalczaniem tego? A przecież niemożliwym było prowadzenie niekończącej się walki na niezliczonej ilości frontach… Czy nienawiść prowadziła do obsesji?
Dyskretnie przeniósł spojrzenie na dziewczynę, która najwyraźniej również pogrążyła się we własnych rozmyślaniach. Brunet z ogólników wrócił myślami do jej osoby. W jakiś sposób cieszył go fakt, iż jasnowłosa czuła się w jego domu na tyle swobodnie i bezpiecznie, aby pozwolić sobie na chwilę zadumy, ale z drugiej strony zastanawiał się, jak daleko ona posunęła się w tym wszystkim. Demony, które ujarzmiali Ochida, były niejako nienawiścią, a Daichi już nie walczyła ze swoją. Zaakceptowała ją i razem z nią wystąpiła przeciwko shinigami. Itachi nie znał się na demonologii, ale trawiło go jakieś nieprzyjemne przeczucie, iż kunoichi nie zostało już wiele czasu. Na jej twarzy malowało się zmęczenie. Miał nadzieję, że mimo to nie popadła jeszcze w obsesję. Wszak nie było od niej czuć tej ciężkiej, złowieszczej aury jak od Madary. Ona wydawała się w chwili obecnej spokojna i wyciszona, choć możliwe, iż trawiona nostalgią, deptana przez cienie własnej przeszłości. Niemniej, wszystko to, co widział teraz przed sobą, to były pozory.
A, niestety, pozory lubiły mylić…

***

- Ilu jest ludzi w twoim klanie? – zapytał Itachi.
- Pięćdziesięciu trzech – odparła pewnie dziewczyna. – Razem ze mną pięćdziesięciu czterech – chłopak zanotował liczbę na kartce papieru. – Odlicz jeszcze jakąś dwunastkę wyeliminowanej starszyzny i kolejnych siedmiu zabitych przypadkiem – wyliczała na palcach. – I tą trójkę, która dybała na moje życie, kiedy byliśmy w drodze ku granicy kraju – przypomniała sobie.
- Więc zostaje nam około trzydziestu jeden osób – zauważył chłopak, który prowadził kalkulacje. – Myślę, że przynajmniej jedna trzecia z nich będzie stawiała opór, więc możemy spisać ich na straty – stwierdził. – W takim wypadku w konsekwencji zostajemy z około dwudziestoma członkami twojego klanu – oszacował.
- Podczas walk pierwsi pójdą „informatorzy” – spekulowała jasnowłosa. – Mięso armatnie można liczyć w granicach pięciu ludzi, nie więcej – założyła ręce na piersi. – Potem się wycofają, więc czynny udział na polu walki będą brały „bronie”.
- Zatem większość użytkowników kekkei-genkai zginie – odezwał się długowłosy, na co jego rozmówczyni przytaknęła mu niechętnie. – Jaki procent z tych dwudziestu osób, które przeżyją będzie w stanie zachować klanową zdolność? – dociekał.
- To będę ja… - znów zaczęła liczyć na palcach. - …i może jeszcze z jakieś dwie, trzy osoby – rozłożyła ręce. – Na więcej nie liczę – pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- W takim razie zostaje nam około trzech, czterech osób, które zachowają kekkei-genkai? – upewnił się.
- Mnie w to nie mieszaj! – obruszyła się. – Ja się nie zaliczam do osób nadających się do reprodukcji! – zamachała rękami w powietrzu. Uchiha obdarzył ją spojrzeniem pełnym politowania. – A jak to wygląda u ciebie? Ilu was jest w sumie? – próbowała nieco zmienić temat.
- Siedemdziesięciu sześciu – odparł, na co kunoichi wytrzeszczyła na niego oczy w niedowierzaniu. – Nie wszyscy w mojej rodzinie są shinobi tak jak u ciebie – zaznaczył. – Osób zdolnych do walki będzie mniej więcej pięćdziesięciu siedem, więc szanse w otwartym starciu są niemalże równe – oznajmił, wpatrując się w zapisaną kartkę.
- Ilu wśród nich jest użytkownikami sharningana?
- Wszyscy – przyznał, na co zielonooka znów otworzyła szerzej oczy w zdziwieniu. –Poza tym w całym klanie znajduje się pięciu użytkowników mangekyou sharingana, ale tylko czterech z nich jest zdatnych do reprodukcji.
- O dobra Kannon, czuję się jakbyśmy rozmawiali o założeniu hodowli chomików albo królików, a nie o naszych własnych rodzinach! – Daichi westchnęła ciężko. – Kto jest tym piątym? – zapytała. – To tak z ciekawości… - usprawiedliwiła się.
- Mój ojciec – odparł niezrażony długowłosy.
- Och, wybacz… - skinęła mu głową w minimalistycznym geście przeprosin.
- Pomijając użytkowników mangekyou sharingana dysponujemy liczbą około dwudziestu dziewięciu osób posługujących się zwykłym sharinganem, które nadawałyby się do reprodukcji – zakreślił liczbę w kółko. – A więc mamy dwudziestu dziewięciu użytkowników sharingana, w tym czterech mangekyou sharingana naprzeciw trzech lub czterech użytkowników kekkei-genkai z twojego klanu – obrzucił uważnym spojrzeniem zapiski raz jeszcze. – To nieco poniżej moich oczekiwań – wyznał.
- Naprzeciw dwóch lub trzech użytkowników kekkei-genkai z mojego klanu – uściśliła dziewczyna. – Nie słyszałeś? Mnie w to nie mieszaj – zaparła się. – No ale koniec końców faktycznie lądujemy z ręką w nocniku – przewróciła oczyma. – Moi ludzie są konserwatywni, ksenofobiczni i nie lubią nowych ludzi – przyznała. – Z taką liczbą osób, które bez przymusu mogłyby dobrać się w pary i spłodzić dziecko, które z kolei dysponowałoby zarówno moim kekkei-genkai jak i sharinganem są naprawdę nikłe – pokręciła głową. – Właściwie to już chyba potrzebowalibyśmy jakiegoś cudu, żeby do tego doszło – sapnęła. – Nie ma też tutaj za bardzo co liczyć na drugie pokolenie, bo jeśli nasze klany nie nauczą się żyć ze sobą w wielkiej przyjaźni już teraz, to później tym bardziej nic z tego nie wyjdzie – zauważyła. – Nasze drogi rozejdą się i pewnie wszystko wróci do starego porządku rzeczy – spekulowała.
- Muszę się zgodzić – przytaknął. – Niemniej, nasze kalkulacje również mogą być dalekie od rzeczywistości, więc…
- Więc równie dobrze może zdarzyć się taka sytuacja, że wszystkie „bronie” z mojego klanu zostaną wybite co do nogi i zostaniemy z samym mięsem armatnim – warknęła.
- I tobą – zauważył chłopak. – Ty wciąż dysponujesz kekkei-genkai – zwrócił jej uwagę.
- Ja w tym eksperymencie nie biorę udziału! – prychnęła. – Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać? – fuknęła. – Drugi Yorimoto się znalazł… - syknęła pod nosem. – Cholera, mam wrażenie, że zachowujemy się gorzej niż Orochimaru… - jęknęła. – Serio, źle się czuję z myślą, iż chcemy stanowić o czyimś życiu lub śmierci, o czyjejś przyszłości i szczęściu tylko po to, żeby stworzyć „projekt” dziecko – skrzywiła się na wydźwięk własnych słów.
- Trzeba wziąć pod uwagę również to, że niezależnie od rodziców i ich zdolności nasz plan może się nie udać, a więc dziecko może nie odziedziczyć dwóch kekkei-genkai na raz – zauważył Itachi.
- Jasne, mogą jeszcze pojawić się jakieś komplikacje już w życiu płodowym, dziecko może urodzić się niepełnosprawne lub zostać kaleką w jakimś nieszczęśliwym wypadku, a nawet stracić życie zanim wyszkolimy je na drugiego Mędrca Sześciu Ścieżek! – zdesperowana wyrzuciła ręce w powietrze. – Słowem, siedzimy tu sobie, biadolimy i przepowiadamy przyszłość jak ślepa wróżka z kryształowej kuli – skrzywiła się. – Koniec końców ten interes jest dla ciebie nieopłacalny. Zbyt duże ryzyko, zbyt małe szanse na powodzenie – przyznała obiektywistycznie. – Poza tym nie dysponujesz żadnymi argumentami, którymi mógłbyś przekonać swój klan do stanięcia niejako również po mojej stronie i mieszania się w moje problemy. Wystarczy po prostu przez chwilę pomyśleć o tym logicznie i wszystko traci sens – oparła łokcie o blat niskiego stolika kotatsu, a następnie ułożyła głowę na dłoniach. – Nie możesz przecież na zebraniu klanowym powiedzieć, że ci mają się wstawić za mną, bo tak – przewróciła oczyma. – Nie trzeba być jakimś wielkim uczonym, żeby zauważyć, że mój klan spisany jest na straty – westchnęła. – Jeśli starszyzna rzeczywiście zamierza wprowadzić swoje szalone plany w życie, to mogę się spodziewać, że Konoha niedługo pośle przeciwko nim swoje jednostki, gdyż ci są zbyt niebezpieczni, żeby zostawiać im wolną rękę. Skoro nie chcą współpracować, będzie trzeba się ich pozbyć – odezwała się niby obojętnie, jednak w jej głosie gdzieś tam pobrzmiewała ukrywana nutka bólu.
- Cóż… - mruknął Uchiha, zasępiając się na moment. – Mój klan jest raczej nastawiony pozytywnie do twojego, a już w szczególności do twojej osoby ze względu na wydarzenia, które miały miejsce na polu walki – wyjaśnił. – Postrzegają nas jako nierozłącznych towarzyszy broni, którzy wzajemnie są w stanie narażać dla siebie życie…
- No bo tak właśnie jest, nie? – Daichi szturchnęła bruneta w ramię, uśmiechając się zadziornie. – Zawsze będę bronić ci tyłka – zaśmiała się krótko. – W końcu jestem ci to winna – odezwała się już poważnie.
- Zanim mi przerwałaś – chłopak pozostał chłodny i niewzruszony - próbowałem w konkluzji dojść do tego, że pomimo twojego oporu, ty wciąż posiadasz kekkei-genkai – kontynuował niezrażony. – Ty jesteś pewnikiem – wycelował w nią palcem – podczas gdy reszta to tylko nasze spekulacje. Na zebraniu mógłbym przedstawić trochę bardziej optymistyczną wersję przebiegu walki, aby przekonać moich ludzi pod warunkiem, że ty z całą pewnością zgodziłabyś się przekazać nam swoje zdolności – długowłosy siedział sztywno jak na szpilkach, choć przemawiał spokojnie i pewnie. – Tak jak wspomniałaś, nie wiemy, co się wydarzy na polu walki, a więc musimy wziąć też pod uwagę, że nie zostanie żywy ani jeden z użytkowników twojego kekkei-genkai – ciągnął. – Jednak wciąż zostajesz ty jako jeden z przywódców, osób chronionych, które nie biorą udziału w walce – zauważył.
- Chwila, chwila! – zielonooka uniosła się. – Co ty mi tak właściwie proponujesz za rozwiązanie, co? Chcesz, żebym przyobiecała ci, że nawet jeśli nie zostanie nikt z „broni” z mojego klanu, to ja chajtnę się z którymś z twoich kuzynów czy jeszcze dalszej rodziny? – ściągnęła brwi w niezrozumieniu. Brunet powoli skinął głową. – Czy ty sam siebie słyszysz, Itachi?! – wykrzyknęła, podrywając się na równe nogi. – Jestem głową klanu! Jeśli wyjdę za Uchihę, to będzie jednoznaczne z tym, że wasz klan pochłonie mój…
- Do tego zmierzam – wtrącił się chłopak. – To jest swojego rodzaju „zabezpieczenie”, które chciałbym uzyskać dla mojej rodziny – postawił sprawę jasno. – Nawet jeśli mój klan poniesie straty w walce z twoim, to wioska pozbędzie się sporego problemu, za co z pewnością zostaniemy jakoś wynagrodzeni lub otrzymamy reparacje, jeśli zajdzie taka potrzeba – wyjaśnił. – Trzeba byłoby jeszcze dokładnie omówić tę sprawę z Hokage, ale nie myślę, żeby ta kwestia była problematyczna. Wydaje mi się, że podobny układ byłby bardzo na rękę Piątej i starszyźnie Konohy – wyraził swoją opinię. – Niemniej, my, jako klan, też chcemy mieć z tego jakieś prywatne profity, skoro zgadzamy się na niebanalne niebezpieczeństwo i przyjęcie pewnych strat – zaznaczył. – W takim wypadku możemy rozmawiać o wymianie krwi między naszymi klanami, aby ostatecznie spłodzić dziecko posiadające dwa kekkei-genkai, jednak, tak jak już ustaliliśmy to wcześniej, to dość mało prawdopodobna opcja. Z tej racji gdyby z jakiś przyczyn nie udałoby nam się oszczędzić chociażby jednej „broni” lub nie udałoby się nawiązać spontanicznych, bliższych relacji między członkami naszych rodzin, zostawałabyś nam ty – uśmiechnął się samymi kącikami ust.
- A to oznaczałoby, że musiałabym związać się z kimś z twojego klanu i mieć z nim dziecko? – Ochida zmrużyła gniewnie oczy. Długowłosy przytaknął. – Jesteś obrzydliwy… - warknęła.
- Przy tak zredukowanej liczbie osób twój klan nie ma szans na przeżycie – wytknął jej. – Tym bardziej, jeśli zostaniesz ostatnim użytkownikiem kekkei-genkai. W takim wypadku włączenie ciebie oraz tych kilku niedobitków do mojego klanu byłoby dla ciebie całkiem korzystnym posunięciem, nie uważasz? – zapytał.
- Jesteś gorszy niż Yorimoto! – zdenerwowana dziewczyna krążyła niespokojnie po całym pokoju. – Po stokroć gorszy! – syknęła. – Zobaczysz, będziesz się za to smażył w piekle… - skrzywiła się paskudnie, na co Itachi jedynie wzruszył ramionami.
- Ale dzięki temu planowi wszystko trzyma się kupy – oponował brunet. – Poza tym kwestię wyboru domniemanego męża również da się łatwo rozwiązać – kontynuował. Jasnowłosa spojrzała na niego z przestrachem. – Skoro moi ludzie są przekonani o tym, że łączą nas wyjątkowo dobre stosunki do tego stopnia, iż zgodzili się nawet zaakceptować ciebie, osobę postronną w ich własnym domu to…
- No nie, czy ty mi właśnie proponujesz ustawiane małżeństwo?! – zielonookiej niemal zrobiło się słabo. – Że niby ja?! Z tobą?! – na przemian wskazywała na siebie i siedzącego chłopaka palcem wskazującym. – Nie dość, że mam ci wszystko zawierzyć, zdać się na twoją łaskę i niełaskę, to teraz mam jeszcze pozwolić, aby mój klan stał się częścią twojego, przyjąć twoje nazwisko i urodzić ci dziecko, licząc na to, że to będzie w stanie opanować oba kekkei-genkai? – stanęła w miejscu jak wryta.
- To rozwiązanie opcjonalne – zaznaczył. – Jakby wszelkie inne zawiodły – rozłożył ręce. – Poza tym, jestem użytkownikiem mangekyou sharingana, więc szanse na przekazanie kekkei-genkai wzrastają – argumentował.
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się na taki układ! – Daichi zacisnęła szczęki.
- Właściwie to już za późno dla ciebie na trzaskanie drzwiami – wzruszył ramionami. – Obecnie mieszkasz pod moim dachem, a więc jesteś zmuszona przestrzegać moich zasad – wypomniał jej. – Co więcej, za dużo wiesz o moim klanie. Nie mogę ci teraz od tak pozwolić wyjść i udawać, że nic się nie stało – założył ręce na piersi. – Wymieniliśmy się poufnymi informacjami, co niejako już samo w sobie jest nieoficjalnym zawiązaniem sojuszu. W takiej chwili nie mogę pozwolić ci się wycofać – powiedział twardo. – Już podjęłaś swoją decyzję. Jesteś skazana na mnie i pomoc mojego klanu – o dziwo w jego głosie wcale nie pobrzmiewała pogarda. – Więc lepiej usiądź z powrotem i targuj się ze mną o jak najlepsze warunki dla swojego klanu, póki jeszcze mam ochotę cię słuchać – polecił.
Ochida drgnęła. Zdała sobie sprawę, że Uchiha miał rację. Było już za późno, żeby się wycofać – za późno od momentu, w którym sięgnęła jego wyciągniętej dłoni… Ach, do diabła z tym cholernym, dwulicowym kłamcą! Niby z jednej strony przemawia przez niego chęć niesienia pomocy, ale z drugiej obchodzą go tylko jego własne korzyści… choć jakby  nie patrzeć już samo użyczenie jej dachu nad głową było niemałą pomocą, za co miał prawo rościć sobie jakieś żądania w zamian. Itachi nie był złą osobą, która chciała ją jedynie wykorzystać. Może z początku faktycznie wyglądało na to, iż właściwie się z nią nie liczył, spoglądając na nią jedynie jako na kobietę zdolną przekazać swoją zdolność klanową potomkom, ale w końcu wysłuchiwał jej zdania. Nie musiał tego robić. Jasnowłosa była teraz całkowicie uzależniona od jego woli, a ten jednak wciąż pytał o jej opinię i próbował się do niej dostosować. Nie było to łatwe zadanie, gdyż mieli bardzo ograniczone pole manewru. Mógł pójść na łatwiznę i zadecydować o wszystkim sam, jednak tego nie zrobił. Zielonooka była mu za to wdzięczna, choć na tę chwilę nie potrafiła tego okazać.
- Ponad to, sama powiedziałaś, że mogłabyś się przyzwyczaić do życia w tym miejscu – długowłosy uśmiechnął się, a widząc minę Daichi chwilę później wybuchnął gromkim śmiechem. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz się tak uśmiał.
Zrozumiała, że nie chciał jej skrzywdzić, ale z drugiej strony nie mógł pozwolić sobie do narażanie własnej rodziny za nią. Był dobrym przyjacielem. Starał się wyważyć ryzyko oraz straty, którymi zostanie obciążona dziewczyna jak i klan Uchiha. A przecież ona była sama… Była pojedynczą osobą, którą Itachi tak sobie cenił, iż potrafił postawić ją naprzeciw całej swojej rodziny. Nie była mu obojętna…
A może to była tylko kolejna jego emocjonalna zagrywka, która miała ją do niego przyciągnąć? Wiedział, że kunoichi doceni jego gest, a co za tym idzie, sama odda się w jego ręce. Dzięki temu mógł być pewien, że nie przeciwstawi mu się, będąc pewną, że ten działa w imię dobra obu klanów…
Nawet jeśli tak było, to czy pozostawało jej coś innego niż zgodzić się na propozycję bruneta? Był jej ostatnią deską ratunku. Nawet jeśli przyjęcie jego pomocy było dla niej strzałem w stopę, to jednak z przestrzeloną stopą dało się żyć, podczas gdy starszyzna jej własnego klanu próbowała ją wyeliminować. Skrytobójcy już dawno wbiliby jej ostrze katany głęboko pod żebra, a z taką raną już nie dało się ujść żywym. Długowłosy dał jej schronienie, tworząc dla niej azyl ze swojego własnego domu.
Westchnęła ciężko. Znajdywała się w patowej sytuacji, ale zdawała sobie sprawę, że mogła trafić na dużo gorszego partnera w spisku niż Uchiha. Taki Yorimoto na przykład, nie liczyłby się z nią wcale. Nawet jeśli troska Itachiego nie była szczera to i tak było to lepsze niż nic. Jeżeli po starciu zamierzał chociażby zgrywać takiego troskliwego i opiekuńczego jak dzisiaj, to nie byłoby tragedii. W końcu mogła trafić na o wiele gorszy materiał na męża, nawet jeśli w chwili obecnej niekoniecznie miała ochotę do defilowania po ślubnym kobiercu…

***

Daichi była obecna podczas rodzinnych obrad Uchihów, co było dla nich nie lada zaskoczeniem. To był kolejne, nieoficjalne potwierdzenie ich sojuszu.
Brunet, jako głowa klanu przewodząca naradzie, w istocie przedstawił nieco bardziej optymistyczne szacunkowe rachunki ocalałych i poległych w starciu z klanem Ochida. Zgromadzeni pozostawali nieprzekonani pomysłem, dopóki Itachi nie wspomniał o tym, iż jeżeli dojdzie do sytuacji, w której wymiana krwi nie będzie możliwa, gdyż wszyscy użytkownicy kekkei-genkai Ochidów zostaną wybici, dziewczyna zostanie żoną ich głowy rodziny, przyjmie ich nazwisko, a ocalali „informatorzy”, którzy nie byli w stanie zapanować nad demonami, zostaną włączeni do klanu. Zielonooka miała tym samym wnieść do klanu Uchiha swoje kekkei-genkai, przez co ci w świecie ninja mogliby być znani już z dwóch nadzwyczajnych zdolności. To już im się zdecydowanie bardziej podobało.
Kunoichi nie odzywała się. Siedziała jedynie przy boku długowłosego, czując się jak za starych lat, kiedy zajmowała miejsce na rodzinnych obradach tuż koło ojca. Wtedy też jedynie się przysłuchiwała i kiwała głową. Nie mogła uwierzyć w to, na co się zgodziła. Ciekawe, co by na to powiedział jej ojciec… Z pewnością nie usłyszałaby tej tak bardzo wyczekiwanej pochwały za podobne posunięcie, na które się zdecydowała…
Ostatecznie Uchiha poparli swojego lidera. Spotkanie nie okazało się być wcale tak uciążliwe, jak dziewczyna początkowo zakładała. Osoby obecne na naradach powoli kierowały się już do wyjścia i widocznie przepełniała je pozytywna energia. Byli zadowoleni z planu. Jasnowłosa odnotowała, że członkowie rodziny Itachiego byli do niej jakoś wyjątkowo przyjaźnie nastawieni. Nie mieli problemów z zaakceptowaniem jej, a kiedy pojawiła się wzmianka o tym, że ta może w jakiś sposób zadziałać na ich korzyść, przyjęli tę wiadomość z aprobatą.
Kolejne dni mijały na negocjacjach z Hokahe i starszyzną wioski, która również była pozytywnie nastawiona co do planów Daichi i Itachiego. Piąta z początku chciała wspomóc Uchihów innymi oddziałami, jednak brunet szybko zaoponował, argumentując, iż oboje chcą, aby cała ta ukartowana sprawa wyglądała raczej na pojedynek międzyklanowy niżby na konflikt pomiędzy Ochidami a Konoha. Gdyby wydało się, że jest to spór, w który zamieszana jest cała wioska, inne kraje mogłyby poczuć się nazbyt pewnie i mogłoby w tym czasie rozpocząć kolejną wojnę, wykorzystując ich chwilę słabości i atakując. Brunet nie chciał ryzykować możliwością walki na dwa fronty ze względu na ich plan. Postanowił wszystko trzymać w możliwie jak największym sekrecie i ewentualnie ujawnić informacje o tym, co miało miejsce między klanem Ochida a Uchiha, kiedy wszystkie emocje już opadną i będzie wiadomo, na jakim gruncie przyszło im stanąć.
Po tym wszystkim nie pozostało im już nic innego jak zacząć przygotowania do walki. Shinobi, którzy mięli wziąć w niej udział zbierali broń, dzielili się na małe grupy, wyznaczali między sobą liderów, zaopatrywali się w medykamenty. Czas starcia nieubliżanie zbliżał się wielkimi krokami, przez co dziewczynie wręcz robiło się na tę myśl słabo.
- Myślisz, że to się uda? – zapytała.
- Postaramy się być przygotowani na wszelkie ewentualności, więc wszystko powinno się pójść gładko – odparł brunet. – Ponad to zaatakujemy z zaskoczenia. Nie myślę, żeby ktoś z twojego klanu mógł się domyślić, że połączyłaś siły z moim klanem – zauważył.
- Też tak uważam – przytaknęła.
- Będziesz musiała zagrzewać ludzi do walki. Nie możesz pokazać, że się boisz lub wahasz, więc spróbuj nastawić się chociaż odrobinę bardziej optymistycznie – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Mamy przewagę. Odzyskasz swój dom – zapewnił.
- Lub zamieszkam w twoim na stałe – przewróciła oczyma.
Chłopak nie odpowiedział, ale jedynie skinął głową. Zielonooka westchnęła i położyła się na jednej z kamiennych głów Hokage, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Już nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała okazję tutaj posiedzieć. Lubiła to miejsce, gdyż nawet stąd nie było widać murów obronnych jej rezydencji.
- Nie czujesz się z tym źle? – zagadnęła po dłuższej chwili ciszy. Brunet uniósł brwi w niemym pytaniu. – Jeśli faktycznie dojdzie do takiej sytuacji, że wszystkie „bronie” zostaną wybite, będziemy musieli wziąć ślub – sprostowała. – Nie przeszkadza ci to? W końcu w ten sposób sam się ograniczasz… Gdyby nie ten układ ze mną, mógłbyś być z kimś, kogo naprawdę kochasz – przyznała cicho.
Nim ten zdążył odpowiedzieć, przed nimi właśnie ktoś się pojawił. W mroku nocy ciężko było rozpoznać przybysza, ale Itachi od razu zorientował się, iż był to Shisui.
- Właśnie zakończono kompletowanie broni – odezwał się teleporter. – Dobrze by było, gdybyście oboje mogli rzucić na to okiem – oświadczył.
Obie głowy klanów niechętnie podniosły się z wciąż nagrzanego po słonecznym dniu kamienia. Bez słowa ruszyli przed siebie, nie chcąc kontynuować prywatnej rozmowy przy osobie trzeciej.

***

- Shinobi w wiosce się zbroją – zauważył jeden ze zgrzybiałych starców wchodzący w skład starszyzny rodu Ochida.
- Czyżby szykowali się do otwartej wojny ze Skałą? – zapytał inny.
- Wątpliwe. Kraj Ziemi apelował o pokój – zauważył następny.
- A więc chcą uderzyć z zaskoczenia? Jeśli tak, powinniśmy przygotować kontratak – podsunął kolejny. – Kraj Ziemi dobrze zapłacił za nasze poparcie. Jeśli Konoha zamierza uderzyć bez zapowiedzi na Skałę, my w tym czasie możemy zaatakować wioskę Liścia. Oddziały Hokage w takiej sytuacji z pewnością szybko wycofałyby się z pola walki, żeby ratować Konohę, jednak byłoby już dla nich za późno. Ich klęska jest już przesądzona i…
- Nie wybiegaj zbyt daleko myślami, Ryu – jeden z mężczyzn zganił natchnionego mówcę, który nadąsał się niczym małe dziecko. – Mamy w obecnej chwili poważniejsze zmartwienia.
- Co przez to rozumiesz? Co może być ważniejsze od wojny pomiędzy Liściem a Skałą?
- Chika – odparł szybko. – Wiemy, że z pewnością nie zginęła w walce. Pozostaje pytanie, gdzie się teraz ukrywa?
- Czy to teraz takie istotne? Przecież to dziecko, mała dziewczynka osadzona na tronie głowy rodu – prychnął ktoś z głębi pokoju. – Nie jest w stanie zagrozić nam w pojedynkę.
- Zgadza się, w pojedynkę nie stanowi problemu – przyznał starzec. – Jednak to dość problematyczne dziecko, które w większej mierze zostało wychowane poza obrębem naszej rezydencji. Spędziła wiele czasu w wiosce, przez co może szukać tam pomocy. Skrytobójcom, których za nią wysłaliśmy, nie udało się zrealizować ich misji, przez co jest już świadoma tego, iż próbujemy się jej pozbyć. Będzie czujna.
- Nawet jeśli, to co z tego? Pójdzie do Tsunade-sama i zapłacze jej w rękaw? – ironizował ktoś z kąta pomieszczenia. – Nikt nie udzieli jej pomocy. Nie może prosić inne klany, żeby te stanęły w jej obronie. Nie ma argumentów. Poza tym nawet jeśli ona pała jakimś sentymentem do wioski, to jest to raczej nieodwzajemnione uczucie – prychnął. – Ochida nie są jak Hyuga, Shino czy Uchiha. Nie jesteśmy uważani przez mieszkańców za część Liścia. Zostaliśmy odrzuceni i odseparowani! – trzasnął dłonią w podłogę. – Nie znajdzie pomocy w Konoha…
- A co jeśli spróbuje sprzymierzyć się z jakimś klanem?
- Masz na myśli, że spróbuje się wżenić? – fuknął kolejny mężczyzna. – Przecież sam widziałeś, jak reagowała na Yorimoto! Nie ma szans. Jest na to zbyt dumna. Poza tym ojciec wpoił jej niezależność jako podstawową wartość bycia ninją. To niemożliwe.
- Widzisz? Chika nie jest zagrożeniem, mówiłem ci!
- Ale wciąż żyje i nam zawadza – upierał się przy swoim staruszek. – Należałoby się jej pozbyć… chociażby dla świętego spokoju. A teraz to nie będzie takie proste, gdyż wie, że to właśnie my dybiemy na jej życie – wykłócał się. – Poza tym nie wiemy, gdzie się ukrywa. Szpiedzy przeszukują wioskę, jednak ta wsiąkła jak kamień w wodę.
- Może szuka pomocy spoza Liścia? – zaproponował ktoś inny.
- Możliwe…
- A jeśli spróbuje sprzymierzyć się z kimś innym? Nie z klanem, ale z jakąś inną, potężną postacią, która mogłaby jej ułatwić zemstę? – spanikował jeden z obradujących. – Na przykład z Orochimaru?!
- Bratając się z nukeninem splamiłaby swoje imię – zauważył ten, który odzywał się wcześniej. – A żeby odzyskać teraz tytuł i pozycję właściwej głowy rodu musiałaby zdobyć poparcie kogoś, kto dysponuje siłą militarną… innego rodu, Hokage czy pana feudalnego… kogoś, kto mógłby użyczyć jej siły. Nikt jednak nie podejmie się takiego karkołomnego zadania za darmo, a ona nie ma nic do zaoferowania. Poza tym zbrukanie swojego imienia lub zostanie przestępcą nie ułatwiłoby jej zdobycie dobrych notacji u wysoko postawionych person – mruknął z przekąsem.
- Chika nie jest problemem tylko dyskomfortem, którego miło byłoby się pozbyć. Teraz nie jest jednak priorytetem. Powinniśmy skupić się na nadchodzącej wojnie.
- Zgadzam się.
- Ja też.
- Nie lekceważcie tego dziecka! Jest przebieglejsza niż wam się wszystkim wydaje!
- Gdyby tak było, nie pozwoliłaby sobie na doprowadzenie do swojej obecnej sytuacji – ripostował ktoś po drugiej stronie stołu. – Została nieoficjalnie wygnana z własnego domu, padła ofiarą rewolty, której nie potrafiła w czas przewidzieć i się przed nią zabezpieczyć. Co więcej straciła stanowisko głowy rodu, które teraz piastuje w jakiś sposób tylko z nazwy – prychnął. – A teraz w dodatku ukrywa się jak szczur w kanałach… Moim skromnym zdaniem to ona nie jest przebiegła, ale raczej godna pożałowania… - zakończył z niesmakiem.

Starzec obruszył się, rzucając nerwowo na swojej poduszce. Przyjął zaciętą minę, jednak już nie argumentował.