piątek, 21 kwietnia 2017

Rozdział VII

- Brama frontowa jest dobrze ufortyfikowana – oznajmiła kunoichi, wskazując na planie rezydencji własnego klanu punkt, o którym mówiła. – Nie ma sensu się tamtędy przedzierać – pokręciła głową. – Lepiej będzie zaatakować od strony południowej i zachodniej. W południowej ścianie jest ukryte wejście, a pod ścianą zachodnią jest niewielki tunel, którym można przedostać się do środka. Obie te drogi miały być wyjściami ewakuacyjnymi na wypadek, gdyby wrogowi udało się sforsować opór lub na wypadek pożaru czy czegoś podobnego – wyjaśniła. Shinobi zebrani dookoła stołu z mapą nań rozłożoną skinęli jej głową ze zrozumieniem. – Z pewnością nie będą spodziewać się, że zaatakujemy właśnie od tej strony, gdyż nikt inny poza członkami mojej rodziny nie wie o tych wejściach.
- W takim razie powinniśmy zrobić pułapkę – zaproponował Itachi. – Jeśli wejdziemy ukrytymi wejściami, które miały pełnić rolę ewakuacyjną, powinniśmy też zastawić główna bramę – postukał palcem w rozłożony na stole plan. – Zatrzymamy ich w rezydencji. Dzięki temu nie uciekną daleko i ograniczymy pole walki do minimum. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, powinno nam to także pozwolić zachować sprawę we względnej tajemnicy. Załatwimy wszystko na obszarze osłoniętym murami, po cichu, więc informacja o konflikcie z rodem Ochida nie powinna rozejść się aż tak szybko i nie powinna być to jakoś bardzo nagłośniona sprawa. Pamiętajcie, że wciąż staramy się w miarę możliwości zachować dyskrecję – upomniał towarzyszy broni, na co ci ponownie jedynie skinęli głowami.
- Niech trzecia i siódma jednostka zajmie się barykadą bramy głównej – zawyrokowała jasnowłosa. – Dwie drużyny to wystarczająca ilość do tego zadania – oszacowała. – Reszta bierze czynny udział w walce.
- Jak się podzielimy? – dopytywał lider klanu Uchiha. – Ile osób przeciśnie się przez podkop?
- Tunel jest wąski, ledwo mieści się w nim jedna osoba. Poza tym nie mogę poręczyć za to, w jakim jest stanie. Ostatnim razem używałam go, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Wątpię, żeby ktoś od tego czasu próbował się przez niego przeciskać, gdyż wrogowie nigdy nie atakowali mojego domu, a więc nigdy nie byliśmy zmuszeni do ewakuacji. To wyjście było tylko w razie „W” – rozłożyła ręce. – Ponad to wejście w południowej ścianie prowadzi bezpośrednio na wewnętrzny dziedziniec, podczas gdy tunel prowadzi wprost do korytarza w głównym budynku; to znaczy do miejsca, gdzie odbywają się narady oraz gdzie, jak do tej pory, mieszkałam. Z tej racji uważam, że od strony zachodniej powinni wejść najlepsi shinobi, którzy szybko rozprawią się ze starszyzną nim ta zdąży podnieść alarm. Dzięki temu uzyskamy efekt podwójnego zaskoczenia. Pojawimy się niespodziewani, znikąd. Ludzie wpadną w panikę i zaczną szukać starszyzny, aby wykonać jej polecenia, jednak ta będzie już wyeliminowana. Zorganizowanie się i wyznaczenie osoby na stanowisko tymczasowego przywódcy powinno im trochę zająć. Jeżeli wszystko dobrze rozegramy, to ten właśnie czas może nam wystarczyć na zakończenie walki lub przynajmniej na zdobycie miażdżącej przewagi.
-Wyślemy grupę piątą na zachód – zadecydował brunet. – Czy jest jeszcze coś, o czym moi ludzie powinni wiedzieć przed rozpoczęciem akcji?
- Wydaje mi się, że powiedziałam wszystko, co mogłoby być istotne w tym momencie – odparła spokojnie zielonooka.
- A co w twoim mniemaniu w danej chwili jest nieistotne? – dociekał długowłosy. Ochida posłała mu niepewne spojrzenie. – Nie chciałbym, żeby w trakcie walki coś nas zaskoczyło – usprawiedliwił się. – W obecnej sytuacji nie możesz mieć przed nami żadnych tajemnic – zimny, bezlitosny wyraz twarzy chłopaka przyprawił Daichi o nieprzyjemne dreszcze.
- Więc co? Mam ci teraz ze szczegółami opowiedzieć także o ułożeniu garnków w szafkach kuchennych, żebyś mógł wiedzieć dosłownie o wszystkim? – ironizowała. – Żebyś potem mógł mnie oskarżyć o kłamstwo, bo ktoś odstawił patelnię w inne miejsce? – prychnęła, po czym ściągnęła groźnie brwi. Coś w nastawieniu Uchihy zmieniło się, a owa zmiana wyraźnie nie przypadła jej do gustu.
- Nie podejrzewam cię o kłamstwo – sprostował.
- Więc skąd ta nagła niepewność? – jasnowłosa założyła ręce na piersi. – Nagle przestałeś mi ufać?
- Skądże – Itachi przemawiał wypranym z wszelkich emocji tonem głosu, którym zwracał się zazwyczaj do osób obcych lub podczas formalnych stosunków, jakie łączyły go, na przykład, z Hokage czy innymi głowami rodzin z wioski. Nie zwracał się już do niej w ten naturalny, niewymuszony sposób jak do przyjaciela. W jakiś sposób zabolał ją ten fakt. – Upewniam się tylko, że wszystko jest tak, jak powinno być, a ty o niczym nie zapomniałaś – ciężko patrzyło jej się w ten kamienny wyraz twarzy.
Przed sobą miała właśnie statyczny posąg, figurę, a nie przyjaciela, którego wsparcia potrzebowała w tak trudnej dla niej chwili. Nie chodziło już tutaj nawet o siłę fizyczną, ale o zwyczajną bliskość zaufanej osoby, na której mogłaby się wesprzeć. Jeszcze chwila i podniesie rękę na własną rodzinę. W tym momencie nie szukała kolejnych wrogów i kłótni, ale schronienia, broni i sojusznika. Ten jednak zaczął zachowywać się zgoła dziwnie i nie na miejscu…
- Posądzasz mnie zatem o niekompetencję czy o zdradę? – zapytała tym samym tonem co jej rozmówca.
Próbowała być zimna i wyrachowana, jednak ciężko jej było zapanować nad burzą emocji, która właśnie zrodziła się w jej wnętrzu. Bo zachowanie bruneta naprawdę ją w tej chwili dotknęło. Musiała zmierzyć się samotnie ze śmiercią ojca, a zaraz potem Keizo, zdradą ze strony własnego klanu, wojną, którą chciał wywołać Kraj Ziemi, starciem z shinigami, aż w końcu niemal stratą najbliższego przyjaciela… Przez wszystko to musiała przebrnąć sama, dlatego miała już dość samotności. Bała się jej, gdyż wiedziała, że jest ona słabością, która stwarzała demonowi możliwość do przejęcia nad nią kontroli. Przez chwilę już czuła się raźniej, kiedy myślała, że w końcu ma kogoś za sobą – w tym wypadku liczny klan Uchiha, który tak szybko ją zaakceptował i jego lidera, który okazał się być nieocenionym przyjacielem, niemal zbawcą… A teraz wyglądało na to, jakby i on miał ochotę zrobić krok w tył i wycofać się, zostawiając ją samą sobie. Kluczowe decyzje zostały już podjęte, klamka zapadła. Teraz było już za późno, żeby to wszystko odkręcić, Itachi.
Zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzne strony dłoni. Ugryzła się w język, aby nie wypowiedzieć na głos swoich myśli. Zacisnęła szczęki. Wzięła głębszy oddech. Była już na skraju wyczerpania, a tu jeszcze takie rewelacje… A już myślała, że znalazła sobie miejsce i ludzi, do których mogłaby wrócić. Na krótką chwilę przeniosła się do słodkiej sielanki, zapominając, że nie należała do tej rodziny, a więc wciąż pozostawała obcą. W jakimś stopniu została zaakceptowana, ale wciąż była tą „z zewnątrz”. Nie pochodziła z rodu Uchiha. Właściwie to nie pochodziła nawet z Konohy. Niby była shinobi, ale jednak kimś zupełnie innym.
Demonem.
Dziką bestią, której ludzie się obawiali.
I słusznie.
- Tylko się upewniam – obstawał przy swoim. – W przeszłości zdarzało ci się czasem czegoś zapomnieć, więc wolę mieć pewność, że tym razem nic podobnego nie będzie miało miejsca. To mogłoby być problematyczne – stwierdził oschle.
- Wypominasz mi błędy z czasów, kiedy oboje byliśmy jeszcze geninami? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Nie wątpię, że ciężko pracowałaś nad swoimi słabościami w czasie, kiedy się nie widzieliśmy, jednak nigdy nie zaszkodzi sprawdzić wszystkiego dwa razy. Zapytam więc jeszcze raz: czy jest jeszcze coś, o czym moi ludzie powinni wiedzieć przed rozpoczęciem akcji? – długowłosy wbił przeszywające spojrzenie czerwonych za sprawą sharingana oczu w dziewczynę.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Atmosfera zgęstniała i można ją było niemal kroić nożem. Ninja poczuli się niepewnie, widząc, jak niejako ich przywódcy spierali się ze sobą.
- Nie, nie ma. Powiedziałam już wszystko – odparła w końcu ciężkim głosem.
W tym momencie dopadła ją niepewność. Czy aby nie porwała się na plan Uchihy zbyt szybko? Itachi był zainteresowany jej kekkei-genkai. Podała mu wszystkie poufne informacje. Wiedział o niej i o jej domu niemal wszystko. Co prawda on także opowiedział jej o jego klanie, jednak ona sama niewiele mogła zrobić z tymi informacjami. Gdyby zechciała ich zdradzić, zapewne zdążyliby ją zabić nim opuściłaby granicę ich dzielnicy. W końcu Uchiha byli bardzo liczni, a ponad to dobrze wyszkoleni. Całą sytuację dodatkowo pogarszał tylko fakt posiadania przez nich sharingana. Była w kropce. Zdradzając jej swoje tajemnice, długowłosy tak naprawdę niczym nie ryzykował. Zdawał sobie z tego sprawę. Od początku była pod jego kontrolą. Czy nie oznaczało to w takim razie, że niepotrzebnie spisała swój klan na straty? Zdradziła swoje sekrety komuś obcemu, zezwoliła na dokonanie rzeźni na własnej rodzinie oraz wchłonięcie niedobitków wraz z kekkei-genkai przez inny klan. Czy zachowała się jak kompletna idiotka i właśnie popełniła największy błąd swojego życia? Czy brunet wciąż pozostawał przyjacielem, czy był zainteresowany wyłącznie profitami dla własnej rodziny? Chciał bawić się w drugiego Madarę i poskramiać demony sharinganem?
Przygryzła język aż do krwi.
Ojciec pewnie przewraca się w grobie.
„Proszę, nie zdradzaj mnie…” – w jej głowie rozległ się łamiący się głos.
I choć ciężko było jej się do tego przyznać, to w danej chwili była zdana na osoby trzecie i nie mogła zrobić nic innego jak tylko prosić i pokładać nadzieję w to, że wszystko ostatecznie skończy się dobrze. Musiała wierzyć, bo ponoć wiara potrafiła działać cuda…
Nie znosiła chwil, w których musiała polegać na innych i kiedy sama była bezsilna. W takich momentach zawsze pojawiało się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi i wątpliwości. Ojciec wpoił jej niezależność jako podstawową wartość shinobi. Teraz nie mogła jednak nic z tym zrobić.

***

Daichi siedziała przy stole w głównej rezydencji Uchiha i nerwowo stukała paznokciem o wypolerowany blat. Była niespokojna. Jej zdaniem znajdywali się zbyt daleko od pola walki, ale długowłosy uparł się, aby nie podchodzić bliżej. Argumentował, że jasnowłosa była teraz głową klanu, jednym z dowodzących akcji, więc nie mogli pozwolić sobie na jej stratę – wliczając w to nie tylko porwanie przez wroga, ale także i możliwość utraty życia. Poza tym członkowie jej klanu ją znali. Mogliby zauważyć jej obecność poprzez wyczucie znajomej chakry, a wtedy cały plan szlag by trafił. Itachi nie brał pod uwagę przegranej. Ta mogłaby okazać się zbyt bolesna. Poza tym mieli tylko jedną szansę. Drugi raz Ochida nie dadzą się podejść. Trzeba więc było zaatakować teraz, natychmiast, póki jeszcze niczego się nie spodziewali i nie zbroili się po zęby… lub przynajmniej w każdym razie nie ukończyli zbrojenia.
Dziewczyna siedziała jak na szpilkach. Wpatrywała się przez rozsunięte papierowe drzwi w olbrzymią, unoszącą się nad tarasem wewnętrznego ogrodu rezydencji kulę płomieni. Ninja sensoryczni na podstawie zmian barwy i ruchów ognia mogli ustalić, co działo się na polu walki. Kunoichi z pewnością jednak nie zaliczała się do grona osób, które potrafiły posługiwać się podobną techniką. Mimo wszystko wciąż wpatrywała się w ten sam punkt, śledząc zmieniający się płomień i czekając na informacje z frontu.
Uchiha nie wątpił, że partnerka z jego poprzedniej grupy z pewnością sama z chęcią ruszyłaby na czele grupy do walki. Nie oznaczało to jednak, że była głupia, narwana czy w końcu było jej spieszno oddać za coś życie. Ona po prostu nienawidziła biernego czekania i siedzenia w miejscu. Była w gorącej wodzie kąpana. Ponad to, nie znosiła także zdawać się na innych. Gdyby tylko mogła, z pewnością wszystko próbowałaby zrobić sama. Całe szczęście tym razem jednak zdecydowała się przyjąć oferowaną pomoc, nawet jeśli teraz z pewnością podważała słuszność swoich podjętych decyzji i zastanawiała się czy to wszystko mogło zostać rozwiązane w jakiś inny, lepszy sposób. Chorobliwie nie ufała ludziom. Bała się, że ci coś spartolą lub ją zdradzą.
Brunet westchnął i przeniósł spojrzenie na kruka, który siedział na żerdzi nieopodal. Ptak o czerwonych ślepiach przekrzywił główkę i popatrzył na niego ciekawsko. Po chwili zakrakał głośno i okrążył swoje siedzisko w ciasnym kole.
- Wszyscy na stanowiskach – poinformował jeden z ninja sensorycznych. – Główna brama zablokowana.
Chłopak skinął mu głową. Czas zacząć główną część przedstawienia.

***

Shisui wykonał sekwencję pieczęci w określonej kolejności. Zaraz po tym ziemia tuż przy murze rezydencji Ochida zapadła się tworząc wąski lej krasowy. Tunel pod ścianą zachodnią został odsłonięty. Teleporter skinął na drużynę, której przewodził. Ruszył  przodem, przeciskając się w wąskim tunelu, w którym mógłby utknąć nawet bardziej rosły siedmiolatek. Całe szczęście shinobi był zwinny i udało mu się przeczołgać na drugą stronę, nawet jeśli nie przyszło mu to tak łatwo, jakby mógł sobie tego życzyć. Z obrzydzeniem ściągnął z siebie zakurzone antyki pajęczyn i ich mieszkańców. W tym momencie cieszył się, że miał na sobie stój skrytobójcy, który osłaniał także jego twarz i włosy, gdyż w innym wypadku musiałby wyczesywać i wyciągać z oczu oraz nosa pajęcze firanki. Tym razem jednak szczęśliwie udało mu się tego uniknąć.
Drużyna piąta stanęła w ciemnym, przywodzącym na myśl piwnicę lub nieco unowocześnione katakumby korytarzu głównego budynku rezydencji – w miejscu, gdzie odbywały się zebrania klanowe oraz gdzie mieszkali członkowie rodziny wchodzący w jej trzon. Brunet rozejrzał się uważnie lśniącymi krwistą czerwienią oczami, jednak wyglądało na to, że było tu pusto. Ostrożnie ruszył na przód, dbając o to, aby nie zdradzić się nawet pojedynczym odgłosem. Skinął na swoją grupę, która posłusznie ruszyła za nim.
Tunel był nieskończenie długi i cichy. W dodatku nic w jego wyglądzie się nie zmieniało, nie pojawiał się żaden punkt odniesienia jak chociażby waza czy obraz, który mógłby utwierdzić nieszczęśnika zagubionego w głównej siedzibie, że ten nie krąży bezsensownie w kółko i dać mu chociażby złudną nadzieję, że ten podążał we właściwym kierunku. Chłopak słyszał jedynie swój ogłuszający łomot serca w klatce piersiowej. Stresował się. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że wpadli w genjutsu, gdyż korytarz ten naprawdę zdawał się nie mieć końca, jednak wtem natknęli się na rozsuwane drzwi. Teleporter odetchnął w duchu z ulgą – na razie jedynie w duchu, gdyż póki co nie mógł jeszcze pozwolić sobie na głośne westchnięcie.
Powoli sięgnął do jednego ze skrzydeł drzwi. Uchylił je minimalnie i rzucił okiem do wnętrza pomieszczenia. W środku starszy mężczyzna klęczał przy stole do kaligrafii i widocznie pracował nad jakimś zwojem. Siedział niemal w absolutnej ciemności w towarzystwie pojedynczej świecy. Kiwał się sienne nad papierem, a czarny atrament skapywał mu z pędzla przyozdabiając pismo fantazyjnymi kleksami.
Shisui złapał mocniej krawędź drzwi i rozsunął je energicznie. Wpadł niczym burza i z miejsca obnażył broń. Chciał doskoczyć do starca i pozbyć się go jak najszybciej, jednak ten z niespotykaną szybkością w swoim wieku również dobył broni spod pół ubrania i wyprowadził kontratak. Stal szczęknęła w ogłuszającej ciszy. Najwyraźniej mężczyzna jedynie udawał sennego, a w prawdzie nasłuchiwał, zorientowawszy się, że coś było nie tak. Nie zamierzał tanio sprzedać własnej skóry. W rozmytych oczach, które kiedyś z pewnością lśniły intensywną zielenią, młody ninja dostrzegł upór i zaciekłość. Już otwierał usta, żeby krzyknąć, podnieść alarm i poinformować innych o niebezpieczeństwie, jednak w tym samym momencie kolejny shinobi z drużyny wyprowadził kopnięcie wprost w bok członka starszyzny Ochida. Zgrzybiały starzec zgiął się w pół i sapnął ciężko. Następny napastnik wyłaniający się z cienia chciał dokończyć dzieła wbijając dziadkowi nóż w plecy, jednak ten zdążył uskoczyć i sprzedać porządny cios w szczękę atakującemu. Podstarzały wojownik nie mógł jednak równać się z Uchihą, który w mgnieniu oka ponownie do niego doskoczył i ciął go przez gardło. Starszy mężczyzna nie zdążył wydać z siebie nawet jęknięcia, kiedy zalał się obficie własną krwią. Podniósł jeszcze kościste dłonie naznaczone plamami wątrobowymi do rozpłatanej szyi, jakby rozpaczliwie chciał zatamować krwawienie, jednak było już za późno. W następnej chwili padł już ciężko na maty tatami, brudząc wszystko dookoła siebie szkarłatem.
„Jeden z głowy.” – pomyślał dowódca, ruszając naprzód kolejnym niekończącym się korytarzem.

***

Drużyna trzecia i siódma skończyła barykadę bramy głównej. Póki co wciąż jednak było cicho i spokojnie. Shinobi zdawali sobie jednak sprawę, iż była to jedynie cisza przed burzą. W napięciu nasłuchiwali, czekając na preludium walki, które miało już wkrótce brutalnie rozedrzeć martwą ciszę, która zawisła w powietrzu niczym materialna rzecz. Obie drużyny czekały na stanowiskach, każdy gotowy do niezwłocznej akcji mającej na celu wzmocnienie barykady. Nikt wszak nie mógł wydostać się poza obręb rezydencji Ochida. Wszystko miało zostać załatwione po cichu i w ukryciu. To właśnie na nich spoczywała największa odpowiedzialność za przeprowadzenie akcji w pełnej tajemnicy. Ninja czuli presję przytaczającego ich zadania i czasu, który ciągnął się niczym melasa. Jednak prawdą było, że jednym z najokrutniejszych morderców było oczekiwanie. Czekanie w napięciu na nieuniknione doprowadzało do szaleństwa. Oni jednak byli tu tymi, którzy musieli pozostać przy rozumie i pełnych zmysłach. Kiedy wybije odpowiednia godzina, ludzie zaczną walić tłumnie w stronę wyjścia, ogarnięci strachem i paniką, próbując ratować się z piekła, które będzie miało dzisiaj tu miejsce. Oni mieli ograniczyć to piekło do tego jednego, konkretnego kotła i nie pozwolić mu się dalej rozlać. Cóż za okropne zadanie…

***

Cicho. Dyskretnie. Cicho. Dyskretnie. Cicho. Dyskretnie.
Cicho.
Dyskretnie.
Uspokój oddech.
Wdech.
Wydech.
Nic nie może cię zdradzić.
Och, na litość dobrej Kannon, serce, zamknij się! Czy naprawdę musisz tak ogłuszająco walić w klatce piersiowej? Akurat w takim momencie?
Shisui miał wrażenie, że wszyscy dookoła mogą usłyszeć bęben jego tętna bijący mu w skroniach, serce telepiące się niespokojnie w obręczy żeber i przyspieszony oddech, który starał się wyrównać. Wszystkie te odgłosy wydawały mu się być nienaturalnie głośne, właściwie jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. A przecież już nie raz wykonywał zadania skrytobójcy. Zdarzało mu się też przyjąć robotę onina. Czym ta konkretna misja różniła się od setek podobnych, które już miał za sobą? Powinien przywyknąć już do zabijania… powinien, prawda?
Mimo wieloletniego stażu jako ninja, krew wciąż w nim buzowała w podobnych chwilach, mięśnie napinały się za sprawą towarzyszącego stresu. Może to był dowód na to, że Teleporter nie był jednak znowu aż takim wspaniałym shinobi? Nie był wystarczająco przećwiczony? A może zwyczajnie nie zatracił jeszcze zupełnie swojego człowieczeństwa i był czymś więcej niż tylko maszyną do zabijania?
Może…
Brunet był szczerze zdziwiony, że nikt nie odkrył jeszcze ich wtargnięcia do głównej siedziby rodziny Ochida. Przecież jego serce biło tak głośno! Obudziłoby umarłego! A tu zupełnie jakby wszyscy specjalnie to ignorowali, jakby oczekiwali jego przyjścia i wytrenowanego ciosu kataną… Zupełnie jakby nie mieli nic przeciwko. Uchiha miał wrażenie, że minęły już lata, odkąd wślizgnęli się do posiadłości. A ciemne, przydymione i coraz bardziej duszne korytarze ciągnęły się przed nim bez końca. Zupełnie jakby trafił do jakiegoś przeklętego labiryntu.
Kolejne głuche uderzenie ciała o drewnianą podłogę sprawiło, że kolejne uderzenie bębna tętna w jego głowie zatrzęsło jego gruntem niczym naciągniętą membraną instrumentu. Świat zachwiał mu się pod nogami, ciało zadygotało i spięło się, jednak ostatecznie udało mu się zachować pion. Przełknął z trudem i przytknął dłoń do skroni, w której wielki, świąteczny bęben zamienił się w szybki werbel. Zakręciło mu się w głowie. Stanął z minimalnie szerszym rozkroku, żeby nie upaść i zacisnął mocno powieki. Wziął głęboki, uspokajający oddech. Coś tu było nie tak.
Mocno nie tak.
Jego krwistoczerwone oczy zmieniły się, trzy pojedyncze łezki sharingana utworzyły jedną całość, ukazując jego unikalny kształt mangenkyou sharingana. Kuzyn Itachiego rozejrzał się dookoła, jednak nie udało mu się zaobserwować nic podejrzanego, nic co mogłoby wskazywać na to, że dał się złapać w iluzję. Nie mógł dopatrzeć się żadnych nieprawidłowości. Wyglądało więc na to, że dom Daichi po prostu miał taki naturalny „urok”, od którego robiło mu się słabo. Serio, jakim cudem ta dziewczyna mogła tutaj dorastać? Nie no, jasne, miała trudny charakter, który mógł pozostawiać wiele do życzenia, ale biorąc poprawkę na to, gdzie przyszło jej spędzać jej najwcześniejsze lata i jakie miejsce nazywała „domem”, to wszystko nagle wydało mu się niczym.
„Mnie po tygodniu w takim miejscu zapewne zamknęliby w pokoju bez klamek…” – przeszło mu przez myśl. Skrzywił się sam do siebie. Zaraz jednak odpowiedź na jego poprzednie pytanie nasunęła mu się sama. W końcu nie wiesz, że jesteś w piekle, tak długo, póki nie wystawisz spoza niego nosa. Kiedy zorientujesz się, że na świecie są inne możliwości, lepsze miejsca i ludzie, to dopiero wtedy twoje prywatne piekło przyjmuje swoją ostateczną formę i rozpoczynają się twoje tortury – bo dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo chcesz stamtąd uciec i prawdopodobnie już nigdy nie wrócić.
Shisui wciąż jednak nie mógł pozbyć się niewygodnego przeświadczenia, że wszystko to idzie zbyt gładko. W końcu dotarli już na parter, a póki co starszyzna klanu Ochida nie stwarzała zbyt wielkich problemów – w pojedynkę zgrzybiali starcy, który już dawno temu złożyli broń nie mieli szans z oddziałem jednych z najlepiej wyszkolonych Uchihów w czynnej służbie. Ponad to wszyscy oni spędzali czas samotnie. Nie było nikogo, kto by ich ubezpieczał, a nawet bez drugiego członka rodziny, z którym można byłoby porozmawiać. Czy można było więc zatem założyć, że wszyscy w tym rodzie byli samotnikami jak jeden mąż? A może to była jakaś zasada tego miejsca, że ciszę wieczorną i nocną należy spędzać w samotności?
Brunet wyszedł z powrotem na korytarz. Obrócił ostrze w dłoni, strząsając z niego krople krwi. Wtem coś błysnęło w ciemności. Shinobi z miejsca przyjął pozycję obronną, ponownie wznosząc miecz. Atak jednak nie nadchodził.
- …dziadku? – jego uszu doszedł cieniutki, płaczliwy głos dziecka.
Z ciemności wychyliła się dziewczynka ściskająca w ręku pluszowego zająca. Mała miała długie, jasne, niemalże białe włosy i intensywnie zielone oczy. Wyglądała niemalże jak Daichi w dawnych czasach. Uchiha zamarł. Powodem jego zatrzymania się nie było jednak uderzające podobieństwo dziewczynki do jego dawnej koleżanki z drużyny. Przed nim stało dziecko. W planach nie było mowy o dzieciach. Na litość wszystkich bożków shinto, w głównej kwaterze nie miało być dzieci! Ponoć ich wstęp był tutaj zakazany! Dlaczego więc ta mała tutaj się przybłąkała? Dlaczego musiała mieć tak feralne wyczucie czasu?
No i najważniejsze pytanie brzmiało, co teraz? Czy miał podnieść rękę na bezbronne dziecko? A co jeśli ona też była „bronią”? W końcu mieli chronić „bornie” i oszczędzać je w walce tak bardzo, jak to tylko było możliwe, żeby zwiększyć szanse na połączenie obu kekkei-genkai. Nawet jeśli była użytkowniczką specjalnych technik Ochida, to wciąż pozostawała bardzo młoda, jednak nie zmieniało to faktu, że w przyszłości mogła odegrać kluczową rolę w sojuszu między ich dwoma rodami. W końcu nigdy niczego nie wiadomo i niczego nigdy nie można być pewnym. Przyszłość zawsze pozostawała owiana swoistą tajemnicą i mgłą niewiedzy.
A jak powszechnie było już wiadomo, niewiedza potrafiła zabijać.
Oczekiwanie również.
Zatem wychodziło na to, że trafiliśmy na prawdziwy zlot seryjnych morderców, którzy mieli w zwyczaju brutalnie pastwić się i dręczyć swoje ofiary przed śmiercią.
Przez głowę Teleportera przewinęła się masa możliwych scenariuszy, z czego większość z nich, o dziwo, malowała się w czerni i szarości. Zawahał się na krótki moment, który, jak się wkrótce okazało, kosztował go bardzo wiele. Bowiem broda dziecka zadrżała właśnie w tej krótkiej chwili wahania, na którą nierozważnie sobie pozwolił. Oczy zaszkliły się, żeby po chwili pierwsze łzy potoczyły się po bladych policzkach. Śmiertelną ciszę wypełnioną ogłuszającym, jednak słyszalnym tylko dla bruneta kołataniem się serca rozdarł żałosny płacz.
No i masz… Teraz to dopiero wylądowaliśmy w prawdziwym piekle…

***

Daichi w napięciu przyglądała się wybuchom płomieni, które przypominały „wykwity” energii na powierzchni Słońca, wędrujące po całej kuli ognia unoszącej się nad starannie utrzymywanymi w porządku grządkami w ogródku matki Itachiego. Nie była ninja sensorycznym, ba!, nawet element ognia nie był jej najmocniejszą stroną, nie wiedziała, jak dokładnie posługiwać się tą techniką i z pewnością nie potrafiła precyzyjnie odczytać z tej dziwnej mapy, co też działo się w chwili obecnej na polu walki, ale jednego mogła się domyślić z całą pewnością – zawrzało. Ktoś w końcu zorientował się, że coś jest nie tak. Przyszła czas na defensywę, a więc także na bardziej bezpośrednie starcie. Pięknie. Emocje wzrastają. Jak na dobrym dreszczowcu. Nic tylko chwycić kubełek z popcornem i dużą colę. Szkoda jednak, że jej akurat od nadmiaru tych emocji zaczynało robić się już słabo.
- Grupa piąta zepchnięta do ofensywy – poinformował jeden z shinobi siedzący dokładnie na wprost kuli, od której bił nieznośny żar. – Ochida ruszyli szturmem na bramę główną – dodał po chwili.
Dziewczyna wzięła głębszy oddech i przymknęła na moment powieki, zaciskając dłonie w pięści. Zacisnęła szczęki, wbijając jednocześnie paznokcie w zgrubiałą skórę na dłoniach będącą efektem wieloletnich treningów z kataną. Otrząśnij się! Decyzje zostały już podjęte. Teraz tylko trzeba było jakoś przeczekać i przetrwać ich skutki. Przeżyć. Trzeba było to jakoś przeżyć.
Tylko.
To takie zabawne, prawda? Niemalże jak gra słów. Bo od kiedy to niby sztuka przetrwania jest łatwa, prosta i przyjemna? I od kiedy polega ona na bezczynnym siedzeniu na tyłku, który potrafił doprowadzić człowieka do szaleństwa?
Nawet więcej – potrafiło ono doprowadzić do szaleństwa nawet demona. A to już niemały wyczyn, trzeba było przyznać.
- Drużyna siódma napotkała grupę przeciwników – dobiegły ją nowe wieści.
Robiło się coraz goręcej. Coraz bardziej interesująco. Zabójczo interesująco.
Dosłownie.
Zacisnęła szczęki aż do bólu, nagle czując potężne ukłucie winy i żalu do samej siebie prosto w klatce piersiowej. Miała na rękach krew własnego klanu. Niemal w fizyczny sposób czuła, jak ta spływa jej między palcami. Takiej zbrodni nie dało się odpokutować. Porywając się na coś podobnego bezpowrotnie wydała na siebie wyrok. Będzie smażyć się za to w piekle.
Chociaż czy z drugiej strony była dla niej jakaś inna alternatywa? W końcu w jakimś sensie była nieludzką istotą, która nie przynależała do tego świata – a przynajmniej nie w pełni. Możliwe zatem, że podejmując takie a nie inne decyzje po prostu podwójnie zapewniła wszystkich tych, którzy ośmielali się zasiadać na wysokich tronach pośród chmur i nazywać się istotami transcendencyjnymi, że nie zasłużyła sobie na nic innego jak na potępienie.
Uchiha w tym czasie siedział nieruchomo w pewnej odległości i wpatrywał się niczym zahipnotyzowany w płomienną kulę. Zdawało się, że ten potrafił coś z niej wyczytać. No tak. W końcu to geniusz. W dodatku mistrz władania technikami ogniowymi. Czego innego można było spodziewać się po kimś takim jak on? Przecież nie takiego gorzkiego rozczarowania, jakim stał się obecny lider rodu Ochida. Klan spod znaku wachlarza wzniecającego płomień był bardzo szczęśliwy mając w swoich szeregach kogoś pokroju bruneta.
Długowłosy siedział napięty niczym struna. Uważnie kalkulował każdą zmianę na niespokojnej powierzchni płomienia. Napotkali opór. Znaczący opór. Niedobrze. To nie tak, że spodziewał się, że ktoś pokroju Ochida mógłby poddać się bez walki. Ale ci walczyli zbyt zaciekle. Kolejne mini-wybuchy były bardzo gwałtowne i obejmowały coraz większą powierzchnię unoszącej się w powietrzu sfery. A to oznaczało jedno – ród jasnowłosej walczył na poważnie. „Lepiej zginąć wolnym niż prowadzić całe życie w niewoli.” – to jeden z cytatów, który chłopak zasłyszał kiedyś od samego ojca zielonookiej podczas jednego z ich nielicznych spotkań. Te słowa wyjątkowo zapadły mu w pamięci. Pokazywały zamiłowanie Ochida do swobody działania, autopsji, niezależności i wartość, jaką ci przykładali do tego, aby zachować te wszystkie wygody. Nie zamierzali się nikomu podporządkowywać. Z ich punktu widzenia Uchiha byli zwykłymi najeźdźcami, wrogami. Nawet jeśli opowiedziała się za nimi ich głowa klanu. Daichi w obecnej chwili była zdrajcą i nikim innym. Mógł się założyć, że pozostała część rodziny tak właśnie teraz myślała.
A ten tok myślenia był Itachiemu wyjątkowo nie w smak, gdyż zacięte walki prowadziły zawsze do licznych ofiar – po obu stronach barykady. Chciał oczywiście w miarę możliwości zredukować koszty starcia. Obawiał się nie tylko o własnych pobratymców, ale w gruncie rzeczy także o rodzinę jego dawnej koleżanki z drużyny. Miał na uwadze jej dobro i zdawał sobie sprawę, że wybicie rodu byłoby dla niej swoistą traumą, przez którą z pewnością ciężko by przeszła, ale w gruncie rzeczy martwił się także o ilość „broni”, które mogły się ostać. W końcu interesy też musiały posuwać się naprzód. A w jego interesie było zdobycie kekkei-genkai Ochida, a w rezultacie możliwe że nawet pozyskanie potomka, który byłby zdolny do posługiwania się obiema unikalnymi zdolnościami dwóch największych i najbardziej wpływowych rodów w Konoha.
- Drużyna pierwsza… rozbita – zakomunikował ninja sensoryczny.
Nieprzyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa bruneta. Niedobrze. Robiło się stanowczo za gorąco. Ochida nie wykazywali najmniejszej chęci do współpracy czy chociażby poddania się. Byli na to zbyt dumni, zbyt pyszni i wyniośli. Woleli zginąć z podniesionymi głowami niżby zgiąć hardy kark. Ale co się dziwić. Spostrzeżenie to nie było dla niego żadną nowością. W końcu znał się z zielonooką od lat i miał okazję przekonać się na własne oczy, jak głęboko zakorzeniona była duma granicząca niemal z głupotą wśród potomków ludzi, którzy u zarania dziejów ponoć sprzymierzyli się z samym shinigami, żeby zyskać potęgę…
Co jednak śmieszne, obecna głowa tegoż klanu sama wystąpiła przeciw temu samemu bożkowi śmierci, żeby go ratować. Czy porwanie się na podobny krok nie było zatem czymś w rodzaju zerwania umowy? Pomimo wszystkich tych wartości, na jakie kładziony był nacisk w domu Daichi, ta zdecydowała się przeciwstawić bytowi, od którego przynajmniej teoretycznie pochodziła główna siła i potęga jej rodu. To przeczyło typowej postawie prezentowanej przez Ochida, dla których dobro klanu było najważniejsze. Kunoichi była inna niż reszta jej rodziny. Itachi jednak zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że dziewczyna ta była nieprzewidywalna, a przede wszystkim była wielką niewiadomą, której działań nie dało się przewidzieć z całą pewnością i której samej w sobie nie dało się zinterpretować w jasny i klarowny sposób.
Zaskakiwała.
Była inna.
I to właśnie prawdopodobnie dlatego brunet pałał do niej taką sympatią nawet pomimo jej dość wymagającego i specyficznego charakteru i usposobienia. Była nierozwiązaną zagadką. A on lubił takie łamigłówki. Szczególnie takie, nad którymi inni rozkładali ręce i bezpardonowo poddawali się. W jego naturze również nie leżało zamiłowanie do godzenia się z porażkami. Nie pozwalała mu na to ambicja.
- Grupa trzecia… rozbita – odezwał się ponownie ten sam shinobi. – Brama główna ledwo wytrzymuje napór ze środka… - dodał zdławionym głosem i spojrzał poważnie zlękniony na obie głowy rodziny, przebiegając spanikowanym spojrzeniem od jednego do drugiego.
Cóż… wyglądało jednak na to, że może przyjdzie im nie tylko siedzieć bezczynnie na tyłkach. Może i oni w końcu ruszą się ze swoich wygrzanych siedzisk.
Dziewczyna podniosła się niczym na komendę na sztywne nogi. Zgarnęła miecz, który spoczywał u jej boku – jak zwykle przecząc wszelkim zasadom dobrego wychowania, po jej prawej stronie. Zatknęła pochwę miecza za pas i rzuciła jednoznaczne spojrzenie długowłosemu, który również zdążył już wywindować się do pozycji stojącej. Owe jedno spojrzenie wystarczyło, żeby wymazać wszelkie niepewności i potwierdzić wszelkie spekulacje. Chłopak skinął krótko głową.
W tym samym momencie na ciemnym już firmamencie nieba rozbłysła zielona raca. Rozbłysk dochodził z wiadomego kierunku.
- Shisui… - mruknął brunet.
- Kłopoty – wydusiła z siebie niskim głosem kobieta, po czym momentalnie odwróciła się na pięcie, kierując się do wyjścia ze spokojnej, niemal sielankowej dzielnicy pogrążonej we śnie.

***

Biegli wśród wysokich traw pustych, niezagospodarowanych przestrzeni, które ród Ochida od dawien dawna wykorzystywał jako prywatne pola treningowe. Z oddali dało już słyszeć się krzyki i nawoływania, szczęk metalu. Odgłosy walki. Na ciemnym horyzoncie płonęła pomarańczowo-złota łuna dochodząca z wiadomego miejsca świadcząca o trawiących je płomieniach.
Pomarańczowo-złota łuna dochodząca wprost z samego piekła.
Serce w piersi dziewczyny biło tak mocno i boleśnie jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Tłukło się z trudem, jakby niechętnie, jakby w wielkim zmęczeniu – zupełnie jakby miało o wiele większą ochotę po prostu zatrzymać się i dać sobie chwilę wytchnienia niżby cały czas gnać w dzikim wyścigu. Bo w końcu każdy kiedyś może się zmęczyć, każdy przecież może mieć czasem czegoś dość, prawda? Poza tym, po co w ogóle tak się spieszyć? Po co ten cały pośpiech? Żeby ponownie stanąć twarzą w twarz z shinigami?
Pomimo opornie pracującego kamienia, który nosiła w klatce piersiowej, wciąż nie zwalniała. Brnęła przed siebie niczym goniona przez dziki gon, parła przed siebie z taką prędkością, że w pewnym momencie nawet długowłosy miał problem, żeby dotrzymać jej kroku. Nie poddawał się jednak. Dzika desperacja błyszcząca w zielonych oczach jego koalicjantki, żeby doprowadzić tę sprawę do końca, napełniała go poczuciem obowiązku stania u jej boku, kiedy wszystko przybierze w końcu swoją ostateczną formę.
Dotarli pod bramę główną dokładnie w momencie, kiedy jej odrzwia podskoczyły niezgrabnie niczym baletnica z nadwagą, a następnie z ciężkim gruchotem zwaliły się na ziemię. Jedne z nich wypadły z zawiasów, drugie trzymały się koślawo. Brama została wysadzona. Oboje ninja rychło w czas wyskoczyli w powietrze, unikając gorącego podmuchu żaru, popiołu, spalenizny i drobnych metalowych odłamków, które zostały ciśnięte w stronę drużyny barykadującej przejście niczym miniaturowe pociski z armaty. Daichi wylądowała na zewnętrznej stronie muru. Uczepiła się krawędzi gładzonego kamienia i podciągnęła się na niej, ostrożnie stawiając stopy wśród skołtunionego drutu kolczastego, który zwieńczał ogrodzenie rezydencji. Dopiero stojąc wśród owego drutu zdała sobie sprawę, jaki to radykalny i zarazem niedorzeczny krok, żeby odgradzać się w podobny sposób od świata zewnętrznego. Zupełnie jakby wojna nigdy się nie skończyła…
Itachi nie tracił czasu. Wykrzykiwał komendy jedna za drugą. Organizował rozbite, rozproszone grupy, wydzielał zadania, przegrupowywał drużyny. Opanowywał chaos, który dla niejednego byłby zdecydowanie zbyt wysoką poprzeczką. W tym czasie jasnowłosa potrafiła jedynie stać i przyglądać się walkom z wysokości muru. To jednak nie tak, że ten widok ją przerósł. Stała tak i z każdą chwilą czuła kumulujący się w niej gniew i nienawiść do starszyzny rodu. Nienawidziła tych zgrzybiałych pryków z całego serca już wcześniej, jednak teraz jej uraza do nich sięgnęła prawdziwego apogeum, przybierając swoją prawdziwą formę bestii. Ochida zacisnęła szczęki i chwyciła miecz, obnażając jego ostrze. Ścisnęła mocno i pewnie rękojeść w dłoni, ściągnęła gniewnie brwi. Sama nawet nie zauważyła, kiedy jej włosy zaczęły tracić swój i tak płowy kolor, a żyły pod skórą nabrzmiały, przybierając ciemny, atramentowy kolor. Jej oczy przypominały teraz dwie złote monety, a włosy zdawały się być srebrzyste w słabym blasku tańczących to tu, to tam płomieni. Bez wyrysowywania pieczęci i znaków aktywowała swoją rodzinną technikę. Jej lewa dłoń zsiniała, a zwieńczające palce paznokcie w jednej chwili zaczęły przypominać sczerniałe szpony. Będąc jednak zaaferowaną bitwą toczącą się wprost u jej stóp pozostała ślepa na tę zmianę i nie zwróciła na nią nawet najmniejszej uwagi.
Zeskoczyła z muru i wbiła się w tłum walczących. Słyszała jeszcze, jak Uchiha nawołuje ją, próbując przemówić jej do rozsądku, żeby nie mieszała się do bezpośredniej walki. W końcu była głową rodu. Dowódcą. Królem na szachownicy. Jeżeli król zostanie stracony, piony nie będą miały za kim podążać. Nie mogła pozwolić sobie upaść.
I tego jej plany zdecydowanie nie obejmowały.
Odepchnęła od siebie ścierające się piony pochodzące z przeciwnych klanów z taką siłą, że obaj zatrzymali się dopiero na przeciwległych murach, obijając się przy tym o nie boleśnie. Ktoś posłał w jej stronę kilka ognistych kul. Na nic zdał się jednak ten atak, gdyż kunoichi złapała dwie przelatujące najbliżej niej i zamknęła je w dłoniach. Płomienie najzwyczajniej w świecie zniknęły między jej palcami, jakby nigdy ich tam nie było lub jakby nigdy w ogóle nie istniały. To nie była tania sztuczka wykorzystująca element wody. Ogień nie został zgaszony czy nawet zduszony. On po prostu przestał istnieć. Jego materia została rozproszona i przeistoczona w coś zgoła innego. Zdolność dziewczyny polegająca na manipulowaniu materią została aktywowana wraz z tym, jak weszła w swoją demoniczną „skórę”.
Powoli wyprostowała się. Ninja stojący w pobliżu odsunęli się w przestrachu, widząc, rozumiejąc, a przede wszystkim czując, że przed nimi stanęło coś, czego jeszcze nie mieli okazji widzieć w życiu na oczy. A jak powszechnie wiadomo, ludzie boją się tego, czego jeszcze nie znają.
Czuli, że pomiędzy nich wtargnęła siła, z którą nie mogli się mierzyć czy porównywać. O ile jednak zdumienie wyraźnie malowało się na twarzach wojowników ze sprzymierzonego klanu, o tyle jej własna rodzina pozostała statyczna niczym marionetki. Na ich pustych twarzach nie malowało się absolutnie nic. Zimne spojrzenia pozostały bez wyrazu. Zawahali się. Zatrzymali. Coś ich zastopowało, jednak nie było po nich widać strachu czy chociażby zdziwienia. Coś tu było nie tak… Jasnowłosa zmarszczyła nos, próbując zrozumieć, dlaczego jej pobratymcy nie dawali po sobie znać żadnych ludzkich odruchów. Czyżby faktycznie było już im bliżej do demonów niżby do istot ludzkich? Podczas jej nieobecności starszyzna wprowadziła kolejny „wspaniały” plan, który pozwalał im kontrolować umysły pozostałej części rodu? Zdawało jej się, że było jeszcze gorzej niż jak to zapamiętała, kiedy była tu po raz ostatni… a więc w gruncie rzeczy przecież nie znowu aż tak bardzo dawno temu.
Teraz przynajmniej wiedziała już dlaczego opór stawiany przez gospodarzy był taki zacięty. Oni nie mogli przyjąć propozycji Uchiha, stanąć po jej stronie. Nie mogli, gdyż nie byli w stanie myśleć. Mieli wyprane mózgi.
Nie było sensu w prowadzeniu walk z bezmózgimi zombie. To tak, jakby walczyć z ośmiornicą, której natychmiast odrastały macki. Można było do usranej śmierci walczyć i odcinać te macki albo zmienić taktykę i uderzyć w mózg. Zabić jednym, celnym ciosem. Kiedy mózg obumrze, reszta ciała przestanie się poruszać.
Nie musiała szukać daleko. Demony posiadały unikalną zdolność wyczuwania osobników tego samego gatunku w pobliżu. Wyraźnie wyczuwała starszyznę. Z zadowoleniem odnotowała, że kilku ze zgrzybiałych starców musiało już oglądać oczami wywróconymi starczym bielmem do góry Krainę Uśmiechu po Drugiej Stronie Tęczy. Mogła założyć się, że to była robota Shisuiego. Dobrze się spisał.
- Przejść do taktyki defensywnej! – wrzasnęła, przekrzykując harmider towarzyszący walkom. – Nie zabijać! Do ciężkiej cholery, nie atakować! Tylko defensywa! – darła się.
- Co ty gadasz?! – u jej boku w mig pojawił się brunet. – Wycofując się do defensywy nie wygramy! – zauważył. – Nie daj targać sobą emocjom!...
- Nie daję – warknęła, dźgając go długim, ostrym szponem w klatkę piersiową. Chłopak spojrzał zdziwiony na jej odmienioną twarz, a tym bardziej na lewą dłoń. – Nie jesteś świadom zbyt wielu rzeczy, żeby zrozumieć, co tu tak właściwie się dzieje – syknęła. – Więc daj mi działać – odezwała się stanowczo. – Wiem, co robię – zapewniła.
Uchiha zastygli na moment w bezruchu. Przenosili niepewne spojrzenia między sobą, będąc zbitym z tropu za sprawą nieporozumienia, jakie wkradło się między ich głównodowodzących. Długowłosy przełknął ciężko, ale ostatecznie skinął głową. Tyle wystarczyło, żeby walczący jak na komendę odskoczyli w tył, zbijając się w ciasną grupę, chroniąc wzajemnie własne plecy. Przeszli do wcześniej ustalonej i przetrenowanej taktyki defensywnej.
Nie oznaczało to jednak, że Ochida również zamierzali się wycofać. Gospodarze jak w amoku brnęli przed siebie, nie zważając na rany, sączącą się krew, ból. Nie zamierzali puścić płazem ani wtargnięcia na ich teren, ani zdrady, jakiej dopuściła się ich głowa klanu.
Wrzawa na polu bitwy nieco przycichła. Ród bliżej zasymilowany z wioską przestał atakować, a jedynie bronił się przed kolejnymi ciosami, które padały wręcz machinalnie z niesłabnącą siłą i zacięciem. Momentem przełomowym okazał się być wybuch, który rozsadził jedną ze ścian głównej siedziby rezydencji. Kawałki konstrukcji budynku, pył i gruz wyleciały w powietrze, trafiając rykoszetami obie strony konfliktu. Wraz z pokruszonym kamieniem i łączącą go zaprawą w powietrze wyleciała również osoba, która została ciśnięta na ścianę z takim impetem, że aż się przez nią przebiła. Będąc w swojej demonicznej formie Daichi nie miała problemu z rozpoznaniem nieszczęśnika. Był nim Teleporter. Nie miała jednak czasu ani litować się, ani pochylać się nad rannym przyjacielem. Postanowiła powierzyć go opiece jego krewnych, którzy już ruszyli z pomocą w stronę zewnętrznego muru broniącego rezydencji, na którym ten się zatrzymał. Dziewczyna w tym czasie skupiła się na drugiej osobie wyłaniającej się z cementowych pyłów wzbitych w powietrze. Na tle szarej, zawiesistej, pyłowej i duszącej mgły stanął jeden ze zgrzybiałych starców wchodzących w skład starszyzny w swojej odmienionej formie. Białe, znacznie dłuższe włosy opadały w skręconych, tłustych strąkach na szpakowatą, chudą i zapadniętą twarz o wydłużonych, jakby zwierzęcych rysach. Z kącików jego oczu o sczerniałych białkach i intensywnie czerwonych źrenicach rozchodziły się purpurowo-granatowe, nabrzmiałe żyły, które dalej również odznaczały się na pomarszczonej, pergaminowej, bladej skórze w postaci rozrośniętych pajączków w przypadkowych miejscach w mniejszych lub większych skupiskach. Pomimo tej drastycznej zmiany w wyglądzie jasnowłosa wciąż rozpoznała, kto wyszedł jej naprzeciw.
- Isei… - mruknęła pod nosem, mierząc spojrzeniem przeciwnika. Krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby upewnić się, że już dawno zagalopował się w zdawaniu się na pomoc demona, toteż nie zostało mu zbyt wiele czasu. To jednak tylko pogarszało sytuację, gdyż było to jednoznaczne z faktem, iż starzec nie musiał się już dłużej ograniczać.
- Chika… - odezwał się trudnym do rozpoznania, schrypniętym głosem. Uśmiechnął się przy tym, jak dziadek na widok dawno niewidzianego wnuka, niemal rozanielony, ukazując przy tym kilka dziur po najwidoczniej niedawno straconych w walce zębach i zakrwawione dziąsła. – Zawsze wiedziałem, że będziesz silna – pokiwał głową jakby z uznaniem. – Szkoda jednak, że przez twojego ojca opowiedziałaś się po złej stronie… - westchnął ciężko, z żalem, a następnie splunął mieszaniną zbrylonej krwi i wszechobecnego kurzu i pyłu. – Razem moglibyśmy wiele osiągnąć… Zaprowadzić własny ład i porządek. Ten właściwy – zaznaczył, a jego oczy zalśniły dziko, obłędnie, jak w wysokiej gorączce.
- Nie żartuj sobie ze mnie – warknęła kobieta i wzniosła ostrze miecza jakby prezentując go w formie dzielącej ich kości niezgody. – Nigdy nie zniżyłabym się do takiego poziomu, żeby z tobą współpracować – fuknęła.
- Ty… - syknął mężczyzna, jednak urwał, kiedy zauważył nietypową zmianę, którą objęta była jedna z dłoni kunoichi. Na ten widok zaśmiał się paskudnie, aż zagotowało mu się w gardle. – Wyklinasz na mnie, a sama jak nisko upadłaś, żeby zdobyć siłę? – wskazał palcem na zsiniałą dłoń. – Co ty próbowałaś zrobić? – zapytał ciekawsko. – Nie… Co ty zrobiłaś? – spoważniał. – Jakie szaleństwo cię opętało, żeby szukać podobnego wsparcia?
- Jeżeli szaleństwem nazywasz stawanie w obronie bliskich, to faktycznie jestem szalona – odezwała się z dumnie uniesioną głową. – Moja siła polega chronieniu bliskich mi osób, a nie wyniszczaniu ich w przeciwieństwie do ciebie – ściągnęła brwi, po czym postąpiła pierwszy krok, mocno napinając mięśnie, przygotowując się do skoku. – Ale wystarczy już tej paplaniny… – zarządziła, ruszając przed siebie ze wzniesionym ostrzem.
Isei był tym, który w przeszłości jako jedyny nie wyśmiał córki ówczesnej głowy rodu, kiedy ta mówiła o swoich obawach przed demonami – nie wyśmiał jej, gdyż wiedział, że to, co ta mówiła, było prawdą. Jako jeden z nielicznych miał tę świadomość, gdyż jako jeden z nielicznych doprowadził swoją sztukę panowania nad demonami do tak wysokiego poziomu. Już wtedy zdawał sobie sprawę, że zielonooka wyrośnie na potężną „broń”. Wielokrotnie próbował przekonać ją do siebie, jednak wszystkie jego starania były udaremniane przez ojca dziewczyny. A potem ten posłał ją do akademii. Jeszcze później w ogóle odprawił ją z domu, kiedy uznał, że sytuacja w rodzinnych murach jest zbyt niebezpieczna. Robił wszystko, żeby uchronić córkę przed złym wpływem pozostałych członków klanu, żeby ta zachowała trzeźwy umysł i nie dała się zmanipulować.
Z tej racji starzec prędzej czy później wyczekiwał starcia z dziewczyną. W pewnym momencie pojął, że to jest po prostu nieuniknione, gdyż ich dwójka stała po przeciwnych stronach barykady i dzieliło ich stanowczo zbyt wiele, żeby kiedykolwiek mogli połączyć siły. Próbował przygotować się do owej walki najlepiej jak tylko mógł, jednak efekt zaskoczenia zrobił swoje. Nie przewidział, że jasnowłosa mogła się ugiąć i poprosić kogoś obcego o pomoc. Tym bardziej Uchihów. Silny klan, którego nie należało lekceważyć. Nie przewidział, że zabiegi wdrażane przez poprzedniego lidera klanu przyniosą wymierne rezultaty i że jego latorośl znajdzie prawdziwych przyjaciół w Konoha, że dziewczyna będzie miała do kogo zwrócić się w potrzebie, że pomimo niebanalnego ryzyka ktoś zdecyduje się udzielić jej pomocy.
A tym kimś był właśnie Itachi Uchiha…
Zaraza na niego i cały ten jego przeklęty ród!… Uchiha od zarania dziejów nic tylko stwarzali problemy. Aż do tej pory Isei uważał Madarę za najbardziej uciążliwego Uchihę w historii, jednak w obecnej sytuacji Itachi spokojnie mógł porywalizować z nim o ten jakże „zaszczytny” tytuł…
Chika była wystarczającym zagrożeniem samym w sobie. Wielokrotnie próbował zwrócić na to uwagę pozostałych członków starszyzny, jednak ci stali się zbyt pyszni, żeby dostrzec i docenić prawdziwy potencjał kunoichi. Zdawało się, że zapomnieli, że ta nie tylko była „bronią”, ale przede wszystkim „mistrzem” i „jednoosobową armią” – takowy tytuł nadał jej przecież nie byle kto, ale sam Mikoto. Swego czasu ten zaproponował jej nawet, żeby wstąpiła do jego prywatnej straży. Przez lata trenowała z Jinem, Aoishim i Sochiro, którzy traktowali ją jak rodzoną, młodszą siostrę. A to wszystko o czymś przecież świadczyło. Jej niszczycielska siła pozwalała jej toczyć walki, które mogły przeciągać się w czasie nawet latami. A teraz, jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, stał za nią cały klan Uchiha. I sam shinigami. Albo przynajmniej zapożyczona od niego siła.
Przeciwnicy nacierali na siebie z ogromną siłą i prędkością. Wyciągnięte, zabójcze ramię katany chciało sięgnąć swojego celu, jednak ten zniknął tuż przed nim. Isei pomimo sędziwego wieku poruszał się z niesamowitą zwinnością i szybkością. Był w znacznie lepszej kondycji niż pozostała część starszyzny, o czym świadczył chociażby fakt, że ten wciąż znajdował się jeszcze wśród żywych. Kontrolował swoje demony na zupełnie innym standardzie niż reszta, co pozwalało mu walczyć na znacznie wyższym poziomie.
Mężczyzna wyskoczył w powietrze i chciał wyprowadzić kopnięcie, jednak zielonooka uchyliła się przed nim i odskoczyła. W momencie, kiedy ponownie wylądowała na ubitej ziemi, ten trzasnął pięścią w podłoże aż to zatrzęsło się i popękało niczym najdelikatniejsza porcelana. Podłoże pod nogami kunoichi zafalowało się, sprawiając, że ta nieomal straciła równowagę. Wystarczyło tylko, żeby się przewróciła, a prawdopodobnie nie udałoby się jej już podnieść ponownie. Byłoby to równoznaczne z jej przegraną, gdyż starzec nie przepuściłby takiej okazji, żeby dobić jej w chwili, w której ta odsłoniłaby się. Tej jednak udało się zachować pion.
Natarli na siebie raz jeszcze. Tym razem w powietrzu rozniósł się brzdęk stali. Ostrze miecza ślizgało się na krawędzi kunaia, aż iskrzyło. Metal rozgrzewał się. Jedno, o czym Isei był przekonany, to, to że musiał stronić od wali w zwarciu, a przynajmniej od szermierki. Zdawał sobie sprawę, że jego przeciwniczka w tej dziedzinie akurat nie miała sobie równych, tym bardziej kiedy miecz prowadzony był niedosłownie przez jej dłoń.
Zsiniała skóra i czarne, długie, ostre pazury jednoznacznie wskazywały na bożka śmierci. Były zbyt charakterystyczne, żeby pomylić je z czymś lub kimś innym. Starzec też miał okazję w swoim długim życiu stanąć twarzą w twarz z upersonifikowaną śmiercią. I był to widok nie do zapomnienia. Nie było mowy o pomyłce. Jakimś cudem ta przeklęta dziewucha posiadała rękę shinigami. Na litość wszystkich bożków Wysokiej Równiny, ona miała część ciała, która należała do bożka śmierci! Jak to było możliwe?! Czy naprawdę wszystkie siły wyższe sprzeniewierzyły się przeciwko niemu i pragnęły jego przegranej? Nawet jeśli tak było, on i tak zamierzał wystąpić im naprzeciw. Zamierzał chociaż spróbować. W końcu nie wypadało się tak od razu poddawać. To nie leżało w naturze Ochida.
Jasnowłosa prowadziła dopiero pierwszą walkę, zdając się przy tym na dłoń shinigami. Sama nie wiedziała, czego mogła się po niej spodziewać, sama nie oswoiła się z myślą i nie potrafiła do końca pojąć, jakim cudem ta przylgnęła do niej niczym druga skóra, jednak póki co nie mogła narzekać. Kiedy wracała myślami do tej bolesnej walki o życie Itachiego przez zasnute czerwoną mgłą wspomnienia powracała do niej niewyraźna, rozmyta scena, w której czarne macki czystej nienawiści odcinały lewą dłoń śmierci jej własnym sztyletem do rozdzielania duszy od ciała. Plusk odciętej kończyny wpadającej do bulgoczącej, czarnej i gęstej niczym melasa masy wyrył się w jej pamięci nadzwyczaj wyraźnie. Podejrzewała, że istota nienawiści tak bardzo pokiereszowała jej ciało, że dla zastosowanego przez bruneta Izanagi łatwiejszym wariantem było wpasowanie w jej ciało dłoni bożka śmierci niżby rekonstrukcja jej własnej kończyny. W końcu siła tejże techniki zależała od siły osoby, która się nią posługiwała, a długowłosy w tamtej chwili był umierający i jak sam przyznał, jego Izanagi nie było wystarczająco silne, żeby w stu procentach odwrócić czas w zadawalającym stopniu do pierwotnego stanu rzeczy sprzed tych przerażających wydarzeń.
Dłoń shinigami może nie tyle żyła własnym życiem, ale kierowała się jakby własnym instynktem. Instynktem śmierci. Kierowała się w stronę życia po to, aby je odebrać.
Kobieta nieprzerwanie nacierała na swojego przeciwnika, a jej ciosy padały jak niesłabnące gromy z porażającą siłą. Potęga bijąca od „jednoosobowej armii” naprawdę zapierała dech w piersiach. Nie tylko z wrażenia, ale także z powodu wycieńczenia będącego wynikiem zmuszania ciała do prowadzenia morderczej walki w zawrotnym tempie. I przerażała.
Przede wszystkim przerażała.
Aura otaczająca kunoichi przyprawiała o gęsią skórkę. Była tak mroczna i gęsta, że mięśnie automatycznie reagowały na to niekontrolowanymi skurczami, jakby przygotowując ciało do natychmiastowej ucieczki. Starzec jednak wychodził naprzeciw tym odruchowym sygnałom i parł w zupełnie przeciwnym kierunku.
To nie była już tylko aura osoby panującej nad demonem. To nie była już nawet osoba współpracująca z demonem. To nawet nie był demon sam w sobie. To był demon naznaczony znakiem śmierci i najczystszej postaci zła samego w sobie, jego protoplasty i pierwotnego materiału – nienawiści pochodzącej z czarnych odrzwi.
Dobrzy bogowie, miejcie w opiece wszystkich, którzy nie spodobają się temu monstrum…
Wzajemnie próbowali się dosięgnąć –różnego rodzaju ostrzami, pięściami, atakami specjalnymi – jednak walka przedłużała się, a finalny cios wciąż nie został zadany. Bo nie ulegało wątpliwości, że wystarczyło jedno trafne uderzenie, żeby to wszystko zakończyć. Póki co wykańczało ich mordercze tempo, raniły ciosy oberwane rykoszetami. Bezpośrednie przyjęcie ataku byłoby równoznaczne ze śmiercią na miejscu.
Isei wiedział, że już z tego nie wyjdzie. Oddał się w pełne panowanie demonowi, zwalniając wszelkie hamulce, odcinając wszelkie liny asekuracyjne. Droga bez powrotu. W jedną stronę. Wiedział, że umrze i był na to gotowy. I tak uważał, że jak na shinobi przyszło mu żyć bardzo długo. Wiedział jednak, że po jego śmierci nie nastąpi koniec. A właściwie nie skończy się nic. Bo pozostanie klan i jego sytuacja. Dlatego tak desperacko starał się zabrać ze sobą Chikę do Krainy Umarłych. Bez niej wszystko jeszcze może wrócić do starego porządku rzeczy. Z nią nastąpi kompletna rewolucja.
Wtem do zwiększenia dystansu zmusiła ich potężna fala ognia nadchodząca z boku. Płomień był jedynie sztuką rozpraszającą, gdyż zza jego zasłony zaraz posypał się deszcz shurikenów. Bronie zostały mistrzowsko ukierunkowane w taki sposób, że wzajemnie uderzały od siebie, korektując swoją trajektorię i nadlatując pod takimi kątami, które były trudne lub niemal niemożliwe do uniknięcia.
- Uchiha! Nie wtrącaj się! – ryknęła dziewczyna nieludzkim głosem. Jej złote oczy zapłonęły dziko. – To moja walka!
- To nasza walka – oświadczył spokojnie, doskakując do niej. – Nie zapominaj, że jesteśmy partnerami w walce – przypomniał jej, uśmiechając się przy tym przebiegle.
Jasnowłosa drgnęła na te słowa, jednak ostatecznie również się uśmiechnęła. Itachi w ostatnim czasie zachowywał się dziwnie, może nawet nieco podejrzanie, co ją poważnie martwiło.
Teraz poczuła się jednak pewniej.
Miała wsparcie z jego strony.
Mogła na niego liczyć.
Tak jak zawsze.
W tej kwestii jednak nic nigdy nie ulegało zmianie.
A ona powinna o tym wiedzieć i nigdy już nie poddawać tego żadnym wątpliwościom.
Poczuła się pokrzepiona. Nowa siła i nadzieja na wygarną wypełniła jej ciało, rozlewając się falą ciepła, która zalała ją od stóp do głów. Uda im się. Wykorzeni całe to zło z własnego domu. Odzyska kontrolę i należne jej miejsce. Uwolni własną rodzinę z okowów szaleństwa. Musi się udać.
To po prostu musi się udać.
Raz już wystąpiła przeciwko wszelkim prawom ludzkim, demonicznym, a nawet kosmicznym, postawiła się, kiedy wszystko obróciło się przeciwko niej i wygrała. No… może nie tak znowu do końca wszystko obróciło się przeciwko niej... Bo oczywiście Itachi pozostał przy jej boku. Tak jak zwykle. Niezmiennie. I to prawdopodobnie był ten właśnie czynnik, który zadecydował o jej triumfie.
Teraz nie było inaczej. Miała go przy sobie. A w dodatku niebiosa zdawały jej się tym razem sprzyjać i opowiadać po jej stronie. Nie było mowy o przegranej.
Zaatakowała frontalnie, tnąc kataną z góry. Isei wyprowadził jednak w porę kontratak, trafiając w płask ostrza, tym samym wybijając je z dłoni przeciwniczki. Miecz wyleciał w powietrze i wykonał kilka efektownych salt, aby następnie wbić się w ziemię w znacznej odległości od walczących, tym samym pozostając poza ich zasięgiem.
Długowłosy w tym samym czasie zaatakował od boku. Rozniósł się trzask łamanych kości. Żebra starca ustąpiły pod naciskiem miażdżącego ciosu wyprowadzonego z kolana chłopaka. Złapał go za wyciągniętą rękę, która miała pomóc mu zachować balans i nie upaść, i chciał go przerzucić przez własne plecy, aby cisnąć nim o ziemię, jednak starzec okazał się być silniejszy niż Uhicha mógłby początkowo przypuszczać. Ramię mężczyzny owinęło się wokół szyi bruneta, podduszając go. Chwilę potem Isei wyprowadził cios łokciem drugiej ręki w kark długowłosego, tym samym posyłając go na ziemię. Będąc jednak zajętym radzeniem sobie z użytkownikiem sharingana nie zdążył obronić się przed kolejnym atakiem obecnej głowy rodu. Kunoichi chwyciła oponenta za gardło zsiniałą dłonią, której każdy jeden palec zwieńczony był czarnym, długim szponem i zacisnęła ją w morderczym uścisku. Ze zdziwieniem poczuła dziwne ciepło i mrowienie bijące od energii życiowej, którą była w stanie wyczuć kończyną niejako ukradzioną bożkowi śmierci. Zacisnęła mocniej palce, a mrowienie wzmogło się, tym samym przyspieszając przepływ jej własnej krwi pod skórą. Czuła się ożywiona i ponownie zmobilizowana do działania. Skupiając się na własnych pozytywnych doznaniach, przez chwilę nawet nie zauważyła, co w zamian stało się z ciałem jednego ze zgrzybiałych starców. Kiedy ponownie podniosła na niego wzrok, zszokowana aż zachłysnęła się powietrzem. Wątłe, przesuszone ciało momentalnie nabrało popielatego koloru, nabiegło czyrakami i ropą, nabrzmiało. Ściemniałe żyły stały się jeszcze bardziej widoczne, a wokół nich pojawiły się ropnie niczym obrzydliwa okrasa. Ciało zwiotczało, skurczyło się w sobie jakby w jednej chwili zostało zmumifikowane, a z drugiej nabrzmiało, jakby znajdywało się już w zaawansowanym składnie rozkładu, będąc rozsadzane przez gazy gnilne. Życie zostało z niego… wyssane.
Przestraszona kobieta rozluźniła uścisk, a obrzydliwe truchło padło z paskudnym plaskiem na ziemię, rozchlapując przy tym brunatną krew zmieszaną z ropą i osoczem. Najwyraźniej napięta, przesuszona skóra nie wytrzymała napięcia i siły uderzenia o podłoże, przez co została rozerwana, ukazując teraz światu to, co skrywała do tej pory we wnętrzu martwego już ciała. Brązowe kałuże utworzyły się pod trupem i spłynęły po nierównym gruncie, żłobiąc cienkie koryta w popiele, kurzu i pokruszonej zaprawie.
Ochidzie zebrało się na wymioty. Chwilowe dobre samopoczucie szybko minęło, kiedy zdała sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiła. I to w dodatku komu. Jakby nie patrzeć i jaka by ona nie była – to wciąż była jej rodzina.
Przytknęła prawą, nieprzemienioną dłoń do ust, odwracając spojrzenie od paskudnego widoku. Itachi podniósł się z ziemi i odsunął ją na kilka kroków i cuchnących zwłok, zamykając ją w objęciach. Położył sobie jej głowę na ramieniu, tym samym odcinając ją od obrzydliwej scenerii.
Pomimo tego, co stało się ze zgrzybiałym starcem, wszyscy jak jeden mąż poczuli nagle ulgę. Atmosfera stała się lżejsza, łatwiej dało się oddychać. Gospodarze jakby przebudzili się z letargu, w którym wciąż nacierali na nieproszonych gości niczym w transie. Zdezorientowani rozejrzeli się dookoła i obrzucili zdziwionymi spojrzeniami bronie trzymane w dłoniach. Dało słyszeć się jęki i skargi na przeróżne boleści i rany. Przebudzili się. Chwilę potem bronie zaczęły padać bezwładnie na ziemię w geście rezygnacji z metalicznym pobrzękiem pełnym dezaprobaty dla takiego nieczułego obchodzenia się z narzędziami.

***

Daichi sięgnęła po prawdopodobnie ostatnią już czarną świecę, która ostała się na jednym z świeczników na ścianie. Zważyła ją w dłoni i przyjrzała jej się, przeciągając palcami po wyrytych w nań magicznych symbolach. W końcu rzuciła ją towarzyszowi, który roztopił ją w krótkim wystrzale płomienia z dłoni.
- To już chyba koniec… - mruknęła, ostrożnie wychodząc na zewnątrz przez dziurę wybitą w ścianę przez Shisuiego. Całe szczęście starszy z Uchihów nie był w bardzo złym stanie.
Jak się wkrótce po zakończeniu walk okazało, Ochida byli pod wpływem techniki o szerokim polu działania kontrolowanej przez Iseiego, która przypominała swoim działaniem iluzję. Jako że ci rzadko opuszczali rezydencję lub okalające je tereny, pozostawali pod jej nieustannym wpływem i byli zatruci. Do utrzymywania techniki w ciągłym działaniu starzec wykorzystywał czarne świece z rycinami, kadzidła oraz pentagramy z potężnymi, niemal całkowicie zapominanymi symbolami rozmieszczonymi w różnych miejscach w samej rezydencji jak i na przynależących do niej terenach. Technika uległa jednak całkowitemu rozproszeniu, kiedy jej stwórca pożegnał się z tym światem.
Ochida zgodnie stwierdzili, że zboczyli na drogę do celu, który nie był ich pierwotnym przeznaczeniem ani miejscem, do którego chcieli dążyć. Przystali do Chiki i oficjalnie uznali ją za swojego lidera. Dziewczyna odzyskała swoją utraconą pozycję i władzę. Co dziwne Ochida dość wylewnie jak na swoje standardy od razu porwali się nawet na podziękowania dla Uchiha za pomoc, co z kolei wspomniany ród przyjął za dobry omen. Nawiązująca się współpraca powoli zakwitała lub przynajmniej podwaliny pod nią zostały już ugruntowane. Taką właśnie nadzieję miała kobieta.
Oparła się ręką o chropowatą powierzchnię zniszczonego muru, przyglądając się jak ogromna kula płomiennego słońca powoli wschodzi na krwistoczerwonym niebie. Nadchodził świt, a wraz z nim spokój po burzliwej nocy. Niemniej jednak kunoichi miała nieprzyjemne wrażenie, że kolor nieboskłonu jest dziś wyjątkowo wymowny, jakby bogowie drwili sobie z niej w ten sposób. W końcu nie dało się ukryć, że nie wszystkich udało się uratować. Osiągnięty spokój i nadzieja na lepszą przyszłość okupiona była krwią zarówno jej krewnych, jak i krewnych bruneta stojącego u jej boku.
Mimo wszystko odetchnęła z ulgą. Czuła się już spokojniejsza. Od teraz wszystko miało iść już tylko ku lepszemu. Ciepła dłoń, która wylądowała na jej ramieniu utwierdzała ją w tym przekonaniu i dodawała otuchy.
Bo niezależnie od tego, ile jeszcze przyjdzie jej stoczyć walk w imię upragnionego spokoju i pokoju, teraz przynajmniej wiedziała, że nie będzie sama.
Już nigdy więcej.
Ponieważ jej problemy stały się ich problemami, a jej przyszłość stała się ich przyszłością.
Przyszłością, w którą kroczyli razem z wysoko uniesionymi głowami.