czwartek, 4 stycznia 2018

ROZDZIAŁ XIV

Rozdział XIV

Po tym, jak udało im się pokonać Akamatę oraz Byakko czas jakby nareszcie ruszył z miejsca. Monotonny krajobraz lasu powoli zaczął się zmieniać, nabrał życia za sprawą odgłosów dzikich zwierząt, wędrowców oraz ludzi zajmujących się wynikną drzew lub zbieraniem runa leśnego. Okolica ta okazała się nie być znowu aż tak wyludniona, jak mogłoby wydawać im się na samym początku. Ponad to ludzie nie wyglądali na przestraszonych. Dzieciaki beztrosko ganiały się między wychudłymi pniami i rozrośniętymi krzewami, zanosiły ciężko pracującym drwalom posiłki przygotowane przez żony, matki i siostry czekające na ich powrót w niedalekiej wiosce. Wyglądało na to, że miejscowi albo zupełnie nie przejęli się rabanem, jakiego narobili ninja wraz z demonami podczas potyczki z gigantycznym wężem oraz białym tygrysem, albo, co bardziej prawdopodobne, nie mieli pojęcia, co rozegrało się niemal tuż pod ich nosem zeszłej nocy. To tylko utwierdziło Uchihę w przekonaniu, że zanim doszło do bezpośredniej konfrontacji z bestiami, zostali uwięzieni w genjutsu. Mało tego, teoria zakładająca, iż pole walki zostało ograniczone przez pieczęć lub barierę, która zatrzymywała także niepokojące odgłosy, które mogłyby zakłócić spokojny sen wieśniaków, także brzmiała wielce prawdopodobnie. W takim wypadku jedynymi pytaniami, na które brunet wciąż musiał znaleźć odpowiedź było to, kto dybał na ich życie i jakim cudem udało mu się rzucić iluzję, której nie przejrzał nawet sharinganem. Może to też wina bariery...?
Itachi miał wiele pytań. Miał przeczucie, że Chika mogłaby odpowiedzieć na niektóre z nich lub przynajmniej naprowadzić go na właściwy trop, jednak nie chciał ryzykować wypytywaniem jasnowłosej przy pozostałych demonach. Zastanawiał się nad tym, co ta powiedziała o Isamim i jego owianych tajemnicą sztukach przywoływania istot wyższych. Sala wykuta w litej skale, w której odbywał się demonie nabożeństwo oraz w której kapłan miał ponoć przyzywać ów istoty była solidna, zapieczętowana ogromnymi, okrągłymi, metalowymi drzwiami grubości niemalże jego przedramienia. Ów drzwi nosiły wyraźne ślady zaschniętej krwi, zadrapania i głębokie bruzdy. Długowłosy nie wątpił, że materiał, z którego te zostały odlane, był wytrzymały sam w sobie, jednak ślady będące świadectwem obecności istot wyższych w Demonicznej Świątyni dawały do myślenia. Naprowadzały go na myśl, że oprócz zwykłych barier fizycznych jednooki demon musiał zabezpieczać się przed ewentualnymi zniszczeniami w jeszcze jakiś inny, dodatkowy sposób. Bo w końcu, jakby nie patrzeć, od samej świątyni, której miał strzec i jej mieszkańców dzieliła go tylko ściana kamienia i metalowe wrota. Chłopak szedł o zakład, że Isami wspomagał się jakimiś barierami i wydawało mu się, że Daichi mogła coś na ten temat wiedzieć. W końcu była jego narzeczoną. Oczywiście nie łudził się, że ten beztrosko postanowił podzielić się ze swoją wybranką całą tajemną wiedzą sakralną, ale przecież mógł chociażby o czymś napomknąć. Jak działały demoniczne pieczęci i bariery? Miyabi wspomniał wczoraj, że ninja nie są jedynymi, którzy władali specjalnymi technikami. Mało tego, demony nie były ograniczone do ilości zasobów wyłącznie własnej chakry, ale beztrosko mogły czerpać ją z natury, tak długo, aż przemieniły cały krajobraz w pustynię popiołu pozbawionej wszelkiego życia. Z tej racji domniemał, że te mogły posługiwać się naprawdę oszałamiającymi sztukami, o których shinobi się nawet nie śniło. Chciał wiedzieć więcej na ten temat, jednak póki co nie miał dobrej sposobności, żeby zaspokoić swój głód wiedzy.
Mógłby spróbować wypytać kitsune, jednak srebrnowłosy nie pałał do niego uwielbieniem, a wręcz przeciwnie. Był mu niechętny ze względu na to, że długowłosy, podobnie jak i sam demon, interesował się Ochidą. Lis widział w nim rywala i zagrożenie, toteż było to naprawdę mało prawdopodobne, żeby ten udzielił mu jakichkolwiek wartościowych informacji lub żeby w ogóle chciał rozmawiać. Zapewne uniósł by się tylko dumnie, słysząc, że ma pojęcie o czymś, o czym Uchiha nie miał zielonego pojęcia. Uśmiechnąłby się krzywo, zwycięsko i spoglądałby na niego z góry jeszcze dobitniej niż dotychczas.
A więc musiał czekać. Musiał sam przyznać, że w ostatnim czasie nie poznawał sam siebie, gdyż znany ze swojej cierpliwości Itachi stał się nerwowy. Wymagał wszystkiego już, teraz i natychmiast. W tej chwili. Zupełnie jak jego towarzyszka. Cóż, ponoć kto z kim przystaje takim się staje, prawda?
Ale to nic. Poczeka. Niezależnie od tego, przez co obecnie przechodził, to wciąż nie zmieniało faktu, że potrafił czekać. Zawód shinobi nauczył go tej niesamowicie ważnej i trudnej umiejętności. Trzeba było czekać i obserwować, wypatrywać na horyzoncie odpowiedniego momentu, aby zrobić na tym wszystkim jeszcze dobry biznes, a nie stracić.
W międzyczasie zaczęło mżyć. Pogrążony w swoich rozmyślaniach długowłosy podniósł wzrok na niebo, które zasnuło się ciężkimi, warstwowymi, popielatymi chmurami. Wśród gęstwiny lasu dało się słyszeć nawoływania matek, zapewnienia dzieci, że zaraz wrócą, szczęk rzucanych narzędzi drwali, którzy obiecywali dokończyć pracę jutro. Ponoć praca w deszczu była niebezpieczna...
Brunet z początku nie rozumiał, o czym gderali mężczyźni, mrucząc do siebie, że lepiej nie zostawać po zmroku i podczas deszczu w lesie. Miał świadomość tego, że w nocy mogło być tu niebezpiecznie, że można było natknąć się na jakieś drapieżniki, ale co było nie tak w maszerowaniu lub pracy w deszczu? Przecież nie byli w górach. Tutaj śliska trawa przetykana zieloną gąbką mchu nie stanowiła zagrożenia w porównaniu do mokrych, nagich skał, na których łatwo można było się poślizgnąć i spaść z urwiska lub przynajmniej skręcić nogę.
Nie pytał, jednak odpowiedź sama do niego przyszła. Dosłownie. Wychyliła się zza wysokiej sosny i uśmiechnęła figlarnie, po czym wyskoczyła na środek traktu z gracją baleriny, gdzie zaczęła swoje taneczne przedstawienie. Wszyscy zgodnie zatrzymali się i wpatrywali się blade, przemoknięte do suchej nitki, mimo iż deszcz zaczął siąpić dopiero przed chwilą, dziecko o niezdrowej, bladej cerze, rozmytych, niebieskich, podkrążonych oczach oraz szerokim, szczerym uśmiechu zsiniałych ust. 
Amefuriokzō... - mruknął z przekąsem lis.
Dopiero w tym momencie ninja zauważył, że kitsune wcale nie wpatrywał się zachwycony w pląsy dziecka, którego twarz przypominała poszarzały całun pośmiertny. Jego grymas zdradzał nieufność pomieszaną z uprzedzeniem.
- To duch dziecka tańczącego w deszczu - z wyjaśnieniem pospieszyła mu zielonooka, widząc niezrozumienie i dezorientację malującą się na jego twarzy shinobi. - To niegroźny youkai - zapewniła.
- Niegroźny? - powtórzył. - Przecież wieśniacy... - zaczął, jednak nie dane było mu skończyć.
- Niegroźny dla nas - sprostował Sochiro, kładąc rękę na jego ramieniu w uspakajającym geście. - Amefuriokzō zajmuje się głównie psoceniem. Wiesz, podstawia nogę, przestawia rzeczy, zamoczy drewno na opał... Jego drobne wybryki mogą się czasem skończyć fatalnie dla jego ofiar, jednak intencją tego malucha wcale nie jest zrobienie komuś poważnej krzywdy. Mimo wszystko kilka razy zdarzyło się już, że któryś z drwali stracił palec za jego sprawką albo coś podobnego... - wzruszył ramionami.
- Znacie tego chłopca? - zdziwił się długowłosy.
Z wyjaśnienia srebrnowłosego szermierza wychodziło na to, że tańczący youkai nie był żadnym wielce istotnym demonem, a jakoś nie chciało mu się wierzyć, żeby straż przyboczna Mikoto lub Miyabi mieli czas na zawiązywanie chociażby przelotnych znajomości z każdym pomniejszym, lokalnym demonem, który w gruncie rzeczy nie zajmował się niczym więcej niżby utrudnianiem życia wieśniakom.
- Cóż, tego akurat gagatka w szczególności - odezwał się Aoshi. 
Itachi posłał mu spojrzenie nakazujące rozwinąć tę myśl, jednak w tym samym czasie wtrącił się sam główny zainteresowany, który podbiegł do demonów i wlepił w nich radosne spojrzenie matowych, martwych oczu bez połysku.
- Co u braciszka Amane? - zawołał donośnie z wciąż niegasnącym, szerokim uśmiechem.
- Wszystko dobrze - zapewnił zdawkowo Sochiro, kładąc dłoń na głowie dziecka i targając w przyjaznym geście jego mokre włosy.
- Mówił, kiedy w końcu wybierze się do domu? - zapytał podekscytowany. Długowłosemu nie umknęło, jak maluchem targały silne emocje, kiedy ten wspomniał lidera adeptów demonicznego kapłana.
- Nie, nic nie wspominał o powrocie w rodzinne strony... - mruknął szermierz, uciekając gdzieś spojrzeniem w bok. - Wiesz, Amane jest teraz bardzo zajęty. Ma dużo nauki i obowiązków - próbował jakoś usprawiedliwić szatyna, uśmiechając się przepraszająco do malca, który z miejsca zmarkotniał.
- Cały czas to samo! Cały czas jest zajęty i się uczy! - prychnął niezadowolony, zakładając ręce na piersi. - Ale przecież mógłby czasem zrobić sobie przerwę i wrócić do domu, prawda? Chciałbym go w końcu zobaczyć! Amane jest moim bohaterem! - znów się ożywił. - Jak dorosnę, to też będę taki mądry jak on! - ponownie wyszczerzył się szeroko i wznowił swoje piruety na mokrej trawie.
- Lepiej, żeby nie... - burknął pod nosem Miyabi. - Już jeden taki ambitny nam wystarczy... - skrzywił się.
Tym razem Uchiha nie mógł nie zgodzić się z lisem. Właściwie to ten wyjął mu te słowa z ust. Na wspomnienie szatyna z ptasimi piórami i kwiatami we włosach wciąż czasem przechodziły go dreszcze... Byłby więcej niżby tylko szczęśliwy, gdyby nie spotkał na swojej drodze nikogo podobnego do niego...
- Chwila, to znaczy... - zreflektował się ninja.
- Zgadza się, Amane to też Amefuriokzō - odezwała się Daichi. - Wywodzi się z niskiego, jednego z najniższych kręgów demonów, z czego, jak możesz się domyślić, nie jest dumny. Nie jest jednak w stanie tego ukryć, więc po prostu stara się sobie radzić z tym najlepiej, jak potrafi. Prawdą jednak jest też to, że jest to dla niego drażliwy temat - westchnęła. - Amane odniósł niesłychany sukces, na który bardzo ciężko pracował. Urodzony jako lokalny youkai piął się po kolejnych szczeblach, aż w końcu został uczniem Isamiego, mimo iż wielu powtarzało mu, że jego trud jest daremny. Koniec końców aspiruje nawet, żeby samemu przejąć tytuł demonicznego kapłana i cóż... wygląda na to, że ma na to całkiem niemałe szanse - wyznała.
- W gwoli ścisłości, ten tu - Aoshi wskazał na pląsającego chłopca - to tak naprawdę nie jest rodzony brat Amane. Ten tylko go tak nazywa, bo chce się do niego zbliżyć. Wiesz, od zarania dziejów adeptami i kapłanami zostawały tylko wysoko urodzone demony. W gruncie rzeczy nigdzie nie ma wzmianki o tym, jakoby nisko urodzony youkai nie mógł próbować szczęścia w dziedzinie posługi kapłańskiej, ale z czasem to poletko stało się niemal prywatnym trawnikiem, który deptać mogli tylko spadkobiercy dobrze prosperujących rodów. Nawet nie możesz sobie wyobrazić, jaką dumę przyniósł całej swojej rodzinie i swoim pobratymcom Amane, kiedy w świat poszła wieść o jego niepojętym sukcesie. Nagle wszyscy ci, którzy radzili mu, żeby w końcu odpuścił, zaczęli klaskać, śmiać się i powtarzać, że przecież od zawsze w niego wierzyli i poklepywali zachęcająco po plecach. To go... zirytowało... - wytłumaczył i chłopakowi wcale nie trzeba było tłumaczyć, że Sochiro starał się używać wyszukanych epitetów, posiłkując się przy tym niemalże omówieniem. 
Gniew Amane to zaprawdę mogła być okropna i przerażająca broń...
- Delikatnie rzecz ujmując... - wtrącił najstarszy ze strażników.
- Amane nie wraca w rodzinne strony - kontynuowała dziewczyna. - Odkąd został adeptem nie wrócił tu ani razu. Po części pewnie jest to wina jego obowiązków, próbnych rytuałów, nauk sakralnych i tak dalej, ale w gruncie rzeczy... on się wstydzi - odezwała się przyciszonym głosem. - Rozpatruje swoje pochodzenie jako skazę na honorze i stara się go wyprzeć. Isami kilka razy proponował mu, żeby wrócił do domu, ale ten odmawiał. Saku, Orochi i Yoshi wracają od czasu do czasu do rodziny, ale Amane usilnie się od tego wymiguje.
- Rozumiem... - mruknął brunet.
Itachi przeniósł spojrzenie na roztańczonego Amefuriokzō raz jeszcze. Zdawało mu się, że teraz już nieco lepiej rozumiał całą sytuację. Nie miał złudzeń, co do tego, że szatyn musiał przejść naprawdę wiele trudnych chwil, aby w ostateczności znaleźć się w miejscu, w którym stał dzisiaj. Takie doświadczenia kształtują charakter. Uczą sprytu i przebiegłości. To najlepsza, a zarazem najbardziej brutalna szkoła życia, jakiej można doświadczyć. 
Teraz to wszystko jakoś nabierało sensu. Teraz, kiedy długowłosy przywoływał obraz lidera adeptów w pamięci, zdawało mu się, że potrafił dostrzec w jego twarzy emocje, na które wcześniej pozostawał ślepy. Żal. Złość. Nieufność. Nienawiść w czystej postaci. Poczucie krzywdy za brak należytego wsparcia. Poczucie odrzucenia i wyizolowania, nieprzynależności do swojej grupy, która zaakceptowała go dopiero, kiedy ten osiągnął sukces. A co gdyby jednak mu się nie udało? Czy miałby wtedy dokąd wrócić? Czy czekałby na niego ktoś, kto przyjąłby go do siebie nawet pomimo porażki? 
Samotność. Przede wszystkim samotność. To właśnie to, co kryło się za tą piękną, malowaną maską uśmiechu i oczami, w których czaił się obłęd i bezwzględność. Z pewnością ten musiał nauczyć się, jak wyzbyć się wszelkich zbędnych, hamujących go uczuć, aby móc zdobyć to, co obecnie trzymał w rękach - czego mocno się uczepił i czego nie zamierzał puścić ani za żadne skarby tego świata stracić. Zbyt dużo poświęcił, przez zbyt wiele przeszedł, żeby móc od tak teraz temu odejść i się zmarnować. Był zdeterminowany, żeby osiągnąć swoje wyznaczone cele, nawet jeśli te w istocie nie przynosiły mu już szczęścia czy radości. Brnął przed siebie jak w amoku. Byle tylko przed siebie, byle do przodu, byle szybciej!
Spotkanie małego Amefuriokzō zupełnie zmieniło sposób, w jaki długowłosy zapatrywał się na Amane. Wszyscy już skreślili tego chłopaka, obarczając go winą za to, co stało się poprzedniej nocy i to tylko i wyłącznie na podstawie wysnutych twierdzeń oraz niepotwierdzonych domysłów, które przecież mogły być bardzo dalekie od prawdy. Czy słusznie zatem postąpili? Może ktoś, kto stał za tym atakiem właśnie chciał, aby cień winy spadł na lidera adeptów? Może to była kolejna pułapka, w którą bezwiednie dali się złapać? Czy kolejny raz dali się poprowadzić jak dzieci we mgle?...
...czy może raczej jak dzieci w deszczu?
A niezrażony malec, który nie przejmował się chłodem łez rodzonych przez stalowe niebo, kontynuował swój taniec pełen eterycznych ruchów w najlepsze. 

*** 

Nie zatrzymywali się pomimo deszczu. Daichi uważała, że uwięzieni w genjutsu stracili już i tak wystarczająco dużo czasu, toteż teraz musieli przyspieszyć. W końcu nie mogła pozwolić księciu Kazuhiko czekać zbyt długo. Władca nagów był znany ze swojego stoickiego spokoju i opanowania, jednak nikt nie wątpił, że jako przedstawiciel stanu wyższego mógł od czasu do czasu oddawać się namiętności popadania w gniew, która dla pewnych nieszczęśników mogła skończyć się dość nieprzyjemnie...
Narzucenie szybszego tempa bez wytchnienia skutkowało szybszym rozstaniem się z Mikoto oraz jego strażą przyboczną. Dziewczyna wyściskała szermierzy, pożegnała się z "demonicznym bóstwem", które nie raczyło nawet wyjrzeć ze swojej lektyki, podczas gdy Uchiha z Miyabim ograniczyli się jedynie do zdawkowego skinięcia głową ich dotychczasowym kompanom. Po dość sentymentalnym pożegnaniu, stokrotnych podziękowaniach, życzeniach wszystkiego, co najlepsze oraz szczerozłotych zapewnieniach o rychłym, ponownym spotkaniu czwórka demonów odłączyła się od grupy zmierzającej na Ziemie Nagów. 
Na twarzy obu mężczyzn nagle dało się zauważyć ulgę, mimo iż atmosfera bez zrzędliwego Aoshiego oraz poczciwego Sochiro stała się dużo bardziej poważna i może nawet nieco przygnębiająca za sprawą załzawionych oczu jasnowłosej. Ta nie chciała się żegnać z kompanami. Gdyby tylko mogła, podążyłaby za nimi i Itachi doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z tej racji w takiej chwili jak ta cieszył się z tego, że zdecydował się towarzyszyć Daichi w jej podróży. Gdyby nie jego obecność, kto wie, może ta jednak porwałaby się na tak głupie posunięcie, jakim było porzucenie tytułu głowy własnej rodziny i dołączenie do straży przybocznej Mikoto. Chłopak nie podejrzewał jej o zdradę, ale zwyczajnie obawiał się, że tłumione przez lata emocje w końcu mogłyby wziąć nad nią górę. On był tu od tego, żeby do tego nie dopuścić. Żeby przypominać jej o jej zobowiązaniach i powinnościach. Żeby służyć pomocą i wyciągnąć w przyjacielskim geście dłoń, kiedy ta mogłaby znaleźć się w tarapatach lub ciężkich chwilach.
Dalej maszerowali już w trójkę. Szli w ciszy. Zielonooka zdawała się być pochłonięta przez swoje własne myśli, a żaden z mężczyzn nie chciał jej zagadywać. Tematów do rozmów każdy z nich miał pod dostatkiem, jednak towarzystwo tego drugiego sprawiało, że omawianie pewnych spraw stawało się problematyczne. Trzeba byłoby się przy tym nieco obnażyć, zdradzić parę swoich sekretów, które ten drugi z łatwością przecież mógłby rozszyfrować i zrobić z nich należyty użytek, gdyż ani srebrnowłosy, ani brunet głupi nie był. Może na pierwszy rzut oka nie wyglądało na to, ale ci znajdowali się na polu walki. Na swoim prywatnym polu walki, w którym ścierali się o nieobecną myślami Chikę. A zasady na polu walki zawsze pozostawały takie same. Rozpracować wroga, zdobyć o nim jak najwięcej informacji i obrócić je we własną siłę, czerpać z nich korzyść. Zaczęcie swobodnej rozmowy na naprawdę interesujące tematy było w takim razie celowym podłożeniem się wrogowi. Niestety, żaden z nich nie zamierzał ułatwić życia temu drugiemu. Obaj byli uparci tak bardzo, jak to tylko można było sobie wyobrazić.
Zaczęło zmierzchać. Przemoczeni, zmarznięci i głodni zdecydowali się w końcu zrobić postój, gdyż wyglądało na to, że tego samego dnia i tak nie uda im się dotrzeć do zamku władcy Nagów. Tym razem szczęście jednak im dopisało i nie musieli spać pod gołym niebem. Po drodze natknęli się na zajazd, w którym postanowili odpocząć oraz nacieszyć się ciepłym posiłkiem.
Z tego, co udało się zasłyszeć długowłosemu, wyglądało na to, że ów przybytek był jednym z pierwszych na trakcie prowadzącym do Krainy Nagów. Dalej na swojej drodze mieli spotkać już więcej zabudowań, a las stopniowo miał ustępować miejsca nie tylko gospodarstwom czy wykarczowanym polom, ale także jeziorom, których wielkość wahała się od niewielkiej kałuży po imponujące rozlewisko oraz rzekom, z którym niektóre były cienkimi strumykami, nie grubszymi od ludzkiej ręki, a inne były potężnymi wstęgami wartkiej wody, której silny nurt utrudniał przedostanie się z jednego brzegu na drugi nawet przy użyciu tratw lub łodzi. Wyglądało na to, że Ziemie Nagów były podmokłymi terenami. Całe szczęście nie było tam jednak zbyt wiele bagien, toteż dalsza droga nie powinna być zbyt uciążliwa... o ile oczywiście towarzysze nie zdecydują mu się jej dodatkowo utrudnić...
Dziedzic sharingana był zdumiony, że tak okazały i wielki budynek został wzniesiony właściwie... pośrodku niczego. Domniemał, że niezbyt wiele piechurów zapuszczało się na te tereny, co można byłoby chociażby wywnioskować po zapuszczonej, zarastającej drodze. Zajazd utrzymany w tradycyjnym stylu oferował strudzonym wędrowcom duże, wygodne pokoje, pyszne jedzenie oraz łaźnię, w której w razie życzenia klienta mogły mu towarzyszyć piękne kobiety - nie tylko po to, aby pomóc w wieczornej toalecie, ale także dolewać sake lub uraczyć relaksującym masażem, gdyby sama kojąca temperatura wody była dla kogoś niewystarczającą pieszczotą.
Po kolacji Itachi wybrał się do łaźni. Z cichym westchnieniem ulgi zanurzył się w wielkiej, kamiennej wannie pełnej gorącej wody. W powietrzu unosił się ciężki, kadzidlany zapach, który przytępiał zmysły i pomagał się rozluźnić. Rozpuścił włosy, odchylił się, opierając głowę na rozgrzanym kamieniu i przymknął powieki. Zaledwie chwilę później usłyszał kroki towarzyszące wejściu do łaźni. Nie ruszył się jednak ze swojego miejsca ani o milimetr, nawet nie otworzył oczu. Bezbłędnie rozpoznał lekkie stąpanie jednej ze służek, która przyglądała mu się z jakimś dziwnym zainteresowaniem, odkąd tylko przekroczył próg zajazdu. Inna służka pytała już go czy ten życzył sobie jakiejś pomocy lub zwyczajnie towarzystwa podczas kąpieli, jednak ten kategorycznie odmówił. Mimo wszystko nie był za bardzo zdziwiony faktem, że pałająca do niego chorobliwym zainteresowaniem kobieta nie usłuchała jego słów i postanowiła mu jednak przeszkodzić.
Uchiha naprawdę nie miał ochoty na żadne towarzystwo - tym bardziej jakiejś obcej kobiety, której chęć zbliżenia się do jego osoby mogła skutkować tylko i wyłącznie w krzywych spojrzeniach ze strony Ochidy oraz wyniosłego, pełnego politowania uśmieszku Miyabiego. Nie chciał wyjść na niezdecydowanego.
Naiwnie liczył, że ta może wycofa się widząc brak zainteresowania z jego strony. Jak widać jednak, przeliczył się. Służka stanęła za jego plecami, następnie kładąc chłodne dłonie na jego barkach i masując je delikatnie. Nie mógł zaprzeczyć, że było to przyjemne, jednak nie miał ochoty spoufalać się z żadnym przypadkowym demonem. Już chciał odprawić kobietę, kiedy niespodziewanie głos uwiązł mu w gardle dokładnie w tej samej chwili, kiedy otworzył oczy i spojrzał na nią. W końcu miał okazję się jej przyjrzeć. Ze zdziwieniem stwierdził, że była ona wyjątkowo piękna - możliwe, że była nawet najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu dane było mu oglądać. Jej proporcjonalne rysy, drobna figura, gładka skóra, głębokie, rozumne wejrzenie ciemnych oczu... wszystko to było tak piękne i hipnotyzujące, że w ułamku sekundy stracił dla niej głowę. Zawładnęło nim pożądanie, którego nie mógł ani pojąć, ani okiełznać. Służka nachyliła się nad nim. Ten przesunął wilgotną dłonią po jej twarzy, a drugą zatrzymał na jej karku, przyciągając ją do siebie do pocałunku. Będąc tak zaaferowany pięknym demonem nawet nie usłyszał, kiedy w łaźni pojawiła się kolejna osoba.
- Precz, wywłoko! - warknął lis. Przestraszona kobieta momentalnie odskoczyła od bruneta i syknęła wściekle na nowoprzybyłego. - Wynoś się, zanim sam cię stąd przegnam! - ściągnął gniewnie brwi.
Wraz z tym, jak służka odsunęła się, cały czar prysł. Zdezorientowany ninja przyglądał się, jak piękna twarz demona teraz wykrzywiała się teraz w gniewnym wyrazie. W mgnieniu oka straciła cały swój urok, przestała być ósmym cudem świata, którego jeszcze chwilę temu Itachi się w niej dopatrywał. Nieznośnie powoli, urażona posłusznie wyniosła się z łaźni zgodnie z rozkazem kitsune. Kiedy wychodziła, długowłosemu rzuciło się w oczy, że spod jej kimona wystawało teraz dziewięć końcówek białych ogonów, których wcześniej jakoś nie zauważył...
- Czy ona...? - chciał potwierdzić swoje domysły, jednak Miyabi go uprzedził.
- To Tamamo-no-mae - wyjaśnił. - Zły, dziewięcioogoniasty lis ukazujący się pod postacią kurtyzany - przedstawił sprawę jasno. - Chciała cię pożreć - dodał. - Tamamo-no-mae wabi i uwodzi takich idiotów jak ty, aby potem ich zjeść - prychnął.
- Kurtyzany...? - powtórzył z niedowierzaniem.
- Zgadza się - przytaknął srebrnowłosy. - W końcu to burdel - wzruszył ramionami, jakby mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie. - Jak mogłeś się nie zorientować? - pokręcił z politowaniem głową. Shinobi przełknął swoją dumę i nie odniósł się do tego przytyku.
- Dlaczego ona tak bezwzględnie cię posłuchała? - zadawał kolejne pytania.
- Bo jest lisem - fuknął coraz bardziej poirytowany demon. - Całkiem już oślepłeś przez tego swojego sharingana? - przewrócił oczyma.
- To znaczy, że pochodzi z twojego klanu? - dociekał. - Bo przecież nie wszystkie kitsune muszą podporządkowywać się twojej woli...
- I tu się mylisz, durny człowieku - Miyabi również zanurzył się w gorącej wodzie. - Nie jestem jakimś tam sobie przywódcą jednego z lisich klanów. Jestem Sōtangitsune - przedstawił się swoim tytułem. - Wiesz w ogóle, co to znaczy? - spojrzał z powątpiewaniem na swojego rozmówcę, który powoli i niechętnie skinął mu głową.
Brunet w istocie wiedział, kim był Sōtangitsune. Był to przedstawiciel wszystkich lisów, który oprócz sprawowania pieczy nad własną rodziną zajmował się także stosunkami kitsune ze wszelkimi innymi demonami. Z tej racji wszystkie lisy musiały podporządkowywać się jego woli. Był kimś w rodzaju ich króla... Spadkobierca sharingana nie mógł uwierzyć, że przyszło mu spotykać tak potężne demony jeden za drugim na swojej drodze. 
Więc to w takim właśnie towarzystwie obracała się Chika? W takim wypadku jej znajomi i zajmowane przez nich pozycje świadczyli tylko o tym, że ona sama również musiała być nie byle kim w świecie demonów i musiała plasować się w ich hierarchii całkiem wysoko - inaczej przecież nie dostąpiłaby zaszczytu poznania takich osobistości i nie nawiązywałaby z nimi tak spontanicznych znajomości, prawda? Spontanicznych i bliskich znajomości, trzeba podkreślić. Jej narzeczonym był kapłan Demonicznej Świątyni, jej przyjaciółmi byli strażnicy Mikoto, "demonicznego bóstwa", a sam Sōtangitsune zabiegał o jej względy i zainteresowanie. Doprawdy, cudownie... Czego jeszcze przyjdzie mu się dowiedzieć podczas tej wyprawy?

*** 

Wyglądało na to, że Miyabi postanowił trzymać język za zębami, gdyż następnego dnia, kiedy o świcie ponownie ruszyli w drogę zielonooka nie wydawała się być zaalarmowana w żaden sposób obecnością lisiej kurtyzany ani nawet nie spoglądała krzywo na długowłosego. Zachowywała się neutralnie, zupełnie tak, jakby o niczym nie wiedziała. Itachi zdawał sobie jednak sprawę, że taki porządek rzeczy mógł nie utrzymać się zbyt długo i mógł szybko ulec zmianie. Za każdym razem, kiedy rzucał kontrolne spojrzenie srebrnowłosemu kitsune, utwierdzał się w przekonaniu, że przyszło mu stąpać po cienkim lodzie. Wystarczyło jedno złe zagranie, żeby Sōtangitsune pogniewał się i postanowił pobawić się w skarżypytę. Musiał być zatem czujny - nie tylko po to, żeby nie dać mężczyźnie powodu do wykorzystania jego chwilowej przewagi, jaką ten nad nim zyskał, ale także po to, żeby sam dopatrzeć się w nim jakiejś słabości lub przynajmniej właściwego momentu, aby ów słabość, nawet chwilową wykreować. Podejść go w ten sam sposób. Oko za oko, ząb za ząb. Jeśli będą jechać na tym samym wózku, ten nie będzie się mógł już wywyższać ze względu na posiadane informacje, jakie trzymał w garści i jakimi w każdej chwili mógł postanowić uraczyć dziewczynę podczas niezobowiązującej pogadanki.
Akcja z Tamamo-no-mae dała liderowi lisów znaczną przewagę oraz swobodę. Ten kroczył dziś znacznie raźniej i jakimś lżejszym krokiem, zbliżając się do kunoichi, która nie oponowała na jego bliskość. Zabawiał jasnowłosą przygodnymi opowieściami, które przytrafiły mu się podczas podróży przez kontynent lub wizytacji u innych klanów, wspominał stare czasy, znacznie mniej obawiając się swojego rywala, który szedł wycofany z tyłu i nie śmiał się wtrącać. Nawet jeśli dochodziły go pewne pikantne szczegóły, interesujące tytuły, o które chciał wypytać Daichi, musiał oprzeć się swoim pokusom. Nie wypadało mu także prowadzić niebezpiecznej gry w docinki i komentowanie. Wszak nie chciał narobić sobie więcej problemów niż było to absolutnie konieczne. Takim zachowaniem mógłby sobie tylko nagrabić u Miyabiego, co automatycznie wiązałoby się z ujawnieniem prawdy o minionym wieczorze. A im mniej Ochida wiedziała, tym lepiej. Mógł tłumaczyć się, że w troskliwym odruchu martwił się o jej spokojny sen, jednak to nie do końca byłaby prawda. Ostatecznie jednak ona też miała wiele swoich tajemnic, o których mu nie mówiła, więc nie widział w tym nic niesprawiedliwego. Też miał prawo zataić pewne fakty, do których niekoniecznie chciał się przyznać. Znowu: oko za oko, ząb za ząb... zdawało się, że większość relacji na tym świecie opierała się właśnie na tej prostej zależności...
Wlokąc się z tyłu za rozgadaną dwójką Uchiha miał przynajmniej okazję przyjrzeć się dokładniej okolicy, która wraz z tym, jak przekroczyli umowną granicę Krainy Nagów, robiła się coraz ciekawsza. Ziemie zamieszkiwane przez te wężowe demony w istocie okazały się być podmokłymi terenami. Ziemia była rozmoknięta, miękka i grząska. W powietrzu unosił się ciężki opar skraplającej się wody, która osadzała się na pniach drzew, liściach krzewów i ciałach wędrowców w postaci drobnych, łaskoczących kropel. Było tu dość chłodno i mgliście. Ponoć ciężko było dopatrzeć się tu jakichkolwiek zmian nadchodzących wraz z kolejnymi porami roku, gdyż panowała tu niemal stała temperatura, raczej nie padał tu śnieg, a i ciężko było uświadczyć jakiegoś bardziej słonecznego, ciepłego dnia. Niebo przeważnie było zasnute stalowymi, warstwowymi chmurami, które jednak stosunkowo rzadko męczyły mieszkańców tych okolic deszczami.
Wszędzie było pełno wody - zbiorników wody stojącej, płynącej czy w końcu nawet samych kałuż, które piechurzy omijali, obijając się od jednej krawędzi szlaku do drugiej, chwiejąc się przy tym na grząskim, śliskim podłożu i co chwila zmieniając z lekka kierunek swoich kroków, jak gdyby mogli przesadzić w napojami alkoholowymi. Zazwyczaj w pobliżu większych zbiorników wodnych, takich jak jezioro lub rzeka, budowano osady lub całe miasta, w których kwitł handel i sektor usługowy. Miejscowa ludność trudniła się głównie łowieniem ryb lub wyrabianiem ozdób oraz wszelakiej maści specyfików ze skarbów, jakie można było wynieść z toni wodnej lub jej dna. Oczywiście ich zadania nie były jednak tak proste, za jakie mogły uchodzić. Rybacy musieli często odganiać się od Funayūrei, Gangi-kozō lub Wani, czyli duchów zmarłych na morzu, wodnych potworów żywiących się rybami oraz potworów przypominających krokodyle lub aligatory. Natomiast kobiety zajmujące się wyrabianiem biżuterii z muszel oraz pereł, a także medykamentów z alg i samej wody morskiej musiały nieraz zmierzyć się ze zazdrosnymi, zachłannymi Ningyo, które uważały, że wszelkie dobra pochodzące z wód należały do nich, które do złudzenia przypominały syreny z opowieści dla dzieci... takie wredne i samolubne syreny z opowieści dla dzieci.
Na swojej drodze zawinęli do jednego z mniejszych miasteczek wybudowanym na brzegu potężnej, szerokiej rzeki, której okiełznanie graniczyło z trudem nawet przy użyciu specjalnych technik wykorzystujących element wody. Daichi poinformowała go, że muszą przedostać się na jej drugi brzeg, który ponoć był mniej zurbanizowany i bliższy naturze, a więc zatem zwyczajnie dziki i niebezpieczny. To właśnie po tej niezbadanej stronie podmokłej puszczy gdzieś w ukryciu miał się znajdować pałac księcia Kazuhiko. 
Mieli jednak wyjątkowego pecha, gdyż nikt nie chciał przewieść ich nawet za sowite wynagrodzenie czy powoływanie się na autorytet tytułu Sōtangitsune, głowy klanu Ochida czy dziedzica sharingana. Wody były wysokie i wzburzone. Nadchodził przypływ i nikt nie był na tyle głupi, żeby pchać się w objęcia niebezpieczeństwa za trochę grosza. Wszak nikt nie był chętny do straty życia za parę srebrników - bo każdy z miejscowych doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak nieobliczalne i przewrotne tutejsze wody potrafiły być. Raz mogły uraczyć kogoś pełną siecią dorodnych łososi lub jesiotrów, innym razem potrafiły odbierać życie, zdawałoby się, bez przyczyny, bo w chwili, kiedy nieszczęśnik wypływał na wody, te wydawały się spokojne i niegroźne...
Ich trójkę gonił jednak czas i nie mogli zwlekać kolejnej doby, czekając aż wody opadną. Ponad to niespokojny charakter Chiki również dał o sobie znać. Skoro nikt nie chciał ich przewieść, ta zaproponowała jednemu z mężczyzn dogodną cenę za tratwę, którą ten miał jej odsprzedać. Stwierdziła, że w trójkę powinni poradzić sobie na wodzie. W końcu na wielu misjach zarówno ona jak i Itachi mieli już okazję kierować statkiem, jachtem lub zwykłą łódką. Miyabi też miał głowę nie od parady i chował w rękawie wiele przydatnych umiejętności, którymi nie zawsze przesadnie się szczycił, lecz potrafił zrobić z nich należyty użytek w odpowiedniej chwili. Brunet nie był zachwycony tym pomysłem i uważał, że jeśli tutejsza ludność obawia się wypływać na wody tego konkretnego dnia, to z pewnością mieli ku temu swoje powody, jednak nie wykłócał się. Wciąż rozmyślał o Tamamo-no-mae i wolał nie ryzykować, wtrącając się lub podważając zdanie któregokolwiek z demonów - bo lis zdawał się popierać kunoichi i również nie zamierzał niepotrzebnie zwlekać, szczególnie kiedy od celu podróży dzieliło ich już tak niewiele.
Zielonooka odkupiła zatem tratwę od przewoźnika i wypłynęli na rzekę. Srebrnowłosy stał na krańcu niedokładnie oheblowanych desek i sterował tratwą, raz za razem zanurzając pojedyncze, długie wiosło w nieprzejrzystej wodzie, odpychając się od mulistego dna. Ochida usiadła na środku łodzi w siadzie skrzyżnym i przymknęła powieki, oddychając głęboko i rytmiczne. Wyglądała, jakby próbowała się zrelaksować, jednak w istocie usiłowała zapanować nad silnym nurtem rzeki, który szybko spychał ich w bok. Kitsune robił, co mógł, jednak nawet ze wsparciem jasnowłosej, wciąż nie udawało im się płynąć w idealnie prostej linii, tak, jakby sobie tego życzyli.
I wtem poszło coś nie tak. Kiedy byli już na środku szerokości rzeki woda wzburzyła się jeszcze bardziej, na jej powierzchni pojawiły się pękające pęcherze, jakby tak mogła niespodziewanie zawrzeć sama z siebie. Duża fala rozbujała tratwę do tego stopnia, że ta nieomal wywróciła się. Udało jej się pozostać we właściwiej płaszczyźnie tylko i wyłącznie dzięki chakrze Daichi.
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony Sōtangitsune. - Sztorm?
- Na rzece? - spojrzał na niego z niedowierzaniem długowłosy. Chłopak spojrzał w mętną wodę, przyglądając się ogromnemu cieniowi, który przemknął pod nimi. - Raczej wygląda na to, że mamy towarzystwo... - mruknął, szykując się do walki. - Jakieś pomysły, z czym możemy mieć do czynienia?
- Isonade... - mruknęła kunoichi, stając na równych nogach, utrzymując się w pozycji stojącej tylko dzięki własnej chakrze. - To bestia zamieszkująca te tereny - wyjaśniła. - Uważajcie na jej ogon - przestrzegła. - Jest nabity kolcami.
Ledwo skończyła mówić, na horyzoncie pojawiła się niemal pionowa ściana wody, która w pierwszym momencie przypominała falę, jednak wraz z tym, jak masy wody rozlewały się na boki, błękitno-szary pancerz ogona morskiego potwora został obnażony, a wraz z nim ów kolce, o których wspominała dziewczyna. Nie były to jednak byle jakie szpileczki, ale potężne, śmiercionośne kolce grubości porządnej gałęzi rozłożystego drzewa i podobnej także długości. Ogon kolosa wzniósł się w akompaniamencie ogłuszającego ryku wody, a następnie spadł na shinobi oraz demona ze świstem przecinanego powietrza. Cała trójka rozproszyła się, odskakując na boki, aby uniknąć zmiażdżenia. Tratwa została roztrzaskana w drobny mak, jednak odgłos łamanego drewna został stłumiony przez hałas, jaki spowodował Isonade. W powietrze wzbiły się drzazgi. Ogon z powrotem zanurzył się w wodzie. Itachi obrzucił spojrzeniem lisa, który, ku jego zdziwieniu, stał na wzburzonej tafli wody podobnie jak i on sam, zupełnie tak, jakby trenował sztuki ninja. Widocznie srebrnowłosy radził sobie nie gorzej z kontrolowaniem chakry niż delegacja z Konohy.
- Ktoś ma jakiś błyskotliwy plan?! - wrzasnęła Chika, starając się przekrzyczeć plusk wody.
- Usmażyć bestię wyładowaniami elektrycznymi! - rzucił Miyabi.
- To nie przejdzie! - odkrzyknęła. - Usmażymy przy tym wszystkie ryby i sparaliżujemy życie miasta i rybaków, którzy utrzymują się z łowiectwa! - zawołała. - Poza tym to Isonade! Nie możemy go od tak po prostu usmażyć! To jedna z najstarszych, wciąż żyjących bestii! Kazuhiko skróciłby nas wszystkich o głowy, gdybyśmy coś takiego zrobili! - pokręciła głową. - Musimy go odstraszyć!
- Niby czym?! - prychnął lis. - Patykiem?! - ironizował. - To bydle jest zbyt wielkie! Stanowi zbyt wielkie zagrożenie! Jeśli się z nim szybko nie rozprawimy zmiecie całe miasto z powierzchni ziemi! Lepiej już będzie usmażyć wszystko, co żyje w rzece niżby pozwolić wszystkim zginąć, nie?! - ściągnął gniewnie brwi. Na jego twarzy malowała się determinacja.
Wtem z wody podniosła się bestia, o którą toczyła się sporna dyskusja. Uchiha zdziwił się nie na żarty widząc szkielet gigantycznego, rybiego pyska, gołe żebra oraz kości i chrząstki przednich płetw. Cielsko potwora pokrywało się mięśniami oraz grubą, niebiesko-szarą skórą przypominającą pancerz, nabitą zrogowaciałymi wypustkami dopiero od połowy jej długości aż po sam długi i prosty jak u węgorza ogon zakończony niebezpiecznymi kolcami. W ciemnych norach oczodołów jakimś cudem utrzymywały się ogromne, puste oczy o nierozumnym, rybim spojrzeniu. Potężne, kościste szczęki kłapnęły głośno, kiedy potwór wystrzelił w górę niczym z armaty, a następnie dał nura w dół, rzucając się na swoich przeciwników. Ci znów mogli tylko uciekać i rozpierzchli się niczym przestraszone kociaki. 
Przerośnięta, na wpół zjedzona sardynka wystraszyła koty... a to dobre.
Długowłosy kalkulował na szybko, próbując wyjść z jakimś planem. Zdawał sobie sprawę, że jego ogniowe techniki nie zdadzą się tu na wiele, tym bardziej, jeśli nie mogli zwyczajnie ugrillować Isonade. To była zaprawdę wielka szkoda, jednak mówi się trudno. Zastanawiał się czy mógłby zastosować na bestii jakąś technikę iluzji, czy ta była na tyle inteligenta, aby jego genjutsu mogło wpłynąć na jej umysł, jednak zielonooka go uprzedziła.
- Przywołam hydrę! - zawołała.
- Co?! Chyba oszalałaś! - wrzasnął Miyabi, jednak ta go nie słuchała i już zaczęła składać dłonie w odpowiednie pieczęci.
Woda pod ich stopami rozbujała się jeszcze bardziej. Brunetowi nie umknęło, że dziewczyna układała palce w zupełnie innych splotach niż te, które pozwalały na przyzwanie zwykłego chowańca. Na moment zamknęła oczy, zacisnęła szczęki, na jej skroni i szyi pojawiły się pulsujące żyły, co świadczyło o tym, że wkładała od groma wysiłku w to przywołanie.
Isonade nie czekał. Wyskoczył z wody raz jeszcze i rzucił się na demony, próbując je pożreć, jednak rychło w czas na przeciw wyszedł mu kolejny potwór morski. Tym razem był to potężny wąż o dwunastu spłaszczonych łbach, zaślinionych paszczach i stosunkowo małych, kaprawych, żółtych ślepiach. Hydra wzniosła się dumnie i zasyczała, wydając okrzyk ze wszystkich swoich dwunastu gardeł na raz. Trzy głowy rzuciły się od razu do ataku, próbując ugryźć drugą bestię, jednak nie dopisało im szczęście. Dwie z nich chybiły, a trzecia została odgryziona przez kościste szczęki osobliwej, przerośniętej sardynki. Chowaniec Ochidy zawył boleśnie, zalewając się wodospadem krwi. Chłopakowi przeszło przez myśl, że to nie może się udać, kiedy ku jemu ciężkiemu szokowi, rana hydry zaczęła się goić w ekspresowym tempie. Dało się słyszeć przy tym syk zasklepianych tkanek, zupełnie tak, jakby ktoś przypalał je rozgrzanym metalem. W powietrzu dało się wyczuć również podobny zapach do tego rozchodzącego się podczas zasklepiania w ten konkretny sposób ran. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, w miejscu odgryzionej głowy potwora odrosły dwie następne - jeszcze bardziej dzikie i spragnione krwi niż jej poprzedniczka.
Kilka głów zapikowało w toń wodną w poszukiwaniu przeciwnika. Woda była już tak rozbujana, że cała trójka z trudem utrzymywała się na nogach, a jasnowłosa dodatkowo musiała jeszcze kontrolować ogarniętego furią i bólem węża morskiego. Dwie głowy wyłoniły się ze zdobyczą. Z jednej z paszcz zwisał ochłap zdartej skóry Isonade, z drugiego wystawało pojedyncze, ogromne żebro. Hydra nie wyszła jednak bez strat. Jedna z głów zdawała się być poszkodowana, gdyż jej lewy bok był cały zakrwawiony. Ranny łeb nie trzymał w szczękach żadnego łupu. Najwidoczniej musiał zostać podrapany przez kolce na ogonie przeciwnika i zostać przy tym oślepiony na jedno oko.
Mętna woda szybko przybrała ciemny kolor posoki, która ją wypełniła. Isonde próbował jeszcze walczyć, jeszcze raz wzniósł kolczastą maczugę ogona, i uderzył w klatkę unoszącego się niczym gotowa do ataku kobra węża. Hydra zawyła raz jeszcze, a jej wrzask niemal rozsadził bębenki uszne demonów oraz shinobi. Jedna z głów ugryzła ogon, unieruchamiając potwora, a następne zanurkowały, aby odrzeć bestię z kolejnych płatów skóry i mięśni, żeby powyrywać jej kolejne, ogromne ości. Tym razem trzy głowy wzniosły się, przeżuwając fragmenty cielska przedwiecznej ryby. Hydra nie zamierzała odpuścić, jednak Isonde, orientując się, że znalazł się na przegranej pozycji, postanowił ratować się ucieczką, dokładnie tak, jak życzyła sobie tego dziewczyna. Bestia odwinęła się kolczastym ogonem i wywinęła się z uścisku węża, po czym czym prędzej, rozpaczliwie rzuciła się przed siebie, próbując oddalić się za wszelką cenę od przeciwnika. Chowaniec Daichi zamierzał rzucić się w pogoń, jednak ta wstrzymała go gestem ręki, a następnie odwołała go. Kiedy wąż morski znikł, opuściły ją siły i przestała kontrolować przepływ chakry. Wpadła do wody, jednak zanużyła się jedynie do pasa, gdyż Itachi na czas zdążył ją złapać i wyciągnąć. Wziął ją na ręce i ruszył w kierunku brzegu. Kitsune podążył za nim.
- Nigdy nie chwaliłaś się, że możesz przywoływać hydrę - odezwał się, widząc, że kunoichi całe szczęście nie zemdlała. - Myślałem, że twoim jedynym chowańcem jest biały wilk twojego ojca - zauważył.
- Goro mnie zaakceptował i zgodził się podpisać ze mną kontrakt, ale to zupełnie inna para kaloszy - zaczęła tłumaczyć. - Goro jest inteligentny i ma swój własny rozum, da się z nim porozmawiać... - wymieniała. - Z hydrą tak się nie da. To w gruncie rzeczy skondensowana forma czystej nienawiści, chęci zabijania i wściekłości - postawiła sprawę jasno. - Ciężko ją z tej racji kontrolować - dodała. - Nie mogę jej po prostu od tak przyzwać i pozwolić jej robić, na co ta miałaby tylko ochotę, tak jak jest to w przypadku mojego wilka, bo zapewne skończyłoby się to dla nas wszystkich tragicznie. Jest kapryśna i zazwyczaj pożera wszystko, co się rusza, a nawet kiedy jest już pełna, zabija zwyczajnie dla przyjemności zabijania - wyjaśniła. - Niemniej, radzi sobie całkiem nieźle w akwenach wodnych, szczególnie tych otwartych, gdzie Goro były raczej mało pomocny, więc czasem jest z niej jakiś użytek - uśmiechnęła się słabo. Długowłosy posadził ją na powalonej kłodzie na brzegu.
- Jej zdolności regeneracyjne są imponujące - przyznał.
- Fakt, trudna z niej do ubicia bestia - zaśmiała się niemrawo. - Na miejsce każdej odciętej głowy odrastają dwie następne. Środkowa jest nieśmiertelna. Żeby ją pokonać, trzeba byłoby odciąć jej wszystkie głowy i od razu zasklepić rany, na przykład rozpalonym mieczem, żeby te nie odrastały, a środkową trzeba byłoby zakopać. Trochę jest z tym do roboty - złapała się za głowę, w której jej się zakręciło.
- Nie da się ukryć... - zgodził się.
- Trudna do ubicia i do okiełznania zupełnie jak i ty - skwitował kwaśno lider lisiej nacji. - Mówiłem ci, żebyś nie przywoływała hydry! - założył ręce na piersi.
- A co niby miałam zrobić? - spojrzała na niego niezadowolona. - Miałeś jakiś lepszy pomysł? - podniosła jedną brew. - Oprócz usmażenia Isonde błyskawicami? - dodała znacząco.
Kitsune otworzył usta, jakby już miał przygotowaną odpowiedź, jednak ostatnie słowa dziewczyny sprawiły, że z powrotem zamknął je, nie wydając przy tym z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Zaciął usta i z ciężkim sapnięciem odwrócił spojrzenie.
- Nieważne - w końcu odpuściła, przewracając oczyma. - Nie ma, co zwlekać. I tak straciliśmy już wystarczająco czasu. Ostatnio na naszej drodze pojawiają się same problemy - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Idziemy - zarządziła, podnosząc się ze swojego miejsca. - Chcę dotrzeć do pałacu księcia Kazuhiko jeszcze przed zmrokiem - oświadczyła i postąpiła pierwszy, chwiejny krok do przodu, jednak jej nogi odmówiły jej posłuszeństwa i nieomal upadła, gdyby ponownie nie nienaganny refleks Uchihy.
- Nadwyrężyłaś siły - zauważył Miyabi. - Musisz odpocząć - odezwał się twardo.
- Nie mamy na to czasu... - argumentowała.
- Skoro nie chcesz odpoczywać, a nie możesz sama iść, to nie widzę innego rozwiązania - wtrącił się dziedzic sharingana, po czym bezceremonialnie przerzucił dziewczynę przez własne ramię i zaczął ją nieść na plecach. 
Ochida sapnęła w pierwszej chwili oburzona na takie traktowanie, jednak po chwili stwierdziła, że to chyba faktycznie jedyne możliwe w tej sytuacji rozwiązanie. Była zbyt słaba, żeby samodzielnie kontynuować podróż. Kontrolowanie hydry nie było łatwym zadaniem, które kosztowało ją wiele energii. Właściwie to z ulgą objęła chłopaka za szyję i oparła się policzkiem o jego kark, pozwalając sobie przymknąć powieki i nieco odpocząć. W końcu musiała zregenerować siły przed audiencją u księcia, żeby jakoś się prezentować i nie paść przed nim ze zmęczenia plackiem na twarz.
Itachi też nie narzekał na taki obrót spraw. Jasnowłosa nie należała do najcięższych balastów, jakie przyszło mu kiedykolwiek w życiu taszczyć na plecach. Poza tym ciepło bijące od jej ciała było przyjemne w zimnej wilgoci lasu, która przylegała do człowieka niczym druga, obrzydliwa skóra. Jej rytmiczny oddech drażniący jego szyję był delikatną pieszczotą, która pomagała mu chociaż minimalnie rozluźnić spięte mięśnie, zanurzyć we własnym gąszczu myśli pomimo stosunkowo nieprzyjaznych warunków, w jakich przyszło im się znaleźć, odciąć się od nieprzyjemności, jakimi raczyła go rzeczywistość, na które składały się przemoknięte buty, obolałe stopy czy zgrabiałe z zimna ręce. Ponad to sama świadomość bliskości zielonookiej była dla niego komfortem psychicznym. Kiedy miał ją tak blisko siebie, mógł być pewien, że ta była bezpieczna. W jakiś sposób odbijał sobie też dzisiejszy poranek. Rzucił kontrolne spojrzenie srebrnowłosemu, który wpatrywał się w niego nienawistnie. Lis zagadywał i skakał wokół kunoichi z samego rana, kiedy byli w drodze i wtedy to on zmuszony był się wycofać, ale teraz role się odwróciły. Mimo że wciąż był niejako we władaniu kitsune, który dysponował na jego temat zawstydzającymi informacjami, mógł nacieszyć się swoją chwilą zwycięstwa, kiedy to on był bliżej Daichi. Demon mógł stawać na głowie, żeby się do niej zbliżyć, jednak wyglądało na to, że wszelkie jego starania były daremne. Głównie za sprawą obecności potomka Madary. Takie myślenie w jakiś sposób wprawiało go w dobry nastrój. Nie powstrzymał zwycięskiego, krzywego uśmieszku, który sam wcisnął mu się na usta. Czyżby jego reakcja dowodziła tego, że potrafił być zaborczy i pyszny? Póki co sam miał się za filantropa, jednak wychodziło na to, że powoli odkrywał w sobie te mroczniejsze strony własnej osobowości, które cieszyły się z cudzego nieszczęścia. Wychodziły z niego te słabości, a on poddawał im się z rosnącą przyjemnością. W końcu to było takie ludzkie...
Ach, co te uczucia potrafiły zrobić z człowiekiem?
A co dopiero potrafiły zrobić z demonem?