piątek, 27 września 2019

"The Ice Queen & The Beast" - V

V -"She's broken but still surviving"

Minęło już kilka ładnych dni, a on wciąż chodził podenerwowany. A bo to zimno. Bo pada na głowę. Bo ludzie krzywo się patrzą. Bo barłóg w opuszczonej szopie niewygodny i coś go teraz w boku kłuło. Bo jedzenie zimne, niedoprawione. Po zachodzie słońca ciemno z powodu braku elektryczności. O prysznicu mógł co najwyżej pomarzyć. Wszystko to irytowało go i sprawiało, że lepiej nie było wchodzić mu w drogę. Parę idiotów nie odczytało jednak tego jasnego przekazu ani z jego twarzy, ani z postawy ciała, dlatego musieli ponieść tego konsekwencje. Surowe. Brutalne. Bolesne. Wyżywał się na innych, jakby niedostatek, jaki czerpał był winą napotkanych bohaterów albo pomniejszych przestępców, którzy wdali się z nim w spór. Rozbijał czerepy, wybijał zęby, dusił i łamał kości bez żalu, zupełnie odarty z jakiejkolwiek empatii, nie w sosie, żeby prowadzić durnowate rozmowy i prowokować. Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, żeby dać mu powód do działania. Nie reagował na zaczepki, nie kipiał czarnym humorem i pychą tak jak zazwyczaj. Od razu prał po mordzie. Potem odchodził nie czekając aż przeciwnik się pozbiera, aż zbiegną się jego koledzy. Nie dawał sobie chwili na upojenie się zwycięstwem. Po prostu obkręcał się na pięcie niezainteresowany mrucząc jakieś inwektywy pod nosem. Nosił się też zupełnie inaczej niż zwykle. Chodził zgarbiony, trzymał ręce w kieszeniach. Obserwował otoczenie znudzonym, pustym spojrzeniem, z czego dużo czasu spędzał wpatrując się pod własne nogi. Twarz miał poszarzałą i zmęczoną.
Słowem, zrobił się wygodnicki.
Brakowało mu luksusów, do jakich miał dostęp w domu Asami. Nagle wszystko to, co do tej pory było dla niego codziennością, stało się irytujące i niezadawalające. Może nawet w jakiś sposób bezsensowne. No bo co miał tak właściwie robić? Kręcić się od miasta do miasta obijając kolejne mordy, licząc, że w ten sposób stanie się silniejszy? I co? Tak już do usranej śmierci? Jakoś słabo to rokowało na jego najbliższą przyszłość...
Stał się silniejszy. Albo wszyscy dookoła niego słabsi. Odkąd znowu był na "wolności" nie znalazł sobie żadnego zajmującego przeciwnika. Niemniej, zdawał sobie sprawę, że nie był u szczytu swoich możliwości. Walczył dobrze, ale to nie było to. Był szybki, sprawny, zwinny, silny. Ale nie tak szybki, sprawny, zwinny i silny jak wtedy, kiedy osiedlowe pachołki  uwzięły się na Asami. Wtedy coś się w nim przebudziło. Jego ciało atakowało na autopilocie, podczas gdy mózg się wyłączał. Kiedy miał ją u swojego boku czuł, że cały Związek Bohaterów wraz ze Związkiem Potworów mógłby się rzucić na niego w jednej chwili, a on i tak poradziłby sobie z nimi wszystkimi w pojedynkę i jeszcze zdążyłby punktualnie wrócić na obiad. Ba, jeszcze musiałby czekać, aż deser ostygnie! Teraz, kiedy był sam, nie czuł się aż tak potężny. Zdawał sobie sprawę ze swoich umiejętności, jednak brak motywu do działania zdawał się zatrzymywać jego progres.
Musiał przyznać, że się nudził. Większość bohaterów, których spotykał na swojej drodze była nie warta nawet splunięcia. Często takie były z nich hojraki, że zwiewali na sam jego widok, w ogóle nie stając do walki. Wieczorem, przed zaśnięciem, oddałby naprawdę wiele za książkę do poczytania. W krótkim czasie czytanie podręczników czerwonowłosej przed snem weszło mu w krew. Zdziwił się, że taka oklepana porada "poczytaj przed snem" okazała się być jednak pomocna, prawdziwa i relaksująca. Ponad to, nie miał, do kogo się odezwać. Nie chodził już do parku, żeby spotkać Tareo i poczytać z nim zbiór bohaterów, żeby nie narażać dzieciaka i jego siostrę na niepotrzebne zwrócenie uwagi przez Związek Bohaterów. Z ciemnogrodem, którego zajmował się wbijaniem w ziemię jednym ciosem, nie dało się porozmawiać. Nie miał też jakoś ostatnio ochoty na głoszenie jakiś aroganckich monologów i opiewanie swoich zdolności w niewiadomo jakie epitety przed rozpoczęciem walki. To było zbędne. Całe to gadanie było psu na budę. Ostatecznie wynik samej bójki decydował o zwycięstwie, więc po co było strzępić sobie język? Nie było potrzeby zbędnie chlastać ozorem na prawo i lewo. Nie chodziło mu tylko o to, żeby wylać z siebie potok słów, który mógł z pozoru brzmieć jak niespójne, przypadkowo dobrane słowa. Jeśli miał już prowadzić jakąś konwersację, to z jakimś zamiarem. Sensowną. Wymagającą. Taką, która w jakiś sposób prowadziłaby do rozwoju obu rozmówców.
Ależ mu się standardy podniosły, co?
To też go irytowało. Denerwował się sam na siebie, że nie może wrócić do dawnej wersji "siebie", która prowadziła identyczne życie i widziała w nim jakiś sens, czerpała z niego jakąś radość. Chciał wrócić do tego stanu, jednak wszystko wskazywało na to, że nie było już dla niego drogi powrotnej.
Zmienił się.
Nie chciał się do tego przyznać, ale możliwe, że nie próbował już uciszać cieniutkiego głosu podświadomości, który podpowiadał mu, że cała ta irytacja była wywołana poczuciem samotności. Czuł się osamotniony bez towarzystwa Asami i Tareo. Często przyłapywał się na rozmyślaniu o tej dwójce. Zastanawiał się czy chłopiec w końcu poradził sobie z grupką, która się nim wysługiwała, jak poszedł mu projekt, o którym mu opowiadał, który miał przygotować na jedną z lekcji. Zachodził w głowę, jak radzi sobie dziewczyna. Czy dzielnicowa inteligencja znów zaczęła ją zaczepiać, odkąd odszedł? Czy miała wystarczająco pieniędzy na przeżycie? Czy konflikt z jednym z kolegów wyższym szczeblem w pracy zakończył się pomyślnie? Czy zdała egzaminy, dla których zarywała noce, przygotowując się?
Martwił się.
To było coś dziwnego. Nowego. Wcześniej był samolubnym dupkiem, który potrafił myśleć wyłącznie o własnej wygodzie i zaspakajaniu swoich potrzeb. Teraz to wszystko schodziło jednak na dalszy plan w obliczu problemów dwójki obcych ludzi, którzy z jakiejś racji stali mu się bliscy.
Przeszło mu nawet przez myśl, że tak to właśnie chyba jest w rodzinie - że jeden martwi się o drugiego i jest zawsze w gotowości, żeby pomóc. Nie był, co do tego pewien, gdyż sam szybko opuścił dom rodzinny, który i tak był zawsze pusty, gdyż jego rodzice pracowali od rana do wieczora, a na koniec dnia byli zbyt zmęczeni, żeby wysłuchać własnego syna. Nie wiedział zatem czy jego rozważania zmierzały w dobrym kierunku, ale takie ogarnęło go przekonanie po tym stosunkowo krótkim czasie, w jakim miał okazję obserwować Asami i Tareo. 
Ach, do cholery jasnej, o czym ty w ogóle rozmyślasz, chłopie?! Brzmisz jak zdesperowana panienka z niższej klasy, która desperacko chce się wżenić do bogatej rodziny. Oni byli rodziną. Ale ty do niej nie należysz. I należeć nie będziesz. Więc skończ chrzanić i rozmyślać "co by było gdyby". To i tak nie ma sensu. Jesteś samotnym wilkiem. Potworem. Ciebie nikt nigdy nie chciałby w kręgu swoich bliskich. Otrząśnij się w końcu.
Tyle w temacie.
Problem polegał jednak na tym, że wilki wcale nie były głupie i z natury były zwierzętami stadnymi. Instynktownie zdawały sobie sprawę, że zostawienie w tyle przez innych jak i znaczne wybieganie przed szereg niosło ze sobą niebanalne zagrożenia. Garou też zdawał się przebudzić w sobie podobny instynkt. Nie chciał się jednak do tego przyznać ani zaakceptować podobnego stanu rzeczy. Wiedział, że jest z góry skazany na porażkę z biologią, z dziesiątkami i setkami tysięcy lat ewolucji, które ukształtowały umysły istot rozumnych w taki a nie inny sposób nie bez powodu, jednak nie byłby sobą, gdyby potrafił potulnie przytaknąć, przyznając komuś innemu rację, nie próbując zrobić wszystkiego po swojemu.
Westchnął ciężko, drapiąc się z utrapieniem po karku. Właśnie wracał przez park do swojej kryjówki na noc. Po drodze mijał pary randkujące na mostku nad podłużnym jeziorem albo przyklejonych do siebie ludzi na ławkach. Pięknie. Aż się rzygać chciało. Czy oni serio musieli to tak publicznie...? Poza tym, było już późno, był to czas, w którym aktywność potworów wzrastała. Zagrożenie zagrożeniem, niektórzy przebąkiwali nawet o Apokalipsie, ale najwidoczniej wizja nadchodzącego Końca Świata nie mogła zniechęcić ludzi ogarniętych miłosnym uniesieniem do migdalenia się i zaprzestania myślenia o reprodukcji.
Kiedyś sam myślał, że ludzie dobierają się w pary tylko po to, żeby kontynuować istnienie gatunku. Większość z nich chciała doczekać się potomka, któremu mogłaby przekazać rodzinny majątek, interes, swoją wiedzę, umiejętności czy też jeszcze jakiś inny spadek. Teraz jednak zrozumiał, że bliskość drugiej osoby może być zwyczajnie przyjemna, kojąca nerwy. A ludzie mają tę słabość, że szybko przyzwyczajają się do tego, co dobre i nie lubią obserwować, jak ich wygody odchodzą. To oznacza, że jeśli jeden partner nie wypalił, to trzeba znaleźć sobie drugiego. Po to, aby kontynuować stan wzmożonej produkcji dopaminy, aby nie dopuścić do poczucia osamotnienia. Zdawało się, że pobyt w domu Tareo w jakiś sposób go oświecił, pozwolił mu lepiej zrozumieć otaczających go ludzi i świat. Teraz widział w tym wszystkim jakiś sens. Niemniej, było to również w jakiś sposób przerażające. Garou nie chciał ich rozumieć. Chciał być inny i obcy. Chciał być potworem. A teraz niezaprzeczalnie wychodziło na to, że jego serce zamienione w głaz stawało się coraz bliższe ludzkiemu organowi. Raz jeszcze. 
Starał się po prostu na nich nie patrzeć. Mógł co prawda porozbijać wszystkim szczęśliwcom czerepy, ale w sumie po co? W końcu to całkiem sporo roboty, kupa energii do zużycia. A czy on wyglądał na kogoś, kto miał nadmiar wolnego czasu na rękach?
Wtem stado zakochanych ruszyło. Biegiem. W przeciwną stronę, w którą się kierował. Szybko zlokalizował źródło paniki. Nad głowami uciekinierów górowała niekształtna, różowa bryła, która śmiała się w głos, zawodziła i krzyczała jednocześnie. Wielce irytujący ewenement.
Był to oczywiście kolejny potwór. Ten konkretny gagatek miał wielką głowę w kształcie serca i powiększone do monstrualnych rozmiarów ciało bobasa z nieświeżą pieluchą. Postrach trzymał w ręce łuk, który wydawał się nieproporcjonalnie mały do pulchnej dłoni, a na plecach zatknięty miał kołczan z różowymi strzałami, których groty uformowane były w kształt serca.
- Jestem Nowym Kupidynem! - zawołał duży niemowlak. - Zniszczę wszystko, co jest związane z miłością! Całe moje życie byłem zrozpaczony i zawodzony, do tego stopnia, że aż stałem się potworem! Teraz wy wszyscy podzielicie mój ból!
Mężczyzna przewrócił oczyma. "Za jakie grzechy takie coś staje na mojej drodze...?" = przeszło mu przez myśl.
Nowy Kupidyn pojawił się akurat w okolicach placu zabaw, na którym wciąż szarżowały dzieciaki. Niektóre z nich, przede wszystkim te mniejsze lub mniej sprawne fizycznie, nie ewakuowały się tak sprawnie jak większość dorosłych. Kilka z nich po prostu piszczało przeraźliwie wysoko, płacząc, inne potykały się o własne nogi, jeszcze kolejne zdębiały ze strachu i nie wiedziały, co robić. 
Garou przeszedłby koło tego obojętnie, gdyby nie fakt, że dostrzegł z oddali znajomą postać chłopca obciętego na garnek. Co zaskakujące, Tareo wcale nie stał jak kołek wbity w ziemię. Zamiast tego rzucił się na ratunek młodszemu dziecku, właśnie temu, które zawodziło najgłośniej i które potwór obrał sobie jako cel, aby nie nabawić się uszkodzeń słuchu. Spocona, ogromna ręka niemowlaka ruszyła w stronę wyjca. W tym samym czasie doskoczył do niego Tareo, przewalając i turlając się z młodszym dzieckiem w objęciach po piasku dobre kilka metrów. Unik był skuteczny, problem jednak polegał na tym, że zbyt powolny. Nowy Kupidyn w tym czasie sięgnął do kołczanu i naciągnął cięciwę łuku z nałożoną nań strzałą, zanim dwójka dzieci zdążyła się pozbierać i wstać z ziemi.
"Cholera, niedobrze! Nie zdążę! To za daleko!" - pomyślał gorączkowo.
Wtem coś mignęło mu w polu widzenia. Ciemny, szybko poruszający się cień, który pokonywał duże odległości ogromnymi krokami niczym kangur, przesadził ogrodzenie otaczające plac zabaw, a następnie wręcz wbiegł po plecach potwora na jego ramiona, wspinając się po miękkiej tkance niczym żbik go konarze drzewa. Rozpoznał czerwony błysk włosów odbijający słabe światło latarni ulicznej. Asami zamachnęła się i kopnęła z całej siły różowy policzek potwora. Ten zachwiał się i niemal runął na ziemię. Sięgnął barku, aby zdjąć z niego tego irytującego insekta, jakim dla niego była, ale dziewczyna uskoczyła. Odbiła się od jego ręki, wytrącając mu przy okazji łuk. Zanim pulchne palce zdążyły się ponownie zacisnąć, czerwonowłosa była już na ziemi i właśnie przełamywała broń Nowego Kupidyna na pół na kolanie.
- Wiać! - wrzasnęła do brata i mniejszego chłopca.
Struchlałe dzieci posłuchały. Z trudem zebrały się w sobie i zmusiły zdrętwiałe ze strachu kończyny do ucieczki. Potwór w tym czasie zaczął jakąś przedłużającą się tyradę o utracie broni, o tym, jak to jego napastniczka mu za to zapłaci, jak rozerwie ją na strzępy i tym podobne, ale nikt nie zawracał sobie nim w tym momencie głowy.
Nowy Kupidyn sięgnął po kolejną strzałę i zamknął ją w dłoni jak szpikulec do lodu. Machał nią zawzięcie, próbując rozedrzeć dziewczynę, ale ta sprawnie uskakiwała. Nie było to jednak znowu aż takie trudne zadanie. Potwór był wielki, ciężki i powolny. Nie miał za grosz zwinności. Był prostolinijną kreaturą, której ataki mogło przewidzieć nawet dziecko w wieku Tareo.
Uskakiwała cały czas w bok, zmuszając, aby jej przeciwnik ostatecznie odwrócił się tyłem w kierunku, w którym uciekły dzieci, żeby kupić im trochę czasu i upewnić się, że nie rzuci się za nimi w pogoń. Jeśli miał już za kimś biec, to lepiej za nią. Ona była szybsza, a poza tym miała nadzieję, że uda jej się zgubić potwora między drzewami, między którymi ona bez przeszkody mogła swobodnie kluczyć, ale ktoś (lub coś) jego gabarytów nie mógłby dotrzymać jej kroku ze względu na zatrzymujące go gałęzie i pnie.
Sytuacja wyglądała już całkiem nieźle. Niemal dobrze. Była prawie opanowana. Jeszcze tylko trochę i będzie pozamiatane.
Asami ruszyła ponownie w kierunku, z którego nadbiegła. Znów przesadziła ogrodzenie, kiedy nagle zamiast wylądować ładnie i gładko po drugiej stronie, została pociągnięta do tyłu i wylądowała bezwładnie niczym worek ziemniaków na piasku. Szarpnęła się, ale zamiast do przodu, poruszyła się do tyłu. Jej kostki były unieruchomione. Z paniką odwróciła się, żeby zauważyć, że zostały one okręcone różowym, pulsującym pasem, który niepokojąco przypominał obnażoną tętnicę.
- Ha, złapałem cię moim lassem nie-miłości! - zagrzmiała triumfalnie bestia. - Teraz jesteś już skończona!
Pulchna pięść ze strzałą ponownie uniosła się w górę. Czerwonowłosa szamotała się niespokojnie, jednak tym razem wyglądało, że nie uda jej się uwolnić. W ostatniej chwili odruchowo zasłoniła się rękami i zacisnęła mocno oczy.
Ale finalny cios nie nadchodził. Zamiast tego poczuła mocny uścisk pod plecami i kolanami oraz ciepło przyciśnięte do jej prawej strony ciała. Czuła gorący, przyspieszony oddech na policzku. Słyszała głośno dudniące serce - nie wiedziała jednak czy to jej własne, czy też kogoś innego.
Kiedy otworzyła ponownie oczy, zobaczyła nad sobą Garou - ostatnią osobę, którą spodziewałaby się w tej chwili zobaczyć. Mężczyzna trzymał ją w objęciach. Dookoła jej kostek opleciona zwisała teraz wyłącznie smętna pozostałość sflaczałej, urwanej różowej żyłki, którą została spętana. Wytrzeszczyła na niego w niedowierzaniu oczy.
- Oh, proszę, proszę! Czy to nie dzielny rycerz na białym koniu przybył na ratunek swojej księżniczce? - zarechotał Nowy Kupidyn. - Niech będzie i tak! Zginiecie oboje! Cóż to będzie za przednie widowisko!
Potwory w ostatnim czasie serio robiły się nic tylko coraz bardziej wygadane...
Szczerze powiedziawszy, nie miał pojęcia, co się stało. Ani jak. Był daleko. A teraz stał tutaj. Trzymając ją na rękach. Najwidoczniej rzucił się do biegu w amoku. Nieświadomy pokonał ogrodzenie i prześlizgnął się pod łapą wielkiego niemowlaka. Dopiero po wszystkim wróciła mu jasność myślenia. Nie, żeby żałował tego, co zrobił. Był po prostu zaskoczony. Najwyraźniej jego ciało zadziałało automatycznie, a czyny wyprzedziły myśli. Albo nawet je wyłączyły. Przełączyły jego mózg w tryb uśpienia, aby nie zużywał on niepotrzebnie energii, która mogła zostać przekierowana do mięśni - wszystko, byle zdążyć.
No i dopiął swego. Jak zwykle.
- Jak dramatycznie! Jak wręcz obrzydliwie cudownie! Pozbyć się dwóch...
- Morda! - przerwał zirytowany do granic możliwości.
Odstawił dziewczynę na ziemię. Ta spojrzała w jego twarz. Jeszcze nie widziała go w takim wydaniu - ze ściągniętymi rysami twarzy niczym u dzikiego zwierzęcia, z lśniącymi nieludzko złotymi oczami, ustami zaciśniętymi w wąską kreskę oraz szczękami zaciśniętymi tak mocno, że nawet z pewnej odległości słyszała chrzęst jego zębów. 
Czy bała się go? Z samego początku, z pewnością. Przez pierwsze kilka dni obserwowała go uważnie i bała się wychodzić z domu, zostawiając go samego sobie. Albo inaczej. Bała się zostawić dom pod jej nieobecność na jego pastwę. Przede wszystkim bała się o Tareo. Szybko jednak okazało się, że Łowca Bohaterów był w tak mizernym stanie, że nawet gdyby chciał, nie był zbyt wielkim zagrożeniem. Poza tym, nie był zły. Dbał i przejmował się jej bratem, nawet jeśli próbował udawać, że było inaczej. Widziała, jak oglądał się za nim, jak wzdychał ciężko, kiedy struchlały ze strachu dzieciak chował się przed nim w pokoju. Garou schodził mu z drogi, żeby go nie niepokoić. Doceniała to. Podobnie jak i to, że potrafił pomyśleć o dobrze jej podopiecznego, kiedy zaatakowała go ósemka bohaterów, mimo iż już wtedy nie prezentował się kwitnąco. 
I tak mijał dzień za dniem. Przyzwyczajała się do jego obecności. Podobnie Tareo. Ich gość zaczął powoli odnajdywać się w nowej sytuacji. Okazał się być typem przerośniętego dzieciaka, którego nie lubi żaden nauczyciel w szkole - trochę wyniosłym, zadzierającym nosa, prychającym, wywracającym oczyma, wiedzącym wszystko najlepiej... ale to wszystko. Przez kilka tygodni miała więc pod opieką dwójkę dzieci. Nie przeszkadzało jej to. Garou nigdy nie przysporzył jej żadnych problemów, niczego nie zniszczył i nie był uciążliwy. Właściwie to był nawet pomocny, bo kiedy w końcu odzyskał na tyle sił, aby móc chodzić, zaczął pomagać jej w różnych obowiązkach domowych chyba po to, żeby zabić czas. Ponad to, stanął w jej obronie. Całkiem miło czasami się z nim rozmawiało, tym bardziej, że dzielili wspólną pasję do różnorakich sportów. Niekiedy wykłócali się o najlepsze metody treningu - on powoływał się na własne doświadczenia, ona na literaturę naukową i przeprowadzone badania. Co zaskakujące, słuchał jej. Zawsze dał jej dokończyć zdanie. Bywało, że po jej wypowiedzi zasępiał się albo zaczynał wertować jakąś książkę. Czasem dyskutowali na temat jakiegoś artykułu czy fenomenu, na który zwróciła jego uwagę, podsuwając mu jakąś interesującą literaturę. A on czytał, aby później żywiołowo wypowiedzieć się na dany temat. Przyniósł jej nawet pieniądze. Zajmował się jej bratem, kiedy ona szła na uniwersytet albo do pracy, kiedy Tareo przestał już panicznie bać się mężczyzny. Polubiła go. Możliwe, że nawet odczuła ukłucie żalu, kiedy odszedł - lub może bardziej z powodu, iż próbował wymknąć się bez słowa w środku nocy. Bo to, że kiedyś będzie musiał odejść, wiedziała od samego początku.
Teraz zdawało się jednak, że miała przed sobą zupełnie inną osobę. Nie partnera wielu dysput czy treningów, ale mroczną personę, z której nienawiść i wściekłość wręcz parowała i wylewała się strumieniami. Nie cofnęła się. Widziała, że ten gniew nie jest skierowany wobec niej. Niemniej, widząc jej byłego współlokatora, którego niejako uznała za oswojoną bestię, w jego najdzikszym stanie, oglądając to oblicze, które najczęściej prezentował innym, czuła pewnego rodzaju obawę.
Przybrał pozycję. Wykorzystując sztuki, których nauczył go Sliverfang, przedziurawił potwora na wylot zaledwie kilkoma ruchami dłoni. Ciężkie cielsko zwaliło się na ziemię, która aż zadrżała. Piasek naciągnął krwią.
- W porządku? - wręcz wycharczał. 
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w ustach wciąż ma spienioną ślinę niczym pies wyścigowy. Jeszcze tego nie odczuwał, jednak zdał sobie sprawę, że ten bieg mógł być dla niego bardziej wykańczający niżby chciał przyznać.
Schylił się i zerwał resztkę lassa, którym zostały związane jej nogi. Podniósł na nią spojrzenie. Drżała i wciąż wpatrywała się w niego z mieszanką szoku i strachu. Bała się go? Ta myśl ugodziła go. Wręcz fizycznie zabolała gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Ostrożnie wyciągnął w jej kierunku dłoń, aby przekonać się czy od niego ucieknie. Ona jednak wsunęła roztrzęsioną rękę w jego uścisk. To był pierwszy raz, kiedy złapał ją za dłoń. Dopiero teraz zauważył, o ile była ona mniejsza od jego własnej. W porównaniu do jego, jej dłoń wydawała się być wręcz śmiesznie mała. Aż zaskakujące, że tak mała pięść mogła być przyczyną tylu uszkodzeń.
Drżała, ale próbowała się uspokoić. Nakazywała sobie spokój. Widział to. Czytał każde drgnięcie jej źrenic, głęboki, urywany oddech. Śledził zęby zagryzające nerwowo dolną wargę, którą maltretowała, aby ból przywrócił jej jasność myślenia, aby mogła się na nim skupić, a nie na emocjach, które jeszcze chwila i wezmą nad nią górę. Dusiła je w sobie. Powoli zduszała ich płomień, a wraz z tym jej oczy stawały się coraz ciemniejsze i zimniejsze. Tworzyła się w nich kolejna warstwa lodu, przez którą patrzyła na świat.
Dlaczego to sobie robisz?
Przyciągnął ją do siebie. Znów zadziałał instynktownie. Przycisnął ją do własnego torsu. Dziewczyna chwilę się opierała, próbowała się odepchnąć, ale jej protesty były słabe, ręce jej mdlały. A on trzymał ją mocno. W końcu poddała się. Opuściła głowę na jego ramię. Przez chwilę nie działo się nic. Pomyślał, że w końcu się uspokoiła, jednak był w błędzie. Zaraz potem znów zaczęła drżeć. Mocniej. Jakby dostała ataku febry. Już chciał sprawdzić czy wszystko z nią w porządku, czy nie dostała jakiegoś szoku, jednak zaraz wszystko stało się dla niego jasne, kiedy poczuł na szyi gorące łzy - łzy, które wręcz paliły niczym kwas, które sprawiły, że sam ściągnął brwi w bolesnym grymasie i objął ją jeszcze mocniej, jakby chowając we własnych ramionach przed złem całego świata. Ona również go objęła lub przynajmniej próbowała, ale jej mdlejące dłonie zsuwały się z jego szerokich pleców.
Oto lodowe zwierciadło w jej oczach pękło. Przelała się czara goryczy. Cały ten stres, wszystkie obawy i niepewności, które w sobie zabijała w końcu znalazły ujście. Będąc niemal samotnym rodzicem i bohaterem w jednym w czasach, które niektórzy nazywali Apokaliptycznymi, była filarem i ostoją dla młodszego brata. Nie miała czasu na załamania, na płakanie w poduszkę. Musiała brnąć przed siebie i radzić sobie z kolejnymi trudnościami losu. Sama. Wiecznie sama. Poczucie osamotnienia przygniatało ją i zatruwało niczym najgorsza trucizna. Starała się to ignorować i nie dawać nic po sobie poznać, ale to właśnie przez to zamieniła się we współczesną Królową Lodu, której wielu nie miało nawet odwagi spojrzeć w oczy. I tak oto wpadła w błędne koło. Jej przekleństwo samotności nie mogło zostać przełamane, gdyż mimo iż ponoć nadchodził Koniec Świata, to w okolicy brakowało dzielnych rycerzy na białych koniach. Zostali oni zastąpieni przez małych chłopców-mazgajów, na których nie można było polegać. Więc musiała radzić sobie sama, owijając się przy tym kolejnymi warstwami lodu. Bo lód w końcu niwelował ból, prawda?
Nie zawsze. Niekoniecznie ten psychiczny.
Przetrwał najgorszą próbę. Był przy niej cały ten czas, kiedy płakała. Po pewnym czasie zmordowana wszystkimi przeżyciami dzisiejszego dnia i wybuchem histerii dziewczyna usnęła na jego ramieniu. Potwierdzał to jej rytmiczny, głęboki oddech, który teraz tak wyraźnie czuł na mokrej od jej zasychających łez szyi.
Jijii? - usłyszał za sobą.
Wziął ją na ręce i odwrócił się. Za nim stał zapłakany Tareo. Zastanawiał się, ile chłopiec stał tak już za nim.
- Czy z one-chan wszystko w porządku? - zakwilił.
- Nic jej nie jest - odezwał się cicho i łagodnie, zarówno żeby nie zbudzić czerwonowłosej jak i nie przestraszyć podobnie roztrzęsionego dziecka. - Ale musisz się nią zaopiekować - polecił.
- Więc jednak została ranna?!
- Mówię przecież, że nic jej nie jest - zrugał go spojrzeniem. - Musisz zacząć o nią dbać tak jak ona dba o ciebie - kontynuował. - Musisz stać się mężczyzną. Wiem, że jesteś jeszcze mały, ale to nie ma znaczenia. Ona potrzebuje twojej pomocy.
- Ale co ja mam robić? - chlipnął chłopiec.
- Możesz zacząć od drobnych rzeczy. Wyręcz ją w pracach domowych. Nie płacz. Nie dawaj sobą pomiatać w szkole. Nie dawaj jej powodów do zmartwień - wymieniał. - Bo w końcu to ty tu jesteś mężczyzną, prawda? Ona jest kobietą. Jest delikatna. I taka powinna pozostać - odruchowo pogłaskał ją po plecach, jakby chciał dodać jej otuchy. - Obowiązkiem każdego mężczyzny jest dbanie o bliskie mu osoby - pouczył go, mimo iż sam nie zastosowywał się do tej złotej zasady.
Zdawał sobie sprawę, że w podobnych kwestiach jest słabym autorytetem, ale przynajmniej próbował pokierować dziecko w dobrą stronę. Żeby przypadkiem ten nie zboczył na złą drogę - podobną do tej, którą on sam obrał.
- Asami dostrzeże twoje starania i z pewnością bardzo jej ulży - przekonywał. - Więc jak? Pomożesz siostrze? - upewnił się.
Tareo skinął energicznie głową. Na jego twarz wciąż noszącą ślady łez wpłyną nowy, zacięty wyraz. Chłopiec wyprostował się, zacisnął dłonie w pięści. 
"Może coś jeszcze z tego będzie." - pomyślał. - "Oby to tylko nie był słomiany zapał..."

*** 

Garou wracał do siebie po trudnej walce bez finału. Genos okazał się trudnym przeciwnikiem - nawet z urwanym ramieniem i obiema nogami wciąż stanowił poważne zagrożenie. Obydwaj jakoś się ewakuowali niemal telepatycznie dochodząc do konsensusu, że prędzej obaj się pozabijają niż jeden da drugiemu wygrać. Obaj byli ciężko ranni. O ile o cyborgu można było powiedzieć, że ten odnosił jakieś rany - wszak w większej mierze był maszyną, więc co najwyżej stracił parę śrubek i nakrętek. Gorzej było z Łowcą Bohaterów. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, wyło z bólu, krwawiło obficie. Ciemniało mu przed oczami. Mimo wszystko wciąż utrzymywał się na nogach i uparcie parł przed siebie, mając nadzieję dotrzeć do swojej kryjówki jeszcze przed świtem. Normalny człowiek poddałby się i chociażby usiadł pod ścianą jednego z budynków, żeby odpocząć. Ale nie on. On wciąż zmuszał swoje ciało do wysiłku, jakim było nie dość, że zachowanie przytomności, to ponad to poruszanie się naprzód. Przed oczami miał obraz tylko jednej osoby, z której czerpał wzorce. I nie, nie był to jego były mistrz.
Królowa Śniegu... - mruknął do siebie pod nosem i uśmiechnął się do siebie pod nosem.
Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że gdyby miał tutaj umrzeć, mając jej obraz wyrysowany świetlistymi kreskami pod powiekami, nie byłaby to wcale zła śmierć. Nieważne były okoliczności ani przyczyny - ani ciemny zaułek zastawionymi od dawna niewywożonymi śmietnikami, ani brak triumfu nad uczniem Saitamy. To wszystko było teraz mało istotne.
Wlókł się powoli, wspierając jedną ręką na murze. Przymknął powieki zbyt zmęczony, aby utrzymać je otwarte. Wtem niespodziewanie mur się skończył i stracił równowagę. Byłby się przewrócił, gdyby ktoś go nie podtrzymał.
- Garou!
Poczuł, jak ktoś oplata go ramieniem wokół pleców, a przynajmniej próbuje, gdyż krótka kończyna nocnego wędrowca nie była wystarczająco długa, żeby objąć szerokie plecy mężczyzny. Jego własna ręka została przerzucona przez cudze barki. Może zabrzmi to niemożliwie, ale z miejsca poznał tę szerokość ramion, tę wysokość, na której się wsparł, tę stabilną podporę, którą mu świadczyła. Dopiero na sam koniec po dość długiej chwili dotarł do niego jej zmartwiony głos wypowiadający jego imię. Ale on już dawno wiedział, kim jest.
Jego urojeniem.
Chyba straciłeś całkiem sporo krwi, bratku, skoro osoby, które chciałbyś spotkać na swojej drodze, magicznie się na niej pojawiają, mało tego, pomagają ci nie wyrżnąć twarzą w asfalt. Jakież to miłe, prawda?
Z trudem ponownie rozlepił powieki. Sklejała mu je zaschnięta krew. Ponad to, miał pewność, że same gałki oczne również nabiegły mu krwią, gdyż jego obraz zaszedł różowawą mgłą. Spojrzał w jej rozmazaną twarz, żałując, że nie może przyjrzeć jej się uważniej. Chociaż tak to właśnie było, prawda? Takie są właśnie wspomnienia. Nigdy nie możemy odtworzyć w nich najistotniejszych detali, jakby te specjalnie gdzieś umykały - a im bardziej się staramy, tym bardziej zniekształcamy rzeczywistość, gdyż nasza wyobraźnia dorysowuje sobie elementy, które uważa za pasujące do całości obrazka w lukach pamięci.
- Królowa Śniegu... - powtórzył niezrozumiale.
- Majaczysz - pokręciła głową. - Chodź. Zabiorę cię do siebie i opatrzę - zaoferowała.
Teraz twoje majaki będą się tobą opiekować. To miło z ich strony, nieprawdaż?
Już chciał się zgodzić, lecz wtem jedna myśl uderzyła go z siłą pędzącej ciężarówki.
- Nie! - zaprzeczył ostro. Dziewczyna stanęła zdębiała.
- Co? - zapytała zbita z tropu. - Dobra, nie mamy czasu na kłótnie. Idziemy i koniec dyskusji - zarządziła.
- Nie - dalej się opierał, z trudem artykułując słowa w poobijanych i popękanych ustach. - Nie jesteś prawdziwa. Nie ma cię tutaj. Nie możesz tu być - zaczął tłumaczyć swój tok myślenia. - Więc jeśli z tobą pójdę, to znaczy, że umrę. Odejdę z rzeczywistego świata - wydedukował.
Odpowiedziała mu cisza.
- Nieźle cię ktoś rypnął w głowę, nie? - rzuciła w końcu, kiedy przetrawiła już jego słowa. - Idziemy - uparła się.
- Nie - wciąż protestował. Czerwonowłosa westchnęła ciężko.
- Słuchaj, nie wiem, w jakiej teraz znajdujesz się rzeczywistości, ale w tej, gdzie ja mieszkam, omamy raczej nie służą fizycznym wsparciem. A ty obecnie niemal na mnie wisisz. I ciążysz mi - poskarżyła się. - Idziemy, bo nie utrzymam cię tak do rana.
Ruszyli wolno w kierunku, który wybrała. Przeszli może ze trzy kroki, kiedy Garou znów się zaparł.
- Nie idę - odezwał się stanowczo.
- Co tym razem? - warknęła już rozeźlona. - Jednorożec z waty cukrowej powiedział ci, że masz szlaban? - ironizowała, wywracając oczyma. - Czy właśnie wielki smok pikuje z nieba, żeby cię zeżreć?
- Jeśli jesteś prawdziwa... - zaczął ostrożnie, ważąc każde kolejne słowo - to sprowadzę na ciebie problemy. Nie możesz znowu mnie ukrywać.
- Raz nic się nie stało, to i drugi raz jakoś przeżyjemy - zbyła go.
- Nigdzie nie idę - jak na poważnie rannego zaskakująco silnie potrafił się zaprzeć, tak, że Asami nie potrafiła go zwyczajnie pociągnąć, zmuszając, żeby za nią podążał albo zawlec niczym bezwładne zwłoki... które notabene bardzo niebezpiecznie przypominał w chwili obecnej.
- Ale ja cię nie pytam o zdanie! - zawołała. - Nie jesteś teraz w stanie podejmować racjonalnych decyzji! - dalej stał uparty jak osioł. - Mam cię znokautować? - parsknęła.
- Spróbuj - zaśmiał się, szczerząc opuchnięte dziąsła i zakrwawione zęby.
- Wyglądasz, jakby cię coś przejechało. Chyba mnie nie doceniasz, twierdząc, że nie dałabym ci rady w takim stanie - obruszyła się z lekka. - Poza tym, nie wypada kopać leżącego. To poniżej mojej godności.
- Wciąż stoję - przypomniał jej.
- Tylko dzięki mnie - wypomniała mu.
- Więc walka z rannym jest poniżej twojej godności, ale ukrywanie we własnym domu poszukiwanego mordercy i potwora już nie jest? - chciał prychnąć, ale miał tak obitą twarz, że mu nie wyszło.
- Mogę sama decydować o mojej godności? - sapnęła. - Matko, jak z dużym dzieckiem... - jęknęła. 
- Nie.
- Nie denerwuj mnie! - wzmocniła uścisk, przede wszystkim zaciskając palce na jego żebrach, wiedząc, że to sprawi mu ból. Garou jednak nawet nie westchnął. Nie da się tak podejść. Będzie ją chronił. Nawet jeśli miało to oznaczać, że miał się trzymać od niej z daleka. - Naprawdę cię tu zaraz zostawię, skoro nie chcesz współpracować!
- O nic innego nie proszę - wyszczerzył się krzywo.
Tak naprawdę to prosił o wiele, wiele innych rzeczy. O to, żeby jego wzrok się wyostrzył, żeby mógł na nią spojrzeć. O to, żeby w jej oczach nie dostrzegł już więcej lodowych zwierciadeł, kiedy jego wzrok byłby już niezmącony. Żeby zamiast się denerwować, uśmiechnęła się. O to, żeby była szczęśliwa. Żeby dobrze poszło jej na studiach, żeby znalazła pracę, którą pokocha. Żeby spotkała kogoś, kto ją doceni i zostanie u jej boku bez względu na wszystko. O to, żeby miała wiele pociechy z Tareo, który będzie o nią dbał jak prawdziwy mężczyzna. Żeby nigdy nie musiała się martwić, co włożyć do garnka, jak zacerować wielokrotnie zszywane już łachmany oraz o to, żeby nie padało jej na głowę. Chciał, żeby żyła w dostatku i szczęściu.
I co dziwne, ani jedna rzecz, o które teraz prosił, nie była dla niego.
- To nie jest koncert życzeń, wiesz? - fuknęła. - Jeśli będziesz się dalej opierał, ktoś w końcu nas znajdzie i zwróci na nas uwagę. Za długo stoimy w jednym miejscu. W takim tempie niedługo nas świt zastanie i wtedy dopiero będziemy mieli problem - próbowała przemówić mu do rozsądku, jednak kiepsko to szło. Postanowiła więc zmienić taktykę. - Musisz się ukryć, a ja nie pozwolę ci nigdzie iść samemu w takim stanie. Mamy więc dwie opcje. Albo idziemy do mnie, albo zostajemy tutaj do ranka. Wtedy ktoś zobaczy nas razem i razem pojedziemy też na wycieczkę krajoznawczą do Związku Bohaterów, z której zapewne żadne z nas nie wróci. Kto się wtedy zajmie moim Tareo? - próbowała zagrać na jego uczuciach, dobrze wiedząc, że jej brat jest mu bliski.
Po jego zmasakrowanej twarzy przebiegł grymas, który ciężko było odczytać ze względu na opuchliznę i zasychającą krew. Wciąż bił się ze sobą.
- Nic wam się nie stanie. Ani tobie, ani jemu - odezwał się pewnie.
- Obecnie nie dałbyś rady nawet Tareo - pokręciła głową z politowaniem.
Westchnął. Wiedział, że miała rację. Jeśli faktycznie chciał składać jakieś przysięgi zapewniania im bezpieczeństwa, musiał wpierw wrócić do pełnej sprawności. Albo przynajmniej przestać wyglądać, jakby wpadł do maszyny do rozdrabniania gałęzi.
- Chodźmy - poddał się wreszcie, jednak o dziwo nie miał zbyt wiele wyrzutów do samego siebie za przegraną wobec tego konkretnego rywala.

*** 

- Już mi lepiej - upierał się.
- A widziałeś się w lustrze? - Asami wciąż stała w progu drzwi z założonymi rękami i ani myślała się przesunąć.
- Muszę się stąd wynieść. Moja obecność jest dla was zagrożeniem! - sapnął. - Nie widzisz, że próbuję ci zrobić przysługę?
- Przysłużysz mi się, jeśli dojdziesz do siebie i nie zemdlejesz mi za rogiem jak jakaś księżniczka - nie dawała za wygraną.
- Wchodzę - zakomunikował.
- Ciekawa jestem gdzie i jakim cudem - zaparła się mocniej. - Będziesz chyba musiał uprzednio przeze mnie przejść, bo ja się stąd nie ruszam.
- Wyniosę cię stąd, kobieto - syknął.
- Spróbuj - parsknęła, pewna, że jest zbyt słaby, żeby obrócić swoje słowa w czyn.
Cóż, myliła się. Garou faktycznie chwycił ją za biodra, podniósł i przerzucił sobie przez ramię, po czym skierował się w stronę łóżka. Rzucił ją na materac, po czym wyprostował się ponownie. Pech jednak chciał, że w tym momencie zakręciło mu się w głowie i zrobiło jakoś słabiej. Czerwonowłosa wykorzystała tę chwilę i pociągnęła go za rękę ponownie zmuszając go do wpełźnięcia pod kołdrę.
- Ależ ty jesteś uparty! - westchnęła.
- Przyganiał kocioł garnkowi! - fuknął, ponownie próbując podnieść się na łokciu. Asami podcięła go jednak, przez co mężczyzna wylądował płaskiem na pościeli.
- Leż tu - nakazała. - Nie widzisz, że wciąż jesteś bezbronny jak niemowlak?
- Ja nawet we śnie jestem niebezpieczny! - oponował.
- Ktoś tu cierpi na przerost ego! - zaśmiała się, przygniatając go kolanem, aby więcej nie próbował wstać.
- Wypraszam sobie, to popularna opinia!
- Popularna wśród kogo? - dopytywała.
- Nikogo, bo żadna z moich ofiar jeszcze nie uszła z życiem! Chcesz być następna? - warknął, choć tak naprawdę nie był zły. Może lekko poirytowany. Ale z każdą kolejną wymianą zdań ich przepychanka słowna zaczynała go coraz bardziej śmieszyć.
- Załatwiłabym cię trzema ciosami - wyprostowała się dumnie.
- Chciałabyś - zaśmiał się, po czym powalił ją z powrotem na materac i zawisł nad nią, opierając się rękami po obu stronach jej głowy. - No i co? Role się chyba odwróciły, hm? - wyszczerzył, nachylając się nad nią. - Jak zamierzasz mnie niby teraz zatrzymać? - wyszczerzył się, pewny, że wygrał.
Wtem stało się coś, czego się nie spodziewał. Dziewczyna przysunęła się do niego i pocałowała. Krótko. Delikatnie. Tak, żeby nie sprawić mu bólu, gdyż wciąż był poważnie poobijany. Na moment zamarł. Jego świat wywrócił się do góry nogami. A kiedy już wrócił na swoje właściwe miejsce, zawładnęło nim pożądanie. Wszystkie te emocje, których się do tej pory wypierał, na które chciał pozostać ślepy, wzięły nad nim górę. Nie mogąc powstrzymywać się dłużej, tym razem to on ją pocałował. Znacznie bardziej agresywnie, ale i z pasją. Smakował jej ust przysysajac się do niej niczym spragniony wędrowiec do źródła wody. Niemal siłą zmusił ją, żeby rozsunęła wargi. Splótł ich języki. Brakło mu już tchu. Jej najwyraźniej również, gdyż zaczęła napierać delikatnie dłońmi na jego klatkę piersiową, żeby się odsunął.
Zrobił to niechętnie. Chciał więcej. Niemniej, kiedy się odsunął, wróciła mu jasność myślenia. Zdał sobie sprawę, że pozwolił sobie na zdecydowanie zbyt wiele. Speszony odwrócił wzrok gdzieś w bok. No i jak, cholera, miał się z tego teraz wytłumaczyć?
Widząc jego reakcję, zaśmiała się. Znów zamieniła ich miejscami, usadawiając się tym razem okrakiem na jego biodrach.
- Wygrałam - uśmiechnęła się szeroko, kładąc dłonie na jego torsie.
- To był podstęp... - mruknął, wciąż unikając jej spojrzenia. - Czy nie jest to przypadkiem poniżej twojej moralności? - zapytał ze złośliwym błyskiem w oku.
- Do diabła z moralnością - parsknęła, po czym ponownie się nad nim nachyliła.
Rozumiejąc już, że ten pierwszy pocałunek nie był jedynie nieczystym zagraniem, na które dał się nabrać, rozluźnił się. Objął ją, przyciągając do siebie. Całowali się powoli i niespiesznie. Cieszyli się ich wspólnym czasem. W końcu nikt ich nie gonił. W końcu cały świat mógł dołączyć do odrzuconej moralności i iść do diabła. Byle tylko nikt im teraz nie przeszkadzał.
- Fuuuj! - usłyszeli nagle głos dochodzący od progu drzwi. - A wy musicie tak publicznie? Nie moglibyście chociaż zamknąć drzwi? - jęknął Tareo, krzywiąc się, jakby zrobiło mu się niedobrze. Oboje zaskoczeni spojrzeli na już nie chłopca, ale wysmukłego nastolatka ubranego w strój piłkarski. - Idę na mecz! Wrócę wieczorem! - rzucił na odchodne, po czym pobiegł w stronę drzwi.
- Baw się dobrze! - odpowiedziała mu siostra.
- Rozsmaruj ich na murawie! - parsknął śmiechem Garou.
- No wiesz, co? - przewróciła oczyma, ale na jej usta wkradł się subtelny uśmiech. - To nie było wielce edukacyjne, wiesz?
- A co, ja, nauczycielem jestem? - sapnął.
- Dla Tareo w pewnym stopniu z pewnością - uświadomiła go.
- Jestem potworem, a nie...
- Nie jesteś - przerwała mu, zanim rozkręcił się w swojej standardowej gadce ponownie. - Jesteś człowiekiem. I teraz jesteś mój - uśmiechnęła się szeroko.
W odpowiedzi, przyciągnął ją do siebie, również się uśmiechając.