I - "I hope Karma will slap you before I do"
- Yo, gaki! - zakrzyknął jakiś ekscentryczny nieznajomy z nastroszonymi, białymi włosami i dosiadł się do struchlałego ze strachu dzieciaka, który podskoczył na siedząco na dźwięk mocnego, pogodnego tonu, aż zadzwoniły mu zęby. - Co tam czytasz? Coś interesującego? - zagadnął, dosiadając się, mimo iż wszystkie inne ławki w parku były wolne.
Tareo nie był aż tak głupi, jak mógłby sugerować jego wyraz twarzy. Spiął się z miejsca gotowy do ucieczki. Zachowanie dziwnego dorosłego było co najmniej podejrzane i on zdawał sobie z tego sprawę. Ścisnął mocniej w ręce czytaną właśnie książkę z bohaterami - jego skarb. Miał świadomość, że dla postawnie zbudowanego, wysokiego mężczyzny był łatwym łupem. Miał też jednak świadomość, że obrabianie dzieci w parku musiało oznaczać znalezienie się na kompletnym dnie moralnym i finansowym dla tego konkretnego człowieka. Nic tylko splunąć. Splunąć i odejść. Z godnością. Z wysoko podniesioną głową. Może nieco szybszym krokiem niż zazwyczaj i z lekko sztywnymi kolanami, ale to nic. Nawet jeśli miało się tylko dziewięć lat.
Siostra wiele razy uprzedzała go przed podobnymi degeneratami. Niemniej, nawet wizja stracenia własności o wielkiej dla niego wartości czy zostania pobitym nie była dla niego tak straszna, jak powrót do domu i przyznanie się przed starszą siostrą, co się stało i jaki był tego rezultat. Jego opiekunka zapewne urwałaby mu za to głowę. No i patrzyłaby na niego z wyrzutem. Tareo aż przeszły dreszcze wzdłuż kręgosłupa, kiedy przypomniał sobie mrożące krew w żyłach, ostre niczym brzytwa spojrzenie zielonych oczu lśniących niczym dwie kulki jadeitu w mdłym, żółtym świetle jarzeniówki w ich obdrapanej kamieniczce.
- O, lubisz bohaterów? - kontynuował nieznajomy, przysuwając się bliżej i zaglądając mu przez ramię.
Tareo wydał z siebie skrzekliwy pisk, orientując się, że spuścił gardę i pozwolił się podejść, kiedy rozmyślał o starszej siostrze i o tym, jaka ta potrafiła być czasami straszna. Automatycznie próbował ponownie zwiększyć odległość między nim a białowłosym mężczyzną, jednak na jego nieszczęście ławka kończyła się po jego lewej w odległości niespełna dwóch centymetrów, toteż nie miał za bardzo, dokąd uciec. Jakby tego było mało, domniemany kieszonkowiec rozsiadł się wygodnie zakładając ręce za oparcie ławki, jakby próbując objąć zasmarkanego, drżącego ze strachu dzieciaka.
- Mają też takie o potworach? - dopytywał.
- A kto by się interesował potworami? - prychnął Tareo w dziwnym przypływie chwilowej odwagi, może nawet pogardy dla wspomnianych potworów.
Garou obruszył się ledwo zauważalnie. Dlaczego wszyscy ludzie na jego drodze zawsze musieli być tacy sami? Tak samo nudni. Celujący w utarte schematy, nauczeni od dziecka powielenia wzorców przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zero inwencji twórczej. Zero samodzielności i zdolności do myślenia za siebie. Nie mówiąc już o braniu jakiejkolwiek odpowiedzialności za ów myślenie. Lub jego brak.
Westchnął pod nosem. Nie spodziewał się niczego innego, jednak słuchanie w kółko jednego i tego samego bywało naprawdę irytujące i męczące. Co jednak mógł na to poradzić? Koniec końców to tylko jakiś kolejny smark - gówniarz, z którego społeczeństwo pewnie i tak nie będzie miało żadnego większego pożytku. Czy był zatem sens w przejmowaniu się jego opinią, w próbach naprostowania jego młodej, jednak prostolinijnej do bólu osoby, żeby w przyszłości mógł stać się chociaż odrobinę bardziej świadomy? Nie, oczywiście, że nie. Poza tym, nie dało się ukryć, że Garou wcale nie wybrał sobie towarzystwa smarkacza po to, żeby go umoralniać ani nauczać. Interesowała go wyłącznie książka, którą ten szczyl trzymał w niedoszorowanych, spoconych ze strachu dłoniach. I tyle.
- Piszą coś tam ciekawego o tych bohaterach? - postanowił ugryźć temat z innej strony, widząc, że dzieciak stawał się o wiele bardziej entuzjastyczny, kiedy rozmowa dotyczyła tych stojących po stronie "prawa i sprawiedliwości". Lub przynajmniej nie fukał na niego jak obrażona księżniczka.
- Są tu wszystkie informacje na temat najpopularniejszych bohaterów! - gówniarz obcięty na garnek ożywił się. - Jest tu wszystko, co można by tylko chcieć o nich wiedzieć! Są tu ich klasy, rankingi, specjalne umiejętności, sztuki walki, rodzaje broni, miejsca, które patrolują, nawyki, zainteresowania... - wymieniał. - Nawet są zdjęcia! - zawołał radośnie.
- Hn... - białowłosy mruknął z uznaniem; bynajmniej jednak nie dla dzieciaka. Bardziej ucieszyła go wiadomość, iż oto znalazł sobie książeczkę bingo, w której po kolei będzie skreślał nie numery, ale ludzi. - Interesujące - przyznał. - Powiedz, mały, pożyczyłbyś mi tę książkę na jakiś czas? - zapytał.
- Co? - dzieciak spojrzał na niego, jakby powiedział coś nadzwyczaj niestosownego. - Mowy nie ma! - zaprzeczył ostro. - To dla mnie bardzo ważna książka! - zmarszczył krzaczaste brwi, które powoli, lecz zdecydowanie dążyły do zawiązania unii tuż nad jego kartoflanym nosem, aby połączyć się w monobrew. - Kup sobie taką za własne pieniądze, hen'na no jijii - burknął niewyraźnie pod nosem.
Gdyby był trochę starszy, Garou zapewne zmasakrowałby mu twarz za podobną odzywkę. Przynajmniej twarz. Od tak po prostu, gdyż mężczyzna absolutnie nie znosił, kiedy ktoś odzywał się do niego w podobny sposób bez żadnego szacunku. A nie wymagał przecież znowu aż tak wiele. Nie liczył, że wszyscy przechodnie będą głęboko kłaniać mu się w pas. Nie miał jakiś żadnych specjalnych wymagań. Ot po prostu nie życzył sobie, żeby odnoszono się do niego w grubiański sposób, tym bardziej, jeśli sobie jeszcze na to nie zasłużył. Jeszcze. Póki co starał się przecież być wyrozumiały i uprzejmy aż do granic jego możliwości.
Nie miałby problemu z wyrwaniem smykowi książki i przywłaszczeniem jej sobie, ale nie było przecież ku temu żadnej większej potrzeby. Ponad to, rabowanie dzieciaków w parku nie brzmiało jak dobra zabawa. Nie brzmiało nawet jak zły uczynek, ale jak żałosny występek, którego należało się wstydzić. A Garou aż do tej pory nie miał, czego się wstydzić i chciał, aby ten stan rzeczy dalej się utrzymywał. Z tej racji westchnął tylko raz jeszcze, przewrócił oczyma, po czym spróbował ponownie, zdobywając się na anielską cierpliwość. Zapytał:
- To może poczytamy tę książkę wspólnie? - zaproponował. Dzieciak znów spojrzał na niego w dziwny sposób. Nim zdążył jednak zaprzeczyć lub się ulotnić, białowłosy dodał: - Kto to jest? - wskazał palcem na jednego z bohaterów, któremu została poświęcona aż jedna strona.
- Nie znasz Metalowego Nietoperza? - chłystek zdziwił się tak bardzo, że nieomal zakrztusił własnymi smarkami. - Przecież to bohater klasy S, 15 w rankingu! - zawołał.
- Aha... - mruknął, przyglądając się uważniej zdjęciu młodego chłopaka z dziwną fryzurą przypominającą roladę oblaną ciemną czekoladą sterczącą mu nad czołem. - I co tam piszą o nim ciekawego? - dopytywał.
- Metalowy Nietoperz jest niesamowicie silny! Walczy przy pomocy metalowego kija bejsbolowego!
- To przynajmniej tłumaczy przydomek... - mruknął, kategoryzując gościa jako zwykłego osiłka co najwyżej na poziomie nabuzowanego kibola.
Cóż, jak widać, nawet do klasy S pozwalano wybić się stosunkowo dziwnym i mało obiecującym ewenementom... Co za rozczarowanie. Niemniej, to wciąż nie zmieniało planów mężczyzny, który już postanowił sobie, że osobiście ściągnie każdego bohatera klasy S nie tylko z rankingu, ale i z tego świata.
- A ten to kto? - ciągnął.
- Rany, nie słuchasz wiadomości, jijii? Przecież to King, najsilniejszy człowiek na świecie! - zawołał dzieciak.
- Nazwij mnie "staruszkiem" jeszcze raz, a pożałujesz... - syknął ostrzegawczo. - Czym niby ten cały King zasłynął?
- Pokonał wiele potworów...
- Jak zapewne każdy bohater klasy S, jak mniemam - prychnął.
- Ale King pokonał najwięcej z nich i to najsilniejszych! - upierał się Tareo.
- Wspominają tam coś o jego preferowanym stylu walki? - młody szybko przebiegł wzrokiem drobne linie tekstu.
- No... nie. Pewnie to jakaś tajemnica - wydedukował.
- Tajemnica powiadasz... - Garou nachylił się, przyglądając się uważnie oszpeconej trzema bliznami przechodzącymi przez lewe oko mordzie bohatera oraz półdługim, ulizanym włosom w kolorze świńskiego blondu, które wyglądały jakby nie były myte od stanowczo zbyt długiego czasu.
I to niby miałby być najsilniejszy człowiek świata? Dobre sobie. Śmiał wątpić. Najwyraźniej ów świat nie usłyszał jeszcze wystarczająco o człowieku, który sam siebie mianował demonem. Ale to nic. Garou zamierzał to zmienić - zarówno jak i opinię publiczną na temat Kinga i osobę, którą w najbliższym czasie mieli ochrzcić mianem tej najsilniejszej.
Rozmyślania białowłosego zostały przerwane przez nagłe i ogłuszające wycie syren alarmowych, ponad których jazgotem dało się słyszeć nadawane instrukcje:
- Uwaga, ważny komunikat! Miasto Z zostało zaatakowane przez liczne potwory! Stopień zagrożenia: tygrys. Mieszkańcy miasta Z powinni się jak najszybciej ukryć lub ewakuować! Powtarzam, ważny komunikat! Miasto Z zostało zaatakowane...
Gówniarz spiął się i mało nie narobił pod siebie ze strachu. Do oczu napłynęły mu łzy. Drgnął jak rażony piorunem, zamknął książkę z plaskiem i przytulił ją do piersi niczym tarczę. Zdjęty paniką rozglądał się na boki, jakby oczekiwał, że jakiś potwór zaraz wyskoczy zza krzaków.
- Słyszałeś komunikat, dzieciaku. Idź się ukryj - polecił.
Młody pokiwał tylko energicznie głową i ruszył biegiem zapewne w stronę domu. Garou w tym czasie nie ruszył się ze swojego miejsca i analizował to, co udało mu się przeczytać ponad ramieniem Tareo na temat dwóch wspomnianych bohaterów rangi S. Próbował zapamiętać jak najwięcej, aby później móc wykorzystać zdobyte informacje w walce. Po paru minutach podniósł się jednak z ławki i sapnął poirytowany. Czuł jak zalążki migreny zaczynają kiełkować mu gdzieś w okolicach skroni od tego nieznośnego jazgotu syren. Burcząc pod nosem jakieś inwektywy i klnąc, na czym świat stoi, skierował się z powrotem do swojej kryjówki, po drodze niszcząc jeden z głośników nadający komunikat o ewakuacji, który nawinął mu się pod rękę. Ot tak, żeby chociaż jakoś odreagować narastająca w nim frustrację.
***
Potwory. Ewakuacja. Poziom zagrożenia: tygrys. Ale obiad sam się nie ugotuje.
Tareo przyglądał się spod stołu, jak jego starsza siostra kręci się po kuchni. Jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w rytmiczne uderzenia noża kuchennego o deskę do krojenia siekącego marchewkę na równe, drobne kawałki. Ziemia drżała. Zza okna dochodziły wrzaski i zawodzenie syren. Tynk się sypał z powały. Ale jego siostra nic sobie z tego nie robiła i kontynuowała przygotowanie posiłku, jakby nigdy nic. W czasie, kiedy inni robili pod siebie ze strachu, jej nawet ręka nie zadrżała podczas krojenia warzyw.
Chłopiec zastanowił się przez chwilę czy to właśnie tak od teraz będzie już wyglądać ludzkie życie. Czy ludzie musieli przywyknąć do obecności potworów i oddechu śmierci na karku jak do części składowej ich dziennej rutyny? Czy on też miał się stać obojętny na to, co działo się wokół niego, podobnie jak jego siostra?
Wstajesz rano, wykonujesz poranną toaletę, jesz śniadanie i wychodzisz z domu. Urządzasz sobie bieg z przeszkodami, sprintem klucząc między budynkami i wąskimi, ciemnymi uliczkami próbując nie dać się złapać jakiemuś kolejnemu wybrykowi natury. Docierasz do szkoły. Poranne zajęcia odbywają się jak zwykle. Popołudniowa ewakuacja w ramach zajęć z wychowania fizycznego. Powrót na zajęcia dodatkowe. Potem kolejny sprint, tym razem do domu na obiad, modląc się po drodze o to, że to rozwaliło dom sąsiada, a nie twój, kiedy widziałeś jakiś wybuch lub słyszałeś huk dobiegający z niepokojąco znajomej dzielnicy. Jeśli masz szczęście, będziesz jeszcze mieć, gdzie wrócić. Więc jesz obiad, odrabiasz lekcje, znów toaleta, tym razem wieczorna, krótkie, idylliczne rozmyślania na temat tego, jakby to było fajnie mieć normalne życie i nie urodzić się w czasach Apokalipsy, a potem już tylko sen. Daj Boże, jeszcze nie wieczny. Czy to właśnie tak miała teraz prezentować się standardowa rutyna dziewięciolatka?
Tak pokrótce wyglądała właśnie rutyna Tareo. I mimo iż właściwie co drugi dzień dział się jakiś kataklizm, a mniejsze zła i przestępki były dokonywane w każdej chwili jedno za drugim, chłopiec wciąż się bał. Nie potrafił przywyknąć do realiów, w których przyszło mu żyć. Bał się potworów, ciemności, spoglądania w lustro w nocy, tego, że nie doczeka jutra, że cały zapał i starania, jakie wkładał w swoje codzienne obowiązki obrócą się w niwecz, bo choć dorośli wciąż powtarzali mu, żeby już teraz zaczął inwestować w przyszłego siebie, obawiał się, że "Tareo z przyszłości" może wcale nie być biznesmenem, prawnikiem, lekarzem czy aktorem, ale zwyczajnie trupem. Coraz częściej dopadały go jakieś rozterki egzystencjalne i to również go przerażało. Bo, nie wiedzieć czemu, coś podpowiadało mu, że jest przecież jeszcze za młody, żeby przejmować się podobnymi sprawami. Coś mu mówiło, że w obecnym wieku jego największym zmartwieniem powinno być zdążenie na nowy odcinek ulubionej kreskówki, a nie szanse przetrwania ludzkości oraz bezsensowność ich zachowań w czasie najazdu potworów. Bo właściwie to po co mu uczyć się tabliczki mnożenia? Na co mu to? Czy bezbłędna znajomość mnożenia liczb jednocyfrowych w jego wieku zaskoczy i wzbudzi taki podziw u potwora, który akurat miałby ochotę rozerwać go na strzępy, że ten zdecydowałby się go oszczędzić? Wolne żarty. Na co mu było branie udziału w konkursach, dostawanie nagród czy dyplomów? Czy w ostateczności pomoże mu się to jakoś obronić? Czy będzie to miało jakiekolwiek znaczenie? Czy ten jeden papier mniej lub więcej w jego teczce zrobi jakąkolwiek różnicę?
Nie, nie zrobi. Wiedział o tym. I to było smutne. Bo w końcu miał tylko dziewięć lat, a już zdawał sobie z tego sprawę.
Już nawet pal licho jego starania i osiągnięcia lub też ich zamierzenia. To było jeszcze nic. Ale kiedy myślał o dorosłych, wtedy już naprawdę wszystko wydawało mu się bezsensowne i wyglądało w jego oczach tak, jakby świat stanął na głowie. Ludzie oszczędzali całymi latami, żeby kupić nowy dom czy samochód, podpisywali kredyty, obciążali się finansowo na kolejne dekady, a tracili te dobra finansowe, do których wciąż ich tak nieodzownie ciągnęło, w mgnieniu oka. Ot wystarczył jeden potwór, żeby nie tylko zniszczyć ich dobytek, ale także w krótkim czasie dosłownie zrujnować ich sytuację finansową i pozycję społeczną. W takim momencie przeciętnemu obywatelowi było niezwykle trudno dźwignąć się z dołka - dla wielu było to wręcz niemożliwe. W takim wypadku to już chyba nawet śmierć wydawała się lepszą opcją od cierpienia niedostatku, głodu i znalezienia się w slumsach, na końcu łańcucha pokarmowego społeczeństwa. A takich wypadków było wiele. Bardzo wiele. I będzie jeszcze więcej.
Nasuwało się zatem pytanie: kiedy my będziemy następni?
Albo inne: po co w ogóle żyć w takich czasach?
Tareo miał wiele pytań bez odpowiedzi, ale nie chciał zaczynać rozmowy na podobne tematy z siostrą, nawet jeśli uważał ją za inteligentną kobietę i zawsze bardzo ją podziwiał. Niemniej, jego opiekunka wzbudzała w nim tak samo respekt jak i obawę pokazania się z tej gorszej strony, zupełnie tak jakby była obcą osobą, przed którą chciał się popisać. Siostra była mu bardzo droga, jednak podziwiał ją tak bardzo, iż pragnął jej dorównać. Bo była silna. Zdawała się zupełnie nie przejmować problemami czasów, w których przyszło im żyć i ze wszystkim radziła sobie w pojedynkę. Nic jej nie robiły ani potwory, ani ludzie, którzy potrafili równie zmyślnie, o ile nawet nie jeszcze przemyślniej krzywdzić innych. W czasach, kiedy wszyscy panikowali i chowali się pod stół (podobnie jak Tareo w tym momencie) jego siostra przedzierała się przez życie z wysoko uniesioną głową, zmuszając, aby wszystkie przeszkody ustąpiły jej drogę.
Jak to robiła? Nie miał pojęcia. To była właśnie tajemnica, którą pragnął zgłębić. Prawdopodobnie byłoby łatwiej, gdyby zdobył się na odwagę i zapytał wprost, ale nie mógł. Jego pączkująca męska duma mu na to nie pozwalała. Jedyne, co wiedział, to, to że jego siostra zawsze pozostaje stoicko spokojna - tak jak i teraz podczas krojenia warzyw. Zawsze także znajduje zdroworozsądkowe rozwiązania w gorących sytuacjach, kiedy inni zaczynają panikować. Jakimś cudem zawsze udaje jej się zachować zimną krew. Chłopiec wielokrotnie próbował już podobnego podejścia, jednak ostatecznie emocje brały nad nim górę i cały plan diabli wzięli. Za każdym razem wracał do punktu wyjścia.
Z rozmyślań wyrwał go trzask rozbitego okna. Jego opiekunka odwróciła się jak na komendę i zakryła garnek z bulgoczącą się zupą przykrywką. Zasłoniła się wolną ręką i złapała sporych rozmiarów grudę cementu z wystającymi resztkami prętów zbrojeniowych. Potrząsnęła głową, wytrzepując z włosów gruz i pył, które wpadły przez okno z pobliskiego, walącego się budynku.
Wyrzuciła cementową grudę z powrotem przez okno. Moment później dało się słyszeć wycie alarmu samochodowego, jednak dziewczyna się tym nie przejęła i wróciła do przerwanej czynności, jakby nigdy nic. Jak zwykle. Nawet jej brew przy tym nie drgnęła, podczas gdy Tareo wpatrywał się w nią z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Wyjmij już miski, proszę - poleciła.
Chłopiec posłusznie spełnił jej prośbę wyjmując dwa plastikowe naczynia. Porcelanowa zastawa już dawno potłukła się w drobny mak i nie było sensu kupować nowej.
***
- Ee? - Garou mruknął mało inteligentnie. - To po co zadajesz się z tymi ciołkami, którzy zmuszają cię do robienia rzeczy, których nie chcesz robić? - zdziwił się.
- No bo!... - zająknął się zażenowany dzieciak. - ...to nie takie proste! - zaczerwienił się obficie i spuścił wzrok na parkową dróżkę wyłożoną kostką brukową, nad którą wymachiwał krótkimi, chuderlawymi nóżkami. - No bo w klasie są różne grupy! No i jak do żadnej nie należysz, to!... - znów urwał. - ...to jesteś frajerem... - dopowiedział cicho.
- Więc siedzenie w pojedynkę równa się byciu frajerem, ale podporządkowywanie się innym to już nie? - prychnął białowłosy.
- Ech, nic nie rozumiesz, kuso jijii... - burknął zirytowany malec.
Dziewięciolatek w desperacji opowiedział o swoich problemach nieznajomemu z parku, który zjawiał się od czasu do czasu, żeby poczytać z nim książkę o bohaterach. Nie chciał tego robić. Wiedział, że nie powinien. Ale nim się zorientował, słowa same popłynęły. Najwyraźniej wstrzymywał się ze swoją frustracją tak długo, że musiał się wyżalić pierwszej lepszej napotkanej osobie.
- Dalej uważam, że powinieneś po prostu olać tych swoich znajomków - mężczyzna obstawał przy swoim.
- Ale... jak im się postawię... to mnie zbiją... - niemal szepnął i spuścił głowę chowając ją między ramionami,
- Więc musisz stać się silniejszy - jego rozmówca odezwał się niczym znawca tematu. - Musisz stać się tak silny, aż w końcu sam będziesz w stanie dać im wszystkim radę.
- Żeby to jeszcze było takie proste...
Może w zasadzie i było. Dla tego dziwaka z białymi włosami, który ewidentnie miał zbyt dużo wolnego czasu i z tej racji kręcił się po parku i zaczepiał małe dzieci. Przynajmniej taka była opinia Tareo. Bo dziwak czy też nie, wyglądał na silnego. Był wysoki, umięśniony, wysportowany. Miał plecy jak lotnisko, barki jak kule armatnie i do tego płaski, umięśniony brzuch odznaczający się nawet pod warstwą ubrania. Poruszał się szybko, zwinnie, z gracją i w dodatku bezgłośnie. Za każdym razem potrafił zajść chłopca w taki sposób, że ten niemal wyskakiwał z własnej skóry, kiedy dorosły niespodziewanie się z nim witał, wyskakując przy tym jak diabeł z pudełka. Ktoś jego pokroju z pewnością nigdy nie mierzył się z podobnymi problemami, z którymi musiał stanąć w szranki Tareo. Dziecku wydawało się, że jego siostra i Garou nigdy nie będą w stanie go zrozumieć, gdyż byli od niego zbyt różni. Wspomniana dwójka była typem zwycięzców, wojowników, drapieżców, ludzi, którzy dostawali to, czego chcą. A Tareo? Tareo, nawet we własnej opinii, był co najwyżej szarą myszką...
- Mówiłeś, że mieszkasz ze starszą siostrą. Mówiłeś jej o tych twoich kolegach od siedmiu boleści? - zainteresował się białowłosy.
- Nie - przyznał chłopiec. - I jej nie powiem.
- Dlaczego? - zdziwił się mężczyzna.
- Bo... ona potrafi być straszna... - mruknął niechętnie.
Garou przewrócił oczyma. Wyobrażał sobie, że dziewczyna pewnie kilka razy zbyt często i zbyt ostro zwróciła uwagę młodszemu rodzeństwu, przez co ten teraz się jej bał. Wyobrażał ją sobie jako uciążliwie gadatliwą i hałaśliwą młodą kobietę, która mogłaby zagadać na śmierć niejednego mężczyznę, najwidoczniej wliczając w to również tych najmłodszych. "Świeć Panie nad duszą tego, który weźmie sobie taką na swoją głowę." - przeszło mu przez myśl.
Nie wiedział jednak, jak bardzo minął się z rzeczywistością ze swoimi wyobrażeniami. Mimo to obiecał sobie, że on sam nigdy nie stanie się tak durny, żeby na własne życzenie zniszczyć sobie życie w podobny sposób, zapraszając do niego jakąś kobietę.
***
Lightning Max wyleciał wysoko w górę po finalnym ciosie Garou, po czym przebił się przez ścianę muru okalającego wąski dziedziniec, na którym Łowca Bohaterów dopadł bohatera klasy A.
- No i to by było na tyle - skwitował. - Klasa A to jednak żadne wyzwanie - prychnął. - Tyle się odgrażałeś kolego, ale widać, że byłeś mocny tylko w gębie. Szkoda, bo miałem ochotę się trochę rozerwać - westchnął. - Postawa godna pożałowania. Bo nawet nie splunięcia. Szkoda mi nawet na ciebie śliny - zmarszczył nos będąc wielce rozczarowanym szybkim końcem pojedynku.
W chwili, kiedy skończył swój monolog, zauważył jakiś ciemniejszy cień o ludzkich kształtach na tle mroku nocy, który krył się przed słabym blaskiem latarni ulicznych za ostałą się częścią muru. Białowłosy spiął mięśnie gotowy do natychmiastowego ataku, gdyby okazało się że Pan Błyskawica zdążył wezwać wsparcie.
- P-pom... ocy... - bohater wykrztusił słabo wyciągając drżącą, połamaną rękę w kierunku humanoidalnego kształtu, jednak ten nie ruszył się ani o milimetr.
- Kim jesteś? - Garou ruszył w stronę niezidentyfikowanego nieznajomego.
- Przechodniem - usłyszał odpowiedź wypowiedzianą zdecydowanie damskim głosem.
Stanął teraz tak, że mógł zobaczyć, z kim rozmawia. Naprzeciw niego stała młoda, niewysoka kobieta w czerwonych włosach sięgających piersi. Duże, zielone oczy lśniły zaskakująco intensywnie odbitym światłem latarni. Mogła sięgać mu co najwyżej do połowy torsu. Przez jej wzrost wydawała się śmiesznie słaba - a przynajmniej taka była na chwilę obecną ocena mężczyzny, który mimo iż był rozczarowany sparingiem z Lightning Maxem, to wciąż czuł jak w jakiś sposób rozpiera go duma nawet z powodu tak trywialnego zwycięstwa.
Dziewczyna nosiła szeroką, z pewnością męską bluzę, która skutecznie maskowała jej sylwetkę, a nawet dłonie w za długich rękawach, z których wystawały tylko szeleszczące torby z zakupami. Niemniej, nawet w ciemności i z daleka można było od razu stwierdzić, że nie cieszyła się drobną czy może nawet anorektyczną budową modelki, do której teraz tak wiele przedstawicielek płci pięknej dążyło. Nie oznaczało to jednak, że była zwyczajnie gruba. Materiał legginsów opinających jej nogi uwydatniał wyraźnie zarysowane mięśnie, w szczególności czterogłowe uda. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że je kopnięcie mogłoby być bolesne...
Orientując się, że stracił zdecydowanie zbyt wiele czasu na kontemplowanie jakiejś bezużytecznej kobiety, potrząsnął głową, próbując otrząsnąć się z dziwnego letargu, w który popadł. Prychnął z pogardą dla samego siebie. Najwidoczniej dziewczyna po prostu wracała do domu i miała więcej szczęścia niż rozumu, kiedy blondyn przebił się przez ścianę w odległości jakiś dwóch kroków od miejsca, w którym stała. Jeszcze metr i sama zapewne leżałaby rozpłaszczona na ulicy jak rozjechana żaba.
- Ratu... nku... - wystękał bohater klasy A, wlepiając załzawione oczy w czerwonowłosą, która póki co nie obrzuciła rannego nawet pojedynczym spojrzeniem.
Z jakiejś racji dziewczyna wgapiała się w Garou podobnie jak i on w nią. Zazwyczaj ludzie peszyli się i uciekali na jego widok. Wmawiał sobie, że to wina jego aury. Może źle patrzyło mu z oczu? Może ludzie w jakiś podświadomy sposób wyczuwali, że ten konkretny mężczyzna ma jednak więcej wspólnego z potworami niż z ludźmi? Ona jednak nie wydawała się zaniepokojona. Właściwie to na jej twarzy malował się wręcz stoicki spokój, co nieco zbiło go z tropu.
Co powinien zrobić w takiej sytuacji? Zabić ją? Tylko po co? Właściwie to przydałby mu się rozgłos. Więc powinien pozwolić jej odejść? Tylko, że ta stała tam tak jak ta ostatnia krowa i najwyraźniej nie miała zamiaru się ruszyć. Powinien ją pogonić? Coś powiedzieć? Krzyknąć? Przestraszyć?
Kiedy tak zastanawiał się, co zrobić, dziewczyna sama w końcu straciła nim zainteresowanie, wyrwała kostkę z uścisku Maxa, który rozpaczliwie chwycił się jej niczym ostatniej deski ratunku i odeszła bez słowa w tylko sobie znanym kierunku jakby nigdy nic. Białowłosego aż zatkało na moment.
- I co? Zostawisz go tak tutaj? - aż wychylił się zza dziury ziejącej w murze za czerwonowłosą i zapytał, wskazując dogorywającego bohatera. - Zignorujesz jego prośbę o pomoc? - zdziwił się.
Dziewczyna na moment ponownie przystanęła i odwróciła się w jego stronę.
- Nie przepadam za bohaterami - wzruszyła ramionami, czemu towarzyszył szelest toreb z zakupami. - Poza tym, wasza bójka uliczna, to nie moja sprawa - odparła, po czym odeszła nie odwracając się już za siebie.
Garou zasępił się na moment. Analizował jej wypowiedź na różne sposoby. Przerwał mu potępieńczy jęk blondyna, więc roztrzaskał mu głowę kopnięciem w ciemię, żeby więcej go nie rozpraszał. Przez dłuższą chwilę rozmyślał, dlaczego ktoś mógłby nie lubić bohaterów i jakim cudem spotkał podobnie do niego nieempatyczną osobę. Zaraz potem przeszło mu przez myśl, że kobiety to jednak prawdziwe demony. Przy nich nawet wszelkiego rodzaju potwory się chowały. Wzdrygnął się. Aż go dreszcze przeszły.
Dopiero potem uderzyła w niego druga część jej wypowiedzi. Cholera, ta idiotka uznała to za jakąś durną bójkę barową! Psiakrew! A już myślał, że przynajmniej dorobi się jakiegoś rozgłosu puszczając ją wolno! Kobiety to jednak bezwarunkowe najgorsze zło, jakie wałęsało się po tym świecie!
Zapamięta sobie tę lekcję na przyszłość. Następnym razem nie zostawi żadnych niedobitków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz