piątek, 27 września 2019

"The Ice Queen & The Beast" - II

II - "I acted like it was not a big deal but really it was breaking my heart"

Garou pozostawał dziwnie nie w sosie po bójce z Lighting Maxem... nie, stop, poprawka!, po pojedynku z bohaterem klasy A, Lighting Maxem! Cholera, przez brak uznania ze strony jakiejś przypadkowej dziewuchy sam zaczął niemalże ubliżać i umniejszać swoim dokonaniom, jakby w istocie wdał się jedynie w jakąś podrzędną bójkę barową. A przecież tak nie było. Nie było, psiakrew! Garou był Łowcą Bohaterów, a nie jakimś moczymordną i obszczymurem, który wyłącznie szukał sposobu, żeby tanio się napić, a następnie zrobić rozrubę - nawet jeśli miał przypłacić za to rozkwaszonym nosem czy wybitym zębem, kiedy niefortunnie zdarzyło mu się trafić na kogoś mniej zalanego w trupa. Garou był inny. Był prawdziwym wojownikiem. Postrachem. Potworem. Złem, o którym już niedługo wszyscy mieli się dowiedzieć i którego wszyscy będą się wystrzegać. Wszyscy bez wyjątku. Nawet Pani z pozoru Nieustraszona, pseudonim: "Widziałam już wiele takich scen". Ona też będzie się bać. Już on o to zadba.
- Słuchasz mnie w ogóle? - zirytował się jak zwykle towarzyszący mu w parku w porach popołudniowych Tareo.
- Nie - mężczyzna przyznał bez skruchy.
- Pytałem, gdzie i co trenujesz - powtórzył się z ciężkim westchnięciem, nadymając pulchne policzki w niezadowolonym geście.
- Obecnie, nigdzie - wzruszył ramionami. - Albo raczej wszędzie - poprawił się. - I wszystko - dodał.
- Nie da się trenować wszystkiego wszędzie i nigdzie - chłopiec spojrzał na niego z politowaniem, jakby uważał, że białowłosy bawił się w rzucanie jakiś bezwartościowych ogólników, które mogły ładnie brzmieć, tylko po to, żeby mu zaimponować, jednak przemyślny malec go przejrzał.
- Da - Garou upierał się przy swoim. - Na pewnym poziomie umiejętności to tak właściwie jedynna opcja - rozłożył ręce. - Najpierw trenowałem w dojo, ale szybko przestałem się w nim rozwijać. Kiedy nie mogłem się już tam niczego nauczyć, odszedłem i zacząłem szukać sobie silnych przeciwników. Obserwowałem ich techniki i próbowałem wyciągać od nich jakieś lekcje, jednocześnie rozwijając swoje już i tak mocne strony przez stawanie naprzeciw coraz silniejszym, przez ciągłe podnoszenie poprzeczki. Wybierając coraz trudniejszych przeciwników, musiałem adekwatnie rosnąć w siłę - wyjaśnił, ponownie wzruszając ramionami, jakby skrócona historia jego życia była dla niego niczym, ot opowiastką zasłyszaną od plotkujących znajomych, a nie brutalnie skondensowaną opowieścią ociekającą potem, krwią i łzami.
Tak, łzami - mimo iż nikt ich nigdy nie widział na twarzy ucznia Silverfanga i sam główny zainteresowany pieczołowicie dbał o to, żeby ten stan rzeczy nigdy nie uległ zmianie.
- Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że trenowałeś sztuki walki? - dziecko przewróciło oczyma. - Nie pytałem cię o biografię... - burknął.
- A coś ty taki naburmuszony dzisiaj, dzieciaku, co? - brew Garou drgnęła w nerwowym tiku. Jeszcze tego brakowało, żeby po jakieś przypadkowej dziewczynie z zakupami, nieletni również zaczęli go lekceważyć.
- No bo u mnie w szkole to nie ma sztuk walki - wyznał chłopiec. - Jest drużyna piłki nożnej, siatkówki, koszykówki, hokeja... ale sztuk walki nie ma - sapnął ponownie, zaplatając ręce na piersi.
- A po co ci podobne zajęcia? Próbujesz mnie kopiować? - zdziwił się białowłosy.
- Nie "kopiować"! - Tareo obruszył się, gdyż bardzo nie podobał mu się termin użyty przez jego starszego rozmówcę.
- Ale rozumiem, że chcesz być taki jak ja? - dopytywał.
- No bo... - mały zafrasował się i spąsowiał, jakby szykował się do pierwszego wyznania miłosnego w życiu. - ...ja też chcę być silny. Przynajmniej silniejszy - wydusił z siebie. - A znam tylko dwie silne osoby. Moją siostrę... i ciebie, jijii - uściślił.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał?! - mężczyzna aż zgrzytnął zębami i zacisnął pięści, jednak malec zupełnie się tym nie przejął i kontynuował dalej niewzruszony jego napadem złości:
- No i tak sobie myślałem... że chyba szybciej i łatwiej byłoby mi dogonić ciebie niż ją... - mruknął niby w zadumie, jakby znowu rozważał ten widocznie wielce ważny dla niego dylemat.
- Ambitne słowa - żachnął się cynicznie. 
Rozsądek podpowiadał mu, żeby po prostu zignorować słowa dziecka, którym nie powinien się przejmować, ale z drugiej strony jego męska duma została ugodzona tym, iż Tareo domniemywał, że podążanie śladami Garou będzie łatwiejsze niż ruszenie za własną siostrą. Czy ten smark mu tym przypadkiem nie ubliżał? Czy nie insynuował, że jakaś durna baba jest od niego silniejsza?
Wolne żarty.
- Tareo! - ciężką ciszę między nimi przerwało nawoływanie. 
Obydwaj podnieśli głowy. Na równoległej ścieżce parkowej stała ta sama czerwonowłosa dziewczyna, którą widział wczoraj. Nie powstrzymał grymasu, który wcisnął mu się na usta, na jej widok. "Ech, durne babsko..." - przeszło mu przez myśl, jednak nieważne, jak bardzo starał się nią nie przejmować, coś wciąż nie dawało mu spokoju. Czyżby to jego duma została aż tak mocno zraniona? 
Chłopiec drgnął nerwowo i zesztywniał. Zacisnął dłonie w piąstki, zsunął się szybko z ławki i bez pożegnania ruszył w kierunku, najwyraźniej swojej niesławnej, starszej siostry. Unikał jej spojrzenia. Wpatrywał się w grunt pod nogami albo rozglądał na boki, jakby za żadną cenę nie mógł spojrzeć w jej stronę - jakby była co najmniej bazyliszkiem, od którego spojrzenia zamieni się w kamień. To nietypowe zachowanie nie umknęło uwadze białowłosego. To było co najmniej zastanawiające... chociaż z drugiej strony, co go to obchodziło? Czy to był jego problem? 
Kiedy już miał machnąć na to wszystko ręką, sam nagle stężał, jakby ktoś wylał mu kubeł lodowatej wody na głowę. Aż zadrżał, a nieprzyjemne dreszcze przebiegły go wzdłuż kręgosłupa. Zdziwił się nie na żarty. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jego ciało reagowało tak intensywnie na bodźce odbierane ze środowiska - bodźce, które jasno dawały mu do zrozumienia, że oto zakiełkował w nim zalążek strachu. Tylko jakim cudem? Przed kim lub przed czym? Przecież stoczył niezliczoną już ilość walk i zawsze znajdywał jakieś rozwiązanie, drogę do sukcesu, nawet jeśli niekiedy drogo go to kosztowało. Pokonał wielu ludzi i potworów. Miewał cięższe walki, sytuacje, w których bywało gorąco, jednak koniec końców zawsze wychodził obronną ręką. Z całą pewnością na tym świecie wciąż były istoty od niego potężniejsze, co do tego nie miał złudzeń, ale to właśnie dlatego walczył - po to, żeby stać się jeszcze silniejszym, żeby się rozwijać i trenować, aż w końcu stać się tym, który decyduje o tym, kto zostanie wygranym, a kto przegranym. To tylko kwestia czasu. Szybko się uczył. Jeszcze tylko trochę i...
Dyskretnie rozglądał się dookoła, próbując zlokalizować źródło dyskomfortu, który odczuwał. Szukał spojrzeniem jakiś przyczajonych potworów, ukrytych bohaterów, wyczekiwał drżeń i trzęsień ziemi, fali tsunami albo jeszcze innego kataklizmu. Bo przecież byle co by go nie przestraszyło, prawda? A ignorować podpowiedzi szóstego zmysłu zabójcy nie można było. Coś było nie tak. Musiał dowiedzieć się, co poszło wybitnie nie po jego myśli i znaleźć jakiś sposób, żeby to naprawić.
Spodziewając się zagrożeń co najmniej na poziomie smoka zdziwił się, a zarazem bardzo rozczarował, orientując się, co było przyczyną jego nietypowego zachowania. To była ta właśnie dziewczyna. A dokładniej, jej wzrok. Kiedy spojrzał jej bezpośrednio w oczy, znów przeszły go dreszcze. Zacisnął szczęki, obiecując sobie, że nie przerwie kontaktu wzrokowego, że nie odpuści. Jego determinacja była wielka, jednak to wciąż było za mało. Przez chwilę miał wrażenie, jakby ktoś wyłączył mu zasilenie w mózgu, jakby ktoś ukradł tą bardzo ważna chwilę z jego życia, w której jednak spuścił spojrzenie. Poddał się i odwrócił wzrok niemal zupełnie bezwiednie. Kiedy ponownie ocknął się i wróciła mu jasność myślenia, zorientował się, że wpatruje się w zielony śmietnik stojący nieopodal.
Postanowił spróbować jeszcze raz. Żadna tam durna baba nie przestraszy go przecież i nie weźmie nad nim góry! Chciał ponownie spojrzeć jej w oczy, ale w momencie, kiedy jego gałki oczne wykonały minimalny ruch w jej kierunku, jego narząd wzroku się zaciął. Jego oczy ponownie zatrzymały się w martwym punkcie niby zastopowane blokadą. Wewnętrzną blokadą. Bowiem samo wspomnienie tego spojrzenia i jego ciężaru wystarczyło by zatrzymać go w miejscu. Znów przeszły go dreszcze. Wnętrzności związały się w ciasny supeł, żołądek wykonał koziołka, przez co go nawet zemdliło. Nie był w stanie się podnieść po tym przegranym pojedynku.
Jej spojrzenie nie było wcale bazyliszkowe. Nie patrzyła na niego z zawiścią, odrazą, żalem czy czym tam jeszcze. Właściwie jej wzrok był pozbawiony żadnego wyrazu. I to było w tym wszystkim najgorsze. To było spojrzenie martwych, pustych oczu w żywym i poruszającym się ciele. Chodzący paradoks biologiczny. Ale to nie był koniec. To nie było zwyczajne spojrzenie zdechłej ryby. Za tym wejrzeniem nieboszczyka kryło się coś więcej. Coś mrocznego, głębokiego, ciemnego, przerażającego... zimnego. Cholernie zimnego. Wręcz pulsującego przejmującym chłodem na odległość, który powodował te nieprzyjemne dreszcze.
No, jeśli Tareo musiał wytrzymywać z nią tak na co dzień, to faktycznie nic dziwnego, że miał o niej opinię taką, jaką miał...
Mężczyzna podniósł wzrok dopiero, kiedy wspomniana dwójka odwróciła się już od niego i odeszła spory kawałek. Wpatrywał się przez jakiś czas w malejące plecy czerwonowłosej rzucając z niezadowoleniem własną wargę. W końcu poczuł metaliczny smak krwi, który go nieco otrzeźwił.
"Co jest z tą babą nie tak?" - zapytał sam siebie.

*** 

Następnego dnia wrócił do swojej kryjówki później niż zwykle. Walka z jednym z bohaterów, którą sobie na dzisiaj zaplanował, przeciągnęła się w czasie. Musiał przyznać, że nie docenił Watching Mana. Nie, żeby był to jakiś specjalny problem, ale nie był to i powód do radości. Pojedynek nie należał do tych najciekawszych, obyło się bez fajerwerków. Przeciwnik był zacięty i Garou nauczył się od niego co nieco, ale po pewnym czasie ekscytacja w nim opadła, zostawiając miejsce wyłącznie na irytację i naglącą chęć zakończenia tych pląsów na cztery łapy jak najszybciej.
Westchnął i uwalił się w swoim prowizorycznym barłogu zakrywając przy okazji twarz przedramieniem. Przez tego kundla nie zdążył pójść do parku. Było późne popołudnie, więc Tareo zapewne skończył już zajęcia w szkole dobrych parę godzin temu i wrócił do domu. Dzieciak zazwyczaj czekał na niego po lekcjach w parku, jednak białowłosy nie podejrzewał, żeby mały wykazał się aż tak wielką cierpliwością i determinacją tylko po to, żeby się z nim spotkać.
Zmarszczył brwi. Co to go tak właściwie obchodziło? Tareo mógłby czekać na niego w tym przeklętym parku i tydzień. I co? Zmieniłoby to coś w jego życiu? Prychnął, orientując się, że popadł ostatnio w jakąś dziwną rutynę, którą podporządkowywał planowi zajęć chłopca. Wstawał rano, rozciągał się, rozgrzewał, poprawiał opatrunki, jeśli trzeba było lub opatrywał głębsze rany, które otworzyły się i zaczęły krwawić przez noc. Później udawał się na łowy. Tropił i dopadał swoją ofiarę. W drodze powrotnej wpadał gdzieś na szybkie śniadanie, gdyż zazwyczaj nie odczuwał głodu przed południem. Po posiłku szedł do parku, w którym spotykał Tareo. Wspólnie przeglądali zbiór bohaterów i marnowali dobre kilka godzin na bredzeniu o niczym i ofukiwaniu jeden drugiego. Kiedy nadchodził już czas powrotu do domu dla dziecka, Garou wracał do swojej kryjówki i planował następne łowy, przyswajając i analizując informacje zdobyte z pożyczonej książki. Jeśli pojedynek w godzinach porannych nie był zbyt wymagający, zdarzało mu się jeszcze ćwiczyć wieczorem lub wypróbowywać nowe, podpatrzone techniki i dostosowywać je pod swoje potrzeby i możliwości. Jeśli był zmęczony lub ranny, znów zmieniał opatrunki i wychodził od razu w poszukiwaniu czegoś na kolację. I tak było codziennie. Dzień za dniem. Już od jakiegoś czasu. Westchnął. Jak mógł dopuścić do tego, żeby funkcja Łowcy Bohaterów stała się dla niego tak nudna niczym etatowa praca w biurze? Nie, wróć. On lubił to, co robił. Naprawdę lubił. Oddawał się swoim zajęciom i walkom całym sercem. Dobrze się bawił mierząc się z innymi, tak samo jak i podczas spotkań z Tareo. Nie zmieniało to jednak faktu, że popadł w rutynę. A to niedobrze. Bardzo niedobrze. To niebezpieczne. Rutynę łatwo odgadnąć i przewidzieć. A jeśli ktoś go przejrzy, będzie wiedział, gdzie go szukać, jakie są jego słabe strony. A on nie mógł na to pozwolić. Nie mógł dać się przechytrzyć. To on był tu łowcą, nie zwierzyną. Co się stało z jego niemal zwierzęcym instynktem i potrzebą zabijania? Gdzie zapodział się ten dziki pierwiastek jego natury, który kazał mu przemieszczać się z miejsca na miejsce, szukać nowych konkurentów, walczyć, pozostawać nieprzeciętnym i nieprzewidywalnym? 
Dlaczego w ogóle poświęcał tyle uwagi temu zakichanemu bachorowi? Zamyślił się. Z pozoru niby nic ich nie łączyło, jednak w jakiś sposób białowłosy doszukiwał się obrazu samego siebie sprzed lat, kiedy spoglądał na Tareo. Przypominał mu się ten zaszczuty, słaby chłopiec, który został wybrany spośród uczniów jego klasy do ogrywania "tego złego", do bycia potworem - czyli w gruncie rzeczy do bycia kopanym i wyzywanym, bo przecież te inne, bardziej lubiane i popularne dzieciaki musiały mieć się na kimś wyżyć. Przypominał sobie tę rażącą niesprawiedliwość, kiedy nawet nauczyciele nie stawali w jego obronie, z góry zakładając, że każda kłótnia czy bójka była jego winą, gdyż przecież to było oczywiste, że jedne dzieci były bardziej problematyczne od innych. Te bardziej wymagające są zazwyczaj mniej lubiane przez rówieśników. I tyle. Taka kolej rzeczy. Co roku, w każdej klasie i w każdym roczniku działo się to samo. Więc wszystko było w porządku. A raczej byłoby, gdyby tylko Garou potrafił przystać na takową kolej rzeczy i się do niej przyzwyczaić, przystosować. Bo inne, starsze już od niego dzieciaki, tak przecież robiły. Nie miały innego wyboru. Akceptowały swoją pozycję społeczną tylko po to, żeby móc stać się częścią społeczeństwa, nawet jeśli ów społeczeństwo nie dawało im w zamian nic korzystnego. Grunt to jednak się nie wychylać. W końcu nie możesz odstawać od reszty, prawda? W przeciwnym razie grozi ci samotność, a nawet osamotnienie.
On jednak wybrał tę oto samotność zamiast przynależność do wspólnoty, która w jego mniemaniu wyłącznie go skrzywdziła. I krzywdzić dalej zamierzała. On się na to nie godził. Mało tego, postanowił im wszystkim się nawet odgryźć. Z nawiązką. Sam. Jednostka przeciwko całemu zrzeszeniu ludzi. Brzmiało niemożliwie, niewykonywalnie. Jednak jakoś mu to szło. Miał swoje zamiary i cele, i jak na razie odhaczał je jeden po drugim ze swojej listy.
Stał się potworem. Kiedy był człowiekiem, był zmuszony do wcielania się w rolę straszydła ku zadowoleniu i rozrywce innych. Nikt jednak nie zawracał sobie przy tym głowy jego uczuciami. Miał się poświęcić. Zacisnąć zęby i przez chwilę poudawać. Przecież chwila aktorskiego kunsztu jeszcze nikogo nie zabiła, prawda?
Nie był, co do tego taki pewien. Wydawało mu się, że właśnie podobne zachowania, tym bardziej w tak młodym wieku, zabijały osobowość dręczonej jednostki. "Ten zły" musiał chować swoje prawdziwe emocje i tańczyć tak, jak zagrali mu inni. Uważał, że przez podobne praktyki tacy ludzie tracili poczucie własnej wartości i zmieniali się jak kameleon wraz z tym, jak zmieniało się również ich towarzystwo. Może ktoś mógłby się wykłócać, że ostatecznie były jakieś plusy tej sytuacji, że podobne osoby uczyły się zręcznie manipulować ludźmi dookoła siebie, że stawali się "smooth talkers", co mogło przyczynić się do rozwoju ich późniejszej kariery i tak dalej... może i tak. Ale może i nie. Poza tym, co ci po tej karierze czy pieniądzach, których zdobędziesz odgrywając swoje teatrzyki przed innymi, kiedy tak naprawdę nie wiesz, kim jesteś? Stajesz się kukłą. Odgrywasz tylko narzucone role, a kiedy nagle braknie osób, którym musisz się przypodobać, kiedy zostajesz sam na sam ze sobą, nie rozpoznajesz nawet własnego odbicia w lustrze.
Garou nie chciał tracić własnej osobowości. Choć, jakby się tak nad tym zastanowić, to chyba i tak jednak ją stracił. Zamiast oddać się powszechnie akceptowalnym normom społecznym, oddał się swojej nienawiści, za którą gonił jak koń wyścigowy. Teraz jednak z jakiś niezrozumiałych powodów ta jego zgryzota nieco zelżała, przycichła, może trochę się wypaliła. I oto leżał na swoim barłogu dywagując nad sensem własnego życia i podejmowanymi działaniami. Widać zamienił stryjek siekierkę na kijek. Jak nie kijem, to pałką. Od tego nie było ucieczki. Czy w tym skażony społeczeństwie istniała zatem w ogóle szansa na zachowanie własnej twarzy i osobowości?
Wątpił.
Niemniej, wszystkie te jego rozmyślania sprowadzały się do jednego wspólnego mianownika. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował temu zaprzeczyć, czuł jakiegoś rodzaju nić porozumienia z Tareo i chciał go bronić - chciał być dla niego kimś, kogo on sam w przeszłości nie miał. Nie chciał być bohaterem. To nie tak, że nagle zmienił stronę barykady. Zwyczajnie chciał uchronić tego dzieciaka od podążania którąkolwiek z dwóch dostępnych dla niego dróg - uległego, zakompleksionego popychadła będącego częścią społeczeństwa lub outsidera wyjętego spod prawa. Zdawał sobie sprawę, że żadna z tych opcji nie była dobra ani kusząca, dlatego chciał uchronić chłopca przed wstąpieniem na którąkolwiek z nich, możliwe, że nawet pomóc mu znaleźć nowy kierunek i cel, do którego mógłby dążyć. Chciał być dla niego ucieleśnieniem własnych snów, domniemając, że Tareo mógł marzyć o spotkaniu kogoś, kto w końcu stanie po jego stronie podobnie jak i Garou w wieku szkolnym. Zdawał sobie sprawę, że zapewne daleko mu do ucieleśnienia wszystkich ideałów dziecka, ale cóż... powiedzmy, że starał się, jak mógł. Nie był czysty niczym łza, a empatia czy dobroduszność były dla niego niemal zupełnie obcymi terminami i mały musiał się z tym pogodzić. Trudno. Ideały nie istnieją i tyle. Przynajmniej zamiast drżących mrzonek, Garou starał się zapewnić mu faktyczne wsparcie i podpowiadać na tyle mądrze, na ile nauczyło go radzić sobie życie i różne doświadczenia. 
Cieniutki głos podświadomości, który usilnie starał się zignorować, podpowiadał mu, że wcale nie stał się potworem, tak jak to sobie wmawiał. Wciąż znał empatię i dobroduszność. Miał bijące, ludzkie serce, które można było zranić lub zawieść, choć zwyczajnie starał się nie dać tego po sobie poznać. Udawał, że zamienił swoje serce w głaz, jednak to nie była prawda. Dowodem tego była chociażby ta ogarniająca go aż do teraz nienawiść i poczucie zdrady, za to jak został potraktowany przez innych, zanim zdecydował się dołączyć do dojo Silverfanga.
Czasami rozmyślał też o staruszku. Oczywiście był to dla niego "zakazany" temat, od którego zawsze uciekał, jednak zdarzało się, że kiedy pozwalał myślom wędrować tam, gdzie chciały, te wygrzebywały z jego pamięci uśmiechnięty obraz Banga - póki co prawdopodobnie jedynego przychylnego mu człowieka na Ziemi. Dobrego człowieka, którego on sam zdradził. Opluł i ugryzł rękę, która została wyciągnięta do niego w pomocnym geście. Bywało, że tego żałował. Że żal za własne występki, butę i brak posłuszeństwa sprawiały, że chciał wyć do księżyca, a następnie wrócić do dojo i pokornie błagać na kolanach o wybaczenie. Uprzednio przygotowawszy się na wymiar surowej, należytej kary, rzecz jasna. Szybko potrząsnął jednak głową, ponownie odrzucając od siebie myśl o odgrywaniu roli syna marnotrawnego. Nie. Po prostu nie. Klamka zapadła. Podjął decyzje. Takie a nie inne. I musiał pozostać im wierny. Podważanie własnych racji nie mogło mu przynieść nic dobrego. Dlatego właśnie nie mógł oglądać się dłużej za siebie.
Nawet jeśli Sliverfang w istocie był mu niczym ojciec...
...za którym nawet czasem tęsknił - do tego nie przyznałby się nawet, gdyby zdzierali z niego żywcem skórę. O tym miał dowiedzieć się nikt i nigdy. Ale taka właśnie była ukryta prawda, którą próbował zakopać głęboko w sobie.
Żeby odwrócić swoją uwagę od tkliwego tematu byłego mistrza, zmusił się do rozmyślania nad tym, w jaki sposób mógłby znów stać się silniejszy. Bo o to mu przecież chodziło. Żeby rosnąć w siłę. Poza tym, staruszek również był silny, więc to był łatwy temat, na który można było zręcznie przeskoczyć. Z wspominania silnej osoby do generalnego rozmyślania na temat potęgi i potencjału. Proste, prawda?
Kolejną rzeczą, do której Garou by się nigdy otwarcie nie przyznał, był fakt, iż wciąż podziwiał swojego byłego nauczyciela. Bang był nieprzejednanie silny i białowłosy nie raz i nie dwa zastanawiał się nad źródłem tejże siły. Czy istniała możliwość, żeby Garou również czerpał z tego samego źródła? A jeśli tak, to czy mógłby dzięki temu przewyższyć swojego mistrza?
Czasem jednak miewał chwile zwątpienia, w których nie wiedział czy mianowanie samego siebie "silnym" nie było lekkim nadużyciem. Bo jakby się tak nad tym zastanowić, to siła mogła zostać zdefiniowana jako moc do pokonywania trudności. W takim razie wszyscy ci, którzy byli kiedyś podobnie dyskryminowani jak i on w szkole, byli tak naprawdę niesamowicie silni. Dlaczego? Bo stawili czoła wyzwaniom stawianym im przez społeczeństwo, jakoś się do nich dostosowali, przebrnęli przez nie, przetrwali i wciąż szli przed siebie. A co on zrobił? Uciekł. Uciekł w swoją nienawiść, poczucie zranienia i osamotnienia, podczas gdy inni potrafili wznieść się ponad własną krzywdę. Czy nie wypadał w takim razie na tle wspomnianych innych co najmniej żałośnie? To, że miał mięśnie i był wysportowany to jedno. Siła fizyczna nie czyniła jednak z niego jeszcze osoby silnej. Bo siła fizyczna to tylko część składowa większej, niepojętej idei siły. Czasem braki w sile mięśni nadrabiane były przez siłę umysłu. Ile razy widział już słabeuszy, których pokonał, którzy powinni już dawno zemdleć lub nawet się wykrwawić, a mimo to wciąż pozostawali przytomni, a nawet próbowali się poruszać, dalej walczyć, mimo iż ich ciało już zawiodło. To była potęga siły woli i umysłu. Obawiał się, że tego może mu któregoś dnia zabraknąć...
Jego coraz mroczniejsze rozmyślania przerwał jękliwy dźwięk towarzyszący rozsuwaniu metalowych, pogiętych drzwi stodoły, w której się ulokował. Tak odpłynął myślami, że nawet nie zauważył, kiedy ktoś go podszedł, a w dodatku postanowił wejść głównym wejściem jakby nigdy nic, jakby wchodził do własnego mieszkania po dniu pracy. Mężczyzna zerwał się na równe nogi. Przyjął pozycję, spiął mięśnie, w każdej chwili gotowy do natychmiastowego ataku lub obrony. Zaklął pod nosem. Krew uderzyła mu do głowy, gąg tętna odezwał się w skroniach, które zapulsowały boleśnie. Czekał na moment, w którym nieproszony gość się objawi. Dlatego jakież było jego zdziwienie, kiedy w szparze drzwi, w wąskim promieniu późno popołudniowego słońca zobaczył pulchnął twarz Tareo, jego szeroko rozwarte w strachu, szkliste od łez oczy, zaciśnięte w wąską kreskę duże usta i nerwowo ściągniętą monobrew pod obciętą na garnek grzywką. Rozpoznając intruza, odetchnął głęboko, rozluźniając się. Szum krwi w uszach zelżał, jednak nie znikł zupełnie, gdyż białowłosy rzadko kiedy pozwalał sobie całkowicie opuścić gardę. Wszak nie wiedział, co kryło się dalej za metalowymi drzwiami. Nie, żeby podejrzewał dzieciaka, że ten zaczaił się na niego z szajką bohaterów, którzy chcieli go skosić niczym wiosenną trawę, ale przezorny, zawsze ubezpieczony. To przed chwilą, to odpłynięcie gdzieś daleko myślami, to tylko jednorazowy wybryk, za który i tak wymierzył już sobie mentalny policzek i się zbluzgał. Może nawet kilka policzków, ot tak, żeby się otrzeźwić, gdyż na kawę w środku lasu nie mógł liczyć. A szkoda.
- Co ty tu robisz, kuso gaki? - zapytał.
Chłopiec, nieprzyzwyczajony jeszcze do ciemności panującej w szopie, aż podskoczył ze strachu na brzmienie głosu mężczyzny.
- To ty, jijii! - krzyknął i z ulgą, i z oskarżeniem zarazem. 
Tym razem nie zwrócił mu nawet uwagi na to, jak go nazwał. Może nie miał siły, zmęczony po całym dniu i prowadzeniu nieprzeciętnie głębokich rozmyślań, a może zwyczajnie uznał, że to bez sensu i szkoda strzępić sobie język, gdyż młody był najwidoczniej niereformowalny pod tym względem.
- Jak mnie znalazłeś? Śledzisz mnie? - parsknął, siadając na chwiejącej się ławie zbitej z nieheblowanych desek.
- Jakbym nie miał nic innego do roboty... - burknął chłopiec, wchodząc głębiej w ciemność i podchodząc do swojego rozmówcy. - Chłopacy kazali mi sprawdzić, kto wszedł do naszej kryjówki... - wyjaśnił.
- Waszej? - zdziwił się. - Wybacz, mały, najwyraźniej przejąłem waszą miejscówkę - wyszczerzył się krzywo, gdyż w istocie nie zamierzał się stąd wynosić.
Opuszczona szopa stojąca niemal w lesie była dobrym miejscem na sen i regenerację sił. Okoliczne tereny były niegdyś polami uprawnymi, jednak zostały porzucone przez uciążliwą aktywność potworów pojawiających się w tych stronach aż nazbyt chętnie. Pola zarosły, przemieniając się niemal w las. Wciąż chude i patykowate drzewa nie dawały idealnego schronienia, ale od tego miał przecież ściany obłażące czerwoną farbą olejną drewniaka, za którymi pozostawał niewidoczny. Dookoła aż roiło się od krzewów i drzew obsypanych owocami. Odzyskane przez matkę naturę tereny stawały się coraz bardziej atrakcyjne dla zwierzyny leśnej, która trafnie uderzona kamieniem mogła posłużyć jako prowiant dla nowego osadnika. Słowem, jedzenia dookoła nie brakowało. Zdarzało się także, że w okolicy pojawił się jakiś mniej apetyczny kąsek w postaci jakiegoś zmutowanego wybryku natury, którego Garou musiał uśmiercić głównie ze względu na ich przedłużające się, przerysowane przedstawienia, ale nie narzekał. Bestie kręcące się w tych okolicach nie były zbyt wymagające, co najwyżej może wygadane. Niemniej, większość podobnych królów świata, a nawet Wszechświata można było uciszyć jednym kamieniem podobnie jak i zwierzynę leśną.
Buda, w której zaszył się Garou, mieściła się na odludziu, więc nikt mu tu nie przeszkadzał. Z drugiej strony, znajdywała się ona na tyle blisko miasta, że mógł bez problemu codziennie pokonywać odległość dzielącą go od miejsca, w którym osiedlili się ludzie. To również było ważne, gdyż gdzieś w końcu musiał dopaść bohaterów, na których polował, prawda? Wszak nie mógł oczekiwać, że ci sami do niego przyjdą albo będą się któregoś razu pałętać bez celu po jakiś bezdrożach.
Słowem, ta kryjówka była dla niego wręcz idealna. O lepszą prosić by nie mógł. Tak się jednak złożyło, że nie był jedynym, który upatrzył sobie tę zapuszczoną szopę - było to również sekretne miejsce zabaw Tareo i jego spółki. Garou musiał niestety wyrzucić stąd dzieciaki, gdyż jego bezpieczeństwo i azyl, w którym odpoczywał, były dla niego ważniejsze niż polowy plac zabaw dla jakiś smarków. Nie zamierzał odstępować tego miejsca.
- No nie, jijii, nie mów tak! Musisz stąd iść! - rozkazał Tareo.
- Wyrzucisz mnie? - zaśmiał się. - Chcesz się zmierzyć? - parsknął śmiechem. Dzieciak naburmuszył się. - No, już, nie bocz się - podniósł ręce w uspokajającym geście. - Coś mi nie wygląda, żebyś pisał się z własnej woli na tę misję zwiadowczą - zauważył. - Wciąż trzęsiesz się jak galareta - wytknął mu.
- No bo... - bąknął mały. - No bo ja nie chciałem... Nikt nie chciał. Wszyscy się bali... No bo nie wiedzieliśmy, co lub kto wlazło do naszej szopy - usprawiedliwił się. - A to okazało się, że to tylko ty, jijii - odetchnął z ulgą.
- Nikt nie chciał iść, więc znowu wysłużyli się tobą, żebyś poszedł i sprawdził? - zgadywał. Chłopiec niechętnie przytaknął. - Ech, ależ z ciebie baba... - przewrócił oczyma.
- Wcale, że nie! - zaprzeczył ostro. - Wszyscy się bali!
- Ale ostatecznie to ty poszedłeś, bo zostałeś do tego zmuszony. Nie dlatego, że miałeś najwięcej odwagi, ale właśnie dlatego, że miałeś jej najmniej. Nawet nie po to, żeby stanąć oko w oko z tym, co mogło się tu ukrywać, ale żeby przeciwstawić się swoim kolegom - wytknął mu. - A co byś zrobił, gdybym to nie ja się tu ukrywał, tylko jakiś potwór? - odpowiedziało mu wymowne milczenie. Tareo wbił spojrzenie w czubki własnych butów. - No właśnie... - westchnął. - Co by powiedziała twoja siostra, gdyby się o tym dowiedziała? - na wzmiankę o jego opiekunce, Tareo momentalnie podniósł wzrok i spojrzał na swojego rozmówcę z czystym przerażeniem wypisanym na twarzy.
- Nic jej nie mów! - pisnął.
- Nie zamierzam - prychnął. - Wątpię jednak, żeby się na ciebie złościła. A nawet jeśli, to tylko dlatego, że się o ciebie martwi - wyjaśnił. - Rozumiesz? - dzieciak przytaknął niemrawo.
Nawet będąc zaaferowanym rozmową, usłyszał kolejnych nadchodzących intruzów. Czyżby była to reszta grupy Tareo? Nie. Kroki były zbyt ciężkie jak na dzieci, zbyt równe jakby to maszerowali żołnierze. Poza tym, usłyszał charakterystyczny, cichy szczęk metalu. Broń. Nadchodzący mieli broń. A to oznaczało jedno - jego czarnowidztwo się sprawdziło i bohaterowie znaleźli go przez ten marazm i rutynę, w którą ostatnio popadł. No i masz babo placek. A było tak pięknie. Zbyt pięknie. Ponad to, jakby tego wszystkiego było mało, trzeba było przyznać, że bohaterowie wybrali sobie niezły moment na odwiedziny. Akurat teraz, kiedy przypałętał się tu też Tareo, który niechybnie znalazł się przez to w niebezpieczeństwie. Szlag by to. Nie było co się łudzić, że dybiący na jego skórę idioci w lateksowych ciuszkach wezmą poprawkę na dziecko. Sam fakt, iż wyczuł ich z takiej odległości świadczył o ich braku profesjonalności. Mogli nie być wprawionymi skrytobójcami, ale odstawili fuszerkę jeśli chodzi o skradanie się. To mogli być bohaterowie klasy B, najwyżej A. Nikt interesujący. Nikt godny nazwania zdobyczą. Niemniej, te wiedzione tu zawiścią i wizją wybicia się w rankingu ciołki wciąż stanowiły zagrożenie dla chłopca. Nie mógł pozwolić, żeby coś mu się stało. Jakby nie patrzeć, z jego winy. Bo te błazny znalazły się tu z jego powodu. Musiał coś wymyślić. Musiał obronić Tareo. Innej opcji po prostu nie widział.
- No to ja już chyba pójdę... - mruknął trochę zawiedziony chłopiec. - Powiem chłopakom, żeby poszli na plac w parku...
- Czekaj - mężczyzna zatrzymał go gwałtownie. Zdziwione dziecko podniosło na niego zaskoczone spojrzenie. - Chcesz stać się silniejszym prawda? - Tareo przytaknął. - Więc co ty na to, żebym udzielił ci dobrej rady w tej kwestii, a ty w zamian pokażesz mi swój zbiór bohaterów? - zapytał. - Masz go przy sobie, prawda?
- Mam - chłopiec skinął mu głową. - Ale dlaczego tak nagle...?
- Potrzebuję go - przerwał młodszemu.
- No dobrze... - Tareo podał mu książkę, o którą prosił.
Garou podszedł do ściany i wyjrzał przez szparę między deskami identyfikując i licząc wrogów. Kręcił się od ściany do ściany, wertując książkę. Szybko przebiegał wzrokiem po linijkach tekstu przyswajając najważniejsze informacje i próbując wyjść z jakimś planem na szybko.
Wtem dało się słyszeć salwę strzałów. Póki co, na całe szczęście, ostrzegawczą. Dzieciak ponownie struchlał i skulił się w sobie. Spojrzał przestraszony na białowłosego.
Jijii, ktoś jest na zewnątrz! - pisnął.
- Wychodź, Łowco Bohaterów! - rozległ się krzyk z zewnątrz. - Pewnie już wiesz o naszej obecności, więc wyjdź i zmierz się z nami w uczciwej walce! - zagrzmiał Death Gatling, bohater klasy A, ósmy w rankingu.
Garou cmoknął niezadowolony. Za mało czasu. Normalnie poradziłby sobie z tymi pajacami bez problemu, ale wciąż był ranny po walce w Watching Dog. Poza tym, miał na głowie także Tareo i jego bezpieczeństwo. No i na dokładkę, wyglądało na to, że tym razem bohaterowie nie walili szturmem na oślep, naiwnie licząc na najlepsze, ale przyszykowali zasadzkę. Teorię tę potwierdzała nie tylko ich liczebność, ale także rozstawienie. Czterech z przodu, dwóch z tyłu i po jednym od każdej strony. Każdy przygotowany do ataku, właściwie w blokach startowych. Nie było możliwości, żeby się przez nich przebić z dzieciakiem na plecach i to w dodatku bez szwanku i narażania życia nieletniego. Psiakrew. Trzeba będzie improwizować.
- Schowaj się gdzieś - syknął przyciszonym głosem do chłopca, oddając mu jego własność. - Dobra, wychodzę! Tylko nie strzelaj do szopy! - odezwał się głośniej, tak, żeby jego oprawcy na zewnątrz mogli go usłyszeć.
- Współpracujesz? - parsknął Stinger, bohater klasy A, dziesiąty w rankingu. - Czy to ma oznaczać, że się poddajesz? - wyszczerzył się krzywo.
- Chciałbyś - wykpił go Garou, przyplajstrowując sobie do twarzy zarozumiały i arogancki wyraz twarzy, jakby stawał do walki kwitnący niczym wiśnie w okresie hanami bez żadnych zobowiązań. - Po prostu jakoś nie widzi mi się, żebyście podziurawili mi wygodne wyro, do którego wracam po każdym polowaniu - wzruszył ramionami.
- Możesz się puszyć, ale wyglądasz na osłabionego - zauważył Death Gatling. - Z tej racji zabierzemy cię żywcem do Związku Bohaterów, żebyś tam na przesłuchaniu wyjawił swoje motywy i współspiskowców - zadecydował podniosłym, niemalże uroczystym tonem.
"Dlaczego oni zawsze muszą tak przemawiać, jak jacyś natchnieni, nawiedzeni poeci?" - przeszło mu przez myśl. - "To takie irytujące...".
- Jakże miło z waszej strony, że postanowiliście oszczędzić mój nędzny żywot... - odezwał się, udając poruszonego. - Cóż za wielkoduszność i miłosierdzie. Zupełnie jak na prawdziwych bohaterów przystało - parsknął.
- Nie wyjdziesz już z pierdla - odezwał się Wild Horn. - Jeszcze pożałujesz nazywania samego siebie potworem - obiecał bohater klasy B, szósty w rankingu.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca - Garou wyszczerzył się półgębkiem. - Ględzisz tak, jakbyście już mnie mieli, a przecież póki co wciąż stoję wolny - rozłożył ręce. - Jeśli was upoluję, będę miał na swoim koncie już ponad setkę pokonanych bohaterów. Co za ładna, okrągła liczba, prawda? Powinienem dostać jakiś medal, co najmniej dyplom z tej okazji, nie sądzicie? - rzucił arogancko, mimo iż rytm jego serca już nieco przyspieszył.
"Całe życie brnąłem w amoku nienawiści, będąc pewnym, że się przez nią wyrażam, że jest ona jedynie narzędziem, które pozwala mi być sobą. A tu proszę, stoję przed nimi jak Tareo przed swoimi kolegami i noszę fałszywą maskę pewności siebie. Udaję, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę ów wszystko się wali. Tym razem to jednak nie inni zmusili mnie do udawania kogoś, kim nie jestem, lecz ja sam. Czy to właśnie nie dowodzi tego, że droga, którą obrałem, mimo wszystkich moich usilnych starań, doprowadziła mnie do miejsca, którego tak bardzo chciałem uniknąć?" - pomyślał. Kolejne zwątpienie w siebie zatruło jego umysł. Mimo to, nie zamierzał się poddawać ani wycofywać. Nie mógł. Było już za późno.
- No to zaczynajmy w końcu ten bal, bo zarobiony jestem. Nie mogę zmarnować na was zbyt wiele czasu - mruknął, po czym rzucił się do ataku.
Zaczął od lewej. Odbił się od ściany szopy i poszybował niczym pocisk w stronę Gun Gun, bohatera klasy B, czterdziestego trzeciego w rankingu. Gość wyglądający, jakby dopiero co zerwał się z planu westernu, wymierzył w niego szerokie lufy dwóch rewolwerów. Rozdziawił swoją szeroką, prostokątną szczękę, drąc się niczym ranny niedźwiedź. Kule śmignęły w stronę białowłosego, jednak żadna z nich nie zdołała go trafić. Już prawie go miał. Wyciągnął rękę, żeby szybko i sprawnie zakończyć żywot bohatera, jednak w tym samym momencie do akcji włączył się Stinger. Bohater klasy A cisnął w niego swoją nietypową włócznią wyglądem przypominającą pęd bambusa. Atak był szybki, silny i dobrze wycelowany. Zabójczy. Z całą pewnością nie został wymierzony jedynie w celu unieruchomienia Garou - a jeśli już, to w celu unieruchomienia go na dobre. Całe szczęście uczeń Silverfanga zauważył szybującą w jego stronę broń kątem oka i momentalnie obrócił się, unikając pocisku. Niemniej, ostrze zdołało zadrasnąć jego policzek. Poczuł ciepłą krew spływającą po twarzy.
Wylądował twardo w kucki, sunąc z rozpędu jeszcze po ziemi dobre kilka metrów, zanim się zatrzymał. "Było blisko." - pomyślał. Nie miał jednak czasu odpoczywać zbyt długo, gdyż zaraz potem spadł na niego grad zatrutych strzał. Omijał je zręcznie, z wielką szybkością i dokładnością. Odskoczył. Odetchnął głębiej, dziękując sobie w duchu, że przeczytał zbiór bohaterów, zanim zdecydował się włączyć do walki, gdyż w przeciwnym razie mogłoby być z nim krucho.
W tym samym czasie Tareo wciąż tkwił w szopie i przyglądał się całemu zdarzeniu przez szparę między deskami. Ścisnął mocniej w dłoni swoją jak do tej pory ukochaną książkę o bohaterach. Nie rozumiał, dlaczego jego idole atakowali tego dziwnego, jednak niezaprzeczalnie bliskiego mu dorosłego. Czy bohaterowie nie powinni przypadkiem walczyć wyłącznie z potworami? To nie miało sensu... Więc może Garou był złym człowiekiem? Ale gdyby faktycznie tak było, to czy wysłuchiwałby go niemal codziennie, próbując dodać otuchy w swój nieco nieporadny i pokręcony sposób? Czy próbowałby go teraz chronić? Może i Tareo miał dopiero dziewięć lat, ale nie był głupi. Potrafił odczytać intencje białowłosego, nawet jeśli ten próbował ukryć się za cyniczną postawą, prychaniem, wywracaniem oczyma i udawaniem niedostępnego i obojętnego. Cenił sobie Garou i nie chciał, żeby coś mu się stało. Tym bardziej nie chciał, żeby nagle zabrakło go w jego życiu.
Chain'n'toad, bohater klasy A, trzydziesty szósty w rankingu, zaatakował jako następny. Głupie przebranie żaby nie ujmowało jego zdolnościom posługiwania się łańcuchem, którym wywijał niczym lassem. Cisnął w Garou ciężarkiem na końcu ów łańcucha, jednak ten uniknął ataku, cofając się do tyłu. Niemal w tym samym czasie zaatakował Smile Man swoim wielkim młotkiem zwieńczonym żółtą kulą z wymalowaną uśmiechniętą gębą, który wyglądał jak powiększony do kosmicznych rozmiarów młotek do gry na automatach, w których wbijało się świstaki do dziury. Wykonując zaledwie minimalny ruch tułowiem, Garou uniknął i tego ataku i choć wyglądało to łatwo i jakby nie wkładał w to żadnego wysiłku, jego umysł i ciało były napięte wręcz do granicy możliwości. Takie bliskie uniki zawsze niosły ze sobą spore ryzyko i wymagały od groma kontroli, a także dobrej orientacji w przestrzeni i kalkulacji, które pozwalały upewnić się, że walczący faktycznie uniknie ataku, a nie przyjmie go na siebie. 
Równocześnie zaatakowali Wild Horn i Gun Gun. Ostrze miecza gościa, który wyglądał jakby pomylił pole walki ze zlotem fanów Star Trecka, było łatwe do uniknięcia. Wystarczyło ugiąć nogi w kolanach, gdyż oręż był zdecydowanie wymierzony za wysoko - co najwyżej w jego bark, a nie w serce, co pokazywało, że bohater klasy B nie grał tak poważnie jak chociażby Stinger. Z cowboyem było gorzej, gdyż stał on za plecami Garou i ten nie mógł zobaczyć, gdzie była wycelowana broń. Pocisk zmierzał wprost w jego kolano, aby w wybitnie bolesny sposób go unieruchomić. Białowłosy zdążył go uniknąć w ostatniej chwili. Kula rozdarła jednak jego spodnie i otarła się boleśnie o czworogłowy uda. Znów poczuł ciepło zalewającej go krwi.
Wietrząc dobrą okazję, do ataku ponownie włączył się Stinger. Dźgnął włócznią, jednak Garou się uchylił. Próbował odbiec, zwiększyć odległość między nim samym a bohaterami, aby zyskać trochę na czasie, przeanalizować sytuację i wyjść z planem kontrataku, jednak typek w okularach i zielonym dresie zastąpił mu drogę. Widok gościa, który prezentował się, jakby dopiero co zwiał z obowiązkowych zajęć wychowania fizycznego w szkole, tak go zaskoczył, że nie zauważył frunącego w jego stronę łańcucha Żaby. Ciężarek uderzył go w żebra, tak, że omal nie upadł. Skrzywił się z bólu. Usłyszał nieprzyjemny trzask, jakby łamanych kości. Cholera, niedobrze.
Otoczyli go. Smile Man zaatakował ponownie. Za szybko. Garou nie zdążył odskoczyć. Zdążył jednak zasłonić się, więc mimo iż cios odesłał go na dobre kilkanaście metrów w tył i rezultował promieniującym bólem przedramion i ramion, którymi zasłonił o wiele delikatniejszy korpus, nie zrobił mu większej krzywdy. Chain'n'toad znów zaatakował. Tym razem na końcu jego łańcucha lśniła kusarigama. Sierp okrążył go i miał go przeciąć na pół, jednak mężczyzna zdążył wyskoczyć wysoko w górę, unikając poważnej rany ciętej.
Garou szybko analizował. W średnim dystansie Żaba i Smile Man atakowali bez chwili wytchnienia. Ruszył z miejsca, gdyż nie mógł zostać nieruchomo zbyt długo. Chciał ruszyć po okrężnej, żeby się rozpędzić i zaatakować, jednak jego trajektoria została zmieniona przez strzelającego z rewolwerów Gun Guna oraz Shootera, który sprowadził na niego kolejny deszcz zatrutych strzał. Wciąż zajęty unikaniem pocisków, nie miał wystarczająco czasu, żeby uniknąć wszystkich strzał. Wykonał salto, starając się odbić niektóre z nich rozpędem, ale dwie z nich wbiły mu się w okolice prawej łopatki. Niedobrze. Cholera, bardzo niedobrze.
Jeśli odchodził zbyt daleko, stawał się puszką do strzelania do celu dla cowboya i Pana "Elf-Wanna-Be", któremu tylko brakowało jeszcze spiczastych uszu. Death Galting wydawał się najgorszym zagrożeniem z daleka. Tylko jeszcze tego brakowało, żeby i on otworzył swój zmasowany atak altyreryjny. Niemniej, ten póki co tylko stał i obserwował, czekając na odpowiedni moment.
W tym samym czasie gość w zielonym dresie zbierał zatrute strzały. Przez ułamek sekundy Garou przeszło przez myśl, że to jakieś żarty, że ten typek naprawdę wyglądał, jakby zerwał się z jakiegoś planu filmowego i właśnie zbierał porozrzucane rekwizyty do dubla jednej z kluczowych akcji. Kiedy skończył, odrzucił kołczan pełen strzał Shooterowi. A więc pełnił jedynie rolę wsparcia. Nie było dla niego drogi ucieczki. Był otoczony, w dodatku w patowej sytuacji na każdym dystansie. W takim wypadku potrzebował tarczy. I gość w dresie wręcz wybornie się do tej roli nadawał.
Uśmiechnął się maniakalnie do siebie, kiedy wpadł na ten pomysł. Ruszył z miejsca ku okularnikowi, chcąc chwycić go za gardło i się nim zasłonić, jednak ten okazał się dużo bardziej sprawny i zwinny niżby Garou mógłby przypuszczać. Nie dość, że dresiarz odskoczył i uniknął jego ataku, to w dodatku sam wyprowadził cios, zasłaniając się gardą niczym bokser. Stanął w niewielkiej odległości zupełnie nie obawiając się zmniejszonego dystansu od zagrożenia na poziomie smoka.
Wymienili kilka ciosów, jednak żaden z nich nie trafił. Obydwoje unikali zaciśniętych pięści z gracją.
- Widzę, że mnie zlekceważyłeś - odezwał się okularnik. - Może przede mną wciąż długa droga jako przed bohaterem, ale pod względem siły i wytrzymałości, nikt nie ma tu ze mną szans! - zawołał dumnie. - Ciekawi mnie, ile jeszcze wytrzymasz z tymi zatrutymi strzałami... - burknął, jakby oczekując, że Łowca Bohaterów zwali mu się pod nogi lada moment.
Garou nie miał niczego podobnego w planach, jednak musiał przyznać, że zaczynało kręcić mu się w głowie, coraz ciężej mu się oddychało, widok rozmazywał mu się przed oczami, tracił poczucie stabilności i równowagi. Tracił też również na szybkości i celności. Niemniej, nie zamierzał się poddawać. Nie mógł. W końcu w tej pieprzonej szopie wciąż był Tareo!
- Jest osłabiony - zauważył okularnik. - Trucizna zaczyna działać.
- Pewnie teraz sobie myślisz: "to nie powinno się tak skończyć", co? - odezwał się Death Gatling. - To twój koniec. Nie masz się jednak, czego wstydzić. Poległeś wobec najlepszych z najlepszych.
- Heh, nie rozśmieszaj mnie - parsknął. - Nic tu się dla mnie nie skończy - nagle spoważniał, jego głos przemienił się w głęboki i niski warkot, jakby zamienił się w rozwścieczone zwierzę. - I kogo ty tu niby nazywasz najlepszym, co? Jesteście niczym tylko jakąś zgrają przebierańców! - fuknął. - Jeśli wy jesteście najlepsi, to kim niby są bohaterowie klasy S?
- Więc interesuje cię jedynie klasa S? - bohater klasy A ściągnął brwi. - To prawda, że klasa S robi wrażenie, ale my też wiele potrafimy. I dowiedziemy tego najlepiej, pozbywając się niesławnego Łowcy Bohaterów! - zawołał.
Znów ruszyli do ataku. Pierwszy zaatakował Żaba. Jego łańcuch obwiązał się wokół kostki Garou. Szarpnięcie miało go wyprowadzić z równowagi. W pogotowiu, zachodząc go od tyłu, już leciał Smile Man z zamiarem wbicia go swoim młotkiem w ziemię, jednak w białowłosego wpłynął nowy duch. Jeśli wcześniej miał wątpliwości co do własnej siły, to teraz nadeszła najlepsza chwila, żeby się z tej słabości otrząsnąć i jeszcze raz udowodnić, tym razem przed samym sobą, że jednak jest silny. I że nikt nie może się z nim równać.
Jego ciało było wyczerpane i poranione. W jego żyłach płynęła trucizna. Ale za jego plecami znajdywało się dziecko. Cholerny smarkacz, którego musiał obronić.
Chain'n'toad pociągnął, jednak Łowca Bohaterów stał niczym niewzruszony, niczym wrośnięty w podłoże. Używając sztuki nauczonej jeszcze w dojo odbił wielką piłkę Smile Mana i cisnął ją w stronę Żaby. Z bohatera klasy A została miazga. Garou złapał w locie spadające na niego, obecnie niekontrolowane już przez Żabę ostrze sierpa i przeciął linkę, która wiązała żółtą kulę Smile Mana i jego młotek. Użył jej jako tarczy, kiedy Gun Gun zaczął go ostrzeliwać.
- Uważajcie! Ma sierp! - ostrzegł innych cowboy.
"A co, ja to od macochy? Tylko wam wolno posługiwać się waszymi zabawkami?" - przeszło mu przez myśl.
Stanął wyprostowany za piłką, nabrał tchu, a następnie uwolnił chakrę w jednym momencie, wysyłając żółtą kulę w stronę przebierańca z westernu. Piłka trafiła go jak w jakieś przerysowanej i wielce brutalnej grze w dwa ognie. Kula odbijała się od pobliskich drzew jak krążek na blacie stołu Cymber Guya.
- Uwaga! - krzyknął gość w zielonym dresie.
- Ja się tym zajmę! - odpowiedział Wild Horn i przebił kulę Smile Mana, rozbijając ją krótkim ostrzem wysuniętym z przedramienia z jego kombinezonu na drobne kawałki.
Wtedy już było dla niego za późno. Zza rozlatujących się żółtych resztek zobaczył zbliżającego się w nieludzkim tempie Garou, który unieruchomił go łańcuchem odziedziczonym w spadku po Żabie. Chwycił go za klamrę od pasa spinającego jego strój i wyrzucił nad głowę. Zasłonił się w ten sposób od jeszcze jednego deszczu zatrutych strzał, który został w niego wycelowany przez Shootera.
Okularnik cisnął w niego kilkoma kamieniami, jednak mężczyzna złapał je wszystkie zręcznie jedną ręką. Następnie odesłał je w kierunku łucznika, którzy właśnie przymierzał się, żeby w niego ponownie wycelować. Kamienie zostały ciśnięte z takim impetem, że zwaliły drobnego bohatera z nóg i pozbawiły go przytomności.
Stinger zaatakował swoją włócznią niczym rozjuszony byk, ale białowłosy wbił na jego drodze w ziemię Wild Horna jako tarczę. Bohater klasy A zmuszony był zatrzymać się i w rezultacie nawet odskoczyć, żeby z impetem nie przebić ciała wspólnika na wylot.
"Połowa z głowy." - wyszczerzył się do siebie triumfalnie.
Nie zamierzał jednak zacząć już świętować. Wciąż miał jeszcze sporo porządków do zrobienia. Ruszył więc sprintem w kierunku trzech pozostałych bohaterów. Dresiarz, który przez cały ten czas zdecydowanie trzymał się najbliżej niego, ruszył za nim w pogoń.
- Stinger! Pokaż, na co cię stać! - zakrzyknął, atakując.
- Wybrał mnie! Nie wtrącajcie się do tego! - odkrzyknął bohater, przyjmując pozycję do ataku.
W tym samym czasie Garou schylił się po wystający korzeń i z nieludzką siłą szarpnął, wyrywając niemal cały system korzeniowy spod ziemi. Grunt pod nogami bohaterów zatrząsł się, stracili balans. Łowca Bohaterów wykorzystał ten moment, w mgnieniu oka znalazł się przy Smile Manie i znokautował go jednym, celnym kopnięciem w twarz.
- Dobrze, że Stinger jest tak głupi, jak o nim piszą! - zaśmiał się, po prostu nie wierząc, że jego na szybko sklecona, niemalże dziecinna taktyka zadziałała. Gdyby tylko mógł, padłby teraz na ziemię i tarzałby się po trawie ze śmiechu.
- Z drogi! - ryknął Death Gatling do Stringera, otwierając ogień.
Obracające się lufy zautomatyzowanego działa wypluwały pociski tak szybko i o takiej sile rażenia, że ścinały chuderlawe pnie drzew. Garou nadążał jednak, żeby przed nimi uciec. Dopadł okularnika, utrzymując z nim równe tempo, aby szef szajki bohaterów nie mógł strzelać. W innym wypadku poświęciłby sprzymierzeńca, a do tego przecież dojść nie mogło.
Wymienili się kilkoma ciosami. Czy to raczej Garou zadał kilka ciosów. Gość w zielonym dresie próbował się bronić, jednak były uczeń Silverfanga nagle jakby przybrał na sile. Tłukł jak w amoku z siłą rozpędzonego autobusu. Przeszło mu przez myśl, że z taką niepojętą siłą mógłby przebijać ściany gołymi rękami. I właściwie nie był w błędzie.
Dresiarz wyprowadził kilka ataków, jednak żaden z nich nie był celny. Oberwał i to już całkiem porządnie. Zalał się krwią, która zmąciła mu widok. Wypluł wybitego zęba. Ale wciąż stał na nogach.
- Będę z tobą walczył jak równy z równym! - zawołał buńczucznie, biorąc wielki zamach, aby wymierzyć pięścią w szczękę przeciwnika.
- W takim razie powodzenia! - Garou zaśmiał się, a następnie jednym ciosem w twarz zbił okularnika z nóg, posyłając go przy okazji na pobliskie, ostałe się drzewo z takim impetem, że ten aż zapluł się krwią i wypluł kolejnych kilka zębów.
- Nie mogę tego tak zostawić! - zawołał Stinger, ruszając na Łowcę Bohaterów.
- Stinger, stój! To pułapka! - zawołał za nim Death Gatling, ale było już za późno.
Białowłosy uniknął włóczni i wymierzył cios w splot słoneczny przeciwnika. Odebrał mu tym samym dech w piersiach. Spowolnił. Unieruchomił na kilka sekund. Tyle mu wystarczyło. Ponownie korzystając z wyuczonych pod surowym okiem Banga technik, mężczyzna zadawał jeden cios za drugim, aż w końcu jedynie nieprzytomne, połamane i krwawiące ciało bohatera runęło ciężko i bezwładnie na ziemię.
Znów czuł się lepiej. Adrenalina żywo buzowała w jego żyłach. To było cudowne uczucie. Znów czuł się żywy i silny. Nikt nie będzie następował na jego życie. A kto się odważy, ten będzie gryzł piach. Szczerzył się do siebie diabolicznie. Był zadowolony z siebie. Był najlepszy. Ta myśl wynosiła go wręcz na wyżyny nieba.
- Kto by pomyślał, że popełnisz taki błąd i pozbawisz się własnej tarczy? - jego euforię przerwał ostatni z ostałych się bohaterów, który zaszedł go od tyłu.
Cholera, zapomniał się. Dał się za bardzo ponieść. Teraz Death Gatling stał za nim z wymierzoną w jego stroną monstrualną lufą, a on nie miał, gdzie uciec, czym się zasłonić. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że bohater klasy A celował również prosto w szopę. Garou spiął się. Tabun myśli przetoczył się ciężko przez jego umysł. Szukał w tym chaosie czegoś przydatnego, czegoś, co mogłoby mu pomóc wyjść z opresji, wyratować tyłek swój i tego zakichanego dzieciaka z gorącej sytuacji. Lufa już miała zalśnić krótkim płomieniem wystrzału, kiedy nagle coś zaatakowało przywódcę szajki bohaterów od tyłu. Jakiś cień uderzył go w bok głowy, uniemożliwiając mu oddanie celnego strzału. Mężczyzna zachwiał się, ale nie upadł. Niemniej, cios musiał być mocny, gdyż wyglądał na oszołomionego, jakby mu zadźwięczało w uszach. W następnej chwili najprawdopodobniej ten sam cień podskoczył za plecami Death Gatlinga i założył mu chwyt, kiedy ten jeszcze był szoku. Bohater wydał z siebie skrzekliwy jęk, kiedy został odcięty od dopływu powietrza. Zaraz potem został przerzucony przez plecy dusiciela i powalony na płasko na ziemię. Wtedy niespodziewany sprzymierzeniec Garou wylądował ciężko kolanem na klatce piersiowej mężczyzny. Ten charknął i kaszlnął krwią po ciosie otrzymanym w splot słoneczny. Ostatecznie potężny cios w ciemię i jeszcze jeden na poprawkę w skroń, ot tak, żeby się upewnić, że ten nie wstanie, odjęły mu przytomność.
Garou wpatrywał się z niedowierzaniem w znajomą sylwetkę. Niską, przysadzistą dziewczynę w krótkich, czerwonych włosach, którą widział po pojedynku z Lighting Maxem, a następnie w parku, kiedy nawoływała Tareo do domu.
O wilku mowa. Tareo na widok siostry wyparował z szopy jak torpeda i rzucił jej się w objęcia, ściskając jej nogi i pas, jakby ta była jego ostatnią deską ratunku. Dziewczyna pochyliła się i również go objęła.
Białowłosy czuł się skołowany. Skąd ona się tu wzięła? Jak długo tu była? Czemu mu pomogła? To jakiś spisek? A może miała do niego jakiś biznes? Chciała, żeby miał u niej jakiś dług wdzięczności? Niedoczekanie. On się na coś podobnego nie da złapać.
Dezorientacja zastąpiła adrenalinowy buzz, który trzymał go na nogach. W chwili, kiedy był już spokojniejszy, ponownie odczuł działanie trucizny. Tym razem po prostu pociemniało mu przed oczami i padł na ziemię jak długi, jakby rażony piorunem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz