niedziela, 15 kwietnia 2018

Kroniki Przeszłości "Itachi się żeni"

Kroniki Przeszłości

„Itachi się żeni”

Z powodu natłoku zadań shinobi w wiosce Liścia w ostatnim czasie często dostawali samotne misje. Tak też było i tym razem w przypadku Shisuiego. Teleporter miał pozostać nieobecny w Konoha jeszcze przez kilka dni. Tymczasem pojawiło się kolejne zlecenie niecierpiące zwłoki. Z tej racji niepełny skład trzyosobowej drużyny został oddelegowany do wypełnienia pozornie łatwego zadania.
Chika i Itachi mieli towarzyszyć w podróży księżniczce z Kraju Herbaty do Kraju Kłów, gdzie potomkini rodu Wagarashi miała zawrzeć związek małżeński z władcą obcego państwa i tym samym przypieczętować zawarty między nimi sojusz. Kraj Ognia, będąc koalicjantem Kraju Herbaty, był w obowiązku udzielić pomocy sprzymierzeńcowi, gdyż ten nie posiadał swojej własnej wioski ninja. Głowa rodziny Wagarashi ubłagała Hokage o eskortę najlepszych shinobi, którzy aktualnie nie byli zajęci, dla swojej najstarszej córki. I tak oto Ochida i Uchiha wyruszyli ramię w ramię raz jeszcze.
- Nie gap się tak na nią! – wrzasnęła Mitsu, wymierzając cios w ramię chłopaka. Brunet skrzywił się boleśnie, zaciskając zęby, aby nie wydać z siebie cichego jęku dezaprobaty.
- Nie wiem, o co ci chodzi… - mruknął.
- Gapiłeś się na nią! O, właśnie na nią! – piekliła się dziewczyna, wskazując palcem oddalającą się już podróżniczkę, która kierowała się w przeciwną stronę. Kobieta odwróciła się na moment, próbując zrozumieć powód, dla którego przedstawicielka Kraju Herbaty była taka głośna. – No nie! Teraz ona też się za tobą ogląda!
- Nic takiego nie miało miejsca… - próbował oponować Uchiha.
- Nawet się nie tłumacz! Ślepa nie jestem! – czerwona ze złości Wagarashi sapała niczym rozjuszony byk.
Itachi westchnął bezgłośnie, wznosząc oczy ku niebu. Dla niego ta misja nie zapowiadała się lekko…
Brunet przeniósł wzrok na Chikę. Dziewczyna w milczeniu ciągnęła się kilka kroków za hałaśliwą księżniczką i jej ochroniarzem. Niewidzący wzrok utkwiła gdzieś w martwym punkcie między własnymi stopami. Machinalnie poruszała nogami, szorując butami po udeptanym trakcie. Widocznie pogrążyła się we własnym świecie, ignorując irytujące krzyki i ciche strzępy wyjaśnień. Wpadła na plecy towarzysza, nie zauważając, że ten zatrzymał się. Nieco bardziej już obecna duchem spojrzała zdziwiona na długowłosego, jednocześnie rozmasowując obolały nos. 
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- W porządku – skinęła głową i wyminęła go, po czym znów zanurzyła się w swoim wyimaginowanym światku.
- Itachi-chan~! – zaświergotała Mitsu, która nie zawracała sobie głowy jasnowłosą. – Wybaczę ci tą ewidentną zdradę, jeżeli mnie poniesiesz – wyszczerzyła się radośnie. – Nogi mnie już bolą – poskarżyła się.
Brunet wziął głębszy oddech, bojąc się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby ośmielił się odmówić. Obawiał się również snucia jakichkolwiek domysłów na temat swojej nieodległej przyszłości, gdyż ta nie malowała się różowo. Wszak dopiero co zdążyli opuścić wioskę. Z niechęcią chwycił dziewczynę pod kolanami i plecami, unosząc ją. Wolał się nie buntować, gdyż przy takim obrocie spraw prawdopodobnie zostałby zagadany na śmierć. Niewykluczone też, że w ruch mogłaby pójść najstraszniejsza broń, jaką dysponowała Wagarashi – łzy – a Uchiha nie chciał marnować więcej czasu na uspokajanie rozemocjonowanej księżniczki niż było to absolutnie potrzebne. Byli w drodze zaledwie od dwudziestu minut, a długowłosy musiał już znieść trzykrotne oskarżenie o zdradę, dwukrotne wyznanie miłości oraz histerię wywołaną tym, iż nie odpowiadał wystarczająco płomiennie na uczucia, jakimi został obdarzony. 
Szatynka pisnęła uradowana, kiedy jej oblubieniec wziął ją na ręce niczym pannę młodą. Zaplotła ręce na jego szyi, wtulając się w tors osłonięty czarną bluzą z symbolicznym wachlarzem wzniecającym płomień. Itachi zastanawiał się czy ktoś dodatkowo zapłaci mu za spełnianie nie tylko roli prywatnej eskorty, ale także tragarza.
Tymczasem Ochida oddaliła się już znacznie, tym razem wpatrując się niczym zaczarowana w błękitny nieboskłon.

~*~

- To słuchaj, to może zrobimy tak… Hm… - dziewczyna zamyśliła się. – Już na miejscu, podczas ceremonii rzucisz kilka bomb dymnych i mnie porwiesz, co? – w jej oczach rozbłysły iskierki radości. – Uprowadzisz mnie i dzięki temu już zawsze będziemy mogli żyć razem długo i szczęśliwie! – wykrzyknęła entuzjastycznie.
Uchiha resztkami silnej woli powstrzymywał się od walenia głową w kamień, na którym przysiadła Mitsu podczas krótkiej przerwy w podróży. Chłopak był już skonany, chociaż nie tyle samą drogą, co niekończącym się gadulstwem Wagarashi. Co więcej, nie zapowiadało się na to, żeby Chika zamierzała przyjść mu z odsieczą. Zielonooka dziewczyna jakby nigdy nic czerpała wodę z pobliskiego źródełka i nie odezwała się od rozpoczęcia misji ani słowem.
- To jest niewykonalne – ciągnął cierpliwie Itachi. – Nie mogę cię porwać. Jestem ninją z Konohy. Zostałem wynajęty przez twojego ojca. Gdybym nie dopuścił do twojego małżeństwa, sprzeniewierzyłbym się rozkazom, które otrzymałem, co w rezultacie mogłoby się przyczynić do wybuchu wojny między Krajem Ognia a Krajem Herbaty oraz Krajem Kłów – próbował argumentować.
- No co ty! – szatynka machnęła lekceważąco ręką. – Mój tatko by zrozumiał, że miłość nie wybiera! – zaśmiała się szczerze. – Poza tym mógłbyś mnie przecież porwać w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował, kto jest porywaczem, nie? – naciskała. Brunet popatrzył na dziewczynę skonfundowany. – Twoi rodzice z pewnością by mnie polubili!
- Możliwe… - mruknął wymijająco. – Jednak z pewnością nie polubiliby się z faktem, że działałem wbrew otrzymanym rozkazom. Mógłbym mieć przez to kłopoty.
- No ale przecież, jak cię nikt nie zobaczy, to nie będziesz miał żadnych kłopotów! – upierała się przy swoim. – Więc się postaraj, a wszystko będzie dobrze! – uśmiechnęła się szeroko.
Itachi miał już serdecznie dość tej bezsensownej rozmowy, ale wciąż silił się na bycie uprzejmym. Bał się, że gdyby był zbyt ostry, dziewczyna odmówiłaby dalszej wędrówki w jego towarzystwie, co mogłoby ich opóźnić, a zważając na jej gorący temperament, mogłoby skończyć się nawet tym, że trzeba byłoby ją ogłuszyć, żeby w ogóle dotrzeć na miejsce.
Brunet, widząc, że racjonalnymi argumentami nic nie wskóra, postanowił uderzyć w nieco inny ton. Wagarashi kierowały emocje, a nie rozsądek, toteż postanowił użyć wobec niej bardziej uczuciowych wyjaśnień… nawet jeśli te miałby być zmyślone.
- Mitsu… - westchnął. – Widzisz… prawda jest jednak taka, że nie mogę być z tobą, ponieważ ja już mam żonę – rozłożył bezradnie ręce. Księżniczka Kraju Herbaty drgnęła niczym rażona piorunem.
- Ż-żonę…? – wydusiła z siebie z trudem.
- Tak – skinął głową, ledwo powstrzymując się od okropnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta.
Na twarzy szatynki malowało się bezbrzeżne zdziwienie i zawiedzenie. Nie został nawet ślad po szczęściu, którym nieprzerwanie emanowała aż do tej pory. Uchiha zdawał sobie sprawę, że to okrutne z jego strony, ale naprawdę ucieszył się widząc tę zmianę. Zastanawiał się, dlaczego przez tak długi czas próbował używać rozumu, zamiast od razu posłużyć się drobnym podstępem.
- T-ty… - zająknęła się. – Ty kłamiesz! – wykrzyknęła w końcu. – Przyznaj się, od początku miałeś taki plan! Najpierw chciałeś mnie w sobie rozkochać i wykorzystać, a potem zostawić! – zacisnęła drobne dłonie, które nigdy nie zostały skalane pracą fizyczną w piąstki. – Wystraszyłeś się, bo chciałam od ciebie czegoś więcej, nie chciałam pozwolić ci odejść! – wycelowała oskarżycielsko palcem w stronę długowłosego. – Wszystkie kobiety poznane podczas misji tak traktujesz?! – w jej oczach pojawiły się łzy.
Brunet przeklął w myślach. Nie przewidział, że reakcja na te słowa będzie aż tak gwałtowna. Niemniej, teraz nie było już innego wyjścia. Musiał brnąć w to dalej.
- Uspokój się – zaczął łagodnie. – Nie powiedziałem ci tego wcześniej, bo nie chciałem cię zranić. Uwierz mi, Mitsu. Jesteś naprawdę urocza, ale nie mogę zdradzić dla ciebie mojej żony. Nie możesz też wymagać tego ode mnie.
- Nie wierzę! Nie uwierzę w ani jedno twoje słowo, ty kłamco! – zamachnęła się, jednak Itachiemu udało się uniknąć ciosu w twarz. Dziewczyna zgrzytnęła zębami ze złości. – I co? Pewnie teraz ta twoja bezimienna żonka siedzi sobie w wiosce Liścia i czekając na ciebie gotuje obiadki, jednocześnie niańcząc trójkę twoich dzieci, co? – spojrzała na chłopaka z urazą. – Jaki jeszcze kit zamierzasz mi wcisnąć, panie Casanova? 
- Twoje wyobrażenie o niej nie jest do końca trafne… - brunet westchnął, orientując się, że żeby wyjść z jednego piekła, prawdopodobnie będzie musiał rzucić się w objęcia następnego, za co przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę.
Ochida w tym czasie skupiała całą swoją uwagę na przeżuwanym właśnie batoniku energetycznym i nie zamierzała się wtrącać.

~*~

Na noc zatrzymali się w przydrożnym barze, który za odpowiednią opłatą mógł również służyć jako motel. Chika bez większego zainteresowania mieszała pałeczkami makaron w ramienie, a długowłosy ukradkiem połykał większość środków przeciwbólowych, jakie zabrał ze sobą na wszelki wypadek w trasę, próbując poradzić sobie z migreną życia. Między nimi siedziała przygaszona Wagarashi, która wpatrywała się w trzymaną szklankę wody, jakby zaraz miała znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania i problemy. Brunet oddalił się pod pretekstem upewnienia się czy okolica jest bezpieczna, choć tak naprawdę potrzebował chwili ciszy i spokoju, a przede wszystkim samotności.
- Właściwie… jak to się stało? – zapytała półszeptem szatynka. Jasnowłosa podniosła głowę znad miski i spojrzała z niezrozumieniem na dziewczynę siedzącą obok.
- A co się niby miało stać? – zapytała.
- No to… to, że ty i Itachi… jesteście małżeństwem… - wydukała. Ochida aż zakrztusiła się własną śliną z wrażenia i zaczęła kaszleć. Już miała zapytać, co jej chodzi, gdyż jest to nieprawdą, jednak w porę opanowała się. Zdążyła zaledwie otworzyć usta, zanim chlapnęła zbyt dużo.
- Daj mi momencik, dobrze? – uśmiechnęła się pięknie, po czym zsunęła się z wysokiego krzesła i wyszła z lokalu. Rozejrzała się za towarzyszem, który na całe szczęście nie odszedł zbyt daleko, domyślając się, że w niedługim czasie będzie musiał się solidnie wytłumaczyć. – Uchiha, coś ty jej nagadał, co?! – syknęła wściekle, dźgając chłopaka palcem w tors. – To, że dziewczyny latają za tobą jak pszczoły za miodem, to już mnie nie dziwi, ale po cholerę mnie w to mieszasz? – zbulwersowała się.
- Chciała, żebym ją porwał z jej własnego ślubu, to co niby miałem zrobić? – Itachi rozłożył bezradnie ręce. – Powiedziałem jej, że mam żonę, ale nie dała nabrać się na ukochaną czekającą w wiosce – załamał ręce.
- Więc musiałeś się ratować w inny sposób? – zgadywała dziewczyna. Brunet przytaknął. – Ty sobie lepiej pomyśl, co by się stało, gdybyś został wysłany na tę misję z Shisuim – jasnowłosa parsknęła na myśl o chłopaku, który prawdopodobnie zostałby zmuszony do przyznania się do odmiennej orientacji seksualnej. 
- Nawet mi o tym nie mów… - długowłosy wywrócił oczyma.
- Niech będzie, że ci pomogę – zielonooka westchnęła. – Ale tylko i wyłącznie dla dobra misji, żeby nie było! – zaznaczyła. – Bo ta idiotka jeszcze gotowa byłaby powiedzieć „nie” na ołtarzu, powołując się na płomienne uczucie, które żywi do ciebie – zachichotała, na co chłopak westchnął. – A to znacznie pokrzyżowałoby nam plany… - mruknęła. – Dobra, ale co ja tak w ogóle mam jej powiedzieć? – zapytała. – Ona chce wiedzieć, jak to się stało, że jesteśmy „małżeństwem” – ostatnie słowo wyraźnie ujęła w cudzysłów. 
- Nie wiem – sapnął Uchiha. – Zdaję się na twoją wyobraźnię. Cokolwiek jej powiesz, będzie dobrze – pokręcił z niedowierzaniem głową, na co też mu przyszło bycie ninją.
- Jak chcesz – dziewczyna wzruszyła ramionami. – Żebyś tylko potem nie płakał, że coś jej źle powiedziałam – brunet skinął głową, oddając sytuację w ręce Ochidy.
Chika odwróciła się na pięcie i wróciła do księżniczki Kraju Herbaty. Na powrót przysiadła się do niej, przywołując na twarz fałszywy uśmiech.
- Dlaczego wcześniej sama nie powiedziałaś, że Itachi jest twoim mężem? – odezwała się szatynka. – Musiało ci być strasznie ciężko wysłuchiwać tego, jak się do niego zalecałam… - spłonęła rumieńcami. – Przepraszam za to…
- Nie masz za co – jasnowłosa machnęła ręką. – Cóż, my, shinobi, musimy zachowywać ostrożność i dyskrecję. Gdyby któryś z naszych wrogów dowiedział się o naszych bliskich korelacjach, mogłoby to obrócić się przeciwko nam – wyjaśniła. – W świecie ninja nie obnosimy się ze swoimi uczuciami.
- Och! – wydusiła z siebie Mitsu. – Ale wy już dłużej nie musicie się z tym przede mną ukrywać! – zawołała. – Możecie zachowywać się swobodnie! – uśmiech ponownie wpłynął na jej usta, choć nie był on już tak szeroki jak wcześniej. – Naprawdę! Nikomu o was nie powiem! Chociażby mieli mnie nawet torturować! – wykonała gest, który miał imitować zasuwanie zamka błyskawicznego na ustach i tym samym oznaczać, że Wagarashi nie piśnie ani słówka.
„Jasne…” – pomyślała kwaśno kunoichi. – „Wystarczyłoby, żeby ktoś tylko stanął na ten twój lakierowany pantofelek, a już wszystko byś wyśpiewała.” – prychnęła w duchu i na przekór temu uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Dziękuję… w imieniu naszej dwójki – wydusiła z siebie, obiecując sobie, że Uchiha jeszcze jej za to zapłaci. – To bardzo miłe z twojej strony.
- A propos wcześniejszego pytania… Nie opowiedziałaś mi jeszcze, jak to się w ogóle stało, że jesteście parą – zauważyła.
- Ano tak – przytaknęła jasnowłosa. – No, to w sumie dość długa historia, bo znamy się z Itachim od lat… Poznaliśmy się już chyba w akademii, jak nawet nie jeszcze wcześniej… - księżniczka Kraju Herbaty słuchała zafascynowana.

~*~

- Co?... – wydusił z siebie brunet.
- No zamieniłam pokoje, tak, żebyście mogli spać w jednym – wyjaśniła Mitsu. – Całe szczęście właściciel tego zajazdu powiedział mi, że może nam udostępnić jeden z pokojów z dwuosobowym łóżkiem! Czyż to nie wspaniale? – klasnęła w dłonie. – W końcu będziecie mogli spędzić chwilę podczas misji zachowując się jak prawdziwe małżeństwo! – zaszczebiotała.
- Nie, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł…
- Popieram! – wtrąciła się Chika, przerywając swojemu towarzyszowi.
- Niby dlaczego? – zdumiała się szatynka.
- Głównie dlatego, że ktoś powinien pilnować cię nawet w nocy. Z tej racji powinnaś mieć z kimś z nas pokój - wyjaśnił chłopak. – W tym wypadku wygląda na to, że jedyne wyjście zakłada, iż powinnaś mieć pokój z Ochidą – ciągnął dalej. – Więc wy będziecie spać tutaj, a ja w pokoju obok – zawyrokował, na co jasnowłosa energicznie przytaknęła mu pomimo już dość późnej pory.
- Nie wygłupiaj się! – zaoponowała Wagarashi. – Przecież będę spać za ścianą! Nic mi się nie stanie! – upierała się przy swoim. – Poza tym sam stwierdziłeś, że okolica jest bezpieczna, więc nie ma powodów do niepokoju!
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”! – krzyknęła dziewczyna i wyszła z pomieszczenia z trzaskiem drzwi. Zielonooka odwróciła się do długowłosego.
- Ty wiesz, że zginiesz za to tragicznie? – podniosła nonszalancko jedną brew, krzyżując ręce na piersi. – Ciesz się swoimi ostatnimi chwilami życia, Uchiha, bo wraz z tą misją, twój żywot się dopełni – syknęła i wyszła zaraz za rozemocjonowaną dziewczyną, aby choć trochę ją uspokoić.
Itachi westchnął ciężko. Zdawało mu się, że jeszcze nigdy w życiu nie wzdychał tak ciężko i tak często. To była zdecydowanie jedna z najtrudniejszych jego misji…

~*~

Chika wyszła z łazienki. Przerzuciła na plecy wciąż wilgotne włosy i zajęła swoją część dwuosobowego łóżka. Była zmęczona dzisiejszymi przeżyciami, jednak jakimś dziwnym trafem nie mogła zasnąć w obecności bruneta – w dodatku dzieląc z nim łóżko. Po kilku minutach spędzonych na kręceniu się, westchnęła zrezygnowana. 
- Nigdy nie widziałam cię w rozpuszczonych włosach, wiesz? – odezwała się do swojego towarzysza, jednocześnie przeczesując dłonią jego długie pasma włosów. Uchiha posłał jej jedynie przelotne spojrzenie, po czym bez słowa ponownie skupił się na czytanym tekście. Znudzona dziewczyna podniosła się na łokciach i przysunęła do niego. - Co czytasz? – zapytała, nie mając nic lepszego do roboty. – „Nieznane historie Konohy”? – przeczytała tytuł okładki. – Brzmi interesująco… - mruknęła pod nosem.
Przysunęła się jeszcze bliżej i zajrzała długowłosemu przez ramię. Przebiegła spojrzeniem po kilku pierwszych wersach, orientując się, iż była to bardziej powieść niżby opis historycznych zdarzeń. Zauważyła, jak Itachi rzucił jej jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie, jednak znów milczał niczym zaklęty. Pozwolił jej czytać wraz z nim.
Po kilku kolejnych stronach jasnowłosa zaczęła robić się senna. Ułożyła się wygodniej, opierając głowę o ramię bruneta. Ciepło bijące od jego ciała wpływało na nią wręcz kojąco. Pozwalało rozluźnić się spiętym mięśniom i skutecznie odganiało zmęczenie po całym dniu użerania się z rozkapryszoną księżniczką. Zdawało jej się, że przymknęła oczy tylko na chwilę…
Słysząc spokojny, rytmiczny oddech dziewczyny, Uchiha zorientował się, że ta zasnęła. Chciał ułożyć ją na poduszce, lecz kiedy tylko się poruszył, ta mruknęła niezadowolona przez sen. Zrozumiał, że Ochida wciąż spała płytko, więc zdecydował się zmienić jej pozycję dopiero w momencie, kiedy będzie już pewny, że ta odpłynęła głęboko do krainy snów. Postanowił chwilę poczekać. W tym czasie sam oparł skroń na czubku jej głowy i przymknął na moment oczy, aby choćby po części odzyskać utracone siły…

~*~

- Czy już ruszamy do drogi? – zapytała Mitsu, z rozmachem otwierając drzwi do jedynej sypialni z dwuosobowym łóżkiem w całym zajeździe.
Szatynka zdziwiła się na widok wciąż śpiących shinobi z Liścia. Niemniej, widok ten był tak rozczulający, iż na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech.
Para spała wtulona w siebie. Na kolanach długowłosego wciąż leżała otwarta książka, co świadczyło o tym, że ta dwójka czytała wspólnie przed zaśnięciem. Wagarashi przeszło przez myśl, że też chciałaby spędzać w podobny sposób wieczory ze swoim mężem.
Pierwszy obudził się Itachi. Wywindował się do siadu, ciągnąc za sobą wciąż na wpół śniętą jasnowłosą. 
- Słońce już wstało – odezwała się księżniczka z Kraju Herbaty. – Przyszykujcie się do wyjścia – dodała, chichocząc pod nosem. 
Śmieszył ją widok długowłosego, który próbował rozbudzić swoją śpiącą ukochaną. Dziewczyna przecierała pięściami oczy, ziewając rozdzierająco oraz wciąż wspierając się na ramieniu bruneta. Chłopak starał się być stanowczy, jednak jakoś nie wyglądało na to, żeby przesadnie spieszył się z odtrąceniem od siebie jasnowłosej. Z jednej strony było to zabawne, jednak z drugiej po prostu urocze…
…przynajmniej w rozumieniu szatynki, która nie wiedziała, jakie stosunki łączą tę dwójkę tak naprawdę.

~*~

- Jestem głodna – odezwała się księżniczka z Kraju Herbaty, spoglądając w stronę kramu z dango. 
- Możemy się tu na chwilę zatrzymać i odpocząć – zgodziła się Chika.
Uchiha w milczeniu skinął głową. Cała trójka zawitała do niewielkiego sklepu. Przeszli przez zasłonkę z koralików, które zaszemrały obijając się o siebie, tym samym informując właścicielkę przybytku o pojawieniu się nowych klientów.
- No proszę, co za spotkanie! – doszedł ich głos z kierunku, gdzie mieściła się niewielka ławeczka dla podróżnych.
- Shisui! – wykrzyknęła zdziwiona Ochida. – Co tu ty robisz? – podeszła do Teleportera i przywitała się z nim uściskiem. Starszy z Uchihów przytulił dziewczynę, po czym przywitał się z kuzynem jedynie zdawkowym skinieniem głowy.
- Właśnie wracam do wioski – wyjaśnił.
Itachi przeszedł do kontuaru wraz z Wagarashi. Nie przejmując się pogrążonym w rozmowie dwóm pozostałym shinobi, zapłacił za porcję dziewczyny.
Szatynka nie pozostawała jednak tak obojętna. Co i rusz rzucała niepewne spojrzenie w stronę Shisuiego i Chiki znad słodkich, kolorowych klusek. Nie uszło jej uwadze, że jasnowłosa zachowywała się dużo bardziej entuzjastycznie w towarzystwie starszego z Uchihów. Śmiała się przy nim częściej, a jej uśmiech był szczery. Tym razem nie udawała zadowolonej, ale w istocie taka po prostu była.
Mitsu szarpnęła długowłosego za rękaw i odciągnęła go nieco od gawędzącej dwójki, jednocześnie pozostając na tyle blisko, aby wciąż móc słyszeć, o czym ci rozprawiają z taką radością. Wyglądało na to, że brunet o krótszych włosach przechwalał się swoimi dokonaniami podczas ostatniej misji. Mocno przerysowywał swoją bohaterską postawę, z czego zielonooka zaśmiewała się. Wtem Shisui objął po przyjacielsku Ochidę i podzielił się z nią swoją własną porcją dango.
- Nic z tym nie zrobisz? – szepnęła do Itachiego, wskazując dyskretnie głową na pozostałą dwójkę.
- Dlaczego niby miałbym coś z tym zrobić? – zdziwił się chłopak.
- Przecież on ją podrywa! – zbulwersowała się, ledwo panując nad głosem, aby nie krzyczeć.
- Shisui podrywa Ochidę? – uniósł wysoko brwi w geście zdumienia, jednak zaraz cicho się zaśmiał. – Bez obaw. To mój kuzyn – wyjaśnił.
- Kuzyn czy też nie… to nie ma znaczenia! – szatynka jak zwykle uparcie obstawała przy swoim. – Ustawiane małżeństwa nigdy nie są szczytem marzeń, więc nie zdziw się, kiedy twoja żona znajdzie sobie pocieszenie w innych ramionach i nim się obejrzysz z twojego związku zostaną same zgliszcza… - zabrzmiała bardzo poważnie, wręcz niepodobnie do samej siebie.
- Ustawiane małżeństwa… - mruknął młodszy z Uchihów. 
Szybko domyślił się, że Chika posłużyła się tym argumentem w ramach wyjaśnienia łączącej ich relacji, żeby księżniczka Kraju Herbaty dała jej spokój. Brunet zgadywał, że dla młodej Wagarashi małżeństwo z nieznajomym władcą Kraju Kłów, który był o dobre kilkanaście lat od niej starszy, nie było szczytem marzeń i gdyby tylko mogła, zapewne wykręciłaby się od tego. Niemniej, dziewczyna musiała rozumieć, że związek ten został zaangażowany w imię celów wyższych. Miał był gwarantem pokoju i współpracy obu państw. Mitsu zgodziła się poświęcić swoje własne dobro dla dobra ojczyzny. Mimo iż zachowywała się bardzo niedojrzale i była kapryśna niczym małe dziecko, Itachi był pewien, że ta była świadoma powagi sytuacji, w której się znalazła. Z tej racji musiała zrozumieć także sytuację jasnowłosej kunoichi, która poniekąd miała została zmuszona do wyjścia za mąż za Uchihę. Chłopak był pewien, że po usłyszeniu, iż było to ustawiane małżeństwo, a nie związek powstały w wyniku jakiegoś spontanicznego, głębszego uczucia, dziewczyna nie wypytywała już o nic więcej Ochidę. W ten sposób zielonooka uniknęła stawiania się w niewygodnej sytuacji i nie musiała jakoś specjalnie głowić się nad spójną historią ich związku. Wystarczyło przecież powiedzieć, że wszystko zostało zaplanowane przez kogoś innego. To takie proste…
- Spójrz na nią – dziewczyna kontynuowała temat. – Zobacz, jest szczęśliwa. Przy tobie nie była taka ani razu – skomentowała, na co długowłosy drgnął. – Nie zauważyłeś tego nigdy?
Młodszy Uchiha spochmurniał. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że sam nie do końca potrafił określić dlaczego. Przecież nie mógł mieć pretensji do kuzyna o to, że ten potrafił lepiej dogadać się z Chiką niż on sam. Nie mógł też wykłócać się z Ochidą o to, że ta wolała towarzystwo Shisuiego niż jego.
Wcześniej nigdy o tym nawet nie myślał. Możliwe, że coś zauważył, ale ignorował to. Teraz jednak coś się zmieniło. Teraz, kiedy zupełnie obca osoba trzecia wytknęła mu fakt, na który on starał się pozostawać obojętny, coś zaczęło mu przeszkadzać. Może nawet coś zabolało. Ale, na litość miłosiernej Kannon, dlaczego?! Co go w ogóle obchodziły relacje z jasnowłosą? Ot po prostu byli tylko członkami jednej drużyny. Tolerowali się. Czasem się kłócili. Zdarzało im się także niekiedy zgadzać. Do tej pory to mu wystarczało.
Dlaczego więc teraz przestało?
Czuł, że coś w nim, jakaś jego część składowa ulega powolnej zmianie. Wciąż nie do końca rozumiał, na czym ona polegała, ale już mógł zaobserwować jej pierwsze żniwa.
O co w tym wszystkim, do ciężkiej cholery, chodziło?!
Chyba musiał zjeść kilka słodkich dango, żeby pomóc sobie przełknąć ten dziwny niepokój i nagłą frustrację, która go ogarnęła…

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

ROZDZIAŁ XVI


Wyruszyli na spotkanie nieznanemu już o brzasku, żeby móc podróżować możliwie jak najdłużej w świetle dnia. Wszak, jak wiadomo, przechadzki po nieznanym terenie pod osłoną nocy, na którym dodatkowo czekało na nich niezidentyfikowane niebezpieczeństwo, nie należały do zbyt dobrych pomysłów.
Z początku ruszyli z zapałem, w pełni zaalarmowani i gotowi do podjęcia natychmiastowej reakcji. Przygotowywali się do walki za każdym razem, kiedy bardziej porywisty podmuch wiatru poruszał listowiem drzew lub kiedy na ich drodze pojawiła się większa, bulgocząca kałuża czarnej, żrącej substancji, którą wczoraj mogli oglądać także na jeziorze. Itachi rozglądał się dookoła czujnie, wspomagając się sharinganem, jednak po pewnym czasie stwierdził, że tylko bezsensownie wytężał wzrok i marnował chakrę. W pobliżu nic się nie działo. Z tej racji brunet postanowił dezaktywować technikę wzrokową, aby zaoszczędzić trochę sił na później. 
Spodziewali się dzikich i nieokiełznanych bestii wielkości sporego domku jednorodzinnego na każdym kroku, jednak ku ich zdziwieniu tereny leżące na wschód od ziem Nagów wcale nie były takie żywotne i niebezpieczne, jak to opiewały je plotki i pogłoski - lub przynajmniej nie sprawiały takiego pierwszego wrażenia. Wędrowcy wiedzieli dobrze, że pierwsze wrażenie mogło być jednak mylne. Z tej racji wciąż trzymali się na baczności, jednak zdecydowanie opuścili gardę.
Po kilku godzinach wędrówki w ciszy w monotonnym, martwym krajobrazie upstrzonym czarnymi kałużami, wsłuchując się w świst wiatru, każdy zacząłby się nudzić. Chika zaczęła ziewać ze znużenia i automatycznie już przeskakiwała nad niecodziennymi kałużami, starając się zachować równowagę na błotnistym podłożu. Fenomen, jakim była ta niepokojąca substancja, nie robił już na niej żadnego wrażenia.
- Zabrnęliśmy już wystarczająco daleko, żeby spotkać jakieś bestie - odezwał się w końcu Miyabi, którego głos zachrypł od dłuższego czasu tłumienia go w gardle.
- Prawda - zgodziła się dziewczyna. - Pewnie wybił ich ten kwas podobnie jak i inne demony zamieszkujące te terany - wydedukowała.
Jakby na potwierdzenie jej słów zza jednego z krzaków wyłonił się Wani - demon wodny do złudzenia przypominający gigantycznego aligatora. Zwierzę było ciężko ranne, dyszało z trudem i broczyło brunatną posoką z poparzonego podbrzusza gęsto pokrytego bąblami. Na widok trójki śmiałków nie rzucił się do ataku pomimo swojej dzikiej natury i instynktu mordercy ani nawet do ucieczki ze względu na swój fatalny stan. Wani padł ciężko, poddając się, pozwalając krótkim łapom ugiąć się pod jego własnym ciężarem. Rozwarł masywne szczęki, odsłaniając przy tym dziąsła, które powinny być naszpikowane gęsto długimi, ostrymi zębami, ale zamiast tego świeciły w nich teraz poważne ubytki. Wydał z siebie żałosny jęk, wpatrując się w trójkę nietutejszych tak przejmująco, że jasnowłosa nie wytrzymała w końcu i odwróciła wzrok. Mimo iż była to tylko dzika, bezrozumna bestia wiedziona instynktem, ta w jej obecnym położeniu aż do złudzenia przypominała jej Keizo, który umierał w cierpieniu w domu przez długie tygodnie po tym, jak został ranny w jednej z bitew z Krajem Ziemi podczas wojny. Aż się wzdrygnęła.
- Dobij go - wycedziła z trudem.
Uchiha spełnił jej życzenie bez wahania. Dobył miecza dzierżonego na plecach i jednym szybkim, sprawnym ruchem uśmiercił Wani przebijając mu kark, a następnie podrzynając gardło.
- Czy to mięso jest jadalne? - zapytał, spoglądając na zwierzę u swoich stóp.
- Podoba mi się twoje praktyczne podejście, jednak nie polecałbym mięsa Wani na obiad - odezwał się lis. - Jest twarde, żylaste i bez smaku, niezależnie od tego, jak długo byś je gotował - wyjaśnił. - Poza tym nasz przygodny koleżka padł ofiarą tajemniczej zarazy rozpuszczonej w wodzie. Nie ryzykowałbym. Wszyscy moglibyśmy się zatruć - zauważył.
Brunet bez słowa skinął mu głową. Na jego twarzy nie odzwierciedlał się żaden grymas, który mógłby świadczyć o niezadowoleniu wynikającym z faktu, iż drugi mężczyzna pouczył go i wytknął mu błąd, o którym ten zawczasu nie pomyślał. To było dziwne i niesłychane, gdyż zielonooka przyzwyczaiła się już, że jej dwaj towarzysze unosili się swoją męską dumą niemal na każdym kroku. Stroszyli swoje pawie ogony próżności, próbując zaimponować jeden drugiemu. Tym razem jednak było inaczej. Wyglądało na to, że panowie postanowili na chwilę zakopać topór wojenny i współpracować ze sobą, ucząc się jeden od drugiego zamiast konkurować i zwalczać się wzajemnie. Kunoichi nie wiedziała, co jej umknęło, jednak wyglądało na to, że ktoś tu poszedł po rozum do głowy i postanowił jako pierwszy wyciągnąć rękę do zgody - nawet jeśli miało być to tylko czasowe porozumienie i zawieszenie broni. Musieli jakoś dogadać się za jej plecami, żeby ta nie wyśmiała ich zachowania godnego uczniów szkoły podstawowej, jednak nie dorosłych wojowników. 
Ciekawiło ją, kto ugiął swój hardy kark jako pierwszy. Znała ich obojgu wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że żaden z nich nie był zbyt skory do szukania kompromisów. Srebrnowłosy, jako Sōtangitsune, musiał prowadzić negocjacje z wieloma klanami i zapewne nauczył się nieco pokory wraz ze sprawowaniem tej zaszczytnej funkcji, jednak jego niechęć i uprzedzenie do ludzi dyskwalifikowało go z roli potencjalnego białego gołąbka z gałązką oliwną w dziobie będącego symbolem pokoju. Poza tym, demon miał tę przewagę, że mniej lub bardziej znajdował się "u siebie", więc przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, gdzie idą i co się działo wokół niego. Długowłosy nie miał takiego przywileju, dlatego potrzebował nieco więcej pomocy, żeby odnaleźć się w nowej dla niego sytuacji. Jako Uchiha był z lekka pyszny, jednak nie był głupi. Pycha nie przyćmiewała mu umysłu i pozwalała na racjonalne podejmowanie decyzji, nawet jeśli te godziły w jego dumę. 
Po podsumowaniu rachunków wychodziło na to, że to jednak potomek Madary musiał być tym, który zainicjował chwilowe pojednanie. No kto by pomyślał? Interesujące, jak wiele shinobi był w stanie zrobić dla dobra i powodzenia misji...
Po blisko kolejnej godzinie zdecydowali się zrobić przerwę. Z początku zamierzali odpocząć tylko chwilę, jednak nagle z miejsca zrobiło się bardzo zimno i ciemno. Zmierzch nadszedł gwałtownie i niespodziewanie niczym nawałnica. Rozmyty dysk słońca przebijający zza gęstej firanki warstwowych chmur zgasł, zostawiając trójkę wędrowców niemalże w absolutnych ciemnościach. Z tej racji krótki postój zamienił się w przygotowania prowizorycznego noclegu. Piechurzy zaczęli rozglądać się za drewnem mogącym posłużyć za opał do rozpalenia ogniska, jednak wszystko dookoła było wilgotne i nie chciało się palić. W takim momencie suche drwa dołączone do prowiantu, z jakim zostali oddelegowani z zamku księcia Kazuhiko, okazały się być bardzo przydatne. Wkrótce wszyscy zasiedli dookoła paleniska, ogrzewając się przy niebieskim, lisim płomieniu i dzieląc się minimalistyczną racją suchego prowiantu.
- Zimno... - zadygotała Ochida, zdziwiona, zauważając, że z jej ust zaczęła lecieć para, kiedy mówiła.
- Temperatura znacznie spadła - zwrócił uwagę przywódca lisiego klanu. - To chyba oznacza, że w końcu zacznie się coś dziać - prychnął i roztarł cierpnące dłonie, ogrzewając je przy tym własnym oddechem. - Nie możemy tracić czujności.
- Śnieg... - Daichi wystawiła dłoń, na którą spadł pojedynczy płatek śniegu, który następnie szybko zamienił się w kroplę wody i spłynął zimną stróżką pod jej rękaw ubrania.
- Zdaje mi się, że nie są to tereny, w których zbyt często można zaobserwować opady śniegu - założył ninja. - Czy może się mylę?
- Nie, ziemie Nagów faktycznie nie są znane z atrakcji narciarskich - demon wcisnął dłonie, które szybko zaczęły mu marznąć, pod własne pachy, żeby choć trochę się ogrzać. - Panuje tu jednolity klimat i właściwie wszystkie pory roku wyglądają tu identycznie; a więc jest tu cały czas wilgotno, dżdżyście i chłodno - wyjaśnił.
- Zatem mamy do czynienia z kimś, kto nie tylko zatruwa wodę niezidentyfikowanymi kwasami, ale przy tym ma też wpływ na pogodę i potrafi wywoływać jej anomalie? - chłopak potarł nasadę nosa. - W istocie wygląda na to, że następne dni mogą okazać się bardziej interesujące niżby te, którymi cieszyliśmy się dotychczas - stwierdził kwaśno.
Wkrótce temperatura spadła znacznie poniżej poziomu ich komfortu. Wszyscy byli przyzwyczajeni do trudów podróży, jednak chłód widocznie dawał im się we znaki - szczególnie kitsune, który za pan brat miał się z żywiołem ognia i ciężko znosił chłody. Zerwał się mocny, porywisty wiatr, który sprawił, że nawet lisi płomień nieco przygasł i gdyby nie magia, którą był podtrzymywany, zapewne zgasłby zupełnie. W powietrzu zaczęły tańczyć wielkie, białe płatki śniegu, który szybko przykrył wszystko dookoła grubą, puchatą warstwą jak okiem sięgnąć.
- Co to ma, do cholery, być?! - zirytowała się kunoichi, która również nie przepadała za niskimi temperaturami.
- Atrakcje, których wyczekiwaliśmy? - zagadnął długowłosy. - Zdaje się, że warto byłoby postawić barierę - zauważył.
- Niegłupi pomysł - pochwalił srebrnowłosy i chciał dodać coś jeszcze, jednak nie dane było mu skończyć.
Wtem dało się słyszeć niepokojące skrzypnięcie, a zaraz potem potężny konar martwego, uschniętego drzewa rzucił się na nich niczym niezgrabny przeciwnik bazujący na swoich gabarytach. Najwyraźniej podmuch wiatru stał się tak silny, że był on w stanie przewrócić nawet martwe drzewo, którego korzenie niemal doszczętnie zgniły już w zatrutej, rozmokniętej ziemi.
Wszyscy uskoczyli zręcznie przed upadającym konarem. Pech jednak chciał, że ten wylądował dokładnie na ich palenisku, jednocześnie gasząc ogień. Itachi zaczął rozglądać się dookoła i próbował wyczuć jakąś obcą chakrę, jednak na nic zdały się jego starania. Wyglądało na to, że był to zwykły przypadek, zrządzenie losu i psikus natury.
- Nikogo nie ma w pobliżu! Czysto! - zawołał, przekrzykując świst wiatru, żeby jego towarzysze mogli go usłyszeć.
Na przekór jego słowom gdzieś zza czarnej ściany uschniętego lasu podniósł się ogłuszający, przerażający ryk świadczący o tym, że nie byli na tym cmentarzysku jednak zupełnie sami. Wrzask ten z pewnością nie należał do istoty ludzkiej i zdecydowanie musiał wydobywać się z jakiegoś ogromnego gardła, skoro był tak doskonale słyszalny nawet pomimo panującej zawieruchy.
- Pewien jesteś? Ja to bym jednak obstawiał inaczej - parsknął Miyabi. - Zdaje się, że jesteśmy bliżej źródła problemów niżby mogło nam się wydawać...
- Albo inaczej, to, czego szukaliśmy, samo nas znalazło i po nas przyszło - dziewczyna wysunęła swoją własną teorię.
- Idziemy się przywitać? - zaproponował dziedzic sharingana.
- Lepiej, żebyśmy to my przyszli do tego czegoś niżby to coś do nas - zauważył demon. - Chodźmy zatem na tę nocną schadzkę - zawołał raźno.
Sōtangitsune rozpalił kilka mniejszych, błędnych lisich ogników, które zawisły w powietrzu oświetlając drogę śmiałkom. Pozostała dwójka skinęła mu głową i ruszyli przed siebie mentalnie przygotowując się na kolejny, niełatwy pojedynek.

*** 

Adepci wymienili między sobą pełne napięcia spojrzenia. Orochi skinął pozostałej dwójce, przytakując na nieme pytanie, które zawisło między nimi w powietrzu. Uczniowie Isamiego nie mogli uwierzyć, że faktycznie doszło do czegoś podobnego. Nie mogli powiedzieć, że niczego nie zaczęli domyślać się zawczasu, ale kto by pomyślał, że zagrożenie urośnie do tak przerażającej, wręcz przygniatającej skali i rangi? 
Nie zrobili w tej sprawie zbyt wiele, ale koniec końców ich ostrzeżenia i tak na nic by się zdały. Kapłan Demonicznej Świątyni nie był głupi ani ślepy, mimo iż patrzył na świat tylko jednym okiem. Był w połowie ociemniały, prawda, ale mógł poszczycić się nieprzeciętnymi zdolnościami obserwacji. I tym póki co się zajmował. Obserwował. Przyglądał się rosnącemu wprost przed jego twarzą zagrożeniu i w delikatny, wręcz dyskretny sposób próbował je kontrolować i uspokajać. Liczył, że jeśli wykaże się wystarczającą wytrwałością w mocnym postanowieniu, uda mu się dopiąć swego metodą małych kroczków. Możliwe, że nawet oszukiwał sam siebie, a jego wiara zrobiła z niego głupca i naiwniaka, ale cóż mógł na to poradzić? Naprawdę nie chciał, żeby do tego wszystkiego doszło. Naprawdę nie chciał zmierzyć się z tym wszystkim, co w chwili obecnej stało się już nieuniknione - z koszmarem, który zamienił się w rzeczywistość. 
Stało się. Teraz było już za późno, żeby myśleć o jakiś środkach zapobiegawczych i trzeba było odegrać ten przeklęty, prawdopodobnie najgorszy, jaki tylko brunet mógł sobie wyobrazić, scenariusz, który podyktowało mu życie. Nie było odwrotu. Trzeba było zacząć działać. Teraz. Natychmiast. Nie mógł dłużej przymykać już swojego złotego oka na pewne wybryki i nieścisłości, licząc na najlepsze, licząc, że sprawa rozwiąże się sama. Nie chciał działać, jednak nie miał wyboru. Zbyt długo stał z założonymi rękami i obecna sytuacja była właśnie efektem jego biernej postawy. Naważył sobie piwa, to teraz musiał je wypić. 
I w dodatku nawet umyć własnoręcznie kufel.
Saku wraz ze swoimi towarzyszami zachodził w głowę, co też teraz postanowi długowieczny demon i ich nauczyciel. Sytuacja była poważna, dlatego należało podjąć poważne działania, możliwe nawet, że drastyczne kroki i środki łagodzące. Nie dało się też jednak ukryć, że tym razem wyjątkowo nie przyszło stanąć im naprzeciw jakiejś przygłupiej, ogarniętej ślepą furią i chęcią zabijania bestii, ale znacznie bardziej wymagającemu przeciwnikowi. Sytuacja zarówno jak i poważna, była także delikatna. Cholernie delikatna. Jak przeklęta, najcieńsza porcelana. Tylko czekała, skubana, żeby rozlecieć się w dłoniach przy mocniejszym uścisku zdradzającym zdenerwowanie podczas popołudniowej herbatki.
Isamiemu nie w głowie jednak było teraz picie herbaty z porcelanowych filiżanek. Brunet rozsunął energicznie papierowe drzwi, poprawiając haori z wymalowanymi nań ochronnymi znakami, które zsunęło mu się z ramion. Adepci spojrzeli na niego zniecierpliwieni, oczekując poleceń oraz wytycznych, szczegółowego planu, który miał im pozwolić zażegnać to niebanalne niebezpieczeństwo, które wypełzło spod ich szat niczym przebiegły wąż.
- Sam tam pójdę - oświadczył w końcu stanowczo, krótko. Potencjalni kandydaci na stanowisko Kapłana Demonicznej Świątyni na moment zapomnieli nawet, jak się oddycha słysząc te słowa. - Musicie opuścić teren Świątyni - dodał, omiatając ich ciężkim niczym granitowa płyta nagrobna spojrzeniem. 
- Ch-chwila... Co?! - Orochi stracił rezon i wbił tępe spojrzenie w swojego mentora. Demon z tatuażem przechodzącym na wskroś twarzy liczył, że ten zaraz zmieni zdanie lub przynajmniej zacznie się śmiać, oświadczając, że to był tylko głupi żart, mimo iż pajacowanie nie leżało w naturze Kapłana, a on sam wyglądał śmiertelnie poważnie.
- Nie możesz! - dodał niebieskowłosy, wpatrując się w stojącego przed nim mężczyznę oczami wielkimi jak spodki wchodzące w skład wspomnianej wcześniej porcelanowej zastawy do herbaty. - Przecież... jak?! - zszokowany chłopak nie mógł nawet wykrztusić z siebie spójnego zdania. Chaos, jaki powstał w jego głowie skutecznie utrudniał mu ułożenie słów w taki sposób, żeby te mogły nieść ze sobą jakiś sensowny przekaz. - Przecież są zasady! - zawołał.
Yoshi nie odezwał się ani słowem, jednak jego ekspresja - zazwyczaj przypominająca spokojny wyraz twarzy trupa - wyraźnie wskazywała na to, że ten był niemniej zaskoczony niż jego towarzysze. Isami zdawał się tym jednak nie przejmować i uparcie stał przed swoimi uczniami wyprostowany z determinacją wypisaną na twarzy. Podjął już decyzję. Był zdecydowany i gotowy nawet złamać te przeklęte zasady. Cóż, w końcu tego wymagała sytuacja. Były rzeczy święte i bardziej święte. Koniec końców, gdyby doszło do katastrofy, nie mógłby przecież tłumaczyć się słabą wymówką, że u zarania dziejów ktoś ograniczył jego funkcję i nakazał mu siedzieć w Świątyni, przez co przypominał podstarzałą kwokę domową, która od wieków nie wyściubiała nosa spoza swoich dobrze znanych czterech ścian.
Prawdą było, że brunet, jako Kapłan Demonicznej Świątyni, nie miał prawa jej opuszczać. Odkąd objął ten zaszczytny tytuł w istocie nie wystawił nawet stopy poza święty obszar. Za każdym razem, kiedy miał jakiś biznes do załatwienia "na zewnątrz" musiał posługiwać się albo adeptami, których wysyłał jako swoich gońców, albo musiał zapraszać tę drugą osobę na swoje włości, co czasem bywało uciążliwe i sprawiało, że pewne sprawy trwały znacznie dłużej niżby ten mógł sobie życzyć.
Takie jednak były zasady i trzeba było ich przestrzegać. Jako Kapłan, brunet musiał borykać się z wieloma regułami, które skutecznie utrudniały jego życie. Wiedział jednak, że te nie zostały spisane po to, aby uprzykrzyć mu codzienność, ale ku szerzej pojmowanemu dobru ogółu, które wybiegało poza sprawy tak mało znaczącej jednostki, jaką przecież był. Wiedza sakralna, którą się posługiwał i którą przekazywał swoim uczniom była ściśle strzeżona, nie mogła trafić w niepowołane ręce, nie mogła zostać objawiona zbyt wcześnie, dlatego odpowiednie jej części były przedstawiane adeptom po przyjęciu kolejnych wtajemniczeń i zdaniu odpowiednich testów. Przed przeprowadzeniem niemal każdego rytuału obowiązywał go ścisły post, każdy z nich wymagał ofiary i musiał zostać odprawiony w konkretny sposób we właściwym czasie. To wszystko było jak jeden wielki, pulsujący wrzód na dupie, ale tak trzeba było. Nie dało się inaczej. Gdyby chociaż spróbował pozwolić sobie na jakąś samowolkę, już dawno temu gryzłby piach. Tak to już działało. Albo wykonujesz swoją robotę poprawnie, albo wąchasz kwiatki od spodu. I to nie były tylko puste słowa. Isami wciąż pamiętał, jak dopiero zaczynał jako niewytrenowany Kapłan, któremu brakowało obycia, praktyki i wyczucia czasu, przez co po niektórych obrzędach spędzał długie tygodnie w łóżku nie będąc nawet w stanie samodzielnie zmienić sobie opatrunków.
Teraz jednak było inaczej. Tak jak zazwyczaj przestrzeganie reguł było jedyną dostępną opcją, tak teraz złamanie ich było tym, na co zmuszony był się porwać. To nie był jego zwykły kaprys, wymysł, chęć zbuntowania się po wiekach spędzonych na powielaniu rygorystycznych zasad, przemożne pragnienie poczucia wolności i możliwości stanowienia o samym sobie raz jeszcze. Tu rozchodziło się o coś więcej. W końcu mogło dojść do prawdziwej tragedii. 
Właściwie byli od niej już o krok. 
A nie dało się ukryć, że on także, jakby nie patrzeć, maczał w tym wszystkim palce. Już od samego początku mógł pozbyć się problemu, ale postanowił zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja, sprawdzić czy uda mu się ją opanować. Niestety, przeliczył się. W tej chwili z jednej strony żałował, że nie posłuchał Miyabiego od samego początku i od razu nie splamił swoich rąk krwią, jednak z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę, że nie byłby w stanie tego zrobić. Nie mógł i nie chciał się na to zdobyć, dlatego w tej właśnie chwili sam prędzej gotów był poświęcić swoje własne, w jego mniemaniu i tak wystarczająco już długie życie niżby odebrać je drugiej osobie. I to w dodatku nie byle komu. Bo przecież nie rozchodziło się tu o pierwszego, lepszego piechura, który zbłądził na pobliskim szlaku i który miał posłużyć za ceremonialną ofiarę. Tu chodziło o bardzo konkretną, bliską mu osobę, którą sobie cenił.
- Rozumiem, że tam jest Chika... - Yoshiemu w końcu udało się wydusić kilka pierwszych słów zduszonym głosem, jednak szybko został uciszony przez starszego mężczyznę.
- Powiedziałem, że macie opuścić teren świątyni - warknął. - Natychmiast! - krzyknął, co tylko wpędziło kompletnie zbitych z pantałyku chłopców w jeszcze większe zdziwienie, gdyż był to pierwszy raz, nie licząc demonicznych obrzędów, kiedy słyszeli, jak brunet krzyczy, a tym bardziej, denerwuje się. - Zamierzam postawić barierę - wyjaśnił. - Nikt nie może zostać w środku - dodał, po czym zaczął krążyć po pokoju, zbierając przedmioty, które były mu potrzebne do ustawienia zapowiedzianej bariery.

*** 

- Co to, do cholery jasnej, jest?! - wrzasnął kitsune, posyłając w stronę gigantycznego monstrum serię płomiennych pocisków.
- Dobre pytanie! - odkrzyknęła dziewczyna młócąc kataną w powietrzu.
Ostrze uderzyło w twardy pancerz, jednak nie zdołało się przez niego przebić i tylko odbiło się od niego z metalicznym brzdękiem, zupełnie tak, jakby wymierzyła cios martwej skale. Potwór nie wyglądał na przejętego jej staraniami ani trochę i nawet nie zwrócił na nią uwagi, mimo iż ta atakowała, używając nie tylko siły własnych mięśni, ale także wspomagała się chakrą. W normalnym wypadku miecz powinien wejść gładko w przeszkodę, która ośmieliła się stanąć na jego drodze, niszcząc doszczętnie problem. Tym razem jednak tak się nie stało, przez co jasnowłosa poczuła się jak mała dziewczynka, która próbowała staranować drewnianą kukłę stoją na placu ćwiczeniowym, która wydawała się być przecież taka wielka i niewzruszona dla małego dziecka. Bestia wciąż powoli, ociężale ze względu na swoje gabaryty oraz wagę parła przed siebie i o mało nie zgniotła kunoichi, która znalazła się pod jedną z jej łap przypominających kolumny sporych rozmiarów budynku. Całe szczęście udało jej się odskoczyć w czas i uniknąć tragicznej śmierci.
- Proponuję wziąć notatnik i zacząć notować jego odpowiedzi! - dodała sarkastycznie, zatrzymując się w kucki w pobliżu przewróconego drzewa, na którym stał lis. - Może w końcu będzie tak miły, żeby odpowiedzieć na nasze pytania - prychnęła, a z jej ust wydobył się obłok białej pary.
- Czy ty nawet w takiej sytuacji musisz być sarkastyczna? - sapnął srebrnowłosy, którego czoło oblało się obficie potem przez intensywny atak, na jaki się wykosztował, jednak który okazał się niewiele skuteczniejszy niż starania Daichi.
- Skoro wciąż trzymają się ciebie żarty, to znaczy, że nie tracisz nadziei, co? - za ich plecami pojawił się Itachi, który z gracją zeskoczył ze łba monstrum, kiedy to zaczęło nim kręcić i rzucać na boki, żeby pozbyć się tej uciążliwej, gryzącej pchły, jaką był dla niego potomek Madary.
- Pytasz się, jakbyś mnie nie znał! - Ochida wyszczerzyła się zadziornie. - Jestem niepoprawną optymistką, gdybyś jeszcze nie zauważył! - parsknęła śmiechem, zatykając katanę za pas oplatający jej biodra, dochodząc do wniosku, że pojedynczym ostrzem wiele tutaj nie zdziała. W tym pojedynku potrzebowali znacznie bardziej destrukcyjnej siły o szerszym polu rażenia.
- Chyba wciąż się muszę wiele o tobie nauczyć... - Uchiha wyszczerzył się półgębkiem.
- Jeszcze nawet nie wiesz, ile przed tobą! - zakrzyknęła zielonooka.
- Wybaczcie, że przeszkodzę wam w tym randkowaniu, ale czy możemy teraz skupić się na czymś ważniejszym i bardziej niecierpiącym zwłoki? Na przykład na tym cholernym potworze, który próbuje zrobić z nas naleśniki?! - zirytował się demon. - Poza tym, jeśli snujecie już jakieś plany na dalszą przyszłość, to weźcie pod uwagę, że przydałoby nam się najpierw wyjść z tej opresji w jednym kawałku! - zauważył.
- Czepiasz się... - Chika przewróciła oczyma i zaśmiała się pod nosem.
- Psujesz nastrój - dodał brunet i również zachichotał. Oboje spojrzeli po siebie, po czym skinęli głowami i porozumiewając się bez słów ponownie rzucili się w wir walki, atakując jednocześnie.
Niestety, nawet wspólne ataki nie przynosiły żadnych wymiernych rezultatów. Potwór robiący im w tej ciężkiej potyczce za przeciwnika widocznie zaczynał tracić cierpliwość. Długowłosy uważnie obserwował zachowanie monstrum. Ten konkretny przedstawiciel nie zachowywał się jak bezmózga istota ogarnięta dzikim szałem. Bestia atakowała, a i owszem, jednak można powiedzieć, że nie wkładała w to zbyt wiele serca. Póki co głównie stała w miejscu i tarasowała im dalszą drogę, zupełnie tak, jakby pełniła wyłącznie rolę bramkarza, który miał odganiać awanturujących się klubowiczów, jednak nie był upoważniony do dania im w mordę - a przynajmniej nie do włożenia w to całej swojej siły, mimo iż podchmieleni klienci potrafili czasem zaleźć za skórę. Innym rozważanym przez chłopaka scenariuszem było założenie, że ktoś - całkiem prawdopodobne, że ta sama osoba, która nasłała na nich Byakko i Akamatę - postawił ów potwora na ich drodze jako pionek w grze, który miał ich rozproszyć i odwrócić ich uwagę,. Takie zagranie pozwoliłoby głównemu zainteresowanemu działać w cieniu, po cichu, bez zbędnych okrzyków bojowych oraz ostro zakończonych przedmiotów latających nad głową. Słowem, całkiem możliwe, że oni utknęli tu z tym gigantycznym problemem, podczas gdy gdzieś indziej działo się coś ciekawszego, zapewne coś, co mogłoby ich zainteresować i przybliżyć do rozwiązania tej zagadkowej sprawy zatrucia wód na ziemiach Nagów.
Ich przeciwnikiem była zmiennokształtna, jakby ulana ze smoły bestia, której ciało wciąż ulegało transformacjom i poruszało się, zupełnie tak, jakby jej zewnętrzna warstwa gotowała się. Pękały na niej wielkie, czarne bąble, rozsiewając dookoła powalający na kolana odór zgnilizny oraz żółty gaz, który zawisł w mroźnym powietrzu niczym osobliwa mgła. Monstrum straciło cierpliwość i postanowiło przestać przebierać w środkach. Itachi spodziewał się frontowego natarcia, przewidywał, że przeciwnik będzie bazował na swoich rozmiarach i sile, którymi nad nimi górował, toteż poważnie się zdziwił, kiedy do niczego podobnego nie doszło. Bestia, zamiast rzucić się na demona oraz shinobi, wystarczyło, żeby jedynie rozwarła swoje wędrujące po całym jej pysku szczęki. Smolisty gigant wydał z siebie ogłuszający wrzask, który rozpoczął się niskim, gardłowym rykiem, a zakończył wysokim piskiem, którego ani ludzkie, ani demonie uszy nie mogły znieść. Cała trójka padła na kolana, zatykając je rękami, jednak to na nic się zdało. Fala dźwiękowa wręcz wycisnęła im oddech z piersi, uderzyła falą krwi do głowy, w których zaczęło im się kręcić. Obraz zaczął im się rozmazywać przed oczami, Uchiha zmuszony był do dezaktywowania sharnigana. Poczuli torsje i żrącą żółć wędrującą w górę przełyku.
Miyabi spadł z powalonego pnia drzewa, na którym uprzednio stał i nie mógł się podnieść. Nie mógł dźwignąć się chociażby na łokciach. Czuł, jakby całe jego ciało było niemożliwie ciężkie, a w dodatku rozrywane potwornym bólem. Krzyczał, mimo iż wcale nie był tego świadom, a jego krzyk został zagłuszony przez ryk bestii. Po jego policzkach potoczyły się łzy.
Potwór kroczył ciężko, niemal ospale w kierunku Sōtangitsune, jednak ten nawet tego nie widział, gdyż nie mógł podnieść głowy. Jego nieostre spojrzenie utkwione było w ściółce leśnej pokrytej warstwą śniegu, który rozgrzebywał rękami drżącymi w konwulsjach. Shinobi z kolei obserwował całe zajście i chciał jakoś ostrzec, pomóc demonowi, uchronić go przed tak haniebną śmiercią, jaką było zwyczajnie rozgniecenie i zdeptanie, jednak on również nie mógł ruszyć się z miejsca. Był bezsilny i mógł tylko oglądać, jak właśnie traci jednego ze swoich kamratów.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Wtem jednak coś pomarańczowego mignęło mu w polu widzenia. Płomienisty błysk trafił potwora, który nie zamilkł, jednak przestał wydawać z siebie ogłuszające dźwięki. Zamiast tego zaczął żałośnie jęczeć. Skulił się w sobie, jakby próbował wygiąć się w taki sposób, żeby móc przyjrzeć się dymiącej ranie powstałej na jego grzbiecie.
Wszyscy z miejsca odczuli ulgę. Lis zwymiotował wodą pomieszaną z żółcią i krwią. Jego ciało wciąż drżało po torturach, na jakie zostało wystawione. Ninja z miejsca próbował poderwać się na nogi, jednak nagle pociemniało mu przed oczami i upadłby po raz drugi, gdyby ktoś nie przytrzymał go w stalowym uchwycie.
Był pewien, że za jego plecami stała Chika, która prawdopodobnie wykazała się właśnie jednym ze swoich kolejnych, ukrywanych talentów, jednak znów się pomylił. Kiedy się odwrócił, dostrzegł za sobą Kapłana Demonicznej Świątyni z grobową miną na poszarzałym płótnie czy raczej pośmiertnym całunie twarzy.
- Isami! - krzyknęła dziewczyna, rozkopując ściółkę leśną i śnieg, nieskładnie gramoląc się na wciąż drżące nogi. Potknęła się, jednak udało jej się w czas podeprzeć dłońmi, dzięki czemu nie wylądowała twarzą na ziemi. - Co ty tutaj robisz?! - wytrzeszczyła na niego oczy w niedowierzaniu, powoli, uparcie brnąc w kierunku dwójki mężczyzn. - Przecież nie wolno ci opuszczać terenu Świątyni! - zawołała.
- Zdarzył się wyjątkowy wypadek - burknął brunet, puszczając ciążącego mu człowieka. - Z mojej winy - podkreślił. - Dlatego przyszedłem zrobić z tym porządek - oświadczył oschle.
- O czym ty mówisz? - srebrnowłosy splunął krwią i otarł kąciki ust wierzchem dłoni, kiedy wreszcie udało mu się wywindować do pozycji siedzącej. - Co ty niby masz wspólnego z problemem Kazuhiko? - zdziwił się.
- Oczywiście słyszałem plotki o tym, co się tutaj dzieje, - zaczął tłumaczyć - ale próbowałem przekonać sam siebie, że nadinterpretowałem zasłyszane słowa, a ewentualność, o której myślałem, nie może być prawdą. W końcu, jak mi się wydawało, dołożyłem wszelkich starań, żeby do czegoś podobnego nie doszło - westchnął ciężko. 
- A, jasne... - mruknął demon. - A można jaśniej? Każdemu z nas czasem zdarzy się nawalić, to zrozumiałe i w jakimś stopniu nawet akceptowalne. Grunt to posprzątać bałagan. Niemniej, miło byłoby wiedzieć, czego możemy się tak naprawdę spodziewać, zanim weźmiemy się za jakąś konkretniejszą robotę - zauważył.
- Oczywiście, że można jaśniej - Isami wyszczerzył się niewesoło, a następnie wskazał ręką w kierunku, z którego przyszedł. - Zabierajcie się stąd - rozkazał. - To nie jest wasza walka. Na nic mi się tu nie przydacie. Tylko będziecie przeszkadzać. Jeśli chcecie być w jakiś sposób użyteczni, wróćcie do Kazuhiko i każcie mu ewakuować cały jego lud - polecił. - Ciężko przewidzieć mi zniszczenia, do jakich może dojść, dlatego zawsze warto być ubezpieczonym - stwierdził.
- Jak to? Mamy tak po prostu odejść? Zostawić cię samego?! - jasnowłosa ściągnęła groźnie brwi. Ten pomysł zdecydowanie nie przypadł jej do gustu.
- Dokładnie - przytaknął jej narzeczony. - Łatwiej będzie mi, kiedy będę musiał bronić tylko siebie, a nie jeszcze całej waszej trójki. Poza tym, tak jak powiedziałem, to nie wasza walka. Nie chodzi tu tylko o to, że nie jesteście w całą sprawę zamieszani, ale także o to, że nie macie nawet pojęcia, co może czekać na was dalej na tej drodze - pokręcił głową. - Gdybyście poszli ze mną, z pewnością natknęlibyśmy się na istoty, o których nawet wam się nie śniło, z którymi nie wiecie, jak walczyć i przeciw którym wasze techniki są w większej mierze bezużyteczne - postawił sprawę jasno. - Nie chcę narażać was na zbędne niebezpieczeństwo - oznajmił.
Kiedy oni kontynuowali rozmowę, bestia zrehabilitowała się na tyle, żeby zaatakować raz jeszcze. Tym razem była już rozsierdzona nie na żarty, niesiona na skrzydłach furii, gniewu i bólu, dlatego też zdecydowała się na bezpośredni atak. Rozwarła swoje zmieniające położenie szczęki, jednak tym razu zamiast krzyku zaczęło kumulować się między nimi coś, co do złudzenia przypominało bombę ogoniastej bestii. Żółta kula rosnąca w paszczy potwora zdawała się powstawać w wyziewów z jej gotującego się, lejącego cielska, które jednocześnie w jakiś niezrozumiały sposób było pokryte grubym, wręcz niemożliwym do przebicia pancerzem.
Kapłan nie stracił jednak panowania nad sytuacją. Widząc, co się święci, zaczął pospiesznie składać dłonie w obco wyglądające pieczęci. Znaki, które pokrywały jego dłonie i przedramiona zaczęły gęstnieć, przemieszczać się, jakby spływać w dół. Tych, które zostały wymalowane na jego twarzy oraz szyi, z kolei ubyło. Brunet schylił się i delikatnie położył płaskiem jedną dłoń na ziemi. Ta w odpowiedzi i ku zaskoczeniu pozostałych zaczęła pękać i kruszyć się. Głębokie pęknięcie w linii prostej pobiegło w kierunku monstrum w akompaniamencie kruszących się skał znajdujących się głęboko pod warstwą zmrożonej gleby. Ziemia wokół bestii zapadła się w idealnym kształcie koła. Dookoła krateru pojawiły się demoniczne znaki, które szybko rozwinęły się niczym rulony materiału na długość dobrych kilku metrów. Ponad zapadliskiem podniosły się złote ramy, które połączyły się nad łbem potwora, przypominając swoim kształtem gigantycznych rozmiarów klatkę dla ptaka. Pomiędzy kolejnymi "prętami" zamknięcia pojawiła się półprzezroczysta, żółtawa błona, która w istocie była barierą, która nie tylko ograniczała ruchy monstrum, ale także skutecznie tłumiła jego odgłosy.
Jednooki demon wykonał kolejną sekwencję pieczęci i dotknął ziemi w tym samym miejscu, jednak tym razem przy pomocy wyłącznie jednego palca. W odpowiedzi pęknięcia, których był sprawcą, rozbłysły czystym złotem. Przez ściany bariery można było dopatrzeć się, jak bestia szalała wewnątrz i panikowała. Obijała się o swoją klatkę, próbując się z niej wyrwać, jednak jej trud był daremny. Wkrótce cała bariera rozbłysła oślepiającym światłem i zapadła się pod ziemię wraz ze swoim więźniem, powodując tym samym niebanalne wstrząsy i huk zapadającego się podłoża.
- Co to było? - zapytał Itachi, przyglądając się brunetowi, który próbował wyglądać, jakby nic się nie stało, jednak jego czoło oblało się potem i ninja z Konohy domyślał się, że podobne techniki musiały kosztować go niebywale wiele energii.
- Rozsierdzona istota wyższa - odparł Kapłan, biorąc głęboki wdech, żeby wyrównać oddech.
- Chwila... więc chcesz powiedzieć, że...? - Ochida drgnęła niespokojnie i przełknęła z trudem.
- Tak - podniósł się z trudem z przysiadu, w którym odpoczywał. - Najwyraźniej wygląda na to, że Amane poczuł się wszechmocny i woda sodowa uderzyła mu do głowy - westchnął ciężko raz jeszcze. - Naprawdę starałem się naprostować tego dzieciaka, gdyż widziałem w nim niebanalny potencjał, ale poczucie krzywdy jest w nim zbyt głęboko zakorzenione i zatruwa mu umysł - spuścił wzrok. - Wydaje mi się, że nie mogę zrobić dla niego już nic więcej...
- Zamierzasz go zabić? - zapytał Miyabi.
- Nie mam innego wyboru - przyznał z bólem serca. - Nie mogę pozwolić mu po prostu odejść. On już za dużo wie. Jest zbyt niebezpieczny. Nie mogę też trzymać go cały czas pod kluczem, bo prędzej czy później znów czegoś spróbuje i rozniesie Świątynię w drobny pył, a ja nie mogę do tego dopuścić - wyjaśnił. 
- Czekaj, moment! - zaoponowała zielonooka. - Ale jakim cudem on może przyzywać już istoty wyższe? Przecież nie ukończył treningu, prawda? Powinien być do tego zdolny dopiero jako w pełni wykształcony Kapłan! - zauważyła. - Poza tym, co z samą Świątynią? Twoim zadaniem jest ją chronić! Tylko mi nie mów, że zostawiłeś to Saku, Orochiemu i Yoshiemu! - złapała się za głowę. - Przecież oni w trójkę mogą sobie nie poradzić! - zaczęła z lekka panikować.
- Ich zaangażowałem w chronienie Świątyni tylko pośrednio - uspokoił swoją narzeczoną. - Postawiłem dookoła Świątyni barierę absolutną, a za jej granicami dla całkowitej pewności kilka istot wyższych w roli strażników - wyjaśnił. - Kilka istot wyższych, które są całkowicie oddane mojej woli - dodał znacząco, kiedy wszyscy posłali mu nieprzekonane spojrzenia. - Chłopcy zostali na zewnątrz i mają odganiać wiernych lub stanowić pierwszą falę oporu, gdyby faktycznie doszło do napadu - poprawił ubranie i strzepał z niego drobiny, które wzniosły się w powietrze wraz z pękaniem podłoża. - A co do Amane... Trzeba mu przyznać, że to prawdziwy geniusz - stwierdził niechętnie. - Był zapalonym uczniem, studiował dużo więcej, dużo szybciej od reszty. Podbierał mi materiały, które nie były odpowiednie do jego stopnia wtajemniczenia. Nie powinienem był na to pozwalać, ale na samym początku zwyczajnie cieszył mnie jego entuzjazm. Zdarzało się, że czytał całymi nocami, praktykował po kryjomu, zakradając się do sali ceremonialnej lub obserwował mnie z ukrycia, kiedy odprawiałem rytuały nieprzeznaczone dla publiki - wyznał. - Pozwalałem mu na to i przymykałem oko na jego wybryki chcąc mu tym samym okazać moje zaufanie i pokładane w nim nadzieje, ale koniec końców nie jestem teraz już pewny czy ten nie odebrał tego pobłażania z mojej strony jako obrazę. Obawiam się, iż mógł zacząć myśleć, że nie traktuję go wystarczająco poważnie albo uważam, że i tak nigdy nie opanuje sakralnych technik w wystarczającym stopniu... - zmartwił się.
- Myślisz zatem, że wszystko to, co ten teraz robi, jest umotywowane chęcią dowiedzenia innym, że jest silniejszy niżby wielu postronnych mogło zakładać? - zapytał Sōtangitsune.
- Nie jestem pewny jego motywów, ale wydaje mi się, że to bardzo prawdopodobny scenariusz. Amane jest Amefurikozō, jednym z najniżej stojących w hierarchii demonów, więc wychował się w poczuciu ciągłej pogardy i niedocenienia. Nawet kiedy zaczął już osiągać sukcesy, wiele osób odradzało mu brnięcie w to dalej, jednak ten uparł się, żeby obrać pozycję Kapłana Demonicznej Świątyni... i póki co był na jak najlepszej drodze do swojego celu, jednak pycha i poczucie krzywdy najwyraźniej wzięły nad nim górę... - brunet zacisnął usta.
- A więc to właśnie jemu planowałeś powierzyć swój urząd i funkcję? - dociekał Uchiha.
- Owszem - zgodził się Isami. - Był najbardziej obiecującym uczniem. Dla mnie osobiście jego pochodzenie nie ma najmniejszego znaczenia. Ponad to, myślałem, że wybierając właśnie jego na to stanowisko uda mi się nieco zrewolucjonizować myślenie wielu demonów, przede wszystkim demonów starej daty i zmienić krzywdzące tradycje, które mówią o tym, jakoby jedynie demony wyższe mogły zajmować tak wysokie urzędy. W gruncie rzeczy urodzenie nie ma żadnego znaczenia. Z kolei umiejętności jednostki oraz jej własny zapał i determinacja to już inna sprawa - podsumował. - Szkoda jednak, że tak to się wszystko potoczyło, bo marzyła mi się już emerytura... - cmoknął niezadowolony. - Pozostali są znacząco na bakier z umiejętnościami, więc ich wytrenowanie zapewne jeszcze zajmie trochę czasu... - mruknął bardziej do siebie.
- Ale jako że złamałeś zakaz... że opuściłeś Świątynię... - Daichi zaczęła dukać.
- Prawda, nie ujdzie mi to na sucho - jednooki demon zaśmiał się niewesoło. - Już za samo wyjście zapewne skarzą mnie na śmierć, a jak jeszcze doda się do tego fakt, na co pozwoliłem swojemu uczniowi i jak go nie upilnowałem... - przymknął na moment powieki. Dziewczyna chciała się już wciąć, jednak ten nie dał dojść jej do słowa. - Nie zabiją mnie od razu - zapewnił, mówiąc tym razem już bezpośrednio do kunoichi i patrząc jej w oczy, które zaczęły się z lekka szklić. - Obecnie jestem jedynym, który może sprawować funkcję Kapłana, dlatego zapewne pozwolą mi żyć pod ścisłym dozorem tak długo, póki któryś z adeptów nie będzie w stanie zająć mojego miejsca - odezwał się miękkim głosem. - Obawiam się tylko, że na chłopcach może zostać wymuszony przyspieszony tryb nauki, co może skończyć się kolejną katastrofą... - mruknął.
- Jaką katastrofą? - dopytywał długowłosy.
- Isami sprawuje swoją rolę tak długo i nikt nie może go zastąpić, gdyż pełnienie posługi Kapłana jest cholernie trudne - z wyjaśnieniem pospieszył mu Miyabi. - Jest wielu chętnych na to stanowisko, jednak póki co żaden z nich nie dotrwał do końca szkolenia. Wszystkie przypadki póki co kończyły się samobójstwem, postradaniem zmysłów albo padnięciem ofiarą istoty wyższej - wytłumaczył.
- Zgadza się - Kapłan przytaknął niemrawo. - Zdarzało się także, że zawistni adepci mordowali się między sobą lub przechodzili na drugą stronę i już nigdy nie udało im się stamtąd powrócić - dodał. - Od stuleci nie miałem już tak obiecującego ucznia jak Amane. Zdaje się, że zwabiony wizją przekazania moich obowiązków w cudze ręce pozwoliłem mu na zbyt wiele - potarł nasadę nosa, jakby odganiał się od wizji nadchodzącej migreny. - Powinienem był go lepiej pilnować, a nie rozbisurmanić go jak dziadowski bicz. Sytuacja, która z tego wynikła jest moją winą... - przyznał.
- Cóż, nie da się też ukryć, że Amane sam w sobie nie jest znowu aż taki święty. Gdyby był normalny... - zaczął przywódca kitsune.
- Koniec, wystarczy - uciął jednooki demon. Widocznie obruszył się, kiedy lis chciał zacząć wyklinać na jego najbardziej utalentowanego ucznia. To dowodziło tylko tego, ile ten pokładał w nim nadziei i jak bardzo mu na nim zależało; niemal jak na własnym dziecku. - Idźcie już - odprawił ich. 
- A co jeśli zostaniesz ciężko ranny? - upierała się dziewczyna. - Ktoś będzie musiał ci pomóc! - widocznie nie chciała opuszczać boku swojego narzeczonego.
- Jakoś sobie poradzę - odparł chłodno. - Znacznie gorzej byłoby, gdyby ktoś z was tutaj został i zginął, chcąc służyć mi pomocą - posłał nieznoszące sprzeciwu spojrzenie swojej wybrance serca.
- A co jeśli to ty zginiesz? - wtrącił się shinobi. Wszyscy nagle spojrzeli na niego zdziwieni. - Sam powiedziałeś, że Amane jest geniuszem, więc ten pojedynek z pewnością nie będzie należał do łatwych. W najbardziej optymistycznym założeniu wygrasz, zabijesz go i wrócisz do domu. A co, jeśli Chika ma rację i może nawet i wygrasz, ale będziesz tak poważnie ranny, że zwyczajnie wykrwawisz się na śmierć? Co jeśli starcie zakończy się śmiercią dla was obu? - nie ustępował. - Poza tym, spójrz na siebie. Nawet ja potrafię stwierdzić, że nie jesteś w szczytowej formie - zauważył. - Niedawno przeprowadziłeś wymagający rytuał, po którym najwyraźniej wciąż nie odzyskałeś pełni sił, nie wspominając już o tym, że sama ta procedura poprzedzona była wielodniową głodówką - wypomniał mu. - Nie prezentujesz się kwitnąco, więc twoje szanse wobec rześkiego i raźnego Amane znacznie spadają - podkreślił. - Weźmy więc zatem pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy: ty giniesz, a Amane dalej robi, co mu się podoba. Co niby mielibyśmy zrobić w takim wypadku? Sam przyznałeś, że pozostali adepci mają znaczne tyły względem Amane, więc pożytek z nich będzie raczej marny. Poza tym, nawet gdyby udało ci się dopiąć swego i go zabić, ale przy nieszczęśliwym obrocie wypadków tobie też przyszłoby kopnąć w kalendarz, kto niby mógłby wykształcić następnego Kapłana jeśli nie ty? - wziął bruneta pod włos. Isami uparcie milczał nie mając żadnej odpowiedzi na słowa uciążliwego człowieka. - Jasnym jest, że nie możemy cię stracić, więc musimy dołożyć wszelkich starań, żebyś wyszedł cało z opresji. Nie możesz iść sam - zawyrokował.
- Uchiha mądrze gada! - Miyabi podniósł się na równe nogi. - W najgorszym wypadku, gdyby faktycznie nie było z nas zbyt wiele pożytku, zawsze możemy służyć za wabiki albo spróbować rozproszyć naszego genialnego adepta od siedmiu boleści! - zakrzyknął buńczucznie.
- Pozwól nam iść ze sobą - Daichi stanęła u boku Kapłana i położyła dłoń na jego ramieniu. - Możemy się na coś przydać - próbowała przekonać mężczyznę do swojego zdania. - Poza tym Itachi również szczyci się opinią nieprzeciętnie inteligentnego. Jeśli mamy stanąć naprzeciw wybitnemu umysłowi Amane, dobrze będzie mieć drugiego geniusza po swojej stronie - uśmiechnęła się zadziornie. - Wiesz, oni myślą w nieco odmienny do naszego sposób... - parsknęła, posyłając wyzywające spojrzenie swojemu partnerowi, który tylko rozłożył bezradnie ręce. - Koniec końców, może nie wyglądamy na takich chojraków, ale my z Uchihą mamy już za sobą kilka pojedynków, które w teorii były niemożliwe do wygrania... prawda? - znów wróciła spojrzeniem do wspomnianego ninja.
- Jakby co mam jeszcze jedno oko - zaśmiał się pod nosem.
- I wolałabym, żebyś je zachował - dziewczyna wywróciła oczyma. - Twój entuzjazm na myśl o zostaniu całkowicie ślepym jest zadziwiający... - skarciła go spojrzeniem.
- Nie mówię, że mam ochotę na powtórkę z rozrywki, ale koniec końców moje oko oraz zakazana technika jest kolejnym argumentem za tym, żebyśmy towarzyszyli Isamiemu - wytłumaczył się.
Lis i Demoniczy Kapłan spojrzeli po sobie z niezrozumieniem, gdyż ci nie wiedzieli, o czym mówiła dwójka shinobi. Nie mieli pojęcia o sekretnej technice Uchiha, Izanagi, która pozwalała odwracać bieg czasu i było to całkowicie zrozumiałe, gdyż właściwie nikt, kto nie posiadał sharningana, o niej nie wiedział - z wyjątkiem Ochidy, która i tak niemal stała się częścią rodziny długowłosego i z racji tego, ile ci wymienili już między sobą sekretów, ta została dopuszczona do poznania również i tego konkretnego.
Jednooki demon wiedział o tym, że jego narzeczona stoczyła ciężką walkę z armią Kraju Ziemi i właściwie wyszła z niej żywa tylko i wyłącznie za sprawą ów człowieka, który stał teraz z nim twarzą w twarz i mierzył się z nim spojrzeniem, jednak nie miał pojęcia o tym, że przy tej okazji przyszło im zmierzyć się nawet z samymi shinigami. Zielonooka wolała mu o tym nie mówić i nie wspominać. Tak przezornie. Bo w końcu nie wiadomo, jak ten mógłby zareagować na podobne wiadomości. Przezorny, zawsze ubezpieczony. Czego oczy nie widzą, czego uszy nie słyszą, sercu nie żal. Sama tłumaczyła się przed sobą, że po prostu nie chciała wystawiać nerwów narzeczonego na próbę. Lepiej było dać mu w spokoju żyć w nieświadomości.
Teraz mieli jednak na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Musieli przygotować się do prawdziwego starcia dwóch geniuszy z zapleczem demonów i istot wyższych nie pochodzących z tego świata i wymiaru. Zapowiadało się interesująco.
Zabójczo interesująco.