czwartek, 2 listopada 2017

ROZDZIAŁ XII

- Więc gdybyśmy faktycznie znaleźli się w sytuacji, w której musiałabyś za mnie wyjść, odmówiłabyś mu? – dopytywał.
- No wiesz, jakoś nie jestem zwolenniczką poligamii – prychnęła, cały czas krążąc po sypialni niczym rozjuszony kot.
- Dlaczego więc nie odmówisz mu już teraz? – drążył temat.
Kunoichi zatrzymała się gwałtownie. Najpierw spojrzała zaskoczona na długowłosego, a następnie jakby zbita z tropu wbiła spojrzenie w maty tatami pod własnymi stopami.
- Ja… - zająknęła się.
- Chika, Isami chce cię widzieć – do pokoju bez zapowiedzi wparował Yoshi, jeden z adeptów głównego kapłana Demonicznej Świątyni. – Ma też już innego gościa. Nie chce, żeby ten czekał – dodał znacząco.
Jasnowłosa zawahała się. Oblizała wargi, rzuciła jeszcze jedno, rozbiegane spojrzenie Itachiemu, po czym w końcu westchnęła ciężko i poddała się.
- Idę – oświadczyła. – Prowadź – poleciła, wychodząc z pomieszczenia.


Rozdział XII


Itachi znów został sam w pomieszczeniu. Był… zły – najzwyczajniej w świecie zły. Uchiha, ostoja spokoju, człowiek-posąg, którego nic nie mogło wyprowadzić z równowagi, właśnie ledwo powstrzymywał się od klęcia na prawo i lewo oraz wywracania przypadkowych, napotkanych na swojej drodze mebli i przedmiotów, które nawinęły mu się pod rękę. Czego jeszcze przyjdzie mu się dowiedzieć podczas tych krótkich odwiedzin w Demonicznej Świątyni?
Do tej pory dziewczyna nie zająknęła się ani słowem o demonicznym kapłanie, z którym rzekomo jej związek został zaangażowany już wieki temu. Z jednej strony był w stanie znaleźć dla niej jakieś usprawiedliwienia – sama przyznała, że przez długie lata nie widziała go nawet na oczy, a wspominanie jego osoby przez innych członków rodziny nie różniło się dla niej niemal niczym od bajek opowiadanych na dobranoc. Ponad to ostateczne słowo i tak wciąż należało do niej, więc mogła nie zgodzić się wyjść za Isamiego – jednak to wszystko wciąż było za mało, niewystarczająco wiele, żeby ostudzić wrzące w nim emocje. Poirytowany zacisnął dłonie w pięści, wbijając paznokcie boleśnie w skórę, aby następnie w akcie desperacji trzasnąć jedną z nich w niewinny blat stołu, na którym zastawa do herbaty podskoczyła w przestrachu i zadzwoniła na alarm. Brunet nie był już nawet zły na Ochidę za to, że właśnie wyszła na jaw kolejna z rzeczy, o której wcześniej nie wspomniała mu ani słowem, ale bardziej na samego siebie i swoją bezsilność. Wraz z tym, jak odkrywał kolejne tajemnice o dziewczynie orientował się, że w gruncie rzeczy nic o niej nie wiedział, mimo że jak do tej pory sam dumnie nazywał się osobą, która znała ją najlepiej ze wszystkich. Ponad to, niemal z każdą kolejną chwilą coraz dobitniej zdawał sobie sprawę, że powiązania między zielonooką a demonami były znacznie głębsze i bardziej zażyłe niżby mógłby przypuszczać na początku. To nie tak, że jeden z jej dziadów, pradziadów machnął parafkę krwią na cyrografie spisanym na byczej skórze i voilá, teraz cały ród odczuwał tego konsekwencje – ona faktycznie zawierała tutaj prawdziwe przyjaźnie, a kilka z nich możliwe, że miało nawet potencjał, żeby przeobrazić się w jeszcze bardziej osobistą i prywatną więź. Tu miała straż przyboczną Mikoto, w której skład wchodził Jin, Aoshi i Sochiro, jej dawni mentorowie, kamraci, niedoszli koledzy po fachu, samego Mikoto, który niby pełnił rolę swego rodzaju pana feudalnego nad jej rodziną, niby był tylko zwierzchnikiem, a jednak nie dało się ukryć, że obchodził się z Daichi jak z ukochanym dzieckiem, znosił jej odmowy, nie wymagał pełnego i bezlitosnego posłuchu, brał jej argumenty i sytuacje prywatne pod uwagę i niezaprzeczalnie darzył dziewczynę jakimś rodzajem sympatii. Miała tu także Isamiego, przyszłego męża, który wiernie czekał na nią kilka stuleci, a nawet jego adeptów, Amane, Orochiego, Saku i Yoshiego. Wszyscy oni byli jej tu przyjaźni, pomocni. A kogo miała w wiosce? Jego. Shisuiego. No i to by właściwie było na tyle. Hokage mogłaby się za nią opowiedzieć w pewnych kwestiach i wspomóc w miarę możliwości, tak jak to na przykład było z ponownym przesiedleniem Ochida do Konohy, ale faktem wciąż pozostawało, że Tsunade-sama zobligowana była przedkładać dobro całej osady ponad wszystko – nawet jeśli osiągnięcie tego celu wyższego miałoby oznaczać pokrzywdzenie jednostki, którą mogła być jasnowłosa na równi z każdym innym mieszkańcem osady. Teraz w wiosce miała także cały swój klan – ludzi, którzy opowiedzieli się za nią i wzięli sobie za cel mocne postanowienie poprawy. Niemniej jednak byli to wciąż ci sami ludzie, którzy jeszcze nie tak dawno temu dybali na jej życie. Fakt, pozostawali wtedy pod wpływem zatruwającej umysł techniki starszyzny rodu, jednak długowłosy nie łudził się, że rana powstała wskutek opowiedzenia się przeciwko niej jej własnych krewnych nie przestawała boleć ani trochę. Zdrada była zdradą niezależnie od motywu czy usprawiedliwienia. Poza tym członkowie jej rodziny wciąż pozostawali dość chłodni i szorstcy. Starali się odciąć od przeszłości, która kładła się na ich historii głębokim cieniem, jednak lata spędzone pod przewodnictwem zgrzybiałych starców robiły swoje. Głęboko wpojone nauki i zachowania nie dały się wyplenić w mgnieniu oka. Do tego potrzeba było czasu, prawdopodobnie kilku pokoleń.
A zatem nie miała właściwie powodu, żeby wracać do wioski, w której on tak pragnął ją zatrzymać. Wszystko wręcz opowiadało się przeciwko temu pomysłowi. Bo czy nie łatwiej byłoby jej po prostu przystać na ofertę Isamiego, zamieszkać w Demonicznej Świątyni, odciąć się od rodzinnych problemów, remontów, braku funduszy, brakujących porcji żywieniowych i przedmiotach użytku codziennego - zapomnieć o tym wszystkim w najlepsze i cieszyć się spokojem wśród oddanych przyjaciół i bliskich osób? Oczywiście, że tak byłoby łatwiej. Itachi zdawał sobie sprawę, że Chika zdecydowanie nie była osobą, która miała w zwyczaju chodzić na łatwiznę, ale czy życie niewystarczająco już jej doświadczyło? Ona była zmęczona tym wszystkim. To właśnie zobaczył wypisane na jej twarzy, kiedy ta zawahała się, nie podając właściwie odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie odmówiła demonicznemu kapłanowi już teraz – zmęczenie zwalczaniem kolejnych przeciwności losu i myślą, że w przyszłości wcale nie będzie lżej niż dotychczas. Wszak teraz była odpowiedzialna za całą rodzinę, więc problem każdego z jej członków dotykał ją także w jakimś stopniu personalnie. Będąc liderem klanu to właśnie ona musiała stać na jego czele i go bronić, mierzyć się ze wszystkimi nieprzyjemnościami, podczas gdy w gruncie rzeczy nigdy tego nie chciała i nigdy sobie tego nie życzyła. Ukochała wolność i brak odpowiedzialności za innych, które były przywilejami, jakimi mogła się cieszyć podczas samotnej podróży przez kontynent. Nigdy nie była przygotowywana do objęcia pozycji przywódcy klanu, tak jak to było w jego przypadku, więc zajmując teraz to stanowisko czuła się skrępowana i ograniczona.
A przecież wystarczyło tylko jedno słowo, żeby od tego uciec. Wystarczyło powiedzieć „tak” Isamiemu i zapomnieć o tym cyrku na kółkach. Będąc żoną demonicznego kapłana mogła wygonie rozsiąść się w fotelu i pozwolić, aby to jej mąż zajął tę niewygodną funkcję rycerza w srebrnej zbroi. Nie wątpił, że adepci i straż przyboczna Mikoto w razie potrzeby też rzuciliby jej się na ratunek. Oferta kusząca jak diabli, że aż szkoda byłoby ją zmarnować. To był właśnie powód, dla którego nie odmówiła jeszcze pokręconemu kapłanowi. Póki nie dała mu żadnej konkretnej odpowiedzi wciąż zostawiała sobie otwartą furtę do prostej, przyjemnej i nieskomplikowanej codzienności, którą mogłaby wybrać, gdyby życie faktycznie dałoby jej mocno w kość.
Z drugiej strony jednak wybranie tego prostszego wariantu wiązało się z przyznaniem się do porażki, do tego, że obecne obowiązki ją przerosły i przygniotły, że przestała sobie z nimi radzić. Duma Daichi nie pozwalała jej przyjąć takiej zniewagi, dlatego dziewczyna wciąż tkwiła na swojej pozycji, nawet jeśli w istocie było jej to wybitnie nie na rękę. Ludzie zapewne powiązaliby jej przegraną z jej płcią, znów zaczęliby gadać, że kobieta przecież nie nadaje się na głowę rodziny, a to wzburzyłoby krew w żyłach zielonookiej. Ta już wielokrotnie dowodziła innym, że potrafiła radzić sobie z „męskimi” problemami czasem nawet lepiej niż większość przedstawicieli płci brzydkiej i zejście z kamienistego szlaku wiodącego pod górę na płaską, wydeptaną ścieżkę ciągnącą się pośród łąk byłoby dla niej jak strzał w stopę – sama zaprzeczyłaby wszystkiemu, co przez lata tak obsesyjnie starała się dowieść przede wszystkim, żeby zyskać zainteresowanie i uznanie w oczach ojca.
Uchiha był zły, bo jasnowłosa wymykała mu się z rąk. Nie mógł zignorować tego, jak zrelaksowana i szczęśliwa ta czuła się pośród innych demonów. Krążyła po obiekcie Demonicznej Świątyni pewna siebie, dobrze znając ten przybytek, co oznaczało, że w przeszłości musiała gościć w nim już nie raz. Brunetowi wydawało się, że plan ponownego sprowadzenia Chiki do Konohy, tym razem na dobre, powoli, ale sukcesywnie brnął do przodu i był stopniowo wcielany w życie, jednak okazało się, że nie był świadom zbyt wielu rzeczy, żeby wydać na ten temat obiektywną opinię. Tyle już poświęcił, tyle już zrobił, żeby zatrzymać ją przy sobie, a jednak wychodziło na to, że jego wysiłki w każdej chwili mogły okazać się daremne. Bo przecież wystarczyło, żeby Ochida odwróciła się na pięcie, rzucając oschłe słowo pożegnania. Starał się, jak mógł, ale ta wciąż nie zapatrywała się na osadę jako na swój dom. Jej miejsce było wśród demonów i jej postawa jasno to prezentowała.
W tym wszystkim najbardziej frustrujące nie było jednak to, co dla niej zrobił i że mógł zostać za to niewynagrodzony, ale sam fakt, że mógł od tak po prostu ją stracić. Gdyby ta zdecydowała się odejść, równie dobrze mógłby jej już nigdy więcej nie zobaczyć. Gdyby zamknęła się w kręgu towarzyskim składającym się wyłącznie z demonów, on jako człowiek nie miałby tam wstępu. To doprowadzało go do szewskiej pasji, gdyż najzwyczajniej w świecie… nie chciał jej stracić. Wiedział, że ten cios naprawdę by go zabolał, pozostawiając ranę, która babrałaby się paskudnie, o ile w ogóle kiedyś by się zasklepiła. Przemawiała przez niego egoistyczna chęć zatrzymania zielonookiej przy własnym boku. Chciał, żeby ta była przy nim i przy nikim innym. Oglądanie jej u boku kogoś innego prawdopodobnie złamałoby mu serce – tym bardziej, gdyby z łatwością mógłby zauważyć, że ona była szczęśliwa u boku tej obcej osoby, że mogła znaleźć to szczęście za sprawą kogoś innego, że on sam nigdy nie potrafił dać jej tego, czego ta faktycznie potrzebowała…
Trzasnął pięścią w stół raz jeszcze. Potarł twarz dłońmi w zmęczonym geście. W chwili obecnej był tak załamany, że nie miał nawet sił myśleć o jakimś planie, który mógłby mu pomóc przeciwdziałać najgorszemu scenariuszowi, nie dopuścić do tego, żeby jego czarne myśli przeobraziły się w rzeczywistość.
- Nie wyżywaj się na przedmiotach nieożywionych – usłyszał znajomy głos, na którego brzmienie wyprostował się gwałtownie. Był tak zajęty własnymi rozmyślaniami, że nawet nie zauważył, kiedy Amane zakradł się pod drzwi jego sypialni. – Życzyłbym sobie, żeby te jeszcze trochę nam posłużyły – uśmiechnął się tak jak zwykle: delikatnie, wręcz błogo, jednak z kącików jego ust sączyła się jakaś dziwna trucizna i obłęd. – Mogę się dosiąść? – zapytał, wyciągając zza pleców flakon z sake. Zatrząsnął butelką, prezentując tym samym sugestywnie, że naczynie wciąż było pełne.


***


- Wchodzę – oświadczyła sucho dziewczyna, rozsuwając papierowe drzwi prowadzące do pokoju Isamiego. Ich bliska relacja już dawno temu pozwoliła im wyzbyć się zbędnych zwrotów kurtuazyjnych, a skoro ten po nią posłał, to z pewnością oczekiwał jej przybycia w niedługim czasie.
- Nareszcie jesteś – kapłan powitał ją z uśmiechem. – Pozwól, że przedstawię ci księcia Kazuhiko – wskazał na mężczyznę siedzącego po przeciwnej stronie pomieszczenia.
Chika drgnęła. Momentalnie pożałowała swojego grubiańskiego wtargnięcia, które mogło zostać źle odebrane przez kogoś pokroju „księcia”. Przełknęła z trudem, gdyż użeranie się z przedstawicielami stanu wyższego nigdy nie należało do jej ulubionych zadań i osobiście rozpatrywała podobną kwestię w kategoriach zła koniecznego i bólu tej mniej szlachetnej części pleców.
Książę Kazuhiko mignął jej kilka razy przed oczami wśród tłumu podczas ceremonii, jednak nigdy przedtem nie miała okazji rozmawiać z nim twarzą w twarz. Słyszała o nim co nieco, jednak nigdy nie zapuściła się na tereny objęte jego protektoratem, toteż nie miała powodu, aby stawać przed jego obliczem. Aż do teraz.
Książę był niewysokim brunetem, którego półdługie włosy sięgające ramion przechodziły stopniowo z kruczej czerni w karmelowy kolor, aż w końcu w bardzo jasny blond. Na jego bladej, okrągłej twarzy przyprószonej ciemnym osadem na skroniach, tuż przy linii włosów oraz kościach policzkowych, który potęgował rzucany przez nie cień, sprawiając, że jego oblicze wydawało się być bardziej surowe, malował się kamienny wyraz twarzy, który w gruncie rzeczy nie zdradzał niczego. Kazuhiko nie sztyletował jej spojrzeniem, jednak jego błękitne oczy, przypominające na myśl oczy ślepca, napawały ją niepokojem. Rozmyte tęczówki mocno kontrastowały z ciemną prawą jego włosów potęgując tylko uczucie dyskomfortu. Najgorsza w tym wszystkim była jednak roztaczana przez niego aura mocarności, niemal wszechmocy, która przytłaczała i sprawiała, że tak malutkie i nieważne indywiduum, jakim była ona sama, czuło się jak robak w obliczu zbliżającej się podeszwy buta, która zamierzała zakończyć jej marny żywot.
Isami przywołał ją do siebie gestem ręki. Ochida niepewnie ruszyła się ze swojego miejsca w progu drzwi i usiadła obok kapłana. Ten nakrył jej dłoń swoją własną, dzięki czemu ta od razu poczuła się jakoś raźniej mając przyjemne poczucie obecności kogoś bliskiego, sprzymierzeńca, na którym mogła polegać i który, w razie potrzeby, mógłby ją obronić.
- Książę Kazuhiko był bardzo tobą zainteresowany – wyjaśnił. – Chciałby się o tobie co nieco dowiedzieć – uśmiechnął się pokrzepiająco. – Nie bój się. To nie żaden wywiad, a jedynie nieoficjalne spotkanie – zapewnił. Mimo to jasnowłosa i tak powątpiewała w jego słowa.
- To zaszczyt móc z tobą rozmawiać, panie – skłoniła się lekko w siadzie, wyrażając tym samym szacunek wobec rozmówcy, który w odpowiedzi jedynie skinął jej głową.


***


Itachi z trudem rozlepił powieki, przekręcając się ciężko na bok. Obudziły go odgłosy krzątaniny dochodzące z odległej części świątyni – niecierpliwe kroki, szczęk porcelany, jak zwykle oburzony głos Aoshiego, który nawet o poranku musiał zachowywać się jak kot, któremu ktoś nadepnął na ogon. W tym konkretnym momencie wyjątkowo go to irytowało, gdyż ten borykał się z nie lada migreną i lekkimi mdłościami, jakby nagle dostał choroby morskiej. Albo zwyczajnie miał kaca. Biorąc jednak pod uwagę, że wciąż znajdywał się na stałym lądzie, a ponad to po sypialni wciąż walały się puste flakony po sake opróżnione podczas pogawędki z Amane, która przedłużała się proporcjonalnie do ilości pustych naczyń zalegających w pobliżu stołu. Bo na jednej butelce się nie skończyło. Oj nie. Choć właściwie takowy obrót spraw był do przewidzenia, więc nie było to znowu aż takim wielkim zaskoczeniem…
No właśnie, brunet podejrzewał, jak to wszystko się potoczy, dlatego właśnie w chwili obecnej zadawał sobie pytanie, dlaczego w ogóle pozwolił liderowi adeptów się przysiąść? Było odprawić go z kwitkiem, póki jeszcze była ku temu okazja. Chociaż z drugiej strony nie wypadało mu się jednak tak zachować. Jakby nie patrzeć, w jakiś stopniu szatyn był tu gospodarzem, a shinobi tylko gościem, więc nie na miejscu byłoby zatrzaśnięcie mu drzwi przed nosem.
Chłopak westchnął ciężko, pocierając twarz zmęczonym gestem. Mógł próbować zasłaniać się wymówką prób utrzymania jak najlepszych stosunków z jednym z podopiecznych Isamiego, ale prawda była zgoła odmienna. Prostsza. Zwyczajnie chciał się napić. Utopić smutki w winie ryżowym i przytępić na chwilę zmysły, odciąć się lub przynajmniej stłumić rzeczywistość, która bezlitośnie kopała go raz za razem. Było to głupie zachowanie, godne pożałowania i zdawał sobie z tego sprawę. Sytuacja przedstawiała się tylko jeszcze gorzej, kiedy przypomniał sobie, że przecież nie on jest tutaj na osobliwym zlocie rodzinnym. Znajdował się wśród demonów, wśród potężnych istot dysponujących siłą zapożyczoną bezpośrednio od bytów wyższych, o których ludzkość nawet nie słyszała. Był tu tolerowany, jednak z pewną rezerwą i tylko ze wzgląd na Daichi. Jego pozycja była niepewna i szybko mogła ulec zmianie. Niby nic na to otwarcie nie wskazywało, ale w gruncie rzeczy cały czas znajdował się w potencjalnym zagrożeniu, więc powinien pozostawać czujny, mieć się na baczności, mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a nie pozwalać upijać się niemal do nieprzytomności. W takim wypadku jego wybryk z powszechnej głupoty zyskiwał miano idiotyzmu roku. Ale to wciąż jeszcze nie koniec. Nie był wśród swoich, więc i nie mógł mówić, co mu się podoba. Powinien trzymać język za zębami i ostrożnie dobierać słowa. Na co dzień nie miał z tym większych problemów, jednak pod wpływem alkoholu nie mógł już tak dobrze kontrolować bełkotliwie artykułowanych zdań, które od czasu do czasu gorzko z siebie wyrzucał i na które szatyn z ptasimi piórami oraz kwiatami wpiętymi we włosy jedynie kiwał ze zrozumieniem głową, uśmiechając się przy tym łagodnie, a zarazem obłąkańczo w ten swój charakterystyczny i niepowtarzalny sposób. Tym oto sposobem idiotyzm roku mógł przerodzić się w poważny błąd, którego następstwa mogły okazać się bardzo bolesne i długotrwałe w swoich efektach. Cudownie. Dorzućmy do tego jeszcze fakt, że powinien trzymać Ochidę blisko siebie, obserwować ją, mieć pewność, że ta nie rzuci w diabły zobowiązań wobec wioski, zawodu ninja oraz własnej rodziny ze względu na dawne więzi, przyjaciół i wizję łatwego, przyjemnego życia. Powinien się uczyć, zapamiętywać jak najwięcej, szukać poszlak i wskazówek, żeby jak najlepiej i najszybciej zrozumieć demony oraz przeszłość jasnowłosej, ale zamiast tego wszystkiego ten postanowił się schlać jak jakiś pierwszy lepszy nastolatek, który właśnie osiągnął pełnoletność i postanowił przesadnie uczcić fakt, iż od tej pory może legalnie zamawiać alkohol w każdym przybytku, w którym ten był dostępny.
Sam był rozczarowany własną postawą. Nie poznawał sam siebie. Jak mógł tak nisko upaść? Najwyraźniej desperacja coraz bardziej dawała mu się we znaki…
Miał tylko nadzieję, że nie chlapnął przy Amane nic, czego później mógłby żałować. Próbował przypomnieć sobie, o czym rozmawiali, swoje odpowiedzi, przywołać mgliste wspomnienia minionego wieczoru. Z pozoru wszystko wydawało się być w porządku, jednak nie mógł mieć całkowitej pewności i to doprowadzało go do szału. Jak w takiej chwili mógł pozwolić sobie na jakieś niepewności, wahania i luki w pamięci?
Miał ochotę walić głową o podłogę. Zachował się jak jakiś szczeniak – on, Itachi Uchiha, głowa jednego z najpotężniejszych i najbardziej szanowanych rodów dysponującym owianym sławą, pożądanym przez wielu kekkei-genkai. Pięknie. Tylko pogratulować. Shisui nieźle by się uśmiał. Dobrze, że przynajmniej nie było tu teraz z nimi Teleportera, gdyż w innym wypadku kuzyn nie dałby mu spokoju i zapewne wypominałby mu ten przeklęty wybryk i chwilę słabości… cóż, prawdopodobnie do końca jego dni.
Z tego wszystkiego udało mu się wywnioskować jedynie dwie rzeczy. Po pierwsze: sake przyniesione przez lidera adeptów musiało być w jakiś sposób „zaprawiane”, gdyż nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w życiu borykał się z aż tak dokuczliwym kacem. Po drugie: chłopak z ptasimi piórami i kwiatami we włosach miał naprawdę mocną głowę, skoro udało mu się bez problemu wyjść z pomieszczenia i pewnym krokiem dojść do swojej sypialni, kiedy wszelki zapas alkoholu wreszcie się skończył, podczas gdy długowłosy miał poważny problem z doczołganiem się do futonu, który mieścił się zaledwie kilka metrów dalej. Może tolerancja alkoholu była jedną z kolejnych, specjalnych zdolności demonów?
Shinobi w końcu doprowadził się do względnego ładu i udał się do jadalni, gdzie znajdywała się pozostała część mieszkańców oraz gości Świątyni. Aoshi z Jinem kończyli już swoje śniadanie przy akompaniamencie pospieszających komend poirytowanego Sochiro, który nie mógł zrozumieć, jak bracia mogli się tak guzdrać nad miską ryżu. Orochi ignorował wywody wzdychającego ciężko i wywracającego oczami szermierza, popijając zieloną herbatę, podczas gdy pozostali adepci byli w trakcie swojego posiłku i równie niezaalarmowani jak i brunet z tatuażem ciągnącym się ukosem przez całą jego twarz w ciszy i spokoju w pełni skupiali się na zawartości własnych misek. Udało mu się jeszcze zasrać wszystkich przy stole, więc nie był znowu aż tak bardzo spóźniony… przynajmniej tyle dobrego.
Isamiego pozostawał nieobecny, ale Itachi zdążył się już przyzwyczaić, że główny kapłan Demonicznej Świątyni nieczęsto przebywał z pozostałymi. To, co robił w tym czasie pozostawało dla niego zagadką, ale podejrzewał, że nawet gdyby zapytał, nikt by mu nie opowiedział. Adepci nie po to latami studiowali kolejne arkana i zdobywali kolejne stopnie wtajemniczenia, żeby zdradzać wszystkie tajemnice ich mistrza byle człowiekowi. Chłopak mógł iść o zakład, że jedną z wytrenowanych w nich przez bruneta zdolności było zachowanie milczenia – nawet gdyby ktoś miał łamać ich kołem albo znęcać się nad nimi w jakiś inny, wymyślny sposób.
- Dzień dobry, Uchiha – przywitał się Amane zza stołu, na moment odkładając pałeczki i posyłając mu swój markowy, delikatny uśmiech. – Jak ci się spało dzisiejszej nocy? – zapytał kurtuazyjnie.
- Nie najgorzej, dziękuję – odparł zachrypniętym głosem i zasiadł do stołu korzystając z tego, że jedzenie wciąż nie zdążyło jeszcze wystygnąć.
Lider adeptów wyglądał wręcz kwitnąco. Siedział wyprostowany, jego oczy lśniły bystro, po ustach błądził błogi uśmieszek. Nie było po nim widać ani zmęczenia, ani żadnych oznak, które w jakikolwiek sposób mogłyby się kojarzyć z nadużyciem napojów wyskokowych poprzedniego dnia. W obecnej chwili długowłosy aż mu pozazdrościł.
Brunet szybko jednak zmienił przedmiot swoich rozmyślań. Zauważył, że oprócz Isamiego jeszcze jedna osoba nie była obecna podczas śniadania. Tą osobą była oczywiście Chika. To spostrzeżenie nie spodobało mu się. Czyżby dziewczyna wciąż przesiadywała ze swoim rzekomym narzeczonym? Bezpośrednie pytanie byłoby bardzo nie na miejscu, dlatego zdecydował się nieco obejść temat:
- Czy Isami czuje się już lepiej po przebytym rytuale? – zapytał.
- Potrzebuje kilku dni na odpoczynek, ale ostatecznie dojdzie do siebie. Ma już wiele podobnych obrzędów za sobą, więc to dla niego nic nowego – wyjaśnił Saku.
- Obecnie jest w swojej sypialni i wypoczywa, dlatego nie mógł do nas dołączyć – dodał Amane. – Śpi – postawił sprawę jasno, czytając z marmurowej twarzy gościa jak z otwartej księgi. – A jak powszechnie wiadomo, sen jest jednym z najlepszych lekarstw na zregenerowanie sił; tak samo dla ludzi, jak i dla demonów – jego nikły uśmieszek pogłębił się.
Chłopak zrozumiał ukryty przekaz słów rozmówcy. Isami spał, więc nie było przy nim zielonookiej. Był mu wdzięczny za udzielenie odpowiedzi, której oczekiwał, gdyż w gruncie rzeczy ze słów demona o niebiesko-białych włosach zbyt wiele nie mógł się wywiedzieć. Niebywałe zdolności szatyna do czytania między wierszami wzbudzały jego podziw i podejrzliwość zarazem. Trudno było cokolwiek przed nim ukryć lub go podejść. Właśnie ze względu na tą jego zdolność dziedzic sharnigana zaczął poważnie obawiać się, co ten mógł wywnioskować z ich wczorajszej pogawędki… bo przyszedł po informacje, to było jasne. Ninja nie łudził się, że Amane od tak w spontanicznym odruchu zapragnął się z nim napić. Miał w tym swój cel, który postanowił osiągnąć przy użyciu niekonwencjonalnych, mało wyrafinowanych i wysublimowanych środków. A Itachi nie utrudnił mu tego zadania ani trochę. Mało tego, podał mu się na tacy jak świąteczna pieczeń. Naści! Bierz, co chcesz, najedz się do syta! Co za kretyn z niego…
Uchiha nie zjadł wiele, gdyż jego żołądek wciąż przeżywał pewnego rodzaju rewolucje. Opróżnił za to niemal całe wiadro wody przyniesione do kuchni z niemal antycznej studni, zaspokajając w końcu palące pragnienie. Zaraz po tym podziękował za posiłek i udał się na samodzielne poszukiwania towarzyszki. Nie chciał już o nic więcej wypytywać – przynajmniej nie w obecności Amane, gdyż, jak się szybko zorientował, to mogłoby obrócić się na jego niekorzyść. Szczwany lis z tego lidera adeptów… Shinobi raz jeszcze utwierdził się w przekonaniu, że ten nie został wybrany na to stanowisko bez powodu.
Przemierzył całą Świątynię wzdłuż i wszerz, jednak nie znalazł jasnowłosej. Udawał, że się rozgląda, że zainteresowany przygląda się architekturze budynku, meblom, arrasom, pojedynczym figurom porozstawianym tu i tam, jednak w istocie dyskretnie zaglądał do każdego z napotkanych pomieszczeń. Im dłużej ciągnęły się jego bezowocne poszukiwania, tym bardziej się denerwował. Nie podobało mu się ten obrót sytuacji. Zaczął nawet myśleć, że szatyn specjalnie go upił i w czasie, kiedy ten leżał niemal nieprzytomny, Daichi została gdzieś zabrana, jednak uspokoił się, kiedy w końcu znalazł swoją zgubę. Obszedł cały plac okalający Świątynię i zaczął już tracić nadzieje na znalezienie kunoichi, już chciał zawrócić się i zapytać o nią Amane lub któregoś ze strażników Mikoto, jednak w tej właśnie chwili blask odbijających się promieni słonecznych od niemal białych włosów dziewczyny zwrócił jego uwagę. Z miejsca odetchnął głęboko i ledwo powstrzymał się od rzucenia się desperacko w jej kierunku, kiedy zauważył ją stojącą przy rzędzie czerwonych bram torii. Ów bramy były co najmniej dziwnie umieszczone, gdyż zamiast znajdować się na przedzie Świątyni, te znajdowały się na jej tyłach i prowadziły wprost na litą ścianę kamienia, zupełnie jakby ich konstruktorzy spodziewali się, że coś mogło się z samoistnie niej wyłonić lub miał tu powstać tunel, jednak projekt został porzucony w stanie surowym. Długowłosy nie wnikał, wiedząc, że coś podobnego nie zostałoby zrobione bezcelowo. Wierzył, że wszystko to miało jakiś sens tylko póki co on nie mógł się go dopatrzeć, gdyż pozostawał jedynie zwykłym człowiekiem i wciąż nie miał wystarczająco pojęcia o demonicznych zdolnościach i rytuałach.
Nie tracił jednak zbyt wiele czasu na rozważania odnośnie bram. Inna sprawa okazała się być dla niego bardziej absorbująca i niepokojąca, pochłonęła całą jego uwagę i wypełniła wszelkie jego myśli – a był nią fakt, iż dziewczyna nie była sama. Towarzyszył jej wysoki, szczupły mężczyzna o srebrzystych włosach sięgających linii szczęki. Nieznajomy ubrany był w szare, proste kimono oraz czarne spodnie hakama. Na jego przystojnej, dorbnej twarzy malował się grymas niezadowolenia, a wielkie, intensywnie niebieskie oczy przypominające swoim kolorem lodowce górskie były groźnie zmrużone. Najdziwniejszym w tym wszystkim był jednak fakt, iż jego uszy zamiast znajdywać się w standardowym miejscu po bokach jego głowy sterczały dokładnie na jej czubku, aż do złudzenia przypominając lisie. Zaskoczony ninja aż zwolnił kroku na ten widok, ale nie zatrzymał się. Z miejsca zdał sobie sprawę, że oto najprawdopodobniej po raz pierwszy raz w życiu dane mu było zobaczyć na własne oczy kitsune. A to dobre. Bo już włożył demony, o których można było przeczytać w mitach, między bajki, uznając, że jedynymi istniejącymi nadnaturalnymi istotami są te, które spotkał w Świątyni – demony, które właściwie niczym nie różniły się z wyglądu od ludzi, choć mogły zmieniać swoją formę oraz mogły pochwalić się całym wachlarzem unikatowych zdolności, o których przeciętny człowiek mógł tylko pomarzyć. Naprawdę, niemal na każdym kroku utwierdzał się w przekonaniu, że wiedział nie tyle o demonach, ale i w ogólnym pojęciu o całym świecie tyle, co nic…
Kitsune zaszczycił go spojrzeniem jedynie przez moment nie dłuższy niż mrugnięcie oka, a następnie znów skupił swoją pełną uwagę na dziewczynie stojącej z założonymi rękami.
- Czy ty siebie słyszysz? – prychnął. – Twoje argumenty nie mają za grosz sensu.
- A twoje, Miyabi, są lepsze? – zielonooka zacisnęła szczęki ze złości. – Każesz mi „od tak po prostu” rzucić całe moje dotychczasowe życie – zauważyła.
- A co to za życie? – zniósł się pustym śmiechem. – Masz tam, do czego tęsknić? – zapytał z jakimś dziwnym, niezdrowym, rozgorączkowanym błyskiem w oku. Daichi milczała wymownie. – No właśnie. Nie masz – wyprostował się dumnie, będąc zadowolonym z tego, że jego przypuszczenia się potwierdziły. – Za to nieustannie tęsknisz za tym, co zostawiasz tutaj za każdym razem, kiedy wracasz do tej swojej śmiesznej wioski, odstawiając swój żałosny teatrzyk cieni, próbując wpasować się w ludzkie społeczeństwo. Ile jeszcze będziesz musiała wycierpieć przez tych cholernych troglodytów, żeby zrozumieć, że ty tam zwyczajnie nie pasujesz? – chwycił ją za ramiona, spoglądając jej prosto w oczy. – Nie jesteś jedną z nich i nigdy nie byłaś. I nigdy nie będziesz – podkreślił. – Zresztą po co niby miałabyś się nawet starać, żeby zniżyć się do takiego poziomu? – wywrócił oczyma. – Powinnaś wrócić do domu i żyć tak, jak pozostali. Powinnaś rozwijać się tutaj, wśród swoich, bo wśród ludzi twój talent zwyczajnie marnieje – pokręcił głową z niedowierzaniem i dezaprobatą. – Oni nie potrafią cię docenić, zrobić z ciebie prawdziwego użytku, ograniczają cię – ciągnął. – Powinnaś wrócić do domu – powtórzył. - Do tego prawdziwego domu – zaznaczył.
- Zdajesz sobie sprawę, że powrót do „domu” wiązałby się dla mnie z wyjściem za mąż za Isamiego? – zapytała nagle z jakimś przebiegłym uśmieszkiem.
- Przecież masz prawo mu odmówić – lis wzruszył ramionami obojętnie.
- Ponoć jestem mu przeznaczona. Sam tak powiedział. Poświęcił oko, żeby móc spojrzeć w przeszłość i upewnić się, że jestem dla niego „tą jedyną”. Czekał na mnie przez całe stulecia – przypomniała mu.
- E tam – kitsune machnął lekceważąco ręką. – Szanuję i lubię Isamiego, ale nie da się ukryć, że to świr – zatoczył kilka kółek w pobliżu własnej skroni, co miało symbolizować, iż główny kapłan miał mieć nie po kolei w głowie. – Ma też już swoje lata… właściwie wieki. Nie uważasz, że coś mogło mu się tam pomieszać? Coś zapomniał, coś przekręcił, trochę zdziwaczał przez te rytuały i tak dalej… - mruknął, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok i zakładając ręce na piersi. Ochida zaśmiała się.
- I to niby ja nie mam tu racjonalnych argumentów? – westchnęła ciężko, jednak wciąż nie przestawała się uśmiechać.
- Poza tym nawet jeśli jesteś z nim w jakiś wyjątkowy sposón połączona, to nie oznacza to, że wybór kogokolwiek innego na jego miejsce będzie błędem – upierał się przy swoim. – Wszyscy nosimy w sobie jakieś cechy wrodzone; z jednymi dzielimy ich więcej, z innymi mniej. To właśnie dlatego łatwiej przychodzi nam identyfikowanie się z jedną drugą grupą niżby drugą – spojrzał na dziewczynę wymownie, mając na myśli ludzi i demony. – To, że ty jesteś osobą, z którą on dzieli najwięcej cech wrodzonych i więzi jeszcze cię nie ogranicza, bo jesteś bytem niezależnym, a więc możesz stworzyć więcej połączeń z kimś innym. Co jeśli ty będziesz dla niego idealna, ale on dla ciebie nie? Co jeśli jest ktoś, z kim ty dzielisz więcej cech wrodzonych? Isami spoglądał w przyszłość tylko i wyłącznie ze swojej perspektywy, nie z twojej. Więc może mimo wszystko warto byłoby dać sobie szansę i trochę się rozejrzeć, co? – jego pełne usta rozciągnęły się w przebiegłym uśmieszku.
- Kadzisz – skwitowała dziewczyna, śmiejąc się i jednocześnie szturchając rozmówcę pod żebra.
- Może tak, może nie – odparł również ze śmiechem. – Kto wie?
- Ja wiem – podparła się pod boki. – W końcu próbujesz mnie usidlić wszelkimi możliwymi sposobami, odkąd tylko pojawiłam się tu po raz pierwszy – cmoknęła z niezadowoleniem.
- Oj daj spokój – machnął ręką. – Przecież nie jest aż tak źle, prawda? – znacząco przysunął się do jasnowłosej.
- Nie jest aż tak źle? – powtórzyła jego słowa. – Kiedy podróżowałam po kontynencie z chowańcem ojca złamałeś nogę własnemu bratu, żeby zatrzymać mnie w waszej posiadłości i żebym pomogła ci się nim zająć! – wypomniała mu.
Brunet drgnął na to wyznanie. Musiał przyznać, że był zaskoczony, jak daleko srebrnowłosy potrafił się posunąć tylko po to, żeby spędzić z zielonooką trochę więcej czasu. Czy on potrafiłby porwać się na to samo lub przynajmniej coś podobnego? Czy potrafiłby złamać nogę Sasuke tylko po to, żeby zatrzymać dziewczynę w wiosce? Cóż… odpowiedź była jasna. Nie, nie potrafiłby i nie chciał zmieniać takiego porządku rzeczy.
- Cholerny mięczak musiał ci się wygadać! – warknął kitsune. – Poza tym noga się zagoiła, więc nie ma, o czym gadać – prychnął. – No, i musisz przyznać, że czas, który dzięki temu spędziliśmy razem z pewnością należał do tych przyjemniejszych – jego rysy twarzy momentalnie złagodniały, kiedy uśmiechnął się błogo, a po grymasie niezadowolenia i poirytowania nie został już nawet ślad.
- Prawda – kunoichi przytaknęła ochoczo. – Chciałabym się jeszcze kiedyś wybrać w tamte okolice – wyznała. – Może uda mi się odwiedzić termy w drodze powrotnej z terenów księcia Kazuhiko… - zaczęła zastanawiać się na głos.
- Wybierasz się tam? – zdziwił się lis. – To dość daleka droga… - zauważył.
- Dostałam zaproszenie – wyjaśnił. – Osobiste – dodała, na co demon pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Co to za interes nasz książę może mieć do ciebie, skoro nagle i zupełnie „bezinteresownie” – odezwał się sarkastycznie – postanowił zasponsorować ci urlop w Krainie Nagów – potarł brodę w geście zamyślenia.
- Przyznam, że sama jestem ciekawa. Mam nadzieję, że sprawa nie stanie się jednak bardziej upierdliwa niż to konieczne – westchnęła cicho. – Nie łudzę się, że będzie mi dane zwyczajnie byczyć się w ich kryształowych komnatach, ale miło by też było, gdyby nie zrzucili mi na głowę najgorszych czarnych robót – skrzywiła się nieznacznie.
- Nie spodziewałbym się raczej podobnego zagrania po księciu Kazuhiko. Wiesz, że ten raczej nie lubi wysługiwać się innymi, więc osobiste zaproszenie do własnego domu możesz potraktować jako wejściówkę dla VIP’ów – zaśmiał się. – Musi mieć z czymś problem, z którym sam nie mógł sobie poradzić i do którego rozwiązania uznał cię za najbardziej odpowiednią osobę, to pewne. Nie masz chociażby żadnych przypuszczeń, co do tego, w jakim celu ten mógłby cię do siebie wzywać? Skoro zostałaś zaproszona osobiście, to wnioskuję, że rozmawialiście twarzą w twarz. Nie zdradził ci żadnych szczegółów? – dopytywał.
- Odbyliśmy kurtuazyjną pogawędkę i tyle – wzruszyła ramionami. – Książę nie chciał zbytnio się rozwlekać, bo rozmawialiśmy niedługo po ceremonii, a Isami, który został zaangażowany jako pośrednik, był wciąż bardzo osłabiony – wyjaśniła.
- A więc w bardzo kulturalny i bardzo „książęcy” sposób powiedział tylko: „Cho no tu, mam dla ciebie robotę-zagadkę”? – lis parsknął śmiechem.
- Coś w ten deseń. Mocno upraszczając sytuację – zgodziła się.
- A po co utrudniać sobie życie? – demon zachichotał diabolicznie pod nosem, po czym objął rozmówczynię za ramiona. – Właściwie to dobrze się składa, bo jeśli zamierzasz odwiedzić Krainę Nagów, to będę mógł ci towarzyszyć – wyszczerzył się promiennie.
- Naprawdę? – Chika wyraźnie się ożywiła i ucieszyła. W jej oczach rozbłysły iskierki radości. – To świetnie! Ale tak swoją drogą… co za interesy sprowadzają cię w tamte rejony? – zainteresowała się.
- I tak musiałbym prędzej czy później spotkać się z jednym z przedstawicieli zaprzyjaźnionych z moją rodziną klanów nagów, więc właściwie po co z tym zwlekać? – wzruszył ramionami. – Nie jest to nic nadmiernie naglącego czy wymagającego mojej natychmiastowej uwagi, ale lepiej dmuchać na zimne – wyszczerzył się szeroko. – Poza tym wizja odwiedzenie term, tym bardziej w twoim towarzystwie naprawdę mi się uśmiecha – objął dziewczynę ciaśniej, przyciągając ją do własnej klatki piersiowej, a ta o dziwo nie protestowała.
- Więc znów zamierzasz wyruszyć na kolejną pseudo-biznesową podróż, zostawiając resztę spraw i obowiązków przyziemnych swojemu bratu? – westchnęła ciężko. Demon potwierdził skinieniem głowy oraz niegasnącym, szerokim uśmiechem. – Co on się z tobą ma… Aż współczuję chłopakowi – pokręciła głową z dezaprobatą.
- Da sobie radę – machnął lekceważąco ręką. – Poza tym, gdyby faktycznie mnie potrzebował i gdybym wierzył, że nie obejdzie się bez mojej pomocy, bezzwłocznie wróciłbym do domu – postawił sprawę jasno. – Choć nie ukrywam, że wróciłbym tam znacznie bardziej ochoczo z tobą przy boku – pokreślił.
- Pomarzyć możesz – zaśmiała się.
- Gdybyś to ty czekała na mnie w domu, to wracałbym tam za każdym razem w podskokach – zapewnił z zawadiackim uśmieszkiem.
Itachi starał się zrozumieć, co się przed nim właśnie rozegrało. Para z początku trwała w wojennych klimatach, wytykając sobie brak racjonalnego uargumentowania swoich pozycji, później beztrosko się śmiali, wspominali przeszłość, a teraz planowali wspólne wypady do jakiś odległych lokalizacji, jakby byli zwyczajnymi przyjaciółmi, którym wyjątkowo szef w tym roku pozwolił wciąż urlop w tym samym czasie. Wszystko to było przyprawione odrobiną chęci podrywu ze strony mężczyzny, jednak długowłosy nie był w stanie rozeznać przez jego sarkastyczny ton czy ten faktycznie próbował zalecać się do Ochidy, czy tylko sobie żartował. Wnioskując po zachowaniu dziewczyny chciałoby się powiedzieć, że były to jedynie puste przepychanki słowne, jednak brunet nie tracił czujności, węsząc w powietrzu coś cuchnącego. Już raz pozwolił sobie na spuszczenie gardy i dobra. Wystarczy. To i tak było o jeden raz za dużo.
- Nie, że coś, ale tam stoi jakiś człowiek i się na nas gapi od dłuższego czasu, a mnie to już zaczyna irytować – z wiru myśli wyciągnęły go narzekania lisa. – Z początku próbowałem go ignorować, ale ten zdaje się robić za podwórkowy monitoring – burknął niezadowolony. Zdziwiona kunoichi odwróciła się w stronę towarzysza.
- Uchiha? – podniosła jedną brew. – Nieładnie podsłuchiwać cudze rozmowy – wytknęła mu, zakładając ręce na piersi.
- Wybacz, zawód shinobi nauczył mnie tego karygodnego nawyku – usprawiedliwił się, podchodząc do dwójki stojącej pod czerwonymi bramami tori. Nie było sensu dłużej się ukrywać ani uciekać, udając niezainteresowanego.
- Na polu walki nie ma miejsca na kurtuazję, ha? – zielonookiej wyjątkowo przypadła do gustu jego odpowiedź, gdyż uśmiechnęła się szelmowsko. Jej też zdecydowanie bliżej było do regularnego żołnierza niżby do księżniczki na ziarnku grochu.
- Nie da się ukryć – przytaknął. – Poza tym to niezawodna metoda pozyskiwania nowych informacji – przystanął, mierząc się z demonem ostrymi spojrzeniami. – Doszły mnie słuchy, że wybieramy się do niejakiej Krainy Nagów zamiast z powrotem do wioski – przeniósł spojrzenie na Daichi. – Kiedy zamierzałaś mnie o tym poinformować?
- W stosownym momencie – wywróciła oczyma.
- To znaczy kiedy? – dociekał. – Kiedy bylibyśmy już w drodze? – zgadywał. Jasnowłosa westchnęła ciężko w odpowiedzi.
- Chwila… Nie wspominałaś, że będziesz musiała ciągnąć ze sobą dodatkowy balast – burknął kitsune, marszcząc gniewnie czoło. Obecność drugiego mężczyzny zdecydowanie mu się nie spodobała. Widocznie zależało mu, żeby zostać z dziewczyną sam na sam.
- No przecież nie odprawię go samego, nie? – rozłożyła bezradnie ręce. – Poza tym książę Kazuhiko niejako wystosował zaproszenie i dla mnie, i dla Uchihy, więc ten też jest zobligowany iść czy mu się to podoba, czy nie – posłała miażdżące spojrzenie ninja. – No chyba, że zamierzasz ryzykować narażeniem się na gniew księcia i stanięciem naprzeciw całej jego armii, którą ten mógłby wystosować, gdyby odebrał tę potwarz jako wyjątkowo dotkliwą – zakończyła ze sztucznym uśmiechem, tym samym dając dziedzicowi sharingana do zrozumienia, że ten został postawiony przed faktem dokonanym.
- Obiło mi się o uszy, że książę jest ponoć miłośnikiem pokoju i harmonii – pozwolił sobie wtrącić.
- Do czasu – syknęła zielonooka. – Jak my wszyscy zresztą – dodała już obojętnie.
- No to, muszę przyznać, zaczyna się robić ciekawie – odezwał się Miyabi. – Książę Kazuhiko zaprasza głowę klanu Ochida i jakiegoś człowieka do swojej małej idylli nikomu nic przy tym nie wyjaśniając. Pięknie – potarł brodę w geście zamyślenia. – Rozumiem, że mógłby mieć jeszcze jakiś interes do ciebie, ale po kiego grzyba mu ten człowiek do szczęścia potrzebny? – prychnął, obrzucając długowłosego pogardliwym spojrzeniem. – Ponad to nagowie są bardzo płochliwi. Nie przepadają za towarzystwem innych demonów, nie wspominając już o tym, że stronią od ludzi tak, jak jest to tylko możliwe – zauważył. – Zakładam, że to nie może być tylko taki jego kaprys… - mruknął.
- Wątpię – zgodziła się kunoichi. – Koniec końców racz pamiętać jednak, mój drogi Miyabi, że oto masz przed sobą potomka Madary, obecną głowę rodu klanu Uchiha – przedstawiła formalnie swojego sprzymierzeńca.
- I co z tego? – fuknął. – Madara to Madara; legenda, która odeszła w cień przeszłości. On może mieć z nim tyle wspólnego, co ja z baletem – zaśmiał się złośliwie. – To kto był jego dziadem czy tam pradziadem nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Jeżeli sam nie dowiedzie swojej wartości to sława jego przodków zda mu się na nic – stwierdził wyniośle.


Itachi nie skomentował słów kitsune, gdyż w gruncie rzeczy wiedział, że ten ma rację. Sam nie chciał być postrzegany przez pryzmat poczynań protoplasty rodu, który tak samo jak i przyczynił się do stworzenia wielkiego dobra, z którego mogło czerpać wielu, jakim była Konoha, tak samo popełnił wiele niecnych występków, z których nie wszystkie wciąż zostały mu i całemu klanowi Uchiha wybaczone. Gdyby mógł, z chęcią przerwałby to błędne koło i wyzwoliłby rodzinę od piętna, jakie zostawił im w spadku Madara. Chciał pokazać, że jego krewni potrafią być prawi, lojalni i oddani. Żeby to jednak zrobić, sam musiał się wykazać i dać dobry przykład innym do naśladowania. Musiał zyskać uznanie w oczach innych, aby teraz to jego cień kładł się na cały ród – cień, który nie miał być mroczny i gorszący, ale miał być niczym promień światła i nadziei, niezależnie od tego, jak wielki i jakiej wartości miał to byś oksymoron. Żeby osiągnąć swój zamierzony cel gotów był udowodnić swoją wartość wszystkim i wszystkiemu – nawet jeśli przyszłoby mu wykazywać się przed każdym z osobna. Miał dość obecnej sytuacji i powszechnego wśród Uchiha zamiłowania do introwertyzmu, do zamykania się na innych, które trawiło jego rodzinę od środka niczym choroba, niczym paskudny pasożyt, którego należało się jak najszybciej pozbyć. Jeśli tego wymagała sytuacja, gotów był nawet dowieść swojej wartości przed demonem.