piątek, 4 listopada 2016

Rozdział II

ROZDZIAŁ II

Dziwnie było znów wyruszyć na misję po tak długiej przerwie. Ochida odzwyczaiła się już nawyku chronienia kogokolwiek innego niż siebie samej. Poczucie odpowiedzialności za towarzyszy sprawiało, że stała się w jakiś niezrozumiały sposób podenerwowana. Przez ostatnie lata martwiła się jedynie o swoje własne potrzeby. Zaczęła zastanawiać się czy nie stała się przez to przypadkiem zbyt arogancka, aby objąć zwierzchnictwo nad grupą, a co dopiero nad całym klanem. W gruncie rzeczy nigdy nie widziała samej siebie w roli człowieka przewodzącego tłumom. Zdecydowanie bardziej wolała wykonywać cudze rozkazy, gdyż dzięki temu zawsze mogła wytłumaczyć się, iż błąd popełnił ktoś inny. Ona przecież wykonywała tylko swój obowiązek jak ninja – jak ninja-robot bez chwili pomyślunku.
Potrząsnęła głową, odganiając się od nieprzyjemnych myśli. Wyrwała się z ich wiru dzięki ciemnym oczom Itachiego, który wbił w nią zainteresowane spojrzenie.
Zastanowiła się przez moment czy brunet mógł mieć podobne do niej problemy w domu. Czy jego również nie szanowano jako głowy rodziny ze względu na młody wiek? Chociaż jakby nie patrzeć, nawet pomimo tego młodego wieku, on przecież był geniuszem Konohy, o którym zapewne słyszała już większa część świata shinobi. Kto by nie chciał, aby o interesy jego klanu dbał prawdziwy geniusz? Ponad to był mężczyzną. Nie, on z pewnością znajdywał się w dużo lepszej sytuacji. Wszak był najstarszym synem Fugaku. Od dziecka przygotowywany był do tego, aby kiedyś przejąć miejsce i tytuł ojca. Wszyscy spodziewali się takiej kolei rzeczy. Nie było to dla nich żadne zaskoczenie. Ot po prostu los podążał wedle wcześniej obmyślonego planu. U nich wszystko szło jak po maśle.
Jasnowłosa westchnęła. Z jednej strony cieszyła się na tę misję, gdyż przypominały jej się stare, dobre czasy. Poza tym miała teraz chwilę dla siebie. Mogła uciec na moment od spraw klanu i wszystkich tych nieprzyjemności wiążących się z nimi. Z drugiej strony jednak obawiała się, co zastanie po swoim powrocie. Martwiła się, że w jej rodzinnym domu w czasie jej nieobecności mogło rozpętać się jeszcze gorsze niż dotychczas piekło.
- Więc gdzie byłaś przez te wszystkie lata? – dopytywali shinobi wchodzący w skład obu grup. Sam brunet nie odzywał się, jednak słuchał uważnie.
- Ojciec stwierdził, że potrzebuję innej formy treningu, więc trochę podróżowałam – mruknęła niechętnie, widząc, że natręci nie dadzą jej spokoju, jeśli w końcu nie odpowie na zadane pytania.
- Gdzie dokładnie byłaś?
- Opowiedz nam ze szczegółami!
- Tu i tam… - Daichi przewróciła oczyma. – To długa historia…
- A my mamy wiele czasu na jej wysłuchanie!
To było coś zadziwiającego. Nawet po tak znacznym upływie czasu jej starzy przyjaciele niezmiennie się o nią troszczyli. Interesowali się jej losami, mimo iż w gruncie rzeczy pewnego dnia po prostu zdezerterowała. Zniknęła, nikomu nic przy tym nie mówiąc. Powinni przestać przejmować się jej losem. Zapomnieć o domniemanym zdrajcy lub uciekinierze. Powinni… ale tego nie zrobili. Cóż, ciężko było ukryć, że w jakiś sposób cieszył ją ten fakt. Ich zainteresowanie sprawiało, że mimowolny, delikatny uśmiech sam cisnął jej się na usta. Miło było usłyszeć, że nie stała się wszystkim obojętna. Nawet we własnym domu nikt się tak nią nie przejmował, nikt nie wypytywał o podróż i jej rezultaty. Cały klan Ochida po prostu w ciszy przystał na wieść o powrocie jedynego dziecka ich lidera – podobnie też jak to zrobił na wieść o jego wcześniejszym zniknięciu. Jedyny Keizo próbował wywiedzieć się czegoś więcej, ale teraz zabrakło nawet jego.
- Podróżowałam po różnych krajach i ukrytych wioskach, żeby poznać tamtejszych ludzi, ich obyczaje i w miarę możliwości nawet ich techniki – wyjaśniła zdawkowo.
- Naprawdę? Coś niesamowitego!
- Jak daleko udało ci się dotrzeć?
- Przeszłam większą część kontynentu – przyznała bez kłamstwa. – Od pustynnego Kraju Wiatru po mroźną Krainę Śniegu – uściśliła.
- Kto cię szkolił? Kto cię utrzymywał?
- Wszyscy i nikt – zielonooka wzruszyła ramionami. – Czasem shinobi z obcych wiosek pokazywali mi jakieś techniki, kiedy powoływałam się na ich znajomość lub zaciągnięte długi u mojego ojca. Niekiedy obserwowałam tylko treningi, a jeszcze innym razem jakiś drobny złodziejaszek czy krętacz pokazał mi jakąś sztuczkę w zamian za drobną pomoc – rozłożyła ręce. – Żeby zdobyć pieniądze chwytałam się jakiś dorywczych zadań. Używając znanych mi technik pomagałam budować domy, łapałam przestępców czy sprzątałam w karczmach – ciągnęła. – Czasem ojciec przysyłał mi jakieś pieniądze za pomocą chowańców.
- I tak po prostu puścił cię w drogę bez żadnego sprzeciwu?
- Nie puścił, on kazał mi ruszyć w drogę – dziewczyna dotknęła opuszkami palców rękojeści miecza, jedynej pamiątki, jaka pozostała jej po zmarłym rodzicu. – Twierdził, że dzięki temu wiele się nauczę; nie tylko technik, ale także zacznę rozumieć innych ludzi. Nie wiem czy miał do końca rację, ale w pewnych aspektach z pewnością się nie mylił.
- Więc kazał ci tułać się po świecie w gruncie rzeczy bez pieniędzy i żadnej opieki?!
- To nie tak, że nie dbał o mnie – pokręciła głową. – Zawsze miałam przy sobie jednego z jego chowańców, białego wilka imieniem Goro. Ten zawsze informował ojca o moich poczynaniach, stanie zdrowia i miejscu, w którym się zatrzymałam – sprostowała. – Ojciec zawsze wiedział, gdzie byłam i co się ze mną działo. Co więcej, Goro często pomagał mi w walce. Jeśli zrobiłoby się naprawdę gorąco, mógł też zawsze wezwać mojego ojca na pomoc przez przywołanie wsteczne – powróciła myślami do wspomnień. – Ponad to, dzięki tej wyprawie i długim czasie, jaki razem spędziliśmy, Goro przekonał się do mnie. Wilki są bardzo kapryśne i nawet po przypieczętowaniu zwoju nie zawsze ochoczo służą temu, kto je przywołał. Muszą bardzo dobrze poznać człowieka i zaufać mu, aby zdecydować się wykonywać jego polecenia. No i poza tym ojciec czasem pojawiał się na mniej drodze osobiście. Ukrywał się i obserwował mnie z ukrycia, ale to zapewne dlatego, że chciał, abym myślała, że jestem zdana na siebie i sama muszę sobie radzić. Pewnie nie chciał, żebym pomyślała, że to zwykła wycieczka pod jego okiem. Chciał nauczyć mnie w ten sposób odpowiedzialności i samodzielności.
- Stójcie – odezwał się nagle Itachi. – Myślę, że to dobre miejsce na założenie obozowiska – oświadczył.
Daichi rozejrzała się. W istocie, miejsce to wyglądało na zachęcająco do zrobienia sobie tu krótkiego postoju lub nawet przenocowania. Niewielka grota nie była zamieszkała przez nietoperze czy inne zwierzęta, a przed nią na kamiennej półce pysznił się wypalony ślad po ognisku. Oba te fakty świadczyły o tym, iż zapewne dość często zatrzymywali się tu ludzie. W pobliżu mieścił się mały strumyk. Potok dalej spływał w dół góry, gdzie następnie przeradzał się w niewielki staw. Bystra woda była zimna i czysta, zdatna do picia.
- Jeszcze się kopci – zauważył jeden z shinobi Liścia, pochylając się nad wciąż niewygasłym paleniskiem obłożonym otoczakami przyniesionymi znad zbiornika wodnego.
- To znaczy, że ktoś odszedł stąd dopiero niedawno. Kto rusza w drogę, kiedy zbliża się noc?
- Może ten ktoś jeszcze nie odszedł…
Ninja rozejrzeli się. Uchiha użył swojego sharingana, jednak nie udało mu się zauważyć żadnego ruchu czy śladu wciąż obecnych, ukrywających się podróżników. Okolica była cicha i spokojna. Wszystko wskazywało na to, iż byli tu sami.

***

Ochida drzemała oparta plecami o ścianę groty. Usiadła niedaleko wyjścia z jaskini, opierając się o własny miecz. Spała płytko, wciąż pozostając czujną i gotową, aby w razie potrzeby natychmiast zerwać się z miejsca, mimo iż już nie była na warcie. Rolę wartownika pełnił teraz brunet.
Wyczuła, że coś jest nie tak. Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się po wszechobecnej ciemności. Nie miała tak dobrego wzorku jak członkowie klanu Uchiha, ale musiała sobie radzić. Nasłuchiwała, nie ruszając się z miejsca. Oddychała głęboko i rytmicznie.
Nie było mowy o pomyłce. W pobliżu znajdował się wróg. Pojedyncza osoba. W takim wypadku oznaczało to tylko jedno – skrytobójca. Tylko oni działali w pojedynkę pod osłoną nocy.
Wstała i położyła dłoń na rękojeści miecza wciąż go nie obnażając. W przeciwieństwie do innych ninja, jasnowłosa lubowała się w szermierce. Wyglądało na to, że przeciwnik czaił się gdzieś w dole zbocza góry. Niepewnie podkradła się do krawędzi leśnej ścieżki, za którą rozciągało się już tylko strome zbocze porośnięte mchami, paprociami i strzelistymi drzewami o chuderlawych szkieletach pni i gałęzi. W ciszy nocy słychać było niemrawe szemranie strumyka oraz wiatr gwiżdżący między czubkami iglastych drzew. Wśród tego błogiego, nocnego spokoju starała się wypatrzeć wroga.
Wtem jeden z shurikenów przeleciał jej tuż przed nosem i wbił się w pień nieopodal rosnącego drzewa. Daichi momentalnie cofnęła się o krok, spoglądając ze złością na długowłosego, który był sprawcą tego, iż jej serce na moment zwinęło się boleśnie w kulkę i siłą próbowało utorować sobie drogę do gardła. Mimo iż ostrze minęło ją zaledwie o włos, dziewczyna dobrze zdawała sobie sprawę, że Itachi nie skrzywdziłby jej celowo. Był pewien, że uda mu się jej nie zranić. Nie rzucił też shurikena dla zabawy, aby ją wystraszyć. W momencie, kiedy broń trafiła w drzewo, jakiś niepokojąco duży i ciemny cień oderwał się od niego i poszybował w dół stromego zbocza.
Zielonooka, nie myśląc wiele, rzuciła się za nim. Przeskakiwała po pniach, aż w końcu znalazła się na płaskim terenie okalającym niewielki staw, do którego z pluskiem spływała woda z cienkiego strumyczka. Przed nią stał napastnik. Jego twarz była zakryta czarnym materiałem. Wśród pół jego ciemnego ubrania nie dostrzegła żadnych rzucających się w oczy emblematów, które zdradzałyby przynależność przeciwnika do jednej z wiosek czy przynajmniej możnowładcy, który dla własnego bezpieczeństwa mógłby wynajmować jakiś co najwyżej średniej klasy ninja.
Uchiha wylądował bezszelestnie zaraz za nią. W tym samym momencie z pobliskich zarośli wyłoniło się kolejnych dwóch napastników. Wszyscy razem dobyli broni.
„A więc jednak byli inni…” – pomyślała kunoichi, będąc pełną podziwu dla zamaskowanych shinobi, którzy tak potrafili wyciszyć swoją obecność, że ta nie była zdolna ich zauważyć.
- Kim jesteście i z czyjego rozkazu atakujecie? – zapytał długowłosy.
W odpowiedni jeden z napastników rzucił się na Ochidę, ściskając w pięści kunaia. Dziewczyna uchyliła się przed atakiem i dobyła miecza. Chciała ciąć wroga przez plecy, jednak ten z zaskakującą zwinnością obrócił się i momentalnie odskoczył. Dwóch pozostałych nie próżnowało, dopadając Itachiego. Przeciwnik Daichi złożył palce w pieczęci. Chciał uwięzić ją w miejscu za pomocą jednej z technik żywiołu ziemi, jednak ta w porę zdążyła wzbić się w powietrze i doskoczyć do niego, chcąc kontynuować walkę w zwarciu. Obróciła miecz w dłoni i skierowała ostrze w brzuch przeciwnika, jednak ten wygiął się niczym guma, omijając je. Przeniósł ciężar na jedną nogę, a drugą zamierzał wyprowadzić cios w skroń zielonookiej. Ta jednak zdążyła wbić katanę w ziemię, po czym złapała wroga za kostkę i cisnęła nim o błotnistą ścianę skarpy, po której spływała woda. Niestety, mężczyzna zamiast porządnie gruchnąć o przeszkodę, wtopił się w nią niczym pochłonięty przez błoto. Jasnowłosa szarpnęła za rękojeść, jednak nie zdołała już wyrwać miecza z ziemi. Jego ostrze było już pokryte warstwą skały, która je unieruchamiała.
Brunet uchylił się przed nadchodzącym ciosem i odskoczył. Złapał zaciśniętą w pięść rękę drugiego atakującego i wykręcił ją. Wróg nie wydał z siebie choćby jęknięcia. Przerzucił go przez własne plecy, jednak ten również nie uderzył w ziemię z należytą siłą. Zapadł się w nią, jakby ta była wodą.
- Itachi… - mruknęła jasnowłosa.
Chłopak przytaknął. Złożył palce w pieczęci i wziął głęboki wdech. Jego płomienisty oddech został wycelowany w trzech napastników, z których dwóch dopiero co wyłaniało się z wielkiej kałuży błota. Atak jednak okazał się bezskuteczny, gdyż pojedyncze ostrze wiatru przecięło płomień na dwie części, sprawiając, że ten ominął swój cel łukiem.
Natarli wszyscy na raz w jednym momencie. Dwóch z przodu składało dłonie w pieczęciach, przez co po chwili te pokryły się warstwą skały. Jeden z tyłu wzbił się w powietrze, wyraźnie mając zamiar atakować z dystansu.
Wtem Uchiha poczuł silny uścisk na gardle, a jeden z przeciwników z pięścią pokrytą warstwą kamienia rozpłynął się w białym oparze dymu. Kamienne ramię miażdżyło mu szyję, odcinając dopływ powietrza. Przeciwnik zaczął się cofać, wyraźnie chcąc odciągnąć go od toczącej się walki.
Dwóch pozostałych zaatakowało Ochidę. Jasnowłosa uchylała się przed kamiennymi pięściami, będąc pewną, że zatrzymanie ich nie należało do najprostszych zadań. Sama również wyprowadzała ataki, jednak wróg unikał ich z gracją. W końcu udało jej się wyprowadzić serdecznego kopa prosto w splot słoneczny atakującego, jednak ten nie drgnął nawet o milimetr. Z jego brzucha i torsu posypały się skalne odłamki. Dziewczyna zorientowała się, że całe jego ciało pokryte zostało kamienną zbroją. W tym samym czasie przeciwnik, który jak do tej pory pozostawał z tyłu, zaatakował. Zielonooka uskakiwała przed kolejnymi ostrzami wiatru. Jeden zdążył zaledwie drasnąć jej ramię i rozciąć ubranie.
Długowłosy próbował kopać przeciwnika, jednak szybko zorientował się, że ten też pokryty jest kamienną zbroją. Zamiast tego zdecydował się odbić od podłoża i przeskoczyć nad napastnikiem, który próbował go udusić. Stanął za nim i wymierzył potężny cios w wyciągnięte po takim niemożliwym wręcz obrocie ciało. Mężczyzna gruchnął ciężko o ziemię, a w powietrze wzbiły się odłamki jego zbroi. Kaszlnął krwią, która przesiąkła przez czarny materiał skrywający jego twarz i skapnęła na ubity piach. Wróg chciał szybko oddalić się od bruneta, jednak ten nie pozwolił mu na to. Złapał go za kołnierz ubrania i już szykował się do ponownego uderzenia, kiedy niespodziewanie z jego rąk wyrwał go drugi napastnik. Ubranie oprycha podarło się. Między połami porwanego materiału Daichi dostrzegła dobrze znany tatuaż mieszczący się między łopatkami.
Tatuaż przedstawiający skrzyżowany miecz z bambusowym pędzlem do kaligrafii.
Przeciwnicy, widząc szok, a zarazem zrozumienie malujące się na twarzy jasnowłosej, zdecydowali się na odwrót. Zabrali swojego poszkodowanego kompana i rozmyli się w mroku nocy. Itachi nie ścigał ich. Zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji mógł okazać się znacznie bardziej potrzebny na miejscu. Poza tym potrzebował potwierdzić swoje domysły, aby wiedzieć, co zrobić i na co się ewentualnie przygotować. Podszedł do zastygłej w szoku towarzyszki, która dalej wpatrywała się w miejsce, w którym zniknęli wrogowie niczym zahipnotyzowana i położył jej rękę na ramieniu. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Z pewnością już się domyślałaś… - odezwał się Uchiha.
- Jakoś nie chciałam w to wierzyć… - odparła słabo, ledwo słyszalnie.
- Najbezpieczniej teraz będzie trzymać się w grupie – stwierdził brunet, jakby czytając w myślach kunoichi. – Jeśli odłączysz się od nas, staniesz się dla nich łatwiejszym celem – zauważył. Dziewczyna widocznie walczyła ze sobą, ale ostatecznie skinęła głową, przyznając mu rację.
- Tylko nie mówi pozostałym, kto i z jakiego powodu nas ściga – postawiła warunek. Długowłosy przytaknął.
Wrócili na szczyt skarpy. Ich towarzysze nadal spali snem sprawiedliwego. Jasnowłosa kopnęła nogą pozostałości po bombach dymnych, które mocno pachniały medykamentami.
- Uśpili ich – oznajmił.
- Brawo, detektywie! – wykrzyknęła prześmiewczo zielonooka. – Jak żeś na to wpadł? – zgrzytnęła zębami. – Najwyraźniej jeden z nich miał zwrócić moją uwagę i odciągnąć mnie od reszty grupy, podczas gdy dwóch pozostałych miało ich uśpić, aby się nie wtrącali – wydedukowała. – To oznacza, że nie dostali bezwzględnego rozkazu pozbycia się mnie za wszelką cenę. Mieli pracować po cichu i niezauważeni – myślała głośno. – Jednak na całe ich nieszczęście pojawiłeś się ty, Uchiha – skrzywiła brzydko usta. – Fakt, iż jeszcze tu stoisz świadczy o tym, że albo cię nie zauważyli, albo nie udało im się cię uśpić… Niezależnie od tego, co jest prawdą, jak zwykle dałeś wzorowy popis umiejętności shinobi! Możesz czuć się z siebie dumny! – prychnęła.
Brunet ścierpiał wybuch Ochidy w ciszy. Widział, jak w tej aż wrze od nadmiaru emocji. Musiała w jakiś sposób dać upust szalonej złości i gorzkiej rozpaczy, żeby nie upaść pod ciężarem swoich własnych, tłumionych uczuć. Itachi uważał gniew jasnowłosej za całkowicie uzasadniony. Wszak w zastraszającym tempie traciła wszystko, co się dla niej liczyło. Najpierw ojca, potem Keizo, a na koniec cały klan, który odwrócił się do niej plecami. Chłopak rozumiał to wszystko, jednak sam nie potrafił wyobrazić sobie, jak mógłby się zachować czy czuć na jej miejscu. Jego rodzina obstawała za nim murem. Wszyscy bez słowa sprzeciwu uznali go za nowego lidera. W dzielnicy Uchihów słyszeć się dało ciche szepty, które pokładały nadzieję, iż najstarszy syn Fugaku przewyższy nawet jego samego i okaże się lepszym przywódcą. Niemniej, nawet gdyby jego klan obrócił się przeciwko niemu, jemu pozostawała jeszcze wioska. Konoha, Hokage, oddani przyjaciele czy nawet starszyzna Liścia – to wszystko zawsze pozostawało po jego stronie. Z tej racji nigdy nie mógł powiedzieć, że został pozostawiony sam sobie. Z nią było inaczej. Dla Daichi rodzina była wszystkim. Jej klan miał specyficzne metody wychowania, w których nie uwzględniał poczucia przynależności do wioski. I choć mieszkała w Liściu przez długi czas, to brunet był pewien, że wciąż nie myślała o nim jak o domu. Jej dom mieścił się poza obrębem Konohy.
A teraz ją zdradził.
Dziewczyna znalazła się w gorzej niż patowej sytuacji. Miała związane ręce. Nie miała, dokąd wrócić. Jej właśni krewni urządzili sobie na nią polowanie. Itachi potrafił znaleźć całą listę powodów, dla których konserwatywna starszyzna rodu Ochida postanowiła pozbyć się swojego nowego lidera. Wśród kolejnych pozycji na owej liście mógł znaleźć się postawiony przeciwko niej zarzut o zdradę. Z czasem dało się obserwować, jak jeden ze sławniejszych rodów Konohy coraz bardziej się izoluje. Nikt jednak nie podjął właściwych kroków na czas, ignorując tę sprawę. Zielonooka mogła zostać pokątnie posądzona o asymilowanie się z wioską niżby z własną rodziną. W końcu wychowała się poza murami klanowej rezydencji. Z tego powodu w istocie miała kilku przyjaciół w Liściu, jednak większość mieszkańców, słysząc jej nazwisko, krzywiło się z niesmakiem. Niektórzy nie ufali im do tego stopnia, że chcieli się ich pozbyć, odsunąć od władzy lub przynajmniej w znacznym stopniu utrudnić do niej dostęp. Wielu mówiło, że Ochida, zajmując tak wysokie miejsce i mając dostęp do najbardziej poufnych informacji, działali na szkodę Konohy.
- Jednym z najgorszych posunięć, na jakie mogłabyś się zdecydować w tej chwili, mogłoby być wzniecanie nowych, wyimaginowanych wojen w miejscu, gdzie tak naprawdę ich nie ma – odezwał się łagodnie.
- I co? Teraz zamierzasz mi prawić jakieś kazania niczym natchniony klecha?! – zirytowała się. – Zajmij się lepiej swoim własnym klanem, Uchiha, i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy – warknęła.
- Mówię tylko, że to nie ja jestem twoim wrogiem – rozłożył ręce. – Pamiętaj o tym – zaznaczył.
- Posłuchaj, ty… - syknęła ze złością, jednak długowłosy jej przerwał.
- To ty uczyniłaś mnie swoim rywalem – kontynuował. – Ja tak naprawdę nigdy nie chciałem z tobą walczyć – wyjaśnił.
Na moment cała złość i rozpacz w zielonookiej ustąpiła miejsca bezbrzeżnemu zdziwieniu. Daichi zamrugała kilkakrotnie, wpatrując się z niedowierzaniem w wysoką postać chłopaka na tle szarego nieba, które powoli przecierało się, jak wpełzały na nie pierwsze smugi nadchodzącego brzasku. Otworzyła usta ze zdziwienia, a do oczu możliwe, że nawet napłynęły jej łzy, jednak zanim zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowa podziękowania czy chociażby Uchiha zdążył dostrzec malującą się na jej twarzy słabość, ta odwróciła się na pięcie. Prychnęła pogardliwie i bez słowa zajęła się wybudzaniem uśpionych ninja.
Długowłosy westchnął bezgłośnie. Wiedział, że musi jej jakoś pomóc w tych trudnych dla niej chwilach. Jeśli przyjaźń z Ochidą oznaczała znoszenie jej gniewu i pozwalanie jej na wyładowywanie go na jego własnej osobie, to Itachi Uchiha był na to gotów.
Wszak nikt nie mówił, że przyjaźń to łatwy kawałek chleba.

***

Późnym popołudniem dotarli do jednej ze wsi, która znajdywała się na szlaku kupieckim. Z tej racji można było tu znaleźć targowisko, wiele pomniejszych sklepików, barów, noclegowni, a także przybytków zapewniających rozrywkę. Wyglądało na to, że owa wieś była jednym z głównych ośrodków życia w najbliższej okolicy. Shinobi zdecydowali się jej nie omijać, aby uzupełnić zapasy żywnościowe oraz w miarę możliwości pozyskać informacje na temat sytuacji na granicy kraju.
Przez całą drogę, jaką musieli przebyć do wioski, zielonooka kunoichi milczała. Miała zasępioną minę i zdawała się być jeszcze mniej zadowolona z otrzymanego rozkazu wyruszenia na misję niż wczoraj. Jej towarzysze zastanawiali się czy jej pogorszenie nastroju miało coś wspólnego z brunetem. W końcu wszyscy od dawna wiedzieli, że tą dwójkę łączyły dziwne korelacje…
Nikt jednak nie zadał pytania wprost. Ninja z Konohy szli w milczeniu, odzywając się do siebie rzadko, jedynie wtedy, kiedy zaszła ku temu potrzeba. Przez większość czasu panowała między nimi ciężka, napięta cisza przepełniona niedomówieniami oraz niezadanymi pytaniami.
Daichi zasiadła za szerokim, długim stołem z pobieżnie oheblowanego drzewa. Naprzeciw niej usadowił się jej nieodłączny towarzysz. Reszta ulotniła się, przepytując biesiadników baru. Obaj kapitanowie drużyn wykręcili się od tego nieprzyjemnego dla nich zadania, usprawiedliwiając się obmyślaniem taktyki bojowej na wypadek, gdyby jednak przyszło im stoczyć jakąś poważniejszą walkę. Oczywiście był to blef, gdyż wszyscy doskonale wiedzieli, że taktyka musiała zostać przygotowana jeszcze przed wyruszeniem z Liścia, ale nikt się nie sprzeciwiał.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytał Itachi.
- Nie zgadniesz – żachnęła dziewczyna. – Przeżyć – przewróciła oczyma.
- A następnie? – dociekał.
- Wrócić do wioski – kontynuowała. – Rozeznam się w sytuacji i wtedy obmyślę jakiś plan. Na razie jestem zbyt daleko, żeby myśleć o tym, co dzieje się w moim domu. Poza tym musimy skupić się na obecnej misji. Nie możemy jej bagatelizować – zauważyła.
- Słusznie – chłopak skinął głową. – Pamiętaj jednak, że zawsze możesz zwrócić się z problemem do Konohy – jasnowłosa zmarszczyła nos w odpowiedzi. – Gdyby inne klany okazały wobec ciebie respekt, twoja własna rodzina nie mogłaby pozostać na to obojętna.
- Uchiha, do cholery, skończ z tematem wioski! – zirytowana trzasnęła pięścią w stół, aż po sali rozniósł się głuchy odgłos uderzenia. – Wioska mi teraz nie pomoże! Moja rodzina jej nie respektuje! Oni chcą się od niej odciąć! – warknęła ze złością, momentalnie orientując się, że powiedziała za dużo.
- Domyślałem się tego – Itachi wciąż nie tracił kamiennej maski opanowania. – Niemniej, na coś powołać się musisz. Jeśli nie na uznanie innych rodów ninja i Hokage, to na co? Musisz czymś argumentować – przymknął na moment powieki, próbując jeszcze raz przekalkulować całą sytuację.
- Argumentować? – Ochida pokręciła głową. – Nie rozumiesz… Co mi po wzniosłych, kurtuazyjnych, pustych słowach ludzi z Konohy? – przygryzła wargę. – Nie mam żadnej siły, którą mogłabym ich postraszyć – wyjaśniła. – Nawet jeśli chlubnie opowiesz się po mojej stronie, przekonasz Hyuga, a nawet i Piątą do obstawania za mną, to wciąż nie zmienia to tego, że są to tylko słowa – szybko rozpracowała bruneta. – To, że dasz mi swoją obietnicę przyjaźni i wyrazisz chęć współpracy z moim klanem tylko wtedy, kiedy ja będę stać na jego czele nie sprawi, że twoi ludzie pójdą za mnie walczyć – rozłożyła bezradnie ramiona. – Bo walka będzie nieunikniona, co do tego się nie łudzę. Żeby odzyskać dom, będę musiała zrobić w nim gruntowne porządki od samych fundamentów – odezwała się, mając na myśli konserwatywną starszyznę, która uknuła spisek przeciwko niej. – Oni jednak dysponują armią wyszkolonych ludzi, podczas gdy ja jestem sama – westchnęła ciężko. – Nie myśl sobie, że nie doceniam twojej chęci pomocy, Uchiha, ale nie mogę cię wplątać w moje rodzinne rozgrywki – zacisnęła dłonie w pięści. – Koniec końców jesteśmy sobie niemal obcy. Nie jesteśmy nawet żadnymi dalekimi krewnymi. Nie ma żadnego powodu ku temu, abyś przelewał krew w moim imieniu – postukała długim paznokciem o blat. – Nie mogę też od ciebie tego oczekiwać ani o to prosić – na jej usta wpłynął słaby uśmiech.
- Zgadza się – przytaknął długowłosy. – Nie mogę użyczyć ci własnych ludzi ani posłać ich na wojnę z twoim klanem – upił łyk wody ze szklanki stojącej przed nim. Obracał ją w palcach, przyglądając się jak napój oblewał jej ścianki. – Ale czy naprawdę nie ma nikogo, kto mógłby opowiedzieć się po twojej stronie? Gdyby doszło do rozłamu klanu na dwie części, nawet gdybyś ty dysponowała tą znacznie mniejszą, dużo łatwiej byłoby walczyć…
- Itachi, weź pod uwagę, że ja praktycznie nie wychowywałam się w domu – zielonooka zwróciła się do towarzysza po imieniu, co zdarzało jej się niezmiernie rzadko. – Dla tych ludzi jestem niemal tak samo obca jak i ty – pokręciła z niedowierzaniem głową, na co jej to wszystko przyszło. – Byłam dla nich małym cieniem snującym się za plecami ojca. Statyczną postacią reprezentacyjną. Równie dobrze w moje miejsce mogliby postawić mój portret i wciąż znaczyłabym dla nich tyle samo – prychnęła. – A potem ojciec kazał mi odejść… - westchnęła. – Podróżując po kontynencie byłam jeszcze bardziej oddalona od rodziny. Przez to wszystko ich rygorystyczne zasady i niezdrowe podejście jest niezrozumiałe nawet dla mnie – załamała ręce. – Nie zaufają przecież osobie obcej, która najpierw przebywała w Konoha, a potem poszła sobie w świat i nagle ni z tego, ni z owego wróciła – kontynuowała. – Nie pójdą za mną. Opowiedzą się po stronie starszyzny, która cały czas była na miejscu i która tak ich skrzywiła – cmoknęła z niezadowoleniem.
- Ale podczas bitwy ze Skałą słuchali cię – zauważył Uchiha.
- Nie mieli innego wyboru – wzruszyła ramionami. – W końcu nie są głupi. Bunt przeciwko dowódcy na polu bitwy jest wyrokiem śmierci – odparła beznamiętnie.
- Więc skoro nie istnieje możliwość, abyś mogła ich do siebie przekonać, nie pozostaje ci nic innego jak znalezienie czegoś, co mogłoby im tak obrzydzić starszyznę, że ci w końcu sami by do ciebie przyszli – wydedukował.
- Masz na myśli szpiegostwo? – upewniła się.
- W najgorszym wypadku przemyślane kłamstwo – odezwał się poważnie.
- Czemu aż tak bardzo zależy ci na tym, żeby się ze mną bratać? – zdziwiła się. Długowłosy milczał. Wtem jednak odpowiedź przyszła sama. On też przecież był młody. Możliwe, że obawiał się, iż ktoś z bocznej gałęzi rodu będzie próbował go wygryźć. Sojuszem z innym, potężnym klanem mógłby ustabilizować swoją pozycję. Co więcej wyszedłby na bohatera w oczach mieszkańców Liścia, gdyby udało mu się „nawrócić” Ochidów i zmusić ich do ponownego nawiązania kontaktów z wioską. – Rozumiem… - mruknęła po chwili. - Każdy kij ma dwa końce, co? – uśmiechnęła się krzywo. – Cóż… Jeśli jednak tak sprawy się mają, możliwe, że kłamstwo mogłoby nawet przejść… - zamyśliła się.
Gdyby udało jej się dojść do konsensusu z Itachim, wspólnie mogliby porwać się na stworzenie historyjki, która mogłaby być przyczyną odwrócenia się chociażby części rodu Ochida od jego starszyzny. Z takim zapleczem dało się już prowadzić wojnę. Z pomocą Uchihów i garstki ninja z własnego klanu z pewnością udałoby jej się odzyskać władzę. Szybko rozprawiłaby się z wadzącymi jej członkami i odzyskałaby prawowitą władzę. Niemniej, w takim wypadku jej rodzina mogłaby znaleźć się niemalże na wymarciu. Ponad to znów nie wszyscy mogliby być zadowoleni ze wznowienia kontaktów z Liściem. Przy takim obrocie spraw niezbędne byłoby zaciśnięcie więzi z Uchiha. Możliwe, że przez pewien czas ci musieliby pomagać jej klanowi w znaczącym stopniu. Ryzykowne, ale mogło się opłacić. Trzeba było tylko uważać, żeby w chwili, kiedy jej ród byłby najbardziej osłabiony, brunet nie porwał się przypadkiem na wchłonięcie Ochida jako części własnego klanu. Wszak nigdy nie wiadomo, co chodziło po głowie tego geniusza…
- Nie da się jednak ukryć, że ten biznes kosztowałby cię znacznie więcej niż mnie – ponownie podjęła temat. – Wybacz, Uchiha, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że nagle stałeś się dobrym Samarytaninem – wyszczerzyła się krzywo. – Jakie są dodatkowe koszty twojej pomocy? – zapytała otwarcie.
- Chyba już zaczynasz się domyślać… – na ustach długowłosego zagościł cień uśmiechu. – Oba nasze rody urosły w znaczną siłę z podobnego powodu… - rzucił wymijająco.
- A więc i ty chcesz położyć łapę na moim kekkei-genkai? – potarła brodę w geście zamyślenia. – Zdajesz sobie jednak sprawę z tego, że w chwili, kiedy nasze rodziny zostałyby zmuszone do nawiązania ścisłej współpracy, pojawiłaby się również możliwość, że i mnie udałoby się pozyskać sharingana? – uśmiechnęła się chytrze.
- Owszem – przytaknął. – Chciałbym jednak bardzo uważnie monitorować tę wymianę – zastrzegł. – Mieszanie krwi nigdy nie było czymś, co przychodziło łatwo. Chciałbym, aby sharingan wciąż pozostał wizytówką mojego klanu, a twoje specjalne zdolności dziedziną twojego klanu – podkreślił.
- Myślę, że to rozsądne wyjście. Nie ma, co tu przedobrzać – powoli skinęła głową. – Domniemam, , iż liczysz na to, że w wyniku nawiązywania związków między naszymi rodami i nieuniknionego mieszania krwi w końcu narodziłoby się dziecko, które odziedziczyłoby zarówno moje jak i twoje kekkei-genkai? – zapytała. Itachi skinął głową. – Co jeśli to dziecko również urodziłoby się po mojej stronie? – dociekała, chcąc wybadać grunt, jaki proponował jej towarzysz.
- Chcę znać jego możliwości – oświadczył bez ogródek. – Poza tym uważam, że tylko członkowie mojego klanu mogliby nauczyć owe dziecko, jak odkryć prawdziwą moc sharingana – wyjaśnił.
- Liczę, że działałoby to w dwie strony? – spojrzała wymownie na rozmówcę. – Jeśli dziecko urodziłoby się po twojej stronie, mój klan miałby prawo do nauczania go, jak poprawnie korzystać z naszego kekkei-genkai? – upewniła się. Brunet przytaknął. – Więc proponujesz wychowanie na pograniczu klanów. To dość ryzykowne. W efekcie dziecko mogłoby nie czuć się przynależne do żadnej z rodzin – zauważyła.
- Byłoby jednak gwarantem naszej współpracy – oponował Uchiha. – Także przyszłej współpracy – zaznaczył.
- Dobra, zwolnij – Daichi uniosła rękę w uspokajającym geście. – Nie wybiegaj aż tak daleko myślami, co? Jeszcze nie wiemy, co przyniesie jutro i czy cokolwiek z tego wyjdzie, a co dopiero mówić o tym, co się stanie po naszej śmierci – okazała nieco sceptycyzmu co do omawianej koalicji.
- Racja – chłopak zgodził się. – Wyobrażasz sobie jednak, jakie zdolności mogłoby posiadać to dziecko? Mogłoby zostać jednym z Hokage…
- O ile tylko potrafilibyśmy ukierunkować je w dobrą stronę – Ochida spoważniała na moment, by zaraz potem roześmiać się pod nosem. Długowłosy posłał jej zdziwione spojrzenie. – Nie wiedziałam, że drzemie w tobie taka chęć potęgi i władzy, Uchiha – zachichotała. – Zawsze myślałam, że trochę odstajesz pod tym względem od swojej rodziny, ale koniec końców jednak pasujesz do niej idealnie – zakończyła uśmiechając się już jedynie samymi kącikami ust. – Wychowanie robi swoje, co?
- Nie da się ukryć – Itachi również uśmiechnął się nieznacznie.
- Zamierzasz wiele dla tego zaryzykować…
- Nie ukrywam, że nie zaproponowałbym podobnego sojuszu nikomu innemu, tym bardziej w takiej sytuacji – spojrzał wprost w zielone oczy rozmówczyni. W tych zielonych zwierciadłach zauważył zdziwienie. – Znam cię od lat, Ochida. Wiem, że jesteś słowna i mogę ci zaufać. Tylko dlatego wyszedłem ci naprzeciw z tą propozycją – rozłożył ręce. – Mam nadzieję, że myślisz o mnie podobnie, bo jeśli mamy współpracować w tak delikatnej sprawie, to nie możemy być już więcej wrogami – jasnowłosa jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.
- Zagrywka emocjonalna? – uniosła nonszalancko jedną brew, uśmiechając się półgębkiem.
- No i inteligenta – stłumił kolejny uśmiech.
- Teraz to już przesadziłeś z tymi komplementami – zaśmiała się. – Zbyt łatwo dało się wyczuć w tym kłamstwo, ale muszę przyznać, że to była całkiem niezła próba, Uchiha – prychnęła. – Nie ze mną jednak te numery. Mnie nie nabierzesz na coś podobnego – dumnie uniosła podbródek.
Chwilę później zjawiła się pozostała część obu drużyn. Wspólnie zadecydowali o ponownym ruszeniu w drogę, aby oddalić się nieco od wioski jeszcze przed zachodem słońca i nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Jednak gdy tylko wyszli na jedną z głównych ulic wiodącej do wschodniej bramy, jedno z dzieci rzuciło się pod nogi kunoichi.
- Ochida-san! – wykrzyknął radośnie malec, tuląc się do jej kolan.
- Tadashi! – zdziwiona dziewczyna wcięła chłopca na ręce. – Co ty tu robisz?
- Zauważyłem cię w tłumie, Ochida-san! – cieszył się dzieciak. – Znów przyszłaś do naszej wioski! Musisz koniecznie odwiedzić mamę i tatę! Z pewnością bardzo się ucieszą, mogąc znów cię widzieć! – zakrzyknął.
- Ochida-san, kto to jest? – zainteresował się jeden z przybocznych shinobi.
- Jestem Tadashi Hirata! – przedstawił się entuzjastycznie chłopiec. – Drugi syn Yoiji Hiraty, właściciela najlepszego zajazdu w całej wiosce! – powiedział z dumą. – Ochida-san swego czasu pomagała nam przy jego remoncie po tym, jak inni ninja go zniszczyli – wyjaśnił.
- No tak… - zgodziła się zielonooka.
- Ochida-san, proszę nas odwiedzić! – niecierpliwił się malec. – Rodzice się ucieszą! I z pewnością przenocują ciebie i twoich przyjaciół!
- Tadashi, dziękuję za zaproszenie, ale jestem teraz w trakcie bardzo ważnej misji – próbowała mu wytłumaczyć, odstawiając dziecko na ziemię. – Nie mogę zatrzymywać się dłużej niż to potrzebne.
- Daj spokój, Dai-chan – dziewczyna aż zgrzytnęła zębami rozpoznając, do kogo należał ten głos. – Jeszcze zdążymy nałazić się po lesie. Tymczasem nocleg w czystym łóżku zamiast w barłogu z zeschniętych liści brzmi całkiem przyjemnie, co? No, to dawaj młody, prowadź! – krzyknął do chłopca, który z miejsca ruszył przed siebie rozpychając się wśród tłumu i torując drogę dla siebie oraz grupy shinobi.
- Yorimoto… - syknęła jasnowłosa. – Co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz?! – szarpnęła mężczyznę stojącego za jej własnymi plecami, łapiąc go za poły ubrania i potrząsając nim mocno.
- Rozkaz Piątej – wzruszył ramionami nowoprzybyły jōnin. – Tsunade-sama kazała mi udzielić wam dodatkowego wsparcia – wytłumaczył się.
- Jasne, pewnie, no cudownie! – mruczała pod nosem rozeźlona Daichi. – Wszyscy, cholera, chcą mnie zabić! Najpierw tamta trójka, teraz Hokage… Jak nic przedwcześnie padnę tu na łupież… - warczała sama do siebie, aby następnie zacząć niewyraźnie wygrażać znienawidzonemu ninja.
Yorimoto był wysokim, postawnym mężczyzną o krótkich, kasztanowych włosach i niebieskich oczach. Jego twarz szpeciła krótka blizna na prawym policzku. W Liściu znany był ze swojej szybkości oraz nieustępliwości. Niestety, od czasu, odkąd tylko Ochida powróciła, ten uwziął się właśnie na nią.
Całą grupą doszli pod wysoki budynek wciśnięty między kwiaciarnię a sklep z ramenem. Tadashi wpadł z hukiem drzwi do hallu, już od progu nawołując rodziców oraz obwieszczając przyjście gości.
- Ochida-san! – zawołał ucieszony, siwiejący już mężczyzna, który wydostał się zza kontuaru. – Jak dobrze znów cię widzieć po latach!
- Ciebie również, Hirata-san – odpowiedziała dziewczyna.
Nim jednak zdążyła powiedzieć coś więcej, drugi w kolejności syn pana Yoiji wyprzedził ją i streścił całą historię wesołego, przypadkowego spotkania. Malec namawiał przy tym rzewnie ojca, aby ten pozwolił zostać grupie ninja na noc w ich zajeździe.
- Oczywiście, oczywiście… - mruczał staruszek. – Inaczej być nie może! Musisz zostać! – zwrócił się do kunoichi. – Musicie zostać, szanowni goście – poprawił się, uwzględniając już wszystkich przybyłych. – Za twą nieocenioną pomoc oraz fakt, iż nie wzięłaś od nas ani grosza w chwili, kiedy naprawdę nam się nie powodziło, czuję się zobowiązany do godnego przyjęcia ciebie oraz twoich towarzyszy, Ochida-san! – oświadczył właściciel przybytku.
I tak oto pomimo obiekcji Daichi oraz ku uciesze Yorimoto, obie drużyny zostały niemal zmuszone do przenocowania w zajeździe oraz zostały zaproszone na obfitą kolację.
- Mogę go zatłuc? – syczała dziewczyna, zdejmując pas katany z ramion i odkładając miecz na miękkie posłanie. – Mogę?
- Nie możesz – odpowiedział poważnie Itachi. – To zaszkodziłoby twojemu wizerunkowi, na którego naprawie teraz musimy się skupić.
- Nie przyjęłam jeszcze twojej oferty – zauważyła, celując w niego oskarżycielsko palcem i mrużąc przy tym oczy. – Poza tym plan jest wciąż zbyt mało szczegółowy, żebym mogła się pod tym z całą pewnością podpisać – zaznaczyła.
- Nawet jeśli się nie zgodzisz, to wciąż nie zmienia to tego, że twój wizerunek naprawić jakoś trzeba. Zamordowanie lub przynajmniej poważne okaleczenie jednego z shinobi Liścia z pewnością ci w tym nie pomoże – zauważył.
- Ale to takie kuszące… - jęknęła jasnowłosa. – I świat nagle stałby się taki piękny… - potrząsnęła głową, próbując odgonić się od przyjemnych, choć jednocześnie makabrycznych myśli. – Poza tym, co ty się tak o mnie martwisz? Jeśli nie zgodzę się na twoją propozycję, to nie ma w tym dla ciebie żadnego interesu, co też się ze mną stanie – wzruszyła ramionami.
- Powiedziałem ci już, że nigdy nie uważałem cię za wroga – oświadczył Uchiha.
- A więc to oznacza, że jako mój nowy, najlepszy przyjaciel będziesz mi pomagał nawet, jeśli wystawię cię dupą do wiatru? – spojrzała na niego z rezerwą.
- A więc to oznacza, że będę ci pomagał – przytaknął. – W granicach rozsądku – zaznaczył, na co dziewczyna zaśmiała się pod nosem. – Nie będę przecież łamał sobie dla ciebie karku, jeśli ty nie będziesz chciała mi dać nic w zamian. To chyba zrozumiałe, prawda?
- Jak najbardziej – uśmiechnęła się krzywo.
Po krótkiej kłótni o to, kto ma dzielić pokój z Ochidą, brunet wygrał. Nabzdyczonemu niczym mały dzieciak Yorimoto w odpowiedzi udało się chociaż zająć koło niej miejsce podczas wspólnej kolacji. Długowłosy nie pluł sobie jednak w brodę z powodu tej małej porażki. Koniec końców stwierdził, że Daichi przeżyje kilka chwil przy stole z tym irytującym gościem. Znacznie gorzej mogłoby być w nocy, gdyż szatyn mógł wpaść na jakiś idiotyczny pomysł zalecania się do kunoichi, co w rezultacie mogłoby się dla niego skończyć nawet kalectwem. Itachi nie wątpił w to ani przez chwilę. Porywczy temperament jasnowłosej oraz fakt, iż starszy jōnin próbował porwać ją z jej własnej posiadłości już kilkakrotnie tylko dodatkowo pogarszały sytuację. Z tej racji postanowił, że nie może zostawić tej dwójki samej sobie. Co więcej, bardzo możliwym było, że kolejni skrytobójcy dybiący na życie zielonookiej mogli ponownie pokazać się w niedługim czasie. W takiej sytuacji wolał nie zostawiać jej samej, a już tym bardziej z nikim postronnym – wszak fakt o tym, kto pragnie śmierci dziewczyny miał pozostać tajemnicą.
Po kolacji, która zakończyła się dla nowoprzybyłego rozbitym nosem, Uchiha szarpnął Ochidę za rękę i wyprowadził z pomieszczenia, zanim ta zdążyła narobić jeszcze większych szkód albo co gorsza w amoku i ferworze walki rzucić się na kogoś innego. Jasnowłosa znów kipiała złością. Westchnął ciężko. W takim stanie nie było sensu przekonywać jej do przystania na jego ofertę. W obecnym stanie nie potrafiłaby jasno ocenić sytuacji, a każde negocjacje skończyłby się wielką kłótnią. Tego akurat nie było mu trzeba.

Prowadząc mamroczącą coś pod nosem Daichi korytarzem do zajmowanego przez nich pokoju, chłopak nagle sobie coś uświadomił. Spadło to na niego niczym czyste olśnienie, jednak jak zwykle nic nie dał po sobie poznać. Pozwolił sobie zaledwie rzucić krótkie spojrzenie przez ramię na towarzyszkę, która niechętnie szła za nim dwa kroi z tyłu. Z tego, co obiło mu się o uszy, Yorimoto chciał porwać zielonooką, aby pozyskać jej zdolność klanową dla swoich własnych celów. Innymi słowy chciał spłodzić z nią dziecko, mając nadzieję, że to odziedziczy kekkei-genkai po matce – a szansa była na to spora, gdyż przecież kunoichi pochodziła z głównej gałęzi rodu. Ta jednak jakoś nie była ku temu chętna. Brunet podejrzewał, iż główny problem nie leżał już nawet w związaniu się z mężczyzną, który jej nie interesował, ale w przekazaniu zdolności, z której kojarzeni byli Ochida i oddaniu jej w niepowołane łapska. W gruncie rzeczy nowo mianowana głowa klanu miała głęboko zaszczepiony przez ojca obowiązek ochrony swojej rodziny i jej sekretów. Niemniej, pomimo tego przeciwko Itachiemu nie obnosiła się aż tak ostro ze swoimi obiekcjami. Nie broniła się przed pomysłem Uchihy nogami i rękami. Wręcz przeciwnie, zdradzała umiarkowane zainteresowanie. Oczywiście nie mogła od razu entuzjastyczni wykrzyknąć, iż była to wspaniała propozycja, na którą z przyjemnością przystanie, ale wyglądało na to, iż zamierzała to dokładnie rozpatrzeć. To dowodziło jednego – ona była tak samo zainteresowana sharinganem, jak on jej kekkei-genkai. Zielonooka nie pozostawała dłużna długowłosemu, jeśli chodziło o rządzę mocy i władzy.