środa, 5 czerwca 2019

ROZDZIAŁ XXX

Odkąd Isami się wyniósł, przedmioty nieożywione w jej domu przestały się ruszać, a jej krewni, w szczególności zwykli ludzie, poczuli ogromną ulgę. Skończyły się majaki, migreny, gorączki i wymioty. Niektórzy niesamowicie źle radzili sobie z mocą z równoległego wymiaru, którą promieniował Kapłan. Odetchnęła z ulgą na wieść o tym, że je ludziom zaczęło się poprawiać, jednak nie mogła powiedzieć, że cieszyła się z chwilowego odejścia narzeczonego. Jakaś część jego wciąż przy niej pozostawała. Przynajmniej jego słowa. Te przeklęte słowa otwierające tyle kuszących możliwości, które kołatały jej się po głowie. Z drugiej strony niezaprzeczalnie nie był on tu już dłużej obecny. Nie było go. Zabrakło ciepła jego ciała, jego mocnego uścisku, niespodziewanych, zachłannych pocałunków. Odszedł. Na jej prośbę, niemal z jej rozkazu. Ale to nieważne. Grunt, że już go nie było, przez co ponownie poczuła się osamotniona. Posiadanie przy sobie takiej bratniej duszy, z którą możesz podzielić się wszelkiej maści przemyśleniami, było bardzo wygodne. Wręcz upajające. A teraz wróciła do punktu wyjścia.
Przez ostatnie kilka czy może nawet kilkanaście dni nie wychodziła z domu będąc zbyt zajęta aferami, które powodował były demoniczny pomazaniec. A to kufer tknięty nagłą wiązką energii przebił ścianę. Lustra zamieniły się w okna na świat równoległego wymiaru, załamywały się, wyginały, rosły i kurczyły się w sobie, aż w końcu pękały. Spanikowane dzieci biegały ze łzami w oczach święcie przekonane, że widziały potwory w tych dziwnych portalach i za nic nie chciały się do nich ponownie zbliżyć - nawet teraz, kiedy wszystko już było po staremu i zwierciadła nie robiły nic nadzwyczajnego. Maluchy bały spojrzeć się w lustra, co było dość osobliwą fobią. Ludzie źle się czuli, trzeba było wzywać medyków, a bezczelny, wiekowy demon nic sobie z tego nie robił i nie pozwalał jej oddalić się na krok. Zdawało jej się, że przez to wszystko zapomniała już, jak wygląda świat poza granicami jej włości. Nabrała nagłą ochotę na spacer, jednak zaraz potem stwierdziła, że włóczenie się po nocy w samotności mogłoby zostać źle odebrane - nie tylko przez postronnych, ale i przez jej podwładnych. Wszak emocje w wiosce po śmierci Danzou oraz samobójstwie dwóch pozostałych doradców wciąż nie opadły. Jeszcze tylko tego jej teraz brakowało, żeby ktoś posądził ją o szpiegostwo albo usiłowanie skrytobójstwa tylko dlatego, że zachciało jej się popatrzeć na gwiazdy i księżyc.
Mimo wszystko wstała i zamierzała wyjść chociażby do ogrodu, jednak kiedy jej nogi już się wyprostowały, szybko zmieniła zdanie. Lub to właśnie jej nogi podjęły za nią decyzję i skierowały ją wprost do łazienki. Ugięły się nad toaletą, nad którą zawisła wymiotując. W pierwszym momencie była tak zaskoczona swoją niespodziewaną przypadłością, że nawet nie poczuła palącego kwasu w gardle. Dopiero smród soków żołądkowych przywrócił ją do rzeczywistości.
"Co jest, do cholery?!" - przeszło jej przez myśl. Przecież jeszcze aż do tej pory czuła się dobrze! Może doskwierały jej jakieś lekkie bóle głowy i nieprzyjemne skręcanie wnętrzności, które jakby uznały, że jej jamie brzusznej przyda się jakieś gruntowne przemeblowanie, ale to nie było nic poważnego. Przynajmniej do teraz. Zwykła zrzucać całą winę na stres albo na to, co niedawno jadła. Koniec końców to i tak nie miało wielkiego znaczenia, gdyż siwy demon skutecznie odpędzał wszystkie dolegliwości i potrafił przekierować jej uwagę. Teraz zabrakło jednak tego elementu rozproszenia i ot proszę, do czego doszło.
Próbując nie utopić swoich długich włosów w resztkach z własnego żołądka oraz wodzie klozetowej intensywnie rozmyślała nad przyczyną swoich dolegliwości. Czyżby skutki przedłużających się wakacji Isamiego w jej rezydencji również zaczęły wychodzić jej bokiem? Nie, to niemożliwe. Przecież był tu zaledwie kilka dni, podczas gdy dziewczyna w przeszłości pozwalała sobie nadużyć jego gościnności w Świątyni nawet na kilka tygodni. Nigdy nie czuła się w jego towarzystwie źle. Więc co innego mogło jej zatem zaszkodzić? Może to wcale nie obecność potężnego demona zaszkodziła mieszkańcom jej domu, ale zwyczajnie doczekali się swojej małej epidemii grypy żołądkowej? To w sumie miałoby nawet sens. Wyjaśniałoby także jej stan. Póki co cieszyła się dobrym zdrowiem, ale w końcu wirusy i zarazki dopadły także ją. Bo niezależnie od tego, jak wielkim jesteś wojownikiem, te mikroskopijne upierdliwości wciąż czepiały się i oddziaływały na ciebie tak, jak na każdego innego.
Uspokojona tą myślą otarła usta, doprowadziła się do względnego porządku i dźwignęła się z powrotem do pionu z trudem. Jej stawy niemal zaczęły przy tym trzeszczeć. Westchnęła ciężko i nachyliła się nad umywalką nabierając wody w dłonie, żeby przepłukać usta, a następnie twarz. Wsparła się ciężko na porcelanowej krawędzi spoglądając na własne odbicie z niezadowoleniem.
- Chyba starczy tych ciasteczek... - mruknęła do siebie. - Od jutra trzeba wrócić do regularnych treningów - pouczyła sama siebie.

*** 

Plan był ambitny i godny pochwały. Zakładał on zerwanie się spod ciepłej pierzyny jeszcze przed wschodem słońca, żeby udać się na pola treningowe w celu przywrócenia sobie jako-takiej kondycji, zanim zapełnią je genini. Nie zamierzała tracić czasu na śniadanie tylko tak jak zwykle trenować na czczo, żeby nie spotkała jej powtórka z wczorajszego wieczoru. A tu na przekór jej planom czekała na nią niemiła niespodzianka. Powtórka z minionej nocy i tak ją dopadła i to w dodatku zaraz po tym, jak tylko otworzyła oczy. Albo inaczej. To właśnie mdłości zmusiły ją do otworzenia oczu i zerwania się z łóżka jeszcze przed świtem. Niemniej, zamiast trenować, ona ponownie utknęła na dobre kilka godzin w łazience.
Daichi z chęcią zachowałaby swój nieciekawy stan dla siebie, jednak jedna z kuzynek przyniosła jej list. Kiedy liderka klanu nie odpowiadała na wołania ani nie otwierała drzwi, mimo usilnego maltretowania ich zawziętym pukaniem, dziewczyna pozwoliła sobie wejść do sypialni głowy rodziny, żeby zostawić korespondencję na jej biurku. Wtedy właśnie znalazła ją i wszczęła alarm. Medycy znów zostali wezwani do domu Ochida, a wszyscy jego mieszkańcy plotkowali o niczym innym jak o przypadłości jasnowłosej. Główna zainteresowana z początku nie chciała widzieć się z lekarzem będąc przekonana, że to tylko zwykła grypa żołądkowa, jednak krewni wymusili na niej wizytę domową. Poddała się po godzinie zbędnych i prowadzących donikąd negocjacji. Ostatecznie przyjęła doktora uprzednio upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje ich rozmowy za drzwiami.
Diagnoza była jedna. Kiedy zielonooka ją usłyszała, natychmiast parsknęła głośno śmiechem. To nie było możliwe. Lekarz zlecił w takim wypadku test. Rezultaty otrzymali bardzo szybko. I potwierdzały one pierwotną diagnozę. Dziewczyna z początku nie mogła i nie chciała w to uwierzyć.

*** 

- Że co?!!!
Itachi zazwyczaj nie podnosił głosu. Właściwie to nigdy nie krzyczał. A już przede wszystkim, kiedy rozchodziło się o sprawy formalne, kiedy znajdywał się w biurze Hokage. Tsunade po raz pierwszy widziała go tak dogłębnie wstrząśniętego. Niedowierzanie było wyraźnie wymalowane na jego przystojnej twarzy. To był właściwie pierwszy raz, kiedy miała okazję widzieć Uchihę zrzucającego swoją doskonałą, marmurową maskę. Czasami zazdrościła mu tej zdolności. Żeby ona potrafiła zachować taką pokerową twarz, kiedy szła do kasyna...
- To jakiś kiepski żart, tak?! - dalej się wydzierał, choć kobieta była pewna, że ten nawet nie zdaje sobie z tego sprawy będąc w takim szoku.
- Nie, to nie jest żart... - zaczęła powoli i ostrożnie.
- Ale ja się na to nie pisałem! Nie prosiłem o to! - zamachał rękami w powietrzu na znak niezgody.
- Cóż... prawo jest prawo - wzruszyła jedynie ramionami, posyłając brunetowi bezradne spojrzenie,

*** 

Wrócił do domu czując się, jakby zawaliły mu się na głowę wszystkie kolejne kamienne facjaty Hokage po kolei. Kiedy dotarł wreszcie do domu, ledwo szorował nogami po wypastowanych podłogach. Zignorował kąśliwy przytyk Sasuke oraz pełne troski pytanie matki czy wszystko w porządku.
Ona się pyta czy wszystko w porządku! Dobre sobie! No trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę! Normalnie ręce opadają!... i może nie tylko one przy okazji.
Skierował się od razu do pokoju ojca. Nie powiedział nikomu o tym, co przekazała mu Piąta. Informacja nie została jeszcze podana do opinii publicznej. Miał chwilę czasu, żeby oswoić się z faktem dokonanym, przed którym został postawiony. Ot tacy łaskawi właśnie byli dla niego inni. Nie pozwalali mu decydować o samym sobie, ale przynajmniej dali trochę czasu, żeby wypłakać się, wydmuchać nos i podjąć kolejne wyzwanie. Aż się serio łezka w oku kręci na myśl o ich wyrozumiałości.

*** 

Tak, jak się spodziewał, ojciec podzielał jego zdanie, że na razie trzeba się wstrzymać z wesołą nowiną i nie informować przedwcześnie pozostałych członków klanu. Jeszcze im odbije z tej radości. A niesubordynacja to ostatnia rzecz, której długowłosy teraz potrzebował. Dowiedzą się, tak jak inni. Kiedy wyniki zostaną ogłoszone dla wszystkich w jednym czasie. Nie było tu żadnego faworyzowania. Nie musiał spowiadać się krewnym przedwcześnie z tego, co go spotkało. Poczekają.
Zdecydował się także zachować tę niezwykle niewygodną dla niego wiadomość w tajemnicy przed rodzicielką oraz bratem. Matka w radosnym uniesieniu jeszcze gotowa byłaby komuś wypaplać, a Sasuke... cóż, może nikomu i by nie powiedział, ale skoro Itachi i tak składał już śluby milczenia, to równie dobrze mógł pozostać im wierny aż do końca i nie robić niepotrzebnych wyjątków. Ot tak dla zasady. Przezorny, zawsze ubezpieczony.
Nie powiedział także Shisuiemu. Kuzyn wciąż był apatyczny i żył gdzieś na granicy jawy i snu głównie pogrążony we własnych rozmyślaniach lub leczniczym śnie. Oczekiwał wiadomości, jednak nie tych, którymi obecnie dysponował lider klanu. Teleporter czekał na informacje odnośnie oka, gdyż długowłosy oczywiście musiał go w końcu poinformować o planach, które wraz z Chiką zdecydowali się już wprowadzić w życie. Nie chciał mu zawracać głowy własnymi problemami, tym bardziej, że był przekonany, że w jego obecnym stanie i tak nie dotrze do niego zbyt wiele. Trzeba będzie poczekać, aż ten wybudzi się wreszcie ze swojego przedłużającego się letargu, żeby przeprowadzić z nim jakąś bardziej konstruktywną dyskusję.
Ale była jeszcze Daichi. Uchiha czuł się w obowiązku poinformować ją o zaistniałej sytuacji ze względu na ich sojusz. Nie miał jednak ani siły, ani ochoty ruszyć się ze swojego tarasu, na którym utknął niczym kupa kamieni. Posłał gońca do jej domu, żeby ten przekazał pilną prośbę o przybycie głowy zaprzyjaźnionego klanu. Upewnił się, że posłaniec zrozumiał powagę sytuacji. Czekał i czekał, jednak dziewczyna nie nadchodziła. Dopiero po blisko pół godziny goniec wrócił, mimo iż mieszkali od siebie z Ochidą o rzut kamieniem. Jakby tego było mało, posłany chłopak wrócił sam.
- Najmocniej przepraszam, jednak nie udało mi się namówić Ochida-sama do stawienia się na spotkanie - wydusił z siebie cienkim, zdenerwowanym głosem i ukłonił się głęboko kierując zaczerwienioną twarz ku ziemi.
Brunet uniósł w zdziwieniu brwi. Pogniewała się na niego aż do tego stopnia, że nie zamierzała się z nim widzieć, nawet jeśli rozchodziło się o formalne sprawy? Nie, to niemożliwe. Nie była przecież na tyle głupia i ignorancka. Więc o co chodziło? Znowu miała swoją chandrę i brzdąkała na koto? Nawet gdyby, to przecież to nie był powód do odsyłania jego posłańca z kwitkiem, kiedy ten dobitnie zaznaczył, że kroi się coś grubego.
- Co powiedziała? - ściągnął brwi, wbijając intensywne spojrzenie w chłopca na posyłki, który jeszcze bardziej się zaczerwienił i zgiął w taki sposób, że niemal szorował włosami po podłodze.
- Właściwie to... nic - przyznał. - Nie pozwolono mi się z nią rozmówić.
- Jak to? - zgłupiał już do reszty.
- Zostałem zatrzymany w progu drzwi. Powiedziano mi, że ich pani nie wolno przeszkadzać i że nie będzie nikogo przyjmować. Ponoć ma jakieś problemy zdrowotne. Nie wychodziła od kilku dni z własnej sypialni po wizycie lekarza. Próbowałem sforsować tych, którzy stanęli mi na drodze, ale ci byli uparci. W ostateczności zagrozili, że sięgną po broń, jeśli nie ustąpię - przełknął ciężko.
Chika miała problemy zdrowotne? No, to tego jeszcze brakowało. W ostatnim czasie naprawdę czuł się, jakby wygrał na jakiejś pieprzonej loterii życia.
- To nie twoja wina - machnął na niego ręką i sam niechętnie dźwignął się z podłogi. - Zrobiłeś, co mogłeś. Dziękuję - odprawił go. - Najwidoczniej sam będę musiał się do niej pofatygować.
- Ale jej krewni... - zaczął młokos, jednak nie było mu dane skończyć.
- Powiedzmy, że ja mam lepszą wejściówkę do ich domu - uśmiechnął się krzywo, po czym ruszył przed siebie nie czekając ani na reakcję, ani na odpowiedź chłopca.
Musiał się sprężać. W końcu zaczynało już zmierzchać, a przed nimi prawdopodobnie jeszcze długa rozmowa do odbycia. A nie ukrywał, że w planach miał także relaksującą kąpiel oraz flaszkę sake do odrobienia, żeby totalnie nie zwariować w tym cyrku.
Z początku nie chciano wpuścić nawet jego, jednak ostatecznie krewni jasnowłosej w istocie ustąpili. Szamotał się z nimi i prowadził bezsensowną wymianę zdań przez kilka minut, ale kiedy wreszcie skończyła mu się cierpliwość, jego oponenci pojęli, że sprawa była nad wyraz ważna, a oni nie zatrzymają lawiny śnieżnej, do której teraz upodobniła się aura i spojrzenie Itachiego, gołymi rękami. Przepuścili go, mimo iż byli z tego wielce niezadowoleni. Niemniej, kiedy ich mijał i wspinał się już po schodach na pierwsze piętro, zauważył na ich twarzach więcej smutku i zmartwienia niżby złości. Nie wiedział jeszcze, jak to zinterpretować, ale obawiał się, że ich reakcje mogą niekoniecznie pozytywnie rokować na przyszłość.
Zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Zapukał drugi raz, jednak ponownie nic się nie stało. Uderzył trzeci raz ręką w drzwi do jej sypialni z taką siłą, że te nieomal wypadły z futryny. W końcu poskutkowało. Usłyszał szelest pościeli i ciche pospieszne kroki, stąpanie bosych stóp na posadce. 
Wreszcie drzwi się uchyliły. Za nimi było zupełnie ciemno, jakby dziewczyna położyła się już spać. Potwierdzał to również jej wygląd - rozwichrzone włosy, wymięte ubranie, które od biedy mogłoby posłużyć za piżamę, zapuchnięte, podkrążone oczy i nieprzytomne, puste spojrzenie. Niemniej, coś tu było nie tak. Coś w jej wyglądzie było zbyt mizerne i zbyt przygnębiające, żeby jej prezencja mogła być jedynie wyrazem letargu sennego. Jej oczy były zaczerwienione, jakby płakała. Ciągała nosem, jakby nabawiła się kataru siennego. Ponad to, jej usta nosiły ślady nerwowego zagryzania - stygmat, który zdradzał, że coś dobitnie nie dawało jej spokoju.
- Co ty tu robisz? - zapytała nawet z lekka przestraszona.
- Musimy porozmawiać - wprosił się do środka i pozwolił sobie włączyć światło. Dziewczyna zakryła dłonią oczy przyzwyczajona do przebywania w ciemności. - Znam już wyniki wyborów na Hokage - oświadczył, kiedy zamknął już za sobą drzwi. Westchnął ciężko i usiadł na skotłowanym łóżku nie przejmując się nieporządkiem. - Nie uwierzysz! - wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. - Jakimś cudem zostałem wybrany! - zawołał, jednak próżno było szukać ekscytacji i radości w jego głosie. - Musimy coś z tym zrobić. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Nie mogę odmówić. Ponoć zdecydowana większość głosów przemawiała na moją korzyść - rozłożył bezradnie ręce. - Jeśli mój klan się o tym dowie, a ja wciąż będę upierał się przy swoim, żeby odstąpić, nie zdziwiłbym się nawet, gdyby wypowiedzieli mi posłuszeństwo i wydalili z rodziny albo siłą zmusili do objęcia urzędu. W końcu usadzenie kogoś ze swoich na stołku zawsze było dla nich jednym z największych priorytetów - przeczesał palcami włosy w zmęczonym geście. - Rozmawiałem też o tym z ojcem. On również uważa, że nie mam innego wyjścia. Nie jestem w stanie sfałszować wyników, które zostaną oficjalnie ogłoszone jutro. Jeśli odrzucę propozycję, mimo iż zdecydowana większość mieszkańców z jakiejś racji opowiedziała się za mną, wyjdzie na to, jakbym napluł im w twarz. Zjednoczę sobie przez to niewyobrażalną liczbę wrogów - rozłożył bezradnie ręce. - Poza tym, on sam się ucieszył. Uważa, że się nadaję i że powinienem się zgodzić - przewrócił oczyma. - Łatwiej powiedzieć niż zrobić, nie? - skwitował kwaśno, po czym spojrzał na swoją osłupiałą partnerkę, która wciąż stała w tym samym miejscu i wpatrywała się w niego zszokowana. - Chciałem, żebyś wiedziała - kontynuował. - Ale konkretny plan podziału obowiązków i tym podobnych może jeszcze chwilę poczekać. Chciałbym, żebyś mnie wspierała, kiedy zostanę liderem wioski, ale póki co wyglądasz jak duch - właściwie to nie mógł uwierzyć, że ktoś naturalnie mógł być aż tak blady, niemal biały niczym kredowa ściana. To chyba faktycznie świadczyło, że jego koalicjantka nie miała się najlepiej w ostatnim czasie. - Teraz powiedz mi, co się z tobą dzieje. Słyszałem, że ponoć zachorowałaś.
W odpowiedzi zielonooka spuściła tylko głowę. Długie włosy zakryły jej twarz. Nie wydała przy tym z siebie ani jednego dźwięku, jednak jej ramionami wstrząsnął tłumiony szloch. Spiął się. Coś tu było mocno nie tak. Zmartwił się tak, że aż poczuł ostre ukłucie w okolicach serca, jakby ktoś przeszył je na wskroś włócznią. Momentalnie podniósł się ze swojego miejsca i znalazł się przy niej, żeby zamknąć ją w objęciach. Ułożył głowę na czubku jej głowy, a ona zacisnęła palce na jego koszulce tak, jakby chciała rozerwać ją na strzępy, jakby to ona była winna wszelkiemu złu na świecie. Po chwili chłopak poczuł gorące łzy, którymi zaczęło nasiąkać jego ubranie, nawet jeśli wciąż trwali w absolutnej ciszy. Postanowił dać jej chwilę na dojście do siebie. Czekał cierpliwie od czasu do czasu całując jej włosy i przesuwając dłońmi w uspakajającym geście po jej plecach.
- Co się stało? - zapytał łagodnie, najłagodniej jak tylko mógł.
Próbował odsunąć się od niej na moment, żeby móc spojrzeć jej w twarz, jednak ta przyległa do jego torsu, jakby się przykleiła. Jeszcze chwilę drżała w jego ramionach, aż w końcu wzięła głęboki, głośny haust powietrza, którym niemal się zakrztusiła, żeby wydusić z siebie:
- N-nie jestem-m... ch-horaa... - przeciągnęła z trudem panując nad własnym głosem.
- Więc co ci dolega? - dopytywał.
Zapadła między nimi długa i martwa cisza pełna napięcia. Brunet nie pospieszał jej, mimo iż bardzo chciał poznać już odpowiedź, gdyż jego serce krwawiło i dyndało smętnie na tej przeklętej włóczni, która zdawała się wystawać z jego pleców i przy okazji nieprzyjemnie haczyć o łopatkę, kiedy oglądał ją w takim stanie. Prawdę powiedziawszy, jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Wydawało mu się, że Chika nie rozpaczała tak nawet po śmierci ojca czy jej ukochanego kuzyna Keizo, który był dla niej niczym brat.
- J-jee... J-jeestem w... ciąąży... - wyszeptała w końcu ledwo słyszalnie.
Jeśli poprzednio na głowę bruneta zawaliły się wszystkie skalne podobizny Hokage, to teraz zwalił się na nią cały pieprzony Wszechświat. Każda galaktyka, planeta, gwiazda, meteor i śmieć kosmiczny wylądował na jego biednej głowie, przez co z wrażenia niemal ugięły się pod nim nogi. Aż zrobiło mu się słabo i pociemniało mu na moment przed oczyma. Zszokowany nabrał tchu przez nos, żeby wypuścić go powoli ustami, jakby zachciało mu się nagle praktykować w takiej niedorzecznej sytuacji jogę i ćwiczenia oddechowe.
- To znaczy... - zająknął się, choć tak naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. Spojrzał na dziewczynę raz jeszcze, a ona pokiwała tylko głową. Zdawała się rozumieć, jaki mętlik powstał w jego głowie, gdyż ona miała podobny już od kilku dni, odkąd tylko poznała diagnozę doktora. - Ze mną? - upewnił się.
- A z kim innym?!!! - zirytowana uderzyła go w pierś, jednak ten nie odsunął się nawet na krok. Wciąż trzymał ją w objęciach.
- To dlatego zamknęłaś się tutaj? - zapytał, na co ta znów jedynie skinęła mu głową. - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? Mogłaś po mnie posłać... - zauważył.
Daichi zafrasowała się. Zagryzła wargi. Długowłosy westchnął i ponownie przyciągnął ją do swojej i tak już mokrej koszulki. Przez chwilę płakała jeszcze, zanim ponownie się odezwała:
- Bałam ci się powiedzieć... - wyznała w końcu.
- Odwlekanie tego w czasie i tak niczego nie zmieni - uświadomił ją. - Ale już dobrze. Nie jesteś sama. Nie możesz się tak odcinać od wszystkich, wiesz? Szczególnie, kiedy dzieją się podobne rzeczy. Nie możesz trzymać takich informacji tylko dla siebie - pouczył ją niczym małe dziecko, jednak widząc jej stan był przekonany, że to jedyny sposób na przemawianie do niej, który nie pogorszy jej histerii.
- Ja... myślałam... Dużo myślałam - zaczęła tłumaczyć nieskładnie. - Próbowałam to wszystko jakoś poukładać. Ale... ale tak się boję! - zatrzęsła się ponownie. - Ja się do tego nie nadaję! - pokręciła energicznie głową. - Nie dam rady! - zawołała. - Poza tym, nawet Madara powiedział, że...
- Nie ma znaczenia, co powiedział Madara - przerwał jej. Nachylił się nad nią i ujął jej zapłakaną twarz w dłonie zmuszając ją, żeby na niego spojrzała. - Nieważne, co mówi ktokolwiek inny. Słuchaj tylko mnie - polecił. - Nie masz się, czego bać. Będziesz wspaniałą matką wspaniałego dziecka, które zostanie dobrym człowiekiem - zapewnił ją. - Poza tym, nie jesteś sama. Masz mnie. Nie zostawię cię. Zawsze będę przy tobie - obiecał.
- Ale... - pisnęła nieśmiało, zupełnie niepodobnie do siebie.
- Nie martw się o klany. Nie martw się o żadne podobne, nieważne sprawy. Widocznie los sam zadecydował - próbował brzmieć optymistycznie, jednak jego głos również się łamał, gdyż był w niemałym szoku. Właściwie to oddychanie wciąż przychodziło mu z trudem. - Teraz będziesz musiała skupić się na sobie i na dziecku. Zapomnij o tym, co powiedziałem ci o zostaniu Hokage. Teraz mamy inne priorytety - uświadomił ją. - Musisz wychodzić na dwór i jeść. Nie możesz zamykać się w swojej ciemni, rozumiesz? - próbował przemówić jej do rozsądku. - To niezdrowe. Niedobre dla ciebie i dla dziecka - pouczył ją.
- Ale... ja... ja nie chcę, żebyś ty... czuł się w obowiązku zostania przy mnie - spuściła wzrok. - Ze względu na dziecko - dodała. - Przecież powiedziałeś, że nie chcesz mnie już na żonę, więc...
- Gadałem głupoty! - zawołał. - Odbiło mi! Chciałem, żebyś w końcu się otworzyła! Jak idiota próbowałem cię zaszantażować! - pokręcił z dezaprobatą głową dla samego siebie. - Oczywiście, że chcę cię za żonę! Na litość wszystkich bożków Wysokiej Równiny, przecież ja cię kocham! - niemal krzyknął, po czym złożył długi pocałunek na jej poranionych, żelaziście smakujących krwią ustach.
Przyciągnął ją mocno do siebie i przez długi czas uspakajająco kołysał w ramionach. Wciąż składał pocałunki na jej włosach. Dziewczyna wczepiła się w niego mocno i przymknęła oczy. Z czasem jej oddech uspokajał się, przestała się już zanosić, tylko od czasu do czasu przechodziły ją dreszcze. Widocznie ta rozmowa i wyznanie pomogły jej. Nawet nie chciał zgadywać, jakimi okropnościami zadręczała się, kiedy przesiadywała zamknięta w swojej sypialni na własne życzenie. Znał już jej przyzwyczajenia i nawyki. Zawsze przewidywała najgorsze.
Pociągnął ją w stronę łóżka, na którym ponownie usiadł. Usadził ją na swoich kolanach i wciąż tulił ją do siebie ciasno, gładząc uspakajająco po plecach.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze - zapewniał.
- Ale... co teraz, jak masz zostać Hokage? - zapytała nieskładnie.
- Jak to co? - zdziwił się. - Zrobię to, co do mnie należy. Zostanę Hokage tak samo jak i zostanę ojcem. Nauczę się dzielić obowiązki i obiecuję zawsze być przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebowała, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że będę musiał się rozdwoić, a nawet roztroić - uśmiechnął się na pokrzepienie.
- W takim razie chyba dobrze by było, gdybyś zaczął już trenować sztukę Latającego Boga Piorunów - zaśmiała się niemrawo pod nosem.
- E, to technika Senju - machnął lekceważąco ręką. - Obejdę się bez tego. W końcu będę ojcem - pocałował ją w policzek.
O dobry Kami-sama, będzie ojcem! Jak to brzmiało! Wciąż jeszcze nie mógł w to uwierzyć! Zdawało mu się, jakby jego życie nabrało zupełnie nowego sensu!
...sensu, którego zawsze w nim brakowało.
- Zostaniesz na noc? - zapytała nie chcąc go puścić.
- Siłą byś mnie stąd nie wyprowadziła - zaśmiał się, po czym rzucił ją na poduszki.
Jasnowłosa pisnęła nie spodziewając się podobnego posunięcia z jego strony. Tym bardziej nie spodziewała się, że chłopak zaraz potem nachyli się nad nią i namiętnie pocałuje odganiając przy tym wszelkie zmartwienia i troski, oswabadzając przy tym jej stłamszone, przerażone serce z okowów niepewności i strachu.
Przynajmniej w jakimś stopniu.

*** 

- Chciałbyś chłopca czy dziewczynkę? - wypytywała.
- Będę kochał nasze dziecko niezależnie od płci - odparł, po czym ziewnął przeciągle wylegując się w łóżku wraz ze swoją ukochaną, która zalegała na jego torsie. Itachi założył ręce pod głowę.
- A jak my je nazwiemy? Musimy zrobić listę imion i ją dokładnie przeanalizować!
- Nie potrzebujemy jej teraz i już w tym konkretnym momencie... - przypomniał jej. 
- A pokój? Gdzie będzie pokój dziecka?
- Myślę, że na początku będzie najłatwiej, jeśli kołyska będzie stała w naszej sypialni... - podsunął jej pomysł.
- No właśnie! To znaczy, że będę się musiała do ciebie przeprowadzić? Nie możemy przecież mieszkać w dwóch osobnych domach, skoro mamy stanowić jedną rodzinę! - zawołała. - No i trzeba powiedzieć twoim rodzicom! Jak powiemy o tym twoim rodzicom? - zaczęła znowu panikować. - I reszcie obu klanów? I... - przerwał jej kolejnym pocałunkiem, zanim znów rozkręciła się na dobre.
- Spokojnie, żadna z tych rzeczy nie musi zostać wykonana właśnie teraz - powtórzył się. - Mamy czas. Uspokój się. Wszystko zaplanujemy i będzie dobrze. Nie stresuj się tak - poradził.
- Ale twoi rodzice... Uważam, że powinni dowiedzieć się jak najszybciej. Nie możemy przed nimi zataić faktu, że ich najstarszy syn będzie miał dziecko - zauważyła.
- Niczego nie będziemy zatajać. Powiemy im w swoim czasie, jak już ze wszystkim dojdziemy do ładu - zadecydował. - Na razie klan będzie żył wiadomościami o wynikach wyborów. Będą się cieszyć i świętować, co odciągnie od nas trochę uwagę. Do tańców będą potrzebowali alkoholu i muzyki, a nie naszego towarzystwa - ocenił trzeźwo. - Zastanowimy się przez jakiś czas i wybierzemy najlepszy plan. Nie ma się, z czym spieszyć - zapewnił ją. 
- No dobrze... - zgodziła się. - Ale serio nigdy nie zastanawiałeś się, jak nazwiesz swoje dziecko? - nie dowierzała.
- Jakoś póki co nie musiałem o tym rozmyślać - zaśmiał się.
Wraz z nastaniem poranka Chika zupełnie się zmieniła. Zachowywała się, a nawet wyglądała jak zupełnie inna osoba niż ta dziewczyna, którą widział wczoraj. Nabrała zdrowszych kolorów, w jej oku pojawił się charakterystyczny dla niej błysk, odzywała się normalnie, a co najważniejsze, zdawała się nabrać pozytywnego nastawienia do całej tej niemożliwej sytuacji, w której się znaleźli. To dobrze. Nawet bardzo dobrze. W końcu coś zaczynało się układać i iść ku dobremu. W tej konkretnej chwili dzięki tym niezaprzeczalnie szokującym, ale w gruncie rzeczy szczęśliwym wiadomościom, których dowiedział się od niej wczoraj, nawet wizja zostania liderem Liścia nie wydawała mu się już taka straszna i upierdliwa. Bo w końcu miał zostać ojcem. Jak to się miało do zostania Hokage? Przy czymś takim jakieś stanowisko biurowe to bułka z masłem. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
I o dziwo, tym razem nie pomylił się zbyt wiele.

*** 

- Shisui prosił, żeby zostawić go dziś samego - poinformowała go matka.
- On cały czas siedzi tam sam! - Itachi przewrócił oczyma.
"Kolejny, co to ze wszystkim przecież poradzi sobie sam, psia mać! Co to za mania trzymania gębę na kłódkę w ostatnim czasie? Jakaś głupia moda? Savoir vivre uległ zmianie czy co?" - zastanawiał się, kierując się korytarzem w stronę sypialni kuzyna. Energicznie rozsunął papierowe drzwi nic nie robiąc sobie z grymasu niezadowolenia malującego się na twarzy Mikoto.
- Zostaw nas samych - polecił i wkroczył do kolejnej ciemni.
Trochę ich było w ostatnim czasie.
Chłopak siedział w ciemności wpatrując się w cienkie drzwi prowadzące na taras, przez które prześwitywało światło dnia. Nawet nie drgnął, kiedy długowłosy wtargnął do jego pokoju. Lider klanu przykucnął przy nim i odczekał chwilę, jednak jego krewniak nie zaszczycił go żadną reakcją. Upewnił się jeszcze, że na pewno zostali sami, zanim się odezwał:
- Ocknij się - polecił. - Potrzebuję cię - wyznał beznamiętnie. - Zostaniesz wujkiem w najbliższym czasie - poinformował go nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta.
Shisui istotnie drgnął. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał na swojego rozmówcę, jakby zobaczył go dopiero po raz pierwszy raz w życiu. Spojrzenie, jakim go obrzucił, nie było jednak ani martwe, ani matowe. Oczy, czy raczej oko, ponownie mu zapłonęło, było zwierciadłem pozwalającym ujrzeć gejzer energii, który kipiał we wnętrzach chłopaka. Jego usta najpierw uchyliły się tylko, kiedy ten nie wiedział, co powiedzieć. W końcu udało mu się wydusić:
- Serio? - zapytał z niedowierzaniem.
- Serio - młodszy przytaknął.
W następnej chwili oglądał już standardowy, szeroki od ucha do ucha uśmiech starszego, który zaraz rzucił się na niego i przewalił, zamykając w miażdżącym uścisku, który niemal łamał kości.
- No w końcu! - zawył. - Tak się cieszę! - zawołał.
- A... tak przy okazji... zostałem też Hokage - dodał tak na marginesie.
- Co?! - Teleporter wytrzeszczył na niego oczy. - I nic mi nie powiedziałeś?! Co mnie jeszcze ominęło?! Co przegapiłem?! Gadaj! Jak do tego doszło?! - dociekał zniecierpliwiony.

*** 

- A wybraliście już imię?! A lekarza?! - dopytywał starszy. - A gdzie będzie stała kołyska?! Trzeba kupić wózek! Będę mógł codziennie przychodzić doglądać brzdąca, nie?! - chłopak wyrzucał z siebie potok słów z prędkością wodnych pocisków.
- Widzisz, mówiłam ci! O takich rzeczach myśli się z wyprzedzeniem! - prychnęła dziewczyna. - A ty mi tu trułeś, że się za bardzo spieszę... - przewróciła oczyma.
- Obydwoje za daleko wybiegacie w przyszłość - skwitował długowłosy. - Skupcie się najpierw na tym, co dzieje się pod naszym nosem - polecił. - Kołyskę będzie można przestawiać wiele razy, ale powiadomić klany o tym, że dojdzie do zrzeszenia, możemy tylko raz - zauważył. - Poza tym, na litość wszystkich bożków z Wysokiej Równiny, Shisui, nie drzyj się tak jak opętany! - zganił kuzyna. - Jeszcze ktoś cię usłyszy i ludzie zaczną plotkować... a to w obecnej chwili nie jest nam potrzebne. Nie chcę, żeby później wyszło na to, że próbowaliśmy coś zataić, żeby inni nie mieli pretensji i nie posądzali nas o dobry Jizo wie co - westchnął.
- No dobra, dobra... - burknął zdetonowany Teleporter. - Przecież to nie specjalnie było. To tak z radości, no... - wytłumaczył się nieco nabzdyczony. Na moment zapadła cisza. - A... - zająknął się. - A co z Isamim? - zapytał nagle bardzo przytomnie pośród zarzucania gotujących się rodziców o rodzaje pieluch, butelek i kolory kaftaników, które zamierzają kupić.
- A no właśnie... - mruknął przyszły Hokage.
Zielonooka zasępiła się na moment. W ostatnim czasie przeszła przez prawdziwą burzę emocji, jak jeszcze nigdy - przeżyła szok, pogrążyła się w czarnej rozpaczy i czeluściach niepewności, zanurzyła się w wartkim potoku smutku, aby następnie wygrzać się w ciepłych promieniach radości i otuchy, jakiej dostarczył jej jej partner. Przez to wszystko zdawała się zapomnieć o istnieniu Demonicznego Kapłana. Jej świat zwęził się jak koszulka wyprana w zbyt wysokiej temperaturze i aż do chwili obecnej obejmował jedynie wszystko to, co działo się w domu Uchiha oraz Ochida. Oraz w jej podbrzuszu.
- Nie wiem, kiedy wróci - odezwała się słabo, jakby obleciał ją strach. Bo może w sumie i tak właśnie było. - Ale rozmówię się z nim. Muszę mu powiedzieć. Należy mu się solidne wyjaśnienie - zauważyła. - Zrobię to sama - zadecydowała, kiedy tylko zauważyła, jak Itachi już otwiera usta, żeby się wtrącić. - Nie wiem, jak zareaguje, ale to będzie dla niego cios w plecy. Zapewne nie życzyłby sobie mieć w takiej chwili więcej obserwatorów niż to absolutnie konieczne - przewidywała. - Nie będzie zadowolony, to jasne, ale nie podejrzewam, żeby zrobił się agresywny. Nie wierzę, żeby był do tego zdolny, więc nic mi nie będzie - zapewniła chłopaka słabym, wymuszonym uśmiechem.
Lider klanu skinął jej głową, jednak z rezerwą. Nie był, co do tego planu do końca przekonany, co znajdowało swoje odbicie na jego twarzy. Co mógł jednak zrobić innego? Tym razem demon był naprawdę bez szans. Przegrał. Był cierpliwy, ale możliwe, że także nazbyt uległy. Demoniczny pomazaniec czekał, ale w końcu nie doczekał się swojego i musiał to zaakceptować. Syn Fugaku wciąż pamiętał te jego wymowne spojrzenie, którym go obdarował, kiedy odchodzili ze Świątyni. "Czas pokaże". To właśnie wyrażało to spojrzenie.
No i pokazał, nie?
- Kiedy mają ogłosić wyniki głosowania? - zapytał ponownie starszy.
- Jutro - odparł jego krewniak.
- A kiedy ma się odbyć oficjalne pasowanie i przejęcie władzy?
- To jeszcze nie zostało ustalone - wyznał. - W wiosce wciąż panuje zamieszanie. Wciąż jeszcze trzeba wybrać nowych doradców. Miejmy teraz tylko nadzieję, że nie dojdzie do przesadnego bałaganu, kiedy wyjdzie na wierzch sprawa z połączeniem klanów.
- Kiedy chcesz poinformować o tym innych? - zapytała kunoichi.
- Jutro - odparł lakonicznie. - Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Zwołamy zebranie, zanim nasi pójdą jeszcze w tango i ogłosimy im podjętą decyzję, póki będą trzeźwi. Później pozwolimy im się bawić - zawyrokował.
- To wydaje się być jedyna słuszna decyzja - zgodziła się.