sobota, 2 lutego 2019

ROZDZIAŁ XXVI

Otchłań. Wszystko ma swoje dno - to pierwsze, widoczne i to drugie, ukryte. Tych ukrytych może być więcej. Mogą być grząskie i nieprzyjemne, ale to i tak nic w porównaniu do otchłani, która ukrywa się pod nimi. To ta pusta, zimna i martwa dziura, która w nieskończoność czeka aż coś do niej wrzucisz. Jest wszystkożerna - zje każdą troskę, radość, przypadkową informację czy przedmiot - ale nic nie może jej zaspokoić. Im częściej ją karmisz, tym gorzej, bo z czasem domaga się coraz więcej, aż w końcu, kiedy wyczerpie wszystkie inne źródła pokarmu, zabiera się za ciebie. Zasysa cię od środka i nagle możesz zorientować się, że zostałeś bez prawej nerki, mimo iż nigdy nie podpisywałeś zgody na zostanie dawcą. Najgorsze są momenty, kiedy myślisz, że zniknęła, bo to tylko złudne uczucie. Otchłań. Nie nerka. Bo otchłani nie da się pozbyć. Jest cząstką ciebie. Jej powrotom towarzyszy swego rodzaju rozczarowanie, bo przecież już byłeś szczęśliwy, już nie miała na ciebie wpływu, a tu jednak proszę - niespodzianka. W dodatku taka mało przyjemna. Jedynym sposobem na nią jest przyzwyczajenie się do niej, zaakceptowanie jej i zrozumienie, jak działa, żeby niwelować jej negatywne wpływy.
Chika leżała właśnie na łóżku na plecach i wpatrywała się w sufit martwym spojrzeniem zdechłej ryby, kontemplując swoją własną otchłań i bijąc się z nią o wspomnianą wcześniej prawą nerkę. Lub przynajmniej takie miała wrażenie, bo coś gniotło ją w tych okolicach, jakby faktycznie jakaś wewnętrzna czarna dziura próbowała pozbawić ją tego jakże przydatnego narządu. Dyskomfort był jednak do zniesienia. Albo inaczej. Nie był na tyle dokuczliwy, żeby mógł wyciągnąć jasnowłosą z głębokich wód jej własnych rozmyślań.
Zdawało się, że do tej pory była tak zarobiona, że nie miała nawet za bardzo czasu rozmyślać nad tym, co działo się w jej życiu, przez co tym samym uciszyła swoją otchłań. Wiedziała, że ten stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność, że otchłań kiedyś powróci, jednak z całą pewnością nie spodziewała się, że przyjdzie jej się kiedyś z nią zmierzyć za sprawą protoplasty rodu Uchiha. Pojawienie się Madary oraz jego wyznanie, że spotkali się już wcześniej, ba!, że ten robił jej przez pewien czas za mistrza, wywróciło jej życie do góry nogami. Cholerni Uchiha zawsze mają perfekcyjne wyczucie czasu! Najpierw śmierć ojca, później Keizo, przewrót w domu i spiskująca przeciwko niej starszyzna, walka z shinigami, koalicja z Itachim, układanie się z Hokage, przesiedlenie do wioski, sprawa z Amane, Danzou dybiący na jej wspólnika i cały jego klan, a teraz na dodatek powstający z martwych jeden z dwóch bogów shinobi i jego nieznoszący sprzeciwów rozkaz robienia za pośrednika jego woli. Cudownie. I jak tu nie dostać migreny? Jak tu przespać spokojnie całą noc? Czy doczeka się w końcu jakiś spokojniejszych dni?
Ale tu już nawet nie chodziło o jej spokój ducha. Myśl, że Madara wciąż kręcił się wśród żywych zatrzęsła jej światem od samych fundamentów. Nie mogła uwierzyć, że miała się z nim komunikować i właściwie robić za szpiega, jednocześnie nie mówiąc nic przy tym Itachiemu. Mogła trzymać zasznurowane usta, ale była pewna, że długowłosy i tak prędzej czy później ją przejrzy. W końcu był geniuszem. Poza tym, cechował się tą niezwykle irytującą umiejętnością czytania z niej jak z otwartej księgi - może co prawda niektóre jej stronice były zapisane w demonicznym alfabecie, przez co pozostawały niezrozumiałe dla chłopaka, ale to nie miało znowu aż takiego znaczenia. Teraz jej największym zmartwieniem było to, że obecny lider sprzymierzonego klanu zorientuje się, że coś jest nie tak i zacznie naciskać. A ona nie mogła zataić przed nim faktu, iż jego poprzednik przecząc wszystkim prawom natury i fizyki wciąż chodził po ziemi. I bynajmniej nie wyglądał na ożywieńca. Jak miała mu o tym powiedzieć? Co mieli z tym fantem zrobić? Mieli zbratać się z Madarą i połączyć siły? Razem zapewne bez problemu przejęliby władzę w Konoha - a zdawało się, że tego właśnie pragnie większość ich podkomendnych. Tylko do czego doprowadziłaby ta rebelia? Co z innymi mieszkańcami? Z drugiej strony jednak, jeśli nie podniosą buntu, to co innego mogą zrobić? Siedzieć cicho i cieszyć się dotychczasowym życiem już dłużej nie mogli - nie teraz, kiedy Shimura otwarcie wypowiedział im wojnę. Z uśmiechem na ustach. Tak, dokładnie. Ten stary, pomarszczony pierdziel miał jeszcze czelność szczerzyć się jak małolat, któremu udał się wybitnie wredny kawał wycięty młodszemu rodzeństwu. W takim wypadku nie mogli stać z założonymi rękami i liczyć na najlepsze. Musieli zacząć działać. Coś zrobić. Tylko co, kiedy każda opcja wydawała się być błędna lub przynajmniej niewystarczająco rozważna, żeby się na nią porwać?
Była w kropce.
Westchnęła i przeczesała palcami włosy, które opadły jej na twarz. Znów przeszło jej przez myśl, że wszystko byłoby przecież takie piękne i łatwe, gdyby tylko mogli pozbyć się Danzou i starszyzny wioski. Piąta nie była zła, ale łatwo było zauważyć, że nie cieszyła się zbyt wielkim poważaniem jako Hokage. Jej doradcy robili, co im się podobało niezależnie od jej rozkazów. Trzeba było ukrócić tę ich samowolkę i znaleźć na miejsce przywódcy Liścia kogoś kompetentnego - kogoś, kogo ludzie będą się słuchać i za kim będą chcieli podążać. No tak, tylko że w takiej sytuacji znów stawała przed kolejnym problemem - nawet gdyby jakimś cudem udało im się pozbyć starszyzny, a Tsunade-sama zrezygnowałaby ze swojej funkcji, kto mógłby ją zastąpić? Kto mógłby zająć miejsce doradców? Co z Korzeniem? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi. Sprawa była wyjątkowo delikatna i śliska - wręcz obrzydliwa, że aż przechodziły człowieka dreszcze. Demona także.
Przetarła twarz dłońmi w zmęczonym geście i ziewnęła rozdzierająco. Przez to wszystko nie zmrużyła nawet oka. Była wykończona, a dzień dopiero co się zaczął, o czym poinformowały ją pierwsze promienie słońca wdzierające się do pokoju przez niezasłonięte okna.
Z rozmyślań wyrwało ją energiczne pukanie do drzwi. Drgnęła niespokojnie i omal nie spadła z łóżka. Wygramoliła się niezgrabnie z pościeli, która owinęła się wokół niej niczym gigantyczny wąż i dopełzła do drzwi. Uchyliła je niechętnie, mrużąc oczy, kiedy oślepiło ją światło dochodzące z korytarza.
- Daichi-sama, przyszedł do pani ważny list! - zawołała młoda dziewczyna, która wręczyła jej zrulowany kawałek papieru z zieloną, woskową pieczęcią.
- Ach, tak, dziękuję... - mruknęła, odbierając przesyłkę i zastanawiając się, które to już z kolei niebo zawali się na jej biedną głowę, kiedy tylko otworzy ten przeklęty lis. Pieczęć wskazywała na to, iż korespondencja została nadana z wielkim priorytetem przez kogoś wysoko postawionego.
- Daichi-sama... - zająknęła się stojąca przed nią dziewczyna. - Czy wszystko z panią w porządku? - zapytała z troską w głosie. - Nie wygląda pani zbyt dobrze. Jest pani chora? - zmartwiła się.
- Nic mi nie jest - machnęła lekceważąco ręką, jednak dziewczyna wciąż uparcie nie chciała odejść i wpatrywała się w nią wielkimi, lśniącymi oczami, które zapewniały o jej gotowości do pomocy. - Możesz odejść - burknęła w końcu i niemal siłą zamknęła drzwi własnej sypialni.
Zanim zabrała się za lekturę, podeszła do okna. Wpierw wyjrzała przez nie, jakby spodziewając się, że Madara wciąż mógł czaić się gdzieś w pobliżu, mógł wychylić się zza któregoś drzewa, przyprawiając ją tym samym o zawał serca. Z ulgą odnotowała, że na zewnątrz było pusto. Otworzyła okno na oścież i usiadła na parapecie, żeby się przewietrzyć. Może odrobina świeżego powietrza pozwoli jej pozbierać myśli do kupy.
Rozwinęła rulon, rozrywając pieczęć i wzięła się za czytanie. Nie spodziewała się żadnych radosnych wieści, toteż lepiej było mieć to już za sobą. Niemniej, trzeba było przyznać, że nie spodziewała się także podobnej treści. Jej brwi najpierw powędrowały wysoko ku górze, a później szybko ściągnęły się w gniewnym wyrazie. Szczęki zacisnęły się ze złości. Przeklęła pod nosem i zgniotła list, ciskając nim o przeciwległą ścianę. No cholera jasna, tego to już chyba za wiele!

*** 

- Co z tobą? - zapytał długowłosy, przyglądając się jej uważnie. - Wyglądasz gorzej niż sam shinigami - skwitował.
- Dzięki za komplement - prychnęła w odpowiedzi.
- Co się stało? Czego mi nie mówisz? - dopytywał spokojnym tonem głosu.
- Nic się nie stało - burknęła.
- Nie zbywaj mnie.
- Mówię ci przecież, że nic się nie dzieje, więc lepiej nie naciskaj! - syknęła marszcząc głęboko czoło.
Dziedzic sharingana wyprostował się w siadzie, przyglądając się uważnie swojej koalicjantce. Zielonooka wyglądała, jakby miała zaraz kogoś rozszarpać. Żyłka irytacji niebezpiecznie pulsowała na jej prawej skroni. Zaciskała szczęki z taką siłą, że chłopak podejrzewał, iż niebawem może pokruszyć sobie zęby. Wściekłość wylewała się z niej rwącym potokiem, jednak jak zwykle nie chciała z nim o niczym rozmawiać. Na chwilę obecną zdawało się jednak, że faktycznie nie mógł dalej naciskać. Dziewczyna traciła nad sobą kontrolę i co i rusz zmieniała postać, przez co co jakiś czas jej włosy stawały się niemal białe, a tęczówki złote, kiedy trawiona własnymi zgryzotami przyjmowała postać demona. To nie był dobry czas na ciągnięcie jej za język. Zdawał sobie sprawę, że gdyby pozwolił sobie na zbytnią nachalność, zirytowałby ją tylko jeszcze bardziej, co przełożyłoby się na to, że potrzebowałaby jeszcze więcej czasu na uspokojenie się. A oni, obawiał się, nie mieli zbyt wiele czasu. W takim wypadku nie pozostawało mu jednak na chwilę obecną nic innego, jak tylko czekać, aż opadną w niej emocje i jak sama w końcu zdecyduje się przed nim otworzyć. Nie mógł próbować dotrzeć do niej na siłę. Już kiedyś próbował podobnego podejścia i nie skończyło się to dobrze. Niemniej, martwił się i niepokoił widząc Ochidę w takim stanie. Właściwie to po raz pierwszy oglądał ją wściekłą i wytrąconą z równowagi do tego stopnia, że ta bezwiednie zmieniała formy i z trudem utrzymywała ludzką postać, którą zasłaniała się niczym teatralną maską.
Westchnął.
- Wtajemniczyłem Shisuiego - poinformował ją.
- Dobrze. Przyda nam się pomoc kogoś kompetentnego - skwitowała. - Gdzie on teraz jest? - zapytała.
- Poszedł na zwiady. Miał dowiedzieć się, co planuje Korzeń lub przynajmniej wślizgnąć się do kryjówki Danzou i przekonać się, jakie panują nastroje wśród jego podwładnych - wytłumaczył.
- Rozumiem - skinęła głową.
- Przejdźmy do konkretów. Jak powstrzymamy naszych przed pochopnymi działaniami? - zapytał.
- Nie mam pojęcia - westchnęła ciężko.
"Sama z chęcią stanęłabyś na ich czele i poprowadziła ich na kolejną bitwę..". - przeszło mu przez myśl, kiedy przyglądał jej się w wielkim skupieniu. Zaraz zreflektował się jednak. Złość tylko maskowała to, co było w jej wyrazie twarzy dużo ważniejsze. Ucisk. Ściągnięcie świadczące o pewnego rodzaju dyskomforcie lub smutku. Coś się wydarzyło. Coś znów próbowała przemilczeć.
- Wpadłeś na jakiś pomysł, jaki może być nasz następny ruch? - zmieniła z lekka temat.
- Niestety nie... - przyznał niechętnie.
Dziewczyna zasępiła się. Niedobrze. Skoro nawet sam geniusz Itachi nie mógł nic poradzić, to oznaczało, że wdepnęli w naprawdę niezłe gówno. Nawet geniusz u boku to za mało, kiedy zdaje się, że cały świat staje przeciwko tobie okoniem...
I wtedy ją olśniło!

*** 

Wróciła czym prędzej do domu i zamknęła za sobą drzwi sypialni z trzaskiem. Oparła się o nie regulując przyspieszony oddech. Skontaktowała się z nim tak, jak nauczył ją w przeszłości podszywając się pod ronina wcielającego się w dobrodusznego, starszego pana, który postanowił podzielić się swoją wiedzą i umiejętnościami z kimś młodszym.
Ledwo zdążyła wejść, zorientowała się, że wezwana przez nią osoba czekała już na nią w jej pokoju. Mężczyzna siedział w niedbałej pozie z nogą założona na nogę bujając się na krześle stojącym nieopodal biurka.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że wciąż jest ranek? - odezwał się niskim głosem. - Dużo ryzykowałem przychodząc tutaj. Ty zresztą też. Mam zatem nadzieję, że masz naprawdę dobry powód, żeby ściągać mnie tu o tej konkretnej porze - obrzucił ją surowym spojrzeniem niczym rodzic oczekujący tłumaczenia nieposłusznego dziecka.
- Ano mam - odepchnęła się od drzwi i przysiadła na krawędzi blatu biurka naprzeciwko niego. - Jeśli coś ma z tego faktycznie wyjść, to musimy zmienić podejście. Nie możesz wyłącznie stać w cieniu i obserwować, oczekując, że przyniosę ci informacje i doniosę o tym, że wszystko poszło jak po maśle - przewróciła oczyma. 
Długowłosy prychnął i uśmiechnął się do siebie pod nosem widząc jej reakcję. Szczerze powiedziawszy, ucieszył się, widząc, że jego niesforna, pyskata uczennica wróciła. Taką właśnie ją zapamiętał i taką właśnie ją polubił.
- Co przez to rozumiesz? - zapytał, zbliżając się do niej, pochylając w siadzie i opierając łokcie na własnych kolanach, tym samym zmniejszając między nimi dystans. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. 
Jasnowłosa nie ugięła się. Była zbyt przejęta sytuacją, żeby zawracać sobie głowę podchwytliwymi gierkami jej byłego nauczyciela.
- To ty będziesz mnie informował - odezwała się władczo. - Jesteś świetnym materiałem na szpiega. Wszyscy myślą, że nie żyjesz, więc nikt i tak nie uwierzy, że to ty, nawet jeśli zobaczą cię na własne oczy. Poza tym, jestem pewna, że jesteś w stanie poradzić sobie ze wszystkimi potencjalnymi wrogami pozostając przy okazji cichym i skutecznym. No i masz sharingana - podkreśliła. - To przydatne do wyciągania informacji, które są teraz kluczem - zauważyła.
- Więc teraz to ja mam dla ciebie pracować? - odezwał się z krzywym uśmiechem na ustach.
- Tu nikt dla nikogo nie pracuje - zaoponowała. - Obydwoje siedzimy w tym samym bagnie po uszy, więc wybacz, schowaj swoje urazy do kieszeni i bierz się do dyskretnej roboty, jeśli faktycznie chcesz, żeby nie doszło do anihilacji twojego klanu i żeby przy okazji nikt nie odkrył faktu twojego istnienia - założyła ręce na piersi.
- Chcesz, żebym zinfiltrował siedzibę Korzenia i zbadał Shimurę? - upewnił się.
- Zgadza się - przytaknęła. - Tylko działaj po cichu - przypomniała mu. - Żadnych niepotrzebnych posunięć. Musimy działać w pełnej tajemnicy - wzięła głęboki wdech.
- Rzucę jeszcze okiem na te skamieliny nazywające siebie doradcami i tę nieudolną Senju od siedmiu boleści, która bawi się w Hokage. Swoją drogą, zabawne, że jeszcze nie tak dawno temu ośmielała się prawić ci wykłady na temat odpowiedzialności i sprawowania władzy nad innymi - prychnął rozbawiony.
- Chwila... - zamrugała kilkakrotnie zaskoczona. - Skąd ty o tym wiesz? Obserwowałeś mnie już od tak dawna? - wytrzeszczyła na niego oczy w niedowierzaniu.
- Przecież znasz mnie - rozłożył ręce. - Lubię trzymać rękę na pulsie - wzruszył ramionami. - Ech, co to się porobiło z tym młodym pokoleniem... - westchnął teatralnie podnosząc się ze swojego miejsca. - Żeby to doszło do tego, że uczennica wydaje polecenia mistrzowi... - wyszczerzył się półgębkiem, przeciągając się przy tym leniwie, aż mu coś strzeliło w plecach.
- Nie uskarżaj się - zmierzyła go morderczym spojrzeniem. - Działamy w jednym celu - pozostała niewzruszona. 
- Ależ ja temu w żadnym wypadku nie przeczę - Madara podniósł ręce jakby w obronnym geście. - Jedynie zastanawiam się głośno, w jakich czasach przyszło mi żyć - wyszczerzył się zadziornie, po czym oparł się na biurku po obu stronach jej bioder, tym samym blokując jej wszelką drogę ucieczki. - A tobie? W jakich czasach przyszło ci żyć, hm? - odezwał się niskim, wibrującym głosem zbliżając się do niej tak, że nieomal stykali się nosami.
Chika miała ochotę zadrżeć, ale całe szczęście udało jej się opanować. Spojrzała na niego chłodno, udając, że jego bliskość wcale na nią nie wpływała. Ale on, cholera, i tak wiedział swoje. Wiedział, że to tylko gra aktorska i ona była o tym święcie przekonana. Nie mogła nic przed nim ukryć.
- Do czego pijesz? - mruknęła udając mało zainteresowaną tematem.
- Nie powinno zostawiać się takich ważnych korespondencji na widoku - pouczył ją, wskazując zgnieciony list, który wciąż leżał pod ścianą. - Lata mijają, ale widać, ten świat wciąż nie nauczył się szacunku do kobiet.
- Próbujesz mnie podpuścić? Podjudzić, żebym zrobiła zamieszanie z tego powodu? - podniosła jedną brew w wymownym geście.
- Ależ skąd! - odbił się od krawędzi blatu i odsunął się kilka kroków. Jasnowłosa odetchnęła z ulgą ledwo zauważalnie. - Skądże znowu! Nie śmiałbym! - zaśmiał się sarkastycznie. - Choć przyznam szczerze, że ciekaw jestem, jak w końcu potoczy się sprawa twoich zaślubin - wyznał. - Obydwoje wiemy, że tak naprawdę nigdy nie miałaś wyjść za mąż. Po prostu jakimś niefartem tak się akurat złożyło, że urodziłaś się jako ta konkretna córa w rodzie Ochida, która została przyobiecana Demonicznemu Kapłanowi. Ale on nie jest dla ciebie odpowiedni. Nawet twój ojciec, od twoich najmłodszych lat był święcie przekonany, że nie założysz rodziny. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy Isami upomniał się o ciebie - uśmiechnął się diabolicznie, kiedy ona wpatrywała się w niego z rosnącym niepokojem. - Strasznie przypominasz mi moją starszą siostrę. Jesteście wręcz identyczne. Zbyt dzikie i nieokiełznane, żeby was ugłaskać i wcisnąć w sztywne ramy obowiązków i powinności pani domu, żony i matki - wyraził swoją opinię krążąc po całym pokoju niczym wielki, czarny kot. 
- Przyganiał kocioł garnkowi... - mruknęła pod nosem, jednak on się tym nie przejął i dalej kontynuował:
- Jeśli miałabyś już znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę, to musiałby on być taki jak ty. Musiałby być uosobieniem wojny i walki - rozłożył ręce, jakby podkreślając, że powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia na ten temat.
- Sugerujesz mi coś? - spojrzała na niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, który skrzętnie ukrywał jej bezbrzeżny strach.
- Absolutnie nic - Uchiha roześmiał się, po czym znów zaczął zbliżać się w jej kierunku rozkołysanym, niespiesznym krokiem.
- Skąd tyle o mnie wiesz? - wydusiła z siebie z trudem przez zaciskające się wbrew jej woli gardło.
- Kiedy dowiedziałem się, kogo przyszło mi trenować, myślisz, że potrafiłem usiedzieć z założonymi rękami? - spojrzał na nią z góry. 
Długowłosy znów znajdował się tak blisko, że jego klatka piersiowa niemal dotykała jej splecionych na piersi rąk, kiedy oddychał. Kunoichi z trudem powstrzymywała się od odepchnięcia go od siebie. Póki co ograniczała się do pozostania w pozie, która pozwalała jej na obronę, ale równocześnie nie zdradzała przesadnie jej zdenerwowania. Dziwne. Nie przypominała sobie, żeby Madara zdradzał wcześniej podobne zapędy do naruszania jej przestrzeni osobistej, z czym w chwili obecnej czuła się wielce niekomfortowo.
- Musiałem zgłębić temat - kontynuował. - Nie było łatwo zdobyć informacje o tobie, ale ostatecznie mój trud nie poszedł na marne i został sowicie wynagrodzony - wyszczerzył się drapieżnie. - Będę się już zbierał - oświadczył, oglądając się na moment w stronę uchylonego okna. - Licho nie śpi, trzeba zrobić z nim porządek - uśmiechnął się szeroko, po czym nachylił się nad nią. Zrobił to tak szybko, że dziewczyna nie miała nawet czasu zareagować. Jego usta niemal dotykały jej ucha. - I pamiętaj o tym, co ci powiedziałem. To tak na przyszłość - podkreślił - Bo póki co, wierzę, że będziesz wystarczająco zajęta innymi sprawami - wyprostował się, po czym skierował się w stronę swojego standardowego już wyjścia i wyskoczył przez nie.
Zielonooka odetchnęła głęboko, odruchowo łapiąc się w okolicach serca, które tłukło jej się w obręczy żeber jak oszalałe. W końcu poszedł. Zgrywanie chojraka przed kimś rodzaju Madary wcale nie było łatwym zadaniem. Tym bardziej, kiedy ten nagle wpadł na jakiś głupi pomysł zbliżania się do niej znacznie bardziej niż było to absolutnie konieczne. Cholera, o co chodziło tym przeklętym Uchiha? Co było z nimi nie tak? Czy oni wszyscy faktycznie mieli jakoś nierówno pod sufitem?!

*** 

Po nieprzespanej nocy była naprawdę zmęczona. Ledwo zrobiło się ciemno, a zaczęła przysypiać. Zdawało jej się, że jedynie usiadła na chwilę na łóżku, żeby odpocząć, kiedy zrobiło jej się niemal słabo po wyjściu Madary i nawet nie wiedziała, kiedy ocknęła się będąc już w pozycji leżącej, drzemiąc. Rozbudziły ją dopiero nawołujące głosy dochodzące z przedpokoju oraz ciężkie kroki.
- Daichi-sama! Daichi-sama!
- Ochida-sama! Ochida-sama! - kilka osób darło się niemiłosiernie, więc na wpół przytomna wywindowała się do pozycji siedzącej, a następnie zmusiła się do wstania i otworzenia drzwi.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana.
- Shisui-san! Shisui-san!
- Itachi-sama panią wzywa!
- Szybko! Szybko! - ponaglała ją grupa złożona z wymieszanych członków obu rodów.
Słysząc imię starszego Uchihy spięła się. Z miejsca się rozbudziła. Senność opuściła ją i czym prędzej puściła się biegiem w stronę domu koalicjanta.
- Co się stało?! - zapytała, bezpardonowo wparowując do cudzego domu.
Sasuke, który znajdował się najbliżej, nie odpowiedział tylko odwrócił się i przywołał ją do siebie gestem ręki, nakazując jej za sobą podążać. Młodszy zaprowadził ją do sypialni brata. Rozsunął przed nią drzwi i pozwolił jej wejść. Sam jednak wycofał się i z powrotem zasunął za nią drzwi, nie wchodząc do środka.
Na środku pokoju leżał dwuosobowy futon, a na nim Teleporter. Był blady, włosy miał mokre od potu. Prawe oko zasłonięte gazą, która zdążyła już nasiąknąć obficie krwią. U jego boku siedział Itachi ze zmartwiałym wyrazem twarzy, blady jak ściana. Nawet nie podniósł na nią wzroku.
Daichi zajęła miejsce z drugiej strony futonu i ujęła dłoń byłego mistrza - zwiotczałą, zimną dłoń, w której wciąż na całe szczęcie dało się wyczuć puls. Starszy Uchiha był nieprzytomny. Spod luźnego, białego kimona, w które został przebrany, wystawały bandaże oraz pomniejsze, niegroźne otarcia i skaleczenia. Widząc go w takim stanie nagle zebrało jej się na płacz. Z trudem przełknęła falę łez i słabości, która uderzyła w nią jak grom z jasnego nieba. Przecież on teraz tak cholernie przypominał jej biednego Keizo... Nie, cholera jasna, nie! Nie mogła pozwolić, żeby jej kolejny przyjaciel, niemal członek rodziny odszedł i to w dodatku w taki sposób, na jej oczach, na jej rękach! Musiała coś z tym zrobić!
- Czy to... - odezwała się ledwo słyszalnie, jednak jej głos załamał się i nie była w stanie dokończyć zdania. Jej towarzysz mimo wszystko i tak zrozumiał, o co chciała zapytać i skinął jej głową.
- Danzou - wykrztusił z siebie to pojedyncze słowo z trudem, z wielkim obrzydzeniem, rozpaczą, poczuciem krzywdy i przysięgą zemsty, jakiego jeszcze nigdy wcześniej u niego nie słyszała.
W końcu podniósł na nią wzrok. Ale nie było to jego tradycyjne, wyprane z wszelkich uczuć spojrzenie. To było mroczne i przyprawiające o dreszcze. Czarne, wielkie oczy zdawały się jakby zapaść wgłąb czaszki i wwiercały się w nią bezbrzeżną pustką niepomiernego cierpienia. Granica właśnie została przekroczona. Oto człowiek-marmur po raz pierwszy wyglądał, jakby szykował się do otrząśnięcia ze swojej kamiennej powłoki i założenia prawdziwej, gorącej, ludzkiej skóry. Oto zaczynało się prawdziwe pandemonium. Itachi się wściekł. I nie była to zwykła złość, żal czy uraza. To było coś więcej. To było coś mroczniejszego i dużo potężniejszego - coś o niezwykłej sile niszczenia, ale co jednocześnie pozostawało obusiecznym mieczem. Brunet często przypominał jej, że jej wściekłość nie odbijała się wyłącznie na jej przeciwnikach, ale także na niej samej, próbował wymusić na niej zdroworozsądkowe myślenie i trzeźwość umysłu, ale w chwili obecnej zdawało się, że sam posłał wszystkie swoje złote rady i nauki do diabła. A ona doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie był odpowiedni czas ani miejsce, żeby go w tym uświadamiać. Wiedziała, że jest bliski wybuchu. A jeśli wybuchnie, to narobi wielkich szkód. Nie mogła zatem dopuścić do tego, żeby stracił nad sobą kontrolę tutaj, w domu, gdzie mogłyby ucierpieć przez to niewinne osoby postronne, jego krewni i bliscy.
Wyglądało na to, że mieli jeszcze mniej czasu niżby początkowo zakładali. Shimura wykonał pierwszy ruch. Kunoichi była teraz pewna, że żadna siła nie powstrzyma już długowłosego przed działaniem. Klamka zapadła. 
Dobrze, niech będzie i tak - postanowiła. Czasem trzeba powiedzieć trudno i ruszyć przed siebie. Nie mieli żadnego konkretnego planu, żadne wyjście nie wydawało się dobre ani chociażby logiczne, ale trudno. Czasami trzeba było zwyczajnie zacząć działaś tu i teraz, gdyż szybkość reakcji była ważniejsza niżby godzinne, przedłużające się obmyślanie skomplikowanej techniki i planu działania. Czasami trzeba było postawić na żywioł. Albo zwyczajnie dokonać prostego, szybkiego wyboru - życie czy śmierć? Nie było miejsca na wahanie czy rozważania. Trzeba było brać się za robotę.

*** 

- Danzou ma przeszczepione sharingany - poinformował ją jej nowy informator. - To właśnie dlatego zamierza zlikwidować wszystkich Uchihów. Chce zdobyć wszystkie oczy dla siebie - syknął.
- Kto pomógł mu je przeszczepić? - dopytywała.
- Orochimaru - odparł. - Skoro teraz zyskał sharingana Shisuiego, jestem pewien, że ma zamiar wymknąć się do niego w obstawie Korzenia. Idę o zakład, że będzie próbował aktywować Kotoamatsukami - warknął. - Chociażby z jednym okiem. Ten staruch ma większą obsesję na punkcie władzy i mocy niż Orochimaru z Tobiramą razem wzięci - prychnął z pogardą. - Musimy go dopaść i...
- Mam lepszy pomysł - przerwała mu. - Pozwolimy mu zrobić to, na co będzie miał ochotę - wyszczerzyła się koszmarnie.
- Co?! - Madara wytrzeszczył na nią oczy. Zaraz potem zacisnął usta w poziomą linię, co zdradzało jego niezadowolenie.
- Sam powiedziałeś, że nie możemy go od tak po prostu zabić - przypomniała mu.
- Ale, kiedy znajdą jego zwłoki w drodze do kryjówki Orochimaru, to postawi go w innym świetle - wykłócał się.
- A jak udowodnimy, że zmierzał właśnie w tym kierunku? Tym bardziej nie odsłaniając się przy tym? - wytknęła mu. 
- Co więc planujesz? - zapytał nieprzekonany.
- Tę sprawę zostaw już mnie - uspokoiła go. - Wierz mi, mam plan, który nie ma prawa się nie powieść - wyszczerzyła się jeszcze szerzej, niemal maniakalnie. - Zamierzam pokonać go jego własną bronią, sprawić, że sam się odsłoni. Teraz cała trudność polega na tym, żeby utrzymać Itachiego na tyłku, bo inaczej wszystko szlag trafi - zagryzła wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się, jak przekonać koalicjanta do swojego pomysłu, który zapewne już teraz i natychmiast chciałby wziąć odwet na Shimirze. Teraz to dopiero będzie sprawdzian jego cierpliwości! Zobaczymy czy niemal legendarny Uchihowski spokój faktycznie wart jest swojej wielkiej sławy.
- Wtajemnicz mnie - zażądał.
- Nie - odparła. - Zdobyłeś przydatne mi informacje, na razie tyle twojego udziału w całej tej sprawie wystarczy. Im więcej się mieszasz, tym bardziej prawdopodobne, że ktoś coś zwietrzy, a twoja tożsamość ma w końcu pozostać tajemnicą - przypomniała mu. - Zaufaj mi. To będzie przedstawienie warte obejrzenia - zapewniła.
Madara spojrzał na nią niezadowolony. Nie podobało mu się, że jego była uczennica nie chciała być z nim do końca szczera i miała przed nim jakieś tajemnice. Miał pewne domysły i podejrzenia, co do tego, co ta mogła planować, jednak pozwolił jej działać na własną rękę nie dopytując o szczegóły. Koniec końców robił tu tylko za ducha. I tak zaangażował się już bardziej niżby sobie tego życzył, gdyż jego oryginalny plan zakładał, że to Chika i Itachi wszystkim się zajmą, a on będzie tylko nadzorował ich pracę, ewentualnie naprowadzając ich we właściwym kierunku, podpowiadając i wydając rozkazy, samemu nie mieszając się w żadne przedsięwzięcia. Zamierzał wkroczyć do akcji, dopiero kiedy bezpieczeństwo jego klanu faktycznie zostałoby zagrożone. Wtedy gotów był ujawnić się i przejąć władzę w Liściu chociażby siłą, jeśli trzeba, jednak los bywał przewrotny i nie zawsze pozwalał realizować nam zamysły według naszego upodobania. Czasami trzeba było odpuścić i improwizować. Czasami trzeba było także komuś zaufać, mimo iż nie było to wcale łatwe zadanie. Wcale i ani trochę.
Skinął jej wreszcie niechętnie głową i wycofał się w cień.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odezwał się na odchodne szorstkim głosem. - Będę w pobliżu, jeśli będziesz mnie potrzebować.
- Oj tak, bądź blisko, żebyś nie przegapił takiego widowiska! - jasnowłosa zatarła ręce. - Drugiego takiego nie będziesz miał już okazji oglądać! - zaśmiała się pod nosem przybierając przy tym minę, która sprawiła, że nawet były lider Uchiha zaczął zastanawiać się czy ona aby na pewno była tylko demonem.

*** 

W końcu przyszedł. Wyłonił się z cieni drzew wychodząc na oświetloną część zagajnika srebrnym, zimnym niczym ostrze miecza, księżycowym światłem. Jego twarz była ściągnięta, wręcz nieludzka. Chyba jemu również bliżej było już do demona niżby do człowieka - przeszło mu przez myśl. - To pewnie przez te kontakty z Ochida i im podobnym. Gdyby w końcu udało się na nich przeprowadzić jakieś poważniejsze badania, nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że demony są jakąś zaraźliwą, pasożytniczą formą, która wyniszcza swojego nosiciela. I naznacza go tym charakterystycznym, wilczym spojrzeniem, od którego przechodzą dreszcze. Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale nawet ktoś pokroju Danzou odczuwał znaczący dyskomfort spoglądając w te przekrwione oczy Uchiha. Tfu, zaraza na nich. Albo lepiej. Zagłada. Zagłada sprowadzona jego ręką. Tak, to zdecydowanie brzmiało lepiej. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie, wyprostował się, wzmocnił uchwyt na lasce. Jeszcze trochę i zakończy tę farsę. Pozbędzie się brzemienia, jakie nosi ten świat, w postaci tego przeklętego rodu. Oczywiście jego działanie nie było czysto charytatywne, gdyż w zamian za swoje trudy, plany i intrygi miał zawładnąć potęgą sharingana - jako jedyny i ostatni - ale o tym nie trzeba przecież było wspominać na głos. Pewne drobne, nic nieznaczące szczegóły można przecież było przemilczeć i przejść ponad nimi do porządku dziennego.
Był pewien, że mu nie odmówi. Itachi może i został okrzyknięty geniuszem, ale na układy nie ma rady. Nawet geniusz przyciśnięty do ściany nie znajdzie sobie nagle jakiejś magicznej drogi ucieczki. Był na przegranej pozycji. Shimura go przechytrzył. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę. Miał czas oswoić się z tą niewygodną myślą, o czym świadczyło jego bazyliszkowe, pełne wyrzutu, żalu i zgryzoty spojrzenie. Przegrał. Podobnie jak i protoplasta jego rodu. Doradca Trzeciego musiał ugryźć się w wewnętrzną stronę policzka, żeby nie zaśmiać się w głos. Ci Uchiha to jednak byli żałośni. Dostali od losu, bogów, Mędrca Sześciu Ścieżek czy kogo tam jeszcze takie błogosławieństwo, taką niepojętą siłę, jaką była ich technika wzrokowa, a mimo wszystko wciąż pozostawali jedynie nędznymi robakami. Przegrywali na froncie raz za razem. Znaczy... jak każdy mieli swoje wzloty i upadki, ale kiedy dochodziło do finałowych rozgrywek, zawsze przegrywali z kretesem. Madara przegrał z Hashiramą, Fugaku z Minato Namikaze o tytuł Czwartego Hokage, a teraz sam Itachi miał przypieczętować ostatni fiask w historii ich rodziny. Młody, głupi, narwany, zakochany po uszy w jakiejś krzykliwej babie doprowadził do anihilacji własnego klanu. Brawo. Nic tylko powinszować. 
A tyle po nim oczekiwano... no, ale z całą pewnością nie tego.
Radny wioski poczuł metaliczny smak krwi w ustach. Hamowanie uśmiechu, który sam cisnął mu się na usta było dużo trudniejszym zadaniem niżby się mogło początkowo wydawać. Starał się zachować maskę obojętności, ale spoglądanie w rozgoryczoną twarz długowłosego było przecież takie satysfakcjonujące! W końcu dopiął swego! Już prawie mu się udało! Był zaledwie jeden mały, maluteńki kroczek od osiągnięcia swojego celu. Teraz wystarczyło tylko rozsiąść się wygodnie w fotelu, poczekać, a następnie przeszczepić zdobyte sharingany z pomocą Orochimaru. Nic prostszego!
Wiedział, że wygrał. Był tego pewien. Stojący przed nim syn Fugaku nie miał z nim żadnych szans. Dał się zapędzić w kozi róg ze względu na wspomniane już wcześniej cechujące go przymioty. Ale to nie wszystko. Itachi był obowiązkowy. I to również przyczyniło się do jego upadku. Był głupio obowiązkowy podobnie jak i jego bezmózdzy sługusi z Korzenia. Formacja ANBU specjalizowała się w zrzeszaniu najwybitniejszych ninja i ogłupianiu ich. Wbijaniu im do głów niepraktycznych priorytetów, nauczaniu stawiania dobra wioski ponad dobrem własnym - czy mówiąc w szerszych terminach, dobra większości nad dobrem mniejszości. A nie dało się ukryć, że pojedyncza rodzina była zdecydowanie mniej liczna niż cała wioska. Trzeba było wybrać mniejsze zło. Wybić albo jeden klan, albo doprowadzić do wojny domowej. Brunet był pacyfistą. Taktykiem podobnym do Hiruzena. Dzielili tę samą słabość. Cechowało ich zamiłowanie do pobłażania i niemal obsesja na punkcie unikania rozlewu krwi oraz rozwiązań siłowych. Życie jednak to nie bajka. Nie wszystko dało się w nim załatwić po prośbie. Czasem trzeba było uciec się do groźby, a czasem zwyczajnie wyjąć sztylet z kabury przytroczonej przy kostce, kiedy uparty delikwent wyjątkowo nie chciał współpracować i iść na ugodę. W życiu trzeba było być stanowczym, a nie uśmiechać się błogo i spędzać całe dnie na rojeniu jakiś nierealnych mrzonek z uwzględnieniem tęczy i jednorożców.
Był w rozdarciu, ale nie zdradzi Liścia. Wiedział to. Widział to w nim. Prędzej pośle własnych krewnych do diabła niżby narazi bezpieczeństwo cywili. Bo tak prezentowało się lepsze rozwiązanie - lepsze pod względem statystycznym. A geniusze, wbrew pozorom, wcale nie są tacy skomplikowani. Ich tok myślenia podlega pewnym zdefiniowanym regułom i zasadom. W gruncie rzeczy są nawet prostsi i bardziej przewidywalni niż zwykli ludzie, którymi kierują emocje. Geniusze są jak maszyny. Walczą i zabijają jak maszyny. Z nieludzką precyzją. Przeprowadzają kalkulacje jak maszyny. Szybko i efektywnie. Ale przy tym zachowują się i myślą jak maszyny. Kiedy zauważysz powtarzający się wzór i schemat, znajdziesz klucz do ich sekretu, możesz wyciągnąć z nich dosłownie wszystko, możesz zmusić ich do absolutnie wszystkiego. Bo są jak maszyny. Wystarczy je odpowiednio zaprogramować lub dać im odpowiednią komendę, bodziec. Przynajmniej w tym zawodzie. 
- Jaka jest zatem twoja decyzja? - zapytał, choć był pewien, że było to pytanie czysto retoryczne. 
Teraz Itachi wybije wszystkich swoich krewnych i odejdzie pogrążony w hańbie. Dwóch członków ANBU z jego drużyny, którzy stali obecnie za jego plecami, udadzą się za nim w pościg, który długowłosy uzna za teatrzyk i formalność. Bo tak zakładał oryginalny plan. Ten nie wiedział jednak, że Shimura nie planował dotrzymać danego słowa i pogoń miała być jak najbardziej prawdziwa. Mało tego, po drodze miało dołączyć się do nich kilku innych wtajemniczonych ninja z Korzenia. Ot tak przezornie. Żeby upewnić się, że wszyscy Uchiha będą już gryźć ziemię. Wszak nie można było pozwolić takiemu niebezpieczeństwu, jakim był obecny lider ich klanu, beztrosko hasać sobie po świecie - nawet jeśli miałby nosić niechlubny tytuł wariata, mordercy własnej rodziny i nukenina, co mogłoby delikatnie naruszyć sielankowość jego dalszej podróży przez życie. Ale nieważne. Lepiej było pozbyć się problemu, zanim ten w ogóle stał się problemem. Lepiej dmuchać na zimne. Poza tym, Danzou nie pogardziłby taką parą oczu, jaką posiadał Itachi. Szkoda byłoby takiej ofercie przejść mu koło nosa.
- Nie - wycedził z trudem młodszy mężczyzna.
Doradca Trzeciego drgnął. Jego radosny potok myśli został przerwany. Co to miało oznaczać? Czyżby się przesłyszał?
- Co proszę? - zmarszczył brwi.
- Nie zrobię tego - burknął dziedzic sharingana. - Nie podniosę ręki na własnych bliskich. Odmawiam - odezwał się ostro.
No proszę. Możliwe zatem, że budowa "geniusza" nie była jednak znowu aż tak prosta jak budowa cepa. Może do układanki należało włączyć pewne szczegóły, które radny błędne zinterpretował jako nieistotne. A może to wina tego pasożyta, którego zaadoptował od swojej nieodłącznej towarzyszki?
- Wiesz, jakie są konsekwencje twojej niesubordynacji? - warknął.
Uchiha namieszał mu trochę w planach. Nieprzesadnie dużo, ale jednak. Bajeczka o Itachim w roli mordercy, którego później obezwładnia i unieszkodliwia bohaterski oddział ANBU, brzmiała zdecydowanie łatwiej i ładniej prezentowała się podana na talerzu publice. No ale trudno. Jak trzeba było, to można było przecież wyjawić także brutalną prawdę o buncie i puczu spadkobierców Madary. To i tak nie miało żadnego większego znaczenia.
Skinął głową. Ledwo zauważalnie, ale tyle wystarczyło, żeby jego podwładni zareagowali. Zaatakowali w tym samym momencie z przeciwnych stron. Wyciągnęli ostrza i natarli na długowłosego. Wydawało się, że ten nie miał gdzie ani jak uciec, że zostanie przebity na wylot z dwóch stron, jednak w chwili, kiedy bezlitosny metal powinien sięgnąć ciepłego, miękkiego ciała, kiedy powinien roznieść się pełen bólu krzyk lub chociaż ciężkie sapnięcie zaskoczenia, w powietrze wzbiło się tylko małe stadko kruków. Spłoszone ptaki krakały przeraźliwie kołując nad zagajnikiem. Siepacze Shimury trafili siebie nawzajem. Jeden z nich od razu zwalił się ciężko na ziemię, drugi w pierwszej chwili desperacko próbował łapać i wpychać z powrotem do środka rozpłatanego brzucha krwawe, oślizgłe wnętrzności, ale kiepsko mu to szło. W powietrzu dało się wyczuć drażniący zapach żółci i kału.
- Zawsze utrzymywałem, że kiepski był z ciebie handlarz - usłyszał za sobą ten charakterystyczny, sykliwy głos. - Nie umiesz się targować ani wcisnąć dobrego kitu kupującemu. A trzeba przyznać, że śmierć najbliższych to niesamowicie ciężki towar do sprzedania - zachichotał.
Zaalarmowany mężczyzna odwrócił się gwałtownie, żeby stanąć twarzą w twarz z właścicielem ów głosu, który stał spokojnie z rękami założonymi na piersi na skraju lasu uśmiechając się drwiąco. Jego złote oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Co ty tu robisz, Orochimaru?! - podniósł głos.
- Ubiłem dziś całkiem niezły interes. Częścią mojej zapłaty za zaoferowane mi dobra jest moja obecność w tym miejscu - wzruszył ramionami.
- Chyba nie zamierzasz mnie zdradzić? - zacisnął szczęki ze złości.
- Tak jak mówiłem, Danzou, nie zrobiłbyś kariery w sprzedaży, wiesz? - sannin westchnął. - Życie to nieustanny przetarg. A tak się akurat złożyło, że ktoś przebił dziś twoją wcześniejszą ofertę - wyznał nieprzejęty. - Więc na tym kończy się nasza współpraca - oznajmił rzeczowo.
- Co?! - ściągnął głęboko brwi. - Kto cię przekupił? Co ci zaoferował? Mogę dać ci więcej za twoją pomoc! 
- Wybacz, ale szczerze w to wątpię. Została mi przyobiecana rzecz, której od dawna pragnąłem. Poza tym, musisz wziąć poprawkę na to, że są ludzie, których zwyczajnie bardziej się lubi, z którymi woli się współpracować. Albo tacy, z którymi lepiej jest się trzymać, gdyż jest to zwyczajnie bardziej opłacalne - ponownie wzruszył ramionami. - Wydaje mi się, że na nic więcej już mi się nie przydasz. W przeciwieństwie do mojej nowej koalicjantki - wyszczerzył się drapieżnie. - Ona jest studnią bez dna.
Ona.
- Mówisz o Ochidzie, prawda? - upewnił się. Orochimaru nie odpowiedział, jednak jego milczenie było wystarczająco wymowne. - Co zamierzasz? - zapytał.
- Nie lubię niszczyć moich własnych prac, przede wszystkim projektów, które się sprawdzają i działają, ale nie da się ukryć, że z moją pomocą zaadaptowałeś parę rzeczy, które nie należą do ciebie. Czas zwrócić je ich prawowitym właścicielom - wyszczerzył się niemal maniakalnie.
- Nie poddam się bez walki! - zawołał, na co z zarośli wyskoczyli kolejni siepacze gotowi do nadchodzącego starcia.
- Och, ależ oczywiście - wężowy sannin sięgnął do przybornika i wyciągnął z niego jaskrawozielony zwój. Z każdym kolejnym ruchem jego uśmiech zdawał się stawać coraz szerszy, aż w końcu przyjął surrealistyczne rozmiary, sięgając niemal od ucha do ucha. - Taką właśnie miałem nadzieję. Dzięki temu będę miał szansę przetestować mój nowy nabytek - zakomunikował z dumą i rozwinął zwój.
A kruki nadal krążyły nad polem bitwy monitorując sytuację, pokrakując od czasu do czasu, jakby wyśpiewując żałobną pieśń poległym.

*** 

- To było... sprytne - podsumował, zakładając nogę na nogę. - Bardzo czyste zagranie jak na ciebie. Szczerze powiedziawszy spodziewałem się znacznie więcej rozlewu krwi. Krwi na twoich rękach - odchylił się na krześle spoglądając na nią niemalże z uznaniem. - Czyżbyś złagodniała z wiekiem? - zakpił.
- Raczej przestałam walić głową w mur - wzruszyła ramionami, po czym położyła się na łóżku na boku podpierając głowę jedną ręką. - Możliwe, że to prawda, że jeśli będziesz wystarczająco uparty i walił głową w mur wystarczająco długo, to przebijesz ścianę, ale przy okazji wielce prawdopodobne jest, że dostaniesz także wielokrotnego wstrząsu mózgu, stracisz zdrowie i przede wszystkim masę czasu. A ja nie mogę sobie pozwolić na żadną z tych rzeczy - wyjaśniła.
- Ani ty, ani Itachi nie mogliście zabić Danzou, bo to faktycznie mogłoby zostać odebrane jako atak na wioskę i bunt. Ja nie mogłem tego zrobić, bo działam tu incognito, a trupy nie biorą się same z siebie. Ktoś musiałby wziąć odpowiedzialność za moje czyny i podejrzenie zapewne spadłoby na was, więc wracamy do punktu wyjścia. Potrzebowałaś zatem zabójcy, który nie dba o swoje dobre imię i któremu uszłoby morderstwo Shimury na sucho, ale dla którego przyniosłoby ono jednocześnie jakieś korzyści, żeby nie wyglądało na to, że ktoś od tak po prostu zdecydował się bez powodu pozbyć kogoś pokroju doradcy Trzeciego - podsumował. - Więc wybrałaś Orochimaru. Ten śliski wąż pracował z Danzou, co zostanie ujawnione podczas śledztwa i, jak mniemam, już twoja w tym głowa, żeby informacja o ich krótkiej koalicji ujrzała światło dzienne, mam rację? - upewnił się, na co ta tylko skinęła mu głową. - Można zatem założyć, że doszło do konfliktu w interesach i Shimura zdenerwował Orochimaru do tego stopnia, że ten postanowił się go pozbyć. Powiedzmy, że to się nawet trzyma kupy - przeanalizował. - Nieźle to rozegrałaś, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, w jak patowej sytuacji znajdowałaś się na początku.
- Och, nie komplementuj mnie już tak, bo się jeszcze zarumienię - zaśmiała się, przewracając oczyma.
- Więc wszyscy wiedzą, kto jest sprawcą, sprawca mógł mieć jakiś mniej więcej realistyczny powód, żeby porwać się na życie tego przeklętego dziada i wszystko gra. Na dokładkę Orochimaru jest na tyle szurnięty, że chyba nikt za bardzo nie będzie próbował dopatrywać się jakiejś większej logiki w jego zachowaniu. On ma zbyt wiele tajemnic, żeby chociaż spróbować go zrozumieć - zauważył. - Kiedy rozpocznie się śledztwo nad sprawą Danzou przy okazji wyjdą także na wierzch wszystkie brudy starego pokolenia. Pozostali radni będą zmuszeni do ustąpienia ze swoich stanowisk i tak oto plan wewnętrznego uzdrowienia Konohy zakończy się sukcesem. Świetnie - uśmiechnął się. - Dobrze się spisałaś. Jak na moją uczennicę przystało - pochwalił ją.
- Sukces ma wielu ojców, co? - prychnęła. - Tylko porażka jest sierotą. Ciekawe czy też byś się tak puszył i poniekąd przypisywał sobie moje zasługi tylko ze względu na to, że kiedyś trenowałam pod twoim okiem, gdybym nawaliła - spojrzała na niego krzywo.
- Jak namówiłaś Orochimaru do współpracy? - zapytał, kompletnie ignorując jej przytyk.
- Dałam mu jeden ze zwojów, który ocalał z mojej rodzinnej biblioteki ze starej posiadłości - odparła obojętnie. - Wmówiłam mu, że to wielce ważna rzecz. Wiesz, jeden z nielicznych takich zwojów, który się zachował, tajemna wiedza zarezerwowana dla wybrańców i tak dalej - machnęła lekceważąco ręką. - Orochimaru jest wielce zainteresowany demonami, ale jego dostęp do pewnych źródeł jest znacząco ograniczony ze względu na jego pochodzenie. Ucieszył się jak dziecko, kiedy tylko powiedziałam mu, że dam mu cokolwiek, co teoretycznie nigdy nie powinno wpaść w jego ręce z racji tego, że nie jest demonem pełnej krwi, a jak zaczęłam jeszcze koloryzować całą sytuację to mało nie zaczął skakać z ekscytacji - roześmiała się.
- Więc to nie było nic wartościowego? - zdziwił się brunet. - Muszę przyznać, że przywołania, których używał, wykorzystując zwój, który mu dałaś, były całkiem efektowne. Robiły wrażenie - skwitował.
- To nic wielkiego - przewróciła się na plecy i wbiła spojrzenie w sufit. - Nauka demonicznych arkanów przypomina trochę naukę fizyki. Uczysz się jednej rzeczy na danym poziomie i myślisz, że już wszystko wiesz i rozumiesz do czasu, aż ktoś podsunie ci nową książkę dla "bardziej wtajemniczonych", która traktuje między innymi o tym, że to, nad czym siedziałeś całymi dniami, może nawet tygodniami nie jest warte nawet funta kłaków, bo to w gruncie rzeczy nic jak tylko generalizowanie, więc w prawdziwym życiu sprawy mają się zazwyczaj inaczej. I zaczynasz cały proces od nowa - uśmiechnęła się nieporadnie. - W tym wypadku można powiedzieć, że dałam Orochimaru podręcznik dla dzieciaków z Akademii. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Nie miałabym serca odbierać mu tej radości. Niech się cieszy i myśli, że od teraz może nazywać się pełnoprawnym demonem, że nas rozumie i tak dalej - odetchnęła głęboko.
- Więc załatwiłaś tę sprawę za bezcen? - parsknął.
- Jakoś to się tak udało szczęśliwie załatwić - uśmiechnęła się sama do siebie. - Dobrze, że to nareszcie koniec. Ta napięta sytuacja działała mi już na nerwy - wyznała.
- A co z Shisuim? - dociekał jej rozmówca.
- Orochimaru zapewniał, że robił, co mógł, ale oko nie przeszło zbyt dobrze kolejnej ekstrakcji. Mówił, że to było zbyt wiele. Najpierw oko zostało zabrane właścicielowi, potem przeszczepione Shimirze, nie zdołało się nawet jeszcze dobrze przyjąć, a już z powrotem zostało wydłubane. Zostało uszkodzone i nie nadaje się do ponownego przeszczepu.
- Więc Teleporter zostanie na wpół ociemniały? - sapnął niezadowolony. Nie podobało mu się to. Obserwował tego dzieciaka już od jakiegoś czasu i widział w nim ogromny potencjał, który szkoda byłoby zmarnować. Dziewczyna wymownie milczała. Jeszcze nie wiedziała, co zrobić w tej kwestii. - Może skontaktowałabyś się z Isamim? - zaproponował. - Z tego, co słyszałem, Kapłan regularnie podbiera oczy z bramy prowadzącej do Demonicznej Świątyni...
- A ty skąd to wiesz?! - poderwała się gwałtownie do siadu obrzucając go miażdżącym spojrzeniem. - Madara, miarkuj się i nie wpychaj palców między drzwi! Sprawy demonów to nie twoja działka! - zmarszczyła groźnie brwi i wycelowała w niego oskarżycielsko palcem.
- Kiedy ja tylko obserwuję moich krewnych i upewniam się, że wszystko z nimi w porządku! - parsknął śmiechem podnosząc ręce w obronnym geście. - Spokojnie - próbował ją uciszyć. - Nawet ja nie byłbym w stanie szpiegować Isamiego. Mogę za to dyskretnie obserwować nową głowę mojego klanu i jej poczynania. A tak się akurat złożyło, nie wiem czy obiło ci się o uszy, że Demoniczny Kapłan oddał oko mojemu krewniakowi. To jest jedyny powód, dla którego wiem, że coś podobnego jest możliwe. Nie próbuję wpychać się w grono demonów na siłę, tak jak to robi Orochimaru. Dużo nauczyłem się o podobnych tobie obserwując Itachiego po waszym powrocie do wioski. Niemniej, skłamałbym, gdybym powiedział, że taka ilość informacji w pełni mnie zadowala i satysfakcjonuje. Muszę przyznać, że skrywacie pewne interesujące sztuczki, z którymi chętnie zapoznałbym się bliżej... - mruknął.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - syknęła. - Więc nie naciskaj za bardzo, bo to się może dla ciebie źle skończyć - przestrzegła.
- Grozisz mi? - uniósł zaskoczony brwi. - Ty? - parsknął.
- Może ja nie stanowię dla ciebie zagrożenia - wzruszyła ramionami - ale pamiętaj, że dowiodłam już raz, że potrafię całkiem efektywnie pociągać za sznurki i uruchomić swoje znajomości, kiedy trzeba - założyła ręce na piersi.
- Poskarżysz się Isamimu na mój temat?
- Jeżeli przekroczysz pewną granicę, zostaniesz uznany za zagrożenie dla całego demonicznego społeczeństwa, więc nie będę musiała nawet nic robić. Sami dobiorą ci się do tyłka - uśmiechnęła się przesłodko, jednak jej słowa podszyte były jadem. - Wiem, że masz przydomek "boga shinobi", ale myślisz, że faktycznie możesz wystąpić przeciwko zjednoczonym siłom demonów? Nie wspominając już o tym, że na chwilę obecną mamy nawet dwóch Kapłanów, którzy, jeśli trzeba, mogliby przywołać Istoty Wyższe i...
- Przyjąłem do wiadomości - przerwał jej. - Już dobrze. Nastraszyłaś mnie. Będę grzeczny. Obiecuję - wyszczerzył się krzywo.
- Lepiej dla ciebie, jeśli będziesz grzeczny - posłała mu ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie, po czym ponownie położyła się na plecach, odetchnęła głęboko i przymknęła na moment powieki.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to jeszcze tak naprawdę nie koniec? - podjął ponownie po dłuższej chwili. - Póki co udało ci się dotrwać do końca burzy. Teraz trzeba wziąć się za naprawy zniszczeń i porządkowanie bałaganu, jaki zostawiła po sobie nawałnica - przypomniał jej. - Śmierć Shimury, przewrót polityczny w wiosce... Wciąż masz jeszcze sporo formalności do uporządkowania - odezwał się znacząco.
- Do czego pijesz? - zapytała wciąż nie otwierając oczu.
- Ostatnio dostałaś bardzo interesującą korespondencję... - przypomniał jej i znacząco zawiesił głos.
Nawet nie zauważyła, kiedy ruszył się z miejsca, a w ostateczności nawet zawisł nad nią. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Znowu. Czuła jego ciepły oddech na policzku. Mężczyzna opierał się po obu stronach jej głowy niemal siedząc na niej okrakiem, tym samym odcinając jej wszelką drogę ucieczki. Kiedy tylko drgnęła pod nim niespokojnie, z miejsca chwycił jej dłonie w nadgarstkach i przyszpilił je do materaca, żeby mu się nie wywinęła. Jasnowłosa zaklęła w myślach. Znowu mu odbiło. Znów odezwała się w nim ta chora chęć zbliżania się znacznie bardziej niż to było absolutnie konieczne... i to jeszcze w dodatku w taki dwuznaczny sposób...
- Nie podzieliłaś się nią ze swoim koalicjantem - kontynuował. - Rozumiem, byłaś ostatnio zajęta, miałaś dużo stresów, mogłaś zapomnieć... - odezwał się zaskakująco łagodnie. - Dlatego pozwoliłem sobie zostawić mu ów korespondencję w sypialni, żeby mógł zaznajomić się z jej treścią w wolnym czasie - uśmiechnął się paskudnie.
- Chyba nie mówisz o...
- Dokładnie - znów jej przerwał. W tym momencie po korytarzu rozniósł się odgłos ciężkich kroków. - O, o wilku mowa. Zdaje się, że twój partner chciałby chyba przedyskutować z tobą parę spraw na osobności - wyszczerzył się szerzej, nachylając się jeszcze bardziej. 
Zielonooką przeszły dreszcze. Czuła się co najmniej niekomfortowo. Nie lubiła, kiedy jej były mistrz pogrywał z nią sobie w jego głupie, niezrozumiałe dla niej gierki. No i kiedy był tak blisko. Wymownie odwróciła głowę w bok, żeby na niego nie patrzeć i chociaż trochę odsunąć twarz od jego. Ich nosy niemal się stykały. Jej przestrzeń osobista została drastycznie naruszona, z czym nie czuła się komfortowo. W normalniej sytuacji zapewne sprzedałaby natrętowi kopa między nogi, upewniając się przy tym, że ten następnym razem zastanowi się dwa razy, zanim zrobi cokolwiek, co chociaż mogłoby zostać posądzone o posiadanie wydźwięku erotycznego, jednak cóż... tu rozchodziło się o Madarę. To nie była normalna sytuacja. Poza tym, niewykluczone, że jeszcze kiedyś przyda jej się pomoc tego czubka.
- Miłej rozmowy. Nie musisz dziękować - szepnął i zaśmiał się, po czym w ekspresowym tempie ewakuował się przez okno. Zrobił to w mgnieniu oka, tak samo jak i pokonał odległość dzielącą poprzednio zajmowane przed niego miejsce oraz łóżko i wyniósł się, zanim drzwi do jej sypialni bezpardonowo zostały otworzone z hukiem.
- Masz mi coś do powiedzenia?! - czerwony na twarzy ze złości Itachi prezentował jej właśnie zwiniętą w kulkę kartkę papieru. TĘ przeklętą, zwiniętą w kulkę kartkę papieru, która nigdy nie powinna opuścić tego pomieszczenia.
Westchnęła. Cudownie. Tego właśnie potrzebowała. Wściekłego do granic możliwości Uchihy na karku. Dzięki, Madara. Serio. Na ciebie to zawsze można liczyć, chłopie. Nie ma co.
Chika niepewnie wywindowała się do pozycji siedzącej. Obrzuciła partnera spojrzeniem od stóp do głów raz jeszcze. Tak, brunet niezaprzeczalnie był czerwony na twarzy ze złości. Wręcz z niego kipiało. A to nowość. Bo póki co jeszcze nigdy nie widziała, żeby ten blady jak duch chłopak nabrał aż tylu kolorów. To chyba oznaczało, że pewna granica została złamana. A to oznaczało kolejną rzecz. Kłopoty.
Dużo kłopotów.
I jak ona miała mu to wszystko wytłumaczyć i go uspokoić?