wtorek, 25 września 2018

Kroniki Przeszłości: "Hanyō"


Wpatrywała się w parę unoszącą się znad kubka z herbatą. Miała wrażenie, że minęła już wieczność, a napar wciąż nie zdążył jeszcze wystygnąć. Miała wrażenie, że czas gnał jak szalony, że minęły już długie lata od tej pamiętnej rozmowy, której ostatnie słowa wciąż kolebały jej się po głowie, ale herbata wciąż była gorąca. I weź tu człowieku zgadnij, ile czasu tak naprawdę upłynęło?
Westchnęła i przeniosła spojrzenie za okno. Powoli zaczynało już zmierzchać. Cienie nadchodzącego wieczoru wdzierały się na złote niebo gasząc jego ciepły blask. Nieważne, ile czasu upłynęło. Ważne, ile zostało. A zostało go niewiele.
Odejść. Miała tak po prostu odejść. Spakować się i wyjść tak, jak na kolejną misję, z tą drobną różnicą, że miała już nigdy nie wrócić. Tym razem zamykając za sobą drzwi, miała stracić dom - nawet jeśli niespecjalnie za nim nie przepadała i w gruncie rzeczy nie myślała o nim jak o miejscu, które zasługiwało na tak sentymentalną nazwę. Więc może to Konohę uznała za swój prawdziwy dom? Cóż... to też nie była do końca prawda. Lubiła wioskę, choć miała do niej pewne obiekcje. Lubiła ją, ale nie kochała, nie czuła do niej przywiązania, nie była jej oddana całym sercem, tak jak większość jej mieszkańców. Ale ostatecznie miała tam mieszkanie. Mieszkanie, za które płaciła nawet z własnej wypłaty shinobi. Może nie czuła się na miejscu ani w rodzinnej rezydencji, ani w Liściu, ale nie oznaczało to jeszcze, że utrata tego wszystkiego była jej obojętna. Bo nie była. W obu tych miejscach miała ludzi, którzy stali się jej bliscy. W obu tych miejscach miała coś, co przywodziło na myśl nostalgiczne wspomnienia, coś, z czym nie chciała się rozstawać... ale rozkaz to rozkaz. W obliczu powinności zawodowych nikogo nie liczył się z tym, czego chciał podwykonawca. Czy kogoś obchodziło, czego życzy sobie na drugie śniadanie osoba stojąca przy taśmie produkcyjnej? Czy ktoś interesował się, jak bardzo była głodna i jak bardzo nie mogła doczekać się przerwy, bo zaspała i nie miała czasu zjeść śniadania w domu? Nie. Oczywiście, że nie. Wszyscy dookoła interesowali się wyłącznie produktywnością danej osoby, wszyscy byli skupieni na zaspokajaniu popytu, na robieniu biznesu. I tak właśnie było mniej więcej w jej przypadku, w którym to ona robiła za osobę pracującą przy taśmie, a korporacją, dla której pracowała, była jej własna rodzina.
Nie rozumiała, co zrobiła źle. Dlaczego własny ojciec chciał wyrzucić ją z domu? Czy nie starała się wystarczająco, żeby spełnić jego wszelkie wymagania? Przecież stawała na głowie, żeby zdobyć jego uznanie, chociażby oszczędną pochwałę! Co zrobiła nie tak? Co było tak potwornym błędem, dla którego własny rodzic nie mógł już dłużej znieść jej widoku? Gryzła wewnętrzne strony policzków aż do krwi, żeby nie uronić łzy. Ból był otrzeźwiający, sprowadzał ją na ziemię. W końcu ninja nie płaczą.
Nie rozumiała, dlaczego to wszystko ma się odbyć właśnie w ten sposób. Bo gdyby ojciec chciał się jej wyrzec, powinien zrobić to głośno i otwarcie, prawda? Powinien powiedzieć wszystkim, że oto od dnia dzisiejszego jego córka jest dla niego nieznajomym. Ale nie. On kazał wymknąć się jej z domu w nocy, tak, żeby nikt jej nie zauważył. Dlaczego? Ponad to, nie kazał jej zmienić ubrań, na których nadrukowany miała symbol klanu ani nie zabronił jej przedstawiać się jako Ochida. Nie zaserwował jej ekskomuniki, ale zwyczajnie kazał jej odejść. Od tak i już.
Mówi się, że łatwo jest odejść. Dobre sobie. Może jak dla kogo. Jej wcale nie było łatwo. Ukończyła Akademię, zyskała tytuł chūnina, później jōnina, dostawała dobre zlecenia, rozważała możliwość wstąpienia do ANBU. Wszystko zdawało się iść jak po maśle. Wszystko było pięknie, ładnie. Zbyt pięknie i zbyt ładnie, żeby mogło trwać w nieskończoność. Coś po prostu musiało się zawalić, żeby zachować równowagę we Wszechświecie. I tym "czymś" najwidoczniej musiało być jej życie. Dlaczego właśnie ono? Dlaczego nie mógł to być ten stary, opuszczony budynek na obrzeżach wioski?
Po ukończeniu szkoły miała wrażenie, że jej życie zamieniło się w nieustanny ciąg sukcesów. Irytujący Uchiha zszedł jej z drogi i zajął się dobry Kami wie czym. Nie wnikała. Zdarzało jej widywać od czasu do czasu z Shisuim i zamienić z nim parę słów. Od dłuższego czasu umawiali się na kawę, później nawet na obiad czy kolację, żeby była uczennica mogła dokładnie opowiedzieć byłemu mistrzowi, co jej się przydarzyło, odkąd wyfrunęła spod jego skrzydeł, jednak pech chciał, że nigdy nie mogli znaleźć odpowiedniego czasu dla obojga. Z Itachim nie widywała się wcale. I dobrze. Szczególnie dobrze robiło to dla jej zdrowia psychicznego, gdyż nie próbowała już obsesyjnie go przewyższyć. Od tej pory działała solo, czasem zdarzyło się, że Hokage przydzielił jej jakiegoś przypadkowego partnera - niemniej, w grupie bez Uchihy to ona zawsze dawała popis wzorowych umiejętności, których inni mogli jej co najwyżej pozazdrościć. Była chwalona przez starszych, bardziej doświadczonych kolegów po fachu, przez samą Piątą i dostawała coraz delikatniejsze zlecenia. Sielanka, a nie życie. Dobra, fakt, okna tej sielanki trzeba było czasem spłukać krwią jakiegoś łachudry, żeby widok pozostawał ostry i niezabrudzony, czasem trzeba było wyjąć z niej jakiegoś kleszcza, którego doigrała się podczas podróży, ale to nic. To wszystko było nic. Kto by się przejmował takimi szczegółami? Grunt, że wszystko szło do przodu i ku dobremu. Życie szło do przodu i ku dobremu. Aż do teraz.
W tej chwili zrobiło jej się jakimś cudem tęskno nawet do tego cholernego Itachirgo, którego w normalnych warunkach zapewne zgodnie z ich tradycją próbowałaby z marnym skutkiem wbić w ziemię. Myśl, że zostawiała za sobą nawet swojego największego rywala i największą zgryzotę była dla niej bolesna i smutna. Bo gdzie ona niby znajdzie drugiego takiego dobrego przeciwnika? Tu nie chodziło wyłącznie o umiejętności. Chodziło także o jego postawę, stoicki spokój, zdolność do przechodzenia nad wieloma sprawami do porządku dziennego - on był uosobieniem jej wszelkich słabości, cech i zdolności, nad którymi musiała pracować, a które jemu przychodziły z taką łatwością. To było irytujące. Ale także motywujące. Dzieląca ich przepaść pokazywała jej, jak wiele może jeszcze osiągnąć, jak wiele musi jeszcze poprawić. Trudno było jej się do tego przyznać, ale ceniła długowłosego. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale był dla niej jak drogowskaz na drodze shinobi - a teraz, kiedy miała odejść, kto miał się nim stać? Drzewa? Ziemia? Niebo? Bo wyglądało na to, że w najbliższej przyszłości to będą jej jedyni kompani.
Podniosła ponownie spojrzenie. Za oknem zapadł już zmrok. Czas było zatem ruszać. Niechętnie wstała i zgarnęła spakowany już plecak, który leżał u jej stóp. Obrzuciła spojrzeniem nietkniętą, wystygłą już herbatę. Wyciągnęła w jej stronę dłoń, jednak zaraz potem ją cofnęła. Odetchnęła głęboko i odwróciła się do wyjścia. Nie, picie herbaty nie było dobrym pomysłem. W końcu, żeby upić łyk, musiała otworzyć usta, a nie wiadomo było, jaki zdradliwy dźwięk mógł się z nich wydostać - krzyk? Szloch? Lepiej było nie ryzykować. Czasem lepiej było nie otwierać ust. Jako ninja wiedziała o tym bardzo dobrze. Zasznurowanie ust nie pozostawiało pokusy dla emocji, które mogłyby wziąć nad nią górę. A to ważne. Bo podporządkowywanie się własnym emocjom w tym zawodzie mogło skończyć się nawet śmiercią.

*** 

- No proszę, kogoż to moje oczy widzą? - usłyszała znajomy, sykliwy głos. 
- Widzieć cię na wolności, wśród natury, to również wielkie zaskoczenie, Orochimaru - odparowała kwaśno, spoglądając na mężczyznę, który właśnie wychynął zza drzewa. 
- Nawet ja muszę czasem opuścić moje laboratorium i się przewietrzyć - zaśmiał się w ten charakterystyczny dla siebie, zduszony sposób. - Przy okazji mojego spaceru zawitałem także na ostatnim zebraniu demonów. Zdziwiła mnie twoja nieobecność - zmrużył złote oczy, przyglądając się jej uważnie. - Twój ojciec skrzętnie unikał odpowiedzi na pytania dotyczące twojej osoby - ciągnął, kiedy jasnowłosa z własnej woli nie chciała rozwinąć tematu. - A teraz znajduję cię tutaj, w środku lasu, kiedy nie została zlecona ci żadna misja.
- Skąd wiesz, że nie wykonuję żadnego zadania? - przewróciła oczyma.
- Drogie dziecko, nie myśl sobie, że tak łatwo mną manipulować. Mam swoje dojścia - wyjaśnił. - Nie ma mnie w wiosce, ale cały czas lubię trzymać rękę na pulsie. Tym bardziej, że Tsunade zdaje się to nie przeszkadzać - zaśmiał się.
- Stara przyjaźń nie rdzewieje? - uśmiechnęła się półgębkiem.
- Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz zmuszona poprosić kogoś o pomoc. A może zdarzyć się nawet i tak, że kiedy znajdziesz się pod ścianą, potrzebna będzie ci pomoc twojego wroga - rozłożył ręce.
Dziwne, ale w tym momencie znów pomyślała o Itachim. Czy znalazła się pod ścianą? Może niekoniecznie, bo wszystkie znajome ściany właśnie zostały jej odmówione, jednak faktem pozostawało, że jej sytuacja malowała się nieciekawie. Może powinna zatem poszukać pomocy u Uchiha? W końcu, jakby nie patrzeć, długowłosy był jej kompanem z drużyny... Może nie przepadali za sobą w podobny sposób, w jaki robiła to dwójka sanninów, ale koniec końców powinni chyba być w stanie wzajemnie na sobie polegać, prawda?
- Co zatem sprowadza cię w te strony? - odezwał się ponownie hanyō, sprowadzając rozmowę na interesujące go tory.
- A ciebie? - odburknęła, nie mogąc wymyślić żadnej dobrej wymówki na szybko. - Nie za długo kręcisz się już po tym świeżym powietrzu? Jeszcze dostaniesz jakiegoś szoku albo co... - bąknęła i zaczęła grzebać w plecaku w poszukiwaniu kilku suchych patyków, które zebrała na rozpałkę, gdyż wszystko dookoła było mokre po deszczu. Próbowała w ten sposób jasno dać do zrozumienia rozmówcy, że nie jest zainteresowana kontynuowaniem dyskusji, jednak ten nie dawał za wygraną.
- Właśnie wracam do mojej kryjówki - odparł niezrażony. - Możesz się ze mną zabrać, jeśli chcesz - zaoferował.
- A czy ja wyglądam na bezdomną?! - oburzyła się.
- A czy osoby, które posiadają dom, śpią w lesie, czerpią wodę ze strumieni i polują na swoją kolację? - uśmiechnął się pobłażliwie.
"Cholera, wiedział. Widział mnie. Musiał mnie obserwować od jakiegoś czasu, a ja nawet nie zauważyłam..." - pomyślała, po czym przeklęła siarczyście w myślach i zaczęła wyzywać się od najgorszych. Niby był z niego tylko pół-demon, a jednak siedział w nim prawdziwy diabeł i to w dodatku nie jeden...
- Też wyszłam się przewietrzyć. W wiosce jest suche powietrze, a lekarz zalecił mi przebywanie w lesie, żeby oddychać wilgotnym - palnęła, co miało go zniechęcić do dalszego naciskania.
- Nie wiedziałem, że borykasz się z problemami zdrowotnymi. Póki co prezentowałaś się zdrowa jak ryba - zauważył z chytrym uśmiechem.
- Co ty! Mam poważne problemy z układem oddechowym! - zawołała, po czym teatralnie odkaszlnęła w dłoń zaciśniętą w pięść. - Idź już, bo cię jeszcze zarażę! - machnęła na niego ręką.
Chika znała Orochimaru od dziecka. Ten ekscentryczny mężczyzna niemal zawsze pojawiał się na spotkaniach demonicznych klanów, zdarzało się, że wybierał się co jakiś czas do Demonicznej Świątyni. Miał do tego wszystkiego prawo, gdyż był hanyō, pół-demonem czy demonem pół-krwi, jak kto wolał. Niemniej, społeczeństwo demonów nie było mu zbyt przychylne i nie chciało się przed nim otworzyć - a raczej nie chciało ujawnić przed nim swoich sekretów, po które sannin starał się sięgnąć. Wszyscy zdawali sobie sprawę z jego chorej potrzeby zgłębiania tajemnic tego świata i wykorzystywania ich do własnych celów. Gdyby Orochimaru dobrał się do sekretnej wiedzy demonów, zapewne wielu by na tym ucierpiało. Z tej racji pilnie strzeżono, żeby ten śliski wąż nie wtykał swojego ogona tam, gdzie nie był proszony.
Na jego widok zielonooka zawsze dostawała tego zimnego, nieprzyjemnego uczucia, które skręcało jej wnętrzności. To było takie oślizgłe i paskudne jak zdechła ryba... Fuj! Wierzyła, że to zło emanujące z mężczyzny tak na nią działało. Przez lata wmawiano jej, że wężowy ninja był złą osobą, jednak wraz z tym, jak zaczęła widywać go regularnie na spotkaniach, na które do tej pory chodziła wraz z ojcem, zrozumiała, że on nie do końca był zły... tylko dziwny. Trochę nieokrzesany, niezrozumiany, pełen własnych zagadek i tajemnic. Był chodzącym znakiem zapytania, a to oznaczało jedno, gdyż pod jednym względem demony nie odstępowały ludziom - oba te gatunki dzieliły wspólną skłonność do obawiania się tego, czego nie wiedziały i nie rozumiały. A Orochimaru ciężko było zrozumieć. Teraz też go nie rozumiała. Jakie miał intencje oferując jej schronienie we własnej kryjówce? Czy zamierzał siłą wyciągnąć z niej to, czego nauczyła się w domu? A może miała posłużyć mu za materiał na kolejny eksperyment? Zamierzał użyć jej ciała jako następny pojemnik na swoją duszę? A może nie planował wcale nic złego? Może chciał wziąć ją na uczennicę? Lub zwyczajnie postanowił pomóc wyrzuconemu z domu dzieciakowi, którego widział kilka razy wcześniej, przez co zrobiło mu się go nagle szkoda? Nie, dobra. To już lekka przesada. Ten ostatni scenariusz był zdecydowanie zbyt mocno naciągany, żeby być prawdziwy, jednak ostatecznie nie należało przecież zakładać zaraz najgorszego, prawda? Koniec końców ponoć nawet diabeł ma serce i od czasu do czasu, tak dla odmiany, może okazać się dla kogoś łaskawy. Tak dla urozmaicenia.
Spędziła w lesie już kilka dni. Pogoda nie dopisywała, gdyż nadchodziła słota. Coraz więcej padało, robiło się coraz chłodniej. Co miała w takim wypadku zrobić? Już czuła, jak jakieś choróbsko powoli się w niej rozwija. Czuła chłód w kościach i rwanie w mięśniach. Zaczęła ciągać już nosem i tylko gorączki i bolącego gardła brakowało jej do kompletu. Skończył jej się suchy prowiant i kulki żywieniowe. Polowała w lesie, żeby zdobyć pożywienie, ale miała już po dziurki w nosie nieprzyprawionego mięsa pieczonego nad ogniem. Zjadłaby coś dobrego i smacznego. Ramen. Albo krewetki w tempurze. Albo lepiej!, coś słodkiego! Tak, w chwili obecnej prawdopodobnie zabiłaby za kilka mochi. I zieloną herbatę. Sencha, tak, to musiała być koniecznie sencha! Miała już dość picia zimnej wody z bystrego strumienia. Marzyła jej się ciepła kąpiel i wygodne, miękkie łóżko oraz czyste ubrania. Ostatnio nawet śniło jej się, że zdejmowała z siebie brudny, przepocony strój i o mało nie popłakała się, kiedy wyrwała się z niespokojnej drzemki, wraz z którą skończył się piękny sen. Nie mogła się nim nawet porządnie nacieszyć, gdyż ciężko było spać, kiedy jednocześnie musiało się utrzymywać własnego klona na straży, który strzegł, żeby nikt we śnie nie poderżnął ci gardła. Układ chakry wciąż był w użyciu i nie mógł się wyłączyć, zrelaksować, przez co ciało nie mogło się rozluźnić i sen zwyczajnie nie nadchodził.
Jeszcze raz obrzuciła bruneta spojrzeniem. Szukała w jego mimice, jego postawie jakiś sygnałów zdradzających podstęp, ale ten wyglądał tak jak zawsze. Jak posąg. Nigdy się nie zmieniał. Jak cholerny Uchiha. Serio, co z tymi ludźmi było nie tak?
- Od kiedy jesteś taki gościnny? - zapytała podejrzliwie.
- Nie lubię, kiedy obcy kręcą się po moich przybytkach, ale my nie jesteśmy przecież sobie obcy - zauważył. - Poza tym, i tak wiesz od ojca o większości moich przedsięwzięć, więc nie mam, co przed tobą ukrywać - rozłożył ręce, jakby podkreślając, że faktycznie nie ma nic na sumieniu.
- Jeśli chcesz szantażować mojego ojca w zamian za zaoferowaną mi pomoc, to się przeliczysz - przestrzegła. - To on mnie wyrzucił. Nic od niego w ten sposób nie wyciągniesz - zdecydowała się postawić sprawę jasno. W końcu ten przebiegły gad pewnie i tak już o wszystkim wiedział.
- Zdaję sobie z tego sprawę - skinął głową, po czym odwrócił się w stronę cienia, z którego się wyłonił. - A teraz chodź. Jeszcze się rozchorujesz na tej zimnicy - odezwał się niemal troskliwym tonem.
...albo tak tylko jej się wydawało.

*** 

- Zapamiętałaś pieczęcie? - upewnił się, na co ta odpowiedziała mu skinieniem głowy. - Dobrze. W takim razie powtórz technikę - polecił.
- Ale jak? Przecież ja nie mam chowańca ani nie podpisałam z żadnym paktu... - zauważyła.
- Powtórz - polecił.
Nie widziała w tym za bardzo sensu, ale nacięła własny palec, powtórzyła pieczęcie i przyłożyła rękę do ziemi. Wokół niej rozrosły się czarne pieczęcie, a chwilę potem, ku jej zdziwieniu, w kłębach białej pary pojawił się Goro.
- Już masz tarapaty, dzieciaku? - biały wilk odezwał się barytonem bezpośrednio w jej umyśle, przez co zadrżała. To nigdy nie było przyjemne uczucie. Coś jak smagnięcie batem wzdłuż kręgosłupa.
- Co ty tu robisz? - zamrugała kilkakrotnie. - Przecież nie podpisywałam z tobą paktu! - zauważyła.
- Jak nie? - zwierzę obruszyło się i prychnęło przez nos. - Ojciec ci nic nie powiedział? Znowu? - przewrócił wielkimi, żółtymi ślepiami. - Podpisał pakt twoją krwią, kiedy byłaś jeszcze w pieluchach. Swego czasu twój ojciec bardzo mi pomógł, więc miałem wobec niego dług do spłacenia. Zgodziłem się być na jego zawołanie i udzielić mu wsparcia w walce, ale ten, zamiast myśleć o sobie, wymusił na mnie, żebym to ciebie uznał za swoją panią - wyjaśnił. - Jemu pomagałem tylko ze względu na łącząca na przyjaźń i żeby się od czasu do czasu rozerwać - Goro wzruszyłby ramionami, gdyby tylko mógł. Dziewczyna zaniemówiła słysząc te wieści. - Co to w ogóle za miejsce? - wilk zmarszczył nos i zjeżył sierść na karku. - Od kiedy to ty bratasz się z tym padalcem? - warknął, mierząc przeszywającym spojrzeniem Orochimaru.
- Powiedzmy, że wynajmuję u niego pokój na czas nieokreślony... - mruknęła, drapiąc się nieporadnie po karku.
- To było ustalone - wtrącił się główny zainteresowany.
- Co niby było ustalone? - zielonooka zmarszczyła w niezrozumieniu brwi. - O czym ty mówisz?
Sannin nie zamierzał jednak niczego tłumaczyć. Niemo doszedł do konsensusu z chowańcem Ochidy i nie robił sobie nic z palącego spojrzenia, jakim potraktowała go kunoichi.
- Zostawiam resztę do wyjaśnienia tobie. Jesteś lepszym mówcą ode mnie - hanyō zaśmiał się pod nosem. - Myślę, że teraz powinniście skierować się w stronę Kiri. Nie, żeby twoja pani nadużyła mojej gościnności, ale zwyczajnie korci mnie, żeby pozwolić sobie na nieco więcej niż powinienem, przez co później wszyscy mielibyśmy tylko kłopoty - wytłumaczył się, po czym odwrócił się i wyszedł z sali treningowej.
- Oświeci mnie ktoś, co tu się dzieje? - warknęła poirytowana jasnowłosa.
- Tak - wilk ruszył w jej stronę. - To oznacza, że twoja umowa najmu została właśnie wypowiedziana. Pakuj plecak i ruszamy w drogę. Od tej pory będę ci towarzyszyć - obiecał. - Po drodze wyjaśnię ci więcej.

*** 

- Że co?! - aż poderwała się w nerwach na równe nogi. - A ja myślałam, że ojciec wyrzucił mnie z domu, bo nie mógł już na mnie patrzeć! - zamachała rękami w powietrzu w akcie desperacji. - Cholera jasna, nie mógł tego jakoś inaczej rozegrać? No nie wiem, może powiedzieć mi wprost, o co mu chodziło? - warknęła.
- Jasne, a ty byś tak grzecznie go posłuchała i odeszła z wioski, nie? - Goro powoli stawał się już senny, zmęczony długą drogą. - Póki trzymał cię w niepewności, wiedział, że mu się nie postawisz. Muszę przyznać, że wybrał dość krętą drogę do swojego celu, ale w gruncie rzeczy przez cały ten czas miał na uwadze jedynie twoje dobro - zapewnił.
- Pewnie, szczególnie w chwili, kiedy o mało nie przyprawił mnie o zawał! - zawołała.
- Jeszcze mu kiedyś za to podziękujesz... - chowaniec ziewnął rozdzierająco, po czym zamknął powieki, dając jasno do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
- A co z tym wszystkim ma wspólnego Orochimaru? - dopytywała.
- Nic - burknęła bestia.
- Bo uwierzę... - przewróciła oczyma. - Przecież wyraźnie się dogadywaliście! - wycelowała w zwierzę oskarżająco palcem.
- Sam się napatoczył - Goro prychnął przez nos. - Kto tam wie, o czym ten gad myśli i co zamierza? - rzucił pytanie w eter, po czym odwrócił łeb w drugą stronę, żeby blask bijący od płomieni ogniska nie raził go w oczy.
- Już ty doskonale wiesz, o czym on myśli i co zamierza! - Chika nie ustępowała. - Co wy przede mną ukrywacie? - zapytała, jednak nie doczekała się już odpowiedzi.
Wilk oddychał ciężko i równomiernie, co naprowadzało na trop, że zasnął lub przynajmniej takie chciał sprawiać wrażenie. Kunoichi przeklęła pod nosem, po czym opadła ponownie na kłodę, która robiła jej za prowizoryczną ławkę i założyła ręce na piersi próbując rozwiązać niedającą jej spokoju sprawę na własną rękę. Po kilkudziesięciu minutach wytężonego, bezefektywnego myślenia westchnęła w końcu zmęczona i zrezygnowana i odpuściła. Zadrżała, kiedy zimny podmuch wiatru smagnął ją po odsłoniętej skórze. Postawiła kołnierz bezrękawnika, wcisnęła ręce w kieszenie i skuliła się w sobie, przysuwając się do ogniska. Nie usiedziała tak jednak zbyt długo, gdyż już po chwili chowaniec przysunął ją do siebie ogromnym ogonem i wtulił ją w bok swojego ciała. Goro śmierdział jak pies, ale dało się wytrzymać. Ponad to, był ciepły i miękki i właściwie to całkiem nieźle imitował łóżko. Z tej właśnie racji przestała się już awanturować i wczepiła się w długą, białą sierść, po czym zasnęła snem sprawiedliwego.

*** 

- A myślałem, że już w Akademii uczą, że zawsze trzeba stawiać kogoś na warcie, kiedy reszta idzie spać... - obudził ją znajomy, nosowy głos. 
Ochida niechętnie rozlepiła oczy i przetarła je pięściami. Spojrzała na swojego nowego towarzysza, po czym przetarła je jeszcze raz, nie mogąc uwierzyć w to, kto przed nią stoi.
- Kisame? - wydusiła imię mężczyzny wciąż zachrypniętym od snu głosem.
- Masz szczęście, że to ja cię znalazłem, bo gdyby zrobił to regularny patrol z Kiri, byłoby z tobą nieciekawie - zauważył i pozwolił sobie usiąść w pobliżu ogniska. Sięgnął po kij, który z niego wystawał i zaczął rozgrzebywać nim popiół w poszukiwaniu, jak zgadywał, ziemniaków, brukwi albo innych warzyw.
- A ty, co tu robisz? - zapytała, windując się do siadu. - Zgaduję, że też wyszedłeś na przechadzkę, żeby złapać nieco świeżego powietrza? - podniosła nonszalancko jedną brew.
- Nie inaczej - przytaknął shinobi z Mgły uśmiechając się pod nosem.
- No patrz, to widać, że ostatnio spacery są w modzie... - zauważyła.
- Tak? A kogo ostatnio spotkałaś podczas swojej przedłużającej się przechadzki? - zainteresował się.
- A tam... - machnęła ręką. - Takiego jednego... starego znajomego - wytłumaczyła wymijająco. Kisame skinął jej głowa i nie dociekał. Postanowił nie rozgrzebywać tego tak, jak robił to z wygasłym już paleniskiem.
- Co cię sprowadza w te strony? - zmienił temat.
- Atrakcje turystyczne? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Mężczyzna uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Ach tak, oczywiście - sięgnął po jedną ze zwęglonych kulek i zaczął ją obierać. - Pozwolisz zatem, że zostanę twoim przewodnikiem? - zaoferował się.

*** 

Kisame, podobnie jak i Orochimaru, również był hanyō - w obu ich przypadkach pokrewieństwo z demonami było wyraźnie widoczne, gdyż żaden z mężczyzn nie prezentował się jak standardowy człowiek. Hoshigaki był jednak zdecydowanie bardziej wycofany względem demonicznego społeczeństwa niżby sannin. W gruncie rzeczy niczego nie chciał od demonów i żył swoim własnym życiem, polegając bardziej na własnych zdolnościach jako shinobi niżby na wiedzy wydartej demonom, która po części należała mu się ze względu na dziedzictwo krwi.
- Walczysz jak baba - skwitował. Jasnowłosa w odpowiedzi zmiażdżyła go spojrzeniem.
- A kim niby jestem?!
- Jesteś ninja - odparł spokojnie. Zielonooka zreflektowała się. - Jeszcze raz - zarządził jej nowy, przygodny nauczyciel. - Tylko tym razem włóż w to cięcie trochę siły! - krzyknął i zamachnął się Samehadą. Kunoichi uskoczyła. - Nie cofaj się, tylko atakuj!
- No łatwo powiedzieć! - prychnęła. - To nie ty masz przeciwko sobie kolczasty miecz, który nie dość, że chce cię poszatkować, zabrać twoją chakrę, to w dodatku ugryźć jak jakiś dziki pies! - poskarżyła się.
Tak, coś jej się zdawało, że jeżeli nauczy się kinjutsu z Kisame, to później żaden szermierz nie będzie jej już straszny.

*** 

W porządku. To był jednak błąd. Nie chciała ujmować w żaden sposób Kisame, gdyż mężczyzna z całą pewnością był wspaniałym szermierzem, jednak założenie, że trening pod jego okiem zrobi z niej niebywałego woja, któremu żadna katana, tanto czy ciężki, oburęczny miecz nie będzie już straszny, była lekką przesadą. Bo jakoś tak wyszło, że uskakując przed Samehadą, zapomniała o istnieniu wszystkich innych, wspaniale wyszkolonych w kinjutsu ninja. Albo zwyczajnie o tej przeklętej trójce, która stała teraz przed nią.
Poprawka. Dwójka ze wspomnianej trójki siedziała, tylko jeden stał na nogach. Stał i miał się dobrze, szczerzył się głupkowato wypinając dumnie pierś do przodu, jakby spodziewał się nagrody za skopanie tyłka Ochidy. Stał pewnie, rozluźniony, a na jego czole nie było widać nawet słabego blasku potu. Walczyli już od dłuższego czasu, jednak Aoshi wydawał się świeży i rześki jak poranek. Jego ręce nie rwały w palącym bólu, nogi nie odmawiały posłuszeństwa, jakby ktoś zalał mu stopy cementem, serce nie próbowało wyskoczyć z piersi, klatka piersiowa nie unosiła się spazmatycznie i irytująco powoli, jakby robiła to na złość, przez co spragnione tlenu płuca nie mogły go dostać. Do oczu nie wpadały mu długie, mokre od potu kosmyki włosów, w ustach nie rozlewał się obrzydliwy, metaliczny posmak krwi. W przeciwieństwie do Chiki, która miała już serdecznie dość tej katorgi, którą z jakiejś racji straż przyboczna Mikoto nazywała "przyjacielskim sparingiem". Dobre sobie. Jeśli to był przyjacielski pojedynek, to ona była baletnicą. Prychnęła pod nosem. Miała wrażenie, że dużo mniej poważnie podchodzili do sprawy nawet przeciwnicy, z którymi walczyła na śmierć i życie. Brunet z niebieskimi pasmami we włosach był po prostu bezlitosny.
Pozostała dwójka nie była lepsza. Jin jak zwykle nie odzywał się ani słowem i wpatrywał się gdzieś daleko niewidzącym spojrzeniem, zapewne odpływając myślami do własnego, wyimaginowanego świata. Sochiro z kolei siedział nieprzejęty koło brata Aoshiego na werandzie Demonicznej Świątyni i wygrzewał się na słońcu niczym jaszczurka. Oparł się za sobą na rękach usztywnionych w łokciach, wystawił bladą, pociągłą twarz do słońca i przymknął oczy ignorując niepokojące odgłosy zderzającej się ze sobą stali oraz ciężki oddech zielonookiej. Jego srebrne włosy w ostrym świetle wydawały się wręcz oślepiające niczym platyna, co również nie pomagało.
- Tylko na tyle cię stać? - parsknął rozbawiony, postawny szermierz.
Zacisnęła szczęki ze złości - tak, iż miała wrażenie, że zaraz popękają jej zęby. Zmrużyła gniewnie oczy zalewane falą potu. Nikt nie będzie sobie z niej w tak otwarty sposób kpił! Jeszcze mu pokaże! Jeszcze rozsmaruje go na bruku! Jeszcze z nim nie skończyła!
Zacisnęła dłonie na rękojeści miecza, mimo iż ich wewnętrzne strony odezwały się w proteście palącym bólem. Na wybrukowaną ziemię spłynęła kropla krwi. Jej chwyt był już niepewny nie tylko ze względu na słabość ogarniającą jej ciało, ale także ze względu na to, że jej palce ślizgały się wilgotnej od jej własnej krwi rękojeści. Zdarła sobie dłonie, jednak to jej nie zniechęcało. Nie zamierzała przestać, póki nie osiągnie zamierzonego celu.
- Wystarczy - nim zdążyła zaatakować, ktoś pojawił się na tarasie w akompaniamencie rozsuwanych drzwi.
Ów osobą był nikt inny, jak oczywiście Isami. Demoniczny Kapłan odezwał się spokojnie i na pozór łagodnie, jednak pod tą powierzchniowością skrywał się nieznoszący sprzeciwów rozkaz. Mężczyzna miał obojętny wyraz twarzy, jednak jego spojrzenie było zimne i twarde niczym stal. Jasno dawało szermierzowi do zrozumienia, że niezastosowanie się do jego polecenia może źle się dla niego skończyć. Aoshi opuścił miecz i wzruszył ramionami, prychając rozbawiony pod nosem. Schował katanę do pochwy i rozłożył bezradnie ręce w kierunku dziewczyny, która najwyraźniej była tak zapiekła w swej złości i determinacji, że nawet nie zwróciła uwagi na swojego narzeczonego, a już tym bardziej nie zaprzątała sobie głowy tym, żeby doszukiwać się jakiegoś drugiego dna w jego tonie głosu lub wyrazie twarzy.
- Tata powiedział, że koniec zabawy na dziś - sarknął.
- Nie żartuj sobie ze mnie... - burknęła jasnowłosa.
- Jutro też jest dzień - ponownie wtrącił się jednooki demon. - A po nim jest jeszcze następny i tak dalej - stanął naprzeciwko kunoichi, blokując jej drogę, gdyby ta faktycznie chciała kontynuować niedokończony pojedynek. - Jeszcze zdążycie się ze sobą zmierzyć - zapewnił. - Poza tym, ostatecznie nie jesteście wrogami, więc nie powinniście walczyć do upadłego - zmierzył Ochidę wymownym spojrzeniem, niemo prosząc ją, żeby odpuściła. 
Dziewczyna przez chwilę wahała się, jednak koniec końców westchnęła ciężko i również schowała broń. Wiedziała, że nie mogła za mocno wykłócać się o swoje rację z brunetem, gdyż to w końcu on był tu gospodarzem i jego zdanie było tu najważniejsze. Ponad to, jakby nie patrzeć, tylko i wyłącznie dzięki jego gościnności miała póki co dach nad głową i ciepły posiłek, mimo iż nie płaciła za to nawet grosza. Nie gryzie się ręki, która cię karmi.
- Chodź - przywołał ją do siebie ponownie kierując się w stronę zabudowań.
Podążyła za nim zgodnie z jego wolą. Skierowali się w stronę, gdzie mieściły się prywatne pomieszczenia przeznaczone dla mieszkańców Demonicznej Świątyni. Kapłan zaprowadził ją do własnej sypialni i kazał jej usiąść. Sam podszedł do jednej z komód i wyciągnął z szuflady bandaże oraz słoiczek i butelkę z ciemnego szkła.
- Opatrzę cię - zaoferował, wyciągając rękę w oczekującym geście.
Zmieszała się nieco. Mimo iż była w tym miejscu już wiele razy, mimo że odwiedzała je szczególnie często w nieodległej przeszłości, wciąż czuła się dziwnie przebywając w sypialni narzeczonego. Jakby... nie na miejscu. Jakby robiła coś złego, jakby łamała jakieś niepisane zasady. Bo w końcu dla większości ta część świątyni pozostawała niedostępna. Ona jednak mogła przebywać tu bez skrępowania i odwiedzać jednookiego, kiedy tylko miała na to ochotę - a przynajmniej tak została zapewniona. Tylko jak pozbyć się tego uciążliwego skrępowania?
Podała mu jedną ze zdartych dłoni, mimo iż nie miała na to ochoty. Mogła zająć się tym sama. Potrafiła opatrywać rany i czuła się niezręcznie, kiedy ktoś inny robił to zamiast niej, ale nie potrafiła mu zwyczajnie odmówić. To było po prostu niewykonalne. Jak niby miała spojrzeć w tę spokojną, łagodną, pogodną, ale jednocześnie srogą i skupioną twarz, w te oczy o przewiercającym na wylot spojrzeniu? Tego się zwyczajnie nie dało zrobić, nawet jeśli jej dewiza mówiła o tym, że jeśli w twoim mniemaniu coś jest niewykonalne, to znaczy, że robisz ów rzecz źle, że masz złe podejście do spawy lub zwyczajnie próbujesz w nieudolny sposób zamaskować swoją słabość. Teraz jednak było inaczej. Tego naprawdę nie dało się zrobić. I już.
Polał jej rany płynem z butelki. Zapiekło. Syknęłaby, gdyby pozwalała jej na to duma. Zapanowała jednak nad swoimi reakcjami w porę i znów zacisnęła jedynie szczęki, przymykając jednocześnie powieki. Środek dezynfekujący spienił się i zasyczał. Szara, brudna piana wylądowała na matach tatami z cichym plaskiem. Demoniczny Kapłan oczyścił rany, nałożył na nie leczniczą maść, po czym zawinął jej dłonie z troską i delikatnością w czyste bandaże.
- Musisz nauczyć się mówić sobie "stop" - zauważył. - Jeżeli za każdym razem będziesz doprowadzać się do takiego stanu, to daleko nie zajdziesz - przestrzegł. - Teraz będziesz musiała dać twoim dłoniom się zagoić. To trochę potrwa. W tym czasie nie będziesz mogła trenować. Czy teraz już rozumiesz, na czym polega twój błąd? - zapytał. - Gdybyś trenowała mniej intensywnie i nie dawała się ponieść wściekłości, mogłabyś trenować systematycznie, co przełożyłoby się na szybsze rezultaty. Teraz jednak będziesz zmuszona zrobić sobie przerwę, co w praktyce będzie oznaczać, że twój trening będzie trwał dłużej.
- Wiem... - mruknęła, odwracając wzrok niczym zbesztany dzieciak. Isami westchnął.
- Muszisz nauczyć się znajdować balans - poradził i przygarnął ją do siebie, obejmując ją ramieniem. - Życie nie polega na dawaniu z siebie wszystkiego albo niczego. Między jedną skrajnością a drugą znajduje się pewna opcja pośrednia, która zazwyczaj jest tą najbardziej zdroworozsądkową - pouczył ją.
- Wiem... - powtórzyła. - To wszystko jest takie jasne i oczywiste, ale tylko w teorii, kiedy teraz o tym rozmawiamy. Bo kiedy dochodzi, co do czego w praktyce, rzeczy nie są już takie proste... - wyznała.
- Tracisz nad sobą kontrolę, bo dajesz ponieść się emocjom - zaczął gładzić ją po ramieniu. - Nawet jeśli nie przyjmujesz demonicznej formy, to wciąż dajesz pokierować sobą demonowi. On wykorzystuje twoje słabości.
- Więc uważasz, że potrzebuję więcej treningu w zakresie panowania nad własnymi demonami? - zapytała.
- "Więcej" to pojęcie względne - wzruszył ramionami. - Jak myślisz, kiedy "więcej" zamieni się w "wystarczająco"? - zawiesił znacząco głos. - Ano właśnie, nikt tego nie wie. Ja również nie jestem w tej kwestii wyjątkiem, więc nie pytaj mnie o podobne rzeczy. Każdy z nas jest inny, każdy z nas jest indywiduum. Ponad to, dla nas, demonów, życie to nieustanny trening. Już do końca swoich dni będziesz zmagać się ze swoimi koszmarami i słabościami, dlatego uważam, że nie ma sensu pchać się między nie na siłę zbyt często. Musisz być przygotowana, żeby stanąć z nimi twarzą w twarz, gdyż spotkasz się z nimi jeszcze nie raz, jednak nie ma sensu katować się ponad normę, gdyż w ten sposób możesz zrobić sobie więcej krzywdy niż to wszystko warte. Podobnie, jak zrobiłaś to z własnymi dłońmi - zauważył.
- Więc co mam zrobić?
- Proponuję inny rodzaj treningu. Niemniej trudny, niemniej skuteczny - zaznaczył. - Twój demon szuka dziury w całym, a ów dziurą są twoje słabości. Każda twoja niespokojna myśl, niepewność, strach i zwątpienie są dla niego jak okno na świat - zaczął tłumaczyć. - Musisz nad nimi zapanować, ale nie siłą, tak, jak byłaś tego uczona do tej pory.
- Więc jak inaczej mogę to zrobić? - dopytywała.
- Tłumienie rzeczywistości i własnych odruchów to zdecydowanie jedna z dróg, żeby to osiągnąć, ale nie jest to jedyna możliwość. Ponad to, nie da się ukryć, że jest ona dość nieprzyjemna i niepraktyczna na dłuższą metę. Musisz oswoić się ze swoimi słabościami i troskami. Spróbuj je zaakceptować, a wtedy zauważysz, że część z nich zniknie.
- Nie rozumiem... - mruknęła skonfundowana. - Możesz jaśniej? Więc co mam tak dokładnie zrobić? - ściągnęła brwi w niezrozumieniu.
- Zadajesz mi pytania, na które sama powinnaś znaleźć odpowiedzi, gdyż, tak jak już wspomniałem, każdy z nas jest inny i na każdego z nas różnie działają różne metody. To ty powinnaś wiedzieć, co może przynieść ci ulgę - oznajmił. Widząc jednak strapienie na twarzy kunoichi postanowił dać jej kolejną wskazówkę. - Proponuję zacząć od rozmowy - poradził. - Jeden z twoich problemów polega na tym, że jesteś niespokojna i nieufna. Masz wiele zmartwień, które w sobie dusisz, które się w tobie kumulują i które z czasem mogą przytłoczyć cię do tego stopnia, że sama zapędzisz się w kozi róg. Nie jesteś sama ze swoimi zmartwieniami - mocniej wcisnął ją w swój bok, dając jej do zrozumienia, że jest po jej stronie. - Może, jeśli otworzysz się przed kimś, ten ktoś będzie w stanie pomóc ci z twoimi problemami, będzie w stanie rozwiać twoje niepewności lub dodać ci otuchy. Możliwe też, że ta osoba nie będzie w stanie zrobić dla ciebie nic, ale sama rozmowa i poczucie bliskości pomoże ci nieco spuścić z tonu - wytłumaczył. Jasnowłosa spojrzała na niego udręczona. - Nie musisz rozmawiać o tym ze mną, jeśli nie chcesz. Zdaję sobie sprawę, że przełamanie pierwszych lodów jest najtrudniejsze. Wybierz kogoś, z kim będziesz czuła się swobodnie lub z kim chciałabyś pracować nad tym, aby czuć się w tej osobie towarzystwie w ten sposób - odezwał się bezpretensjonalnie.
- Nie, to nie tak... - wydukała. - To nie tak, że ci nie ufam lub nie chcę z tobą rozmawiać... Ja po prostu... Ech... - westchnęła. - Chyba nie jestem przyzwyczajona... - mruknęła, znów uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Oczywiście, że nie jesteś. Gdyby było inaczej, nie miałabyś takiego problemu. Znam trochę twojego ojca i o ile wiem, że ten dba i martw się o ciebie, o tyle zdaję sobie sprawę, że słaby z niego mówca. Jego kompleksy najwyraźniej przeszły na ciebie, gdyż nie nauczył cię jak być otwartym, jak rozmawiać z innymi - stwierdził. - Na całe szczęście dla ciebie nie wszystko jeszcze stracone. Wciąż jeszcze możesz się tego wszystkiego nauczyć - pocieszył ją.
- Ta, bądźmy zatem dobrej myśli... - przewróciła oczyma.
- Dobre chęci to za mało. Powiedziałem ci, że ten rodzaj treningu wcale nie jest prostszy od tego, który przeszłaś w domu - przypomniał jej.
- Cóż, chyba masz rację - przytaknęła mu.

*** 

Zabawiła w Demonicznej Świątyni nieco dłużej niżby oryginalnie planowała. Właściwie to została by tu jeszcze dłużej, gdyby nie Goro, który konsekwentnie zaczynał zrzędzić coraz więcej. Zdawało się, że po pewnym czasie nawet adepci zaczęli mieć go serdecznie dość, mimo iż zielonookiej wydawało się, że dzielili oni tę samą, anielską cierpliwość co ich mistrz.
Na co dzień pomagała w różnych obowiązkach, aby zrekompensować koszta, jakie wyrządzała samą swoją obecnością. Trenowała, gdyż uczniowie Demonicznego Kapłana nie byli tylko wykształceni w dziedzinie wiedzy sakralnej. Rozmawiała przy tym. Rozmawiała coraz więcej, aż w końcu zorientowała się, że przesiadywała w sypialni Isamiego każdego wieczoru i nie czuła się już tym skrępowana. Słowa płynęły coraz łatwiej, a wraz z nimi odpływały troski, zmartwienia i niepewności. Budowała nowe, głębsze niż dotychczas relacje, na których jej zależało, które chciała pielęgnować. Otwierała się na innych, a inni na nią i było to bardzo pozytywne, nowe doświadczenie. Coraz częściej łapała się na tym, że powiedziała lub przyznała się do czegoś, co wcześniej nie przeszłoby jej przez gardło. I zrobiła to bez chwili pomyślunku. Od tak. Bo ufała i czuła się komfortowo w gronie otaczających ją osób. Coraz częściej odczuwała też potrzebę odezwania się, chęć podzielenia się pewnymi wspomnieniami lub przemyśleniami z kimś innym. To był dopiero szok! Ale to wszystko było dobre. Tak dobre, że jej życie faktycznie zdawało się stać niepomiernie łatwiejsze, tak jak przewidywał to jej narzeczony.
Coraz częściej rozmawiała z jednookim demonem tak długo, że zmęczona zwyczajnie zasypiała w jego pokoju. Po pewnym czasie przeniosła się do niego, bo w końcu przestało mieć sens, żeby udawać, że sypiała w innym pomieszczeniu. Nie przytargała swojego futonu z pokoju gościnnego, bo to i byłoby bezcelowe. Zaczęła sypiać na jednym z brunetem i wydawało jej się to całkiem normalne i naturalne, gdyż w końcu została mu przyobiecana jej ręka. Nawet nie zorientowała się, jak drastycznie w tej kwestii zmieniło się jej nastawienie, jednak nie umknęło to już uwadze długowłosego.
Dziś wyręczała adeptów podczas gotowania. Całe szczęście Amane przegrał z nią zakład o to, kto miał zmywać naczynia, toteż została jej tylko ta przyjemniejsza część roboty do wykonania. Ta dwójka identycznie nie znosiła obowiązku zmywania, toteż reszta miała niezły ubaw obserwując, jak oboje wymigiwali się od tej pracy jak on największego zła oraz jak narzekali i psioczyli pod nosem, kiedy wypadała ich kolej, żeby zanurzyć ręce w balii z mydlinami.
Oparła się o kuchenny blat, czekając aż woda zagotuje się w garnku. Zaskakująco szybko i sprawnie przyzwyczajała się do tej spokojnej rutyny. Zawsze uważała, że stanie przy garach i szorowanie podłóg to nie są zajęcia dla niej. Była w gorącej wodzie kąpana. Wolała chodzić na misje, walczyć, rozwijać się... to wciąż się nie zmieniło, jednak obowiązki domowe nagle przestały wydawać jej się takie straszne, męczące i nudne. Szczególnie, kiedy ktoś doceniał jej pracę. Nigdy nie widziała się w roli żony i matki, dlatego nie była pewna, co do tego czy związanie się z Isamim było aby na pewno dobrym posunięciem z jej strony, ale teraz... teraz coś się zmieniło. Wciąż była przerażona myślą o posiadaniu dzieci, o dźwiganiu nieustannej odpowiedzialności za cudze życie i kształtowanie osobowości nowego człowieka, ale nagle zaświtała w jej głowie myśl, że to przecież też mogło zmienić się z czasem. W końcu kiedyś nie wyobrażała sobie, że gotowanie, a tym bardziej gotowanie dla kogoś innego, mogłoby sprawić jej przyjemność, a teraz proszę - stała nad tym garnkiem cierpliwie i rozmyślała uśmiechając się do siebie nikle pod nosem, mimo iż wcześniej zapewne dostałaby szewskiej pasji musząc czekać tak długo. Bo przecież w życiu liczyła się każda chwila, prawda? Żadnej z nich nie można było stracić lub zmarnować! Teraz zdawało się, że nabrała jednak innego podejścia. Złagodniała. Uspokoiła się. Powoli odnajdywała swój wewnętrzny spokój, niezależnie od tego, jak banalnie brzmiało to stwierdzenie. A to wszystko działo się nad saganem z wodą, w której zamierzała ugotować ryż. Cud dnia powszechnego, można by rzec.
Co by odpowiedziała, gdyby to właśnie teraz wiekowy demon poprosił ją o rękę? W chwili obecnej czuła się na tyle spokojna i gotowa, żeby powiedzieć tak. Zostałaby jego żoną i cieszyłaby się z tego. Sama myśl o małżeństwie nagle zaczęła sprawiać jej przyjemność, mimo iż wcześniej napawała ją tylko strachem i sprawiała, że jej wnętrzności wiły się w niej niespokojnie niczym węże w gnieździe.
Demoniczny Kapłan nie pytał i nie zamierzał jeszcze prosić ją o jej rękę ani w tej chwili, ani w żadnej najbliższej, ale to również jej nie denerwowało. Wiedziała, że kiedyś zapyta. Kiedyś, kiedy uzna, że była już gotowa. I to też w jakiś niezrozumiały sposób napawało ją szczęściem. Wiedziała, że nie musi się spieszyć, że jej szczęście nie jest ulotne i nie zależy od tej konkretnej chwili. Brunet kiedyś zapyta, a ona odpowie mu "tak" i będą szczęśliwi. Jeszcze bardziej niż ona teraz, gdyż wtedy będą dzielić się nawzajem swoim szczęściem.
Jednooki demon w tym czasie obserwował swoją pogrążoną w myślach narzeczoną zza węgła i widział jej nikły uśmiech błąkający się po jej ustach. Można powiedzieć, że udzielił mu się on, gdyż mężczyzna zgadywał, w jakim kierunku galopowały przemyślenia jasnowłosej. I, cóż, trzeba było przyznać, że zgadywał całkiem trafnie.
Wsypała ryż do garnka i przysiadła na niskim zydlu nie mając już nic innego do roboty niż czekać aż wszystkie potrawy dojdą w swoim tempie. Zgarnęła zatem książkę pożyczoną od Saku i wznowiła lekturę.
I wtem trafiła do niej kolejna, przełomowa myśl, która aż kazała jej wyprostować się na stołku. Uchiha Itachi. Nie wiedziała, dlaczego, ale w jej umyśle nagle pojawiło się jego imię i rozbłysło niczym gwiazda na ciemnym firmamencie nieba. Ciekawe, co się z nim stało, czym się teraz zajmował, czy wszystko u niego w porządku. Oczywiście zastanawiało ją, co działo się w ogóle w Konoha, gdyż odkąd ojciec odprawił ją z domu, nie miała żadnych wiadomości z Liścia. Zastanawiała się, co działo się z Shisuim oraz jej innymi znajomymi, jednak to właśnie Itachi zastanawiał ją najbardziej. Niby uważała go za rywala, niby ciężko było jej się z nim dogadać, ale mimo wszystko... musiała przyznać, że go lubiła. Na swój własny sposób. Ponad to, doceniała go. Ceniła go sobie i zrozumiała to dopiero teraz, kiedy nawiązała nowe, głębsze znajomości, znalazła nowych przyjaciół, zdała sobie sprawę z tego, jak oddanym kompanem był długowłosy. Bez słowa znosił jej wszystkie wybuchy, nie drążył w temacie, kiedy widział, że ten był zbyt dotkliwy, aby mówić o nim wprost, ubezpieczał ją i współpracował podczas wszystkich misji, które razem wykonywali tak sprawnie, że w gruncie rzeczy rzadko kiedy czuła się zagrożona w jego towarzystwie. Wytworzyła się między nimi pewna więź, dzięki której potrafili porozumiewać się bez słów. Czy można było zatem powiedzieć, że był jej przyjacielem? Niezależnie od tego, jak długo wypierała się tej myśli, wyglądało na to, że tak. Wypierała się jej, gdyż w końcu był jej rywalem, którego miała przewyższyć, żeby zdobyć uznanie ojca. A wroga łatwiej wbija się w ziemię niż przyjaciela. Niemniej, życie nie zawsze było łatwe, proste i przyjemne. Czasami obierało tak kręte drogi, że ciężko było się w nich połapać.
Zdała sobie sprawę, że była wobec niego niewdzięczna. Nie miała nawet okazji ani sposobu podziękować mu za to wszystko, co dla niej robił, a teraz było już za późno, bo nie mogła wrócić do wioski. Co za szkoda. Nagle jej dobry humor prysł i jasnowłosa zaczęła się zamartwiać.
Wróciła wspomnieniami do momentu, tuż przed opuszczeniem rodzinnej rezydencji. Wtedy też o nim myślała. Właśnie o nim, mimo iż niby uważała go za przeszkodę do przeskoczenia. Czy sam ten fakt nie dowodził już tego, że chłopak nie był jej obojętny? W końcu, gdyby był tylko kolejną zawalidrogą, tak, jak to chciała o nim myśleć, nie przejęłaby się nim w obliczu odejścia. Uznałaby, że życie nakierowało ją na inne tory, na których przeszkoda o imieniu Uchiha Itachi nie znajdywała już swojego miejsca. I byłoby to jej zupełnie obojętne. A jednak tak nie było. Właściwie to szkoda, że miała się już z nim więcej nie zobaczyć.
Ciekawe, co teraz właśnie robił. Znając życie, pewnie pracował. Wykonywał jakąś misję, wypełniał dokumentację albo trenował. Mogła się o to założyć. Ciekawe czy wstąpił do policji, tak jak większość jego krewnych. A może wstąpił do ANBU? W końcu był wybitnym shinobi. W ich szeregach z pewnością znalazłoby się miejsce dla kogoś z jego zdolnościami. Ale co poza tym? Bo przecież życie to nie tylko praca. Co działo się w jego życiu prywatnym? Pochodził z dużego i sławnego klanu, więc całkiem możliwe, że rodzice próbowali zaaranżować mu małżeństwo, aby polepszyć sytuację rodziny. Zapewne szykował się do objęcia tytułu lidera. Jak się z tym czuł? Jak wpłynęło to na jego relacje z Sasuke i Shisuim? Czy miał wystarczająco wsparcia ze strony swoich bliskich, czy może przydałby mu się jeszcze jeden przyjaciel, najlepiej taki z innego środowiska, który mógłby pomóc mu zobaczyć pewne sprawy z innej perspektywy? Czy był szczęśliwy? Może już się zakochał? W końcu oboje byli już w tym wieku, kiedy powoli należało zacząć rozglądać się za kimś bliskim. Miał w ogóle czas na to, żeby się zakochać? Przecież był zawsze tak zarobiony, a w dodatku tak obowiązkowy - zupełnie jak i ona, zanim trafiła do Demonicznej Świątyni. Obowiązki traktowała jak świętość. Brnęła przez życie z klapkami na oczach galopem, goniona przez własne demony i powinności, wiecznie gdzieś się spiesząc i za czymś goniąc. On zachowywał się podobnie, choć był mniej wybuchowy - a to właściwie oznaczało jedno. Dusił w sobie emocje jeszcze mocniej niż ona miała w zwyczaju. Czy nie wyniszczył go ten nawyk? Czy miał, z kim o tym porozmawiać? Czy potrafił otworzyć się przed bratem, kuzynem lub kimś innym? Czy myślał czasem o niej? Czy zastanawiał się, dlaczego tak nagle zniknęła bez słowa wyjaśnienia?
Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi.
Właściwie... tęskno jej było trochę do niego.
- Kipi - usłyszała monotonny głos Yoshiego, na którego brzmienie poderwała się z miejsca jak na wystrzał armaty.
Tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła, kiedy z garnka zaczęło kipieć. Przeklęła pod nosem i zmniejszyła ogień, zbierając pianę z wierzchu oraz zmywając to, co zdążyło wylądować już na podłodze przez jej nieuwagę. Cholera, Itachi, ty to jednak potrafisz narobić szkód nawet na odległość!