poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział III

ROZDZIAŁ III


Następnego ranka po obfitym śniadaniu ponownie ruszyli w drogę. Tadashi żegnał się z ninja ze łzami w oczach, mrucząc pokątnie, że sam w przyszłości również zostanie shinobi, mimo iż ojciec zbeształ go za podobne myślenie, gdyż zamierzał zapisać mu w spadku swój pensjonat. Rodzinny interes musiał kwitnąć i być kontynuowany. Wobec tak „wielkich” i „ważnych” spraw wola jednostki nie miała praktycznie żadnego znaczenia. Daichi skrzywiła się, kiedy podobna myśl zagościła w jej umyśle.
Niestety, taka była smutna prawda. Klanowa historia i rodzinna przeszłość często wytyczała przyszłość młodym. Kiedy urodziłeś się w rodzinie kowali, zostawałeś kowalem. Kiedy urodziłeś się w rodzinie kupieckiej, zostawałeś kupcem. Kiedy urodziłeś się w klanie shinobi… cóż, zostawałeś ninja. Mało komu udało się wyrwać z tego nieprzerwanego koła samsary. Niemniej, nawet jeśli komuś już się to udało, nieszczęśnik ten często przeklinał swój los. Działo się tak ponieważ przeciwstawiając się przeznaczeniu tracił on swoją rodzinną pozycję i wytyczony mu zawczasu zawód. Był pozostawiony sam sobie, przez co mógł znaleźć się w nieprzyjemnej sytuacji w razie niepowodzenia spełnienia wielkiego marzenia o byciu wolnym. W obliczu porażki człowiekowi pozostawały tylko dwa wyjścia: pokajać się, przyjąć pokornie swój pierwotnie odrzucony los, narzuconą przyszłość, przyznając, że z fatum nie da się wygrać lub uparcie brnąć przed siebie, występując przeciwko wszelkim prawom ludzkim i kosmicznym. O ile jednak nie byłeś samym Mędrcem Sześciu Ścieżek czy Kaguyą, miałeś dość marne szanse na wygrane z całym Uniwersum i przedwiecznym porządkiem, który zrodził się jeszcze przed powstaniem czasu. Niefortunnie jednak w chwili jego ustalenia i wprowadzenia w życie każdej malutkiej, żyjącej jednostki nikt jeszcze nie znał pojęcia reklamacji czy chociażby handlu zamiennego, toteż swojego losu nie dało się oddać do twórcy do poprawki lub zwyczajnie zamienić się nim z innym człowiekiem. A szkoda. Bo to czasem naprawdę wydawało się to być całkiem kuszącą opcją.
Było sucho, gorąco. Kiedy tylko ninja z Konohy przekroczyli próg lasu, od razu poczuli ulgę. Powietrze tu było chłodniejsze, wilgotniejsze. Ziemia wciąż nie zdążyła wyschnąć na wiór, dlatego też widoczne były na niej niewyraźne ślady wędrowców, którzy ich uprzedzili. Oprócz charakterystycznego zapachu lasu i słabo wyczuwalnego, słodkawego zapachu rozkładu szczątek organicznych w powietrzu dało się wyczuć również nikły swąd palonego niedawno ogniska. Ochida wymieniła napięte spojrzenie z Uchihą. Oboje podejrzewali, że zarówno jak i zwyczajni kupcy, mogli być to także skrytobójcy wysłani z rodzinnego domu zielonookiej. Inni shinobi nie zostali poinformowani o potencjalnym zagrożeniu. Dziarsko brnęli przed siebie w słodkiej nieświadomości czyhającego niebezpieczeństwa. Jasnowłosa wciąż nie chciała podzielić się z nimi niewygodną dla niej informacją. W jej mniemaniu przyznanie się do czegoś podobnego było poniżające. Rozpatrywała całą tę sytuację w kategoriach potwarzy. Wystarczyło, że Itachi już się dowiedział. Reszcie zamierzała wyjawić prawdę dopiero w ekstremalnych warunkach, kiedy byłaby już pewna, że konfrontacja jest nieunikniona, a więc należałoby wdrożyć ich w plan, poinformować o słabych punktach przeciwnika i ustalić taktykę główną oraz plan B, ewentualnie C… możliwe, że także D… tak, żeby po prostu mieć pewność…
- Nie odpływaj aż tak daleko myślami – z letargu wyrwał ją głos bruneta. – To świetnie, że tak intensywnie rozmyślasz nad tym, o czym wczoraj rozmawialiśmy, jednak nie zajmuj sobie teraz czasu tymi sprawami – pouczył ją. – Na nie też przyjdzie kiedyś swoja pora – zapewnił.
Kobieta przez chwilę maszerowała w ciszy, przyglądając się profilowi towarzysza z krytyką. Rozmyślała nad ciętą ripostą. Niestety, jak na złość na języku mogła znaleźć same czcze obelgi, które były jedną z form obieranej przez nią postawy obronnej. To dziecinne zachowanie ukazywało jej niezadowolenie z faktu, iż jej towarzysz miał rację.
- Uchiha – odezwała się w końcu twardo – znani są ze swoich technik wzrokowych od wieków, ale tylko ty tak naprawdę posiadasz te prawdziwe – zacisnęła usta. – Masz niespotykaną zdolność do wglądania w ludzkie serca i odczytywania z łatwością, co skrywają ich najciemniejsze zakamarki, co znajduje się na ich dnie. Zdobyte w ten sposób informacje wykorzystujesz potem w walce, dlatego jesteś tak dobrym shinobi – przyznała. – Niemniej, fakt ten czyni też z ciebie rewelacyjnego kłamcę i aktora. Wiedząc, co zajmuje serce danej osoby, wiesz jak się zachować, aby ugrać to, na czym ci zależy. Szczwany z ciebie lis, ale nie próbuj ze mną tej samej sztuczki dwa razy – syknęła. – W dodatku w tak krótkim odstępie czasowym. Twój wczorajszy pokaz zdolności oratorskich jest dla mnie póki co wystarczający – zadarła dumnie głowę do góry. – Twoja technika jest bardzo skuteczna, ale nadużywanie jej  może prowadzić do zdemaskowana – pouczyła go w zamian. Długowłosy jednak nie wyglądał na poruszonego tą mową. – Swoją drogą… Skoro tak chętnie przywdziewasz kolejne maski, skoro z taką łatwością czytasz z innych niczym z otwartej księgi i co i rusz odstawiasz jakąś pantomimę… zastanawiałeś się kiedyś, jaki jesteś naprawdę? – znacznie ściszyła głos, zbliżając się do rozmówcy. – Tak zgrabnie udajesz, iż możliwe, że sam się już w tym wszystkim trochę pogubiłeś, co? Kim ty tak właściwie jesteś, hm? – dźgnęła go palcem wskazującym w ramię. – Na każdym korku oceniasz innych, ale czy przy tym potrafisz także obiektywnie ocenić i dostrzec sam siebie? Udało ci się zachować chociażby szczątkowe ślady własnej tożsamości czy jesteś już po prostu manekinem, którego można przebrać i pomalować jak się tylko żywnie podoba?...
- Wystarczy – syknął nagle jakoś bardzo rozgniewany, przerywając jej. Lekko odepchnął od siebie kunoichi, po czym przyśpieszył kroku, wyprzedzając ją na dobre kilka metrów.
Daichi była zdumiona osiągniętym efektem. Nigdy wcześniej nie udało jej się doprowadzić bruneta do podobnego staniu. Pamiętała go jako powściągliwego, cichego chłopca, który wypełniał polecenia, trzymał się regulaminu… a przy tym nie zdradzał zbyt wielu emocji czy uczuć. Jego nastawienie do świata na pierwszy rzut oka wydawało się być neutralne. Na nic głośno nie narzekał, niczego nie wychwalał pod niebiosa, a tu proszę… Pierwszy raz udało jej się dostrzec tak wyraźną emocję malującą się na twarzy Itachiego. Gniew. Czysty, wyrazisty i strzelisty jak płomień świecy. Jasny punkt w mroku, który przyciągał wzrok, sprawiając, że zielonooka lgnęła do niego jak ćma do światła. Była zaintrygowana. Mimo to zdawała sobie jednak sprawę, że nie należało przekraczać pewnych granic. Poza tym wszystko, co miała ochotę zrobić w tej jednej chwili mogła równie dobrze rozpisać na raty i cieszyć się swoim znaleziskiem jeszcze przez długi czas. Tak, bo z całą pewnością udało jej się znaleźć słaby punkt długowłosego. Mały punkcik, drobne niedociągnięcie w prawie-ideale, zapewne jedno z tak nielicznych. W takich okolicznościach jej małe zwycięstwo cieszyło ją jeszcze bardziej. W końcu to jej udało się wyprowadzić go z równowagi a nie odwrotnie – nawet jeśli była to zaledwie krótka chwila, nie dłuższa niż mrugnięcie okiem. Ona już wiedziała swoje. I cieszyła się z tego. Wyszczerzyła się do siebie szeroko, drapieżnie. Uchiha wiedział, że jasnowłosa szybko mu tego nie zapomni. To było przyczyną jego ciężkiego, cichego westchnięcia, na które pozwolił sobie, dopiero w momencie, kiedy nie był już obserwowany.

***

Atmosfera panująca między shinobi była znacznie lepsza niż poprzedniego dnia. Ninja z obu grup rozmawiali i śmiali się. Wyglądali wręcz beztrosko, co dziewczynie wydawało się być nadzwyczaj nie na miejscu. W końcu byli na misji. Ponad to ona nie mogła pozbyć się dziwnego, niespokojnego przeczucia, które rozchodziło się po całym jej ciele nieprzyjemnym mrowieniem pod skórą. Chciałaby je zignorować, powołując się na to, że najprawdopodobniej była przewrażliwiona po wczorajszym ataku skrytobójców, ale nie mogła. Było już późne popołudnie, jednak to wciąż nie była odpowiednia pora do działania dla morderców, którzy mieli się jej pozbyć. Poza tym wątpiła, żeby zdradziecka trójka pochodząca z jej klanu stanęła jej na drodze w najbliższym czasie. Spaprali sprawę, więc teraz musieli czekać. Daichi miała się na baczności i była w każdej chwili gotowa do walki. Nie podejrzewała, żeby byli skończonymi idiotami. Z pewnością spróbują zaatakować i wypełnić swoje zadanie dopiero za jakiś czas.
Ale wciąż coś było nie tak. Prawdopodobnie to nie skrytobójcy za nią podążali. Więc w takim razie kto? Nie mogła zlokalizować chakry. Nie mogła też dokładnie określić, co tak naprawdę napawało ją niepokojem. Bajkowy, pomarańczowy zachód słońca na tle strzelistych, iglastych drzew wyglądał jak istna sielanka. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. I może ten właśnie fakt był taki podejrzany. Przyzwyczajona do tego, że w ostatnim czasie grunt nieustannie walił jej się pod nogami, nie mogła zaakceptować chwilowego spokoju. Nawet jeśli miałby on trwać naprawdę zaledwie moment.
Dla shinobi chwila to pojęcie względne. Moment może trwać całą wieczność.
Jasnowłosa rozglądała się w poszukiwaniu zagrożenia, ale o ile nie obawiała się kilku małych ptaszków, które i tak zerwały się do lotu pod naciskiem jej miażdżącego spojrzenia oraz paru wiewiórek, to nie mogła dostrzec niczego, co mogłoby okazać się problematyczne. Co chwilę sprawdzała okolicę, aby upewnić się czy nie mają ogona. Wydawało się jednak, że byli jedynymi ludźmi w najbliższej okolicy. Skąd zatem to nieprzyjemne poczucie bycia obserwowanym i otoczonym? Miała wrażenie, jakby ktoś czaił się w pobliżu, dlatego tak niezmiernie irytował ją fakt, że nie mogła sprecyzować, kim był wróg ani gdzie ten dokładnie się skrył. Czuła się wręcz osaczona, jakby przeciwnik znajdował się wszędzie i nigdzie zarazem. Jakby unosił się w powietrzu niczym niewidoczna mgła lub przeskakiwał między drzewami dokładnie w chwili, kiedy ta przenosiła spojrzenie gdzieś indziej. Czyżby bawił się z nią? Kto mógł być na tyle wybitny w sztuce skradania się, aby nie zostać wypatrzonym przez Ochidę w podwyższonym stanie gotowości, kiedy jej zmysły były wyostrzone za sprawą demona?
Przyjrzała się swoim towarzyszom. Nic nie wyczuli. Beztrosko gawędzili na przypadkowe tematy. Nie wyglądali na zaniepokojonych lub podenerwowanych.
Więc może faktycznie popadała w lekką paranoję? W końcu nie dało się ukryć, że natłok nieprzyjemnych zdarzeń, które miały miejsce w ostatnim czasie był całkiem niezłym powodem do stania się podejrzliwym. Trwała w nieustannym poczuciu zagrożenia. Była zmęczona. Może zaczynało jej trochę odbijać? W końcu każdy miał prawo do chwili odpoczynku… Może doszukiwała się wrogów, którzy tak naprawdę nie istnieli?
Obejrzała się za siebie, rzucając okiem na długowłosego. Itachi przeczesywał okolicę czujnym spojrzeniem wspomaganym sharinganem. A więc to oznaczało, że on też coś wyczuł. Skoro nie poinformował grupy o niebezpieczeństwie, było to równoznaczne z tym, że sam jeszcze nie upewnił się czy było ono realne i czy faktycznie było ono zagrożeniem. Niemniej, sam fakt, iż ten zdecydował się aktywować swoje dojutsu było wystarczający dla zielonookiej. Przynajmniej teraz mogła być pewna, że nie wariowała. Coś faktycznie było na rzeczy.
Tym razem nie udało im się znaleźć tak przytulnego miejsca do nocowania, toteż zatrzymali się po prostu na skraju traktu. Yorimoto właśnie rozpalał ognisko, kiedy wtem wszystkich doszedł głuchy odgłos uderzenia i żałosny jęk. Ninja zerwali się na równe nogi jak na komendę. Momentalnie dobyli broni z kabur. W srebrnym świetle księżyca pobłyskiwały czarne ostrza kunaiów i shurikenów, a katana dziewczyny szczerzyła się oślepiająco. Shinobi doskoczyli do siebie, chroniąc wzajemnie własne plecy. W napięciu oczekiwali na nadchodzący atak, jednak nie działo się nic. Nieznośna cisza wręcz raniła uszy.
Brunet wydał niemą komendę, gestykulując dłońmi. Obie grupy przytaknęły i rozproszyły się w poszukiwaniu przeciwnika. Miejsce martwej ciszy zajął ledwo słyszalny szmer towarzyszący przedzieraniu się ninja wśród listowia. I wtem:
- Uchiha-san! Ochida-san! – jeden z członków grupy chłopaka wezwał obu kapitanów.
Wszyscy popędzili w kierunku, z którego dochodziło nawoływanie. Nie minęła chwila, a małe zbiorowisko okalało już ciasnym kołem trupa z odciętymi rękami i poderżniętym gardłem. Okaleczone truchło leżało na plecach. Ubiór i uzbrojenie wskazywało, że kawałek mięsa leżący u ich stóp jeszcze niedawno parał się tą samą profesją co oni. Nie miał jednak żadnych emblematów, które świadczyłyby o przynależności do którejś z wiosek lub rodów. Okrwawiona twarz została zasłonięta czarnym materiałem. Shinobi, który znalazł zwłoki, wyciągnął rękę, aby zerwać kominiarkę z truchła, jednak Daichi zatrzymała go.
Rozejrzała się. Pień pobliskiego drzewa był okrwawiony. Trup został zrzucony z góry. Możliwe, że został przywleczony tutaj z innego miejsca. Jaki jednak był sens w transportowaniu zwłok i w zrzucaniu ich tuż przed dwie grupy ninja? Czyżby była to prowokacja? A może ktoś uznał, że człowiek leżący przed nimi był ich pobratymcem i wspólnikiem? Czy w takim razie mogło być to ostrzeżenie? Kto jednak mógł się tak paskudnie pomylić? Jasnowłosa już domyślała się, kim był okaleczony typ…
- Rozejrzyjcie się dookoła – wydała polecenie. – Może jeszcze uda nam się złapać sprawcę – oświadczyła.
Podwładni ponownie rozproszyli się. Oprócz niej na miejscu pozostał jedynie Itachi, którego myśli parły w tę samą stronę.
Zielonooka kopnięciem przewróciła truchło na brzuch. Dobyła miecza i rozdarła materiał ubrania na plecach. Tak jak się spodziewała, ujrzała tatuaż układający się w skrzyżowany miecz i pędzel do kaligrafii. Trup był jednym z jej niedoszły zamachowców z wczoraj.
Skinęła głową na bruneta, który wykonał prostą sekwencję pieczęci. Po chwili to, co zostało ze zdrajcy stanęło w płomieniach. Nikt nie mógł się przecież dowiedzieć, że mężczyzna w czerni należał do rodu Ochida.
Cięcia były czyste i precyzyjne. Nie było mowy o pomyłce. Zabójcą musiał być wprawiony szermierz, który w dodatku dysponował niebanalną krzepą. Równo ścięte, obnażone kości raziły swoją przerażającą bielą w świetle płomieni.
Wtem w powietrze poderwał się jeden z ciemniejszych cieni i ruszył do biegu. Zręcznie przeskakiwał między gałęziami, szybko oddalając się. Długowłosy chciał ruszyć za nim w pogoń, jednak zielonooka ponownie zaoponowała. Miała wrażenie, jakby w słabym blasku ognia i zachodzącego słońca widziała tańczące, czerwone refleksy w ciemnych włosach oraz fioletowych oczach tkwiących w wiecznie ciemnej oprawie sińców i cieni. Zdawało jej się także, że na odsłoniętym prawym ramieniu, na bladej skórze widziała niewyraźny z racji dystansu kołtun znaków układających się w zrozumiałą i spójną całość tylko dla nielicznych. Magiczne symbole, pieczęci i przekleństwa.
Przekleństwa.
- Jin? – zapytała samą siebie.
Nie. Jin nigdy nie podróżował sam. W końcu nie był do tego upoważniony. Zresztą… co ten mógłby tu robić? Najwyraźniej z tego wszystkiego dziewczyna zaczynała już widzieć rzeczy, które zwyczajnie chciała dostrzec… i przez to prawdopodobnie pozwoliła zwiać mordercy. Cóż, skłamałaby, gdyby powiedziała, że chciałaby wziąć na nim odwet za zamordowanego członka rodziny. Biorąc poprawkę na to, że ten sam zaledwie wczoraj próbował pozbawić ją ostatniego tchnienia, prędzej zapewne by mu podziękowała. Pozostawało jednak pytanie, kim była tajemnicza osoba o zdumiewających zdolnościach skradania się i jakie były jej intencje. Czy jej niedoszły morderca po prostu wszedł w drogę wybitnemu szermierzowi, czy ten miał jakąś wiadomość dla Daichi? Groził jej, podrzucając jej okaleczone truchło dalekiego kuzyna? Może chciał powiedzieć, że ta będzie następna? Może mylnie uznał skrytobójcę za zwolennika Konohy i to był powód do wyeliminowania go? Może niebanalny szermierz nie był zwrócony przeciwko samemu klanowi Ochida, a przeciwko całej wiosce? A może było zupełnie inaczej? Może w jakiś sposób ten jej pomagał, pozbywając się ludzi, którzy dybali na jej życie?
Kto wie. Było tyle możliwości. Tyle pytań bez odpowiedzi.
A teraz, jako że pozwoliła mu uciec przez chwilę własnej słabości i wahania, nie pozna już na nie odpowiedzi.
Niewiedza wcale nie była błogosławieństwem. Niewiedza potrafiła zabijać.
Uchiha spojrzał karcąco na swoją towarzyszkę, która tylko machnęła lekceważąco ręką, jakby nic się nie stało.
- Zwołaj wszystkich. Niech się mają na baczności – poleciła.
Długowłosy skrzywił się. Nie podobało mu się jej zachowanie. To nie było w jej stylu. Jasnowłosa zawsze pchała się w pierwszym rzędzie do akcji… i po kłopoty przy okazji.
Zastanawiało go również to, kim był wspomniany Jin. Pierwszy raz słyszał to imię padające z ust dziewczyny. Niepokoił go fakt, że ze względu na jakiegoś znajomka zielonooka potrafiła wstrzymać się od działania. Domyślał się, że między nią a owym Jinem musiało coś zajść, co mocno na nią wpłynęło. Nie dopytywał jednak. Doskonale wiedział, że nie dostałby odpowiedzi na swoje pytania. W końcu kunoichi miała swoje tajemnice. Zupełnie jak i on. Wszyscy mieli prawo do posiadania swoich sekretów. Nawet jeśli czasem było to nieznośnie irytujące i problematyczne prawo. Niemniej, Itachi wiedział już, że im bardziej emocjonalnych spraw temat dotyczył, tym mniej Daichi chciała o nim mówić. Prawdopodobnie i tak nie wyciągnąłby z niej nic, dopóki ta sama nie zdecydowałaby mu się opowiedzieć o swojej przeszłości owianej tajemnicą.

***

Następnego dnia wśród ninja z Konohy znów panowała atmosfera, którą można było kroić nożem. Bądź też mieczem. Lub jakikolwiek ostro zakończonym przedmiotem. Wszak na polu walki niemal wszystko mogło uchodzić za broń.
Tym razem jednak wydawało się, że shinobi byli zniesmaczeni i poruszeni widokiem okaleczonego trupa. Cóż, nie dało się ukryć, że okrwawiony korpus bez rąk wyglądał mało estetycznie, a więc mógł godzić w pewne kwestie dobrego smaku.
A propos smaku… Jasnowłosa przesunęła językiem po zębach. Robiło jej się już niedobrze od mdłego smaku kulek proteinowych, które w ostatnich dniach służyły im za jedyne rezerwy żywnościowe. To cholerstwo pomagało jedynie przeżyć, ale nie pozwalało się najeść, więc dziewczyna była głodna. Bezmyślnie gryzła wewnętrzną stronę policzka, wspominając syty posiłek, którym zostali uraczeni w zajeździe w pobliskiej wiosce. W tej chwili gotowa była oddać krocie za porządny obiad. Tak, obiad brzmiał jak dobry plan. W końcu już dochodziło południe, co mogła wywnioskować z wysokości, na jakiej górowało nad nimi słońce.
Rozejrzała się kontrolnie, lustrując przy tym uważnie twarze towarzyszów, żeby skupić się chociażby przez chwilę na czymś innym niż jedzenie. Nie umknęła jej wyjątkowa bladość kunoichi wchodzącej w skład drużyny Itachiego. Dziewczyna przypominała szarawy całun i wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Ochida zdawała sobie sprawę, że ta prawdopodobnie od wczorajszego wieczora nie miała nic w ustach. Swoje porcje proteinowych kulek, które zielonooka przecież rozdzielała między członków obu drużyn z takim pietyzmem, żeby nikt nie mógł zarzucić jej niesprawiedliwości, chowała do kieszeni lub do jednej z kabur przytroczonej do uda. Iryōnin, gdyż dziewczyna była właśnie medykiem, była młoda. Po jej zachowaniu Daichi mogła wywnioskować, że była nieobyta i niedoświadczona. Szła o zakład, że ta aż do tej pory większość czasu spędzała w szpitalu. Zapewne zmieniała bandaże, obierała i drylowała jabłka dla chorych i opróżniała kaczki. Nie miała styczności ze śmiercią i okrucieństwem, jakim potrafili wykazać się shinobi. Jak do tej pory siedziała sobie spokojnie w wiosce, ucząc się i szkoląc. Niestety, natrafiła na najgorszego egzaminatora – życie – który rzadko kiedy bywał pobłażliwy i zwykł pisać testy niepomiernie trudniejsze od tych, które mógłbyś znaleźć w jakiejkolwiek książce.
- To był jedyny medyk gotowy do wyruszenia od zaraz – wyjaśnił półszeptem Uchiha, jakby czytając jej w myślach.
- Tak też myślałam… - westchnęła ciężko.
- Lepszy taki niż żaden – próbował wybronić dokonanego przez siebie wyboru.
- Jasne – jasnowłosa wzruszyła ramionami. – Ale jak zacznie mdleć na widok krwi, to ty ją będziesz tachał na plecach – zaznaczyła. – Mnie coś ostatnio w krzyżu łupie… - poskarżyła się. Długowłosy zmierzył ją miażdżącym spojrzeniem.
- Cóż, zawsze moglibyśmy dobrać inaczej nasze grupy, gdybyś, na przykład, opanowała w końcu chociaż podstawowe techniki medyczne – wypomniał jej.
- O nie! – w kunoichi z miejsca zagotowało się. – Nie będziesz mi się tu wymądrzał, panie geniusz! Sam nie jesteś taki mocny w technikach medycznych! – wytknęła na niego palcem, po czym urażona założyła ręce na piersi.
- Ale przynajmniej opanowałem niezbędne podstawy – argumentował. – W przeciwieństwie do ciebie – podkreślił.
Zielonooka sapnęła ciężko. Brunet doskonale zdawał sobie sprawę, że to była jedna ze słabości dziewczyny. Techniki medyczne zawsze sprawiały jej nadzwyczajny problem. Faktycznie niemal w kanonie wpisane już było, iż to zazwyczaj kunoichi była medykiem w trzyosobowej grupie, jednak Daichi zwyczajnie się do tego nie nadawała. W swoim czasie naciskały na nią koleżanki z klasy z Akademii, a później także Shizune i sama Piąta, aby ta zaczęła poważny trening na iryōnina, jednak dziewczyna uparcie odmawiała lub się wymigiwała. Techniki medyczne były jej piętą Achillesową i kulą u nogi za razem. Najzwyczajniej w świecie nie przejawiała absolutnie żadnego potencjału i talentu w tym kierunku.
Właściwie to niewiele osób mogło rozpocząć rozmowę na ten temat i wyjść z tego bez szwanku. Do tej uprzywilejowanej grupy należał właśnie Itachi i, między innymi, Tsunade-sama. Z oczywistych powodów przełożonej przywalić nie mogła, a Uchiha… cóż, obawiała się, że mógłby jej oddać. A teraz nie potrzebowała kolejnych potyczek. Nawet jeśli miałyby być one tylko i wyłącznie słowne. Nie łudziła się, że na ich obecnym poziomie ich kolejne starcie mogłoby trwać całymi dniami, jeśli nawet nie tygodniami.
Chłopak jednak wiedział, co robi. Specjalnie podjudzał towarzyszkę, biorąc odwet za wczorajszą zniewagę i małą porażkę, jaką odniósł. Nie był pyszny, ale nie mógł również przejść obok tego obojętnie.
- Nie potrzebuję stosować technik medycznych – fuknęła po chwili namysłu. – Moje rany leczą się szybciej – wyprostowała się dumnie, będąc pewną, że znalazła argument nie do przebicia.
- A co, jeśli to nie ty będziesz ranna tylko ktoś inny? – uparcie drążył. – Jesteś samolubna myśląc tylko i wyłącznie o swoim dobrze – wytknął jej, ledwo powstrzymując się od delikatnego uśmiechu, który sam cisnął mu się na usta.
Ochida obruszyła się. Jeszcze przez dłuższą chwilę szukała skutecznej odpowiedzi na tę ripostę, jednak nic nie przychodziło jej go głowy. W końcu westchnęła ciężko i nachmurzona przyspieszyła kroku, wyprzedzając swojego rozmówcę. Skrzywiła się, orientując się, że Itachi specjalnie rozdał karty w taki sposób, aby niemal dokładnie powtórzyć sytuację z wczorajszego dnia. Tym razem to jednak ona była na przegranej pozycji. Co za ironia.
Po kilku godzinach marszu i krótkim postoju przy strumieniu rzeki, aby uzupełnić zapasy wody, doszli do granicy kraju. Z daleka już wyczuli czyjąś obecność w dole skarpy, na której kończył się las Kraju Ognia. W dole, na suchej płaszczyźnie spękanej ziemi Kraju Ziemi ktoś się czaił. Niemniej, owy ktoś wyciszył swoją chakrę bardzo niedbale, przez co łatwo było go zlokalizować. Odbiór był jednak niejednoznaczny. Ciężko było z całą pewnością stwierdzić, ilu potencjalnych przeciwników shinobi Liścia mogli się spodziewać. Pięciu? Dziesięciu?
Ninja porozumiewali się bez słów. Wszyscy z miejsca przygotowali się do potencjalnej walki, która mogła wywiązać się w najbliższym czasie. Wyciszyli swoją własną obecność i ostrożnie zakradli się do ostatniej ściany zieleni, która oddzielała ich od spadzistej i stromej skarpy. Ukryli się pomiędzy rozczapierzonymi ramionami krzaków, aby obserwować wroga. Musieli zebrać informacje. Istotnym było, ilu shinobi Skały kręciło się w pobliżu granicy z Krajem Ognia i przede wszystkim, jakie były ich intencje. W miarę możliwości grupa miała się także dowiedzieć o specjalizacjach wrogów, ich mocnych oraz słabych stronach, a także upewnić się czy Skała jedynie wzmocniła patrole przygraniczne, czy też szykowała się do czegoś poważniejszego…
Każdy miał swoje własne wyobrażenia na temat tego, co mogło ich czekać w miejscu docelowym, jednak absolutnie nikt nie spodziewał się tego, co ujrzeli. Albowiem w na przesuszonym płaskowyżu bez ani jednej zielonej nitki trawy stacjonował regularny oddział wojska Kraju Ziemi. Fakt, iż żołnierze zdążyli już rozstawić namioty i rozpalić ogniska dowodził tego, iż bezsprzecznie założyli tutaj obozowisko. Zamierzali zostać tutaj na dłużej.
W okolicy skarpy kilku ninja kopało okopy przy pomocy technik wykorzystujących żywioł ziemi. Obie grupy z Konoha zamarły w bezruchu i niedowierzaniu. Kraj Ziemi ewidentnie szykował się do wojny. Kolejnej. Mało im było jeszcze trupów? Mało przelanej krwi? Najwyraźniej zamierzali napoić spękaną ziemię swojego kraju krwią – nie tylko swoich przeciwników, ale i swoją własną. Bo w końcu przy każdym konflikcie ofiary były nieuniknione po obu stronach, prawda? Wyglądało na to, że w ostatnim czasie Skała stała się nawet bardziej krwiożercza niż Wioska Ukrytej Mgły.
Wtem dosłownie znikąd nadleciał pojedynczy kunai. Broń przecięła misterną siatkę utkaną z cienkich stalowych linek. Shinobi Liścia rzucili się do odwrotu, kiedy grunt zaczął walić im się pod nogami, gdyż żyłka łączyła ze sobą całą sieć wybuchających notek. Nie było mowy o tym, aby którekolwiek z nich uruchomiło pułapkę zastawioną przez wroga z własnej winy. Najwyraźniej przeciwnicy musieli już ich zlokalizować pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności.
„Szybko się zorientowali.” – przeszło przez myśl brunetowi. – „Za szybko…”.
Chłopak zastanawiał się czy ninja ze Skały wiedzieli o nich już wcześniej. Przecież w żaden sposób się nie zdradzili, a jednak już zostali tak gromko powitani. Całkiem możliwe, że Ziemia patrolowała przygraniczne tereny nie tylko po swojej stronie. Może zauważyli ich, kiedy ci byli w drodze? A może to osoba, którą Ochida prawdopodobnie błędnie ochrzciła imieniem Jin, doniosła wrogowi o ich obecności, przez co ten przygotował się zawczasu, wiedząc, że interwencja Konohy będzie tylko kwestią czasu? Może puszczenie go wolno było dużo gorszym pomysłem niż długowłosy mógłby początkowo przypuszczać…
Teraz nie było jednak czasu na gdybanie. Co się stało, to się nie odstanie. Trzeba było działać.
Oddział zwiadowczy Liścia rzucił się do odwrotu. Pogoń niezwłocznie ruszyła za nimi. Yorimoto cisnął kilkoma shurikenami w przeciwników, jednak ci zręcznie uniknęli ich. Jeden z nieprzyjaciół dopadł ninję z grupy Itachiego. Shinobi natarli na siebie w biegu, przeskakując po grubych gałęziach drzew. Rozniósł się pierwszy szczęk metalu.
Kolejny z przeciwników próbował trafić uciekającą drużynę Daichi kunaiami. Najwidoczniej słabo jednak wychodziło mu celowanie, gdyż zazwyczaj jego pociski mijały jego cele o dobre kilka lub kilkanaście centymetrów. Shinobi poniewczasie zorientowali się, że nie był to jednak znowu aż tak prozaiczny atak, a kunaie nie były wycelowane bezpośrednio w nich. Bronie posłużyły mu jedynie do rozpięcia cienkiej, stalowej linki, która teraz tworzyła gęstą, pajęczą sieć. Pułapka ograniczała ruchy grupy jasnowłosej i sprawiała, że ci musieli być ostrożniejsi, musieli dokładnie przemyśleć każdy krok i upewnić się, że żadne z nich nie nadepnęło na rozpiętą żyłkę.
W pośpiechu jednak komuś musiała powinąć się noga, przez co napięta linka uruchomiła zasadzkę. Ze wschodniej strony właśnie nacierał na nich ogromny pień ściętego drzewa. Widoczna jedynie pod pewnym kątem sieć, która pobłyskiwała delikatnie w promieniach słonecznych, nie pozwalała im na momentalną ucieczkę. Pułapka sama w sobie była boleśnie banalna, a w normalnych warunkach nawet dziecko mogłoby jej uniknąć – normalne warunki nie obejmowały jednak rozpiętej wszędzie dookoła żyłki, która mogła zwolnić następne kłody. Nie mogli przebić się także siłą, gdyż doskonale wiedzieli, że mogliby w ten sposób się pokaleczyć. Stalowa linka była podstawowym narzędziem shinobi i potrafiła być piekielnie przydatna i niebezpieczna. Dzięki niej nie tylko można było pokonywać niemal pionowe ściany skalne czy szczeliny lub wąwozy, ale przy odrobinie pomyślunku i umiejętnym zastosowaniu można było używać jej również jako broni. Napięta żyłka mogła poszatkować ciało nieszczęśnika lub posłużyć za prowizoryczny bat.
W takim wypadku dziewczynie przychodziło do głowy jedynie jedno rozwiązanie. Zielonooka ostrożnie sięgnęła po katanę i obnażyła jej ostrze. Zaparła się, przygotowując się na nacierającą przeszkodę. W chwili, kiedy pień był już naprawdę blisko zamienienia jej jedynie w mokrą plamę, uwolniła skumulowany ładunek elektryczny, który przepłynął przez miecz. Ostrze zatopiło się w przeszkodzie z ogłuszającym, wysokim piskiem błyskawicy, ale weszło w nie gładko. Posypał się deszcz drzazg. Kunoichi zwlekała z uwolnieniem ładunku niemal do ostatniej chwili, żeby ten nie przepłynął również przez metalową linkę, przysmażając przy tym jej towarzyszy.
Dwie, niemal idealnie równo przecięte, osmalone i dymiące części kłody opadły z hukiem na ściółkę Leśnią, wprawiając przy tym podłoże w drganie.
- Wycofać się! – zakrzyknęła do swoich podwładnych.
Ninja ponownie ruszyli z miejsca. Całe szczęście nie zostało im już wiele drogi do pokonania w splątanej siatce stalowej żyłki. Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy w końcu udało im się z niej wyplątać.
Spotkali się z grupą Uchihy na niewielkiej polanie. Z niezadowoleniem odnotowali, że pogoń zmusiła ich do zatoczenia koła, przez co niemal wrócili do punktu wyjścia – a więc do miejsca, z którego próbowali uciec. Najwyraźniej żołnierze Kraju Ziemi próbowali zepchnąć ich do miejsca, gdzie było ich najwięcej. Mogli być pewni wygranej dzięki miażdżącej przewadze liczebnej.
Dwóch shinobi Skały wyszło z zielonej ściany lasu i ruszyło wprost na patrol zwiadowczy z Konoha. Daichi nie zdążyła nawet wydać polecenia, kiedy obaj mężczyźni niespodziewanie padli na trawę niczym rażeni piorunem. Zdziwiona spojrzała na bruneta, którego oczy lśniły krwistą czerwienią sharingana.
- Genjutsu – bardziej stwierdziła niż zapytała.
Chłopak przytaknął jej skinieniem głowy.
- Nie będzie trwało długo – zaznaczył.
Zrozumiałym było, że ten nie chciał tracić zbyt wiele chakry na tworzenie iluzji na zaledwie dla dwóch przeciwników. W końcu w dole skarpy czekały na nich tuziny tuzinów podobnych.
Ochida wykonała sekwencję pieczęci i położyła dłoń płaskiem na ziemi. Spod jej palców rozrosły się czarne znaki pieczęci. Klan Ochida, podobnie jak i Uzumaki, lubował się bardziej w walce opartej na przywołaniach, pieczętowaniu i obkładaniu przekleństwami niżby na stosowaniu ninjutsu. Jasnowłosa czuła się całkiem mocna w tajutsu, jednak ataki specjalne i genjutsu zazwyczaj zostawiała długowłosemu.
Pieczęć utworzyła piramidalną barierę, która pozwalała na to, aby obserwować otoczenie z wewnątrz, ale z zewnątrz była nieprzezroczysta, a właściwie to lśniąca i oślepiająca niczym aluminium. Jedna z trójkątnych ścian bariery zadrżała, kiedy ktoś cisnął w nią kunaiem. Broń została zahamowana. Przeszkoda zadziałała niczym żel balistyczny, jednak pozwoliła przejść ostrzu na wylot. To jednak spadło na chronioną powierzchnię powoli i bezwładnie, a więc nie było możliwości, żeby kunai mógł zranić kogoś, kto znajdował się wewnątrz bariery. To był jeden z jej atutów. Bariera nie tylko broniła osobę, która znajdywała się w środku, ale pozwalała także na kolekcjonowanie broni, która została skierowana przeciwko niej.
Kolejny z wrogów potraktował barierę jedną z technik żywiołu ziemi, jednak jej ściana tylko zadrżała niczym galareta. Atak nie dosiągł shinobi Liścia ani nie naruszył struktury, która ich broniła. W czasie, kiedy ich przeciwnicy próbowali sforsować ich chwilową twierdzę, ninja z Konohy musieli się naradzić i opracować plan działania.
- Jest ich zbyt wielu. Nie damy im rady. Przecież to cholerna, regularna armia, a my jesteśmy tylko patrolem zwiadowczym! – podniósł głos ktoś z grupy Uchihy.
- Jesteśmy jak szczury na tonącym statku, otoczeni ze wszystkich stron… - mruknął Yorimoto, który w tej chwili wydawał się być aż niepoprawnie opanowany, niemalże znudzony w porównaniu do niższego mężczyzny.
- Musimy powiadomić Piątą! – krzyknął ktoś inny.
- Wyślijmy posłańca!
- Ja mogę przywołać…
- Nie – ucięła Ochida. – Żadnych technik przywołania – zaoponowała ostro. – W oddziałach Skały z pewnością znajdują się ninja tropiący. Ci szybko zlokalizują gońca i zajmą się nim, aby możliwie opóźnić działania ze strony nieświadomej zagrożenia wioski. Zauważą zmianę przepływu chakry – wyjaśniła.
- Zatem posłańcem musi być człowiek – stwierdził Itachi.
- W takim razie… kto to będzie? – zapytała zmrożona strachem kunoichi z grupy bruneta.
- Ktoś, kto potrafiłby przeżyć z nas wszystkich najdłużej… - podsunął szatyn.
- Pytanie: „Kto powinien przeżyć?” jest niewłaściwie skonstruowane – parsknęła Daichi. – Wszyscy chcemy żyć. To oczywiste. Właściwie pytanie powinno brzmieć: „Kto pójdzie na śmierć?”? – rozłożyła ręce w bezradnym geście. – Niemniej, nie jest powiedziane, że tylko jedno z nas może ujść żywcem.
- Co przez to rozumiesz? – dociekał Yorimoto.
- Odwrócenie uwagi – wciął się Uchiha. – To może wypalić – skinął z uznaniem głową jasnowłosej. – Przynęta pojawiłaby się w miejscu oddalonym od tego, gdzie znajdywałaby się reszta grupy. Jednocześnie oddalałaby się także w kierunku zupełnie przeciwnym do tego, w którym skierowaliby się pozostali. W ten sposób przynęta mogłaby kupić reszcie trochę czasu.
- Może to i jakoś trzyma się kupy, a prawdopodobnie jest to nawet najlepszy plan, na jaki możemy porwać się w naszej opłakanej sytuacji, ale nie zmienia to faktu, że nie wybraliśmy jeszcze ochotnika, który zechciałby zostać przynętą – wytknął mu Yorimoto.
Przez chwilę wśród shinobi Liścia panowała cisza.
- Ja pójdę – Daichi wstała z kucek i przeciągnęła się, wsłuchując się w trzask własnych kości.
- Ale Ochida-san…
- Jestem dowódcą waszej grupy – odezwała się poważnie – i jestem za was odpowiedzialna. Mam prawo wam rozkazywać, ale nie mogę oczekiwać, żebyście na moją komendę oddali życie – poprawiła poły ubrania. Zdawała się być przy tym zupełnie niewzruszona. – Poza tym, skoro jesteśmy na tonącym statku, jak to wspaniale ujął Yorimoto, to kapitan ratuje się jako ostatni – powlokła spokojnym, zimnym spojrzeniem zielonych oczu po zdziwionych ninja. Widać nie spodziewali się takiego oddania po kimś z rodu Ochida.
To nie tak, że chciała tu umierać. Życie w ostatnim czasie mocno dawało jej w kość, ale to nie oznaczało, że chciała je już zakończyć. Wszak wciąż miała wiele do zrobienia. Nadchodząca walka nie zapowiadała się różowo, ale zielonooka nie zamierzała nie dać sobie choćby cienia szansy. Nie miała ochoty umierać. Nieprędko jej jeszcze było do przejścia na drugą stronę Krainy Uśmiechu. Planowała zaatakować z zaskoczenia i przeciągać walkę, dopóki reszta nie oddali się na bezpieczną odległość. Nie była jednak na tyle naiwna, żeby myśleć, że uda jej się zachować przewagę ataku z zaskoczenia na długo. Z pewnością shinobi Skały szybko zmuszą ją do otwartej walki. W tej chwili nie pozostanie jej już nic innego, jak pokładać nadzieje, że jej grupa będzie już wystarczająco daleko i nie napotkała się na żaden inny oddział wojska Kraju Ziemi. Zamierzała zastosować kilka pułapek o szerokiej skali rażenia, żeby pozbyć się jak najwięcej przeciwników, a następnie podstępem umknąć im i ruszyć okrężną drogą do Wioski, aby następnie na końcu dołączyć do swoich sprzymierzeńców.
Kiedy ona już obmyślała plan działania, długowłosy wstał. Ochida spiorunowała go karcącym i zarazem zdziwionym spojrzeniem.
- Nie zapominaj, że ja też jestem dowódcą drużyny – oświadczył. – Jeśli tak przedstawiasz sytuację, to nasz statek ma dwóch kapitanów.
- A co z twoim klanem? – syknęła.
- Mój klan ma się całkiem nieźle, dziękuję – uśmiechnął się drwiąco. – I zapewniam, że zamierzam utrzymać taki stan rzeczy – dodał, szczerząc się półgębkiem. – A ty co, Ochida, już zdążyłaś się pożegnać z naszym wspaniałym padołem łez? – zapytał zaczepnie.
Wtem Yorimoto wybuchnął gromkim śmiechem. Wszyscy popatrzyli na niego zmieszani. Koniec końców w ich obecnym położeniu nie było nic, co choćby mogło z grubsza uchodzić za zabawne.
- No właśnie, zdaje się, że chyba wszyscy zapomnieliśmy, kim jesteśmy i z kim tu jesteśmy – pokręcił z niedowierzaniem głową. – Mamy tu dwie najsilniejsze osoby z dwóch najsilniejszych klanów Konohy – wskazał na mierzącą się morderczymi spojrzeniami dwójkę. – No i nieskromnie mówiąc, mamy też tu mnie – wskazał na siebie kciukiem. – Całkiem niebanalnie utalentowanego jōnina – uśmiechnął się z zadowoleniem. – W takim razie ja też idę! Pokażemy tym suczysynom prawdziwą siłę…!
- Nigdzie nie idziesz – ucięła jasnowłosa.
- Sam o tym zadecyduję! – zbulwersował się szatyn. – Umrzeć na polu walki to zaszczyt dla prawdziwego shinobi!
- Jasne, ale wierz mi, jeszcze zdążysz umrzeć – parsknęła dziewczyna. – Nikt z nas nie jest wieczny – wzruszyła ramionami. – Tymczasem jednak zaniesiesz zwój z informacjami do Hokage – wskazała na Uchihę, który przyklęknął na jedno kolano i właśnie kończył pisać sprawozdanie na rozłożonym na ziemi zwoju. – Jesteś z nas najszybszy, więc najlepiej nadajesz się na posłańca – zawyrokowała, a jej wyraz twarzy świadczył o tym, że od jej decyzji nie było odwołania.
- Czy oni porozumiewają się telepatycznie? – mruknęła szeptem kunoichi z grupy Itachiego do stojącego koło niej towarzysza, wskazując brodą na dwójkę dowódców.
- To nie telepatia tylko wynik długoletniej znajomości – wtrącił brunet, nie przerywając wykonywanego zadania. Znajdywał się on jednak w takiej odległości, iż nie powinien być w stanie dosłyszeć, o czym jego podwładni rozmawiają, toteż ci zdziwili się nie na żarty.
- W takim razie plan przedstawia się następująco… - zaczęła Daichi.

***

Długowłosy podszedł tak blisko stacjonujących na otwartej przestrzeni oddziałów Skały, jak tylko było to możliwe. Tłumienie całej chakry do niemal zerowego poziomu było trudnym zadaniem, jednak póki co wychodziło mu to z całkiem niezłym rezultatem, gdyż ninja sensoryczni wciąż go nie zauważyli.
Wyciągnął zza pazuchy trzy bomby dymne i cisnął je prosto w kopcące się palenisko pod polową garkuchnią. Bomby zamiast w tradycyjny sposób zacząć uwalniać gęsty, ciemny dym z cichym sykiem, eksplodowały potężną chmurą nieprzebytych oparów, sadzy, popiołu i żaru. Potężny gar wyleciał w powietrze na dobre kilka metrów i zdawało się, że przygniótł jakiegoś nieszczęśnika, o czym świadczyło żałosne jęknięcie. Zawartość sagana rozlała się, przez co shinobi nie widząc, dokąd zmierzają ani po czym stąpają, ślizgali się ćwiartkach gotowanego mięsa i resztkach zupy, wpadali na siebie nawzajem i obijali się o siebie wzajemnie. Ci, którym udało się pozostać nogach po eksplozji, tratowali tych, którzy poślizgnęli się lub zostali powaleni siłą wybuchu. W szeregach Skały zapanował istny chaos i dezorientacja.
Uchiha był w szoku, że tak prosty atak z zaskoczenia okazał się skuteczny. Co więcej nie przypuszczał, że związki chemiczne, które wchodziły w skład bomby dymnej mogą tak gwałtownie reagować w zetknięciu z ogniem. Zastanawiał się, skąd Ochida mogła o tym wiedzieć…
Sięgnął po dwa fūma-shurikeny, które jak do tej pory nosił przytroczone do pleców. Cisnął je jeden po drugim w ciemną chmurę dymu. Po wrzaskach i głuchych odgłosach uderzających ciał o ziemię mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie chybił.

***

Ukryta w koronie drzewa zielonooka obserwowała zamieszanie, które wywołał brunet. Musiała przyznać, że całkiem nieźle się spisał. W takim wypadku nie mogła pozostać gorsza od niego.
Dała umówiony znak towarzyszącemu jej shinobi. Użytkownik wiatru wzniecił delikatny podmuch, który nie był w stanie rozwiać gęstych oparów, ale za to stłukł stojącą na jednej ze skrzyń lampę naftową. Kunoichi pstryknęła palcami, generując iskrę, która była przyczyną pożaru. Ogień szybko zajął kałużę nafty, a następnie także stojący nieopodal namiot. Ludzie wybiegli z niego z krzykiem. Płomienie z radosnym trzaskiem pożerały kolejne połacie materiału i zawartość trawionego namiotu. Zapach palonego mięsa i warzyw utwierdził jasnowłosą w przekonaniu, iż musiało być to miejsce, gdzie ninja Skały składowali racje żywnościowe. Niemniej, ciekawie zrobiło się dopiero w momencie, kiedy ogień zajął drugi, stojący nieopodal namiot. Kiedy to się stało, nagle rozległ się ogłuszający huk, a chwilę potem namiot zaczął strzelać ogniem i metalowymi odłamkami niczym ożywiony czołg lub dziwaczny, pokraczny smok. Widać tam z kolei składowali broń…
Użytkownicy wody biegali w tą i z powrotem starając się ugasić pożar, podczas gdy użytkownicy wiatru starali się rozwiać gęstą, czarną chmurę, która jakby zawisła w jednym miejscu i ani było jej myśleć ruszyć się stamtąd. Niemniej, jedni przeszkadzali drugim. Użytkownicy żywiołu wiatru nieopacznie kierowali strumienie powietrza w stronę płomieni, tym samym wzniecając je. Użytkownicy żywiołu wody zalewali własnych sprzymierzeńców. W powietrzu unosił się swąd spalenizny, zapach krwi i przekleństwa wykrzykiwane oburzonymi tonami. Dowódcy poszczególnych jednostek wydawali sprzeczne ze sobą rozkazy, co tylko dodatkowo pogarszało nieustanie rosnący w siłę harmider.
Kto by przypuszczał, że pójdzie tak łatwo?
Daichi jednak nie popadała przedwcześnie w samozachwyt. Widziała, że nie był to jeszcze czas na radość i triumfalne okrzyki. Musiała przyznać, że początek wyszedł im wręcz koncertowo, ale najtrudniejsze dopiero przed nimi. Zdobyli przewagę nad wrogiem, jednak teraz musieli ją jeszcze utrzymać, a potem nagle rozmyć się w powietrzu i jak najszybciej niezauważeni znaleźć się jak najdalej od pola walki.
Tak, jeszcze całkiem sporo roboty przed nimi…

***

Yorimoto obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć wykwitającą ponad poziomem lasu czarną plamę na horyzoncie. Na ten widok uśmiechnął się do siebie nikle pod nosem.
- Zdaje się, że narobili tam niezłego bałaganu – odezwał się do jednego z dwóch towarzyszących mu w ramach ochrony shinobi. Ninja przytaknął. – Oby dalej też poszło im tak dobrze…
Nie podobało mu się, że musiał opuścić przyjaciół. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, jak ważne przypadło mu zadanie, jednak niezmiennie wciąż martwił się o to czy reszta sobie poradzi. Jeśli nie wrócą żywi, z pewnością nie wybaczy sobie tego do końca życia.
Nie podobało mu się także to, że na polu bitwy została Ochida. Owszem, wiedział, że nie była ona byle jaką kunoichi i z pewnością da z siebie wszystko, jednak on po prostu się martwił.
Zamartwiał jak cholera.
Bo nawet lubił tą pyskatą dziewuchę.
W przeszłości, kiedy oboje byli jeszcze uczniami w akademii, szalał na jej punkcie. Niestety, w owym czasie nie był jeszcze nikim, na kogo ona mogłaby zwrócić uwagę. Wściekał się wtedy na Uchihę za to, że zielonooka nie widziała poza nim świata – oczywiście w zupełnie innym sensie niż reszta żeńskiej populacji wioski. Ona bynajmniej nie chciała z nim randkować, ale zmierzyć się i przezwyciężyć. Była tak zajęta swoją obsesją na punkcie Itachiego, że nie potrafiła dostrzec tego, iż ktoś się nią interesował. To zawsze go bolało, jednak nigdy nie odezwał się na ten temat ani słowem – głównie dlatego, że w latach młodości brakowało mu odwagi, żeby zbliżyć się do tej wiecznie wymachującej pięściami dziewczyny. Właściwie, jakby się tak zastanowić, Daichi była dość mało dziewczęca. Wielu chłopców przezywało ją lub naśmiewało się z niej z tego powodu, jednak ich śmiechy szybko się kończyły, kiedy dziewczyna niemal powybijała im zęby. Po tylu latach ignorowania czuł się odtrącony i żywił nieco urazy do Ochidy, jednak koniec końców wciąż jednak ją lubił. Możliwe, że jakieś stare uczucie nie zostało w nim do końca pogrzebane.
- Liczę na ciebie… - mruknął, ostatni raz oglądając się w stronę ciemnej chmury.
W gruncie rzeczy chciałby mieć jeszcze okazję, żeby kiedyś się z nią umówić…

***

Obróciła się wokół własnej osi i cięła przez plecy przeciwnika, który krzyknął krótko i zwalił się ciężko na ziemię. Gorąca, lśniąca struga krwi zbroczyła jej ubranie i twarz. Wyszarpnęła ostrze z ciała i cięła drugiego przez gardło. Shinobi zacharczał, w rozpaczliwym geście jeszcze uniósł ręce do rozpłatanej szyi, by zaraz potem paść koło swojego sprzymierzeńca. Jasnowłosa otarła rękawem twarz z potu i posoki, która trysnęła z rany nacierającego na nią ninja.
Ciężko było balansować na trupach, które nie zaścielały podłoża równomiernie. Potykała się o wystające łokcie i kolana, stopy czasami ześlizgiwały się z pleców i klatek piersiowych lądując w szczelinach między ramionami i korpusami poległych. Siekła wszystkich, którzy zbliżyli się tylko na odległość ostrza miecza, jednak z czasem traciła siły. Ramiona tłukły coraz wolniej, a ciosy nie były już tak silne jak na samym początku. Czuła jak w ustach wręcz gotuje jej się lepka, zbrylona ślina wraz ze skrzepami krwi. Rana na żebrach strasznie jej dokuczała, szczególnie przy gwałtowniejszych zwrotach. Przeszyte udo krwawiło mocno i ograniczało ruchy, przez co mogła już wyprowadzać kopnięcia tylko prawą nogą. Mięśnie drgały ze zmęczenia. Nogi słaniały się, przez co kiedy odskoczyła od kolejnego napastnika, niemal wylądowała na kolanach, gdyż te same się pod nią ugięły. Dłonie paliły. Szorstka rękojeść miecza zdarła skórę na jej wewnętrznej stronie lewej dłoni. Palce zdawały się już zastygnąć w jednej pozycji, przez co nie mogła nimi poruszyć. Pot zalewał jej oczy. Włosy zasłaniały widoczność, przyklejały się do mokrego czoła i karku. Dyszała coraz ciężej, ledwo łapiąc oddech.
Niedobrze.
W ostatniej chwili uskoczyła przed wrogiem, który dopadł ją od tyłu. Stalowe ostrze zdążyło zasmakować jej krwi przecinając materiał ubrania na ramieniu oraz delikatną skórę. Zaklęła pod nosem. Traciła refleks.
„Jeszcze trochę!” – próbowała przekonać samą siebie, jednak kolejni shinobi Skały pojawiali się jakby znikąd i przybywało ich coraz więcej i więcej. Na miejsce jednego pokonanego przychodziło dziesięciu następnych. Zza wzgórza ciągnął następny oddział wsparcia.
Ta bitwa zdecydowanie nie należała do łatwych…

***

Otoczył się kręgiem płomieni, żeby dać sobie chwilę na odpoczynek. Wrogowie wrzasnęli przeraźliwie. W powietrzu unosił się swąd zwęglonej skóry i palonych włosów. Od fetoru zrobiło mu się niedobrze. Ogień na moment pozwalał odizolować się od napastników, ale temperatura, jaką ze sobą niósł, była nie do zniesienia. Itachi charczał ciężko, ledwo łapiąc oddech. Zdawało mu się, że miał tak sucho w gardle jak jeszcze nigdy przedtem. Pot perlił się na całej jego twarzy, która oprócz bryzgów krwi nieprzyjaciół, nosiła ślady także jego własnej. Wydawało mu się, że ma złamany nos, bo ledwo mógł oddychać, a w dodatku usta wciąż zalewała mu świeża porcja szkarłatu.
Zazwyczaj nienagannie, nisko związane na karku włosy teraz były w nieładzie. Czerwony rzemyk, który trzymał je w ryzach zniknął gdzieś w chaosie walki, przez co długie kosmyki swobodnie bujały się na jego plecach. Uchiha oparł się dłońmi o własne uda, spazmatycznie łapiąc powietrze w płuca. Wciąż miał jeszcze zapas chakry, ale nie wiedział jak długo walka mogła się przeciągać, więc nie zamierzał go bezpodstawnie marnować. Poza tym niewykluczone było, iż to właśnie ten zapas mógł okazać się kluczową przepustką do wydostania się z pierścienia bitwy, kiedy Yorimoto i jego dwaj ochroniarze będą już poza zasięgiem wojowników z Kraju Ziemi.
Po uderzeniu plecami w skalną ścianę coś rzęziło mu w płucach. Ponad to prawa kostka mocno spuchła i bolała jak jasna cholera, co naprowadzało go na myśl, iż była skręcona lub, co gorsza, złamana. Powoli kończył mu się zapas broni. Zostało mu zaledwie kilka kunaiów i kilkanaście shurikenów. Jeśli tak dalej pójdzie będzie musiał przerzucić się na walkę wręcz, co jednak nie było zbyt rozsądnym rozwiązaniem biorąc pod uwagę jego stan.  Mógł posiłkować się jeszcze ninjutsu lub genjutsu, jednak z rozwagą. Musiał dokładnie monitorować ilość zużywanej chakry. Opcjonalnie pozostawał mu także miecz tantō, jednak ten miał krótki zasięg, toteż nadawał się lepiej do dobijania przeciwników niżby jako główne narzędzie obronne.

„Już niedługo…” – próbował pocieszyć sam siebie.

piątek, 4 listopada 2016

Rozdział II

ROZDZIAŁ II

Dziwnie było znów wyruszyć na misję po tak długiej przerwie. Ochida odzwyczaiła się już nawyku chronienia kogokolwiek innego niż siebie samej. Poczucie odpowiedzialności za towarzyszy sprawiało, że stała się w jakiś niezrozumiały sposób podenerwowana. Przez ostatnie lata martwiła się jedynie o swoje własne potrzeby. Zaczęła zastanawiać się czy nie stała się przez to przypadkiem zbyt arogancka, aby objąć zwierzchnictwo nad grupą, a co dopiero nad całym klanem. W gruncie rzeczy nigdy nie widziała samej siebie w roli człowieka przewodzącego tłumom. Zdecydowanie bardziej wolała wykonywać cudze rozkazy, gdyż dzięki temu zawsze mogła wytłumaczyć się, iż błąd popełnił ktoś inny. Ona przecież wykonywała tylko swój obowiązek jak ninja – jak ninja-robot bez chwili pomyślunku.
Potrząsnęła głową, odganiając się od nieprzyjemnych myśli. Wyrwała się z ich wiru dzięki ciemnym oczom Itachiego, który wbił w nią zainteresowane spojrzenie.
Zastanowiła się przez moment czy brunet mógł mieć podobne do niej problemy w domu. Czy jego również nie szanowano jako głowy rodziny ze względu na młody wiek? Chociaż jakby nie patrzeć, nawet pomimo tego młodego wieku, on przecież był geniuszem Konohy, o którym zapewne słyszała już większa część świata shinobi. Kto by nie chciał, aby o interesy jego klanu dbał prawdziwy geniusz? Ponad to był mężczyzną. Nie, on z pewnością znajdywał się w dużo lepszej sytuacji. Wszak był najstarszym synem Fugaku. Od dziecka przygotowywany był do tego, aby kiedyś przejąć miejsce i tytuł ojca. Wszyscy spodziewali się takiej kolei rzeczy. Nie było to dla nich żadne zaskoczenie. Ot po prostu los podążał wedle wcześniej obmyślonego planu. U nich wszystko szło jak po maśle.
Jasnowłosa westchnęła. Z jednej strony cieszyła się na tę misję, gdyż przypominały jej się stare, dobre czasy. Poza tym miała teraz chwilę dla siebie. Mogła uciec na moment od spraw klanu i wszystkich tych nieprzyjemności wiążących się z nimi. Z drugiej strony jednak obawiała się, co zastanie po swoim powrocie. Martwiła się, że w jej rodzinnym domu w czasie jej nieobecności mogło rozpętać się jeszcze gorsze niż dotychczas piekło.
- Więc gdzie byłaś przez te wszystkie lata? – dopytywali shinobi wchodzący w skład obu grup. Sam brunet nie odzywał się, jednak słuchał uważnie.
- Ojciec stwierdził, że potrzebuję innej formy treningu, więc trochę podróżowałam – mruknęła niechętnie, widząc, że natręci nie dadzą jej spokoju, jeśli w końcu nie odpowie na zadane pytania.
- Gdzie dokładnie byłaś?
- Opowiedz nam ze szczegółami!
- Tu i tam… - Daichi przewróciła oczyma. – To długa historia…
- A my mamy wiele czasu na jej wysłuchanie!
To było coś zadziwiającego. Nawet po tak znacznym upływie czasu jej starzy przyjaciele niezmiennie się o nią troszczyli. Interesowali się jej losami, mimo iż w gruncie rzeczy pewnego dnia po prostu zdezerterowała. Zniknęła, nikomu nic przy tym nie mówiąc. Powinni przestać przejmować się jej losem. Zapomnieć o domniemanym zdrajcy lub uciekinierze. Powinni… ale tego nie zrobili. Cóż, ciężko było ukryć, że w jakiś sposób cieszył ją ten fakt. Ich zainteresowanie sprawiało, że mimowolny, delikatny uśmiech sam cisnął jej się na usta. Miło było usłyszeć, że nie stała się wszystkim obojętna. Nawet we własnym domu nikt się tak nią nie przejmował, nikt nie wypytywał o podróż i jej rezultaty. Cały klan Ochida po prostu w ciszy przystał na wieść o powrocie jedynego dziecka ich lidera – podobnie też jak to zrobił na wieść o jego wcześniejszym zniknięciu. Jedyny Keizo próbował wywiedzieć się czegoś więcej, ale teraz zabrakło nawet jego.
- Podróżowałam po różnych krajach i ukrytych wioskach, żeby poznać tamtejszych ludzi, ich obyczaje i w miarę możliwości nawet ich techniki – wyjaśniła zdawkowo.
- Naprawdę? Coś niesamowitego!
- Jak daleko udało ci się dotrzeć?
- Przeszłam większą część kontynentu – przyznała bez kłamstwa. – Od pustynnego Kraju Wiatru po mroźną Krainę Śniegu – uściśliła.
- Kto cię szkolił? Kto cię utrzymywał?
- Wszyscy i nikt – zielonooka wzruszyła ramionami. – Czasem shinobi z obcych wiosek pokazywali mi jakieś techniki, kiedy powoływałam się na ich znajomość lub zaciągnięte długi u mojego ojca. Niekiedy obserwowałam tylko treningi, a jeszcze innym razem jakiś drobny złodziejaszek czy krętacz pokazał mi jakąś sztuczkę w zamian za drobną pomoc – rozłożyła ręce. – Żeby zdobyć pieniądze chwytałam się jakiś dorywczych zadań. Używając znanych mi technik pomagałam budować domy, łapałam przestępców czy sprzątałam w karczmach – ciągnęła. – Czasem ojciec przysyłał mi jakieś pieniądze za pomocą chowańców.
- I tak po prostu puścił cię w drogę bez żadnego sprzeciwu?
- Nie puścił, on kazał mi ruszyć w drogę – dziewczyna dotknęła opuszkami palców rękojeści miecza, jedynej pamiątki, jaka pozostała jej po zmarłym rodzicu. – Twierdził, że dzięki temu wiele się nauczę; nie tylko technik, ale także zacznę rozumieć innych ludzi. Nie wiem czy miał do końca rację, ale w pewnych aspektach z pewnością się nie mylił.
- Więc kazał ci tułać się po świecie w gruncie rzeczy bez pieniędzy i żadnej opieki?!
- To nie tak, że nie dbał o mnie – pokręciła głową. – Zawsze miałam przy sobie jednego z jego chowańców, białego wilka imieniem Goro. Ten zawsze informował ojca o moich poczynaniach, stanie zdrowia i miejscu, w którym się zatrzymałam – sprostowała. – Ojciec zawsze wiedział, gdzie byłam i co się ze mną działo. Co więcej, Goro często pomagał mi w walce. Jeśli zrobiłoby się naprawdę gorąco, mógł też zawsze wezwać mojego ojca na pomoc przez przywołanie wsteczne – powróciła myślami do wspomnień. – Ponad to, dzięki tej wyprawie i długim czasie, jaki razem spędziliśmy, Goro przekonał się do mnie. Wilki są bardzo kapryśne i nawet po przypieczętowaniu zwoju nie zawsze ochoczo służą temu, kto je przywołał. Muszą bardzo dobrze poznać człowieka i zaufać mu, aby zdecydować się wykonywać jego polecenia. No i poza tym ojciec czasem pojawiał się na mniej drodze osobiście. Ukrywał się i obserwował mnie z ukrycia, ale to zapewne dlatego, że chciał, abym myślała, że jestem zdana na siebie i sama muszę sobie radzić. Pewnie nie chciał, żebym pomyślała, że to zwykła wycieczka pod jego okiem. Chciał nauczyć mnie w ten sposób odpowiedzialności i samodzielności.
- Stójcie – odezwał się nagle Itachi. – Myślę, że to dobre miejsce na założenie obozowiska – oświadczył.
Daichi rozejrzała się. W istocie, miejsce to wyglądało na zachęcająco do zrobienia sobie tu krótkiego postoju lub nawet przenocowania. Niewielka grota nie była zamieszkała przez nietoperze czy inne zwierzęta, a przed nią na kamiennej półce pysznił się wypalony ślad po ognisku. Oba te fakty świadczyły o tym, iż zapewne dość często zatrzymywali się tu ludzie. W pobliżu mieścił się mały strumyk. Potok dalej spływał w dół góry, gdzie następnie przeradzał się w niewielki staw. Bystra woda była zimna i czysta, zdatna do picia.
- Jeszcze się kopci – zauważył jeden z shinobi Liścia, pochylając się nad wciąż niewygasłym paleniskiem obłożonym otoczakami przyniesionymi znad zbiornika wodnego.
- To znaczy, że ktoś odszedł stąd dopiero niedawno. Kto rusza w drogę, kiedy zbliża się noc?
- Może ten ktoś jeszcze nie odszedł…
Ninja rozejrzeli się. Uchiha użył swojego sharingana, jednak nie udało mu się zauważyć żadnego ruchu czy śladu wciąż obecnych, ukrywających się podróżników. Okolica była cicha i spokojna. Wszystko wskazywało na to, iż byli tu sami.

***

Ochida drzemała oparta plecami o ścianę groty. Usiadła niedaleko wyjścia z jaskini, opierając się o własny miecz. Spała płytko, wciąż pozostając czujną i gotową, aby w razie potrzeby natychmiast zerwać się z miejsca, mimo iż już nie była na warcie. Rolę wartownika pełnił teraz brunet.
Wyczuła, że coś jest nie tak. Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się po wszechobecnej ciemności. Nie miała tak dobrego wzorku jak członkowie klanu Uchiha, ale musiała sobie radzić. Nasłuchiwała, nie ruszając się z miejsca. Oddychała głęboko i rytmicznie.
Nie było mowy o pomyłce. W pobliżu znajdował się wróg. Pojedyncza osoba. W takim wypadku oznaczało to tylko jedno – skrytobójca. Tylko oni działali w pojedynkę pod osłoną nocy.
Wstała i położyła dłoń na rękojeści miecza wciąż go nie obnażając. W przeciwieństwie do innych ninja, jasnowłosa lubowała się w szermierce. Wyglądało na to, że przeciwnik czaił się gdzieś w dole zbocza góry. Niepewnie podkradła się do krawędzi leśnej ścieżki, za którą rozciągało się już tylko strome zbocze porośnięte mchami, paprociami i strzelistymi drzewami o chuderlawych szkieletach pni i gałęzi. W ciszy nocy słychać było niemrawe szemranie strumyka oraz wiatr gwiżdżący między czubkami iglastych drzew. Wśród tego błogiego, nocnego spokoju starała się wypatrzeć wroga.
Wtem jeden z shurikenów przeleciał jej tuż przed nosem i wbił się w pień nieopodal rosnącego drzewa. Daichi momentalnie cofnęła się o krok, spoglądając ze złością na długowłosego, który był sprawcą tego, iż jej serce na moment zwinęło się boleśnie w kulkę i siłą próbowało utorować sobie drogę do gardła. Mimo iż ostrze minęło ją zaledwie o włos, dziewczyna dobrze zdawała sobie sprawę, że Itachi nie skrzywdziłby jej celowo. Był pewien, że uda mu się jej nie zranić. Nie rzucił też shurikena dla zabawy, aby ją wystraszyć. W momencie, kiedy broń trafiła w drzewo, jakiś niepokojąco duży i ciemny cień oderwał się od niego i poszybował w dół stromego zbocza.
Zielonooka, nie myśląc wiele, rzuciła się za nim. Przeskakiwała po pniach, aż w końcu znalazła się na płaskim terenie okalającym niewielki staw, do którego z pluskiem spływała woda z cienkiego strumyczka. Przed nią stał napastnik. Jego twarz była zakryta czarnym materiałem. Wśród pół jego ciemnego ubrania nie dostrzegła żadnych rzucających się w oczy emblematów, które zdradzałyby przynależność przeciwnika do jednej z wiosek czy przynajmniej możnowładcy, który dla własnego bezpieczeństwa mógłby wynajmować jakiś co najwyżej średniej klasy ninja.
Uchiha wylądował bezszelestnie zaraz za nią. W tym samym momencie z pobliskich zarośli wyłoniło się kolejnych dwóch napastników. Wszyscy razem dobyli broni.
„A więc jednak byli inni…” – pomyślała kunoichi, będąc pełną podziwu dla zamaskowanych shinobi, którzy tak potrafili wyciszyć swoją obecność, że ta nie była zdolna ich zauważyć.
- Kim jesteście i z czyjego rozkazu atakujecie? – zapytał długowłosy.
W odpowiedni jeden z napastników rzucił się na Ochidę, ściskając w pięści kunaia. Dziewczyna uchyliła się przed atakiem i dobyła miecza. Chciała ciąć wroga przez plecy, jednak ten z zaskakującą zwinnością obrócił się i momentalnie odskoczył. Dwóch pozostałych nie próżnowało, dopadając Itachiego. Przeciwnik Daichi złożył palce w pieczęci. Chciał uwięzić ją w miejscu za pomocą jednej z technik żywiołu ziemi, jednak ta w porę zdążyła wzbić się w powietrze i doskoczyć do niego, chcąc kontynuować walkę w zwarciu. Obróciła miecz w dłoni i skierowała ostrze w brzuch przeciwnika, jednak ten wygiął się niczym guma, omijając je. Przeniósł ciężar na jedną nogę, a drugą zamierzał wyprowadzić cios w skroń zielonookiej. Ta jednak zdążyła wbić katanę w ziemię, po czym złapała wroga za kostkę i cisnęła nim o błotnistą ścianę skarpy, po której spływała woda. Niestety, mężczyzna zamiast porządnie gruchnąć o przeszkodę, wtopił się w nią niczym pochłonięty przez błoto. Jasnowłosa szarpnęła za rękojeść, jednak nie zdołała już wyrwać miecza z ziemi. Jego ostrze było już pokryte warstwą skały, która je unieruchamiała.
Brunet uchylił się przed nadchodzącym ciosem i odskoczył. Złapał zaciśniętą w pięść rękę drugiego atakującego i wykręcił ją. Wróg nie wydał z siebie choćby jęknięcia. Przerzucił go przez własne plecy, jednak ten również nie uderzył w ziemię z należytą siłą. Zapadł się w nią, jakby ta była wodą.
- Itachi… - mruknęła jasnowłosa.
Chłopak przytaknął. Złożył palce w pieczęci i wziął głęboki wdech. Jego płomienisty oddech został wycelowany w trzech napastników, z których dwóch dopiero co wyłaniało się z wielkiej kałuży błota. Atak jednak okazał się bezskuteczny, gdyż pojedyncze ostrze wiatru przecięło płomień na dwie części, sprawiając, że ten ominął swój cel łukiem.
Natarli wszyscy na raz w jednym momencie. Dwóch z przodu składało dłonie w pieczęciach, przez co po chwili te pokryły się warstwą skały. Jeden z tyłu wzbił się w powietrze, wyraźnie mając zamiar atakować z dystansu.
Wtem Uchiha poczuł silny uścisk na gardle, a jeden z przeciwników z pięścią pokrytą warstwą kamienia rozpłynął się w białym oparze dymu. Kamienne ramię miażdżyło mu szyję, odcinając dopływ powietrza. Przeciwnik zaczął się cofać, wyraźnie chcąc odciągnąć go od toczącej się walki.
Dwóch pozostałych zaatakowało Ochidę. Jasnowłosa uchylała się przed kamiennymi pięściami, będąc pewną, że zatrzymanie ich nie należało do najprostszych zadań. Sama również wyprowadzała ataki, jednak wróg unikał ich z gracją. W końcu udało jej się wyprowadzić serdecznego kopa prosto w splot słoneczny atakującego, jednak ten nie drgnął nawet o milimetr. Z jego brzucha i torsu posypały się skalne odłamki. Dziewczyna zorientowała się, że całe jego ciało pokryte zostało kamienną zbroją. W tym samym czasie przeciwnik, który jak do tej pory pozostawał z tyłu, zaatakował. Zielonooka uskakiwała przed kolejnymi ostrzami wiatru. Jeden zdążył zaledwie drasnąć jej ramię i rozciąć ubranie.
Długowłosy próbował kopać przeciwnika, jednak szybko zorientował się, że ten też pokryty jest kamienną zbroją. Zamiast tego zdecydował się odbić od podłoża i przeskoczyć nad napastnikiem, który próbował go udusić. Stanął za nim i wymierzył potężny cios w wyciągnięte po takim niemożliwym wręcz obrocie ciało. Mężczyzna gruchnął ciężko o ziemię, a w powietrze wzbiły się odłamki jego zbroi. Kaszlnął krwią, która przesiąkła przez czarny materiał skrywający jego twarz i skapnęła na ubity piach. Wróg chciał szybko oddalić się od bruneta, jednak ten nie pozwolił mu na to. Złapał go za kołnierz ubrania i już szykował się do ponownego uderzenia, kiedy niespodziewanie z jego rąk wyrwał go drugi napastnik. Ubranie oprycha podarło się. Między połami porwanego materiału Daichi dostrzegła dobrze znany tatuaż mieszczący się między łopatkami.
Tatuaż przedstawiający skrzyżowany miecz z bambusowym pędzlem do kaligrafii.
Przeciwnicy, widząc szok, a zarazem zrozumienie malujące się na twarzy jasnowłosej, zdecydowali się na odwrót. Zabrali swojego poszkodowanego kompana i rozmyli się w mroku nocy. Itachi nie ścigał ich. Zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji mógł okazać się znacznie bardziej potrzebny na miejscu. Poza tym potrzebował potwierdzić swoje domysły, aby wiedzieć, co zrobić i na co się ewentualnie przygotować. Podszedł do zastygłej w szoku towarzyszki, która dalej wpatrywała się w miejsce, w którym zniknęli wrogowie niczym zahipnotyzowana i położył jej rękę na ramieniu. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Z pewnością już się domyślałaś… - odezwał się Uchiha.
- Jakoś nie chciałam w to wierzyć… - odparła słabo, ledwo słyszalnie.
- Najbezpieczniej teraz będzie trzymać się w grupie – stwierdził brunet, jakby czytając w myślach kunoichi. – Jeśli odłączysz się od nas, staniesz się dla nich łatwiejszym celem – zauważył. Dziewczyna widocznie walczyła ze sobą, ale ostatecznie skinęła głową, przyznając mu rację.
- Tylko nie mówi pozostałym, kto i z jakiego powodu nas ściga – postawiła warunek. Długowłosy przytaknął.
Wrócili na szczyt skarpy. Ich towarzysze nadal spali snem sprawiedliwego. Jasnowłosa kopnęła nogą pozostałości po bombach dymnych, które mocno pachniały medykamentami.
- Uśpili ich – oznajmił.
- Brawo, detektywie! – wykrzyknęła prześmiewczo zielonooka. – Jak żeś na to wpadł? – zgrzytnęła zębami. – Najwyraźniej jeden z nich miał zwrócić moją uwagę i odciągnąć mnie od reszty grupy, podczas gdy dwóch pozostałych miało ich uśpić, aby się nie wtrącali – wydedukowała. – To oznacza, że nie dostali bezwzględnego rozkazu pozbycia się mnie za wszelką cenę. Mieli pracować po cichu i niezauważeni – myślała głośno. – Jednak na całe ich nieszczęście pojawiłeś się ty, Uchiha – skrzywiła brzydko usta. – Fakt, iż jeszcze tu stoisz świadczy o tym, że albo cię nie zauważyli, albo nie udało im się cię uśpić… Niezależnie od tego, co jest prawdą, jak zwykle dałeś wzorowy popis umiejętności shinobi! Możesz czuć się z siebie dumny! – prychnęła.
Brunet ścierpiał wybuch Ochidy w ciszy. Widział, jak w tej aż wrze od nadmiaru emocji. Musiała w jakiś sposób dać upust szalonej złości i gorzkiej rozpaczy, żeby nie upaść pod ciężarem swoich własnych, tłumionych uczuć. Itachi uważał gniew jasnowłosej za całkowicie uzasadniony. Wszak w zastraszającym tempie traciła wszystko, co się dla niej liczyło. Najpierw ojca, potem Keizo, a na koniec cały klan, który odwrócił się do niej plecami. Chłopak rozumiał to wszystko, jednak sam nie potrafił wyobrazić sobie, jak mógłby się zachować czy czuć na jej miejscu. Jego rodzina obstawała za nim murem. Wszyscy bez słowa sprzeciwu uznali go za nowego lidera. W dzielnicy Uchihów słyszeć się dało ciche szepty, które pokładały nadzieję, iż najstarszy syn Fugaku przewyższy nawet jego samego i okaże się lepszym przywódcą. Niemniej, nawet gdyby jego klan obrócił się przeciwko niemu, jemu pozostawała jeszcze wioska. Konoha, Hokage, oddani przyjaciele czy nawet starszyzna Liścia – to wszystko zawsze pozostawało po jego stronie. Z tej racji nigdy nie mógł powiedzieć, że został pozostawiony sam sobie. Z nią było inaczej. Dla Daichi rodzina była wszystkim. Jej klan miał specyficzne metody wychowania, w których nie uwzględniał poczucia przynależności do wioski. I choć mieszkała w Liściu przez długi czas, to brunet był pewien, że wciąż nie myślała o nim jak o domu. Jej dom mieścił się poza obrębem Konohy.
A teraz ją zdradził.
Dziewczyna znalazła się w gorzej niż patowej sytuacji. Miała związane ręce. Nie miała, dokąd wrócić. Jej właśni krewni urządzili sobie na nią polowanie. Itachi potrafił znaleźć całą listę powodów, dla których konserwatywna starszyzna rodu Ochida postanowiła pozbyć się swojego nowego lidera. Wśród kolejnych pozycji na owej liście mógł znaleźć się postawiony przeciwko niej zarzut o zdradę. Z czasem dało się obserwować, jak jeden ze sławniejszych rodów Konohy coraz bardziej się izoluje. Nikt jednak nie podjął właściwych kroków na czas, ignorując tę sprawę. Zielonooka mogła zostać pokątnie posądzona o asymilowanie się z wioską niżby z własną rodziną. W końcu wychowała się poza murami klanowej rezydencji. Z tego powodu w istocie miała kilku przyjaciół w Liściu, jednak większość mieszkańców, słysząc jej nazwisko, krzywiło się z niesmakiem. Niektórzy nie ufali im do tego stopnia, że chcieli się ich pozbyć, odsunąć od władzy lub przynajmniej w znacznym stopniu utrudnić do niej dostęp. Wielu mówiło, że Ochida, zajmując tak wysokie miejsce i mając dostęp do najbardziej poufnych informacji, działali na szkodę Konohy.
- Jednym z najgorszych posunięć, na jakie mogłabyś się zdecydować w tej chwili, mogłoby być wzniecanie nowych, wyimaginowanych wojen w miejscu, gdzie tak naprawdę ich nie ma – odezwał się łagodnie.
- I co? Teraz zamierzasz mi prawić jakieś kazania niczym natchniony klecha?! – zirytowała się. – Zajmij się lepiej swoim własnym klanem, Uchiha, i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy – warknęła.
- Mówię tylko, że to nie ja jestem twoim wrogiem – rozłożył ręce. – Pamiętaj o tym – zaznaczył.
- Posłuchaj, ty… - syknęła ze złością, jednak długowłosy jej przerwał.
- To ty uczyniłaś mnie swoim rywalem – kontynuował. – Ja tak naprawdę nigdy nie chciałem z tobą walczyć – wyjaśnił.
Na moment cała złość i rozpacz w zielonookiej ustąpiła miejsca bezbrzeżnemu zdziwieniu. Daichi zamrugała kilkakrotnie, wpatrując się z niedowierzaniem w wysoką postać chłopaka na tle szarego nieba, które powoli przecierało się, jak wpełzały na nie pierwsze smugi nadchodzącego brzasku. Otworzyła usta ze zdziwienia, a do oczu możliwe, że nawet napłynęły jej łzy, jednak zanim zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowa podziękowania czy chociażby Uchiha zdążył dostrzec malującą się na jej twarzy słabość, ta odwróciła się na pięcie. Prychnęła pogardliwie i bez słowa zajęła się wybudzaniem uśpionych ninja.
Długowłosy westchnął bezgłośnie. Wiedział, że musi jej jakoś pomóc w tych trudnych dla niej chwilach. Jeśli przyjaźń z Ochidą oznaczała znoszenie jej gniewu i pozwalanie jej na wyładowywanie go na jego własnej osobie, to Itachi Uchiha był na to gotów.
Wszak nikt nie mówił, że przyjaźń to łatwy kawałek chleba.

***

Późnym popołudniem dotarli do jednej ze wsi, która znajdywała się na szlaku kupieckim. Z tej racji można było tu znaleźć targowisko, wiele pomniejszych sklepików, barów, noclegowni, a także przybytków zapewniających rozrywkę. Wyglądało na to, że owa wieś była jednym z głównych ośrodków życia w najbliższej okolicy. Shinobi zdecydowali się jej nie omijać, aby uzupełnić zapasy żywnościowe oraz w miarę możliwości pozyskać informacje na temat sytuacji na granicy kraju.
Przez całą drogę, jaką musieli przebyć do wioski, zielonooka kunoichi milczała. Miała zasępioną minę i zdawała się być jeszcze mniej zadowolona z otrzymanego rozkazu wyruszenia na misję niż wczoraj. Jej towarzysze zastanawiali się czy jej pogorszenie nastroju miało coś wspólnego z brunetem. W końcu wszyscy od dawna wiedzieli, że tą dwójkę łączyły dziwne korelacje…
Nikt jednak nie zadał pytania wprost. Ninja z Konohy szli w milczeniu, odzywając się do siebie rzadko, jedynie wtedy, kiedy zaszła ku temu potrzeba. Przez większość czasu panowała między nimi ciężka, napięta cisza przepełniona niedomówieniami oraz niezadanymi pytaniami.
Daichi zasiadła za szerokim, długim stołem z pobieżnie oheblowanego drzewa. Naprzeciw niej usadowił się jej nieodłączny towarzysz. Reszta ulotniła się, przepytując biesiadników baru. Obaj kapitanowie drużyn wykręcili się od tego nieprzyjemnego dla nich zadania, usprawiedliwiając się obmyślaniem taktyki bojowej na wypadek, gdyby jednak przyszło im stoczyć jakąś poważniejszą walkę. Oczywiście był to blef, gdyż wszyscy doskonale wiedzieli, że taktyka musiała zostać przygotowana jeszcze przed wyruszeniem z Liścia, ale nikt się nie sprzeciwiał.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytał Itachi.
- Nie zgadniesz – żachnęła dziewczyna. – Przeżyć – przewróciła oczyma.
- A następnie? – dociekał.
- Wrócić do wioski – kontynuowała. – Rozeznam się w sytuacji i wtedy obmyślę jakiś plan. Na razie jestem zbyt daleko, żeby myśleć o tym, co dzieje się w moim domu. Poza tym musimy skupić się na obecnej misji. Nie możemy jej bagatelizować – zauważyła.
- Słusznie – chłopak skinął głową. – Pamiętaj jednak, że zawsze możesz zwrócić się z problemem do Konohy – jasnowłosa zmarszczyła nos w odpowiedzi. – Gdyby inne klany okazały wobec ciebie respekt, twoja własna rodzina nie mogłaby pozostać na to obojętna.
- Uchiha, do cholery, skończ z tematem wioski! – zirytowana trzasnęła pięścią w stół, aż po sali rozniósł się głuchy odgłos uderzenia. – Wioska mi teraz nie pomoże! Moja rodzina jej nie respektuje! Oni chcą się od niej odciąć! – warknęła ze złością, momentalnie orientując się, że powiedziała za dużo.
- Domyślałem się tego – Itachi wciąż nie tracił kamiennej maski opanowania. – Niemniej, na coś powołać się musisz. Jeśli nie na uznanie innych rodów ninja i Hokage, to na co? Musisz czymś argumentować – przymknął na moment powieki, próbując jeszcze raz przekalkulować całą sytuację.
- Argumentować? – Ochida pokręciła głową. – Nie rozumiesz… Co mi po wzniosłych, kurtuazyjnych, pustych słowach ludzi z Konohy? – przygryzła wargę. – Nie mam żadnej siły, którą mogłabym ich postraszyć – wyjaśniła. – Nawet jeśli chlubnie opowiesz się po mojej stronie, przekonasz Hyuga, a nawet i Piątą do obstawania za mną, to wciąż nie zmienia to tego, że są to tylko słowa – szybko rozpracowała bruneta. – To, że dasz mi swoją obietnicę przyjaźni i wyrazisz chęć współpracy z moim klanem tylko wtedy, kiedy ja będę stać na jego czele nie sprawi, że twoi ludzie pójdą za mnie walczyć – rozłożyła bezradnie ramiona. – Bo walka będzie nieunikniona, co do tego się nie łudzę. Żeby odzyskać dom, będę musiała zrobić w nim gruntowne porządki od samych fundamentów – odezwała się, mając na myśli konserwatywną starszyznę, która uknuła spisek przeciwko niej. – Oni jednak dysponują armią wyszkolonych ludzi, podczas gdy ja jestem sama – westchnęła ciężko. – Nie myśl sobie, że nie doceniam twojej chęci pomocy, Uchiha, ale nie mogę cię wplątać w moje rodzinne rozgrywki – zacisnęła dłonie w pięści. – Koniec końców jesteśmy sobie niemal obcy. Nie jesteśmy nawet żadnymi dalekimi krewnymi. Nie ma żadnego powodu ku temu, abyś przelewał krew w moim imieniu – postukała długim paznokciem o blat. – Nie mogę też od ciebie tego oczekiwać ani o to prosić – na jej usta wpłynął słaby uśmiech.
- Zgadza się – przytaknął długowłosy. – Nie mogę użyczyć ci własnych ludzi ani posłać ich na wojnę z twoim klanem – upił łyk wody ze szklanki stojącej przed nim. Obracał ją w palcach, przyglądając się jak napój oblewał jej ścianki. – Ale czy naprawdę nie ma nikogo, kto mógłby opowiedzieć się po twojej stronie? Gdyby doszło do rozłamu klanu na dwie części, nawet gdybyś ty dysponowała tą znacznie mniejszą, dużo łatwiej byłoby walczyć…
- Itachi, weź pod uwagę, że ja praktycznie nie wychowywałam się w domu – zielonooka zwróciła się do towarzysza po imieniu, co zdarzało jej się niezmiernie rzadko. – Dla tych ludzi jestem niemal tak samo obca jak i ty – pokręciła z niedowierzaniem głową, na co jej to wszystko przyszło. – Byłam dla nich małym cieniem snującym się za plecami ojca. Statyczną postacią reprezentacyjną. Równie dobrze w moje miejsce mogliby postawić mój portret i wciąż znaczyłabym dla nich tyle samo – prychnęła. – A potem ojciec kazał mi odejść… - westchnęła. – Podróżując po kontynencie byłam jeszcze bardziej oddalona od rodziny. Przez to wszystko ich rygorystyczne zasady i niezdrowe podejście jest niezrozumiałe nawet dla mnie – załamała ręce. – Nie zaufają przecież osobie obcej, która najpierw przebywała w Konoha, a potem poszła sobie w świat i nagle ni z tego, ni z owego wróciła – kontynuowała. – Nie pójdą za mną. Opowiedzą się po stronie starszyzny, która cały czas była na miejscu i która tak ich skrzywiła – cmoknęła z niezadowoleniem.
- Ale podczas bitwy ze Skałą słuchali cię – zauważył Uchiha.
- Nie mieli innego wyboru – wzruszyła ramionami. – W końcu nie są głupi. Bunt przeciwko dowódcy na polu bitwy jest wyrokiem śmierci – odparła beznamiętnie.
- Więc skoro nie istnieje możliwość, abyś mogła ich do siebie przekonać, nie pozostaje ci nic innego jak znalezienie czegoś, co mogłoby im tak obrzydzić starszyznę, że ci w końcu sami by do ciebie przyszli – wydedukował.
- Masz na myśli szpiegostwo? – upewniła się.
- W najgorszym wypadku przemyślane kłamstwo – odezwał się poważnie.
- Czemu aż tak bardzo zależy ci na tym, żeby się ze mną bratać? – zdziwiła się. Długowłosy milczał. Wtem jednak odpowiedź przyszła sama. On też przecież był młody. Możliwe, że obawiał się, iż ktoś z bocznej gałęzi rodu będzie próbował go wygryźć. Sojuszem z innym, potężnym klanem mógłby ustabilizować swoją pozycję. Co więcej wyszedłby na bohatera w oczach mieszkańców Liścia, gdyby udało mu się „nawrócić” Ochidów i zmusić ich do ponownego nawiązania kontaktów z wioską. – Rozumiem… - mruknęła po chwili. - Każdy kij ma dwa końce, co? – uśmiechnęła się krzywo. – Cóż… Jeśli jednak tak sprawy się mają, możliwe, że kłamstwo mogłoby nawet przejść… - zamyśliła się.
Gdyby udało jej się dojść do konsensusu z Itachim, wspólnie mogliby porwać się na stworzenie historyjki, która mogłaby być przyczyną odwrócenia się chociażby części rodu Ochida od jego starszyzny. Z takim zapleczem dało się już prowadzić wojnę. Z pomocą Uchihów i garstki ninja z własnego klanu z pewnością udałoby jej się odzyskać władzę. Szybko rozprawiłaby się z wadzącymi jej członkami i odzyskałaby prawowitą władzę. Niemniej, w takim wypadku jej rodzina mogłaby znaleźć się niemalże na wymarciu. Ponad to znów nie wszyscy mogliby być zadowoleni ze wznowienia kontaktów z Liściem. Przy takim obrocie spraw niezbędne byłoby zaciśnięcie więzi z Uchiha. Możliwe, że przez pewien czas ci musieliby pomagać jej klanowi w znaczącym stopniu. Ryzykowne, ale mogło się opłacić. Trzeba było tylko uważać, żeby w chwili, kiedy jej ród byłby najbardziej osłabiony, brunet nie porwał się przypadkiem na wchłonięcie Ochida jako części własnego klanu. Wszak nigdy nie wiadomo, co chodziło po głowie tego geniusza…
- Nie da się jednak ukryć, że ten biznes kosztowałby cię znacznie więcej niż mnie – ponownie podjęła temat. – Wybacz, Uchiha, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że nagle stałeś się dobrym Samarytaninem – wyszczerzyła się krzywo. – Jakie są dodatkowe koszty twojej pomocy? – zapytała otwarcie.
- Chyba już zaczynasz się domyślać… – na ustach długowłosego zagościł cień uśmiechu. – Oba nasze rody urosły w znaczną siłę z podobnego powodu… - rzucił wymijająco.
- A więc i ty chcesz położyć łapę na moim kekkei-genkai? – potarła brodę w geście zamyślenia. – Zdajesz sobie jednak sprawę z tego, że w chwili, kiedy nasze rodziny zostałyby zmuszone do nawiązania ścisłej współpracy, pojawiłaby się również możliwość, że i mnie udałoby się pozyskać sharingana? – uśmiechnęła się chytrze.
- Owszem – przytaknął. – Chciałbym jednak bardzo uważnie monitorować tę wymianę – zastrzegł. – Mieszanie krwi nigdy nie było czymś, co przychodziło łatwo. Chciałbym, aby sharingan wciąż pozostał wizytówką mojego klanu, a twoje specjalne zdolności dziedziną twojego klanu – podkreślił.
- Myślę, że to rozsądne wyjście. Nie ma, co tu przedobrzać – powoli skinęła głową. – Domniemam, , iż liczysz na to, że w wyniku nawiązywania związków między naszymi rodami i nieuniknionego mieszania krwi w końcu narodziłoby się dziecko, które odziedziczyłoby zarówno moje jak i twoje kekkei-genkai? – zapytała. Itachi skinął głową. – Co jeśli to dziecko również urodziłoby się po mojej stronie? – dociekała, chcąc wybadać grunt, jaki proponował jej towarzysz.
- Chcę znać jego możliwości – oświadczył bez ogródek. – Poza tym uważam, że tylko członkowie mojego klanu mogliby nauczyć owe dziecko, jak odkryć prawdziwą moc sharingana – wyjaśnił.
- Liczę, że działałoby to w dwie strony? – spojrzała wymownie na rozmówcę. – Jeśli dziecko urodziłoby się po twojej stronie, mój klan miałby prawo do nauczania go, jak poprawnie korzystać z naszego kekkei-genkai? – upewniła się. Brunet przytaknął. – Więc proponujesz wychowanie na pograniczu klanów. To dość ryzykowne. W efekcie dziecko mogłoby nie czuć się przynależne do żadnej z rodzin – zauważyła.
- Byłoby jednak gwarantem naszej współpracy – oponował Uchiha. – Także przyszłej współpracy – zaznaczył.
- Dobra, zwolnij – Daichi uniosła rękę w uspokajającym geście. – Nie wybiegaj aż tak daleko myślami, co? Jeszcze nie wiemy, co przyniesie jutro i czy cokolwiek z tego wyjdzie, a co dopiero mówić o tym, co się stanie po naszej śmierci – okazała nieco sceptycyzmu co do omawianej koalicji.
- Racja – chłopak zgodził się. – Wyobrażasz sobie jednak, jakie zdolności mogłoby posiadać to dziecko? Mogłoby zostać jednym z Hokage…
- O ile tylko potrafilibyśmy ukierunkować je w dobrą stronę – Ochida spoważniała na moment, by zaraz potem roześmiać się pod nosem. Długowłosy posłał jej zdziwione spojrzenie. – Nie wiedziałam, że drzemie w tobie taka chęć potęgi i władzy, Uchiha – zachichotała. – Zawsze myślałam, że trochę odstajesz pod tym względem od swojej rodziny, ale koniec końców jednak pasujesz do niej idealnie – zakończyła uśmiechając się już jedynie samymi kącikami ust. – Wychowanie robi swoje, co?
- Nie da się ukryć – Itachi również uśmiechnął się nieznacznie.
- Zamierzasz wiele dla tego zaryzykować…
- Nie ukrywam, że nie zaproponowałbym podobnego sojuszu nikomu innemu, tym bardziej w takiej sytuacji – spojrzał wprost w zielone oczy rozmówczyni. W tych zielonych zwierciadłach zauważył zdziwienie. – Znam cię od lat, Ochida. Wiem, że jesteś słowna i mogę ci zaufać. Tylko dlatego wyszedłem ci naprzeciw z tą propozycją – rozłożył ręce. – Mam nadzieję, że myślisz o mnie podobnie, bo jeśli mamy współpracować w tak delikatnej sprawie, to nie możemy być już więcej wrogami – jasnowłosa jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.
- Zagrywka emocjonalna? – uniosła nonszalancko jedną brew, uśmiechając się półgębkiem.
- No i inteligenta – stłumił kolejny uśmiech.
- Teraz to już przesadziłeś z tymi komplementami – zaśmiała się. – Zbyt łatwo dało się wyczuć w tym kłamstwo, ale muszę przyznać, że to była całkiem niezła próba, Uchiha – prychnęła. – Nie ze mną jednak te numery. Mnie nie nabierzesz na coś podobnego – dumnie uniosła podbródek.
Chwilę później zjawiła się pozostała część obu drużyn. Wspólnie zadecydowali o ponownym ruszeniu w drogę, aby oddalić się nieco od wioski jeszcze przed zachodem słońca i nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Jednak gdy tylko wyszli na jedną z głównych ulic wiodącej do wschodniej bramy, jedno z dzieci rzuciło się pod nogi kunoichi.
- Ochida-san! – wykrzyknął radośnie malec, tuląc się do jej kolan.
- Tadashi! – zdziwiona dziewczyna wcięła chłopca na ręce. – Co ty tu robisz?
- Zauważyłem cię w tłumie, Ochida-san! – cieszył się dzieciak. – Znów przyszłaś do naszej wioski! Musisz koniecznie odwiedzić mamę i tatę! Z pewnością bardzo się ucieszą, mogąc znów cię widzieć! – zakrzyknął.
- Ochida-san, kto to jest? – zainteresował się jeden z przybocznych shinobi.
- Jestem Tadashi Hirata! – przedstawił się entuzjastycznie chłopiec. – Drugi syn Yoiji Hiraty, właściciela najlepszego zajazdu w całej wiosce! – powiedział z dumą. – Ochida-san swego czasu pomagała nam przy jego remoncie po tym, jak inni ninja go zniszczyli – wyjaśnił.
- No tak… - zgodziła się zielonooka.
- Ochida-san, proszę nas odwiedzić! – niecierpliwił się malec. – Rodzice się ucieszą! I z pewnością przenocują ciebie i twoich przyjaciół!
- Tadashi, dziękuję za zaproszenie, ale jestem teraz w trakcie bardzo ważnej misji – próbowała mu wytłumaczyć, odstawiając dziecko na ziemię. – Nie mogę zatrzymywać się dłużej niż to potrzebne.
- Daj spokój, Dai-chan – dziewczyna aż zgrzytnęła zębami rozpoznając, do kogo należał ten głos. – Jeszcze zdążymy nałazić się po lesie. Tymczasem nocleg w czystym łóżku zamiast w barłogu z zeschniętych liści brzmi całkiem przyjemnie, co? No, to dawaj młody, prowadź! – krzyknął do chłopca, który z miejsca ruszył przed siebie rozpychając się wśród tłumu i torując drogę dla siebie oraz grupy shinobi.
- Yorimoto… - syknęła jasnowłosa. – Co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz?! – szarpnęła mężczyznę stojącego za jej własnymi plecami, łapiąc go za poły ubrania i potrząsając nim mocno.
- Rozkaz Piątej – wzruszył ramionami nowoprzybyły jōnin. – Tsunade-sama kazała mi udzielić wam dodatkowego wsparcia – wytłumaczył się.
- Jasne, pewnie, no cudownie! – mruczała pod nosem rozeźlona Daichi. – Wszyscy, cholera, chcą mnie zabić! Najpierw tamta trójka, teraz Hokage… Jak nic przedwcześnie padnę tu na łupież… - warczała sama do siebie, aby następnie zacząć niewyraźnie wygrażać znienawidzonemu ninja.
Yorimoto był wysokim, postawnym mężczyzną o krótkich, kasztanowych włosach i niebieskich oczach. Jego twarz szpeciła krótka blizna na prawym policzku. W Liściu znany był ze swojej szybkości oraz nieustępliwości. Niestety, od czasu, odkąd tylko Ochida powróciła, ten uwziął się właśnie na nią.
Całą grupą doszli pod wysoki budynek wciśnięty między kwiaciarnię a sklep z ramenem. Tadashi wpadł z hukiem drzwi do hallu, już od progu nawołując rodziców oraz obwieszczając przyjście gości.
- Ochida-san! – zawołał ucieszony, siwiejący już mężczyzna, który wydostał się zza kontuaru. – Jak dobrze znów cię widzieć po latach!
- Ciebie również, Hirata-san – odpowiedziała dziewczyna.
Nim jednak zdążyła powiedzieć coś więcej, drugi w kolejności syn pana Yoiji wyprzedził ją i streścił całą historię wesołego, przypadkowego spotkania. Malec namawiał przy tym rzewnie ojca, aby ten pozwolił zostać grupie ninja na noc w ich zajeździe.
- Oczywiście, oczywiście… - mruczał staruszek. – Inaczej być nie może! Musisz zostać! – zwrócił się do kunoichi. – Musicie zostać, szanowni goście – poprawił się, uwzględniając już wszystkich przybyłych. – Za twą nieocenioną pomoc oraz fakt, iż nie wzięłaś od nas ani grosza w chwili, kiedy naprawdę nam się nie powodziło, czuję się zobowiązany do godnego przyjęcia ciebie oraz twoich towarzyszy, Ochida-san! – oświadczył właściciel przybytku.
I tak oto pomimo obiekcji Daichi oraz ku uciesze Yorimoto, obie drużyny zostały niemal zmuszone do przenocowania w zajeździe oraz zostały zaproszone na obfitą kolację.
- Mogę go zatłuc? – syczała dziewczyna, zdejmując pas katany z ramion i odkładając miecz na miękkie posłanie. – Mogę?
- Nie możesz – odpowiedział poważnie Itachi. – To zaszkodziłoby twojemu wizerunkowi, na którego naprawie teraz musimy się skupić.
- Nie przyjęłam jeszcze twojej oferty – zauważyła, celując w niego oskarżycielsko palcem i mrużąc przy tym oczy. – Poza tym plan jest wciąż zbyt mało szczegółowy, żebym mogła się pod tym z całą pewnością podpisać – zaznaczyła.
- Nawet jeśli się nie zgodzisz, to wciąż nie zmienia to tego, że twój wizerunek naprawić jakoś trzeba. Zamordowanie lub przynajmniej poważne okaleczenie jednego z shinobi Liścia z pewnością ci w tym nie pomoże – zauważył.
- Ale to takie kuszące… - jęknęła jasnowłosa. – I świat nagle stałby się taki piękny… - potrząsnęła głową, próbując odgonić się od przyjemnych, choć jednocześnie makabrycznych myśli. – Poza tym, co ty się tak o mnie martwisz? Jeśli nie zgodzę się na twoją propozycję, to nie ma w tym dla ciebie żadnego interesu, co też się ze mną stanie – wzruszyła ramionami.
- Powiedziałem ci już, że nigdy nie uważałem cię za wroga – oświadczył Uchiha.
- A więc to oznacza, że jako mój nowy, najlepszy przyjaciel będziesz mi pomagał nawet, jeśli wystawię cię dupą do wiatru? – spojrzała na niego z rezerwą.
- A więc to oznacza, że będę ci pomagał – przytaknął. – W granicach rozsądku – zaznaczył, na co dziewczyna zaśmiała się pod nosem. – Nie będę przecież łamał sobie dla ciebie karku, jeśli ty nie będziesz chciała mi dać nic w zamian. To chyba zrozumiałe, prawda?
- Jak najbardziej – uśmiechnęła się krzywo.
Po krótkiej kłótni o to, kto ma dzielić pokój z Ochidą, brunet wygrał. Nabzdyczonemu niczym mały dzieciak Yorimoto w odpowiedzi udało się chociaż zająć koło niej miejsce podczas wspólnej kolacji. Długowłosy nie pluł sobie jednak w brodę z powodu tej małej porażki. Koniec końców stwierdził, że Daichi przeżyje kilka chwil przy stole z tym irytującym gościem. Znacznie gorzej mogłoby być w nocy, gdyż szatyn mógł wpaść na jakiś idiotyczny pomysł zalecania się do kunoichi, co w rezultacie mogłoby się dla niego skończyć nawet kalectwem. Itachi nie wątpił w to ani przez chwilę. Porywczy temperament jasnowłosej oraz fakt, iż starszy jōnin próbował porwać ją z jej własnej posiadłości już kilkakrotnie tylko dodatkowo pogarszały sytuację. Z tej racji postanowił, że nie może zostawić tej dwójki samej sobie. Co więcej, bardzo możliwym było, że kolejni skrytobójcy dybiący na życie zielonookiej mogli ponownie pokazać się w niedługim czasie. W takiej sytuacji wolał nie zostawiać jej samej, a już tym bardziej z nikim postronnym – wszak fakt o tym, kto pragnie śmierci dziewczyny miał pozostać tajemnicą.
Po kolacji, która zakończyła się dla nowoprzybyłego rozbitym nosem, Uchiha szarpnął Ochidę za rękę i wyprowadził z pomieszczenia, zanim ta zdążyła narobić jeszcze większych szkód albo co gorsza w amoku i ferworze walki rzucić się na kogoś innego. Jasnowłosa znów kipiała złością. Westchnął ciężko. W takim stanie nie było sensu przekonywać jej do przystania na jego ofertę. W obecnym stanie nie potrafiłaby jasno ocenić sytuacji, a każde negocjacje skończyłby się wielką kłótnią. Tego akurat nie było mu trzeba.

Prowadząc mamroczącą coś pod nosem Daichi korytarzem do zajmowanego przez nich pokoju, chłopak nagle sobie coś uświadomił. Spadło to na niego niczym czyste olśnienie, jednak jak zwykle nic nie dał po sobie poznać. Pozwolił sobie zaledwie rzucić krótkie spojrzenie przez ramię na towarzyszkę, która niechętnie szła za nim dwa kroi z tyłu. Z tego, co obiło mu się o uszy, Yorimoto chciał porwać zielonooką, aby pozyskać jej zdolność klanową dla swoich własnych celów. Innymi słowy chciał spłodzić z nią dziecko, mając nadzieję, że to odziedziczy kekkei-genkai po matce – a szansa była na to spora, gdyż przecież kunoichi pochodziła z głównej gałęzi rodu. Ta jednak jakoś nie była ku temu chętna. Brunet podejrzewał, iż główny problem nie leżał już nawet w związaniu się z mężczyzną, który jej nie interesował, ale w przekazaniu zdolności, z której kojarzeni byli Ochida i oddaniu jej w niepowołane łapska. W gruncie rzeczy nowo mianowana głowa klanu miała głęboko zaszczepiony przez ojca obowiązek ochrony swojej rodziny i jej sekretów. Niemniej, pomimo tego przeciwko Itachiemu nie obnosiła się aż tak ostro ze swoimi obiekcjami. Nie broniła się przed pomysłem Uchihy nogami i rękami. Wręcz przeciwnie, zdradzała umiarkowane zainteresowanie. Oczywiście nie mogła od razu entuzjastyczni wykrzyknąć, iż była to wspaniała propozycja, na którą z przyjemnością przystanie, ale wyglądało na to, iż zamierzała to dokładnie rozpatrzeć. To dowodziło jednego – ona była tak samo zainteresowana sharinganem, jak on jej kekkei-genkai. Zielonooka nie pozostawała dłużna długowłosemu, jeśli chodziło o rządzę mocy i władzy.