środa, 7 lutego 2018

ROZDZIAŁ XV

ROZDZIAŁ XV

Nareszcie udało im się dotrzeć do zamku księcia Kazuhiko. Itachi z początku nawet nie zorientował się, że od dłuższego czasu miał cel ich wyprawy tuż przed własnym nosem. Siedziba władcy Nagów nie wyglądała bowiem ani trochę jak tradycyjny zamek i daleka była od wizji pięknego pałacu z bajek dla małych dziewczynek. Chika wciąż spała na jego plecach i nie mogła wytłumaczyć mu, o co w tym wszystkim chodziło, dlatego też czuł się nieco zagubiony w nowej sytuacji, w której chwilowo został pozostawiony na własną rękę. 
Brunet miał przed sobą wysoką, kamienną, samotną górę porośniętą spienionymi, zielonymi krzewami i drzewami z bezwstydnie wywalonymi korzeniami, które wiły się między nagimi skałami. Wzniesienie przypominało kamienny, gigantyczny totem, który wyrósł na płaszczyźnie niczym osobliwy grzyb. Uchiha przyglądał mu się z rezerwą, gdyż było w nim coś dziwnego i niespotykanego. Ze szczytu góry spływał bowiem wodospad i wpadał on do małego oczka wodnego okolonego białym pierścieniem lśniącego piasku. Tereny, na których przyszło im się znaleźć, były podmokłe, więc sama obecność wody nie była znowu aż tak zaskakująca, jednak nic, absolutnie nic nie tłumaczyło tego fenomenu, jakim był wodospad spływający dosłownie znikąd ciężkimi strugami ogłuszająco pluszczącej wody, który brał swój początek nie wiadomo gdzie i kończył się w małym rozlewisku, które w porównaniu do niego samego przypominało kałużę. To przeczyło wszelkim prawom logiki i fizyki. Woda wypływała ze szczytu wzniesienia niczym z fontanny niezasilana przez żadne inne dopływy, a następnie musiała prawdopodobnie wpadać do czegoś na kształt odpływu ukrytego pod "kałużą" oczka wodnego... a przynajmniej takie rozwiązanie nasunęło się jako pierwsze na myśl zdziwionemu nie na żarty shinobi.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył Miybai, zatrzymując się przed taflą wody. - Wchodzimy teraz na niemal święty teren, na którym zakazane są wszelkie walki, nawet te prowadzone dla rozrywki - wyjaśnił. - Więc postaraj się nie obnażać żadnych broni ani tym bardziej w nikogo nimi nie rzucać, nawet jeśli ktoś mógłby wyglądać podejrzanie lub niebezpiecznie, dobra? - obrzucił znudzonym spojrzeniem swojego towarzysza. - Teoretycznie nie ma tu zakazu wnoszenia broni, jednak jest ona tutaj bardzo niemile widziana, więc się wstrzymaj - polecił. - Nagowie nie przepadają za przemocą - skwitował.
Ninja skinął mu głową i podążył za kitsune, kiedy ten wkroczył na powierzchnię wody. Zatrzymał się tuż przed wodospadem i wykonał sekwencję skomplikowanych pieczęci. W odpowiedzi potężny strumień wody rozsunął się niczym teatralna kurtyna, odsłaniając przejście prowadzące do wilgotnej, ukrytej pieczary.
Dziedzic sharingana spodziewał się zobaczyć zwykłą jaskinię po drugiej stronie wodospadu, toteż zdziwił go widok, jaki go tam zastał - bowiem ten nijak nie pokrywał się z tym, czego ten mógł oczekiwać. Ku jemu zdziwieniu pieczara od środka wydawała się olbrzymia, rozmiarami nie mogła być dużo mniejsza od samej Konohy. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, stały niskie, parterowe domy wykute w litym kamieniu. Wzdłuż wewnętrznego jeziora zdawała ciągnąć się główna, szeroka ulica, na której mieścił się także targ. Między zabudowaniami, po wyrównanych nawierzchniach dróg kręcili się czy raczej pełzali mieszkańcy tego niecodziennego królestwa. Itachi zakładał, że to właśnie musieli być Nagowie, gdyż sam wcześniej żadnego nigdy nie widział na oczy. 
Nagowie byli potężnymi istotami o ludzkich twarzach, rękach i klatkach piersiowych, jednak od brzucha w dół pokryci byli lśniącymi, wężowymi łuskami. Zamiast nóg mieli masywne, również wężowe ogony, na których splotach siadali niczym na krzesłach. Potrafili się też na nich wznosić bardzo wysoko, tak, że mogli górować nad przeciętnym człowiekiem nawet dobre blisko dwa metry. Pomimo tego, jak masywnie wyglądały dolne części ich ciała, poruszali się szybko i zwinnie, a w dodatku z gracją, której mogłaby pozazdrościć im niejedna balerina. Ich twarze były zazwyczaj blade, w kształcie diamentu. Duże, okrągłe oczy o pionowych źrenicach były dość daleko od siebie osadzone, rozdzielone płaskim nosem, pod którym malowała się wąska, blada kreska ust.
Lokalni mieszkańcy spoglądali na nowo przybyłych nieufnie. Niektórzy tylko oglądali się za nimi zlęknieni, inni nawet pierzchali w popłochu - w szczególności, kiedy Uchiha zbliżał się do któregoś z demonów. Nie umknęło jego uwadze, że to zdecydowanie on wywoływał większą panikę pośród Nagów niżby srebrnowłosy.
Ponad parterowymi domostwami w oddali na tle sztucznego, nocnego nieba, które zakrywało sklepienie groty, wznosił się zamek o wysokich wieżach zwieńczonych dachami, które przypominały nierozwinięte pąki kwiatów. Ściany zdawały się być zbudowane ze szkła lub lodu, a ich wilgotny blask zdawał się tylko potwierdzać te przeświadczenie. To właśnie tam skierowali swoje kroki. Przeszli przez całe miasto wężowych demonów, siejąc wśród nich czyste przerażenie i trwogę, żeby wreszcie dotrzeć do miejsca, w którym powinien oczekiwać ich książę Kazuhiko.
Lis przedstawił ich strażnikom, którzy od razu ich wpuścili, gdyż ci zostali już zawczasu poinformowani o ich przybyciu. Rozsunęli przed nimi żelazne, tłoczone we wzory, dwuskrzydłowe wrota, wprowadzając ich do środka. Jeden z pełniących służbę halabardzistów zaprowadził ich do sali, w której przesiadywał znany już ninja książę. Kazuhiko znów wzbudził w nim to dziwne poczucie niemocy, które z miejsca sprawiło, że miał ochotę paść na kolana i błagać o życie, mimo iż rzekomo nic mu tu przecież nie groziło. Potęga bijąca od tego konkretnego przedstawiciela stanu wyższego była otępiająca, przekraczała ludzkie pojęcie i wzbudzała palącą chęć ucieczki, której ciężko było się oprzeć. W takim wypadku brunet zachodził głowę, z jakim to problemem mógł borykać się władca Nagów, z czym też przyszło mu się zmierzyć, że nawet on, istota tak potężna, nie mógł poradzić sobie z napotkaną zgryzotą w pojedynkę i potrzebował do tego pomocy Ochidy.
- Witajcie - przywitał ich cicho, niemal szeptem, jednak jego sykliwy głos był doskonale słyszalny w sali, w której królowało echo.
Po krótkiej egzaminacji, kiedy chłopak miał okazję przyjrzeć się z bliska konstrukcji zamku, doszedł do wniosku, że ten musiał zostać wzniesiony z przezroczystego, miejscami lekko zabarwionego na niebiesko lub zielono kryształu, który nieustannie był oblewany masami wody, a nie szkła czy lodu, tak jak to zakładał pierwotnie. Na każdym kroku znajdywał coś zaskakującego lub zwyczajnie fascynującego w świecie demonów i z każdym kolejnym odkryciem budziło się w nim przeświadczenie, że tym razem widział już wszystko i nic go nie zdziwi. Oczywiście za każdym takowym razem okazywał się być także w błędzie. Tym samym utwierdzał się tylko w przekonaniu, że wciąż wiedział na temat demonów naprawdę niewiele i te jeszcze taiły przed nim masę sekretów.
- Z pewnością jesteście strudzeni drogą - wymownie wskazał dłonią na wciąż śpiącą Daichi. - Słyszałem też, że natknęliście się po drodze na pewne kłopoty. Ponoć spotkaliście podczas swojej podróży Isonde - zauważył.
- Zgadza się, książę - Sōtangitsune zabrał głos. - Bestia uszła jednak z życiem - zapewnił.
- Bardziej martwiłem się jednak o was niżby o Isonde - zapewnił brunet. - Cieszę się jednak, że udało wam się dotrzeć w jednym kawałku - skinął im głową. - Pozwolicie zatem, że moja służba zaprowadzi was do przygotowanych dla was pokojów, gdzie będziecie mogli odpocząć, a omawianiem przyczyny, dla której poprosiłem o waszą pomoc, zajmiemy się jutro - zaproponował.
- Oczywiście, książę - Miyabi zgiął się w lekkim ukłonie, po czym ruszył za służką, która momentalnie pojawiła się u jego boku dosłownie znikąd i skłoniła się przed nim głęboko w wyrazie wielkiego szacunku.
Ninja nie odezwał się ani słowem, ale miał nadzieję, że sam brak oporu z jego strony był wystarczająco wymowny. Sam podążył za inną służką, która wydawała się być bardzo spięta w jego towarzystwie. Przezornie poprawił dziewczynę na swoich plecach, która zaczęła mu się z nich zsuwać i ciążyć z każdą chwilą coraz mocniej. Zanim został poprowadzony jednym z korytarzy w głąb pałacu, rzucił ostatnie spojrzenie monarsze, który niby zdawał się utrzymywać neutralny wyraz twarzy, jednak jego zimne, bezlitosne oczy podążały za nim. Czyżby on również nie był zadowolony z tego, że jasnowłosa postanowiła zabrać go ze sobą? Cóż, właściwie to nie miała za bardzo wyboru, gdyż dla długowłosego nie było opcją puszczenie jej samej na własną rękę dobra Kannon wie, gdzie i na jak długo, pozwalając jej przy tym narażać się na niebezpieczeństwa, o których nawet mu się nie śniło. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało podczas tej wyprawy, a tym bardziej podczas jego nieobecności, gdyby zdezerterował.
Teraz nie było jednak czasu na prowadzenie jakiś głębokich rozmyślań i na doszukiwanie się ukrytych znaczeń oraz intryg w cudzych wyrazach twarzy, gestach i słowach. Ostatnie dni w istocie nie należały do łatwych, co dość dobitnie odbiło się na brunecie, któremu zmęczenie dawało się we znaki. Starał trzymać się najlepiej, jak tylko mógł, jednak ciągły stan napięcia i stresu, w jakim przebywał nie robiły dla niego najlepiej. Był przemęczony, a strudzony umysł nie pracował tak, jak powinien. Pomijał wiele znaczących szczegółów, źle interpretował to, co przekazywały mu oczy czy uszy. Sam miał świadomość, że musiał w końcu odpocząć, gdyż w przeciwnym wypadku, podczas spotkania z następną falą problemów, może zrobić coś, czego będzie bardzo żałował przez własną nieuwagę lub brak refleksu. A niestety, nadejście kolejnych kłopotów było tylko kwestią czasu. W końcu miał przy sobie Daichi - a ta była niemal wabikiem na wszelkiego rodzaju nieszczęścia. Przy niej nie dało się spokojnie posiedzieć i pogadać, wypić kawę i się odprężyć. W takim wypadku nie pozostawało mu nic innego, jak korzystanie z krótkiej tej chwili wytchnienia, kiedy dziewczyna wciąż spała snem sprawiedliwego wyczerpana po przyzwaniu hydry. Musiał złapać oddech, póki ta wciąż jeszcze nie otworzyła oczu, a więc póki co pozostawała stosunkowo niegroźna.

*** 

Następnego ranka po śniadaniu spotkali się z księciem raz jeszcze w tej samej sali. Tym razem jasnowłosa była już przytomna, jednak wciąż wyglądała, jakby jedną nogą była w krainie snów. Jej zaspane, nieostre spojrzenie oraz głębokie cienie i wory malujące się pod oczami zdradzały, że ostatnia potyczka naprawdę dała jej w kość - możliwe, że nawet bardziej niż sama chciała to przyznać.
- Jak zapewne wiecie, wiele okolicznych mieszkańców z całego regionu odwiedza nasz targ - zaczął Kazuhiko. - Z czasem coraz więcej z nich zaczęło skarżyć się na to, że woda na wschodzie staje się coraz bardziej zanieczyszczona, aż w końcu w ogóle niezdatna do użytku. Trująca - oświadczył ozięble. - Wiele demonów wodnych żyjących w tamtych okolicach poważnie się rozchorowało z tego powodu lub nawet zmarło. Nakazałem zweryfikować sprawę moim podwładnym, jednak nikt nie był w stanie określić ani co tak naprawdę skaziło wodę, ani co było przyczyną samego skażenia - westchnął zawiedziony.
- Na wschodzie jest puszcza, prawda? - upewnił się lis.
- Zgadza się - przytaknął Nag. - To niebezpieczne tereny zamieszkane przez pradawne bestie. Niewielu zapuszcza się w tamte strony, a jeszcze mniej uchodzi z podobnych wypraw z życiem. Niemniej, wygląda na to, jakoby to właśnie tam mieściła się przyczyna całego problemu - przyznał. 
- Więc mielibyśmy spatrolować wschodnie ziemie, zidentyfikować źródło problemu i się go pozbyć, tak? - odezwała się kunoich.
- Byłbym wielce zobowiązany, gdybyście mogli to zrobić dla mnie i mojego ludu - przedstawiciel stanu wyższego skinął im głową. - Oczywiście nie oczekuję, że zdecydujecie się podjąć podobne ryzyko w ramach działalności charytatywnej - zaznaczył.
- Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć przed wyruszeniem w drogę? - długowłosy pozwolił sobie wciąć się w rozmowę.
- Obawiam się, że nie mogę powiedzieć wam nic więcej. Cała ta sprawa jest owiana tajemnicą - rozłożył bezradnie ręce. - Moi alchemicy pobrali próbki skażonej wody, jednak nie zdołali ustalić, czym została ona zatruta. Nie reagowały one na żadne próby wykrycia kwasów, zasad czy poszczególnych, konkretnych substancji chemicznych. W takim wypadku uznałem, że ta sytuacja nas przerosła i zmuszony byłem poprosić o pomoc z zewnątrz. Nie chciałem wysyłać swoich wojowników w nieznane na tereny zamieszkane przez bestie na spotkanie z niebanalnym niebezpieczeństwem, o którym nie mamy nawet zielonego pojęcia - wyjaśnił. 
- Nie masz jednak takich oporów, żeby wysłać tam właśnie nas, panie? - prychnął srebrnowłosy. - Koniec końców my też jesteśmy śmiertelni... - zauważył. - Nie wspominając już o tym, że zdaje się, iż twój plan na samym początku zakładał wysłanie na ów tereny Ochidę w pojedynkę - dodał kwaśno.
- To prawda - zgodził się niezrażony mężczyzna. - Dokładnie to jednak przemyślałem i wybrałem, jak mi się zdaje, najlepszych wojowników, którzy, jak wierzę i jestem szczerze przekonany, poradzą sobie z tym zadaniem - zdawało się, że próbował połechtać ich ego, aby przekonać ich do siebie. - Poza tym, w ostateczności Daichi-san przybyła w obstawie dwóch, zaufanych kamratów, co stawia was w lepszej sytuacji, sprawia, że jesteście bezpieczniejsi oraz bardziej skuteczni, prawda? Czy może się mylę? - ściągnął ledwo zauważalnie brwi. 
- Oczywiście, że się nie mylisz, książę - zapewniła zielonooka sykliwie, posyłając miażdżące spojrzenie demonowi stojącemu u jej boku.
- Cieszy mnie to zatem - Kazuhiko odetchnął głęboko. - Jeśli martwisz się kwestią wynagrodzenia, mój drogi Sōtangitsune, to masz moje słowo, że cała wasza trójka zostanie sowicie i należycie opłacona, mimo iż w istocie nie spodziewałem się przybycia aż tylu wspaniałych wojowników na raz do mojej posiadłości - zapewnił.
- Będziemy potrzebowali zaopatrzyć się w broń - zauważył Itachi. - Zużyliśmy trochę narzędzi w trakcie drogi - przypomniał.
- To nie problem - uspokoił go książę. - Może nie używamy tu takich samych narzędzi jak wy, ludzie, w wioskach shinobi, jednak mogę zapewnić was, że wśród Nagów również znajdują się pewni bardzo utalentowani kowale.
- Mam ze sobą jeszcze jeden zwój z bronią - oświadczyła jasnowłosa.
- Lepiej zachowaj go na później - poradził brunet. - Skoro możemy zaopatrzyć się przed wyjściem tutaj, lepiej tak zróbmy. Zachowajmy zwój jako ewentualną deskę ratunkową, gdyby zrobiło się naprawdę gorąco - rzucił pomysłem.
- Dobrze, masz rację - zgodziła się.
- Czy nie obraziłbyś się, książę, gdybyśmy nie wyruszyli od razu? - zapytał Miyabi. - Z racji tego, że nie dysponujemy zbyt dużą ilością informacji, chciałbym najpierw przyjrzeć się okolicy i poszukać jakiś wskazówek na własną rękę - usprawiedliwił się.
- Oczywiście, nie ma problemu. Myślę, że to rozsądne posunięcie w zaistniałem sytuacji - władca Nagów wydał przyzwolenie, po czym machnął ręką na całą trójkę, pozwalając im odejść, tym samym dając im do zrozumienia, że ich audiencja dobiegła końca.

*** 

Cała trójka opuściła siedzibę Nagów i ruszyła na zwiad najbliższych terenów. Po drodze nie natknęli się jednak na nic interesującego. Drzewa, krzewy, kałuże, strumyki... wszystko wyglądało w jak najlepszym porządku. Niemniej jednak, sam w sobie fakt, że nie natknęli się na absolutnie nic podczas swojej krótkiej wyprawy był już nieco podejrzany. Kręcąc się po ziemiach przerośniętych węży nie usłyszeli chociażby pojedynczego, ptasiego trelu czy szelestu liści towarzyszącemu skradaniu się lub ucieczce zwierzyny leśnej. Było tu tak cicho, a okolica była tak wymarła, że przez moment zdawało im się, jakby ponownie dali złapać się w tą samą iluzję, na którą nabrali się przed atakiem Akamaty i Byakko. Tym razem dziedzic sharingana był jednak czujny i przygotowany. Rozglądał się dookoła uważnie czerwonym okiem, jednak wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Nie mógł dopatrzeć się żadnych podejrzanych ruchów, które mogłoby umknąć zwykłemu obserwatorowi, nie wyczuwał żadnych zakrzywień przepływu chakry ani nawet niczyjej obecności w pobliżu, nie licząc towarzyszącej mu dwójki. 
- Ta sprawa cuchnie z daleka - odezwał się lis.
- Pomimo mojej sympatii do księcia Kazuhiko, muszę się z tobą zgodzić - przytaknęła dziewczyna.
- Ty lepiej nie bądź taka szczodra w obdarzaniu przedstawicieli stanu wyższego jakimiś cieplejszymi uczuciami - prychnął srebrnowłosy. - Bo jeszcze może odbić ci się to zgagą - przestrzegł. - Koniec końców oni wszyscy są tacy sami... - przewrócił oczyma.
- Czy jest jakiś powód, dla którego Kazuhiko mógłby chcieć cię wyeliminować? - zapytał długowłosy swojej towarzyszki.
- Nie sądzę... - mruknęła zamyślona, przykładając palec wskazujący do brody. - Książę nie prowadzi żadnych interesów w pobliżu Konohy, więc raczej nie jestem dla niego żadnym zagrożeniem ani nieudogodnieniem. Poza tym, aż do tej pory, właściwie wymienialiśmy się tylko kurtuazyjnymi ukłonami z daleka podczas większych uroczystości obchodzonych w Demonicznej Świątyni - wyjaśniła. - Nigdy nie wchodziłam mu w drogę i vice versa. Podczas mojej podróży przez kontynent zahaczyłam może raz czy dwa o te tereny, ale nigdy nie zostałam zaproszona do pałacu czy chociażby na rozmowę z księciem. Zazwyczaj tylko przechodziłam tędy w drodze na inne ziemie i nie zapuszczałam się zbyt daleko, bo Goro ze względu na swoją wagę, zapadał się głęboko w rozmokłą ziemię i klął, ile wlezie - westchnęła, wspominając białego wilka. - Z tej racji często nawet celowo unikałam wkraczania na włości Kazuhiko - wytłumaczyła się.
- Myślisz, że cała ta "robota" mogłaby zostać ukartowana i mogłaby posłużyć jedynie jako przykrywka dla planu do wyeliminowania Chiki? - zdziwił się lis, spoglądając na drugiego mężczyznę. Że też on sam nie pomyślał o tym zawczasu!...
- Właściwie to nie widzę powodu, dla którego miałoby tak nie być - Uchiha wzruszył ramionami. - Ochida została zaproszona tu w pojedynkę, a my robimy tu za nieproszonych, ponadprogramowych gości - wyliczał na palcach. - Ponad to, została zaproszona, żeby rozprawić się z jakimś cholernym złem, do którego jego poddani nawet nie chcą się zbliżać. W takim wypadku mądrze byłoby zasięgnąć rady innych, skompletować doborową grupę, która mogłaby zażegnać problem, a nie polegać na sile jednostki, prawda? - zauważył. - No i kolejnym argumentem jest fakt, że nie posiadamy właściwie żadnych informacji odnośnie tego, co czai się w głębi puszczy. Zostaliśmy w gruncie rzeczy wysłani z błogosławieństwem władcy Nagów i pustymi rękoma. To podejrzane - wyraził swoją opinię. - No i, tak jak już powiedziałeś, Miyabi, koniec końców wszyscy zajmujący wysokie stołki są tacy samy - skwitował.
- Jesteś strasznie cięty na Kazuhiko - zauważył zdumiony Sōtangitsune.
- Bo mu nie ufam - wyjaśnił krótko brunet.
- Stójcie - zawołała jasnowłosa, przerywając ich dyskusję. - Spójrzcie. Tam! 
Wskazała palcem na dość sporych rozmiarów rozlewisko, na którego brzegu pokrytym drobnymi, lśniącymi kamykami zalegało mnóstwo zdechłych ryb. Co więcej, zdawało się, że te musiały już tu tak leżeć od dłuższego czasu, gdyż zaczęły gnić. Nie nosiły żadnych śladów zębów czy pazurów, sugerujących, że jakieś drapieżniki mogłyby zrobić sobie z nich syty posiłek. To również było podejrzane. Zazwyczaj zwierzyna leśna nie wybrzydzała, kiedy ktoś nakrywał do stołu, a już w szczególności, kiedy trafiała im się taka wykwintna uczta porównywalna do szwedzkiego stołu.
Demon podszedł do zbiornika wodnego, usilnie ignorując fetor gnijących ryb. Przykucnął na krawędzi brzegu i zanurzył palec w wodzie, chcąc jej spróbować i sprawdzić czy ta była zatruta trupim jadem. Wtem jednak podniósł się szybko z sykiem, kiedy jego skóra weszła tylko w kontakt z taflą. Klnąc pod nosem wytarł dłoń o materiał własnego ubrania.
- Co jest? - zaniepokojona zielonooka dołączyła do niego, zatrzymując się u jego boku.
- To pali jak kwas! - syknął. Na dowód swojej prawdomówności pokazał jej dziurę powstałą w jego stroju w miejscu, w którym wytarł rękę.
- Kwas? - zdziwiła się kunoichi. - To nie może być zatem zwyczajna trucizna - wydedukowała. - Zwykła trutka zabiłaby wszystkie stworzenia wodne, ale nie zmieniłaby tak drastycznie odczynu wody - zauważyła. - Przynajmniej nie takiej ilości...
- Spójrzcie dalej - nakazał Itachi, wskazując odległą taflę wody.
Linia wody odcinała się drastycznie na zielonym tle drzew czarną, grubą kreską. Toń wody była smoliście czarna i połyskiwała niczym onyks w słabych promieniach słońca. 
- Co to, do cholery, jest? - Miyabi ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Ludzie nie zapuszczają się na te tereny, więc zatrucie wynikające z przecieku podczas transportu jakiś środków lub coś podobnego możemy od razu wykluczyć - odezwała się Daichi.
- Możemy stać tu tak godzinami i wymieniać, czym ta czarna plama z pewnością nie jest, ale trochę by nam na tym zeszło. Ponad to, wciąż nie zmienia to faktu, że nie wiemy, czym ta plama w istocie jest, a to właśnie tym jesteśmy zainteresowani i powinniśmy to ustalić. Powinniśmy skupić się na szukaniu rozwiązania i użytecznych poszlak - rzucił brunet. Dziewczyna naburmuszyła się.
- Więc, jakieś pomysły, Sherlocku? - fuknęła.
- Na razie żadnych - przyznał z oporem. - Choć przynajmniej teraz wiemy, dlaczego Nagowie nie mogli ustalić, co zatruło wodę i zidentyfikować trucizny. Cóż... ciężko jest wziąć próbkę czegoś, co wypala we wszystkim dziury, prawda? - mruknął bardziej do siebie. - Możliwe zatem, że nasze początkowe rozważania zaczęły iść w złą stronę i Kazuhiko wcale nie ukartował całej tej sytuacji, ale faktycznie boryka się z problemem przekraczającym jego siły - zmienił zdanie.
- Dobrze byłoby podpłynąć do tej czarnej plamy i przyjrzeć jej się z bliska, jednak nie sądzę, żeby łódka daleko nas zabrała - dodał kitsune. - Chodzenie po wodzie w tym wypadku też nie brzmi zbyt zachęcająco. Nie mam ochoty, żeby moje nogi wyglądały w ten sam sposób - pokazał dłoń, którą wcześniej zanurzył w żrącej wodzie, która teraz stała się cała czerwona i opuchnięta. Opuszki palców pokryły się dużymi bąblami, zupełnie jakby ten włożył rękę do żywego ognia.
- Myślicie, że miejscowi mogą wiedzieć na ten temat coś więcej, niż powiedział nam książę? - zasugerowała Ochida.
- Wątpię - skrzywił się demon. - W końcu Nagowie nie opuszczają swojego siedliska zbyt często. Ponad to, trzeba im przyznać, że do najodważniejszych i najbardziej rozmownych to oni jednak nie należą. Nawet jeśli coś wiedzą, to zapewne nic by nam nie powiedzieli. Nie ufają nam, bo jesteśmy "z zewnątrz" - przypomniał.
- Więc nie pozostaje nam nic innego, jak brnięcie w nieznane? - prychnęła kobieta. - Cudownie. Zapowiada się zaiste świetnie - ironizowała, przewracając oczyma.
- Ciesz się, że przynajmniej nie musisz brnąć w to szaleństwo sama - srebrnowłosy uśmiechnął się zadziornie.
- Wiesz, liczę na szybko, więc popraw mnie, jeśli moje rachunki się nie zgadzają, ale... mając ciebie u boku obstawiam, że przyjdzie nam zmierzyć się z jeszcze jakimiś dwoma Armagedonami, a potem to już wyjdziemy na prostą... a przynajmniej taką mam nadzieję - westchnął długowłosy, za co został spiorunowany miażdżącym spojrzeniem ze strony Chiki.

*** 

Trójka wyznaczona do rozwiązania problemu Nagów wróciła do siedziby księcia Kazuhiko. Po drodze Miyabi odłączył się od pary ninja. Udał się na sławetny targ, aby poszukać tam jakiegoś specyfiku, który mógłby mu pomóc z opuchniętą ręką. Uchiha i Ochida przechadzali się niespiesznie wśród kamiennych domów Nagów, dyskutując na temat otrzymanego zadania, ale przede wszystkim rozważając, czy pojawienie się dwójki ludzi w pobliskim, ulicznym barze wywołałoby taką sensację i zamieszanie, że wszyscy tam obecni, zapewne wliczając w to samego właściciela, uciekliby z krzykiem lub też ratowali się cichym, dokładnie przemyślanym planem natychmiastowego odwrotu, czy też jednak nie. Nie chcieli narobić niepotrzebnego rabanu, jednak ostatecznie nawet takie dziwadła czy potwory, za jakie uchodzili w oczach wężowych demonów, także musiały jeść. Burczenie w żołądku jasno dało im do zrozumienia, że prawdopodobnie nie mają innego wyboru niż przekonać się o skutkach swoich działań inaczej niż na własnej skórze, zdecydować się działać bez żadnego planu awaryjnego i naiwnie liczyć na najlepsze, że zostaną przyjęci z otwartymi ramionami. Każdy przecież miał swoje potrzeby, które musiał zaspokajać. Każdy miał też przecie prawo do snucia nierealnych, drżących nadziei, które życzył sobie, żeby stały się prawdą.
Kiedy tak stali przed ulicznym barem, zastanawiając się czy wejść, czy też nie, dobiegł ich spokojny, melodyjny głos matki, która czytała córce bajkę. Kobieta z dzieckiem ulokowały się na pobliskiej ławce, przerzucając wielkie, sztywne, kolorowe strony książki.
- "Jesteś silna niczym prawdziwy rycerz, moja królowo!", zawołał król - zaintonowała podniesionym tonem matka.
- Mamo, to królowa musi być taka silna jak rycerz? - zainteresowała się dziewczynka.
- Nie, skarbie - zaprzeczyła kobieta. - Król tylko próbuje komplementować królową. Kobieta nie musi być tak silna jak mężczyzna - zaczęła tłumaczyć. - To mężczyźni są silni i zdobywają oni taką siłę właśnie po to, żeby chronić swoich bliskich, a przede wszystkim swoje kobiety - rozwinęła myśl. - Tak, jak to robi tata - uśmiechnęła się szeroko na myśl o małżonku. - My za to musimy dbać o naszych mężczyzn i nie pozwalać, żeby dali ponieść się swojej sile, żeby nie nadużywali jej i nie krzywdzili przy jej użyciu ani siebie, ani innych.
- Mamo, a czemu ta pani jest taka silna jak rycerz? - latorośl Nagini wskazała palcem na Daichi, która zaskoczona zamrugała kilkakrotnie, nie wiedząc, jak zareagować na te słowa. - Ona przecież nosi broń! I walczy! Jak tata! - zawołała, na co rodzicielka posłała jej karcące spojrzenie.
- Cicho! - syknęła. - Nie wolno tak mówić o innych w tłumie! - strofowała dziecko, jednocześnie spoglądając przepraszająco, nieco zlękniona na jasnowłosą, jakby spodziewała się, że ta mogłaby wyciągnąć wobec niej jakieś nieprzyjemne konsekwencje za słowa jej podopiecznej.
- Kiedy to prawda! - upierała się mała. - Skoro o kobietę dba mężczyzna, to dlaczego ta pani sama walczy? Czy to znaczy, że nie ma nikogo, kto mógłby się nią zająć i otoczyć opieką? - zapytała bezpośrednio. Mimo iż były to tylko niewinne słowa nieświadomego, jak wygląda realne życie dziecka, te dziwnie zakuły w serce kunoichi, która drgnęła niespokojnie. - Czy to znaczy, że musi udawać kogoś innego? Kogoś, kim nie jest? - drążyła temat, nie dając za wygraną. - To musi być okropnie trudne i smutne! - zawołała. - No bo przecież nie da się tak udawać kogoś, kim się nie jest, przez cały czas, prawda? Sama ostatnio mi to powiedziałaś, mamo! - dziecko wypomniało rodzicielce jej własne słowa. - Robienie czegoś, co jest sprzeczne z twoją naturą i świadomość, że musisz robić wszystko samemu, że nie możesz tak naprawdę nikomu do końca zaufać i powierzyć nad sobą opieki... musi być wyniszczająca - dziewczynka zabrzmiała nagle bardzo poważnie, dobierając słowa, które były zbyt wyszukane dla dziecka, toteż jasnowłosej przyszło przez myśl, że ta musiała cytować zasłyszane, cudze słowa. 
Niemniej, jej smutne, choć wciąż ciekawskie spojrzenie wielkich, okrągłych, lśniących oczu o pionowych źrenicach było już całkowicie autentyczne i całkowicie jej. Daichi poczuła się nieswojo pod ostrzałem tego palącego spojrzenia.
- Może lepiej nie ryzykować? - rzuciła w końcu do swojego towarzysza, uznając, że najlepszą opcją będzie wycofanie się. - Zjemy obiad z Kazuhiko - zadecydowała i ruszyła w stronę zamku księcia. 
Uchiha bez słowa ruszył za nią. Jego usta co prawda milczały, jednak jego głowa była pełna głośnych przemyśleń. Musiał przyznać, że reakcja Chiki była naprawdę interesująca. Będzie ona zapewne przedmiotem jego rozmyśleń jeszcze przez następnych kilka dni.

*** 

Jeszcze tego samego popołudnia cała drużyna zaopatrzyła się w nowe bronie, szykując się do rychłego opuszczenia bezpiecznej siedziby księcia Nagów. Itachi uzupełnił zapasy podstawowych broni shinobi takich jak shurikeny, kunai czy senbon, choć musiał przyznać, że nie miał zbyt wielkiego wyboru i nie miał, w czym za bardzo przebierać. Demony nie lubowały się w podobnych narzędziach walki. Jego krótki miecz tanto został zaostrzony i wypolerowany przez okolicznego mistrza kutych oręży. Rozglądał się ciekawsko po różnych sklepach i wystawach pyszniących się potężnymi, ciężkimi, oburęcznymi mieczami, pełnymi ornamentów szpadami, prostymi jinetami, szerokimi saifami, ciężkimi talwarami, krótkimi shaframi, kushami, jambijami, potężnymi halabardami, przerośniętymi włóczniami z kitami kolorowych piór lub sierści o najróżniejszych barwach, niezawodnymi buławami, a nawet niewyszukanymi maczugami. Wszystkie te bronie wyglądały znajomo, a jednocześnie były mu zupełnie obce, gdyż były w delikatny, niemal dyskretny sposób zmodyfikowane i dopasowane do demonicznych wymogów. Przyglądał się zbrojom, których niektóre części były fikuśnie powyginane lub cechowały się niecodzienną budową, żeby chronić, ale jednocześnie zapewnić swobodę ruchu tym może nieco mniej oczywistym dla człowieka kończynom, jakimi były chociażby wężowe ogony. Wszystko to było interesujące, jednak wątpił, żeby bez odpowiedniego treningu mógł posługiwać się biegle podobnymi narzędziami w walce. Przywykł do innego stylu defensywy i ofensywy i lepiej było nie kusić losu jakimiś udziwnieniami - szczególnie, kiedy w rachubę wchodziło niebanalne, potencjalne zagrożenie, które tylko na nich czekało. Tym razem postanowił postawić na tradycyjne rozwiązania, choć nie oznaczało to, że nie zamierzał spróbować w życiu innych technik niż te, których został nauczony jako shinobi. Naukę podobnych sztuk postanowił jednak odłożyć na stosunkowo odległą przyszłość, kiedy nareszcie uda mu się już dojść do ładu z bardziej pilącymi i naglącymi sprawami wymagającymi jego pełnej uwagi.
Nie umknął jego uwadze także fakt, że w wielu sklepach z bronią można było zaopatrzyć się także w różnego rodzaju talizmany, zaklęcia ochronne i niezrozumiałe dla niego zwoje spisane w demonicznym języku. Amulety przyjmowały formę kamieni nawleczonych na rzemyki jako naszyjniki lub bransoletki, suchej wiązanki ziół, którą upychało się na dnie kieszeni, metalowej, zazwyczaj okrągłej, tłoczonej tarczy nie większej niż przeciętna moneta, oszlifowanego, wypolerowanego kawałka kryształu i wiele innych. Brunet zdziwił się, że istoty tak potężne jak demony mogły parać się czymś podobnym i szczerze wierzyć, że ów przedmioty mogły posiadać jakąś nadnaturalną moc, która mogłaby sprawić, że los częściej by się do nich uśmiechał lub która odganiałaby choroby. Wśród ludzi podobne pieścidełka były traktowane jak bajki dla dużych dzieci, na które nabierali się tylko naiwniacy i na których z kolei pewni cwaniacy robili całkiem niezły biznes. Tutaj jednak sprzedawano fartonośne przedmioty z taką samą powagą jak miecze, sztylety i inne bronie. Było to dla niego zaskoczenie, jednak podejrzewał, że ludzkie pojęcie "talizmanu" mogło drastycznie różnić się od demonicznego - przede wszystkim należało zacząć od tego, że ludzie nie parali się magią, dlatego sprzedawali sobie tylko bezwartościowe kamyki i kawałki metalu, a cały szum wokół nich zrodził się za sprawą legend o prawdziwych amuletach, które oryginalnie należały do demonów. Poza tym, ceny tych niepozornych ozdóbek również wskazywały na to, że to prawdopodobnie nie była tylko i wyłącznie bezsensowna zabawa w przyozdabianie się w ekstraordynarną biżuterię. Bowiem przeciętny amulet kosztował zwykle nieco więcej niż pozycja broni białej ze średniej półki cenowej i przynajmniej dwa razy więcej lub lepiej niż pospolity zestaw do kamuflażu, w którego skład wchodziły także bomby dymne. 
Zaklęcia ochronne występowały zazwyczaj w dwóch formach. Jedną z nich były wąskie, długie, zwinięte w rulony, szorstkie materiały, na których zostały spisane magiczne transkrypty i które do złudzenia przypominały porwane bandaże gęsto pokryte zapiskami nieco zbyt ambitnego ucznia, który akurat nie miał pod ręką żadnego kajetu. Ponoć użytkownik owijał je wokół różnych części ciała w zależności od tego, na jakie zaklęcie się wykosztował. Ważne też było, żeby zrobić to w taki sposób, żeby sploty nie krępowały żadnych ruchów. 
To jednak nie było wszystko. W podobnej postaci występowały także inne zaklęcia, które wzmacniały wyćwiczone techniki użytkownika lub pozwalały na czasowe ujarzmienie żywiołu, nad którym w normalnych warunkach śmiałek nie miał władzy. Miyabi zaopatrzył się w wiele podobnych zaklęć, którymi gęsto i ściśle oplatał własne ręce oraz tors i brzuch. 
Inną formą, pod którą objawiały się zaklęcia ochronne, były znaki wymalowane bezpośrednio na skórze przez znającego się na rzeczy specjalistę w tej dziedzinie. Te właśnie zaklęcia były ponoć dużo bardziej skuteczne, jednak przy tym dużo droższe. Niemniej, chroniły także znacznie dłużej, gdyż znaki nakreślone przy pomocy atramentu oraz bambusowego pędzla do kaligrafii miały utrzymywać swoje działanie nawet do kilku miesięcy, podczas gdy te wypisane na skrawkach materiału spalały się, kiedy ich moc została już wyczerpana. Kitsune oraz Daichi z wielką chęcią dali oznakować się, fundując sobie kilka "tatuaży", jednak długowłosy nie był już tak przekonany jak pozostała dwójka, co do tego czy aby na pewno był to znowu aż taki dobry pomysł. Ostatecznie jednak spasował pod naciskiem zielonookiej, która postawiła go przed faktem dokonanym, siłą usadziła go na stołku i zastrzegła, że jak sam się nie rozbierze, to rozetnie mu ubrania, a nawet skrępuje, jeśli będzie trzeba, jeśli będzie się wiercił lub próbował zwiać podczas zabiegu.
To było dziwne uczucie. Z początku stary Nag, który miał go oznakować, przetarł jego plecy wilgotną tkaniną. Czymkolwiek materiał został nasączony, substancja ta charakteryzowała się mocnym, medycznym zapachem. Po chwili Uchiha poczuł, jak skóra mu cierpnie na karku i powoli traci czucie w tylnej części ciała, jednak tylko powierzchownie. Zrozumiał, że został w jakiś sposób znieczulony. Nie spodziewał się, że atrament lub włosie pędzla mogło zrobić mu krzywdę, toteż naprawdę zdziwił się, kiedy procedura w końcu się rozpoczęła, musiał zacisnąć szczęki, żeby nie syczeć z bólu. Wyraźnie czuł każe pociągnięcie pędzla, które porównywalne było do smagnięcia biczem. Miał wrażenie, jakby barwnik głęboko wgryzał się w jego ciało, w tkankę, jakby drążył wprost do kości, aż do szpiku. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że celowo został potraktowany bez zbędnej delikatności ze względu na to, że był człowiekiem, jednak szybko zmienił zdanie, kiedy miał okazję przyjrzeć się przez krótką chwilę plecom srebrnowłosego demona, kiedy ten podnosił się już z miejsca po skończonym zabiegu i narzucał z powrotem na siebie swoje czarne kimono. Jego skóra była zaczerwieniona i opuchnięta. Wyglądała tak, jakby została poparzona. Gdzieniegdzie nawet spływały pojedyncze, cienkie strumyki krwi, które wsiąknęły w materiał ubrania.
Potomek Madary tym razem skupił większą uwagę na lisie. Obserwował go także, kiedy ten przebierał między niezrozumiałymi dla niego zwojami. Nie dopytywał, gdyż mu nie wypadało, ale domyślał się, że te też musiały w jakiś sposób opierać swoje działanie na magii. Płachty papieru lub pergaminu były duże, a słowa często wpisane w splatające się ze sobą kształty i symbole, które przywodziły mu na myśl pieczęci. Nie wiedział czy można było przy ich użyciu coś przyzwać - a jeśli tak, to w takim razie co: bronie, chowańce czy jeszcze coś innego? - czy ich zadaniem było odstawienie kolejnych, popisowych fajerwerków, a może mogły one służyć do przekazywania informacji lub transportu osób? Nie wiedział, jednak nie miał za bardzo sposobności wywiedzieć się tego w dyskretny sposób. Niemniej, zdawał sobie jednak sprawę, że w zaistniałej sytuacji niewiedza była ich największym wrogiem, dlatego nie zamierzał pozostawać wobec takiego porządku rzeczy bierny. Chciał wypytać Sōtangitsune o sztuczki, jakie ten trzymał w rękawie, kiedy znajdą się w ustronnym miejscu, gdyż musiał znać wachlarz możliwości sprzymierzeńca, żeby być w stanie obmyślić skuteczny plan działania. Musiał być świadom, co ten potrafił, zdawać sobie przy tym także sprawę, ile kosztowało go porywanie się na pewne techniki, ile razy mógł wykorzystać je w walce. To były kluczowe informacje, dla których zmuszony był przełknąć swoją dumę i niechęć żywioną wobec rywala zabiegającego o względy jasnowłosej. Koniec końców, jeśli nie ujdą z tej misji żywi, wtedy wszystko, cała ich kłótnia traciła sens, bo Chika, będąc martwą, nie była w stanie wybrać żadnego z nich. Musiał zatem upewnić się, że wyjdą z tego cało. Musiał także możliwie zmaksymalizować ochronę dla dziewczyny, gdyż zapewnienie jej bezpieczeństwa było przecież głównym powodem, dla którego w ogóle wyruszył z nią w podróż. Przy okazji rozmowy o bardziej technicznych sprawach mógłby także w subtelny sposób zasugerować czasowe zakopanie wojennego toporu. Na czas uporania się z problemem Kazuhiko. W końcu, żeby odnieść sukces, musieli działać jako drużyna.
W pełni zaopatrzeni wrócili z powrotem do zamku. Zasiedli z władcą Nagów do kolacji, podczas której zdali mu relację z tego, co udało im się znaleźć podczas patrolu. Oświadczyli także, że są w pełni gotowi do drogi i zamierzają wyruszyć z samego rana. Nie było sensu ruszać o zmroku, gdyż mrok był dodatkowym utrudnieniem, w którym mogło czaić się wiele dodatkowych niebezpieczeństw. Postanowili odpocząć przed rozpoczęciem kolejnej wyprawy. W końcu nie wiadomo było, ile czasu miało upłynąć aż do następnego razu, kiedy będą mieli okazję po raz kolejny położyć się do wygodnego łóżka.
Monarcha przystanął na ich decyzje. Zobowiązał się także uiścić opłaty za wszelkie zakupy poczynione z myślą o misji. Zapewnił, że zostaną odprawieni z zapasem suchego prowiantu na kilka najbliższych dni, który będzie czekał na nich, zanim ci jeszcze wyruszą w drogę. Niespotykana szczodrość Naga była w mniemaniu dziedzica sharingana podejrzana. Wskazywała na to, iż ten musiał zdawać sobie sprawę z tego, że misja, którą im zlecił, nie należała do łatwych i już teraz zdawał się starać zadośćuczynić im za wszelkie przyszłe trudy, które ich czekały.
A więc teraz nie pozostawało już nic innego, jak tylko czekać na nadejście świtu, a wraz z nim kolejnych wyzwań, którym należało stawić czoło.