niedziela, 3 marca 2019

ROZDZIAŁ XXVII

- Masz mi coś do powiedzenia? - czerwony na twarzy ze złości Itachi prezentował jej właśnie zwiniętą w kulkę kartkę papieru. TĘ przeklętą, zwiniętą w kulkę kartkę papieru, która nigdy nie powinna opuścić tego pomieszczenia.
Westchnęła. Cudownie. Tego właśnie potrzebowała. Wściekłego do granic możliwości Uchihy na karku. Dzięki, Madara. Serio. Na ciebie to zawsze można liczyć, chłopie. Nie ma co.
(...) Obrzuciła partnera spojrzeniem od stóp do głów raz jeszcze. Tak, brunet niezaprzeczalnie był czerwony na twarzy ze złości. Wręcz z niego kipiało. A to nowość. Bo póki co jeszcze nigdy nie widziała, żeby ten blady jak duch chłopak nabrał aż tylu kolorów. To chyba oznaczało, że pewna granica została złamana. (...)

- Ja... - zająknęła się.
- Znowu coś przede mną zataiłaś! - wypalił, zanim zdążyła wyartykułować chociażby pojedyncze, składne zdanie.
- To nie tak - zaprzeczyła szybko, powstrzymując się od wywrócenia oczyma. 
A ten znów swoje. Zaczynał swoją standardową śpiewkę o braku zaufania i tak dalej... Znała to już na pamięć. To powoli zaczynało robić się uciążliwe. Zaufała mu. Cholera jasna, zaufała. I przyznała się do tego. Czego jeszcze oczekiwał od niej w tej kwestii? Jak jeszcze dobitniej miała zamanifestować mu swoje oddanie?
Owszem, w przeszłości zdarzyło jej się przemilczeć kilka spraw. Zgoda. Ale takie jest życie. Nie wszystko zawsze idzie idealnie, nie wszystko chce się trzymać planu. Jeśli zmuszona była pozostać wierna złożonym ślubom milczenia, to najwyraźniej wymagała tego w danym momencie sytuacja. Ludzie nie powinni mieszać się w prywatne sprawy demonów. Musiał to w końcu zrozumieć.
Nie mogła zwierzać mu się z absolutnie wszystkiego. To było zwyczajnie niemożliwe i niewykonalne. Mimo to ten piekielny, choć niezaprzeczalnie niekiedy także przydatny tyran zdawał się wymagać otwartego i nieograniczonego dostępu do jej umysłu. Pal licho to, co siedziało jej w głowie i co pokątnie tam sobie pomieszkiwało. Nie chodziło nawet o jej prywatność, ale zwyczajnie o sam absurd tegoż wymagania samego w sobie. Nie mogła dzielić się z nim absolutnie wszystkim - każdym przemyśleniem i spostrzeżeniem, gdyż inaczej zapewne zmuszona byłaby paplać już do końca swoich dni, a on zmuszony byłby słuchać jej przedłużającej się gadaniny dniami i nocami. Bo myśli nie dało się uciszyć. Próbowała kiedyś medytacji, ale słabo jej z tym szło. Zbyt dużo rzeczy na raz przebiegało przez jej umysł i stanowczo domagało się jej uwagi. Czasem rozpętywało się w nim istne tornado. Wiele skrawków urwanych rozmyślań mieszało się ze sobą kołując niespokojnie, zbijając się w groteskową, trudną do objęcia rozumem masę, kiedy próbowała skupić się na kilku rzeczach na raz. Czasem o czymś zapominała, kiedy na horyzoncie pojawiała się jakaś pilniejsza sprawa niecierpiąca zwłoki. Jej uwaga zostawała odciągnięta od pomniejszych spraw. Ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wymagał, żeby postawić go w oku cyklonu. Bo tak. Bo takie było jego życzenie - życzenie niedoszłego samobójcy.
Zaaferowana sprawą Danzou i planem anihilacji Uchihów zapomniała o tej przeklętej kartce. Mógł to wydedukować. W końcu widział jej zaangażowanie. No i był geniuszem. Mimo to postanowił zarzucić jej brak szczerości i zaufania. Jak zwykle. A przecież ona też była wyłącznie człowiekiem i miała swoje ułomności. No, w jakimś stopniu. A nawet jako demon nie była wcale bliższa obrazowi ideału. Musiał to wiedzieć, bo sam jej o tym nierzadko przypominał. Dlaczego zatem ponownie stawiał jej te same, powtarzające się zarzuty, zamiast uwzględnić w swoich kalkulacjach zwykłą, ułomną naturę człowieka? Ewentualnie demona? Gdyby tylko nie był tak zacietrzewiony w przekonaniu, że dziewczyna wciąż mu nie ufała, mógłby zdobyć się na logiczne myślenie, wziąć pod uwagę szczegóły, które teraz mu uciekały, które doprowadziłyby go do innej konkluzji. A to zmieniłoby całą sytuację. Po tym wszystkim, co razem przeszli, nie tylko ona powinna mu ufać, ale on jej także. Powinien mieć więcej wiary w to, że pokładała w nim nadzieje. Powinien być w stanie to dostrzec - tym bardziej teraz, kiedy odzyskał oboje sprawnych oczu. Niemniej, wydawało się, że z jakiejś racji wydawało się pozostawał teraz bardziej ślepy niżby wcześniej, kiedy był w połowie ociemniały.
- Nie wiem czy słyszałeś, ale ostatnio na dzielnicy mówi się coś o przewrocie politycznym, śmierci radnego wioski, abdykacji Hokage i paru innych ciekawych rzeczach - zatoczyła dłonią koło, dając tym samym do zrozumienia, że lista wydarzeń, które zatrzęsły życiem Liścia od podstaw była długa. - Byłam trochę zajęta i nie miałam czasu zajmować się pierdołami - prychnęła.
- Zabiję... - warknął pod nosem, ściskając kartkę w dłoni jeszcze mocniej.
- Co proszę? - jasnowłosa zdziwiła się i uniosła wysoko brwi. - Grozisz mi? - zamrugała kilkakrotnie w niedowierzaniu.
- Nie tobie, głupia! - krzyknął. - Temu przeklętemu Hyūdze! - trzasnął wolną ręką w ścianę. - Co to za wyniosłość! Co za poczucie wyższości! Pieprzone, zadufane bufony! Trzeba ich nauczyć pokory! - zaczął się odgrażać.
Zielonooka starała się zachować kamienną twarz, mimo iż czuła się nieco dziwnie i nie na miejscu. Zdawało się, że właśnie zamienili się rolami. Bo przecież to ona robiła za tę wybuchową częścią ich duetu, którą równoważył stoicki spokój bruneta. Teraz jednak było inaczej. Teraz to ona musiała wcielić się w rolę pogromcy bestii. Ciekawe. Tresowane, szczute zwierzę cyrkowe uczyło ogłady własnego tresera. A ponoć to on był tu tym, który uchodził za tego cywilizowanego...
Nie miała najmniejszej ochoty kontynuować tej rozmowy, gdyż w jej mniemaniu nie było, o czym rozmawiać. Owszem, kiedy pięknie wykaligrafowany list z zieloną, woskową pieczęcią trafił w jej ręce po raz pierwszy, mocno się zdenerwowała, ale teraz, z upływem czasu zapomniała o całej sprawie. Właściwie to po tym wszystkim, co zaserwował im Shimura, byłaby w stanie przejść ponad tą sytuacją zupełnie obojętnie i w jej mniemaniu to byłaby najbardziej wyniosła możliwość odrzucenia propozycji. Nie odezwałaby się słowem, zupełnie ignorując nadawcę listu. Co najwyżej zaszczyciłaby go zimnym, pełnym wyniosłości spojrzeniem z góry podczas następnego spotkania z Hokage. Ot tyle. Przeszłaby ponad tym do porządku dziennego z zimną krwią i dumnie, wysoko uniesioną głową. W kulturalny, ale jednocześnie dobitny sposób okazałaby swoją pogardę wobec jednego z trzech najsilniejszych rodów Konohy. Czy Hyūga poczuliby się urażeni? Oczywiście. Ale o to w tym wszystkim właśnie chodziło. Bo przecież to oni pierwsi obrazili ją swoją propozycją. Rzucili rękawicę, więc niech się nie zdziwią, kiedy w rewanżu oberwą w twarz całym stołem wraz z jego zastawą.
Itachi nie wyglądał, jakby miał zamiar skłonić się ku temu zdroworozsądkowemu rozwiązaniu problemu. Nie. Zamiana miejscami wymusiła na nim zmianę myślenia. Uchiha nie był już zimnokrwistym strategiem i geniuszem, ale rozsierdzonym człowiekiem szukającym zemsty i pomsty za krzywdę, której w jego własnym mniemaniu, doznał. Był wściekły i dziki. Rzucał się niespokojnie, posyłał gromy spojrzeniem i gdyby tylko mógł, zacząłby gryźć i drapać. Gdyby jakimś cudem Hyūga był na tyle głupi, żeby złożyć jej wizytę osobiście w tej właśnie chwili, mógłby przypłacić to życiem. I nie byłaby to piękna, chwalebna śmierć godna shinobi. Użytkownik byakugana skończyłby z rozdartą tchawicą, a ostatnim obrazem, jaki zapewne by zapamiętał, byłby pochylający się nad nim długowłosy z twarzą ociekającą krwią i ochłapem mięsa w ustach. Mięsa wyszarpniętego z szyi głowy klanu niewchodzącego w koalicję.
Ognia nie zwalcza się ogniem. Gdyby zareagowała gwałtownie, prawdopodobnie skłoniłaby partnera do działania i gwałtownych posunięć, z których później ciężko byłoby im się wytłumaczyć. Dziedzic sharingana zachowywał się jak dzikie zwierzę, dlatego kunoichi musiała obchodzić się z nim jak z bestią. Kiedy widzisz na swojej drodze głodnego wilka z rządzą mordu w żółtych ślepiach nie dobywasz oręża i nie rzucasz się na niego bez pomyślunku z bojowym okrzykiem. Nie masz szans w bezpośrednim starciu ze skumulowaną nienawiścią, głodem i pragnieniem krwi. Ale masz coś, czym przewyższasz bestię i czym możesz ją zwyciężyć. Rozum. Możesz posłużyć się jakąś sztuczką, przekupić zwierzę lub zwyczajnie je ugłaskać - choć przyznać trzeba, że ta ostatnia wersja jest najmniej prawdopodobna i najbliżej jej do igrania z samobójstwem, gdyż nie da się ukryć, że bestie z reguły nie lubią pełnić roli udomowionego zwierzaka u boku człowieka. Najprostszym rozwiązaniem było rozproszyć przeciwnika i wiać. Tylko, że tak nie postępują ninja. Nie idą na łatwiznę. Czasami trzeba stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem i spojrzeć mu w oczy. Nawet jeśli te oczy są najpierw czarne, bezdenne, nienasycone i pożerają światło jak czarna dziura zapowiadająca katastrofę na skalę galaktyczną, a zaraz potem zmieniają się w dwie czerwone latarnie, które lśnią niebezpiecznie pożartym wcześniej światłem i dostanie zdradzają zamiary swojego właściciela, który zdaje się pragnąć, żeby wszyscy wokół stali się podobni do niego i również byli w stanie widzieć wyłącznie kolor posoki, w którą stronę by nie spojrzeli.
Nie mogła walczyć z potomkiem Madary. Nie mogła zwiać. Nie miała żadnej sztuczki w rękawie. Nie mogła rozproszyć pieklącego się chłopaka - przynajmniej na razie - a więc w takim wypadku nie pozostawało jej nic innego jak ugłaskanie bestii. Proces mozolny, poddający testowi nerwy, zgoła szalony, bo trzeba było cały czas mieć się na baczności i pamiętać, że raz wilk może dać ci się pogłaskać, ale następnym razem może mieć fantazję odgryźć ci rękę. Niemniej, trzeba było coś zrobić w zaistniałej sytuacji i wyglądało na to, że nie pozostawała jej żadna inna możliwość.
- Mało ci jeszcze skandali? - zapytała niby znudzona.
- Przetrącę temu bezczelnemu małolatowi łeb i w końcu będzie spokój, bo rzygać mi się chce, kiedy widzę te wyniosłe, wiecznie naburmuszone mordy Hyūga! - zatrząsł się niczym w ataku febry.
- I co ci to da? - westchnęła. - Zrobisz awanturę, doprowadzisz do wojny domowej, znów będzie zamieszanie, a przecież w ostatnim czasie pracowaliśmy tak ciężko, żeby doprowadzić wszystko do ładu, pamiętasz? - przypomniała mu, zdając sobie sprawę, że spowity gęstą mgłą furii umysł koalicjanta nie pracuje jak należy. - Uspokój się i usiądź - poklepała wymownie miejsce obok siebie na łóżku.
- Wiesz, że ten chłystek jest w wieku Sasuke?! - brunet kontynuował zupełnie nie zwracając uwagi na to, co mówiła do niego kobieta. - Okazałby chociaż śladowe ilości szacunku ze względu na różnicę wieku! - prychnął rozjuszony.
- No już mnie tak nie postarzaj... - próbowała zażartować, jednak po minie swojego rozmówcy wywnioskowała, że plan się nie powiódł. - Daj spokój. Nie piekl się tak. Nie ma o co. Zresztą, nie uważasz, że najbardziej zabolałoby, gdybym zwyczajnie ich zignorowała? - próbowała przekonać go do swojego rozwiązania. - Hyūga, owszem, są wyniośli. Zignorowanie ich oferty byłoby dla nich jak cios w twarz.
- Tu policzek to zdecydowanie niewystarczająco - syknął brunet. - No chyba, że przy okazji zedrę temu pyszałkowi połowę skóry z gęby... - warknął.
- Itachi... - westchnęła ciężko.
- A co ty taka spokojna?! - wyrzucił ręce w powietrze w geście desperacji. - Normalnie pewnie posiekałabyś cały ród za taką zniewagę! - zauważył. - Co się z tobą dzieje?! Czemu próbujesz usadzić mnie na tyłku?! - wbił w nią podejrzliwe spojrzenie.
- Ludzie się zmieniają - wzruszyła ramionami. - Ponoć obyczaje z czasem łagodnieją - rozłożyła ręce.
- Nie mów mi, że rozważałaś, żeby zaakceptować tę umowę! - ryknął nagle
Jej słowa do niego nie docierały. W jego oczach lśnił dziki płomień. Chłopak był trawiony gorączką i gotował się do działania. Był pogrążony we własnych myślach i planach, zupełnie oderwany od rzeczywistości. Nie mogła przemówić mu do rozsądku. Wszystkie jej słowa odbijały się od niego jak wszelkiego rodzaju powszechny oręż od pancerza Istot Wyższych.
- Na litość wszystkich bożków shinto, oczywiście, że nie! - krzyknęła. - Czyś ty na głowę upadł? Mózgownica ci się przegrzała z tej złości? - zgromiła go wzrokiem.
- Więc dlaczego mi o tym nie powiedziałaś tylko Shisui musiał zostawić mi ten list wyniesiony z twojej sypialni, żebym sam go przeczytał? - krążył po pokoju niczym rozjuszony kot.
- Shisui? - zdziwiła się.
- A przyjmujesz jeszcze kogoś w swojej sypialni? - burknął, marszcząc głęboko czoło.
- Oczywiście, że nie - warknęła, zakładając ręce na piersi. - Co ty mi teraz insynuujesz? Że dorabiam sobie na boku jako kurtyzana? - zacisnęła szczęki, a jej spojrzenie stało się zimne i przeszywające niczym stal. 
Shisui. Oczywiście. Więc przynajmniej głowa klanu Uchiha nie roztrząsała sprawy, skąd ten przeklęty list wziął się w jego pokoju. Odgórnie założył, że to jego kuzyn wyniósł to zaiste ciekawe znalezisko z sypialni ich koalicjantki, gdyż w istocie dwaj kuzyni byli jedynymi osobami upoważnionymi do odwiedzania jej prywatnych czterech ścian. No prawie. Do tego skromnego grona zaliczał się także pewien wielce upierdliwy gagatek z wielce dziwnym poczuciem humoru, który od lat powinien już wąchać kwiatki od spodu. Madara - gdyż to o nim oczywiście mowa - z jakiejś racji wciąż chodził po świecie i zdawało, że miewał się świetnie. Niemniej, to nie tak, że Ochida wpuszczała byłego mistrza na swoje włości, gdyż takie było jej życzenie. Nie dało się ukryć, że Madarze zwyczajnie nie dało się odmówić. Wykopać protoplastę Uchiha z własnego domu - dobre sobie. Ciekawe jak? Musiałaby do tego zadania albo wskrzesić Hashiramę, albo wezwać któregoś z Demonicznych Kapłanów i poprosić ich o przyzwanie kilku Istot Wyższych. Chociaż zakładała, że nawet bestie pokroju Istot mogłyby mieć problem z wyciągnięciem zacietrzewionego boga shinobi. Poza tym, próbując pozbyć się natręta, narobiłaby wielu szkód. Zniszczenia pewnie przerastałyby te powstałe po ataku Dziewięcioogoniastego na Konohę. A ona nie chciała mieć krwi niewinnych na rękach. Z tej racji zwyczajnie czasem musiała znieść tę uciążliwość, jaką było towarzystwo starszego Uchihy i wykosztować się na dodatkowy kubek herbaty. Takie życie.
Shisui obecnie leżał i dochodził do siebie po tym, co zgotował mu Shimura. Chłopak przez większość dni spał odzyskując zdrowie. Nie był w stanie samodzielnie chodzić i nie wystawił nawet jednego palca u nogi poza krawędź futonu, odkąd go na nim ułożono, jednak to nie przeszkodziło długowłosemu w założeniu, że to właśnie jego wierny i oddany kuzyn oraz najlepszy przyjaciel w jednym zmusił się do tak niebotycznego w jego obecnym stanie wysiłku, żeby dyskretnie dostarczyć mu prywatną korespondencję wysłaną przez Hyūga. Bo któż inny porwałby się na coś podobnego, prawda? Nikt nie był na tyle głupi, żeby wchodzić do paszczy lwa na własne życzenie i to w dodatku bez uprzedniego, uprzejmego zapytania czy ów lew życzy sobie jakiegoś towarzystwa. Nikt nie wchodził do pokoju Chiki bez pozwolenia, tym bardziej bez jej wiedzy - a żeby zdobyć podobną korespondencję ktoś zdecydowanie musiał się tu wślizgnąć podczas jej nieobecności. Dziewczyna nie pozwoliłaby przecież zabrać tak poufnego listu, prawda? Nikt nie był na tyle głupi czy szalony, żeby się na to porwać. Z wyjątkiem wcześniej wspomnianej uprzywilejowanej dwójki. A skoro on, Itachi, sam tutaj nie wszedł i nie znalazł tegoż listu osobiście, to musiał zrobić to Shisui. Bo kto inny? 
Przynajmniej jeden problem z głowy. Nie musiała szukać jakiejś taniej wymówki dla Madary w roli specjalnego kuriera, który, jak się wydawało, uwielbiał grać jej na nerwach.
- Nie można ich tak zwyczajnie zignorować - zadecydował dziedzic sharingana. - Takie zachowanie tylko utwierdzi ich w przekonaniu, że są bezkarni i mogą robić, co chcą. Trzeba dać im do zrozumienia, że nie wszyscy będą wiecznie tańczyć tak, jak im się podoba - zacisnął pięści.
- Przesadzasz... - mruknęła, wywracając oczyma. - Coś ty się tak zresztą wściekł, co? Gdzie twój sławetny spokój? - podniosła wymownie jedną brew. - Poza tym, wściekasz się, jakbyś dostał zdechłą rybą po twarzy, a jakby nie patrzeć, list jest kierowany do mnie - zauważyła. - Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie - zapewniła. - Sama zrobię z tym porządek - spojrzała mu w oczy, mając nadzieję, że może jeszcze uda się go odwieźć od pomysłu krwawej jatki.
Chłopak zatrzymał się nagle i spojrzał na nią zaskoczony. Zamrugał kilka razy, jakby obudził się z letargu lub chciał upewnić się, że jego rozmówczyni nie jest wytworem jego wzburzonego umysłu.
- Czy ja dobrze słyszę? - uniósł wysoko brwi. - Ty mnie pytasz, czemu się denerwuję i czemu obchodzi mnie ta sprawa? - spojrzał na nią, jakby nagle wyrosła jej dodatkowa kończyna. Na środku czoła.
- Dokładnie - zgodziła się. Brunet przymknął powieki i westchnął ciężko. Bardzo ciężko.
- Jak mam ci w końcu przemówić do rozumu, tak, żebyś zrozumiała? - sapnął. - Ile jeszcze razy będę musiał zaczynać temat naszego ślubu...
- Ale to nie ma nic do rzeczy! - przerwała mu gwałtownie. W jej głosie odbiła się nuta paniki, która zawsze się w niej odzywała, kiedy zbaczali na podobne tematy. - Tu nie chodzi o nasze prywatne... interesy - odezwała się już znacznie ciszej. - To jest oficjalna, spisana notarialnie oferta z pieczęcią głowy klanu - zauważyła.
- I uważasz, że jak ktoś postawił tu pieczątkę, to nie ma to już żadnego związku z tym, co dzieje się między nami? - ściągnął brwi. - Już kilkakrotnie pytałem cię o rękę, a tu nagle jakiś zadufany Hyūga chce mieć z tobą dziecko, ale mnie to w żaden sposób już nie dotyczy, tak?! - zirytował się nie na żarty.
- Oficjalnie rzecz biorąc, nie dotyczy cię to, bo pismo zostało wystosowane do mnie jako do głowy klanu Ochida - broniła się. - A nieoficjalnie, też cię to nie dotyczy, bo, jak zresztą widzisz, umowa wylądowała od razu w śmietniku, więc nie ma, o czym mówić - obstawała twardo przy swoim.
- Powinnaś była mi o tym powiedzieć - odezwał się na powrót tym swoim charakterystycznym, wypranym z wszelkich emocji głosem. Zielonooką aż przeszły dreszcze, gdyż jak do tej pory jej rozmówca niemal cały czas się wydzierał. Taka gwałtowna zmiana była nieco niepokojąca. - Od razu - zaznaczył.
- Żebyś się wściekł i miał jeszcze więcej na głowie? Próba utrzymania klanu przy życiu, walka z systemem, spisek przeciwko Danzou, stan Shisuiego i bezsilna Hokage, która nie mogła nam w żaden sposób pomóc to przecież za mało dla ciebie jak na jeden raz, nie? - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Priorytety, Itachi. W życiu trzeba wyznaczać sobie priorytety. A ja uznałam Hyūga za sprawę mniej ważną, ostawiłam ich na półkę, a tak dokładniej to do śmietnika i jakoś samo tak wyszło, że gdyby nie twoja interwencja, to zapewne nawet bym sobie o nich z powrotem nie przypomniała - wzruszyła ramionami.
- Powinnaś była mi powiedzieć - nie dawał za wygraną. Wciąż przemawiał tym okropnym głosem. Znów się wzdrygnęła. Z dwojga złego to już chyba wolała, jak krzyczał... bo teraz w jego głosie słyszała, że... że w jakiś sposób zawiódł się na niej. - Nie uważasz, że powinienem wiedzieć o czymś podobnym jako mężczyzna, który chciał wziąć cię za żonę? - zapytał już zupełnie spokojnie, niemal obojętnie.
"Chciał."
Czas przeszły, dokonany.
- Itachi...
- Mimo wszystko uważam, że powinnaś dać im odpowiedź. Inaczej będą wysyłać kolejne listy. Wbrew pozorom niektórzy wielcy wcale nie są tacy świetni w czytaniu między wierszami - odezwał się szorstko. - Oczywiście odpowiesz kurtuazyjnie i formalnie. Tak jak zawsze. Bo zdaje się, że cenisz sobie formalności ponad wszystko inne. Co za szkoda, że nie widzisz jednak, jak ów formalności przeplatają się z prywatnymi relacjami i jakie mają one na nie wpływ - rzucił trzymaną kartkę papieru do kosza, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
Zszokowana, otępiała jasnowłosa siedziała jeszcze przez chwilę na miejscu nie mogąc uwierzyć, że jej sprzymierzeniec tak nagle wpadł, a teraz równie nagle jednak już zupełnie spokojnie opuścił jej pokój kończąc ich rozmowę w taki sposób.
- Itachi... - westchnęła ciężko przymykając powieki.
Próbowała postawić się w jego sytuacji. Jak zareagowałaby, gdyby to on dostał propozycję od kogoś obcego, która zakładała skrzyżowanie dwóch wielkich rodów? Tak, dokładnie. Skrzyżowanie. Taka terminologia została użyta w liście przez Hyūga. Zupełnie jakby mówili tu o jakiejś populacji zwierząt w lesie albo urządzili sobie biologiczną dysputę na temat rozmnażania się międzygatunkowego. A przecież w odniesieniu do ludzi tu rozchodziło się o coś więcej niżby tylko o liczebność i przynależność do gatunku czy rodziny. Ludzie posiadali emocje, zawiązywali bliższe relacje, które w dużym stopniu dyktowały, jak ci się zachowywali. Tu było znacznie więcej do wzięcia pod uwagę.
Oczywiście list od drugiej głowy klanu wcale nie był ukrytym wyznaniem miłosnym. Był propozycją przetargu i niczym więcej. Hyūga byli zainteresowani spłodzeniem dziecka, które posiadałoby oba kekkei-genkai - byakugana oraz przejawiałoby demoniczne zdolności lub posiadałoby przynajmniej dojutsu Hyūga. Takie były warunki do spełnienia, żeby dziecko znalazło się pod ich opieką. W przypadku, gdyby ów dziecko nie posiadałoby byakugana, miało zostać pod opieką matki - a więc zostać w domu Ochida. Hyūga oczywiście oferowali sporą sumę za współpracę i zobowiązali się łożyć na utrzymanie dziecka, nawet gdyby nie posiadałoby ono ich techniki wzrokowej. Niemniej, zastrzegli sobie także, że gdyby jednak tak się złożyło, że dziecko potrafiłoby posługiwać się byakuganem i nie odziedziczyło zdolności matki, Chika nie miałaby możliwości widywania się z nim. Mogłaby zobaczyć własne dziecko tylko wtedy, gdyby to przejawiało oba kekkei-genkai, a ich czas spędzony razem i tak byłby mocno okrojony, ograniczony wyłącznie do szkolenia rodzinnych technik. Nauki sekretnych sztuk Ochida miały odbywać się pod nadzorem kilku Hyūga, żeby ci mieli pewność, że edukacja dziecka przechodzi pomyślnie i czas przeznaczony na nią nie jest marnowany w żaden inny sposób.
Cała ta propozycja była co najmniej śmieszna. Daichi nie wiedziała, co też strzeliło młodemu Hyūdze do głowy, żeby zaproponować jej coś podobnego. Bo musiała jednak przyznać, że trzeba było mieć niemały tupet, żeby wystosować podobne pismo do drugiej głowy rodziny. I to w dodatku kogo! Do kobiety, która swego czasu przywykła do siepania pachołków Yorimoto jako do cotygodniowego obowiązku, kiedy mężczyzna stojący na czele upadającego klanu liczył na pozyskanie potomka władającego kekkei-genkai Ochida siłą. Niestety, nie był on jedynym, który cierpiał na swojej głupocie. Kiedy Ochida wciąż mieszkali z daleka od Liścia, bliżej osad zwykłych ludzi, zaczęto o nich źle mówić z powodu tych regularnych spotkań pod krwawym księżycem w sadzie kwitnących jabłoni. Zaczęto bać się ninja i utożsamiać ich ze zwykłymi rzeźnikami. Plotki zaczęły szerzyć się jak zaraza, przez co któregoś dnia kobieta została nawet wezwana przed oblicze Hokage, żeby wytłumaczyć się ze swojego postępowania. Co za niesprawiedliwość. Ona dostała burę, podczas gdy tylko się broniła, a Yorimoto nie oberwał za swoją rażącą głupotę i brak wyciągania wniosków z powtarzających się porażek.
Ech, nie jest łatwo być głową klanu będąc kobietą. Zakładała, że jej ojciec nie zmagał się z podobnymi problemami i dziwacznymi propozycjami. Czasami naprawdę żałowała, że nie mogła być mężczyzną.

*** 

Pierwszy wyrok nie napawał optymizmem. Śmierć przez seppuku. Po ujawnieniu wszystkich zbrodni starszyzny wioski nikt nie był im już przychylny. Niemniej, nie dało się ukryć, że nic w życiu nie było czarno-białe. Ci sami ludzie, którzy niemal dopuścili się zamachu stanu, niezaprzeczalnie bronili kiedyś Liścia i działali na rzecz mieszkańców. Po drodze zgubili się gdzieś, zgnuśnieli, ich wersja pokoju i równowagi na świecie została skrzywiona, przez co zaczęli wprowadzać w życie swoje coraz brudniejsze zagrywki. Nie był to jednak wystarczający powód, dla którego można było przekreślić ich wszystkie dobre uczynki, których się dopuścili. Bo w każdym z nas mieszkało coś dobrego i coś złego. Każdy z nas ulegał czasem pokusie posłuchania się tej bardziej rogatej części naszej osobowości. Taka była ludzka słabość i ludzka ułomność. Dlatego karę śmierci zamieniono na dożywotni dozór i życie w zamknięciu. Taka zapadła oficjalna decyzja, którą podjęła wspólnie większość głów najbardziej wpływowych klanów w Konoha podczas ostatniego posiedzeniu, któremu przewodziła Tsunade w roli przywódcy Liścia.
Jasnowłosa prychnęła podnosząc się ze swojej poduszki i zabierając ze sobą miecz, który tradycyjnie, na przekór zasadom kurtuazji, kładła po swojej lewej, gdyż w końcu była leworęczna. Obrzuciła dwójkę starszych siedzących pod jedną ze ścian pogardliwym spojrzeniem. Niemożliwie zielone oczy lśniły w ciemności ostro i niebezpiecznie przypominając drogocenne szmaragdy.
- Ludzie z czasem stają się coraz bardziej pobłażliwi. Zanika w nich poczucie honoru i własnej godności - odezwała się, kiedy większość już wyszła. - Inni mogą wam nawet przebaczyć, ale ja na waszym miejscu nie potrafiłabym wybaczyć sama sobie zdrady własnej wioski i ludzi - jej słowa przesączone były jadem. - Osąd, który wydają nad nami inni to jedno. Dzięki niemu możemy żyć w jedności z ów innymi. Zupełnie inną rzeczą jest osąd wydany nad samym sobą. Zastanówcie się czy po tym wszystkim, do czego się przyczyniliście, wciąż jesteście w stanie żyć w zgodzie z samym sobą i nosić dumne miano "shinobi" - rzuciła na odchodne, po czym wyszła z zacienionego pomieszczenia zostawiając byłych radnych strażnikom ANBU, którzy od dziś mieli stać się ich drugim cieniem. Odprowadziły ją grobowe spojrzenia Homury i Koharu.
Przyspieszyła kroku, żeby dogonić Uchihę, który przystanął, żeby podsłuchać, o czym mówiła. Wyczuła go już z daleka. Musiała się z nim w końcu rozmówić. Długo myślała nad tym, co jej powiedział i zdawało jej się, że w końcu podjęła odpowiednie decyzje, o czym chciała mu zakomunikować.
- Zaczekaj! - zawołała za nim, kiedy nagle ruszył z miejsca niczym smagnięty batem koń pociągowy. - Ciągle mnie unikasz! - prychnęła. - Musimy porozmawiać!
- Sama powiedziałaś, że nie mamy, o czym rozmawiać - chłopak posłusznie zatrzymał się, jednak nie raczył nawet odwrócić się do niej przodem. Wciąż przemawiał tym okropnym głosem, od którego przechodziły ją dreszcze.
- Miałam na myśli, że skończyliśmy tamten temat, a nie że mamy się już do siebie nigdy nie odzywać - argumentowała.
- Wydaje mi się, że wystarczająco razy dałaś mi do zrozumienia, że przede wszystkim cenisz sobie profesjonalne relacje - jego czarne oczy błyszczały chłodno, jakby przeglądał się w nich chorobliwie blady księżyc, mimo iż stali przed siedzibą Hokage w środku dnia w mocnych promieniach słońca. - Nasz sojusz wciąż jest aktualny, jeśli o to się martwisz. Nasze relacje pozostaną jednak od tego momentu wyłącznie formalne - zapewnił.
- Przestań! Przecież dobrze wiesz, że nigdy tego nie chciałam!
- Przepraszam, że ośmielę się wtrącić - do rozmowy dołączył się Neji Hyūga, nowa głowa klanu, któremu przyszło objąć ten tytuł nawet pomimo faktu, iż nie pochodził z trzonu rodu. 
Jego poprzednikowi urodziły się wyłącznie dwie córki, które nie znalazły sobie jeszcze mężów. Niemniej, nawet gdyby któraś z nich szykowała się już do zamążpójścia, to nie zmieniłoby za bardzo jego sytuacji. Wszak niedopuszczalnym było, żeby głową rodziny stał się ktoś obcy - mężczyzna wywodzący się z innego klanu, nieposiadający byakugana. Ojciec Nejiego, brat poprzedniego lidera, zginął już lata temu. Kilka miesięcy temu przyszła także pora na jego starszego o zaledwie kilka minut bliźniaka i tak oto Neji został zmuszony do objęcia władzy nad klanem z racji tego, że był jedynym mężczyzną wywodzącym się z możliwie najbliższej trzonu gałęzi rodu, który był w wieku pozwalającym na pełnienie funkcji reprezentacyjnej. Jego kuzynki nie garnęły się do walki o tę pozycję. W świecie kobieta stojąca na czele rodziny wciąż była niesłychaną, często nieakceptowalną rzadkością i zielonooka szła o zakład, że Hyūga nigdy nie uznaliby kobiety za przewodnika. Z tej oto racji Neji - na dobrą sprawę wciąż nastolatek - wywodzący się z bocznej gałęzi rodu został jego liderem. To był dowód na to, że życie prowadzało nas czasami naprawdę krętymi, przewrotnymi ścieżkami.
Oboje niechętnie podnieśli spojrzenie na nieproszonego gościa. Jasnowłosa przyjrzała mu się uważnie, gdyż nigdy wcześniej nie zwracała na niego żadnej szczególnej uwagi. Hyūga był cichy i nie zabierał głosu podczas narad, co w sumie było zrozumiałe. Nikt zapewne nie szkolił go do objęcia władzy w klanie, więc był zagubiony, a ze względu na swój młody wiek nie miał wprawy lub prawdopodobnie pojęcia o wielu rzeczach, o których rozprawiano na posiedzeniach w tajemnicy. Nie znała go, jednak wystarczyło jedno spojrzenie, żeby ocenić, że to nie on napisał ten list, to nie on wyszedł z tym pomysłem. To się po prostu nie trzymało kupy. To spokojne spojrzenie, kamienna maska, puste oczy, zmartwiałe usta, które nigdy nie wyginały się w uśmiechu - to wszystko było jak jedno wielkie zaprzeczenie dla podobnej, wysnutej teorii. Nie biło od niego wystarczająco pychą, żeby mogła posądzić go o coś podobnego. Nie prezentował się tak jak Yorimoto, który był święcie przekonany, że cały świat może paść mu do stóp. Lub, co ważniejsze, że powinien to zrobić. Młody chłopak wyglądał na powściągliwego, ułożonego mruka, który został postawiony przed faktem dokonanym przez starszyznę rodu, która pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie decydowała za niego, co jest dobre dla klanu, a co nie, póki ten nie poczuje się na tyle pewnie, żeby chwycić stery przewodnictwa we własne ręce. Czy może, o ile w ogóle to się stanie.
- Jakiś czas temu napisałem do pani oficjalny list, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Zdaję sobie sprawę, że z całą pewnością jest pani zajęta sprawami własnego klanu, jednak nie ukrywam, że chciałbym usłyszeć odpowiedź na moją propozycję - odezwał się grzecznościowo.
- Nie będę udawać, muszę przyznać, że twoja oferta napsuła mi trochę krwi - uśmiechnęła się krzywo półgębkiem stając w niedbałej pozycji, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę i podpierając się pod boki. Zachowywała się zupełnie swobodnie w przeciwieństwie do sztywnego i formalnego Hyūga. Korzystając z okazji Itachi zamierzał się wymknąć, jednak kiedy tylko drgnął, ręka jego koalicjantki zacisnęła się na jego koszulce z siłą imadła, niemal rwąc materiał oraz zatrzymując go w miejscu. - Myślę, że jesteś uwzględniony w tej rozmowie - wyszczerzyła się sztucznie, szeroko, mrużąc przy tym oczy. Widok ten był słodki, jednak równie fałszywy co zatrute jabłko.
- Ach, teraz to moja opinia się liczy? - wciąż przemawiał tym płaskim tonem, przez co nie dało się nawet rozpoznać, że w gruncie rzeczy było to pytanie. Retoryczne, ale jednak.
- Za przeproszeniem, ale co ma z tym wszystkim wspólnego Uchiha? - zdziwił się użytkownik byakugana marszcząc lekko brwi, co zaburzyło idealną symetrię jego marmurowej twarzy. - Wolałbym załatwiać podobne interesy na osobności, jeśli łaska - zaznaczył.
- Podejrzewam, że nie jest już żadną tajemnicą, że trzymamy się z Uchiha całkiem blisko - zaczęła. - Nie kryliśmy się ze swoją współpracą, dlatego zakładam, że w wiosce wszyscy i tak już się zorientowali, że zawiązaliśmy sojusz. A to oznacza, że powinnam uwzględnić mojego wspólnika w tej rozmowie, skoro to oficjalna oferta - wyjaśniła.
- Bynajmniej - Neji ledwo powstrzymał się od prychnięcia. - Ta sprawa nie ma nic wspólnego z Uchiha. Mój klan jest zainteresowany nawiązaniem współpracy wyłącznie z Ochida. Poza tym, wierzę, że sprawa ta może zostać załatwiona na... - zająknął się. - ...na innym poziomie formalności niż na tym, na którym odbywają się wasze stosunki międzyklanowe. Sprawa ta opiera się na pewnej klauzuli poufności... - dodał wyraźnie zmieszany. Właściwie to było całkiem zabawne, w jaki górnolotny sposób próbował ominąć stwierdzenie, że tak właściwie pytał o to czy pójdzie z nim do łóżka, czy nie.
- No właśnie... niekoniecznie - odezwała się lekko. - Ostatnio Itachi uświadomił mi, jak łatwo można sprowadzić "formalne" relacje do kategorii bardziej prywatnych i nawet nie być tego świadomym. Co więcej, uświadomił mnie, że nie ma czegoś takiego jak relacje stricte formalne. Każdy z nas czerpie jakieś korzyści na każdym układzie, na który przystaje. Inaczej przystępowanie do umowy nie miałoby sensu - wzruszyła ramionami. 
- Co to ma oznaczać? - Hyūga spojrzał na nią z niezrozumieniem.
- To, że moje relacje z Uchiha również, jak to ująłeś, "są na innym poziomie formalności". Nasza współpraca ostatnio bardzo się zacieśniła.
- Czy to oznacza także, że Uchiha ma współudział w decydowaniu, komu należy się twoje ciało? - użytkownik byakugana zaczął się z lekka denerwować przebiegiem tej rozmowy.
- Hm... - dziewczyna udała, że się zastanawia. - Cóż, wydaje mi się, że tak.
- Co proszę? - Neji uniósł wysoko brwi w zdziwieniu.
- Widzisz, małżeństwo to w gruncie rzeczy nic więcej jak formalny układ i podpisana umowa. Ale pod tą przykrywką formalności znajduje się jeszcze całkiem sporo. Właściwie więcej niż na wierzchu. Znacznie więcej. Ale te rzeczy są objęte "klauzulą poufności", jak to ująłeś, która obejmuje wyłącznie naszą dwójkę. Niemniej, wspomniane przeze mnie formalności wymagają, żeby dyskutować o pewnych sprawach, które może nie dotyczą naszej dwójki bezpośrednio, ale wciąż mają wpływ na nas oboje, nawet jeśli propozycję otrzymała wyłącznie jedna ze stron - na pokaz przyciągnęła do siebie mocniej trzymanego chłopaka za bluzkę szczerząc się przy tym niemal maniakalnie.
- Więc... to znaczy, że jesteście małżeństwem? - młodszy brunet aż cofnął się o krok w szoku.
- Małżeństwo to, tak jak już mówiłam, tylko formalność. A teraz wybacz, ale "klauzula poufności" wzywa nas, żeby omówić pewne kwestie na osobności - posłała ostatni, sztuczny uśmiech Hyūdze, po czym pchnęła skołowanego długowłosego przed siebie kierując się w raz z nim z powrotem w stronę domu.

*** 

- To była najdziwniejsza i najbardziej pokręcona odmowa, jaką w życiu słyszałem - przewrócił oczyma. - Nie mogłaś mu zwyczajnie powiedzieć: "nie"? - spojrzał na nią z ukosa.
- Nie - odparła lekko, przegryzając kolejne ciastko. - I swoją drogą, do usług. 
- W czym? W wymyślaniu zbędnie długich tłumaczeń? - sarknął.
- Między innymi - zadrwiła nie przejmując się przytykami chłopaka. - Hyūga został publicznie upokorzony. Jakby nie patrzeć, rozmawialiśmy na zewnątrz. Ludzie znajdowali się wszędzie dookoła i nasłuchiwali, tak jak to mają w zwyczaju. A co usłyszeli? Jakąś mglistą wzmiankę o niezrozumiałym układzie między Hyūga a Ochida, który nie doszedł do skutku. O co dokładnie się rozchodziło? Tego nikt nie wie i niech ta część tajemnicy pozostanie już między nami. Zresztą nieważne. Ludzie nie będą nawet dopytywać, bo to słaby temat do plotkowanie. Mają przecież w zamian dużo lepszy. Nawet postronny słuchacz mógł wywnioskować, że poniekąd układ nie doszedł do skutku, bo Hyūga zaczął się do mnie kleić, podczas gdy ja wolałam bujać się z tobą - szturchnęła go wymownie, jednak ten nawet nie zareagował i dalej w spokoju sączył herbatę. Nawet się nie zakrztusił, cholera. A szkoda. Miała na to nadzieję. - Niektórzy gadali, że jesteśmy ze sobą blisko, ale mówili, że to przez długą znajomość jeszcze z Akademii i tak dalej... no, ale jak już bezpośrednio wspomniałam o małżeństwie, to chyba rozwiałam wszelkie wątpliwości, prawda? - rzuciła mu wyczekujące spojrzenie, jednak nie doczekała się żadnej reakcji, toteż kontynuowała: - Dzięki temu rozejdzie się także informacja po wiosce o naszym ślubie, więc przynajmniej wszyscy będziemy wiedzieć, na czym stoimy - zakończyła świdrującym spojrzeniem wycelowanym w swojego rozmówcę. A ten znów nic. Ponownie przemienił się w ten cholerny posąg.
- Nie wiedziałem, że lubisz plotkować - odezwał się po przedłużającej się chwili.
- Nie lubię. Ale potrafię docenić i posłużyć się każdą bronią, która wpadnie mi w ręce - podsumowała. 
Chłopak skinął jej głową w milczeniu. Znów nastała cisza. Chciała coś powiedzieć, zachęcić go do rozmowy, jednak ten traktował ją jak obcą osobę. Pozostawał chłodny i zachowywał znaczący dystans. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego kamienną twarz, żeby wszystkie słowa utknęły jej w gardle. Był tak cholernie zimny i odległy, że to aż ciężko było opisać słowami. Jasnowłosa zadygotała, jakby ktoś wbił długi i gruby sopel w jej wnętrzności. Czuła także podobny ból w trzewiach, kiedy wpatrywała się w przyjaciela, który jawnie starał się ją ignorować.
- A więc zasadziłaś ziarno. Dałaś ludziom w wiosce powód do plotkowania. I co ci po tym? - podjął ponownie dopiero w chwili, kiedy herbata zdążyła już niemal całkowicie wystygnąć. 
- Jak to... co mi po tym? - spojrzała na niego z niezrozumieniem.
- Ludzie będą gadać o naszym ślubie. Podniosłaś aferę bez powodu. Bo przecież nic nie zostało zaaranżowane - zauważył. 
To był sztych w plecy. Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, jednak nie miała co. Nagle poczuła się bezbronna i przegrana. Zrozumiała, że jej "cudowny plan", który miał uleczyć jej relacje z brunetem nie wypalił. Był totalną klapą. Teraz nie pozostawało nic innego, jak tylko przekonać się, jak głęboki grób sama sobie wykopała. Czy swoim postępowaniem zirytowała go jeszcze bardziej?
- Rozumiem, co chciałaś osiągnąć swoim zachowaniem - wyrwał ją z zamyślenia, kiedy próbowała na szybko oszacować straty. - Wykorzystałaś Hyūga po to, żeby publicznie odrzucić jego propozycję na rzecz mojej, przy okazji próbując wywinąć się od bycia ze mną szczerą i bezpośrednią. Kiedy przeanalizujesz całą sytuację faktycznie wychodzi na to, że w końcu zmieniłaś zdanie i zaakceptowałaś moją propozycję małżeństwa. Problem polega jednak na tym, że zrobiłaś to pokątnie. A to tak nie działa. Bo w innym wypadku brzmi to tak, jakbym cię do czegoś zmuszał, jakbyś została postawiona przed faktem dokonanym albo, co gorsza, miłosierny Jizo uchowaj!, jakbym składał ci podobną propozycję do Hyūga. Brzmi to co najmniej tak, jakbyś znalazła się między młotem a kowadłem i wybrała mniejsze zło. A mnie to nie zadowala - postawił sprawę jasno. - Jeśli tak się sprawy mają, to równie dobrze możemy zostawić wszystko tak, jak jest teraz. Sojusz ma się dobrze i nie wymaga on przypieczętowania małżeństwem. To nie jest twój obowiązek jako głowy klanu - ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
- Wiem! - wypaliła nagle. - Nie rozpatruję tego jako podpunktu potrzebnego do przedłużenia żywotności koalicji... - mruknęła uciekając gdzieś spojrzeniem w bok.
- Nie? Bo tak właśnie to wygląda. Jakbyś cały czas załatwiała interesy i formalności - wytknął jej. - Ale teraz to i tak już nieważne - machnął ręką. - Nie ma, o czym mówić, bo moja propozycja nie jest już aktualna - na te słowa oczy niemal wyszły jej z orbit, a serce stanęło. - Przez długi czas odmawiałaś mi, wymigując się odpowiedzialnością głowy rodziny, problemem zrzeszenia obu klanów i tak dalej... i właściwie to było uzasadnione. Rozumiałem twoje obawy i starałem się pozostawać cierpliwy. Teraz jednak zmieniłaś nagle zdanie i to jest martwiące. Nie wiem, co próbujesz załatwić poprzez medium naszego ślubu, ale ja nie zamierzam się w to bawić. Ja rozróżniam sprawy polityczne od tych prywatnych. Ty, zdaje się, niekoniecznie.
- Zarzucasz mi, że chcę za ciebie wyjść, żeby cię w jakiś sposób wykorzystać? - wydusiła z trudem.
- Tak to właśnie wygląda - rozłożył ręce. - Jak inaczej wytłumaczyć twoją nagłą zmianę zdania? Widocznie namyśliłaś się wystarczająco długo, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie, dzięki któremu ostatecznie zyskałabyś więcej niż straciła. Moje domniemania potwierdza fakt, że nie przyszłaś do mnie, żeby omówić tę sytuację. I pal już licho idiotyczną propozycję Hyūga - skrzywił się. - Gdybyś coś do mnie czuła, to przyszłabyś do mnie i powiedziała, że zmieniłaś zdanie, że w końcu mi wystarczająco zaufałaś. Wtedy nie miałbym żadnych wątpliwości wobec twoich zamiarów. Zamiast tego posłużyłaś się jednak sposobem, który pozwolił ci upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Odrzucić Hyūgę i zakomunikować mi, że ślub jednak będzie. No to ja ci teraz mówię, że nie będzie - odezwał się obojętnie.
- Przecież wiesz... - dukała opornie. - Wiesz, dlaczego tak to rozegrałam, więc dlaczego zarzucasz mi jakieś spiski, próby wykorzystania i kami-sama wie, co jeszcze?! - zagryzła wewnętrzną stronę policzka, aż poczuła metaliczny smak w ustach.
- Wiem - wzruszył ramionami. - Nie potrafisz rozmawiać o tym, co czujesz i co myślisz. Nie ufasz ludziom. Wiem, to może być wina wychowania, jakie odebrałaś. Ale prawdą też jest, że ty ciągle uciekasz przed swoją słabością, dlatego nigdy jej nie pokonałaś. Z czasem nauczyłem się z ciebie czytać, ale czy naprawdę myślisz, że czytanie między wierszami w pełni mnie zadowala? - spojrzał na nią z lekkim wyrzutem. - Chciałbym mieć przy sobie żonę, która nie gra ze mną tak, jakbyśmy byli przeciwnikami politycznymi. W innym wypadku ta relacja nie może być zdrowa - ponownie odwrócił wzrok.
Zielonooka spuściła głowę w odpowiedzi. Nie szukała już nawet słów. I tak wiedziała, że ich nie znajdzie. A nawet jeśli, to nie zdobędzie się no to, żeby wypowiedzieć je na głos.
Przeklęty Itachi! Znał ją! Wiedział o jej słabościach! I pastwił się nad nią bez powodu! Czy faktycznie chciała takiego męża? Czy potrzebowała takiego? Czy potrzebowała w ogóle jakiegokolwiek mężczyzny? Pff, wystarczająco dobrze radziła sobie na własną rękę. A niezaprzeczalnie, gdyby jakiemuś w końcu uległa, jej klan zostałby pochłonięty przez klan jej wybranka. Tylko ze względu na to, że była kobietą. Długo się przed tym wzbraniała. Nie chciała dopuścić do siebie tej możliwości. Wszystkie logiczne argumenty były przeciwko pomysłowi jej małżeństwa. Z kimkolwiek. Ale jak wiadomo, w tematy związków wciskały się uczucia i emocje, które skutecznie zagłuszały zdroworozsądkowe myślenie. Broniła się jak lew, ale ostatecznie odpuściła. Po długich, bezsennych nocach doszła do wniosku, że w końcu byłaby w stanie porwać się na takie poświęcenie dla Uchihy. Ostatecznie jej klan, jej ludzie też mogliby na tym skorzystać. Stracą swoje dystynktywne imię, ale to przecież tyle. Tylko tyle i aż tyle za razem. 
Napatoczył się Hyūga. Trzeba było mu przyznać, że chłopak miał wyczucie czasu. Dziewczyna chciała rozmówić się z długowłosym na osobności, ale wtedy pojawił się Neji. I wtedy ją olśniło. W istocie zamierzała upiec dwie, a może nawet i trzy pieczenie na jednym ogniu jednocześnie odganiając się od użytkownika byakugana, godząc się z brunetem i informując postronnych o ich planach, ale wielce jegomościowi to się nie spodobało. Dopatrywał się teraz w jej zachowaniu czegoś podejrzanego, jakby nie znał jej uczuć, jakby nie przeszli razem wystarczająco wiele. Tylko dlatego, że prędzej dałaby się odrzeć ze skóry niżby zmusiła się do wyznania uczuć. Na głos. W cztery oczy lub publicznie. Nieważne. To i tak wychodziło na to samo. Bo to było dla niej za dużo. Zdecydowanie za dużo.
A on o tym wiedział. Sam przed chwilą przyznał, że wiedział, co próbowała zrobić, że niejako powiedziała mu: "tak", że wreszcie była gotowa na to wielkie poświęcenie, na które musieliby zdobyć się jej krewni, że zaakceptowała, iż prawdopodobnie już do końca jej dni każdej nocy w koszmarach będzie odwiedzał ją ojciec, który przewracał się w grobie za każdym razem, kiedy Daichi tylko myślała o możliwości wyjścia za Uchihę. Wiedział o tym i potrafił to zignorować, bo nabzdyczył się jak jakiś zadufany bachor. Bo miał jakąś wyidealizowaną wizję tego, jak mają wyglądać ich zaręczyny i jak po wszystkim ma zachowywać się Chika. A ona nie była przecież pieskiem do ugłaskania. Tacy to właśnie ci faceci są. Wszyscy nie warci nawet funta kłaków. Ale najgorsi zdecydowanie z nich wszystkich to "pańczykowie" z dobrych domów. Ci to już w ogóle mieli jakieś niebotyczne wymagania, którym nie sprostałby nawet trenowany tygrys skaczący prze obręcze z ognia żonglując przy tym czterema kolorowymi piłeczkami, śpiewając noworoczne piosenki i stepując jednocześnie. Bo miał nieodpowiedni kolor fraku. Ot co. Przedstawienie było nie do zaakceptowania.
Było fatalne, prawda, wielce szanowny panie Uchiha?
Chociaż z drugiej strony... jakby się tak nad tym zastanowić, to on też przecież przeżył swoje. Znaczy... tyle razy mu odmawiała, tyle musiał czekać. Znosił Isamiego i Miyabiego, a nawet Hyūga. Kunoichi nie podejrzewała, żeby ta ostatnia dwójka miała wobec niej jakieś bardziej romantyczne zapędy. Im raczej chodziło o chwilową zabawę, wyzwanie, ewentualnie interesy. Ale odnośnie Kapłana... cóż, to była inna para kaloszy. Niemniej, brunet zniósł go zaskakująco dobrze. Uznał go za rywala, jednak udało im się dojść w jakiś pokraczny sposób do porozumienia. Nie mógł mieć jednak do niej o niego pretensje. To on ją wybrał, nie ona jego. Jej jedyną winą możliwe, że był fakt, że nigdy nie wspomniała mu o wiekowym demonie... no ale jak miała wpleść podobną informację między standardowe, codzienne rozmowy? "Hej, a wiesz, tak nagle mi się przypomniało. Zdaje się, że nigdy nie mówiłam ci, że mam narzeczonego... dłużej niż tak naprawdę żyję na tym świecie!" - w jej przekonaniu nie brzmiało zbyt naturalnie. 
No dobra, trzeba było przyznać, że ani on, ani ona nie byli święci. Każde z nich miał coś na sumieniu. Ale czy to był powód, dla którego mógł ją odrzucić? Ze względu na fakt, że nie była idealna? Że w istocie nie stawała naprzeciw wszystkim swoim słabościom? Bo były takie, które omijała z daleka nawet myślami. Zdawała sobie sprawę z ich obecności i z faktu, że wraz z czasem tylko rosły w siłę, stawały się coraz bardziej zaborcze. Co mogła jednak z tym zrobić? Nie potrafiła ich sforsować. Kilka razy w przeszłości próbowała i za każdym razem odnosiła sromotną klęskę. Zniechęcona, przestała i nawet nie myślała, żeby próbować ponownie. Tym bardziej teraz, kiedy jej słabości przyjmowały z czasem coraz straszniejsze, coraz bardziej demoniczne oblicza, którym nie mogła patrzeć w oczy.
To nie były zwykłe, dziecinne obawy czy drobne niepewności, które każdy z nas napotyka na swojej drodze. Wiedział o tym. A mimo wszystko najwidoczniej próbował zastosować na niej terapię szokową. Boisz się wody? Uchiha wrzuci cię do niej, pozwalając ci się topić, krztusić, drżeć z przerażenia, iść pod wodę, tracić czucie w zmartwiałych kończynach, które z czasem biją wodę coraz słabiej. Będzie stał nad tobą na molo, pokrzykując: "Płyń! Przecież to nie takie trudne!". Tylko jak dla kogo, nie? Nie wszyscy mieli to szczęście urodzić się wszechstronnie utalentowanymi geniuszami nie okazującymi strachu czy słabości niezależnie od sytuacji.
Kiedy Chika zdała sobie sprawę, że to wszystko to może być coś więcej niżby terapia szokowa, naprawdę poczuła się, jakby długowłosy chwycił ją za kark i wcisnął jej głowę pod taflę wody. Zapomniała, jak się oddycha. Bo co, jeśli on był zwyczajnie zmęczony oglądaniem jej słabości? Bo naoglądał się tego trochę, trzeba było przyznać. Co mogła powiedzieć na swoją obronę? Że była uczona polityki, retoryki, sztuk walki, zgłębiała demoniczne arkana wiedzy, ale nikt w gruncie rzeczy nie nauczył jej jak korzystać z własnego serca? Jak poradzić sobie z emocjami, które ten przeklęty organ rodził? Jak zamienić ów emocje, które rozpatrywała w kategoriach słabości, w siłę? Jak zawierać przyjaźnie, jak otworzyć się na innych? Jak poradzić sobie z poczuciem zdrady i poukładać sobie ponownie życie po zażyciu gorzkiego haustu rozczarowania? Nikt nie dał jej instrukcji do tej części ciała, którą każdy z nas przecież posiadał od urodzenia. Bo każdy z nas posługuje się nią na swój własny sposób. Dla każdego z nas to zupełnie naturalne i nie należy nam tłumaczyć tak intuitywnych rzeczy.
...prawda?
Jak widać zawsze znajdzie się jakiś wyjątek potwierdzający regułę.
Nawet w czasie pokoju zawsze była uczona walczyć. Bronią, przy użyciu chakry, słowem, podstępem lub nawet w jeszcze bardziej wyrafinowane sposoby. Była uczona, że nikomu nie wolno ufać. Nawet samemu sobie. Tym bardziej, jeśli pochodzisz spod herbu miecza skrzyżowanego z bambusowym pędzlem do kaligrafii. Bo wtedy nigdy nie możesz być do końca pewien czy myśli, które słyszysz w głowie, w istocie należą do ciebie czy do demona, z którym dzielisz jedno ciało. A niestety, podszepty twojego współlokatora mogą sprowadzić cię na drogę szaleństwa lub nawet śmierci.
Zawsze trzymaj gardę.
Co jeśli dziedzic sharingana nie próbował po prostu przyprzeć ją do muru, wymuszając na niej przełamanie własnych lęków i zachowanie choć odrobinę bardziej podobnego do ludzkiego? Co jeśli on zwyczajnie... rozczarował się. Dojrzał jej prawdziwą twarz i zrezygnował? Stracił zainteresowanie? Podniosła wzrok i obrzuciła jego kamienne oblicze, które prezentował jej z profilu nawet na nią nie spoglądając. Nie można było od razu wykluczyć tej opcji. W końcu nawet sławetny stoicki spokój i cierpliwość Itachiego miały przecież swoje granice. Może poczuła się przy nim zbyt pewnie i za bardzo się odsłoniła? Może w ogóle lepiej było trzymać się formalności i nie dawać się wciągnąć w ten uczuciowy rollercoaster? Nie, nie może. Na pewno. Najwyraźniej uznała jego bliskość i wsparcie za stałą, która nie miała prawa zniknąć z jej życia. A to był błąd. Jej partner był żywą istotą o wolnej woli, która mogła sama o sobie decydować. Mógł zatem podejmować decyzje, z kim zamierzał się związać i zostać na dłużej, a kogo lepiej od siebie odsunąć. 
A co, jeśli zarzuty, które jej postawił - niezależnie od tego, jak absurdalnie brzmiały w jej uszach - bazowały na jego własnych doświadczeniach? Może to on próbował wcześniej ożenić się z nią tylko po to, żeby czerpać z tego jakieś przywileje, a teraz, kiedy jasnowłosa wreszcie zmieniła zdanie, podejrzewał, że ona też próbowała zrobić na nim biznes? Co jeśli jego pomoc, troska i wsparcie były jedynie grą wytrawnego aktora? Co jeśli dała się nabrać?
Istniała taka możliwość. Bo w końcu mówi się, że w życiu wszystko jest możliwe. 
Co by się stało, gdyby faktycznie ją zdradził? Znaczy... nie zdradził jej klanu, nie zerwał porozumienia, ale gdyby okazało się, że okręcił ją sobie wokół palca, że między nimi nigdy tak naprawdę nie było żadnej głębszej więzi? Przez ułamek sekundy zdawało jej się, że słyszała dźwięk tłuczonego szkła. Zaraz potem coś pękło i rozsadziło jej klatkę piersiową. Zgięła się w bólu, łapiąc w okolicach serca. Z jej ust wydostał się zduszony jęk, do oczu napłynęły łzy. Nie umiała sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby to wszystko, czym żyła aż do teraźniejszej chwili, okazało się ułudą. Nie potrafiła wyobrazić sobie następnego dnia po zasłyszeniu takiej informacji. Nie mogła wyobrazić sobie jasnego nieba poranka, złotego dysku słońca, znajomych czterech ścian, w których codziennie kładła się spać i w których codziennie się budziła. I wtedy zrozumiała, że ten dźwięk tłuczonego szkła towarzyszył najprawdopodobniej jej pękającemu światowi, który rozleciał się na kawałki jak upuszczona na podłogę kula śnieżna.
Może była zbyt egoistyczna i zbyt pewna swego, żeby faktycznie zauważyć, że wcale nie potrafi go zrozumieć, podczas gdy on tylko wodził ją za nos. W końcu głowa klanu Uchiha była nazywana chodzącą zagadką nie bez powodu. Dlaczego to właśnie ona miała być tą jedną jedyną, której miało być dane poznać sekrety geniusza Konohy? Czym sobie zasłużyła na takie wyróżnienie?
- Daichi-sama! - na taras obiegający główną posiadłość trzonu rodu Uchiha wpadł goniec. - Ma pani gościa! - zakomunikował.
Ochida jeszcze przez chwilę siedziała jakby pogrążona w transie. Posłaniec już zamierzał się powtórzyć, kiedy kobieta niespodziewanie wstała i skierowała się w jego stronę na sztywnych nogach.
- Prowadź - charknęła niczym rozstrojone radio. 
Szła powoli walcząc o zachowanie balansu. Każdy krok wydawał jej się zdradliwy, jakby podłoże mogło wciągnąć jej nogę lub otworzyć się pod jej stopą rozległą czeluścią, która by ją pochłonęła. Głowę miała ciężką od ponurych rozmyślań, ciało poruszało się niechętnie jak zardzewiała konstrukcja. Miała ochotę znów usiąść i siedzieć tak w jednym miejscu tak długo, aż w końcu dojdzie do ładu z własnymi przemyśleniami. O ile dojdzie z nimi do ładu. Do tego czasu chciała być sama. Teraz jednak ciągnęła opornie na spotkanie z gościem, o którego nawet nie zapytała. Nie miała ochoty się z nikim widzieć, a jednak znów przyszło jej stanąć naprzeciw kolejnego utrapienia w postaci podmiotu ożywionego, który skutecznie mógł skomplikować jej egzystencję.
Chciała być sama. Chciała? Przypomniały jej się słowa Madary: "Obydwoje wiemy, że tak naprawdę nigdy nie miałaś wyjść za mąż. Po prostu jakimś niefartem tak się akurat złożyło, że urodziłaś się jako ta konkretna córa w rodzie Ochida, która została przyobiecana Demonicznemu Kapłanowi. Ale on nie jest dla ciebie odpowiedni. Nawet twój ojciec, od twoich najmłodszych lat był święcie przekonany, że nie założysz rodziny. (...) Strasznie przypominasz mi moją starszą siostrę. Jesteście wręcz identyczne. Zbyt dzikie i nieokiełznane, żeby was ugłaskać i wcisnąć w sztywne ramy obowiązków i powinności pani domu, żony i matki.". Zasępiła się. Czy to prawda, że nawet jej ojciec widział w niej tę społeczną ułomność kiedy jeszcze była dzieckiem? Czy to dlatego wytrenowali ją jako broń a nie jako człowieka? Żeby w pełni oddała się i w końcu zginęła na polu walki nigdy nie mieszając się związki i relacje międzyludzkie? 
- Zbyt dzikie... - powtórzyła pod nosem.
Potrafiła zabijać z zimną krwią, podczas gdy nie potrafiła się odezwać. Jak bestia. Dzikie zwierzęta atakowały, ale nie wdawały się w dysputy. Warczały, syczały, szczekały, ryczały, prychały, ale nie mówiły. Zupełnie jak i ona.
Wszystkie wielkie drapieżniki żyły samotnie. Prawdopodobnie dlatego, że były właśnie zbyt dzikie i zbyt nieokiełznane, żeby żyć w stadzie. W końcu ich natura wzięłaby nad nimi górę i wygryzłyby się nawzajem. Dlatego żyły osobno. Niestety, nawet najwspanialszy łowca sam w końcu padał ofiarą - czy to innego, młodszego, sprawniejszego zabójcy czy grupy mniej wprawionych, ale znacznie liczniejszych drapieżników, którzy przytłaczali go siłą zmasowanego ataku. Czy jej życie też miało wyglądać właśnie w ten sposób?
Do tej pory spędzała dużo czasu samotnie i odpowiadało jej to. Wciąż ceniła sobie swój prywatny czas, ale nie dało się ukryć, że z ów czasem... zaczynała czuć się z tym coraz gorzej. Kiedy obserwowała innych, przyglądała się grupom śmiejących się, beztroskich dzieci, zakochanym parom, szczęśliwym rodzinom, zaczynało robić jej się tęskno do takiego sielankowego wyobrażenia przyszłości. Łapała się na ronieniu mrzonek o znalezieniu swojego miejsca na ziemi, w którym spokojnie mogłaby żyć z bliskimi, na których jej zależało.
Nie chciała się do tego przyznać, ale prawdą było, że krocząc niemal przez całe życie w pojedynkę, stała się samotna. Do tego stopnia, że ta samotność wierciła jej dziurę w klatce piersiowej i utrudniała oddychanie. Bo takie dziury już są. Szczególnie te na wylot. Zazwyczaj bywają dość uciążliwe.
Weszła do domu podążając za gońcem, który pokierował ją do biblioteczki na parterze, w której zazwyczaj przyjmowała gości. W jednym z głębokich, obitych skórą foteli siedział wygodnie rozparty Orochi. Demon miał założoną nogę na nogę, skrzyżowane ręce na piersi, a jego twarz jak zwykle przecinał niepokojący uśmiech w ślad za tatuażem, który ciągnął się ukosem od lewej kości policzkowej aż po linię włosów po prawej stronie jego głowy.
- Co ty tu robisz? - zdziwiła się zielonooka. Były adept wyszczerzył się.
- Dziś nie będę zawracał ci zbyt długo głowy. Robię tylko za doręczyciela - zapewnił, po czym wygrzebał z torby, która leżała u jego boku, sporych rozmiarów biały kryształ i postawił go na podłodze. Kamień z miejsca rozjarzył się intensywnym, zielonym blaskiem. - To ja się będę zbierał. Nie będę wam przeszkadzał - pomachał jej na odchodne i skierował się w stronę wyjścia.
- Czekaj! O co tu chodzi?! - krzyknęła za nim, jednak w odpowiedzi usłyszała jedynie cicho zamykające się drzwi.
Nie zdążyła nawet ruszyć się z miejsca, kiedy nagle poczuła silny podmuch powietrza, który zrzucił ją z nóg. Upadła i sapnęła ciężko. Osłoniła oczy przedramieniem, próbując dostrzec, co lub kto za moment miał pojawić się w jej domu. Nie widziała za dobrze. Oczy jej łzawiły, wiatr wciskał oddech z powrotem do płuc, przez co nie mogła normalnie oddychać. Powietrze zgęstniało, przybrało chorobliwie żółtawy odcień mieszając się z gęstym dymem o nieprzyjemnym zapachu. Jej widoczność była mocno ograniczona, niemniej, udało jej się dostrzec znajomy, ciemny, kanciasty otwór przejścia, które otaczała cienka sieć pęknięć i zarysowań zakrzywiających wizję, jakby rzeczywistość potłukła się niczym filiżanka do herbaty. Przeszły ją dreszcze. Nagle zapragnęła skulić się w sobie niczym małe dziecko. Potęga emanująca z portalu była przygniatająca. Wiedziała, co powodowało u niej takie reakcje, jednak wciąż nie mogła jeszcze uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Zawierucha nie trwała długo. Skończyła się wraz z zamknięciem przejścia. Zielonooka opuściła przedramię, którym się osłaniała niepewnie. Kiedy podniosła ponownie wzrok, stał już przed nią z wyciągniętą ręką w geście pomocy.
- Wybacz, że nie uprzedziłem cię stosownie wcześniej - odezwał się z ciepłym uśmiechem na ustach.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. Ale to był naprawdę on. I wszystko wskazywało na to, że to się dzieje naprawdę. Mężczyzna stojący przed nią wyglądał jak on i przemawiał jak on. Jego hipnotyzującego głosu nie dało się podrobić. To był naprawdę on. Bez dwóch zdań. Isami we własnej osobie.
Kiedy nie garnęła się, żeby chwycić jego dłoń, sam złapał ją za rękę i wywindował od razu do pozycji stojącej. Zaskoczona dziewczyna tylko zachłysnęła się powietrzem. Zmartwiałe kończyny wciąż nie chciały jej słuchać, przez co zaplątały jej się nogi i wylądowała twarzą w torsie mężczyzny. Były Demoniczny Kapłan przytrzymał ją, obejmując i przyciskając do siebie. Obrzucił ją zaniepokojonym spojrzeniem.
- Wszystko w porządku? - zmartwił się.
- Tak... - wydusiła z siebie cicho, zaciskając pięści na połach jego szaty i wtulając się w niego mocniej. - W porządku... - odezwała się zduszonym głosem. 
Do oczu zaczęły napływać jej łzy, choć nie miała najmniejszego pojęcia dlaczego. Miała nieodpartą ochotę wybuchnąć szlochem w jego ramionach, mimo iż takie zachowanie nie było przecież podobne do niej wcale i ani trochę. Nie zamierzała jednak odstawiać tu żadnych scen. Odetchnęła głęboko i dała sobie chwilę na uspokojenie. Przymknęła powieki. Brunet gładził ją po głowie i plecach w uspokajającym geście. Oparł brodę na czubku jej głowy i cierpliwie czekał. Jego dotyk, bliskość, oparcie, jakie dawało jej drugie ciało, bijące od niego ciepło, świadomość, że po prostu tu jest teraz, kiedy go najbardziej potrzebowała działały jak najlepszy środek przeciwbólowy i opatrunek w jednym.
- Co tu robisz? - zapytała w końcu, odsuwając się od niego na minimalną odległość, aby móc spojrzeć mu w twarz. - Dlaczego opuściłeś Świątynię?
- Chciałem się z tobą zobaczyć - wytłumaczył się, pogłębiając delikatny, kojący uśmiech, od którego robiło się cieplej na sercu. - Odkąd przeszedłem na emeryturę, nie mam zbyt wiele obowiązków, więc uznałem, że nic się nie stanie, jeśli zrobię sobie krótkie wakacje - wzruszył ramionami. - W końcu Świątynia nie jest zostawiona sama sobie. Jest pod opieką Amane, który doskonale radzi sobie w roli Kapłana. Moja obecność jest tam niezbędna - wyznał. - W takim wypadku moje opuszczenie stanowiska nie jest już znowu aż taką zbrodnią. Tym bardziej, że oficjalnie nie sprawuję już czynnej posługi no i nie mam przed kim odpowiadać za swoją niesubordynację - wyszczerzył się krzywo.
- A co z radą demonów i dozorem, który na was nałożono z Amane? - dociekała.
- A co te pańczyki mogą mi zrobić? - zakpił, prychając i przewracając oczyma. - Mogą się w dupę ugryźć. Odkąd odebrali mi moich adeptów i tak jestem z nimi na ścieżce wojennej. I zgadnij, kto póki co wychodzi na tym gorzej - zaśmiał się krótko. - Oni nie sprawują nade mną żadnej władzy. Poza tym, widzą tylko to, co robię w Świątyni. Nie wiedzą, co robię w Wymiarze Wyższym. Nie mogą zatem wiedzieć, że przeszedłem na drugą stronę tylko po to, żeby otworzyć portal tutaj - zatoczył jedną ręką koło, drugą wciąż obejmując ją w talii. - Swoją drogą, wygląda na to, że narobiłem trochę zamieszania. Starałem się otworzyć możliwie małe przejście, jednak energia bijąca z równoległego wymiaru i tak robi swoje - westchnął obrzucając spojrzeniem porozrzucane książki i powyrywane pojedyncze kartki zaścielające podłogę.
Jeden z foteli przewrócił się na bok. Stolik stojący między fotelami stracił jedną z nóg. Stojąca na nim zastawa do herbaty roztrzaskała się w drobny mak. Kwiaty stojące w doniczce na parapecie wyleciały na zewnątrz przez uchylone okno, które teraz stało otwarte na oścież jakby w zapraszającym geście dla Madary, który nie lubował się w kłopotaniu się drzwiami i konwencjonalnymi wejściami.
- Nie przejmuj się - machnęła ręką. - Ważne, że jesteś - ponownie wtuliła się w niego mocno.
- Wiedziałem, że mnie potrzebujesz - odezwał się pewnie.
- Niby skąd? - zdziwiła się.
- Mówiłem ci to już wiele razy. Jesteś mi przeznaczona - ujął jej podbródek w dwa palce. - Jesteśmy ze sobą powiązani. Jestem w stanie cię wyczuć - zapewnił. - Podobnie jak i ty mnie - nachylił się, po czym złożył pocałunek na jej ustach.