wtorek, 4 września 2018

ROZDZIAŁ XXI


Itachi siedział na drewnianej barierce okalającej podest wzniesiony przed główną bramą Demonicznej Świątyni w towarzystwie trzech byłych adeptów oraz lisiego demona. Wszyscy oni na pierwszy rzut oka mogli wydawać się spokojni, niemal znużeni, zmęczeni i niewyspani z powodu barbarzyńsko wczesnej pory, o której przyszło im się zerwać na nogi. Słońce nie zdążyło nawet jeszcze dobrze wzejść na wciąż szary nieboskłon. Wśród skał, tuż nad ziemią, krążyły kłęby białej mgły.
Problem polegał jednak na tym, że pierwsze wrażenie było zazwyczaj zwodnicze.
I tym razem nie było inaczej. Saku, Orochi i Yoshi tak naprawdę byli daleko stąd myślami. Wybiegali w przyszłość, planując swoje następne posunięcia po powrocie do domu z wielką precyzją. Rozważali nawet zawiązanie sojuszu. Zamierzali odgryźć się na wielkich możnych, którzy wywarli naciski na ich rodziny i zmusili ich do powrotu. Nie zamierzali puścić im tego płazem.
Kitsune i towarzyszący mu człowiek zastanawiali się z kolei czy doczekają się pojawienia kunoichi. Niby z jednej strony każdy z nich wiedział, jak malowała się jej sytuacja - że ta miała obowiązki, cały klan na głowie - jednak z drugiej strony miała przecież wybór. Mogła powiedzieć Isamiemu "tak". Miała do tego prawo. Nawet jeśli taka decyzja znacząco namieszałaby w relacjach między Ochida a Uchiha, a sam klan spod znaku bambusowego pędzla skrzyżowanego z mieczem znów mógłby znaleźć się w nieciekawej sytuacji. Koniec końców dziewczyna lubiła przecież mącić. Nie była głupia, ale decydowanie się na najbardziej zaskakujący wariant leżało w jej usposobieniu. Poza tym... cóż, każdy ma przecież prawo do zatroszczenia się o własne szczęście, prawda? Po latach myślenia o dobrze wspólnym, o tym, co było najlepsze dla całej rodziny, może wreszcie przyszedł ten czas, żeby zająć się własnymi przyjemnościami i zacząć żyć w taki sposób, aby wyciągnąć z życia jak najwięcej dla siebie?
Mieli obawy. Te trzymały się ich nawet w chwili, kiedy Amane, Isami i Chika pojawili się już na horyzoncie. Cała trójka zmierzała w ich kierunkach w wyśmienitych humorach, czego odzwierciedleniem były ich nikłe uśmiechy na ustach. Siwy demon szedł z narzeczoną na przedzie, podczas gdy nowo mianowany Kapłan trzymał się nieco z boku. Chłopak z wpiętymi we włosy kwiatami i ptasimi piórami wyglądał naprawdę dostojnie w ceremonialnych szatach, w których długich, obszernych rękawach skrywał splecione dłonie. Na jego twarzy wreszcie malował się spokój - spokój, jakiego nie można było się u niego dopatrzeć nawet, kiedy ten był nieprzytomny. Amefurikozō zmienił się i to drastycznie. Wyglądał jak natchniony, jak szczęśliwy, a przede wszystkim jak dobry materiał na następcę swojego mistrza. Jego kąciki ust nie drgały już w sztucznym uśmiechu i nie mieszkało w nich ukrywane szaleństwo. Jego matowy, martwy wzrok rozjaśnił się i nabrał żywotności, zdrowego blasku, którym powinni charakteryzować się wszyscy wciąż przynależący do dziedziny żywych.
- Dobry - mruknął jak zwykle zaczepnie Orochi na widok pozostałych.
Czy będzie on dobry, to się jeszcze okaże - przeszło przez myśl ninja i liderowi lisów w tej samej chwili przez myśl.
- Dopiero uczynimy go dobrym - wtrącił się Saku. - Nie wyprzedzaj biegu wydarzeń - założył ręce na piersi i uśmiechnął się półgębkiem, stawiając jedną nogę w niedbałej pozie na torbie leżącej u jego stóp.
- Goszczenie was było dla nas wielkim honorem - odezwał się Amane zwracając się do Sōtangitsune i długowłosego. - Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy - słowa te skierował do Uchihy, skupiając na nim spojrzenie. - Was, zakładam, że zobaczę całkiem niedługo przy następnych obrzędach - obrzucił spojrzeniem byłych uczniów.
- Ta, wpadniemy na kawę i ploteczki... ewentualnie coś mocniejszego - demon z tatuażem ciągnącym się ukośnie przez całą twarz wyszczerzył się drapieżnie.
- Swoją drogą, planujemy zrobić zmasowaną burdę - postawił sprawę jasno niebieskowłosy. Yoshi w milczeniu przytaknął mu głową. - Dobrze by było, gdybyś trzymał naszą stronę. Wiesz, wsparcie kogoś wpływowego mogłoby zadziałać na naszą korzyść.
- Jako Kapłan jestem zmuszony opowiedzieć się po stronie dobra; tego, co nie zakłóci spokoju i równowagi - odparł wymijająco szatyn.
Jego wymowny wyraz twarzy wskazywał jednak na to, że ten nie zamierzał opuszczać swoich kamratów w potrzebie. Nie po tym, co ci dla niego zrobili i jakim wspaniałym oddaniem wykazali się wobec niego. Zamierzał odpłacić im się pięknym za nadobne, choć piastowane przez niego stanowisko pozbawiło go przywileju mówienia o wszystkim wprost. Jako demoniczny pomazaniec musiał uważnie dobierać słowa, jednak to, co faktycznie robił, było już niejako jego sprawą - tak długo, jak potrafił gładko kłamać, wyłgać się lub zmyślić na poczekaniu jakąś w miarę sensownie brzmiącą wymówkę, powinien mieć spokój. W gruncie rzeczy w obecnej chwili nie było już nikogo, kto mógłby sprawować nad nim władzę lub kto mógłby wydawać nad nim osądy - nie oznaczało to jednak, że z tej racji mógł być bezczelny. Mógł i zamierzał wspierać swoich przyjaciół, jednocześnie kopiąc dołki pod demoniczną arystokracją, jednak oficjalnie zamierzał pozostawać bezstronny i neutralny - czyli taki, jaki Kapłan właśnie powinien być. Koniec końców, po co narażać się na czyjś gniew? Wszak nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie poprosić o czyjąś pomoc. Z tej racji zawsze lepiej szukać sprzymierzeńców niżby wrogów. To, co kręciło się na boku i załatwiało pod stołem, po znajomości, niekoniecznie musiało ujrzeć światło dzienne i zostać podane do opinii publicznej.
- Bezpiecznej podróży - wiekowy demon skłonił się w ukłonie. Jego następca poszedł w jego ślady. Reszta zebranych odpowiedziała tym samym gestem.
- Pewnie nie zawitam tu znowu zbyt szybko - odezwała się w końcu stojąca cały czas u boku byłego Kapłana dziewczyna. 
- Wiedz jednak, że zawsze jesteś tu mile widziana - odparł jednooki. - Jak wy wszyscy zresztą - dodał.
Jasnowłosa uściskała, a następnie cmoknęła w policzek zarówno Isamiego jak i Amane, po czym podeszła do swoich towarzyszy podróży. Nie mogła tego usłyszeć, jednak srebrnowłosemu i brunetowi właśnie spadł kamień z serca. Całe gruzowisko kamieni przetoczyło się po ich wnętrznościach, żeby osiąść gdzieś w okolicach miednicy. Obaj zaczęli się niepokoić, kiedy ta przez przedłużający się czas stała u boku byłego pomazańca bez słowa i wyglądała, jakby było jej tam dobrze, jakby nie zamierzała się stamtąd ruszać.
- Dobra, komu w drogę... - zaczęła.
- ...temu widły w nogę! - dokończył Miyabi, któremu nagle bardzo poprawił się nastrój, odkąd tylko usłyszał, że zielonooka nie zamierzała jednak zostać w Świątyni do końca swoich dni.
- ... temu czas - mruknęła, spoglądając z ukosa na lisa. - Dobrze się czujesz? - zapytała z krzywą miną.
- Od dawna nie czułem się już tak kwitnąco! - demon zaśmiał się w głos.
Itachi podzielał jego entuzjazm. W końcu wracali do domu. Do domu! Jak to pięknie brzmiało! Jakże on stęsknił się ze tymi dobrze znanymi budynkami, miejscami i osobami, wśród których nie czuł się jak niedoinformowany dzieciak. Nie mógł się już doczekać, żeby z powrotem przekroczyć bramę wioski.
Wtem nagły przebłysk świadomości kazał mu się zatrzymać i obrócić przez ramię. Coś mu tu nie pasowało. Wszystko poszło zbyt szybko, zbyt gładko, zbyt ładnie. Wszystko było za bardzo "zbyt", kiedy rozstawali się na dłuższy czas, a nie żegnali się zaledwie do jutra. Isami zdawał się niesamowicie łatwo odpuścić i wypuścić rzekomo przeznaczoną mu kobietę, na którą czekał tak długo. Rozumiał, że demon chciał uszanować decyzję swojej lubej, że była mowa o jakiś cechach wrodzonych i popełnianiu błędów, z czego już niewiele pamiętał. Niemniej jednak, były Kapłan czekał na swoją wybrankę kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt pokoleń. I teraz od tak po prostu pozwalał jej odejść z uśmiechem na ustach?
Brunet odwrócił się, czując na sobie ciężkie spojrzenie. Jego właścicielem był oczywiście nikt inny jak wiekowy demon. Ten wpatrywał się w niego spod lekko przymrużonych powiek, które mogłyby sugerować irytację. Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał jednak spokojny. Siwy demon nie sztyletował go wzrokiem jak najgorszego wroga, jednak nie silił się już na uprzejmy uśmiech. W jakiś niezrozumiały, podprogowy sposób dawał mu do zrozumienia, że nie jest na niego zły za to, co się stało, gdyż to w końcu dziewczyna sama podjęła taką, a nie inną decyzję, jednak żywi do niego swego rodzaju urazę, jaką żywi się do rywala, który zgarnął mu trofeum sprzed nosa. Nie wstąpili na ścieżkę wojenną, jednak to jeszcze nie był koniec tej historii. Jego wymowny wyraz twarzy jasno mówił: "Czas pokaże.". A co pokaże? Rzecz jasna ostateczne wyniki tej małej przepychanki. On jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Niemniej, wydawało się, że nauczony wieloletnią posługą, doskonale wiedział, że narzucanie swojej woli innym zazwyczaj nie kończyło się dobrze. Jeśli chciał otaczać się osobami, na których mógł polegać, widział, że musiał pozwolić im przyjść do siebie, kiedy te czuły taką potrzebę. Nikogo do niczego nie zmuszał, ale szczwany lis przyciągał jak magnez i wiedział, kiedy dokręcić śrubę, a kiedy należy odpuścić, żeby osiągnąć wymierne wyniki. To była dopiero runda pierwsza. Jeszcze się kiedyś o nią upomni. To było pewne.

*** 

Byli adepci nie dotrzymali im towarzystwa nazbyt długo, gdyż każdy z nich rozszedł się w swoją stronę w kierunku ziem, na których panowały ich rodziny. Mimo iż wyruszyli z samego rana i tak nie udałoby im się dotrzeć jeszcze tego samego dnia do Liścia - tym bardziej, że nie narzucili sobie zwyczajowego, morderczego tempa. Wyglądało to tak, jakby w trójkę wyszli na przechadzkę, podczas której beztrosko śmieli się i rozmawiali. Humory dopisywały im tak bardzo, że zdawało się, że Uchiha i Sōtangitsune zapomnieli nawet na chwilę, że w gruncie rzeczy byli rywalami.
Na noc zatrzymali się w gorących źródłach, tak jak to uprzednio lis i kunoichi zaplanowali. Brunet nie miał nic przeciwko. Wręcz przeciwnie. Wygrzanie kości w parującym basenie brzmiało co najmniej przyjemnie - tym bardziej przed powrotem do domu. Bo choć chłopak chciał już wrócić, to zdawał sobie sprawę, że w domu będzie miał masę rzeczy do roboty. Nie było opcji, żeby usiadł i wyciągnął przed siebie obolałe nogi, żeby odpoczął. Znając życie, zaraz będzie musiał zająć się sprawami klanowymi, wysłuchując przy tym narzekań i jęczenia Shisuiego, który stokrotnie będzie go zapewniał, że robił wszystko, ale to dosłownie wszystko, żeby poradzić sobie z zadaniami tymczasowo mianowanej głowy rodziny. Długowłosy nie wątpił, że kuzyn naprawdę stawał na głowie, a może nawet i na rzęsach, żeby sprostać wyzwaniom lidera klanu, jednak miał świadomość, że jego wysiłki przynosiły miernie rezultaty, gdyż wszak ten nigdy nie został przeszkolony do objęcia podobnego tytułu. W przeciwieństwie do niego samego.
Tak długa nieobecność głów dwóch najbardziej wpływowych rodów w Konoha na pewno odbije się echem w postaci plotek i ogólnego zamieszania. Hokage zapewne zwoła pilne zebranie, podczas którego zostaną podjęte ważne decyzje, jakie nie mogły zostać wdrożone w życie bez udziału jego i Ochidy. Ponad to, trzeba będzie zorientować się, jak stoją z zapasami żywności i jak posuwa się gruntowny remont nowej rezydencji jego koalicjantki. Tak, słowem, jak zwykle będzie miał urwanie głowy...
Na chwilę obecną starał się jednak o tym nie myśleć. Próbował odciąć się od tych myśli i czerpać tyle, ile się dało z ostatnich chwil wolności, które spędzali wspólnie przy wynajętym na jedną noc małym źródełku. Miyabi wykosztował się, gdyż chciał, aby ich trójka mogła wspólnie spędzić wieczór. W innym wypadku dziewczyna musiałaby udać się do części zajazdu przeznaczonej dla kobiet, a mężczyźni zostaliby skazani na swoje wzajemne towarzystwo. Termy nie były przybytkiem koedukacyjnym, jednak trochę brzęczącego grosza zawsze mogło zdziałać cuda. Z tej racji siedzieli właśnie na drewnianym tarasie spowici ciepłymi oparami pary wodnej dochodzącej z gorącego źródła i pili słodkie, musujące, różowe wino ostróżynowe. Bąbelki szumiały im w głowie, woda sklejała i zwijała włosy w strąki, ściekała kroplami po skroniach. Kitsune palił w długiej fajce o polerowanej, drewnianej rączce i srebrnym ustniku boskie ziele, które pachniało oszałamiająco i przyjemnie otępiało zmysły. Noc była pogodna, bezchmurna, ciepła i jasna. Nad nimi wisiał nadgryziony krąg księżyca, który robił im za naturalną lampę, dzięki czemu nie potrzebowali nawet lampionów, które i tak były zawieszone girlandami między przepierzeniami oddzielającymi od siebie poszczególne baseny.
Sielanka. To była istna i prawdziwa sielanka. Ale czy i nie należała im się po tym wszystkim, przez co musieli przejść i przez co jeszcze przyjdzie im się przedzierać?
Propos przedzierania - ktoś niespodziewanie rozsunął papierowe drzwi z takim impetem, że te o mało nie zostały rozdarte na kawałki. Zaskoczeni biesiadnicy podnieśli zamglone spojrzenia na osobę, która ośmieliła się zakłócić ich spokój. W progu budynku stał średniego wzrostu, młody chłopak o platynowych, półdługich włosach i wielkich, lodowato niebieskich oczach w ciemnych oprawach, których przeszywające spojrzenie z jakiejś racji utkwił w Sōtangitsune.
- Ty! - syknął, wytykając palcem srebrnowłosego. - Ty cholerna zakało! - ruszył z miejsca niesiony na skrzydłach furii. - Przeklęty pijaku! Nieużyteczny śmieciu! - wyzywał demona w najlepsze. - Ogon ci z dupy, z którą notabene najwidoczniej z głową na rozum się pozamieniałeś, wyrwę i cię nim uduszę! - zagroził. Jego poważny wyraz twarzy zdradzał, że ten nie żartował.
- Asuka? - zdziwił się Miyabi. - Co ty tutaj robisz? - zamrugał kilkakrotnie z niedowierzaniem, jakby stanął przed nim duch a nie postać z krwi i kości.
- A ty? Ach, już wiem! Pewnie znów wydajesz majątek na swoje "widzi-mi-się" i pijesz na umór, udając, że w ten sposób załatwiasz "rodzinne interesy", prawda? - blady chłopak aż poczerwieniał na twarzy ze złości.
- To nie tak... - lis zaczął się tłumaczyć, jednak nie dane było mu skończyć.
- Nie no, pewnie! To nigdy nie jest tak, jak myślę, nie? - fuknął. - A mimo wszystko jakimś cudem, to zawsze na mnie spoczywają twoje obowiązki! - zacisnął dłonie w pięści. - Mam tego w cholerę dość! Zobaczysz, jeszcze cię wydziedziczę i zostaniesz z niczym! - zagroził.
- Asuka! - huknął kitsune, który nagle znów przybrał poważny wyraz twarzy. Po miłym zamroczeniu alkoholowym nie było u niego nawet śladu. - Zważaj na słowa - warknął ostrzegawczo. - Pamiętaj, że to wciąż ja jestem liderem klanu, nawet jeśli nie podobają ci się moje metody...
- Nie na długo... - syknął blondyn, przerywając rozmówcy.
Uchiha przypomniał sobie, jak srebrnowłosy wspominał o tym, że podczas jego nieobecności jego młodszy brat dopilnowuje spraw rodzinnych. Wyglądało na to, że oto właśnie przyszło mu poznać młodszego brata Sōtangitsune. W sumie, jakby się tak przyjrzeć, to podobni byli... Jakby się tak jeszcze odgonić od obłoków pary i stanąć w lepszym świetle, to można byłoby powiedzieć, że właściwie dzieliło ich niewiele różnic.
- Mam dość, że to wiecznie ja muszę odwalać za ciebie brudną robotę, a mimo wszystko to właśnie ty nosisz zaszczytny tytuł, który w gruncie rzeczy upoważnia cię do palenia lulków i picia wina całymi dniami! - zbulwersował się.
- Asuka, spokojnie - wtrąciła się Daichi. - Wybacz, ale nieobecność twojego brata przedłużyła się niejako z mojej winy. Jeśli chcesz tu kogoś winić za zaistniałą sytuację, to wiń mnie, nie Miybiego - zaoponowała.
- Bo uwierzę... - prychnął niebieskooki. - Nie musisz go bronić. Prawdziwy mężczyzna powinien potrafić wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i stanąć z prawdą twarzą w twarz... - podsumował.
- Nie bronię go - zaprzeczyła jasnowłosa. - Po ceremonii w Świątyni wezwał mnie książę Kazuhiko, który miał dla mnie zadanie. Miyabi oraz Itachi - wskazała na shinobi, jednocześnie przedstawiając go demonowi - zdecydowali się mi towarzyszyć. Po drodze... cóż, wystąpiły pewne komplikacje, które trochę opóźniły nas w czasie - wyznała. - Później doszły jeszcze pewne zawirowania w samej Świątyni, w które byliśmy zamieszani i tak to jakoś zeszło... Swoją drogą, Amane niedługo zostanie oficjalnie ogłoszony nowym Kapłanem i odprawi swój pierwszy rytuał - zmieniła z lekka temat próbując uspokoić młodszego z demonów.
- Więc to jednak Amane zostanie Kapłanem... - Asuka zamyślił się i pozwolił sobie dosiąść się do biesiadujących. Ta myśl widocznie go zaabsorbowała. Przynajmniej na jakiś czas. Plan kunoichi się powiódł. - Więc jednak dowiódł swego - skwitował z uznaniem.
Kiedy blondyn usiadł, Uchiha przyjrzał mu się uważniej. Ze zdziwieniem odnotował, że brat Miyabiego był dużo młodszy niżby mógł przypuszczać na początku. Chłopak zdawał się być mniej więcej w wieku Sasuke lub nawet jeszcze młodszy. Brunetowi wydawało się to zupełnie nie na miejscu, że tak młoda osoba zmuszona była do zastępowania głowy rodziny. W takim wypadku rozumiał jego żal i niezadowolenie z postawy brata.
- Tym razem faktycznie nie zawitałeś w ostatnim czasie w domu z mojej winy, jednak w ogólnym rozliczeniu... cóż, wydaje się, że wypadałoby, żebyś częściej wpadał w tamte strony - Chika rzuciła kąśliwą uwagę wobec mężczyzny ćmiącego fajkę.
Asuka słysząc te słowa wyrwał się z amoku i ponownie posłał spojrzenie pełne urazy bratu.
- W ostatnim czasie załatwiałem dużo spraw na odległość... - westchnął. - Możliwe, że faktycznie powinienem przykładać większą wagę do tego, co dzieje się pod moim własnym nosem - zgodził się niechętnie. Blondyn prychnął.
- Jakby ktoś jeszcze mógł uwierzyć w twoje czcze obietnice poprawy - przewrócił oczyma. - Kiedy tylko będę w końcu pełnoletni, poproszę starszyznę o rozpatrzenie mojej kandydatury na stanowisko Sōtangitsune. Wygryzę cię - obiecał zawistnie, a w jego tonie pobrzmiewała pewność, że faktycznie był w stanie obrócić swoje słowa w czyn. - Zawiodłeś mnie zbyt wiele razy, żebym mógł ci zawierzyć po raz kolejny. Aż tak głupi nie jestem - skrzywił się, po czym bez żadnych uprzedzeń sięgnął po kieliszek brata i opróżnił jego zawartość aż do dna.
W tym momencie długowłosemu przeszło przez myśl, że ten miał ogromne szczęście, że nie konkurował z własnym bratem. Wręcz przeciwnie. Od dziecka miał bardzo dobre relacje z Sasuke i cenił sobie ten stan rzeczy. Itachi pomagał mu, a ten próbował odwdzięczyć się w ten sam sposób. Wspierali się wzajemnie. Kiedy brunet ogłosił w domu, że będzie musiał wyruszyć w drogę i potrzebuje wyznaczyć swojego tymczasowego zastępcę, Sasuke oczywiście zgłosił się na ochotnika. Itachi nie chciał obarczać go jednak takim obciążeniem. Jego brat wciąż był na to za młody. Chciał, żeby ten szkolił się bez przeszkód, żeby zawierał przyjaźnie, skupił się na własnym rozwoju i przyjemnościach, kiedy miał ku temu sposobność, żeby nie wkraczał zbyt wcześnie w czasem dość przygnębiający świat obowiązków i powinności dorosłych. Jeszcze miał na to czas. Poza tym, i tak nie miał, do czego się spieszyć. Nie chciał, żeby ten zgnuśniał i stał się nieszczęśliwy ze względu na przygniatającą odpowiedzialność, która mogłaby go w chwili obecnej jedynie przytłoczyć. To właśnie z tej racji wybrał na swoje miejsce starszego i lepiej doświadczonego Shisuiego, mimo iż wciąż uważał, że był to wymierzony kuzynowi cios w plecy. W końcu to on był liderem. To on powinien zajmować się wszystkim tym, co zostawił Teleporterowi. Ale no nic. W końcu, co się stało, to się nie odstanie. Musiał coś zrobić, żeby zapewnić klanowi opiekę, bo przecież nie mógł puścić Ochidy samej. Został postawiony między młotem a kowadłem i starał się wybrać jak najmniejsze zło. Miał nadzieję, że Shisui nie będzie miał mu tego za złe - przynajmniej nie nazbyt długo. Zdawał sobie sprawę, że ten będzie wypominał mu tę sprawę do końca jego dni, jednak miał nadzieję, że szybko stanie się to między nimi temat do żartów niżby do wzajemnego obrzucania się mięsem.
Koniec końców konkluzja z tego wszystkiego była klarowna i bardzo prosta. Dobrze było mieć świadomość, że posiadasz rodzinę, na którą możesz liczyć.
Uchiha rozumiał w jakiś sposób gniew i niezadowolenie młodszego kitsune, jednak z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że Miyabi wcale nie był typem, któremu w głowie było jedynie zwiewanie od nałożonych nań obowiązków. Udowodnił mu to osobiście. Przekonał go o tym swoją własną postawą i czynami. Właściwie... właściwie to całkiem równy był z niego gość. Miał nadzieję, że Asuka również się kiedyś o tym przekona.

*** 

- Może jednak dasz się skusić? - nalegał lis. - Nasze ziemie są naprawdę urokliwe - zachwalał, obejmując brata ramieniem. Asuka szybko wyswobodził się z uścisku zupełnie tak, jakby nie chciał mieć nic wspólnego z liderem własnego klanu.
- Gonią mnie te same powinności co ciebie - odparła dziewczyna. - Oczekuję więc zrozumienia z twojej strony. Już i tak wystarczająco długo zabawiłam poza domem zrzucając moje obowiązki na cudze barki - westchnęła. - Czas wrócić do trudnej rutyny... - cmoknęła z niezadowoleniem.
- Twoja karność jest godna pochwały - wtrącił młodszy kitsune. - Ktoś mógłby się tu od ciebie uczyć... - dodał zawistnie.
- Ej, ostatecznie ja też zawsze wracam do domu! - oburzył się Miyabi. - Po jakimś czasie... - dodał znacznie ciszej.
- To znaczy, kiedy wszystkie źródła alkoholowe w twoim zasięgu w jakiś zagadkowy sposób wyschną? - rzucił zaczepnie podnosząc jedną brew.
- Miarkuj się, smarku - srebrnowłosy ściągną brwi. - Próbuję być przyjazny i przymykać oko na twoje przytyki, ale moja cierpliwość ma swoje granice - ostrzegł. - Sprawowanie funkcji Sōtangitsune to nie niekończące się wakacje - założył ręce na piersi.
- Nie? - blondyn udał zdziwienie. - Może i nie - przyznał w końcu rację starszemu i wzruszył ramionami. - Ale nie zmienia to faktu, że ty wykorzystujesz tę funkcję, żeby sobie poużywać. Szwędasz się po kontynencie w tą i z powrotem i za darmo wpraszasz się raz za razem do cudzego domu wymagając, aby traktowano cię jak samo bóstwo, powołując się przy tym na swój tytuł i układy z innymi rodami zawarte w czasach naszych dziadków albo i jeszcze wcześniej. Jeśli to nie są przedłużające się wakacje, to jak to inaczej nazwać? - prychnął.
Lis spochmurniał. Widocznie jego brat zagalopował się i przeciągnął strunę. Wspomniana cierpliwość kitsune dobiegła końca. Aura wokół mężczyzny zgęstniała, jakby pociemniała. Nim jednak doszło do jakichkolwiek tragicznych wydarzeń, kunoichi wtrąciła się do rozmowy.
- Spokojnie - wepchnęła się między braci, przezornie rozdzielając ich na odległość własnych rozciągniętych ramion. - Asuka, wystarczy. Jest jeszcze dużo rzeczy, o których nie wiesz...
- Jasne, słyszę to od dziecka - przerwał jej główny zainteresowany.
- I będziesz to słyszał, bo wciąż jesteś dzieckiem - warknął srebrnowłosy.
Itachi westchnął. Nie był przyzwyczajony do wysłuchiwania kłótni rodzeństwa. Sam miał bardzo dobre relacje z Sasuke, podobnie jak i z Shisuim, który robił mu nieomal za starszego brata. Oglądając Miyabiego i Asukę zdał sobie jednak sprawę z tego, jaka przepaść dzieliła dzieci urodzone w trzonie klanu - nie tylko lisią dwójkę, ale także jego i Sasuke. Starsze z dzieci zazwyczaj było wybierane na następcę lidera klanu i jego życie było dokładnie zaplanowane. Po części była to wina rodziców, którzy przeżywali narodziny pierworodnego dziecka i chcieli dla niego jak najlepiej, a po części wina utartych tradycji i zwyczajów. Tak się już przyjęło. Najstarszy chłopiec obejmował tytuł głowy rodziny po ojcu, aby jak najszybciej go zmienić. Miał wytyczoną w życiu drogę i cele, które musiał na niej obrać. Reszta jego rodzeństwa zdawała się żyć w zupełnie innym świecie. W mniej wymagającym świecie, w którym każde z nich mogło o sobie decydować jako wolna jednostka, w którym żadne z nich nie było od najmłodszych lat traktowane jak dorosły, wprowadzane do świata rodzinnych tajemnic, w którym żadne z nich nie było odarte ze swojej dziecinnej niewinności oraz przywileju dorastania w beztrosce. To ty byłeś odpowiedzialny za to, żeby zapewnić tę beztroskę innym.
Ty, Itachi.
Ty, Miyabi.
Brunet musiał przyznać, że ufał zarówno Sasuke jak i Shisuiemu jak nikomu innemu, jednak nawet oni nie byli  bezpośrednio wtajemniczeni we wszystkie szczegóły każdego interesu, układu i planu. Wciąż pozostawały pewne drobne sprawy, o których wiedział tylko on i jego ojciec jako była głowa klanu. No i Chika. Z racji tego, że była liderem kanu, z którym zawiązał koalicję. Z racji tego, że dzieliła jego los pełniąc tę samą funkcję.
Siedząc na tak wysokiej grzędzie czasami można było poczuć się samotnym... 
Zdał sobie sprawę, że jego perspektywa nie była jedyną. Zaczął zastanawiać się, jak inne kury w kurniku, który miał na głowie, mogły zapatrywać się na niego - na tego samotnego koguta siedzącego na szycie. Wszystkie ślepia były skierowane na niego. Był oglądany z każdej strony i spod każdego kąta, jednak nikt tak do końca nie mógł objąć wzrokiem wszystkiego, co dotyczyło jego osoby. Kurza ślepota zbierała swoje żniwo. 
Ciekawe, jak widział go Sasuke. Czy on także miał go za szczęśliwca, któremu życie rzucało płatki róż pod stopy tylko dlatego, że urodził się kilka lat wcześniej niż on sam? Czy także uważał różnicę w przypadających im przywilejach za rażącą i niesprawiedliwą? Czy czuł się pominięty, przez co narastała w nim dzika chęć obalenia rządów brata i przywdziania tytułu lidera?
- Nie pozabijajcie się po drodze... - rzuciła na odchodne jasnowłosa, wzdychając ciężko.

*** 

Wracając wstąpili po drodze do niewielkiej wioski mając nadzieję uzupełnić tam zapasy wody. Niestety, ich obecność nie spotkała się z pozytywnym odbiorem mieszkańców - ci z miejsca odwracali się do podróżnych plecami, uciekali do domów, zaganiali dzieci do środka. Nawet sklepikarze chwilowo wywieszali tabliczkę z napisem: "zamknięte" i otwierali swoją działalność z powrotem, dopiero kiedy niebezpieczeństwo minęło już ich przybytek, zostawiając ich w spokoju. 
- Co tym ludziom się dzieje? - zdziwiła się zielonooka. - Upadli na głowę czy co? - fuknęła.
- Może obawiają się obcych... chorobliwie obawiają się obcych - poprawił się jej towarzysz.
- A co z nas za obcy? Przecież mamy emblematy Konohy. Z daleka widać, że jesteśmy z Kraju Ognia, tak jak i oni. Co jest z nimi zatem nie tak? - rozejrzała się dookoła, lustrując zamknięte okiennice i zaryglowane na głucho drzwi wszędzie w zasięgu wzroku.
Długowłosy wzruszył ramionami.
- Nie wiem - przyznał.
Wypowiadanie podobnych słów w tej konkretnej kolejności nie przychodziło mu ani łatwo, ani nie zdarzało się zbyt często. Chłopak zawsze starał się rozgryźć wszystko, co tylko mogłoby jawić się jako zagadka dla jego światłego umysłu. Analizował, kalkulował, łączył fakty, wyciągał wnioski... tym razem jednak nawet osławiony geniusz Uchiha to było za mało, żeby połapać się w tej niecodziennej sytuacji.
Wtem za jedną z zaciągniętych kurtyn powstało małe zamieszanie, a w chwilę po tym na oknie pojawiła się kartka z na szybko nakreśloną nań pieczęcią. Składała się ona z dwóch wpisanych w siebie okręgów, które tworzyły pierścień. W ów pierścieniu zostały namalowane jakieś dziwne i nieczytelne dla bruneta litery. Alfabet ten nie przypominał jednak w żadnym stopniu demonicznych znaków. Symbole były o wiele bardziej uporządkowane, mniej chaotyczne i bardziej przypominające ludzkie pismo, choć wciąż wyglądały obco. Sprawiały wrażenie, jakby stanęły na głowie, odwróciły się tyłem - słowem, jakby były artystyczną improwizacją malucha, który próbował napisać coś składnego, jednak nie opanował jeszcze w pełni trudnej sztuki pisania, przez co skończył z czymś, co z całą pewnością wyglądało ciekawie, na swój sposób impresjonistycznie, jednak zupełnie niezrozumiale.
W centrum pieczęci znajdywała się ośmioramienna gwiazda, której wierzchołki naprzemiennie sięgały linii mniejszego i większego okręgu. W środku gwiazdy mieścił się kolejno trójkąt, którego ostre rogi zostały zastąpione małymi kuleczkami.
- Co to ma znaczyć? - zapytał shinobi.
- Idziemy - Ochida pociągnęła go w stronę wyjścia z wioski.
- Nie zapytałem jeszcze, co robimy. Zapytałem, co to znaczy - wymownie wskazał w stronę okna z wywieszką. Daichi milczała. - Czy znów mam ci bardzo uprzejmie przypomnieć, że jesteśmy koalicjantami, więc...
- To znaczy, że musimy wyjść - wycedziła. - Że ja muszę wyjść - uściśliła. - A jako, że jesteśmy koalicjantami, to dotrzymasz mi towarzystwa, tak jak na gentlemana przystało, prawda? - uśmiechnęła się krzywo.
- Ależ oczywiście - zgodził się, kłaniając prześmiewczo i podążając za towarzyszką, która przyspieszała coraz bardziej. - Zatem teraz oczekuję, że moja dama wyjaśni mi swoje zagadkowe zachowanie - naciskał.
- Kobiety mają swoje tajemnice, jakbyś się jeszcze nie zorientował - zaśmiała się niewesoło pod nosem. 
- Prawda. Jak każdy. Jak każdy muszą się także od czasu do czasu przed kimś otworzyć - nie dawał za wygraną.
- To dłuższa historia. Wyjaśnię ci kiedy indziej. Nie teraz, kiedy jesteśmy w drodze - obiecała.
- To jakaś prywatna sprawa? - dopytywał.
- Nie moja własna - zwolniła, kiedy znów znaleźli się na szklaku prowadzącym do Liścia. - Raczej kwestia pochodzenia - spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. - Gatunku - uściśliła.
- Więc są ludzie, którzy wiedzą o istnieniu demonów i za nimi nie przepadają? - upewnił się.
- Zgadza się - przytaknęła.
- Dlaczego? - zapytał, jednak nie dostał odpowiedzi. - Dlaczego pewni ludzie nie tolerują demonów? Jaki mają ku temu powód? I jak ma się to do twojej rodziny? Przecież wśród twoich znajdują się także najzwyczajniejsi ludzie... a przynajmniej tak mnie zapewniałaś - zauważył.
- Bo tak jest - prychnęła, oburzona, że ten może poddawać jej słowa wątpliwościom. - Cóż... Demony tak naprawdę wcale się nie ukrywają. Zwyczajnie mamy swoje enklawy i miejsca, w których czujemy się lepiej niż gdzie indziej. Jak widzisz jednak, ta wioska nie leży zbyt daleko od Demonicznej Świątyni. Muszę przyznać, że ich niechęć nie jest bezpodstawna... ale to dłuższa opowieść na inną chwilę - zamknęła temat.
- A co z tobą?
- Kiedy obracasz się w odpowiednich kręgach, łatwo docierają do ciebie pewne informacje. Można powiedzieć, że moja rodzina przechodziła różne "fazy". W zależności od tego, kto stał na czele klanu, klan bardziej asymilował się albo z ludźmi, albo z demonami. To na tej podstawie zawsze byliśmy sądzeni. W czasach, kiedy powstawała Konoha, ówczesny lider bardziej opowiadał się za ludźmi. Zdecydowana większość moich poprzedników wolała jednak trzymać się z demonami, dlatego w rezultacie tak bardzo oddaliliśmy się od Liścia. Mój ojciec starał się zachować jakiś zdroworozsądkowy balans, żeby nie uzależnić się i nie polegać za bardzo ani na jednej, ani na drugiej stronie i był powszechnie z tego znany. A ja... - urwała, odwracając wzrok.
- A ty? - podjął.
- A ja... - zająknęła się. - ...jeszcze nie wiem - mruknęła.

*** 

Dziwnie było znów stanąć przed bramą wioski, nad którą górowały jej zabudowania. Bruneta przeszły elektryzujące dreszcze, a delikatny uśmiech sam wcisnął mu się na usta. Nareszcie w domu! Nareszcie wyśpi się we własnym łóżku! Nareszcie znajdzie się wśród wszystkiego, co było tak przyjemnie znajome i bezpieczne!
Krocząc główną ulicą Konohy rozglądał się, jakby znalazł się w tym miejscu dopiero po raz pierwszy. Przystanął na moment przed swoją ulubioną kawiarnią i lustrował to miejsce, jakby zobaczył je pierwszy raz na oczy. Czerwonowłosa kelnerka dostrzegając go zza witryny pomachała mu i uśmiechnęła się przyjaźnie. Niemrawo oddał gest.
Tyle tu się zmieniło podczas jego nieobecności! Liść stał się miejscem wręcz nie do poznania!... albo nie. Właściwie to nie. W samej wiosce zmieniło się niewiele. To tylko sposób, w jaki on zapatrywał się na to wszystko uległ totalnej przemianie. Itachi czuł się inaczej. Zrozumiał, że wyprawa do Demonicznej Świątyni w jakiś sposób go odmieniła, zrobiła z niego innego człowieka. Nie potrafił jeszcze wyjaśnić ani co, ani jakiej konkretnie uległo w nim zmianie, ale wiedział, że pewne rzeczy zostały odmienione bezpowrotnie. Nie mógł objąć tego wszystkiego swoim ludzkim rozumem. Musiał to przemyśleć i poukładać sobie w głowie. Wiedział jednak, że zmiana, która miała w nim miejsce była dobra - dobra, bo go uszczęśliwiała. Dlaczego? Nie wiedział. Ale w jakiś sposób czuł się lekko na duchu. Czuł się niemal pokrzepiony.
Czy tak właśnie działało poczucie bezpieczeństwa, które dawała świadomość przebywania wśród swoich? Zapewne. Ale to nie wszystko. Zdecydowanie nie wszystko.
Teraz jednak przynajmniej rozumiał, dlaczego jasnowłosa cieszyła się na myśl o wyprawie do Świątyni. Ona tam, wśród demonów, czuła się jak on tutaj. Jak w domu.
- Jak myślisz, co się stanie, kiedy wreszcie przekroczysz próg domu? - zagadnęła go Ochida.
- Shisui zacznie ciskać we mnie wszystkimi broniami, które będzie miał pod ręką. A później przerzuci się na przypadkowe przedmioty - odpowiedział długowłosy pewnie ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy.
- Naprawdę? - zaśmiała się. - Myślisz, że będzie aż tak źle? - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Wysłałeś przecież gońca z wiadomością o naszym powrocie, prawda? - zapytała niemal retorycznie.
- Nie - padła zupełnie inna odpowiedź do tej, którą spodziewała się usłyszeć.
- Nie? - zdziwiła się, wytrzeszczając na niego oczy. - No to jednak Shisui będzie ciskał w ciebie, czym popadnie. Postaraj się jednak ocalić zastawę do herbaty. Pamiętam, że twoja mama bardzo ją lubiła - przypomniała sobie.
- Słuszna uwaga - przytaknął. - Nie chciałbym jeszcze, żeby i ona dołączyła się do tej pogoni mającej na celu ukręcenie mi głowy... - jego kąciki ust zadrgały w hamowanym uśmiechu. - Myślisz, że powinienem wyciszyć chakrę? - zapytał.
- Może lepiej nie. Jeśli cię rozpozna, jest szansa, że wyjdzie ci naprzeciw, przez co unikniesz nadmiernych szkód w domu - zauważyła.
- Racja - zgodził się.

*** 

Nie wytrzymała. Oczywiście, że nie. Przeklinała się w duchu za swoją słabość, jednak teraz było już za późno, żeby się wycofać. Już przestąpiła granicę dzielnicy i ludzie ją rozpoznali. Wyszłoby co najmniej dziwnie i niezręcznie, gdyby nagle pod siłą ich ciekawskich spojrzeń zawróciła się i uciekła jak płochliwy królik w czasie polowania.
Stanęła przed drzwiami i odetchnęła głęboko, kiedy ów drzwi niespodziewanie rozsunęły się przed nią, a w nich stanął Sasuke. 
- Wyczułem cię - wytłumaczył się, widząc zdziwienie malujące się na jej twarzy.
Kunoichi skinęła mu głową i weszła do domu Uchihów, kiedy młodszy z braci przesunął się, robiąc jej miejsce. Zostawiła buty w genkanie i weszła w głąb domu kierowana znajomymi głosami, które najwyraźniej dobiegały z kuchni.
Po takiej ilości czasu, jaką spędzili razem, byłoby normalnym, gdyby chcieli od siebie odpocząć. To prawdopodobnie byłoby nawet dla nich zdrowe. Ona jednak z jakiś niewyjaśnionych przyczyn nie mogła usiedzieć na miejscu. Ledwo pojawiła się we własnym domu, to znów wyszła. Tłumaczyła się sama przed sobą, że przecież musiała osobiście sprawdzić czy Teleporter nie uszkodził nadmiernie jej kompana. W innym wypadku koalicję mógłby przecież szlag trafić! Udawała się zatem do dzielnicy Uchihów w celach niemal służbowych.
Prawda prezentowała się jednak zgoła inaczej. Jasnowłosa zwyczajnie nie mogła wytrzymać bez swojego towarzysza. Było jej bez niego pusto. Smutno. Samotnie. Musiała coś na to poradzić - najlepiej znów się z nim spotkać. Choć w tym konkretnym wypadku samo obserwowanie chłopaka już by jej wystarczyło. Grunt, żeby znów czuła, że jest blisko. Żeby mogła mieć go na oku.
Punkt kulminacyjny nastąpił w chwili, kiedy weszła do własnej sypialni. Pustej. Zimnej. I jeszcze raz pustej. W Świątyni dzieliła pokój gościnny z długowłosym. Przez całe dnie trzymali się razem i z rzadka zdarzyło im się rozdzielić. Przebywali wzajemnie we własnym towarzystwie przez całe dnie i noce, toteż nic dziwnego, że kiedy teraz go zabrakło, poczuła się nieswojo i niekomfortowo.
- Ależ Itachi, na litość wszystkich bożków Wysokiej Równiny, ty nie jesteś zbawcą świata tylko człowiekiem! - doszedł ją lament pani Mikoto. - Nie masz obowiązku poświęcać się dla jakiegoś dobra ogółu czy dobra wyższego! Przemęczasz się! Dziecko drogie, pomyśl czasem o sobie i swoich potrzebach, dobrze? - kobieta westchnęła, a w tym geście słychać było wiele troski i zmartwienia. 
Daichi przystanęła za węgłem nasłuchując. Czuła, że nie jest to dobry moment na to, aby im przerywać. Musiała poczekać na swoją kolej.
- Mamo, ja się nie poświęcam - padła spokojna odpowiedź.
- Nie? - prychnęła jego rodzicielka. - Non stop tylko pracujesz. I jak ty przez to wyglądasz! Nie ma cię w domu. Wciąż walczysz, coś załatwiasz, nadstawiasz karku za innych. Wyniszczasz się. Jeśli niczego nie zmienisz w swoim postępowaniu, nie doczekasz trzydziestki - przestrzegła. - A ja chciałabym mieć jeszcze wnuki. Rozumiem, że zawód shinobi i tytuł głowy klanu zobowiązuje, ale powiedz mi szczerze, kiedy ty ostatnio zrobiłeś coś dla siebie? Nic tylko wykonujesz zadania dla Hokage, robisz coś dla wioski, dla innych... A kiedy ty się dobrze bawiłeś? Kiedy byłeś ostatnio na randce? - zapytała.
- Mamo... - jęknął chłopak.
- Nie "mamuj" mi tutaj - zielonooka wychyliła się, żeby zobaczyć, jak matka grozi palcem swojemu synowi. - Taka prawda, Itachi, robisz z siebie niepotrzebnie męczennika. Twoi rówieśnicy chodzą na randki, dobrze się bawią, powoli zaczynają myśleć o zakładaniu rodziny, a ty?
- Więc obawiasz się, że klan nie będzie miał potomków i nie będzie nikogo w trzonie, kto mógłby objąć moją pozycję? - założył ręce na piersi.
- Nie, nie o to mi chodzi, mój drogi - Mikoto sapnęła zrezygnowana. - Myślę bardziej przyziemnie. Po prostu martwię się o swojego syna. Martwię się, że w tym wirze pracy i obowiązków zapomniałeś, jak się dobrze bawić i co to w ogóle zabawa. Musisz znaleźć w życiu jakieś przyjemności. Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwym człowiekiem - westchnęła. - Nie obchodzi mnie sytuacja całego klanu tak jak twoja przyszłość. Chciałabym widzieć cię uśmiechniętego i wypoczętego. Chciałabym też wiedzieć, że masz kogoś, kto może się tobą zająć w razie potrzeby, bo samotne brnięcie przez życie wcale nie jest takie łatwe ani przyjemnie, jakby się mogło początkowo wydawać - wyjaśniła. - Obiecaj mi, że coś z tym zrobisz - wymusiła na nim. Przez chwilę panowała wymowna cisza.
- Obiecuję - brunet skapitulował wreszcie. - Ochida, wyjdź wreszcie, bo chowasz się jak dzieciak, który zwędził ciastko przed obiadem - wywołał ukrywającą się dziewczynę.
Chika posłusznie wyszła ze swojej prowizorycznej kryjówki. Wkraczając do kuchni przyjrzała się krytycznie swojemu partnerowi. Itachi naprawdę wyglądał na zmęczonego. Miał poszarzałą twarz, podkrążone, przekrwione oczy i zdawało się, że schudł. Zdała sobie sprawę, że ona odżyła po podróży do Demonicznej Świątyni - wycieczka ta była dla niej niczym wizyta w sanatorium lub żywych źródłach - jednak dla niego była to zwyczajnie kolejna wyprawa, która dała mu w kość. Ale co ważniejsze, on poszedł tam dla niej i ze względu na nią. Tylko i wyłącznie. Pani Uchiha miała rację. Starszy z jej synów miał chorobliwe zapędy do zyskania tytułu męczennika. Musiała coś na to zaradzić.
- Właściwie dobrze, że przyszłaś - kontynuował. - Zaledwie chwilę temu dostałem wezwanie do Hokage. Po ciebie też posłali.
- Więc pocałują w klamkę - wzruszyła ramionami. - Czego chce od nas Tsunade-sama? - zainteresowała się.
- Mamy stawić się w jej gabinecie jutro rano. Nie ma więcej informacji - rzucił jej zwój dostarczony przez gońca. W istocie, jego zawartość była więcej niż tylko minimalistyczna.
- To w sprawie wakacji byłoby na tyle... - mruknęła pod nosem.
- A liczyłaś w ogóle na jakieś? - parsknął, jednak zaraz zreflektował się i uniósł dłonie w uspakajającym geście, kiedy rodzicielka potraktowała go przeszywającym spojrzeniem. - Chodź - odepchnął się od kuchennego blatu, przy którym gotowała jego matka i pociągnął za sobą nieproszonego gościa w kierunku swojej sypialni. - Po co przyszłaś? - zapytał, kiedy znaleźli się już w ustronnym miejscu.
- Sprawdzić czy Shisui nie pomylił cię z serem, w którym postanowił wydrylować parę dodatkowych dziur - próbowała zabrzmieć tak jak zwykle, to znaczy obojętnie i z lekka nonszalancko, jednak nie wyszło jej. Jej głos podszyty był nutą obawy, że chłopak się przeforsowuje, która najwidoczniej udzieliła jej się od jego rodzicielki.
- Tylko z tego powodu? - zdziwił się, rozsuwając drzwi prowadzące do ogrodu.
- Może aż z tego powodu? - założyła ręce na piersi. - Wiesz, trudno byłoby z tobą współpracować, gdybyś od teraz podczas każdego naszego spotkania miał krwawić z kilku dodatkowych dziur. To byłoby wielce nieestetyczne. Pomyśl, ile zeszłoby na sprzątanie - chciała zabrzmieć niemal szyderczo, jednak im bardziej starała się trzymać dystans, tym bardziej zdradzała się ze swoją palącą potrzebą bliskości drugiej osoby oraz troską. Bo koniec końców ich były mistrz był biegłym shinobi, a zmęczony brunet podatnym celem.
- Susanoo załatwiło sprawę. Mógł sobie rzucać we mnie do woli - odparł niezrażony długowłosy.
Zielonooka widocznie próbowała sprowadzić rozmowę na charakterystyczne dla nich tory, które usiane były nierównościami przepychanek słownych i drobnej rywalizacji, która dawała im obojgu przecież tyle radości. Problem polegał jednak na tym, że Uchiha wcale się nie angażował i nie wyglądał na zainteresowanego kontynuacją tej małej, ewidentnie sztucznej batalii. Bo cóż to była za walka, kiedy widać było, że dziewczyna tak naprawdę wcale nie chciała go zranić ani mu dopiec? Nie atakowała pełnym arsenałem, tak jak to miała w zwyczaju, przez co pojedynek był nudny i nieprawdziwy. Rozgryzł ją. Wiedział, po co przyszła, ale w chwili obecnej nie mógł się na tym skupić. Kiedy wreszcie uszedł z niego cały stres, jak powietrze z przebitego balonu, który aż do tej pory trzymał go w napięciu na nogach, poczuł, jak bardzo był zmęczony. Może to właśnie dobra pora, aby pomyśleć o sobie i dać sobie chwilę wytchnienia? Zaledwie moment, zanim znowu rzuci się w objęcia szaleństwa wraz z nastaniem kolejnego poranka.
Usiadł na werandzie wygrzewając się w promieniach słońca. To było jego ulubione miejsce. Czuł się tu naprawdę spokojny i bezpieczny. Wyłączony z rzeczywistości, która pędziła ku autodestrukcji bez niego. Choć przez chwilę. W ogrodzie jak zwykle było cicho i ciepło. Powietrze było gęste i aż mdlące, przesycone intensywnymi zapachami kwiatów rosnących w karnych grządkach. Wysokie mury posiadłości odgradzały go od ciekawskich spojrzeń. Blokowały także podmuchy wiatru, co było wielką stratą, choć niektórym z nich udawało się dotrzeć do dziedzica sharingana nawet pomimo betonowej przeszkody i przynieść mu nieco ulgi w późno popołudniowym skwarze.
Jasnowłosa dosiadła się do niego. Kunoichi zauważyła, że jej towarzysz przymykał powieki na coraz dłużej i otwierał je z powrotem z coraz większym trudem. W końcu nie mogąc już dłużej oglądać jego zmagań z sennością przyciągnęła go do siebie i pozwoliła mu ułożyć głowę na własnych kolanach. Sama odchyliła się do tyłu, opierając się za sobą na rękach usztywnionych w łokciach. Nie padło żadne słowo. Oddech Itachiego stał się równy i głęboki, co naprowadziło ją na trop, że ten musiał zasnąć z miejsca. Musiał być zatem naprawdę wykończony.
Ochida w życiu nie przeczytała ani nie obejrzała żadnego romansu. Tym bardziej nie przeżyła żadnego osobiście. Z tej racji nie wiedziała, jak "standardowo" zachowują się ludzie, którzy mają się ku sobie, jednak w jej mniemaniu to był wystarczająco dobry materiał na scenę romantyczną. Bo związki międzyludzkie nie powinny opierać się wyłącznie na pożądaniu i przyjemności fizycznej. Ba!, mało tego, one właśnie powinny być czymś więcej, żeby można było powiedzieć, że dwie osoby były ze sobą w jakikolwiek sposób połączone, a nie że są wyłącznie kierowane przez zwierzęcy instynkt. Kojąca bliskość drugiej osoby i spokój, jaki ta ci dawała, nawet jeśli dookoła wszystko miało się walić i palić, to właśnie było to, o czym zawsze skrycie marzyła jako nastolatka. Nigdy nie chciała umawiać się z najprzystojniejszym, najbogatszym czy najbardziej uzdolnionym chłopakiem, tylko dlatego że takie zazwyczaj panowały wówczas kryteria i wymagania wśród jej rówieśniczek. Nie obchodziło jej, jak ktoś wyglądał, czym się zajmował ani nic podobnego. Ona zwyczajnie chciała kogoś, kto by ją zrozumiał, kto potrafiłby z niej czytać. Kogoś, kto miałby wystarczająco odwagi, żeby się przed nią otworzyć i wystarczająco cierpliwości, żeby czekać, aż ta zaufa mu w wystarczającym stopniu, żeby zrobić to samo. Kogoś, kto nie przestraszyłby się, kiedy pokazałaby mu swoją prawdziwą twarz i przedstawiła historię swoją oraz swojej rodziny. 
No i doczekała się. Cuda jednak się zdarzają. Znalazła tę osobę, której zawsze poszukiwała - choć los przy tym zadrwił sobie z niej wyjątkowo okrutnie, gdyż ulokował jej najbliższą osobę w jej najgorszym wrogu, którego przez większą część swojego życia zwalczała niczym ogień.
Ogień, którym w istocie był, bo w końcu wywodził się z klanu spod znaku wachlarza wzniecającego płomień.
Potomek Madary w tym czasie wcale nie spał. Owszem, był zmęczony, dlatego pozwolił sobie przymknąć powieki, jednak wyczuwał za sprawą spinających się nieregularnie mięśni zielonookiej, że coś nie dawało jej spokoju. Z tej racji przez jego umysł również gnał tabun niespokojnych myśli. Znów próbował ją rozszyfrować i zgadnąć, czym ta mogła się przejmować. Nawet pomimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Bo jak niby miał spać, kiedy ją coś trapiło? Musiał wpierw rozwiać jej wszelkie wątpliwości, żeby z czystym sumieniem pójść spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz