piątek, 27 września 2019

"The Ice Queen & The Beast" - III

III - "- Where you wanna go? - Away."

Pierwszym, co zobaczył po przebudzeniu była ciemność. Zastygł na moment, próbując się w niej zlokalizować, rozpoznać miejsce, w którym się znalazł. Ciemność była jednak nieprzenikniona, gruba i nieprzejrzysta, rozciągająca się na wszystkie strony. Niczego nie dało się dostrzec spod jej przykrycia. 
Dopiero po dłuższym czasie zdał sobie sprawę, że choć już się obudził, to wciąż nie otworzył oczu.
Tak prozaiczna czynność wydawałaby się banalna, jednak w obecnej sytuacji sprawiła mu sporo trudności. Powieki były ciężkie, jakby zrośnięte. Kiedy ogromnym nakładem siły udało mu się je tylko rozchylić, oślepiło go światło, które zdawało się wręcz wypalać gałki oczne. Mruknął niezadowolony, nie mając nawet siły krzyknąć w bólu. Chciał zakryć twarz ręką, jednak nieważne, ile razy wysyłał komendę: "Podnieś się!", "Do góry!" czy tym podobne, żadna ręka - ani prawa, ani lewa - nie słuchały. Obie leżały sztywno i płasko jak martwe przedmioty, nad którymi nie miał władzy. Poczuł narastającą frustrację, jak osoba dopiero zaczynającą parać się telekinezą. Wysilał swój obolały umysł do granic możliwości, aż mu ciemniało przed oczami, jednak nie było widać żadnych efektów jego ciężkiej pracy.
W końcu zrezygnował. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie rozpoznawał go. Prosta, wręcz ascetyczna sypialnia z pojedynczym łóżkiem i bielonymi ścianami. Po jego prawej stała nadgryziona zębem czasu szafka nocna, koło drzwi, wąska, wysoka, drewniana szafa. Nad łóżkiem okno. I tyle. Żadnych personalnych drobiazgów, zdjęć, fantazyjnych upstrzeń i ozdób. Mógł właściwie znajdywać się wszędzie - w izolatce w szpitalu więziennym, w szpitalu psychiatrycznym albo w tanim motelu. Tylko kto by zapłacił za niego za pokój w motelu i dlaczego...?

*** 

- Leż - nakazała.
- Dziękuję, mam się dobrze. Wychodzę - zadecydował i chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
Niestety, pech chciał, że przy trzecim kroku, jego prawe kolano się poddało i nie utrzymało ciężaru ciała. Byłby się przewrócił, gdyby czerwonowłosa go nie podtrzymała. O dziwo, dziewczyna wytrzymała napór jego ciężaru i nawet nie drgnęła, zapewniając mu solidną podporę, na której mógł się wesprzeć. 
- Nigdzie nie idziesz - pchnęła go z powrotem na łóżko.
- Będziesz mnie tu trzymać siłą? To nadużycie - wytknął jej.
- A ty z przestępcy nagle stałeś się adwokatem? - przewróciła oczyma. - Wyjdziesz stąd, kiedy będziesz w stanie przekroczyć ten próg o własnych siłach - zapewniła na odchodne, po czym wyszła z sypialni, ponownie zostawiając go samego.
Garou sapnął wściekły... choć właściwie to sam nie wiedział, na co dokładnie tak się pieklił. Miał ciepłe schronienie, świeżą pościel, trzy posiłki dziennie, czyste bandaże. Mógł wylegiwać się całymi dniami i dochodzić o siebie w spokoju bez obawy, że ktoś go znajdzie i skróci o głowę albo zmieni jego anatomię dodając do niej kilka nadprogramowych dziur w przypadkowych miejscach. No niby wszystko pięknie, ładnie... ale to nie było w jego stylu. Sama myśl o tym, że żyje na cudzy koszt, że nadużywa cudzej gościnności i siedzi swojemu dobrodziejowi na głowie uwierała go jak za ciasne slipki. Może to właśnie z tego samego powodu nie wytrzymał w dojo Sliverfanga, mimo iż staruszek zapewniał mu tam podobne, wygodne życie.
Westchnął. Ostatecznie utknął w domu Tareo. Przynajmniej na jakiś czas. Okazało się, że jego siostra przyszła akurat tego feralnego dnia po brata do opuszczonej szopy, domyślając się, że to tam prawdopodobnie zaszył się jej podopieczny, kiedy nie wracał zbyt długo do domu. Dziewczyna załatwiła jednego z bohaterów klasy A z zaskoczenia, kiedy ten miał Garou na muszce, jednak jej główną motywacją była obrona brata ukrywającego się w podupadającym budynku. Gdyby nie ona, zapewne z ich obojga zostałby ser szwajcarski. Taki krwawy. Przetykany chrzęszczącą pod zębami miazgą kości i stawów. Czerwonowłosa nie zagłębiała się w szczegóły opowiadając mu o tym, jak i kiedy znalazła się na miejscu, jednak z jego kalkulacji wychodziło na to, że musiała czaić się w pobliżu od dłuższego czasu, skoro wiedziała, że Garou walczył między innymi w obronie jej brata, a nie wyłącznie własnej skóry. W podzięce za to zabrała go do domu i otoczyła opieką przynajmniej na czas, którego ten potrzebował, żeby dojść do siebie.
Chłopiec od tego czasu unikał go jak ognia. Uciekał przed nim, wracał niechętnie do domu i najczęściej przesiadywał zamknięty w swoim pokoju. Białowłosy kilka razy próbował zagaić rozmowę, jednak dzieciak wręcz wyskakiwał z własnej skóry na dźwięk jego głosu. Z tej także racji dziewczyna zapewne zdecydowała się oddać mu swoją sypialnię, gdyż Łowca Bohaterów mógł się w niej zamknąć nie trapiąc swoim widokiem najmłodszego. Ona sama przeniosła się do salonu. Garou nawet z powodu takiej błahostki czuł się źle - jak intruz, którego nikt tu nie zapraszał i z którego obecności nikt nie był rad. Czuł, że powinien czym prędzej zniknąć z tego domostwa.
Koniec końców tak będzie dla nich przecież bezpieczniej.
Niby było mu dobrze. Wygodnie, ciepło i syto, a jednak czuł się jak więzień. Ostatecznie, gdyby naprawdę chciał, mógłby wyjść, kiedy mu się podobało. Opiekująca się nim dziewczyna nie była dla niego żadnym problemem, żadną barierą nie do sforsowania. Problem polegał jednak na tym, że w jego obecnym stanie byłby łatwym łupem dla bohaterów. Zbyt łatwym. Poza tym... może nie chciał się do tego przyznać głośno, jednak było mu po prostu wygodnie. Czy to grzech pozwolić sobie czasem na pewnego rodzaju wakacje czy chorobowe i czerpać przyjemność z nieco bardziej fortunnych wydarzeń? Mógłby się wynieść z powrotem do swojej szopy, jednak mimo iż uważał ją za bardzo wygodną kryjówkę, to nie dało się ukryć, że było tam zimno, deszcz wpadał do środka przez dziurawy dach, wiatr hulał między szczelinami desek, śmierdziało tam wilgocią i pleśnią, brakowało bieżącej wody, światła i ogrzewania. O kimś gotującym ciepłe posiłki już nie wspominając. Czy zrobił się leniwy? Czy pozwalał sobie na zbyt wiele? Jedna część oskarżała go o podobne nadużycia, podczas gdy druga próbowała go usprawiedliwić, tłumacząc, że każdy miał przecież prawo do godziwego odpoczynku i rehabilitacji. Nawet potwór. Przynajmniej od czasu do czasu. Poza tym, grzechem byłoby nie skorzystać z oferowanej ci dobroci, prawda? To przecież jak odwrócenie się od wyciągniętej w pomocnym geście ręki. Tak się nie robiło. Tak nie wypadało.
Ach, przestań w końcu chrzanić bez sensu! Kogo ty oszukujesz? Jesteś w końcu potworem czy znawcą dobrego zachowania?
I tak w kółko, i bez końca. Był ze sobą w ciągłym konflikcie, odkąd tylko otworzył oczy w nowym miejscu.
Po kilku dniach zaczął wychodzić z sypialni. Nie chciał przeszkadzać w rutynowym życiu małego domostwa, w którym się znalazł, ale siedząc zamknięty w czterech ścianach zaczynał z lekka wariować... albo zwyczajnie czuć się samotnym, choć on sam nie użyłby takiego określenia. Kiedy był na chodzie, codziennie wybierał się do miasta, widział różne twarze, mierzył się z bohaterami, spotykał Tareo. Słowem, miał jakieś interakcje społeczne, jakiś kontakt z innymi, nawet jeśli dla ów innych niekiedy ten kontakt ograniczał się do ciosu w twarz. Teraz jednak, siedział sam w miniaturowym pokoiku o głupio wysokim sklepieniu. Było mu cieplej i wygodniej niż kiedykolwiek wcześniej, a jednak mimo wszystko czuł się źle sam we własnym towarzystwie, gdyż im dłużej tak siedział, tym bardziej czas mu się dłużył i nachodziły go coraz głupsze i dziwniejsze myśli. Z tej racji postanowił od czasu do czasu wyściubić nos, kiedy wiedział, że Tareo był jeszcze w szkole, a słyszał, że jego siostra krząta się po domu. Nie rozmawiali dużo. Na początku, właściwie wcale. Zazwyczaj siadał przy stole i obserwował ją, jak przygotowywała następny posiłek. Nie musieli rozmawiać. Sam widok drugiego człowieka i fakt, iż nie był sam na sam ze swoimi myślami sprawiał, że czuł się lepiej.
Wmawiał sobie, że i tak nie mieliby, o czym rozmawiać. W końcu on był potworem. Ona człowiekiem. Dziwnym, zdawało się chłodnym i oschłym, o przerażającym, martwym spojrzeniu przesiąkniętym najmroczniejszą ciemnością, jaką w życiu widział, ale jednak. Poza tym, to przecież nie tak, że chciał rozmawiać. Nie potrzebował tego. Nie potrzebował żadnych relacji z innymi. Ani nawet interakcji. W końcu był potworem.
A przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Jak masz na imię? - zapytał w końcu.
Minęło już kilka ładnych dni, a on wciąż nie znał jej imienia. To dziwne. Zdawało mu się, że ludzie zazwyczaj zaczynają od przedstawienia się. Tak przynajmniej robili bohaterzy. Darli się w wniebogłosy, żeby każdy mógł usłyszeć ich imię, żeby zwiększyć zainteresowanie swoją osobą, żeby doczekać się większej popularności. Choć jakby się tak nad tym zastanowić, to akurat pod tym względem potwory wcale nie były lepsze od ludzi.
Czerwonowłosa zaprzestała na chwilę wykonywanej czynności, jaką było siekanie warzyw. Podniosła głowę i spojrzała na niego swoim standardowym, mrocznym spojrzeniem bez wyrazu. To była jedynie chwila. Zaraz potem wróciła do zaprzestanej pracy.
- Asami - rzuciła zdawkowo.
Na początku nie czuł się zbyt komfortowo w jej towarzystwie. Jej spojrzenie przyprawiało go o ciarki na plecach. Z czasem zaczął się z tym jednak oswajać. Mało tego, kiedy z nudów obserwował ją tak jak teraz, zrozumiał, że na dnie jej spojrzenia wcale nie ma złości, wrogości czy niczego podobnego. Ona nie jest mścicielem, tak jak on. Na dnie jej bezdennych oczu mieszkał smutek, osamotnienie, żal... cierpienie. Cierpienie tak wielkie, że aż ciężko było je wyrazić słowami. To dlatego nawet Garou z początku czuł się przygnieciony ciężarem jej wzroku. Białowłosy był przyzwyczajony do spojrzeń pełnych odrazy, nienawiści, żądzy mordu, odwetu za krzywdy, pogardy, zazdrości... ale nie takiej udręki. Mimo iż był jedynie biernym obserwatorem jej tortur, to spoglądając jej głęboko w oczy, sam się wzdrygał i czuł ból w klatce piersiowej, jakby podzielał jej doznania lub był im nawet współwinny.
To było dziwne. Nawet przerażające.
Kolejny powód, dla którego musiał się stąd wynieść. Byle szybciej.
Ciało, czy nie możesz regenerować się szybciej, psia mać?!
- Nie jesteście do siebie podobni z Tareo - rzucił niby luźną uwagę.
- To mój przyrodni brat - wyznała.
- Mimo to, jest ci drogi - zauważył.
Asami w odpowiedzi jedynie skinęła głową.
Zganił się. Po cholerę zaczynał rozmowę? Brzmiał przez to jak zdesperowany dzieciak domagający się uwagi. To nie była jego sprawa. Ponad to, pokrewieństwo nie zawsze wpływało na relacje międzyludzkie. Podobnie jak i jego brak. Wiedział to. Więc po kiego robił jakieś bezsensowne uwagi?
- Mogłabyś być bardziej dziewczęca... - bąknął, otwierając usta, zanim zdążył pomyśleć. Znowu.
Dziewczyna spojrzała na niego nieco zbita z tropu. Co, do cholery, było z nim dzisiaj nie tak?! Co to za jakiś słowotok, który wylewał się z niego niczym woda z rozbitego dzbanka?!
- Jeśli zamierzasz dawać mi jakieś porady odnośnie stylu, mody i makijażu, to daruj... - mruknęła z jakiejś dziwnej racji nie zła, ale nieco rozbawiona jego uwagą. Niemniej, chłód z dna jej oczu nie zniknął, mimo iż jej kąciki ust zawinęły się ku górze.
To, co mówił, nie miało sensu. Tym bardziej, iż w jakiś sposób podobało mu się to, że nie nosiła makijażu, że rano nie okupowała łazienki długimi godzinami, że ubierała się praktyczne i wygodnie, a nie na pokaz, że miała krótkie, szybkie do ugłaskania włosy, a nie ciągnące się po ziemi warkocze, które musiałaby zaplatać chyba całymi dniami. Podobała mu się jej praktyczność i autentyczność, fakt, iż była inna od większości kobiet, które Garou mijał obojętnie na ulicy. W jakimś sensie podpowiadało mu to, iż możliwe, że w ten właśnie oto sposób Asami manifestowała swoją prawdziwą osobowość. Może to właśnie ona jedna znalazła tę prawdziwą i ostateczną siłę, która pozwalała jej być tym, kim chciała się stać, niezależnie od wymagań społeczeństwa czy innych presji wywieranych przez środowisko zewnętrzne. Dlaczego zatem mówił coś zupełnie odwrotnego do tego, co myślał? Dlaczego potrafił jej zawsze wyłącznie ubliżać?
Chociaż z drugiej strony jeszcze dziwniejszym byłoby, gdyby obsypywał ją komplementami. W końcu był potworem, prawda? Z jakiejś racji jedno z drugim nie szło mu ze sobą w parze, więc może niech już lepiej zostanie tak, jak jest. Nie, żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało. Nie, żeby miało to jakieś większe znaczenie. W końcu, kiedy przekroczy już próg tego domu, jego noga więcej tu nie postanie. Wiele prawdopodobne jest też, że nigdy więcej nie zobaczy domowników, którzy przygarnęli go pod swój dach. Więc nie było, czym się przejmować.
Prawdopodobnie.

*** 

Tareo mieszkał z siostrą w jednej z niemalże zupełnie opuszczonych dzielnic ze względu na niski czynsz. Rodzeństwo okupowało starą kamieniczkę po rodzicach, którzy, jak Garou domniemywał, choć nie śmiał spytać, opuścili już ten smutny padół łez. Nie pytał, bo nie chciał zaczynać drażliwego tematu. Poza tym, co go to obchodziło?
Dom był wąski i wysoki. Dwupiętowy. Zimny z powodu idiotycznie głupich sufitów, przez co stare, żeliwne grzejniki nie były w stanie ogrzać pomieszczeń. Klatki schodowe były strome i kręte. Białowłosemu przeszło przez myśl, że było to wręcz idealne miejsce do popełniania morderstwa - konstrukcja i plan budynku dawały tyle możliwości na wymówienie się przypadkiem, że aż ciężko było w to uwierzyć.
Łowca Bohaterów zazwyczaj przesiadywał w odstąpionej sypialni na pierwszym piętrze albo w kuchni na parterze. Mężczyzna widywał gospodynię domu, jak ta dość często znikała na drugim piętrze - zazwyczaj w czasie, kiedy jej młodsze rodzeństwo nie wróciło jeszcze ze szkoły czy z zabaw na podwórku. Pokój Tareo również znajdywał się na pierwszym piętrze, więc Garou zaczął zastanawiać się, co też mogło mieścić się na ostatniej kondygnacji. Pchany ciekawością, a przy tym także potrzebą zabicia czasu, wspiął się po schodach obitych poszarzałym dywanem, chcąc się przekonać na własne oczy, czym zajmowała się dziewczyna w czasie nieobecności najmłodszego.
Czego się spodziewał? Właściwie niczego. Z całą pewnością nie plantacji marihuany, nielegalnej bimbrowni i rozlewni samogonu ani miejsca do świadczenia wiadomo jakich usług. Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakładał, iż mieściło się tam swojego rodzaju biuro czy pracownia czerwonowłosej, w której ta się zamykała, aby w spokoju zająć się pracą. Ku jego zdziwieniu stryszek wyłożony od góry do dołu jasnymi, gubo lakierowanymi deskami okazał się prywatną siłownią. Tuż pod trójkątnym, nisko usytuowanym oknem z wyblakłą mozaiką stała ławka do ćwiczeń, a nad nią stojaki ze sztangą, na którą zostały nałożone ciężarki. Dalej stał stojak do przysiadów, ale już bez sztangi, co oznaczało, że Asami posiadała najwyraźniej wyłącznie jedną w swoim zbiorze. Pod ścianą w najwyższym miejscu łączenia spiczastego dachu został ustawiony atlas to ćwiczeń z drążkiem do ściągania z góry, wyciągiem dolnym i siedziskiem do wyciskania na klatę na maszynie. W rogu pomieszczenia wisiał worek bokserski, a naprzeciwko niego leżały wszelkiego rodzaju akcesoria - hantle, gumy oporowe, mata do yogi, paralety, skakanka, pas ciężarowy, mniejsze ciężarki z regulowanymi pasami, którymi można było je przypiąć do kostek lub nadgarstków, rękawice i taśmy bokserskie oraz krzesło, które służyło za swego rodzaju wieszak na ów wspomniane akcesoria.
Dziewczyna sapnęła ciężko, ostawiła sztangę na stojak i usiadła na ławie. Wciąż dysząc spojrzała na niego zaskoczona, wyjmując jedną słuchawkę z ucha.
- Co ty tu robisz? - zapytała.
- Wow... - wyrwało mu się przypadkiem, zupełnie nie na temat. - Nieźle się tu urządziłaś... - mruknął z uznaniem, rozglądając się dookoła raz jeszcze.
Na poddaszu było gorąco, pomimo uchylonego okna. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach lakierowanego drewna. Złote promienie słońca wpadały do środka przez wytartą mozaikę. Światło odbijało się od polerowanej podłogi niemal oślepiając. Może nie była to profesjonalna siłownia, ale białowłosemu i tak przypadła to do gustu. Ostatecznie nigdy nie był bywalcem ani zwolennikiem komercyjnych miejsc odpłatnie oferujących przestrzeń do ćwiczeń. 
- To mojego taty - wyznała, odwijając opaski usztywniające jej nadgarstki.
- Był ciężarowcem? Brał udział w trójboju? - zgadywał.
- Był pasjonatą-amatorem - ostudziła jego zapał. Lub przynajmniej tak myślała.
- Widać miał wielkie serce do swojej pasji - zauważył. - I widać także, że zaraził nią i ciebie - odezwał się z nieukrywanym szokiem. - Pierwszy raz widzę... - zaczął, jednak szybko ugryzł się w język, orientując się, że to, co chciał powiedzieć mogło być niestosowne. 
Może i był potworem, ale ostatecznie nawet tacy jak on wiedzieli, kiedy chlastanie językiem na prawo i lewo mogło przynieść więcej szkody niż pożytku i kiedy należało się przymknąć.
- ...dziewczynę, która dźwiga jak facet? - zaśmiała się wymownie spoglądając na ciężar na sztandze.
Nie była zła. Wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy miał okazję oglądać, jak zielone lodowce w jej oczach zaczynają topnieć - i zastanawiał się czy to zasługa temperatury panującej w pomieszczeniu, ciepłego zabarwienia światła obijającego się od lakierowanej podłogi czy tego, że temat ich rozmowy niejako dotyczył tego, czym się interesowała i czemu najwyraźniej poświęcała całkiem sporo czasu.
Dopiero teraz przyjrzał jej się uważniej. Była ubrana w krótkie spodenki i top bez rękawów. Kusy, jednak nie wyzywający strój ukazywał uwydatnione czterogłowe uda, kształtne łydki, okrągłe barki, napąpowany od wyciskania biceps. Teraz, kiedy wyraźniej widział jej posturę, przynajmniej rozumiał, jakim cudem czerwonowłosa potrafiła założyć chwyt niemal dwa razy większemu od siebie mężczyźnie, bohaterowi klasy A i niemal go przy tym udusić. Oczywiście adrenalina też robiła swoje, ale nie dało się ukryć, że gdyby była zwyczajną pięknisią z ulicy, Death Gatling zrzuciłby ją z pleców jak uciążliwego komara, który wybrał sobie złą ofiarę. Przeszło mu przez myśl, że... uch, cholera, przeszło mu przez myśl, że taka atletyczna sylwetka była dużo bardziej pociągająca u kobiety niż wychudzony wieszak kości obciągnięty skórą lub miękkie i okrągłe, ponoć tak "typowe" kobiece kształty, za którymi oglądało się tak wielu.
- Boksujesz? - zapytał, wskazując na worek.
- Rzadko - przyznała. - Worek to nie to samo. A odkąd tata zmarł, nie mam partnera do treningów.
Skinął jej głową ze zrozumieniem. Nie kopał już głębiej w temacie, jednak szczerze powiedziawszy nawet nie potrzebował. Rozumiał ją aż za dobrze.
- Właściwie... - podrapał się zafrasowany po karku. - Tareo kiedyś coś mi wspominał, że chciałby bardziej zająć się sportem. Nawet wypytywał mnie, co i jak trenowałem - wyznał. - To zaskakujące, że ty jesteś tak atletyczna, a z niego taka ciapa... - zastanowił się. - Nie myślałaś, żeby zacząć go trenować?
- Nie ja jedna - machnęła ręką. Był pewien, że na tym krótkim stwierdzeniu zakończy rozmowę, gdyż Asami zazwyczaj nie była zbyt gadatliwa, ale tym razem wyjątkowo rozwinęła temat. - Jeszcze kiedy tata żył, próbował go jakoś zarazić swoją pasją. Próbował wszystkiego, ale z głową. Nie kazał przecież dziewięciolatkowi dźwigać ciężarów - pokręciła głową. - Pokazał mu kilka razy hantle, ale Tareo ma problem, żeby dźwignąć własny plecak do szkoły, więc nic z tego nie wyszło. Poległ i od razu się zraził. Ale nasz ojciec się nie poddawał. Próbował wyciągnąć go na przebieżki po mieście, zapisał go do klubu piłkarskiego, kupił mu cały strój, buty, ochraniacze, rękawice, piłkę... ale Tareo się nie podobało. Przyszedł po pierwszym treningu z zapłakany z rozbitym nosem i tyle by tego było w kwestii jego kariery piłkarza. Kupił mu rower, deskorolkę, rolki, wrotki i hulajnogę. Wszystkie one leżą teraz nieużywane w piwnicy. Chodził z nim na kort na tenisa, squasha, badmingtona, piłkę ręczną, siatkówkę, koszykówkę, gimnastykę, na basen, hokeja, jazdę konną - wymieniała na palcach, aż jej niemal rąk zabrakło. Zamyśliła się. - ... pominęłam coś? - zapytała sama siebie. - Ach, i na jazdę figurową! - przypomniała sobie. - Jak się jednak domyślasz, Tareo nic nie przypadło do gustu - westchnęła ciężko.
- Może cisnął go za bardzo? - Garou odważył się zanegować podejście zmarłego rodzica.
- A gdzie! - prychnęła. - Tareo zawsze na początku skakał ze szczęścia na samą myśl o czymś nowym, tylko problem polegał jak przychodziło co do czego. Wtedy zaczynał go brzuch boleć, bał się, potykał o własne nogi, denerwował, że innym idzie lepiej - rozłożył bezradnie ręce. - Czasem wciąż go podpytuję czy nie chciałby ze mną tu poćwiczyć albo pobiegać, ale wydaje mi się, że się wstydzi. W sensie... zdaje mi się, że nie podoba mu się wizja, że to ja miałabym go uczyć; że kobieta miałaby uczyć sportu mężczyznę. Młodego, ale jednak - westchnęła ponownie. - Zdaje mi się, że zaczyna już powoli przemawiać przez niego jego męska duma. Zresztą, już od jakiegoś czasu, a faktu temu nie pomaga, iż nasz tata często porównywał nas do siebie. Mówił: "Spójrz, Asami daje radę, a jest dziewczyną, więc ty też musisz!", co mogło go negatywnie nastawić nie tylko do wszelkiego rodzaju dyscyplin sportowych, ale i do mnie - zafrasowała się. - Z całą pewnością nie robił tego umyślnie, ale mógł go tym odstraszyć. No i nie da się też ukryć, że nasza dwójka jest różna od siebie jak dzień i noc. Ja zawsze byłam bardzo ruchliwym dzieckiem - uśmiechnęła się wracając myślami do wspomnień.
- Cóż, ciężko nie zrozumieć twojego ojca. Skoro wychował jednego atletę, to nic dziwnego, że zamierzał też zrobić z drugiego dziecka wielkiego sportowca - pokiwał głową ze zrozumieniem. 
Czerwonowłosa nie odezwała się, ale uśmiechnęła na jego słowa. Ten jeden uśmiech niósł ze sobą ogromne podziękowanie za termin, jakim ją określił, gdyż dziewczyna najwyraźniej wzięła to za komplement. I to całkiem spory.
Całkiem ładny ten uśmiech... taki szczery. Ciepły.
Dziwna jest trochę. Normalnie dziewczyny pewnie chcą być nazywane jakimiś księżniczkami, najpiękniejszymi na świecie czy co tam jeszcze. Nie wiedział. Nie znał się na tym. I nie zamierzał tego zmieniać. Ani teraz, ani za chwilę, ani w ogóle. Ale nawet on zdawał sobie sprawę, że stosunkowo mało przedstawicielek płci pięknej ucieszyłoby się, gdyby ktoś nazwał je "atletami".
- A ty, co trenowałeś? - zainteresowała się.
- Sztuki walki - mruknął.
- Dokładniej? - dociekała.
Nie dlatego, że mu nie dowierzała, oczywiście. Wystarczyło przecież spojrzeć na jego sylwetkę, żeby mieć jasny obraz jego ostatnich lat wypełnionych długimi i żmudnymi treningami. Niemniej, Asami była zainteresowana dyscyplinami, których sama nigdy zbyt dobrze nie opanowała z powodu braku kompetentnego trenera. Z radością dowiedziałaby się więcej o przeżyciach i poglądach treningowych kogoś z "drugiego obozu" po przeciwnej stronie "barykady" fitnessu.
Garou przez chwilę zastanawiał się czy mógł jej powiedzieć prawdę. Czy był w tym jakiś sens, aby w ogóle obnażać się ze swojej przeszłości? Nie była mu nikim bliskim. Nie musiała wiedzieć. Właściwie, im mniej wiedziała, im mniej rozmawiali, im mniej się widywali, tym była bezpieczniejsza. Nie pisała o nim książki. Nie potrzebowała tych informacji. Ale przyznać trzeba było, że Łowca Bohaterów wynudził się przez ostatnie dni, kiedy przez większość czasu trzymał zasznurowane usta. Poza tym, miło było w końcu spotkać drugiego entuzjastę aktywności fizycznych, który mógł zrozumieć jego zapał i pasję, z którym mógł podzielić się swoimi przeżyciami, dostarczając mu cennych informacji oraz jednocześnie sam wchłonąć coś interesującego słuchając opowieści tej drugiej osoby. No i jakby jeszcze tego było mało, mówienie o sobie było zwykłą ludzką słabością. Ludzie lubią mówić o sobie - tym bardziej, jeśli mogą porozwlekać się nad swoimi dokonaniami i w dodatku zostać jeszcze uważnie wysłuchanymi. Mężczyzna w tym wypadku uległ tej słabości. Nawet pomimo klasyfikowania samego siebie jako potwora.
- Ćwiczyłem przez parę ładnych lat w dojo Silverfanga - wyznał w końcu, przysiadając na krawędzi siedziska atlasu. - Byłem jego najlepszym uczniem - stwierdził neutralnym tonem nie próbując ani się wywyższyć, ani jej zaimponować; po prostu stwierdzając fakt.
- Naprawdę? - zdziwiła się. Jej oczy aż zalśniły zainteresowaniem. - Niesamowite!
- Wygrałem też zeszłoroczny turniej Super Fight - przyznał, zanim przypomniał sobie, że przecież zrobił to w przebraniu pod fałszywym nazwiskiem.
- Słyszałam o tym turnieju, ale nigdy wcześniej nie interesowałam się jego przebiegiem. Może powinnam zacząć oglądać Super Fight? - zaśmiała się, przechylając przy tym głowę ku prawemu ramieniu i przymykając na chwilę oczy.
Luźne kosmyki, zbyt krótkie, żeby zebrać je do wysokiego kucyka, wysunęły się z upięcia i połaskotały ją w twarz. Garou przeszło przez myśl, że to był jednak bardzo dziewczęcy gest. Uroczy. Więc jednak było w niej także coś "typowo" kobiecego...
Wymierzył sobie mentalnego policzka, kiedy zdał sobie sprawę, że zdecydowanie przywiązuje zbyt wiele uwagi do takich detali, a tym bardziej zdecydowanie zbyt długo się nad nimi rozwodzi. Nie mówiąc już o tym, dokąd te rozwodzenia go doprowadzały...
- Nie będę cię teraz zanudzał - machnął ręką i wstał nieco zbyt gwałtownie, zbyt sztywny, co nie umknęło jej uwadze. - Przerwałem ci trening - odwrócił się z powrotem w stronę schodów.
- Nie szkodzi - usłyszał za sobą nieco zawiedziony głos. Chyba naprawdę liczyła na jakieś dłuższe i bardziej dokładne opowieści.
- Jak będziesz potrzebowała kogoś do trenowania boksu, to daj mi znać - zaoferował się, żeby poprawić jej humor.
A zaraz potem miał ochotę spaść na ten durny łeb z tych stromych schodów z powodu swojej głupoty i jakiś niecodziennych pobudek, które zaczęły nim targać i sprawiać, że odzywał się, zanim pomyślał.
- Dziękuję za ofertę, ale jesteś ranny... - zauważyła.
- Jak zdołasz zmusić mnie, żebym cofnął się chociaż o dwa kroki, to będę musiał pomyśleć o wynagrodzeniu twoich starań i wysiłku - zaśmiał się, pewny swego, że do podobnej sytuacji nie dojdzie.
- Przyjęłabym wyzwanie, gdybyś wciąż nie brudził krwią pościeli... - mruknęła nieprzekonana.
- Chcesz się założyć? - uaktywniła mu się żyłka konkurencji. 
Na usta wpłynął mu szeroki, przebiegły uśmiech, nawet jeśli był pewny swojej wygranej jak tego, że po każdej nocy następuje dzień, a po dniu noc i tak w kółko. Nieważne. Sama wizja bycia zwycięzcą wprawiała go w dobry humor.
- Jeśli nie będziesz miał później do mnie żadnych pretensji - wzruszyła ramionami i rozłożyła ręce, uśmiechając się przy tym niewinnie, ale w jej oczach zapłonęła żądza konkurencji oraz apetyt na wygraną. 
- Więc postanowione - zadecydował i uniósł rękę w minimalistycznym geście pożegnania. - Przyjdź do mnie, kiedy będziesz czuła się na siłach i w humorze - polecił, po czym zszedł na dół.

*** 

Był zmęczony własnym nieróbstwem. Niby wiedział, że jego ciało wciąż się regenerowało, że potrzebował tego odpoczynku, ale miał już dość. Dość siedzenia na tyłku, na którym miał wrażenie, że niedługo dostanie odleżyn. Mało tego, snując się tylko z kąta w kąt przez cały dzień, nie odczuwał nawet senności, mimo iż zastała go już późna noc. Leżał, kręcił się, wiercił, wzdychał, sapał, próbował różnych pozycji, kręcił się po pokoju, otworzył okno, ale nic nie pomagało. Próbował się nieco rozruszać, ale coś mu strzeliło w kolanie, kiedy próbował zrobić zwykły przysiad. Sapnął niezadowolony i skrzywił się. No to by było na tyle w kwestii wieczornego treningu, chociażby minimalistycznego, żeby zmęczyć ciało i móc w końcu zasnąć.
Wyszedł na klatkę schodową. Światło w pokoju Tareo już dawno było zgaszone. Jednak to na parterze wciąż pozostawało włączone. Zaciekawiony zszedł po schodach.
Asami siedziała w salonie obłożona kilkoma grubymi tomiszczami,z których wysuwały się kolorowe języki zakładek. Dziewczyna trzymała zeszyt na kolanach i najwidoczniej sporządzała notatki. Garou zatrzymał się w progu pokoju, opierając ramieniem o futrynę i zakładając ręce na piersi. Trochę jej zeszło, zanim zorientowała się, że była obserwowana. Nie mógł jej jednak winić. Wyglądała na bardzo pochłonięta swoją pracą.
- Późno już - stwierdził, kiedy rzuciła mu zaskoczone, pytające spojrzenie.
- Mogłabym powiedzieć to samo. Czemu jeszcze nie śpisz? - zainteresowała się.
- Nie mogę - westchnął i pozwolił sobie przysiąść na podłokietniku kanapy, uważając aby nie zaburzyć tylko dla niej zrozumiałego układu podręczników i pojedynczych kartek z notatkami i schematami. - Nic nie robię, więc i nie mogę spać.
- Wciąż potrzebujesz odpoczynku, żeby dojść do siebie - mruknęła wracając wzrokiem do lektury.
Przez chwilę panowała między nimi cisza.
- Co czytasz? - odezwał się w końcu, gdyż nuda i obserwowanie pustego sufitu dało mu się we znaki.
- Materiał na wykłady - bąknęła, skrobiąc coś na kartce.
- Jesteś studentem? - dopytywał się, starając się pociągnąć rozmowę. Czerwonowłosa wydała z siebie przeciągnięte mruknięcie w geście potwierdzenia. - Co studiujesz?
- Sport i ćwiczenia fizyczne (miałam na myśli coś w stylu angielskiego kierunku "Sport and Exercise Science" od aut.).
- Naprawdę cię to kręci, co? - parsknął zduszonym śmiechem, choć tak naprawdę miło było widzieć kogoś tak oddanego swojej pasji.
- Aha - kiwnęła entuzjastycznie głową, odrywając się na moment od swoich zajęć i posyłając mu uśmiech. Zaraz potem znów wróciła do przerwanej czynności.
- Wiesz już, co będziesz robić po studiach? - kontynuował. Asami westchnęła cicho i podniosła ponownie głowę.
- Serio ci się nudzi, co? - spojrzała na niego z lekka rozbawiona. Mężczyzna uciekł speszony spojrzeniem w bok, kiedy jego potrzeba uwagi została mu tak bezpardonowo wytknięta. - Nie, jeszcze nie wiem. Ten sektor pracy jest inny niż większość. To, gdzie będziesz pracować często zależy od tego, kiedy aplikujesz o pracę. Poza tym, nie ma jako takich "jednolitych" pozycji, o które można się starać takie jak: recepcjonistka, dyrektor działu finansowego, lekarz, strażak... Różne firmy i spółki nazywają swoich ludzi inaczej; jedni trenerami, inni atletami i tak dalej... - rzuciła mu badawcze spojrzenie, aby upewnić się, że wciąż słuchał, gdy jak już zauważyła, białowłosy miał tendencje do wyłączania się, kiedy zarzucało się go zbyt długim wywodem. - Ostatecznie chciałabym zająć się czymś bardziej ambitnym niż wyłącznie uczenie wychowania fizycznego dzieciaków w szkole albo prowadzenie zajęć grupowych na siłowni, co może robić każdy z dyplomem, którego ukończenie zajmuje sześć miesięcy - przewróciła oczyma.
- Studiujesz zaocznie?
- Dziennie.
- Więc jak się utrzymujesz? - zadawał jedno pytanie za drugim.- Znaczy... nie to, żebyś musiała się przede mną tłumaczyć - dodał szybko. - Tak po prostu przeszło mi przez myśl, że... - zaczął nieco zafrasowany, nie chcąc, żeby wyglądało na to, że zaraz zacznie wymuszać od niej informacje zarobkowe, żeby ją później okraść.
- No... właśnie pracuję w szkole i na siłowni - wyznała. - A właściwie to dorabiam tylko i tu, i tu po kilka godzin tygodniowo, jak mogę, jak mi zajęcia ułożą - rozłożyła bezradnie ręce. - Stąd też moje aspiracje może na coś więcej - westchnęła. - I stąd też warunki, w jakich mieszkamy są takie a nie inne.
- Co chcesz od tego domu? - zdziwił się. - Nie wieje, na głowę nie pada, okolica jest cicha, bo wszystkich wywiało. Jest czysto, masz bieżącą wodę, ogrzewanie, elektryczność i nawet siłownię! Jeszcze czegoś ci tu brakuje? - spojrzał na nią, jakby wymagała już zdecydowanie za wiele udając rozkapryszoną księżniczkę.
- Nie jest mi tu źle. Poza tym, przyzwyczaiłam się do tego miejsca. W końcu mieszkam tu od dziecka - przyznała. - Tylko ta właśnie okolica trochę mnie niepokoi... Sporo ludzi się stąd wyprowadziło ze względu na pojawiające się tu dość regularnie potwory. Z tej samej racji nasza dzielnica stała się miejscem zarobkowym dla bohaterów. To dość problematyczne, bo czasami to właśnie oni sieją więcej spustoszenia niż same potwory - zrobiła marsową minę. - Niepokoję się przez to o Tareo. Boję się, że może mu się przez to coś stać - wyznała.
- Potwory pojawiają się wszędzie - wzruszył ramionami. - Albo nawet lepiej, ciągnie je do większych skupisk ludzi, bo tam mogą siać najwięcej spustoszenia i terroru - zauważył. - Więc życie na obrzeżach jest właściwie chyba najbezpieczniejszą opcją. Nie wspominając już o tym, że w bardzo zaludnionych miejscach musisz nie tylko uważać na te wybryki natury, ale i na ludzi, którzy również krzywdzą innych - przypomniał. Dziewczyna zamyśliła się na moment. - Przestępczość kwitnie tak jak zawsze. Złodzieje, kieszonkowce, wymusiciele, porywacze, mordercy, oni wszyscy magicznie nie zniknęli z powierzchni ziemi zastąpieni przez potwory - zauważył.
- Może masz rację... - przyznała.
- Na pewno mam rację - odezwał się pewnie.
- Niestety, takich degeneratów i tutaj nie brakuje. Właściwie to całkiem tu sporo takich ludzkich szumowin - wyznała. - Nasza dzielnica jest biedna i tania, więc sporo tu takich i to też nie jest zbyt dobre dla Tareo - zmartwiła się. - Boję się, że któregoś razu zwerbują go do jakiegoś gangu, że ktoś go w najlepszym wypadku okradnie, w najgorszym podejdzie, otumani albo uprowadzi na organy, tanią siłę roboczą... - sypała czarnymi scenariuszami jeden za drugim.
- A nie boisz się o siebie? - zapytał. - W końcu te same zagrożenia dotyczą ciebie. Mało tego, jesteś kobietą, więc można powiedzieć, że ima się ciebie jeszcze więcej potencjalnych problemów. Ktoś mógłby uprowadzić cię do domu publicznego albo zwyczajnie zgwałcić - podsunął.
- O siebie? - powtórzyła zdziwiona i spojrzała na niego, jakby nagle wyrosła mu dodatkowa kończyna na środku czoła. Zaraz jednak machnęła lekceważąco ręką. - Ja sobie poradzę - zapewniła. - Ale Tareo...
- Jesteś aż tak pewna swoich umiejętności? - podniósł nonszalancko jedną brew, posyłając jej wymowne spojrzenie.
- Tu nie chodzi o moje umiejętności - zaprzeczyła. - Po prostu... - urwała nagle. - Ech... - westchnęła. - Tu nie chodzi na mnie... ale, co jakby coś się stało Tareo? - zapytała, a w jej oczach odbił się prawdziwy strach.
- Rozumiem, że jest dzieckiem, że jest ci bliski i o niego dbasz, ale może spróbowałabyś spojrzeć na to z innej strony? - zaproponował. - Bo co on by zrobił, gdyby ciebie zabrakło? Albo gdybyś została poważnie ranna, możliwe, że nawet inwalidą? - zapytał. - Kto by się nim wtedy opiekował? Kto zaopiekował się tobą? Kto by was utrzymywał? - drążył. - Oczywiście zakładając, że nie zabrakłoby cię kompletnie - podkreślił. - Wyobraź sobie, jakby on przyjął wiadomość o twojej śmierci lub krzywdzie - polecił.
Czerwonowłosa zesztywniała. Najpewniej stanął jej przed oczami obraz zapłakanego, bezradnego brata bez perspektyw, środków do życia, żadnego wsparcia, opieki. Gdzie by skończył jako nieletni niemogący decydować o sobie prawnie, nie mogący ubiegać się o mieszkanie, wypłacenie środków z konta bankowego? W najlepszym wypadku w przepełnionym domu dziecka, w którym nikt nie zwróciłby na niego uwagi, w którym jego trudna sytuacja ze szkoły stałaby się jego nieprzerwaną albo jeszcze gorszą, jeszcze bardziej brutalną i depresyjną rutyną. I to w najlepszym wypadku. A mało to takich osieroconych po atakach potworów dzieciaków kręciło się po mieście i jego obrzeżach? Taki narybek jest dobrym łupem dla różnego rodzaju gangów i innych szemranych działalności jak handel narkotykami, pranie brudnych pieniędzy, sprzedawanie nielegalnej broni i tym podobne. Aż ją zmroziło na podobną myśl.
- Czasami chcąc zatroszczyć się o innych, musimy wpierw zatroszczyć się o siebie samych - kontynuował. - Dla niego zrobiłaś już wszystko, co mogłaś. Tareo chodzi zadbany, czysty, porządnie ubrany, najedzony. Ma z twojej strony zapewnioną opiekę finansową, medyczną i, że się tak wyrażę, socjalną. Ba!, starasz się go wspierać nawet w sytuacjach, kiedy nie zwraca się do ciebie z problemem bezpośrednio; tak jak to było chociażby z jego kolegami. Ma wszystko, czego potrzebuje - pokiwał głową jakby z uznaniem, jakby dopiero zdał sobie sprawę z tego, ile zachodu tak naprawdę kosztowało pełnoetatowe zajmowanie się dzieckiem. - Chronisz go nawet fizycznie. W sensie... tak jak to było Death Gatlingiem. Jestem pewny, że gdyby jedna z tych szemranych szumowin, o których wspominałaś, zaczepiła albo co gorsza zrobiła coś Tareo, byłabyś pierwsza na miejscu zdarzenia, a śmieć mógłby mieć po spotkaniu z tobą problem, żeby znaleźć wszystkie zęby na chodniku - parsknął śmiechem. 
Asami również uśmiechnęła się półgębkiem. Był to może nie tyle zły, co psotliwy uśmieszek. Jej oczy mignęły niebezpiecznie, ale i w jakiś sposób radośnie. To nie tak, że cieszyła ją wizja odpłacenia się potencjalnemu oprawcy brata. Tu chodziło o coś innego. Kiedy tak jej się przyglądał, przeszło mu przez myśl, że może wcale nie ma przed sobą ucieleśnienia chodzącego dobra. Czerwonowłosa uśmiechała się, jakby wspomniana przez mężczyznę wizję dania komuś w zęby jawiła jej się jako wielce kusząca.
- Obserwowałem cię przez te kilka dni - ciągnął. - Wiem, że mam rację. Ty też to wiesz. Pytanie zatem pozostaje, skoro całą swoją uwagę przykładasz do zajmowania się Tareo, w jaki sposób planujesz zająć się samą sobą? - zapytał. Milczała. - Koniec końców musisz zrozumieć, że ty masz własne życie, a on swoje. Nie możesz rezygnować z własnego na rzecz jego. Nie możesz poświęcać się dla kogoś bez pamięci, bo i nie możesz żyć jego życiem. Rozumiesz? - upewnił się. 
Dziewczyna siedziała jak zamurowana wpatrując się w niego wielkimi oczyma. Po dłuższej chwili skinęła jednak w końcu głową w bardzo powolnym, jakby przerysowanym geście. Widocznie w jej głowie wciąż kłebiło się sporo myśli, z którymi musiała się uporać. Czas był w takim razie na przerwę. A czy istniała lepsza forma przerwy niż drzemka?
- Ależ się nagadałem - jęknął, po czym ziewnął. - Aż się tym gadaniem zmęczyłem. Myślę, że już na mnie pora - rzucił luźno, jakby dopiero co przed chwilą nie pofatygował się na niemal filozoficzny wykład. - Tobie też przydałoby się parę godzin snu - doradził, dźwigając się ciężko z siedzenia. - Do jutra - rzucił, machając na odchodne w minimalistycznym geście pożegnania. 
Żegnając się, przekrzywił minimalnie głowę, oglądając się za siebie, aby ostatni raz przyjrzeć się swojej rozmówczyni i sprawdzić, w jakim zostawił ją stanie. Ta wydawała się być głęboko pochłonięta przez głębokie rozmyślania. Mimo to odpowiedziała:
- Dobranoc - mruknęła pod nosem.
Ech, chyba mógł sobie podarować tę gadkę na odchodne. Niby polecił jej, żeby się położyła, jednak ta nie wyglądała, jakby miała w najbliższym czasie przyłożyć głowę do poduszki. Ani jakby miała się dalej uczyć. Pięknie. Przeszkodził jej w nauce i za jego sprawą czerwonowłosa zapewne zostanie na nogach do godzin wczesnego poranku. "Lepiej było się w ogóle nie odzywać." - pomyślał, wspinając się po stromych, krętych schodach w absolutnej ciemności, krzywiąc się do siebie pod nosem. Nie chciał być utrapieniem i odpłacać się problemami za udzieloną pomoc, ale najwyraźniej sprowadzał same nieszczęścia, kiedy tylko otwierał usta.

*** 

W końcu wyszedł na zewnątrz. Wciąż był słaby, nie mógł nawet zbyt długo utrzymać marszowego tempa, bo dostawał zadyszki i czuł ostre kłucie w boku oraz jakąś dziwną ciasnotę w klatce piersiowej, jakby płuca nie miały wystarczająco miejsca, żeby się rozszerzyć. Słońce wydawało się zbyt jasne, dźwięki zbyt głośne, ale w zasadzie... zatęsknił za tym. Światło dnia, mimo iż oślepiające, poprawiło mu w niezrozumiały dla niego sposób humor. Ciepło promieni na twarzy sprawiło, iż niemal miał ochotę wyciągnąć się na chodniku jak długi, jak jakiś dachowiec i po prostu odpoczywać, jednocześnie zażywając relaksującej kąpieli słonecznej. Kakofonia miasta przyprawiała go o migrenę, ale była świadectwem życia toczącego się w pobliżu. Normalnie nie zwróciłby uwagi na wyjący alarm samochodowy, na obleśne śmiechy buców z zacienionego zaułka, którzy spoglądali w jego stronę, jakby mogli mu coś zrobić, śmiech i piski dzieci dobiegające z placu zabaw czy ćwierkanie ptaków. Przeszedłby wobec tego wszystkiego obojętnie. Teraz było jednak inaczej. Te wszystkie fonie w jakiś sposób go podbudowywały. Sprawiały, że utwierdzał się w przekonaniu, że nie jest sam. I choć siedząc w miniaturowej sypialni swojej dobrodziejki też nie był przecież do końca sam, mając właścicielkę domu tuż za ścianą i wszystkich innych ludzi za oknem, to zamknięty w czterech ścianach czuł się niczym więzień pozbawiony wolności. Teraz w jakiś dziwny sposób czuł, jakby wrócił do społeczeństwa. Nawet jeśli tak gorąco zaklinał się, że został przecież przez nie odrzucony. Chociaż, jakby się tak nad tym zastanowić, to chcąc nie chcąc wciąż pełnił w jego strukturze jakąś rolę. Rolę mordercy, potwora, postrachu i ucieleśnienia wszelkiego zła. Może niezbyt pochlebna fucha, ale ktoś w końcu musiał być "tym złym", nie? Kimś w końcu trzeba było straszyć dzieciaki. Na jakieś fikcyjne postacie i wymyślone wilki z lasu żaden brzdąc już nie drżał ze strachu. Ale na wieść o Łowcy Bohaterów? To była inna sprawa. Wszystkie smarki dzięki niemu były przynajmniej na czas w domu, zanim zapadł zmrok i zanim prawdziwe niebezpieczeństwa zaczynały wybierać się na łowy.
Normalnie przeparadowałby po mieście wyprostowany, z wysoko uniesioną głową. Nie tym razem jednak. Tym razem się ukrywał, gdyż wciąż nie chciał wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Przecinał ulice ukrywając twarz w głębokim kapturze czarnej, pożyczonej od Asami bluzy, która miała skłonności do noszenia męskich ubrań. Całe szczęście, bo z jego łachów po ostatniej walce nie zostało wiele. Wciąż miał na sobie swoje białe, obecnie szare, pozszywane i pocerowane przez czerwonowłosą najlepiej, jak ta tylko potrafiła spodnie, choć nie dało się nie zauważyć, że jego dolna partia ubrania wyglądała, jakby została przeżuta przez psa, a następnie zwrócona. I ta kolejność została powtórzona przynajmniej dwukrotnie.
To był właśnie powód jego wyjścia na zewnątrz. Potrzebował nowych ubrań, gdyż po domu, do którego został przygarnięty, paradował głównie jedynie we wspomnianych spodniach. Skierował się w stronę lasu, gdzie kończyły się zabudowania. Ruszył kierowany pamięcią między drzewa. Zatrzymał się pod sękatym dębem oddalonym o rzut kamieniem od swojej poprzedniej kryjówki. Schylił się z trudem, wciąż krzywiąc się z bólu i zaczął rozgrzebywać rękami wilgotną ziemię między wystającymi korzeniami. Po chwili wyciągnął z ukrycia słoik. Odkręcił tak mocno zakręcone, że niemal zawekowane wieko i wyciągnął ze środka pokaźny zwitek pieniędzy, który ukrył na czarną godzinę. Wsunął gotówkę do kieszeni i ruszył z powrotem w stronę miasta, otrzepując ręce.
"Wybieram się na zakupy jak jakaś panienka..." - przeszło mu przez myśl. Przewrócił oczyma i sapnął poirytowany naprawdę nie będąc w humorze na zajmowanie się podobnymi rzeczami. No ale mus, to mus.
Poszło mu całkiem sprawnie biorąc pod uwagę, że wszedł do jednego sklepu i chwycił kilka takich samych ubrań stwierdzając na oko, że będą pasować. Nie będzie ich przecież przymierzał w sklepie. Jakby miał jeszcze na to czas, cierpliwość i ochotę. Rzucił wybrane rzeczy na ladę, zapłacił i wyszedł bez słowa pożegnania czy podziękowania, po czym skierował się z powrotem w stronę domu Tareo. Niby był już na chodzie, ale nawet pozostawanie zbyt długo w pozycji stojącej rezultowało u niego zawrotami głowy i odruchem wymiotnym. Zmęczył się nieprzeciętnie zwykłym spacerem. Całe czoło perliło mu się od potu. Z chęcią wyniósłby się już do swojej szopy, ale tam w swoim obecnym stanie był zbyt łatwym łupem. Jeśli grupa bohaterów napadła go już w tamtym miejscu raz, to nie miał wątpliwości, że wszyscy wiedzieli, gdzie się ukrywał. Kryjówka była spalona. Mógł się spodziewać na dniach kolejnych wypraw krzyżowych prowadzonych przeciwko niemu. W takim razie pozostawało nic innego jak znaleźć sobie jakieś inne miejsce albo pokazać się na starych śmieciach już w przyzwoitej formie, żeby skosić kolejnych kilku przebierańców. Obiecywał sobie, że niedługo się już wyniesie i przestanie być problemem dla ukrywającej go dziewczyny. Już niedługo.
Wracając do miejsca, które z przyzwyczajenia zaczął nazywać "domem" (choć sam zastanawiał się czy powinien używać tego określenia, gdyż mimo iż termin ten był niejako nazwą typu budynku, to zdecydowanie nie był to jego dom) zauważył nadchodzącą z przeciwnej strony Asami targającej zakupy spożywcze. Po jej prawej maszerował Tareo również niosąc mniejsze pakunki. Chłopiec wyglądał na przygnębionego i nie odzywał się. Dziewczyna zachowywała swoją standardową, pokerową twarz. Garou zaczął zastanawiać się czy mina dziecka była spowodowana świadomością obecności Łowcy Bohaterów w jego domu.
- Ej, śliczna, może ci pomóc? - zagadnął jeden z członków inteligencji osiedlowej ukrywający się w ciemnym zaułku. Jego koledzy zachichotali. - Nie policzę ci za to drogo. Tylko buziaka za fatygę - zarechotał paskudnie.
Mężczyzna bezwiednie zwolnił kroku, obserwując reakcję czerwonowłosej. Lub raczej jej brak. Ta wciąż parła przed siebie zupełnie obojętna, jakby nie dosłyszała głupich komentarzy. Twarz Tareo natomiast stężała. Monobrew ściągnęła się w gniewnym wyrazie niczym wijąca się glizda. Chłopiec nadął wściekle policzki, które aż poczerwieniały. Możliwe, że nawet zamierzał coś zrobić, jednak jego siostra widząc jego reakcję, szturchnęła go lekko w ramię i pokręciła przecząco głową.
- Znowu zaczynają te degeneraty... - mruknęła jedna z dwóch starszych kobiet siedzących na ławce, którą białowłosy właśnie mijał po drodze. 
- W tym wszystkim szkoda tylko tego dzieciaka - westchnęła druga. - Głupia, młoda matka właściwie zagwarantowała mu już podobną przyszłość do tych łobuzów - cmoknęła niezadowolona. - No bo powiedz, co innego mogłoby wyrosnąć z takiego bękarta poczętego w ogóle nie wiadomo z kim? - syknęła oburzona.
- To jej brat, nie syn - mężczyzna odezwał się, zanim zdążył się zorientować. 
Właściwie to syknął. Syknął niczym rozwścieczona kobra szykująca się do ataku. Z jakiejś racji aż krew się w nim zagotowała, kiedy usłyszał, że ta dobra i ciężko pracująca młoda kobieta była nazywana przez sąsiadów tanią dziwką tylko dlatego, że ci przeinaczyli fakty w taki sposób, żeby mieć, o czym poplotkować. 
- Ej, paniusiu, coś ty taka oziębła? - gość z fizjonomią małopluda odłączył się od swojej paczki i ruszył w ślad za Asami. - Spokojnie, ja znam na takie przypadłości dobre lekarstwo. Jak cię wezmę w obroty, to się rozgrzejesz - obiecał, znów rechocząc paskudnie.
- A ty to niby kim jesteś, gówniarzu, żeby się tak odzywać do starszych?! - wrzasnęła starsza kobieta mierząc zabójczym spojrzeniem Łowcę Bohaterów.
Problem w tym, że jego już nie było w miejscu, w którym stał chwilę temu. Kiedy Garou zobaczył łapę wyciągniętą w stronę dziewczyny, zareagował instynktownie. Zapomniał o bólu w krzyżu, o doskwierającym zmęczeniu, dusznościach, gorączce, rwaniu w nogach i kłuciu w boku. Rzucił się do przodu jak dawniej, jakby nic mu już nie było. Chciał położyć przeciwnika, będąc pewnym, że czerwonowłosa nie mogła zauważyć, co się działo za jej plecami. Chciał ją obronić, chociaż w ten sposób odpłacając jej się za jej dobroć, którą mu okazała. 
Ale nie zdążył.
Błyskawicznym ruchem dziewczyna szarpnęła Tareo za ubranie i posłała go pod ścianę. Wcisnęła mu przy okazji torby z zakupami, które chłopiec niezgrabnie objął i przytulił do piersi, z trudem je dźwigając. Ona w tym czasie złapała wyciągniętą w jej stronę rękę i obróciła się, przesuwając się pod własnym barkiem. Wykręciła rękę napastnika, który zawył potępieńczo i zablokowała ją w łokciu, w który następnie uderzyła układając dłoń niczym w pozycji shuto w karate. Facet zgiął się jak scyzoryk. Nawet z tej odległości, jaka wciąż dzieliła Garou od całego zajścia, dało się słyszeć nieprzyjemny chrzęst może nie łamanych, ale z całą pewnością przemieszczających się kości. Szarpnęła swoją ofiarę, która wytrącona z pionu padłaby prosto na twarz. Wyprowadziła kolejny cios. Trzasnęła zalotnika łokciem w twarz, rozbijając mu przy tym nos. Następnie oparła wykręconą kończynę o własne ramię tworząc dźwignię. Ciągnąc i zginając się niemal w przysiadzie, przerzuciła go przez własne plecy, aby następnie trzasnąć ciężkim cielskiem o płyty chodnikowe ze sporym impetem. Garou ledwo wyhamował przez rzuconym na płasko atakującym. W rozpędzie mógłby jeszcze po nim przebiec i stratować go niczym koń wyścigowy.
Po wszystkim Asami westchnęła tylko, odebrała większą część zakupów od Tareo i rzuciła krótką komendę:
- Wracamy.
Niestety koledzy poszkodowanego nie zamierzali zostawić tak tej sytuacji i ratować honor swojego ziomka.
- Łapać ją! - ryknął jeden i puścił się biegiem.
Sparaliżowany zaskoczeniem tłumek drgnął, ale wiernie podążył za swoim przewodnikiem. Dla Garou czas na moment zwolnił. Wręcz z niewyobrażalną dokładnością widział zaciskające się szczęki dziewczyny, napinające się mięśnie łydek, kiedy robiła momentalny zwrot, uwydatnione spod odsłoniętej skóry zakasanymi do łokci rękawów ścięgna, kiedy przekładała wszystkie torby do jednej ręki, a drugą sięgała już po Tareo, żeby szarpnąć go za sobą w stronę domu. Nim ta dwójka zdążyła jednak jeszcze wystartować, mężczyzna położył jej rękę w uspakajającym geście na ramieniu. Asami zaryzykowała rzucenie mu krótkiego spojrzenia ponad ramieniem i... zdębiała.
Bo oto białowłosy stał ustawiony do niej bokiem, a przed nim leżała grupa odwetowa, która właściwie wyglądała jeszcze gorzej niż główny poszkodowany. Garou wciąż trzymał uniesioną drugą rękę z ułożonymi w specyficzny sposób palcami. Wyglądało na to, że poradził sobie jednorącz. Wciąż będąc rannym. Wobec całej zgrai okolicznych oprychów. W mgnieniu oka. To brzmiało wręcz niemożliwie. Nierealnie. Przecież nawet maszyna nie poradziłaby sobie tak koncertowo!
Zaniemówiła. Garou wyminął ją i przejął od niej zakupy, kierując się w stronę domu jakby nigdy nic, mimo iż wszyscy wlepiali w niego oszołomione spojrzenia, mimo iż stał się główną atrakcją całej dzielnicy i sparaliżował ruch na ulicy, gdyż nawet kierowcy zatrzymywali się, żeby popatrzeć, co też się stało.
- Głodny jestem - rzucił.
Ocknęła się na dźwięk jego głosu. Odetchnęła głęboko, rozluźniła palce na materiale koszulki brata i ją wygładziła. Wciąż przezornie objęła go za ramiona i oboje ruszyli w stronę ich nietypowego gościa, który już stał pod drzwiami i domagał się obiadu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz