wtorek, 24 września 2019

ROZDZIAŁ XXXI

- I zdobywając zdecydowaną liczbę głosów nowym Hokage zostaje... - mężczyzna trzymający wyniki głosowania w dłoni, przemawiający do tłumu zgromadzonego pod biurem Hokage zawiesił głos. Na placu rozległ się niespokojny, pełen napięcia i podekscytowania szmer.
- No wysłowisz się wreszcie?! - wrzasnął ktoś bardzo niecierpliwy z dołu. I, o dziwo, była to kobieta. 
Niektórzy zareagowali na to chichotem. Urzędnik zmieszał się, jednak kontynuował:
-... Itachi Uchiha! - zawołał, a chwilę potem zawtórował mu entuzjastyczny, zbiorowy okrzyk radości. Podniosły się piski i zawodzenia, można nawet było zasłyszeć pojedyncze szlochy.
Długowłosy również wybrał się na oficjalne ogłoszenie wyników - a jakże by inaczej. Krewniacy, którzy otoczyli go ciasnym kręgiem niemal go ogłuszyli, aż mu zadzwoniło w uszach. Nie miał jednak nawet okazji, żeby się poskarżyć, gdyż zaraz potem został poderwany do góry. Jego zwolennicy wynieśli go nad głowy i zaczęli nim podrzucać z radości. Jakby tego było mało, z wysokości balkonu biura Hokage został spuszczony wielki transparent przedstawiający jeden z jego tak licznych portretów, który został zrobiony podczas sesji zdjęciowej, kiedy tylko dowiedział się, że ktoś był w ogóle na tyle szalony, żeby nominować go na kandydata na funkcję lidera wioski.
Co za upokorzenie... 

*** 

Radości nie było końca. Dotarcie z placu spod biura Hokage do domu zajęło mu niemal dwie godziny. Wszyscy chcieli przynajmniej uścisnąć mu dłoń, a najlepiej to w ogóle wyściskać i wycałować. Ramiona i plecy bolały go już od podrzucania i radosnego poklepywania. Miał obrzydliwie lepkie policzki od wszystkich ciotek, kuzynek, babć, fanek, a nawet zupełnie obcych osób, które ustawiały się do niego w kolejce i cmokały bez opamiętania. Nie marzył o niczym innym, jak o misce z wodą i możliwości umycia się. Poza tym, po kilkudziesięciu takich rytuałach bycia wycałowanym przez niemal obcych ludzi obojga płci w różnym wieku, nagle stwierdził, że to było wyłącznie niehigieniczne, a nawet obrzydliwe. Poza tym, czy ktoś mógłby być tak łaskawy, żeby zapytać go o zdanie? Czy on sobie życzył być obsypywany pocałunkami w ten sposób? Nie. Zdecydowanie nie. Jedyną osobą, którą pragnął całować i przez którą pragnął być całowany była Chika. Właściwie to miał teraz wielką ochotę na wydostanie się siłą z objęć tłumu, na popędzenie do domu i wycałowanie namiętnie dziewczyny od stóp do głów. Ot tak w ramach swoistej terapii uspakajającej. No i może po to, żeby przy okazji dowieść swojej wierności. Wątpił, żeby jasnowłosa mogła pomyśleć o nim źle przez to, jak zareagowali na wielką nowinę ludzie w jego otoczeniu, jednak przeszło mu przez myśl, że zapewnienie jej o swoim uczuciu i oddaniu nie byłoby głupie. Wszak okazywania, jak bardzo mu na niej zależy i jak bardzo jest mu bliska nigdy dość.
W końcu udało mu się dotrzeć do sali obrad, w której miał przemówić po raz pierwszy do dwóch podwładnych klanów jako Hokage. Nie został jeszcze zmuszony do wygłoszenia publicznego przemówienia, którego miałaby słuchać cały Liść, ale do tego jeszcze dojdziemy. Spokojnie. Takie przyjemności były zarezerwowane na dzień oficjalnego pasowania na lidera Konohy.
Nie umknęło jego uwadze, że ludzie inaczej na niego patrzyli. Z większym szacunkiem. Ich oczy lśniły. Czekali w napięciu na jego słowa, jakby spodziewali się usłyszeć jakąś prawdę objawioną. A przecież w gruncie rzeczy nic się za bardzo nie zmieniło. No może poza tym, że będzie miał kilka dodatkowych obowiązków i od tej pory będzie musiał codziennie rano urządzać sobie spacery do biura Hokage, podczas gdy w ostatnim czasie miał przyjemność pracowania w większej mierze w domu. To nie tak, że ludzie wcześniej go nie szanowali lub nie szanowali wystarczająco. Już przed ogłoszeniem radosnej nowiny cieszył się uznaniem, ale teraz ludzie zdawali się widzieć w nim kogoś więcej. Niemalże bóstwo. Tylko dlatego, że nadano mu jakiś tytuł. W dodatku nieoficjalnie, bo ceremoniały pewnie odbędą się za jakiś tydzień, może półtora, kiedy sytuacja z radnymi i całą resztą bajzlu w wiosce zostanie doprowadzona względnie do ładu. Nie rozumiał tego. Czy ten tytuł faktycznie robił z niego lepszą osobę? Czy jakikolwiek tytuł przyprawiał człowiekowi skrzydła i aureolę? Szczerze to wątpił. "Hokage" w jego rozumieniu to tylko termin opisujący zawód. Identyczny jak "murarz", "malarz" czy "lekarz". Nic nadzwyczajnego. Nazwa. Zbitek liter. Imię, którym mógłby równie dobrze obdarować przypadkowego psa lub kota. Czy gdyby faktycznie tak zrobił, ów zwierzak również doczekałby się takiej atencji? 
Niemniej, były na tym świecie także inne, jego zdaniem dużo bardziej piętnujące tytuły. Dla przykładu "kapitan ANBU" lub "członek Korzenia" przyprawiały ci raczej rogi i ogon zamiast wspomnianych wcześniej anielskich atrybutów. To ważne, bo może to skutecznie utrudnić ci w pewnych kwestiach życie. Szczególnie nawiązywanie dobrych relacji z innymi. Brunet został wyniesiony od "złego" "kapitana ANBU" do chwały "Hokage", ale było mu to obojętne. Nie był łasy na władzę. Było wiele innych rzeczy, które cenił sobie ponad nią. Jedna z nich była reprezentowana przez inny termin; mianowicie, "ojciec". Nowy tytuł, z którym musiał się oswoić i do którego musiał przywyknąć w najbliższym czasie. Tytuł, który nierozerwalnie wiązał się w jego pojmowaniu z rodziną. Z tym, co było naprawdę ważne.
Nie był pewien, czego oczekiwali po nim zebrani, ale szedł o zakład, że chcieli usłyszeć coś o polityce, ustanawianiu nowych rządów, może nawet pokazaniu innym, gdzie ich miejsce po tak długim czasie dyskryminowania Uchiha. Ale on naprawdę nie miał nawet ochoty dotykać podobnych tematów. Miał zamiar ogłosić im w jego opinii coś dużo ważniejszego - rzecz, która powinna być prawdziwym powodem do radości i świętowania, a nie jakiś głupi stołek biurowy.
- Niezmiernie cieszy mnie wasz entuzjazm - odezwał się w końcu, kiedy w sali zrobiło się nieco spokojniej, kiedy wszyscy wreszcie znaleźli sobie miejsce i przestali syczeć na siebie wzajemnie, wymagając ciszy oraz szturchać się lokciami, próbując przepchnąć się do pierwszych rzędów. - Chciałbym wam podziękować za ogromne wsparcie, którego mi dzisiaj udzieliliście, ale nie będę się zbytnio rozwlekał na temat minionych wyborów - oświadczył. W pomieszczeniu odbiło się zdziwione echo wielu głosów. Ludzie popatrzyli po sobie zaskoczeni. - Mam dla was jeszcze jedną, wielką nowinę, którą chciałbym się z wami podzielić. Właściwie, to jest ona dla mnie jeszcze ważniejsza i sprawia mi dużo więcej radości, kiedy o niej myślę niż wizja objęcia urzędu Hokage - przyznał. 
Rozejrzał się po sali i dojrzał zielonooką w pierwszym rzędzie zebranych. Wyciągnął w jej kierunku dłoń w zachęcającym geście, jednak ona zawahała się. Chciała wspierać ukochanego, jednak czuła się nieco skrępowana obnażając się z tej prywatności, z tej myśli, do której wciąż jeszcze nie przywykła, że....
- Chika i ja zamierzamy się pobrać - oświadczył, wyciągając dziewczynę z żywej ściany ludu niemal siłą i przyciskając ją do swojego torsu. 
Spojrzał na nią, na co ona w odpowiedzi jedynie skinęła nieśmiało głową, po czym spuściła wzrok na podłogę i wtuliła się w jego bok. Jeszcze nigdy nie widział jej tak potulnej i speszonej. A to nowość. Widać, mimo iż znali się niemal od dziecka, wciąż jeszcze musiał się wiele o niej nauczyć. Ciekawe, z jakiej nieznanej jeszcze mu strony zaprezentuje mu się jako jego małżonka?
- Ponad to, spodziewamy się dziecka - dodał, widząc, że kunoichi nie ma ochoty zabierać głosu.
Dało się słyszeć różne odgłosy zaskoczenia. Ktoś zachłysnął się powietrzem, ktoś sapnął ciężko, ktoś inny krzyknął. Komuś zrobiło się słabo, inna osoba wyszczerzyła się szeroko. Ktoś na tyłach zaczął klaskać, a chwilę potem większość zebranych poszła w jej ślady.
- Ale to w takim razie znaczy, że... że dojdzie do zrzeszenia? - zapytał ktoś z boku. 
- Owszem - przytaknął. - Nie będziemy omawiać tego z wielkimi szczegółami teraz. Na razie chcieliśmy was jedynie poinformować o naszych planach i, mam nadzieję, dołożyć kolejnego powodu do świętowania - uśmiechnął się ciepło. - Nie widzę sensu w trzymaniu was tutaj i truciu wam patetycznymi przemowami - parsknął. - Nie będę was dłużej zatrzymywał - skwitował, jednak nikt nie ruszył się z miejsca. - Na co czekacie? Idźcie się bawić! - polecił i zaśmiał się w głos. - O resztę będziemy martwić się kiedy indziej - machnął ręką, odprawiając wszystkich zebranych.
Oba klany powoli ruszyły ku wyjściu. Ludzie rozmawiali dużo i głośno. Ciężko było zrozumieć coś z tej kakofonii. Ciężko było nawet zgadnąć czy była ona radosna, czy też niekoniecznie.
- Myślę, że nie wszyscy się z tego ucieszyli. Szczególnie po mojej stronie - Daichi odezwała się, wciąż stojąc wtulona w bok partnera. - Kiedy tylko wystąpiłam po stanowisko głowy rodu po śmierci ojca, pewne osoby zanegowały moją kandydaturę ze względu na to, że jestem kobietą. Obawiali się właśnie takiej sytuacji. Nie chcieli, żeby Ochida zostali wchłonięci przez inny klan - wyjaśniła.
- Naprawdę będziesz się teraz tym przejmować? - westchnął, przeczesując palcami jej włosy. Uniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy. - Zrób sobie wolne, co? - zaproponował. - Przydałby ci się chociaż jeden dzień bez zmartwień - zauważył. - Naprawdę, świat się nie zawali, jeśli pozwolisz sobie na chwilę zapomnienia.
- Już raz sobie pozwoliłam - burknęła udając obrażoną. - I jak to się dla mnie skończyło? - wymownie wskazała na swój brzuch, po czym odepchnęła się od niego. - Nie wycofam się - odezwała się z dumą i siłą; tak bardzo w swoim stylu. Taką lubił ją słuchać najbardziej. - Nie musisz się o to obawiać. Mówię tylko, że nie wszyscy będą zachwyceni z powodu naszych planów. - wyjaśniła. - Prawdopodobnie muszę wziąć pod uwagę, że mogą mi nawet wypowiedzieć posłuszeństwo.
- Jeśli ich wolą jest zostanie roninem, to nic na to nie poradzisz - wzruszył ramionami. - Poza tym, nie da się wszystkim dogodzić - rozłożył bezradnie ręce. - Więc nie przejmuj się tym. Co ma być, to będzie. Niezależnie od tego, co nam los przyniesie, poradzimy sobie - zapewnił, ponownie przyciągając ją do siebie i obejmując ciasno. Nachylił się nad nią i oparł głowę na jej ramieniu. Westchnął, łaskocząc jej skórę ciepłym oddechem, po czym złożył w tym miejscu kilka drobnych pocałunków. Jasnowłosa zachichotała pod nosem. - Przestań przejmować się tak bardzo tym, co pomyślą sobie inni. To nie jest istotne. W tym momencie jest to nawet bardziej niż uzasadnione, żebyś stała się samolubna. W końcu dbając o siebie, dbasz także o nasze dziecko - podniósł ponownie głowę i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Myślę, że to już spaczenie, jakiego nabrałam jako lider klanu - zaśmiała się. - Nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało... - wzruszyła ramionami.
- Ale mnie to przeszkadza - skrzywił się. - Zaprzątasz sobie niepotrzebnie głowę rzeczami niewartymi twojej uwagi. Masz inne, dużo ważniejsze zadania przed sobą - przypomniał jej.
- Jak wybieranie koloru wózka? - parsknęła.
- I miejsca, gdzie będzie stała kołyska - odpowiedział jej, po czym oboje roześmiali się w głos.
Itachi przysunął się do zielonookiej i pocałował ją. Sala była już opustoszała, więc mogli cieszyć się chwilą prywatności. Niestety, akurat w momencie, kiedy chłopak chciał pogłębić pieszczotę ktoś im przerwał:
- Ej, kochasie, chodzie! Grilla robią! - zawołał Shisui, który po zasłyszeniu wiadomości, że zostanie wujkiem odzyskał większą część swojej dawnej energii. Starszy wpadł tylko na moment, zatrzymał się w progu drzwi, żeby krzyknąć i zaraz potem pognał dalej, ale tyle wystarczyło, żeby długowłosy zaczął na niego wyklinać.
- Zamorduję... - syknął pod nosem.
- Poczekaj jeszcze z tymi rzeźnickimi zapędami - zaśmiała się. - Jeszcze może nam się do czegoś przydać - zauważyła.
- Na przykład? - burknął.
- Do wynoszenia brudnych pieluch, czyszczenia butelek... - wymieniała na palcach. Wyobrażając sobie kuzyna w roli pomocy domowej, syn Fugaku nie mógł się nie zaśmiać.
- Może i masz rację... - przyznał, po czym objął ją w pasie i razem pokierowali się w stronę otwartej przestrzeni, gdzie ich krewniacy w ekspresowym tempie zaczęli przygotowywania do świętowania.

*** 

Wszędzie było gwarno i wesoło. Noc rozjaśniały liczne ogniska i kaganki lampionów ustawione na długich stołach, przy których usadowili się radości biesiadnicy. Dało słyszeć się śpiewy, śmiechy, okrzyki zaskoczenia, uwodzące szepty, a wszystkiemu temu przygrywały cykady, skwierczące, piekące się mięso oraz trzeszczące, palące się drzewce. Powietrze było ciepłe, przesycone zapachem grillowanego mięsa oraz warzyw, rosy, kwitnącego kwiecia, a także sake. Czy może właśnie przede wszystkim sake.
Daichi wycofała się z "pola bitwy", jak nazwała miejsce zabaw, gdyż pozostawanie jedną z niewielu trzeźwych osób wśród takiego rozgardiaszu i zgiełku stało się po pewnym czasie dość męczące. Kiedy ból głowy dał jej się już mocno we znaki, zawróciła do prywatnej części ogrodu rezydencji Uchiha, do której nikt poza nią oraz mieszkańcami wspomnianego domu nie miał wstępu. Mikoto zabiłaby, gdyby ktoś podeptał jej idealnie wypielęgnowane rabaty z kwiatami.
Odetchnęła głęboko i usiadła na wciąż nagrzanych promieniami słonecznymi deskach tarasu. Nigdy nie była fanką napojów wyskokowych, a teraz, kiedy dowiedziała się już o tym, że jest w ciąży, tym bardziej nie zamierzała polegać na alkoholu jako na środku odprężającym. Nie lubiła żadnych substancji, które w jakikolwiek sposób otępiały jej umysł. Z tej racji nie przepadała nawet za znieczuleniami. Była zdania, że co jak co, ale nie powinniśmy oszukiwać sami siebie. W końcu dookoła czaiło się wystarczająco wielu wrogów oraz fałszywych przyjaciół. Nie musieliśmy jeszcze sobie do tego dokładać i okłamywać nasz umysł, że z naszym ciałem dzieje się coś innego niż w rzeczywistości. Głowa, szczególnie taka na karku, to najpotężniejsza broń, jaką można było sobie wyobrazić. Dlatego lubiła, kiedy jej umysł pozostawał ostry i przytomny.
Zamiast hasać boso wokół ogniska, oddała się zadumie, żeby się odprężyć. W końcu w ostatnim czasie tyle się zdarzyło. Aż ciężko było w to wszytko uwierzyć. Dobrze było wreszcie znaleźć chwilę dla siebie, żeby poukładać myśli i dojść z nimi do chociażby względnego ładu.
Gwiazdy mieniły się zimnym blaskiem na ciemnym firmamencie nieba. Ich widok był dla niej w jakiś sposób uspakajający. Zapewne z powodu, iż były one jedną z niewielu stałych w jej życiu. Niezależnie od tego, co się w nim działo, gwiazdy wciąż przyglądały jej się każdej nocy z wysoka. Czasem były niewidoczne za sprawą zachmurzenia, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż tam były. Było w nich coś magicznego, hipnotyzującego, a zarazem obcego i odpychającego. W przeszłości usłyszała kiedyś zabobon, głupoty wmawiane dzieciakom z niższych kręgów, że gwiazdy to oczy zmarłych, którzy przyglądają się poczynaniom żywych. Na tę myśl aż przeszedł ją dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
- Jeśli faktycznie to widzisz, to zastanawiam się, co możesz o tym myśleć, ojcze... - mruknęła do siebie pod nosem.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby pozostał tak samo zimnym draniem jak zawsze niezależnie od tego, jakie decyzje podjęłabyś jako głowa rodziny - doszedł ją głos z lewej, na którego brzmienie niemal podskoczyła w miejscu. - Spokojnie, nie chciałem cię przestraszyć - Fugaku, który bezszelestnie rozsunął drzwi do swojej sypialni i usiadł w progu pokoju również wpatrując się w gwiazdy, uniósł ręce w uspakajającym i przepraszającym geście zarazem.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś jest w domu... - bąknęła nieco zawstydzona i spięta. 
Pierwszy raz miała okazję zostać z ojcem Itachiego sam na sam i nie posiadała się z tego powodu ze szczęścia. Tym bardziej, że zaledwie kilka godzin temu długowłosy oświadczył wszystkim, co już się stało i co zamierzają. Nie mieli czasu przedyskutować tego tematu z Fugaku i Mikoto na osobności. Chika czuła, że tak należało, jednak jej ukochany podszedł zaskakująco spontanicznie do tego zagadnienia. Wzruszył jedynie ramionami i stwierdził, że przecież świat się nie zawali, jeśli dowiedzą się o ich szczęściu w tym samym czasie co inni. W jego mniemaniu nie było powodu do "faworyzowania" jego rodziców i informowaniu ich wcześniej. A więc nie dość, że było to ich pierwsze spotkanie sam na sam, pierwsza rozmowa, podczas której nie ograniczyli się do standardowych grzeczności, to także pierwsza konfrontacja po tym, jak zostało oznajmione, że oto pierworodny syn w trzonie klanu Uchiha spodziewa się potomka. Z Ochidą. Co o tym sądził były komendant policji? 
- Wiesz, w moim obecnym stanie ciężko mi się poruszać - rozłożył bezradnie ręce dając tym samym do zrozumienia, że miał już wystarczająco czasu, żeby w pełni pogodzić się ze swoim kalectwem. - A nie ma chyba lepszego zestawienia na grillu niż banda pijanych imprezowiczów i zrzędliwy kaleka, którego później trzeba byłoby odstawić do domu - parsknął. - Możesz sobie wyobrazić, jakby się to skończyło? - zapytał, ale zaraz potem kontynuował, nie dając jej nawet chwili na odpowiedź czy zastanowienie się. - Moja żona wpadłaby w furię i mogłaby przeprowadzić zbiorową eksterminację, gdyby ktoś zniszczył jej ogród albo nabrudził w domu - zaśmiał się nieco... nerwowo? 
Czyżby nawet osoba pokroju Fugaku, mogła w jakimś stopniu obawiać się gniewu Mikoto? Jakoś ciężko było jej w to uwierzyć...
- Ja mogłabym pana odeskortować - zaoferowała się nagle zdając sobie sprawę, jak potwornie musiał czuć się były lider Uchiha. Zamknięty we własnym pokoju, uwięziony we własnym ciele. - I tak nie piję, więc...
- Darujmy sobie to "pan", dobrze? - przerwał jej. - W końcu od teraz będziemy rodziną - przypomniał jej i ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się łagodnie. - Poza tym, nie mógłbym cię prosić o coś podobnego - machnął ręką ucinając temat. - Nie chciałbym ci robić problemu. Tym bardziej w twoim stanie.
Po jasnowłosej nie było jeszcze wcale widać, że była w ciąży. Oprócz okazjonalnych, porannych mdłości nie odczuwała jeszcze żadnych nieprzyjemnych efektów, które mogłyby temu towarzyszyć, więc nie widziała problemu w tym, aby pomóc ojcu Itchiego dostać się przed dom na parę godzin, a później odprowadzić go z powrotem. Ona jednak wiedziała, że to nie o nią się tu tak naprawdę rozchodziło. Kiedy mu się przyjrzała, zrozumiała, że on po prostu wstydzi się poprosić o pomoc. To wciąż go boli i uwiera. Sprawia, że czuje się słaby. Może miał już wystarczająco czasu, żeby oswoić się z myślą, że już nigdy nie odzyska pełni sprawności fizycznej, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż nie nauczył się polegać na innych. Był tak samo dumny jak swój przeklęty, pierworodny syn. Albo odwrotnie. To właśnie syn był podobny do ojca. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, nie? Zielonooka westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem, przypominając sobie, jak zachowywał się długowłosy, kiedy przebudził Mangenkyou Sharingana. Cierpiał, ale nie przyznał się do tego, nie poprosił o pomoc. Zaszył się w ciemni przeżywając przedłużające się katusze na własne życzenie. No kropka w kropkę identyczni. Aż dziw bierze, że ta dwójka nie potrafiła się ze sobą dogadać Skoro byli tak do siebie podobni, wydawałoby się, że powinni zostać najlepszymi przyjaciółmi, a stało się niemal zupełnie odwrotnie. Nieomal zeszli na ścieżkę wojenną.
- Dobrze - przytaknęła, nie chcąc się kłócić i ciągnąć dalej niewygodnego tematu. - Właściwie to... - zająknęła się. - ...chciałam powiedzieć panu... znaczy, chciałam powiedzieć ci i Mikoto wcześniej o tym wszystkim... - mruknęła nieskładnie. - Ale Itachi uznał, że nie ma co się rozdrabniać... - uciekła spojrzeniem w bok. - Przepraszam...
Nagle dopadły ją wyrzuty sumienia ze względu na to, że nie poinformowała rodziców swojego partnera o swoim stanie w pierwszej kolejności.
- Przestań przepraszać, moje dziecko - odezwał się ciepło. - Nie zawiniłaś w żaden sposób, więc i nie masz, za co się kajać - zapewnił ją. - Swoją drogą, domyśliłem się tego. Obawiam się, że nie rozmawialiśmy, a przede wszystkim nie słuchaliśmy naszego najstarszego syna z Mikoto, kiedy mieliśmy ku temu okazję, więc nie ma się teraz, czemu dziwić, że ten nie wybiera nas na swoich powierników sekretów - westchnął ciężko. 
Dziewczyna spojrzała na mężczyznę zaskoczona. Czy właśnie przyznał się przed nią do popełnionych błędów rodzicielskich? Czy oznaczało to zatem, że nie był człowiekiem z marmuru? Że miał serce? Widział, że swoim zachowaniem ranił swoich bliskich, a mimo to pozostawał zimnym tyranem pełniącym rolę przełożonego niżby ojca?
- Nie wiem, jak wyglądało twoje dzieciństwo, ale z tego, co miałem okazję zaobserwować, twoje relacje z ojcem również nie były zbyt zdrowe - ciągnął dalej. - To trochę niepokojące. Mam na myśli was jako dwójkę ludzi, która w niedługim czasie ma stworzyć rodzinę, podczas gdy żadne z was nigdy tak do końca nie zaznało ciepła rodzinnego domu - ponownie westchnął. Tym razem wyraźnie sposępniał. - Mogę mieć tylko nadzieję, że nie będziecie powielać błędów poprzednich pokoleń i że będziecie bardziej otwarci wobec siebie i wobec własnych dzieci niż my - spuścił głowę jakby w pokorze.
- Cóż... Mogę tylko obiecać, że postaramy się ze wszystkich sił stworzyć szczęśliwy dom, w którym nasze dzieci będą mogły dorastać szczęśliwie - odpowiedziała.
- Mam nadzieję, że tak będzie - przytaknął entuzjastycznie. - Chciałbym zobaczyć moje wnuki dorastające w szczęściu i dostatku - uśmiechnął się nagle, a jego spojrzenie stało się nieostre, rozmyte, rozmarzone. - Oczywiście postaramy się wraz z Mikoto wspierać was jak tylko będziemy mogli, ale będziesz musiała wziąć pod uwagę, że zapewne nie wszystkie nasz rady będą warte zastosowania się do nich. Będziecie musieli sami przetrzeć nowe szlaki, żeby osiągnąć szczęście. Wraz z moją żoną mam tylko nadzieję, że będziemy w stanie wytknąć wam, czego powinniście się wystrzegać, żeby nie zboczyć z właściwej, obranej ścieżki - ponownie podniósł na nią spojrzenie. - Czasami lepiej jest uczyć się z cudzych błędów - skwitował. - Lub w każdym razie zdecydowanie mniej boleśnie.
- To prawda - zgodziła się, nie wiedząc za bardzo, co innego mogłaby powiedzieć w takiej sytuacji.
- W takim razie pozwól mi wskazać ci już jedno z niebezpieczeństw, na które się natknęłaś, a którego powinnaś się wystrzegać - kunoichi spojrzała na niego wyczekująco. - Jeśli macie być z Itachim szczęśliwi, to nie możesz trzymać w pamięci swoich smutków i żali z przeszłości. Zapomnij o nich i naucz się żyć w teraźniejszości - poradził. - Odpuść pamięć o ojcu, jego surową minę i wysokie oczekiwania. Żyj tak, żebyś to ty była szczęśliwa, a nie on. Tym bardziej, że jego już wśród nas nie ma - dodał. Tym razem jasnowłosa poczuła się, jakby dostała w twarz i w brzuch za jednym razem. Wytrzeszczyła oczy na swojego rozmówcę w zdziwieniu. - Pytałaś, co mógłby pomyśleć o tobie i twoich decyzjach twój ojciec, gdyby cię teraz zobaczył - zaczął wyjaśniać. - Cóż, zakładam, że nie posiadałby się z radości. Nie jest łatwo zaakceptować fakt, że oto twój klan zostanie pochłonięty przez inny. W dodatku, jakby tego było mało, twoja mała, ukochana, jedyna córeczka wychodzi za jakiegoś obcego mężczyznę. Takiego, który zdążył już położyć na niej swoje brudne łapska i zrobić jej dziecko - cmoknął. - Nie wiem dokładnie, jakie to uczucie, bo nie mam córki, ale mogę sobie wyobrazić, że to musi być coś strasznego. Może nie znałem twojego ojca jakoś wybitnie dobrze i nie byłem z nim wystarczająco blisko, żeby zgadywać, co ten mógłby sobie teraz pomyśleć, ale wiem o nim jedno. Kochał cię. Kochał i cenił ponad życie. Może nie dawał ci tego odczuć, ale martwił się od ciebie. Byłaś dla niego najważniejszą istotą na świecie. Jego problem prawdopodobnie polegał na tym, że nie potrafił tego wyartykułować ani pokazać w żaden inny, niewerbalny sposób w twoim towarzystwie. Ale kiedy nie było cię w pobliżu, łatwo to było poznać po jego zachowaniu. Myślę, że akurat pod tym względem jechałem z nim na jednym wózku - zaśmiał się krótko, niewesoło. - Oczekiwałbym, że na wieści, które dzisiaj zasłyszeliśmy, twój ojciec tylko zmarszczyłby czoło i powiedział, żebyś robiła jak uważasz, bo to w końcu teraz ty jesteś liderem. Albo, że już zadecydowałaś, pozwalając zbliżyć się jakiemuś mężczyźnie do siebie, więc teraz musisz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny - zgadywał. - Przynajmniej ja zapewne zachowałbym się w podobny sposób na jego miejscu. A skoro mieliśmy ze sobą w sumie całkiem sporo wspólnego... - westchnął. - Ale w gruncie rzeczy cieszyłby się, gdyby widział, że jesteś szczęśliwa. Bo tak naprawdę zawsze stawiał cię ponad wszystkim innym. Nawet ponad dobrem klanu. Jednostka ponad całą rodzinę! - zawołał. - Gdybyś tylko powiedziała mu, że podjęłaś takie decyzje, bo tak dyktowało ci serce, bo to jest twoja droga ku szczęściu, byłby spełniony. Jestem tego pewien. Te słowa byłyby dla niego niepomiernie ważne. Gdyby tylko doczekał się ich usłyszeć. W co szczerze wątpię, bo nawet gdyby jeszcze żył, zapewne zachowałabyś się tak, jak Itachi dzisiaj. Nie przyszłabyś się z nim rozmówić tylko pozwoliłabyś mu usłyszeć podjęte przez waszą dwójkę decyzję z daleka, w tym samym czasie, kiedy ogłaszaliście je wszystkim innym. I nikt nie mógłby mieć o to do ciebie pretensji. Nikt nie ma też o to żalu do Itachiego - zapewnił. - Bo to w gruncie rzeczy nasza wina. Wina moja i twojego ojca, że nie zaskarbiliśmy sobie wystarczająco zaufania własnych dzieci i odstraszaliśmy je surowymi minami robionymi bez powodu, bo nie potrafiliśmy okazać naszych własnych uczuć i emocji - skwitował dość smętnie.
Ochida aż uchyliła usta ze zdziwienia i zamrugała kilkakrotnie. Nigdy nie spodziewałaby się takiego przemówienia ze strony Fugaku. W dodatku na podobny temat.
Otworzył się przed nią. Nie dało się ukryć, że się przed nią otworzył, co było równie zaskakujące i niemożliwe jak lawina śnieżna w środku lata na pustyni. Ale stało się. Teraz znaleźli się w bardzo delikatnej sytuacji. Musiała z tego jakiś zmyślnie wybrnąć. W przeciwnym wypadku mogła stracić całe to wstępne zaufanie i przychylność ojca długowłosego, którym ten ją obdarzył.
- Myślę... myślę, że masz rację - odezwała się po dłuższej chwili, której potrzebowała, aby przetrawić zasłyszane słowa. - Martwi leżą pod ziemią. Należy pielęgnować o nich pamięć, ale żyć należy dla tych, którzy są wciąż wśród nas - podsumowała. - A ja podejmuję decyzje dla siebie, w wierze, że przyczyniam się do dobre klanu. Nie dla ojca - dodała z jakąś zaskakującą nową energią i siłą w głosie, która w nią wstąpiła. - Niemniej, wciąż uważam, że nie jest jeszcze za późno. Mam na myśli wasze stosunki z Itachim. Obaj macie jeszcze w piersiach bijące serca. I tak długo, jak je posiadacie, macie czas, żeby przynajmniej spróbować dojść do konsensusu. Nie mówię, że będzie to łatwe, ale jest taka możliwość. Wierzę, że jeśli będziecie wspierać nas z Mikoto, Itachi będzie w stanie to docenić - spróbowała podnieść go nieco na duchu.
- Oczywiście zamierzam spróbować - zadeklarował. - Jestem wam to winny. Będę próbował ostrzegać was przed niebezpieczeństwami, które podcięły mnie i mojej żonie nogi, mając nadzieję, że do czegoś nasze rady wam się przydadzą. Jednocześnie nie będziemy was osądzać. W końcu jesteście inni od nas. Jeśli zdecydujecie się działać wbrew temu, co będziemy wam doradzać, to będzie to wasza decyzja. Jeśli jednak okaże się, że popełniliście błąd, będziemy próbować udzielić wam pomocy najlepiej, jak tylko będziemy mogli wam służyć - obiecał.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy - uśmiechnęła się ciepło.
Nawet nie podejrzewała, że pierwsza rozmowa z przyszłym teściem może przebiec aż tak pomyślnie w dodatku w tak pozytywnym tonie. Była to niezwykle miła niespodzianka.
- Kochanie... - do sypialni męża weszła Mikoto, jednak zaraz urwała widząc, że ten ma towarzystwo. Kobieta spojrzała zaskoczona na przesiadującą w ciemności dwójkę. Tym bardziej na ich spokojnie i odprężone wyrazy twarzy. - Och, widzę, że przerwałam wam rozmowę! - zakrzyknęła nieco spanikowana. - To... to ja może przyniosę wam herbaty i ciasteczek? - zaproponowała. - Żeby wam się milej rozmawiało? - w jej głosie dało się usłyszeć wręcz palącą nadzieję na to, że stosunki między nowymi członkami rodziny mogą się zacieśnić i stanąć na pozytywnej, zdrowej stopie.
- Właściwie to ja chyba powinnam zacząć myśleć o ograniczeniu ciasteczek i jakieś bardziej zbilansowanej diecie... - dziewczyna mruknęła pod nosem.
- Tak! No przecież! Ależ oczywiście! - sztywna z nerwów i podekscytowania pani domu klasnęła w dłonie i aż podskoczyła. W odpowiedzi została potraktowana dziwnym spojrzeniem ze strony obu nocnych marków. - To może ja ci odgrzeję zupy? Albo ugotuję owsiankę ryżową? - zaoferowała się.
- Nie, dziękuję. Naprawdę nie trzeba... - zmieszana zielonooka zamachała rękami w powietrzu na znak protestu. Fugaku westchnął ciężko widząc ten cyrk.
- Widzisz? Mówiłem ci - sapnął. - Zarówno przed wami jak i przed nami długa droga do tego, aby wreszcie zacząć się komunikować jak normalni ludzie... - mruknął pod nosem, na co Daichi jedynie parsknęła śmiechem.

*** 

Może i obwieścili już radosne nowiny i nie musieli się z niczym ukrywać, ale dziewczyna i tak wolała dmuchać na zimne. Z tej racji postanowiła wrócić na noc do własnego domu, żeby upewnić się, że pod jej nieobecność nie dojdzie do jakiś pijańskich przepychanek ani, co gorsza, buntu właśnie w tym najgorszym momencie, kiedy pod ręką miała co najwyżej garść wciąż przytomnych umysłowo shinobi. Miała nadzieję, że ostatecznie do żadnej rewolty nie dojdzie, jednak trzeba było trzymać rękę na pulsie. Chciała być na miejscu, gdyby okazało się jednak, że jej obecność mogła być niezbędna lub chociażby przydatna do zakończenia kiełkującego sporu i niezadowolenia wsród jej podwładnych.
Weszła do ciemnej sypialni. Westchnęła ciężko, czując jak senność bierze nad nią górę. Było już późno. Ponad to, zdawało się, że większość trosk i zmartwień uleciała z niej po obwieszczeniu przełomowych nowin obu klanom, zostawiając jej ciało w dziwnie pustym stanie. Czuła się jak balon, który wciąż stał w miejscu zawieszony w ciszy bez wiatru, ale w każdej chwili gotowy ulecieć w obojętną stronę, kiedy jego przytraczający do gruntu rzeczywistości sznurek zmartwień został przecięty. Z jakiejś racji wciąż myślała o wznoszeniu się do góry, mimo iż doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli jej nogi poddadzą się, runie na ziemię jak długa i nie będzie to już takie przyjemne.
Czuła się, jak pijana, mimo że niczego nie wypiła z biesiadnikami. Szumiało jej w uszach, jej koordynacja pozostawiała nieco do życzenia. Słowem, opuściła gardę. Pozwoliła sobie na rozluźnienie, tak jak polecił jej Itachi.
I zaraz tego gorzko pożałowała.
Ktoś zaszedł ją od tyłu i objął mocno, jedną ręką przyciskając do ciała napastnika na wysokości żeber, a drugą zatykając jej usta, żeby nie krzyknęła i zmuszając, aby oparła głowę na ramieniu za nią. Jakby głowie rodziny Ochida wypadało jeszcze krzyczeć w środku nocy...
Napastnik był wysoki, co mogła wywnioskować chociażby po tym, że jej potylica oparła się na jego obojczyku. Jego dłonie były duże i szorstkie, co potwierdzało jej domysły odnośnie jego płci. To wszystko było jednak drugorzędne. Zaraz po tym, jak została unieruchomiona, została owinięta znajomym zapachem mężczyzny. To pozwoliło jej go zidentyfikować, jakby sam fakt, iż nie wyczuła jego obecności nie przemawiał sam za siebie. Może była zmęczona i rozkojarzona, jednak na znanym jej terenie, na jej własnych włościach, mało tego, w jej własnej sypialni, jeden na jednego, nikt nie miał prawa jej zajść od tyłu. Wyczułaby chociażby mrówkę. Ale on miał swoje sposoby, których ona prawdopodobnie nigdy nie miała poznać ani zrozumieć...
- Coś ty najlepszego zrobiła?! - syknął jej prosto w ucho.
Zesztywniała. Całe napięcie wróciło. Przełknęła z trudem. Tego się nie spodziewała. Wiedziała, że kiedyś będzie musiał nastąpić czas konfrontacji, ale myślała, że odbędzie się to w bardziej "cywilizowany" sposób. Myślała, że usiądą przy stole z herbatą, że on będzie wpatrywał się na nią z wyrzutem, ona spuści wzrok, a Uchiha stanie w jej obronie. Spodziewała się, że sama będzie musiała się do niego pofatygować lub przynajmniej wysłać uprzejmy list z prośbą o złożenie jej kolejnej wizyty. Okazało się jednak, że to on przyszedł do niej pierwszy. W dodatku, niemal zaatakował ją z zaskoczenia jak jakiś skrytobójca. No i ten głos... Musiała przyznać, że się zlękła. Isami nigdy nie przemawiał do niej w podobny sposób. Zawsze był spokojny, jego głos był głęboki i kojący. Nigdy nie usłyszała od niego złego słowa, niczego jej nie zarzucił, nawet jeśli coś wybitnie spaprała. Teraz było inaczej. Jego głos wciąż był niski i przejmujący, ale w zupełnie inny sposób. Był wzburzony, pełen jadu, bólu, ale przede wszystkim mocy. Jej serce przyspieszyło, kiedy ponownie zdała sobie sprawę, z kim tak naprawdę miała do czynienia. Łatwo było machać na wszystko lekceważąco ręką, kiedy Kapłan był daleko, kiedy wieszała się na ramieniu bruneta będąc otoczoną radosnymi trelami Shisuiego. Wtedy wszystko wydawało się łatwe i proste. 
Zlekceważyła go. Najwyraźniej teraz miała ponieść tego konsekwencje.
Obrócił ją w objęciach, nie dając jej przy tym nawet cienia szansy na uwolnienie się. Trzymał ją mocno, wręcz do tego stopnia, że jego uchwyt sprawiał jej ból. Zacisnęła szczęki, nie dając tego po sobie poznać.
- Wiesz, co się teraz stanie?! - syknął ponownie. - Twój klan zostanie wchłonięty przez Uchiha! To tak, jakby cała rodzina została wybita w pień! - zawołał. - Coś ty zrobiła, głupia?! - zmarszczył głęboko brwi. - Co by powiedział na to twój ojciec? Teraz pewnie przewraca się w grobie! - sapnął. - Zawsze byłem za tobą, ale teraz widzę, że starszyzna faktycznie miała rację, kiedy mówili, że kobieta nie nadaje się na głowę rodu! - te słowa zabolały. Tym bardziej, że co jak co, ale to właśnie on był zawsze tym, który im przeczył i podnosił ją na duchu. - Myślałem, że wahałaś się ze względu na więzi, które tu zawarłaś, ale jesteś świadoma konsekwencji swoich działań i nie dopuścisz do katastrofy! - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Co się z tobą stało? - jego ton niespodziewanie stał się bardziej zmartwiony niż zły. - Jakim cudem ten pospolity człowiek był w stanie tak namieszać ci w głowie? Omamić cię? - wyciągnął dłoń i przesunął kciukiem po jej policzku, spoglądając jej głęboko w oczy. - W jaki sposób zmusił cię do podobnego okropieństwa? - przysunął się, stojąc teraz tak blisko, jakby szykował się, żeby ją pocałować.
- Ciężarnych nie powinno się stresować - nagle usłyszała kolejny głos dochodzący zza pleców.
Odwróciła się na tyle, na ile mogła w stalowych imadłach Isamiego, aby zobaczyć jej przyszłego męża, który przeskakiwał właśnie przez framugę okna z gracją kota.
- To niezdrowe dla matki i dziecka - rzucił, prostując się. Na jego ustach figurował krzywy, pewny siebie uśmieszek. - Swoją drogą, szczwany z ciebie lis - skwitował. - Nic dziwnego, że Miyabi kręcił się koło ciebie. Sporo musi się jeszcze nauczyć, żeby ci dorównać - prychnął. - Żeby tak napadać Chikę w środku nocy, dopiero kiedy jest sama...
- Wynoś się stąd! - Demoniczny Kapłan nie hamował się już. 
Był wściekły i nie zamierzał się z tym ukrywać. W końcu miał powód, żeby kipieć ze złości. Trzeba było przyznać, całkiem niezły.
- W krótkim czasie dojdzie do zrzeszenia klanów - przypomniał Itachi. - A więc jest to właściwie tak samo mój dom jak rezydencja Uchiha. Nie możesz zmusić mnie, żebym opuścił własny dom - zauważył. - Ja mam natomiast pełne prawo wyrzucić cię stąd i zakazać ci przekraczania nie tylko tego progu, ale i widywania się z moją narzeczoną - odezwał się władczo.
- Itachi... - jasnowłosa chciała go zastopować, kiedy zobaczyła dziki błysk w oku demonicznego pomazańca. 
To mogło skończyć się naprawdę źle. Nie tylko jakąś bójką tu i teraz, ale ich kłótnia mogła także znacząco pogorszyć kontakty całego rodu Ochida z demonicznym społeczeństwem. Tego nie chciała. Nie tylko dlatego, że w mgnieniu oka mogła znaleźć sobie setki cholernie trudnych zarówno w walce jak i na arenie politycznej wrogów, ale również ze względu na to, że aż do tej pory czuła się jego częścią. Nie chciała tego stracić.
- Zarzucasz mi mamienie innych, podczas gdy sam decydujesz się na nieczyste zagrywki. Gdybyś chciał faktycznego porozumienia, skonfrontowałbyś nas oboje. O przyzwoitej porze w odpowiednim miejscu - zaznaczył. - Poczekałbyś na wiadomość od nas lub sam wystosował list niezależnie od tego, kiedy doszły cię informacje o naszych planach. Potrafiłbyś wstrzymać się i poczekać...
- Czekałem wystarczająco długo! - wiekowy demon przerwał mu z wyrzutem. - I nie próbuj mnie pouczać, dzieciaku, bo jesteś na to o jakieś tysiąc lat za młody - syknął. - Nie będę z tobą rozmawiał. To nie ma sensu. Nie ma znaczenia. Jesteś tylko jakimś człowiekiem - prychnął. - Nie mieszaj się więc w demoniczne sprawy - warknął.
- Od młodych też można się uczyć - długowłosy postąpił kilka kroków i położył dłoń na ramieniu Daichi. Chwyt jednookiego przybrał na sile. Zielonooka syknęła. - Nie krzywdź mojej narzeczonej, bo będę musiał ci się za to odpłacić - przestrzegł i protekcjonalnie objął dziewczynę w pasie. Isami jednak nie puszczał. - Zacząłeś od krzyczenia na nią, od wspominania jej ojca, wypominania obowiązków głowy rodziny, zaprzeczyłeś jednym zdaniem całemu wsparciu, które świadczyłeś jej przez lata - wymieniał. - A potem próbowałeś postawić mnie w roli napastnika i Chikę w roli ofiary - przeanalizował na szybko jego wcześniejszą mowę. - Czyż to nie jest manipulacja, którą sam mi wmawiałeś? Widać jesteś wilkiem w owczej skórze - skwitował.
Ale demon go nie słuchał. Spojrzenie miał utkwione w jasnowłosej. Miał właśnie się odezwać, kiedy niespodziewanie to ona zabrała głos:
- Isami, Itachi ma rację. Nie próbuj pogrywać sobie ze mną w ten sposób - położyła dłonie na jego klatce piersiowej, próbując go odepchnąć, jednak mężczyzna stał na jej drodze jak wrośnięty w podłogę. - Itachi mną nie manipulował. Sama podjęłam takie a nie inne decyzje. I nie ma też z tym nic wspólnego mój ojciec - zaznaczyła. - Podążam własną drogą, wybierając przy okazji to, co wydaje mi się słuszne. Mogę się mylić, bo w jakimś stopniu jestem też człowiekiem. Co nie oznacza jednak, że demony są nieomylne - posłała mu wymowne spojrzenie. - Poza tym, zdałam sobie w końcu sprawę, że muszę żyć tak, aby uszczęśliwiać żyjących, a nie tych, którzy już odeszli - wyjaśniła swój tok myślenia. - Spoglądając cały czas w przeszłość nigdy nie ruszę do przodu. Ani moja rodzina - podkreśliła. - Niektóre decyzje i zmiany nie są łatwe, ale są warte zachodu.
- Bredzisz - ofuknął ją.
- Wybacz... - niemal szepnęła, odwracając wzrok. - Wiem, że cię skrzywdziłam... w dodatku po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś...
- Więc wybierasz jakiegoś człowieka zamiast mnie? - zapytał z niedowierzaniem. - Świadomie podejmujesz taką decyzję, wiedząc, że to ja jestem ci pisany? Specjalnie dokonujesz niewłaściwego wyboru? 
- To, co nie zgadza się z twoim tokiem myślenia nie zawsze musi być błędne - wtrącił się ponownie Uchiha. Kunoichi pokiwała jedynie niemrawo głową w odpowiedzi na zadane jej pytania. - Chika podjęła już decyzję. Zaakceptuj ją i odejdź, bo nie masz tu, czego szukać - pożegnał go chłodno.
Demoniczny Kapłan wahał się przez chwilę. Tylko przez mgnienie oka.
- Niech będzie i tak... - warknął. - Odejdę, skoro taka twoja wola - odezwał się z wyrzutem. - Wiedz jednak, że jeśli nie jestem już mile widziany w twoim domu, to ani ty, ani nikt z twoich bliskich nie ma już prawa odwiedzać Demonicznej Świątyni - zadecydował.
Przejęta tą informacją dziewczyna poderwała głowę do góry i już była gotowa rzucić się za jednookim, jednak jej narzeczony zatrzymał ją u swojego boku.
- Jakim prawem odgrażasz się w podobny sposób? Z tego, co mi wiadomo, przeszedłeś już na emeryturę. W takim wypadku podobne decyzje powinien rozpatrywać Amane jako twój następca - wypomniał mu. - A jak myślisz, czy Amane ma jakikolwiek powód, żeby wzbraniać Ochida wstępu do Świątyni? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.
Amane był wierny swojemu mistrzowi, który tyle dla niego poświęcił, ale uważał zarówno Chkę jak i Itachiego za swoich przyjaciół. Jeśli miałby wybierać między byłym Kapłanem a dwójką przyjaciół, prawdopodobnie nigdy nie podjąłby decyzji. Zgrabnie omijałby problematyczny temat, pieczołowicie doglądając, aby zwaśnione strony nigdy nie miały szansy do ponownego stanięcia w szranki. Przyciśnięty do muru zapewne znalazłby jakieś kompromisowe rozwiązanie. Nie było zatem mowy, żeby pogróżki byłego pomazańca niosły ze sobą jakieś realne zagrożenie.
Isami odwrócił się, piorunując go spojrzeniem. Wyglądał jak ucieleśnienie żywiołów i katastrof naturalnych. Wszystkich na raz. Zdawało się, że zaraz jego cierpliwość pójdzie w las, że zaraz rozpęta się prawdziwe piekło, ale wiekowy demon opanował się. Odetchnął głęboko, po czym po raz ostatni zwrócił się do bruneta, dźgając go palcem w pierś.
- Jeśli myślisz, że to koniec, to grubo się mylisz - syknął. - Będę cię obserwował i czekał na twoje potknięcie. Nawet najmniejsze. Pamiętaj o tym - pokreślił, po czym zawinął się na pięcie. - A ten bękart - rzucił na odchodne, tym razem wskazując z daleka na dziewczynę - niech będzie przeklęty - zakończył, po czym wyszedł z trzaskiem drzwi, tak, że aż futryna zadrżała.
Ochida wypuściła w końcu wstrzymywany oddech. Tym razem naprawdę ugięły się pod nią ze strachu i stresu kolana i byłaby upadła, gdyby nie jej przyszły mąż, który podtrzymał ją, a następnie doprowadził do łóżka, na którym ją usadził.
- Świetnie sobie poradziłaś. Byłaś bardzo dzielna - pochwalił ją, całując ją w czoło. - Jestem z ciebie dumny - objął ją mocno, a ona wtuliła się w niego tak, jakby nie widziała go przez ostatnie lata.
- Och, Isami-sama tu jest! - doszły ich zaskoczone krzyki i odgłosy krzątaniny z dołu.
Nie trwało to jednak długo. Kolejne trzaśnięcie drzwiami uciszyło całą wrzawę.
- Więc... to tyle? To już koniec? - zapytała słabym głosem.
- Nie, to dopiero początek - mężczyzna zapewnił ją z uśmiechem na ustach, a następnie pocałował ją. Głęboko i namiętnie.
I coś podpowiadało jej, że miał rację. Nic tak naprawdę się nie kończyło. Zamiast tego zupełnie nowa historia oczekiwała na swój początek.

KONIEC
(ale czy aby na pewno?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz