- Brama
frontowa jest dobrze ufortyfikowana – oznajmiła kunoichi, wskazując na planie
rezydencji własnego klanu punkt, o którym mówiła. – Nie ma sensu się tamtędy
przedzierać – pokręciła głową. – Lepiej będzie zaatakować od strony południowej
i zachodniej. W południowej ścianie jest ukryte wejście, a pod ścianą zachodnią
jest niewielki tunel, którym można przedostać się do środka. Obie te drogi
miały być wyjściami ewakuacyjnymi na wypadek, gdyby wrogowi udało się sforsować
opór lub na wypadek pożaru czy czegoś podobnego – wyjaśniła. Shinobi zebrani
dookoła stołu z mapą nań rozłożoną skinęli jej głową ze zrozumieniem. – Z
pewnością nie będą spodziewać się, że zaatakujemy właśnie od tej strony, gdyż
nikt inny poza członkami mojej rodziny nie wie o tych wejściach.
- W
takim razie powinniśmy zrobić pułapkę – zaproponował Itachi. – Jeśli wejdziemy
ukrytymi wejściami, które miały pełnić rolę ewakuacyjną, powinniśmy też
zastawić główna bramę – postukał palcem w rozłożony na stole plan. – Zatrzymamy
ich w rezydencji. Dzięki temu nie uciekną daleko i ograniczymy pole walki do
minimum. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, powinno nam to także pozwolić zachować
sprawę we względnej tajemnicy. Załatwimy wszystko na obszarze osłoniętym
murami, po cichu, więc informacja o konflikcie z rodem Ochida nie powinna
rozejść się aż tak szybko i nie powinna być to jakoś bardzo nagłośniona sprawa.
Pamiętajcie, że wciąż staramy się w miarę możliwości zachować dyskrecję –
upomniał towarzyszy broni, na co ci ponownie jedynie skinęli głowami.
- Niech
trzecia i siódma jednostka zajmie się barykadą bramy głównej – zawyrokowała
jasnowłosa. – Dwie drużyny to wystarczająca ilość do tego zadania – oszacowała.
– Reszta bierze czynny udział w walce.
- Jak
się podzielimy? – dopytywał lider klanu Uchiha. – Ile osób przeciśnie się przez
podkop?
- Tunel
jest wąski, ledwo mieści się w nim jedna osoba. Poza tym nie mogę poręczyć za to,
w jakim jest stanie. Ostatnim razem używałam go, kiedy byłam jeszcze dzieckiem.
Wątpię, żeby ktoś od tego czasu próbował się przez niego przeciskać, gdyż
wrogowie nigdy nie atakowali mojego domu, a więc nigdy nie byliśmy zmuszeni do
ewakuacji. To wyjście było tylko w razie „W” – rozłożyła ręce. – Ponad to
wejście w południowej ścianie prowadzi bezpośrednio na wewnętrzny dziedziniec,
podczas gdy tunel prowadzi wprost do korytarza w głównym budynku; to znaczy do
miejsca, gdzie odbywają się narady oraz gdzie, jak do tej pory, mieszkałam. Z
tej racji uważam, że od strony zachodniej powinni wejść najlepsi shinobi,
którzy szybko rozprawią się ze starszyzną nim ta zdąży podnieść alarm. Dzięki
temu uzyskamy efekt podwójnego zaskoczenia. Pojawimy się niespodziewani,
znikąd. Ludzie wpadną w panikę i zaczną szukać starszyzny, aby wykonać jej
polecenia, jednak ta będzie już wyeliminowana. Zorganizowanie się i wyznaczenie
osoby na stanowisko tymczasowego przywódcy powinno im trochę zająć. Jeżeli
wszystko dobrze rozegramy, to ten właśnie czas może nam wystarczyć na
zakończenie walki lub przynajmniej na zdobycie miażdżącej przewagi.
-Wyślemy
grupę piątą na zachód – zadecydował brunet. – Czy jest jeszcze coś, o czym moi
ludzie powinni wiedzieć przed rozpoczęciem akcji?
- Wydaje
mi się, że powiedziałam wszystko, co mogłoby być istotne w tym momencie –
odparła spokojnie zielonooka.
- A co
w twoim mniemaniu w danej chwili jest nieistotne? – dociekał długowłosy. Ochida
posłała mu niepewne spojrzenie. – Nie chciałbym, żeby w trakcie walki coś nas
zaskoczyło – usprawiedliwił się. – W obecnej sytuacji nie możesz mieć przed
nami żadnych tajemnic – zimny, bezlitosny wyraz twarzy chłopaka przyprawił
Daichi o nieprzyjemne dreszcze.
- Więc
co? Mam ci teraz ze szczegółami opowiedzieć także o ułożeniu garnków w szafkach
kuchennych, żebyś mógł wiedzieć dosłownie o wszystkim? – ironizowała. – Żebyś
potem mógł mnie oskarżyć o kłamstwo, bo ktoś odstawił patelnię w inne miejsce?
– prychnęła, po czym ściągnęła groźnie brwi. Coś w nastawieniu Uchihy zmieniło
się, a owa zmiana wyraźnie nie przypadła jej do gustu.
- Nie
podejrzewam cię o kłamstwo – sprostował.
- Więc
skąd ta nagła niepewność? – jasnowłosa założyła ręce na piersi. – Nagle
przestałeś mi ufać?
-
Skądże – Itachi przemawiał wypranym z wszelkich emocji tonem głosu, którym
zwracał się zazwyczaj do osób obcych lub podczas formalnych stosunków, jakie
łączyły go, na przykład, z Hokage czy innymi głowami rodzin z wioski. Nie
zwracał się już do niej w ten naturalny, niewymuszony sposób jak do przyjaciela.
W jakiś sposób zabolał ją ten fakt. – Upewniam się tylko, że wszystko jest tak,
jak powinno być, a ty o niczym nie zapomniałaś – ciężko patrzyło jej się w ten
kamienny wyraz twarzy.
Przed
sobą miała właśnie statyczny posąg, figurę, a nie przyjaciela, którego wsparcia
potrzebowała w tak trudnej dla niej chwili. Nie chodziło już tutaj nawet o siłę
fizyczną, ale o zwyczajną bliskość zaufanej osoby, na której mogłaby się
wesprzeć. Jeszcze chwila i podniesie rękę na własną rodzinę. W tym momencie nie
szukała kolejnych wrogów i kłótni, ale schronienia, broni i sojusznika. Ten
jednak zaczął zachowywać się zgoła dziwnie i nie na miejscu…
-
Posądzasz mnie zatem o niekompetencję czy o zdradę? – zapytała tym samym tonem
co jej rozmówca.
Próbowała
być zimna i wyrachowana, jednak ciężko jej było zapanować nad burzą emocji,
która właśnie zrodziła się w jej wnętrzu. Bo zachowanie bruneta naprawdę ją w
tej chwili dotknęło. Musiała zmierzyć się samotnie ze śmiercią ojca, a zaraz
potem Keizo, zdradą ze strony własnego klanu, wojną, którą chciał wywołać Kraj
Ziemi, starciem z shinigami, aż w końcu niemal stratą najbliższego przyjaciela…
Przez wszystko to musiała przebrnąć sama, dlatego miała już dość samotności.
Bała się jej, gdyż wiedziała, że jest ona słabością, która stwarzała demonowi
możliwość do przejęcia nad nią kontroli. Przez chwilę już czuła się raźniej,
kiedy myślała, że w końcu ma kogoś za sobą – w tym wypadku liczny klan Uchiha,
który tak szybko ją zaakceptował i jego lidera, który okazał się być nieocenionym
przyjacielem, niemal zbawcą… A teraz wyglądało na to, jakby i on miał ochotę
zrobić krok w tył i wycofać się, zostawiając ją samą sobie. Kluczowe decyzje
zostały już podjęte, klamka zapadła. Teraz było już za późno, żeby to wszystko
odkręcić, Itachi.
Zacisnęła
pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzne strony dłoni. Ugryzła się w język, aby
nie wypowiedzieć na głos swoich myśli. Zacisnęła szczęki. Wzięła głębszy
oddech. Była już na skraju wyczerpania, a tu jeszcze takie rewelacje… A już
myślała, że znalazła sobie miejsce i ludzi, do których mogłaby wrócić. Na
krótką chwilę przeniosła się do słodkiej sielanki, zapominając, że nie należała
do tej rodziny, a więc wciąż pozostawała obcą. W jakimś stopniu została
zaakceptowana, ale wciąż była tą „z zewnątrz”. Nie pochodziła z rodu Uchiha.
Właściwie to nie pochodziła nawet z Konohy. Niby była shinobi, ale jednak kimś
zupełnie innym.
Demonem.
Dziką
bestią, której ludzie się obawiali.
I
słusznie.
- Tylko
się upewniam – obstawał przy swoim. – W przeszłości zdarzało ci się czasem
czegoś zapomnieć, więc wolę mieć pewność, że tym razem nic podobnego nie będzie
miało miejsca. To mogłoby być problematyczne – stwierdził oschle.
-
Wypominasz mi błędy z czasów, kiedy oboje byliśmy jeszcze geninami? – spojrzała
na niego z niedowierzaniem.
- Nie
wątpię, że ciężko pracowałaś nad swoimi słabościami w czasie, kiedy się nie
widzieliśmy, jednak nigdy nie zaszkodzi sprawdzić wszystkiego dwa razy. Zapytam
więc jeszcze raz: czy jest jeszcze coś, o czym moi ludzie powinni wiedzieć przed
rozpoczęciem akcji? – długowłosy wbił przeszywające spojrzenie czerwonych za
sprawą sharingana oczu w dziewczynę.
Przez
chwilę mierzyli się spojrzeniami. Atmosfera zgęstniała i można ją było niemal
kroić nożem. Ninja poczuli się niepewnie, widząc, jak niejako ich przywódcy
spierali się ze sobą.
- Nie,
nie ma. Powiedziałam już wszystko – odparła w końcu ciężkim głosem.
W tym
momencie dopadła ją niepewność. Czy aby nie porwała się na plan Uchihy zbyt
szybko? Itachi był zainteresowany jej kekkei-genkai. Podała mu wszystkie poufne
informacje. Wiedział o niej i o jej domu niemal wszystko. Co prawda on także
opowiedział jej o jego klanie, jednak ona sama niewiele mogła zrobić z tymi
informacjami. Gdyby zechciała ich zdradzić, zapewne zdążyliby ją zabić nim
opuściłaby granicę ich dzielnicy. W końcu Uchiha byli bardzo liczni, a ponad to
dobrze wyszkoleni. Całą sytuację dodatkowo pogarszał tylko fakt posiadania
przez nich sharingana. Była w kropce. Zdradzając jej swoje tajemnice,
długowłosy tak naprawdę niczym nie ryzykował. Zdawał sobie z tego sprawę. Od
początku była pod jego kontrolą. Czy nie oznaczało to w takim razie, że niepotrzebnie
spisała swój klan na straty? Zdradziła swoje sekrety komuś obcemu, zezwoliła na
dokonanie rzeźni na własnej rodzinie oraz wchłonięcie niedobitków wraz z
kekkei-genkai przez inny klan. Czy zachowała się jak kompletna idiotka i
właśnie popełniła największy błąd swojego życia? Czy brunet wciąż pozostawał
przyjacielem, czy był zainteresowany wyłącznie profitami dla własnej rodziny?
Chciał bawić się w drugiego Madarę i poskramiać demony sharinganem?
Przygryzła
język aż do krwi.
Ojciec
pewnie przewraca się w grobie.
„Proszę,
nie zdradzaj mnie…” – w jej głowie rozległ się łamiący się głos.
I choć
ciężko było jej się do tego przyznać, to w danej chwili była zdana na osoby
trzecie i nie mogła zrobić nic innego jak tylko prosić i pokładać nadzieję w
to, że wszystko ostatecznie skończy się dobrze. Musiała wierzyć, bo ponoć wiara
potrafiła działać cuda…
Nie
znosiła chwil, w których musiała polegać na innych i kiedy sama była bezsilna.
W takich momentach zawsze pojawiało się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi i
wątpliwości. Ojciec wpoił jej niezależność jako podstawową wartość shinobi. Teraz
nie mogła jednak nic z tym zrobić.
***
Daichi
siedziała przy stole w głównej rezydencji Uchiha i nerwowo stukała paznokciem o
wypolerowany blat. Była niespokojna. Jej zdaniem znajdywali się zbyt daleko od
pola walki, ale długowłosy uparł się, aby nie podchodzić bliżej. Argumentował,
że jasnowłosa była teraz głową klanu, jednym z dowodzących akcji, więc nie
mogli pozwolić sobie na jej stratę – wliczając w to nie tylko porwanie przez
wroga, ale także i możliwość utraty życia. Poza tym członkowie jej klanu ją
znali. Mogliby zauważyć jej obecność poprzez wyczucie znajomej chakry, a wtedy
cały plan szlag by trafił. Itachi nie brał pod uwagę przegranej. Ta mogłaby
okazać się zbyt bolesna. Poza tym mieli tylko jedną szansę. Drugi raz Ochida
nie dadzą się podejść. Trzeba więc było zaatakować teraz, natychmiast, póki
jeszcze niczego się nie spodziewali i nie zbroili się po zęby… lub przynajmniej
w każdym razie nie ukończyli zbrojenia.
Dziewczyna
siedziała jak na szpilkach. Wpatrywała się przez rozsunięte papierowe drzwi w
olbrzymią, unoszącą się nad tarasem wewnętrznego ogrodu rezydencji kulę
płomieni. Ninja sensoryczni na podstawie zmian barwy i ruchów ognia mogli
ustalić, co działo się na polu walki. Kunoichi z pewnością jednak nie zaliczała
się do grona osób, które potrafiły posługiwać się podobną techniką. Mimo
wszystko wciąż wpatrywała się w ten sam punkt, śledząc zmieniający się płomień
i czekając na informacje z frontu.
Uchiha
nie wątpił, że partnerka z jego poprzedniej grupy z pewnością sama z chęcią
ruszyłaby na czele grupy do walki. Nie oznaczało to jednak, że była głupia,
narwana czy w końcu było jej spieszno oddać za coś życie. Ona po prostu nienawidziła
biernego czekania i siedzenia w miejscu. Była w gorącej wodzie kąpana. Ponad
to, nie znosiła także zdawać się na innych. Gdyby tylko mogła, z pewnością
wszystko próbowałaby zrobić sama. Całe szczęście tym razem jednak zdecydowała
się przyjąć oferowaną pomoc, nawet jeśli teraz z pewnością podważała słuszność
swoich podjętych decyzji i zastanawiała się czy to wszystko mogło zostać
rozwiązane w jakiś inny, lepszy sposób. Chorobliwie nie ufała ludziom. Bała
się, że ci coś spartolą lub ją zdradzą.
Brunet
westchnął i przeniósł spojrzenie na kruka, który siedział na żerdzi nieopodal. Ptak
o czerwonych ślepiach przekrzywił główkę i popatrzył na niego ciekawsko. Po
chwili zakrakał głośno i okrążył swoje siedzisko w ciasnym kole.
-
Wszyscy na stanowiskach – poinformował jeden z ninja sensorycznych. – Główna
brama zablokowana.
Chłopak
skinął mu głową. Czas zacząć główną część przedstawienia.
***
Shisui
wykonał sekwencję pieczęci w określonej kolejności. Zaraz po tym ziemia tuż
przy murze rezydencji Ochida zapadła się tworząc wąski lej krasowy. Tunel pod
ścianą zachodnią został odsłonięty. Teleporter skinął na drużynę, której
przewodził. Ruszył przodem, przeciskając
się w wąskim tunelu, w którym mógłby utknąć nawet bardziej rosły siedmiolatek.
Całe szczęście shinobi był zwinny i udało mu się przeczołgać na drugą stronę,
nawet jeśli nie przyszło mu to tak łatwo, jakby mógł sobie tego życzyć. Z
obrzydzeniem ściągnął z siebie zakurzone antyki pajęczyn i ich mieszkańców. W
tym momencie cieszył się, że miał na sobie stój skrytobójcy, który osłaniał
także jego twarz i włosy, gdyż w innym wypadku musiałby wyczesywać i wyciągać z
oczu oraz nosa pajęcze firanki. Tym razem jednak szczęśliwie udało mu się tego
uniknąć.
Drużyna
piąta stanęła w ciemnym, przywodzącym na myśl piwnicę lub nieco unowocześnione
katakumby korytarzu głównego budynku rezydencji – w miejscu, gdzie odbywały się
zebrania klanowe oraz gdzie mieszkali członkowie rodziny wchodzący w jej trzon.
Brunet rozejrzał się uważnie lśniącymi krwistą czerwienią oczami, jednak
wyglądało na to, że było tu pusto. Ostrożnie ruszył na przód, dbając o to, aby
nie zdradzić się nawet pojedynczym odgłosem. Skinął na swoją grupę, która
posłusznie ruszyła za nim.
Tunel
był nieskończenie długi i cichy. W dodatku nic w jego wyglądzie się nie
zmieniało, nie pojawiał się żaden punkt odniesienia jak chociażby waza czy
obraz, który mógłby utwierdzić nieszczęśnika zagubionego w głównej siedzibie,
że ten nie krąży bezsensownie w kółko i dać mu chociażby złudną nadzieję, że
ten podążał we właściwym kierunku. Chłopak słyszał jedynie swój ogłuszający
łomot serca w klatce piersiowej. Stresował się. Przez chwilę przeszło mu przez
myśl, że wpadli w genjutsu, gdyż korytarz ten naprawdę zdawał się nie mieć
końca, jednak wtem natknęli się na rozsuwane drzwi. Teleporter odetchnął w
duchu z ulgą – na razie jedynie w duchu, gdyż póki co nie mógł jeszcze pozwolić
sobie na głośne westchnięcie.
Powoli
sięgnął do jednego ze skrzydeł drzwi. Uchylił je minimalnie i rzucił okiem do
wnętrza pomieszczenia. W środku starszy mężczyzna klęczał przy stole do
kaligrafii i widocznie pracował nad jakimś zwojem. Siedział niemal w absolutnej
ciemności w towarzystwie pojedynczej świecy. Kiwał się sienne nad papierem, a
czarny atrament skapywał mu z pędzla przyozdabiając pismo fantazyjnymi
kleksami.
Shisui
złapał mocniej krawędź drzwi i rozsunął je energicznie. Wpadł niczym burza i z
miejsca obnażył broń. Chciał doskoczyć do starca i pozbyć się go jak
najszybciej, jednak ten z niespotykaną szybkością w swoim wieku również dobył
broni spod pół ubrania i wyprowadził kontratak. Stal szczęknęła w ogłuszającej
ciszy. Najwyraźniej mężczyzna jedynie udawał sennego, a w prawdzie nasłuchiwał,
zorientowawszy się, że coś było nie tak. Nie zamierzał tanio sprzedać własnej
skóry. W rozmytych oczach, które kiedyś z pewnością lśniły intensywną zielenią,
młody ninja dostrzegł upór i zaciekłość. Już otwierał usta, żeby krzyknąć,
podnieść alarm i poinformować innych o niebezpieczeństwie, jednak w tym samym
momencie kolejny shinobi z drużyny wyprowadził kopnięcie wprost w bok członka
starszyzny Ochida. Zgrzybiały starzec zgiął się w pół i sapnął ciężko. Następny
napastnik wyłaniający się z cienia chciał dokończyć dzieła wbijając dziadkowi
nóż w plecy, jednak ten zdążył uskoczyć i sprzedać porządny cios w szczękę
atakującemu. Podstarzały wojownik nie mógł jednak równać się z Uchihą, który w
mgnieniu oka ponownie do niego doskoczył i ciął go przez gardło. Starszy
mężczyzna nie zdążył wydać z siebie nawet jęknięcia, kiedy zalał się obficie własną
krwią. Podniósł jeszcze kościste dłonie naznaczone plamami wątrobowymi do
rozpłatanej szyi, jakby rozpaczliwie chciał zatamować krwawienie, jednak było
już za późno. W następnej chwili padł już ciężko na maty tatami, brudząc
wszystko dookoła siebie szkarłatem.
„Jeden
z głowy.” – pomyślał dowódca, ruszając naprzód kolejnym niekończącym się
korytarzem.
***
Drużyna
trzecia i siódma skończyła barykadę bramy głównej. Póki co wciąż jednak było
cicho i spokojnie. Shinobi zdawali sobie jednak sprawę, iż była to jedynie
cisza przed burzą. W napięciu nasłuchiwali, czekając na preludium walki, które
miało już wkrótce brutalnie rozedrzeć martwą ciszę, która zawisła w powietrzu
niczym materialna rzecz. Obie drużyny czekały na stanowiskach, każdy gotowy do
niezwłocznej akcji mającej na celu wzmocnienie barykady. Nikt wszak nie mógł
wydostać się poza obręb rezydencji Ochida. Wszystko miało zostać załatwione po
cichu i w ukryciu. To właśnie na nich spoczywała największa odpowiedzialność za
przeprowadzenie akcji w pełnej tajemnicy. Ninja czuli presję przytaczającego
ich zadania i czasu, który ciągnął się niczym melasa. Jednak prawdą było, że
jednym z najokrutniejszych morderców było oczekiwanie. Czekanie w napięciu na
nieuniknione doprowadzało do szaleństwa. Oni jednak byli tu tymi, którzy
musieli pozostać przy rozumie i pełnych zmysłach. Kiedy wybije odpowiednia
godzina, ludzie zaczną walić tłumnie w stronę wyjścia, ogarnięci strachem i
paniką, próbując ratować się z piekła, które będzie miało dzisiaj tu miejsce.
Oni mieli ograniczyć to piekło do tego jednego, konkretnego kotła i nie
pozwolić mu się dalej rozlać. Cóż za okropne zadanie…
***
Cicho.
Dyskretnie. Cicho. Dyskretnie. Cicho. Dyskretnie.
Cicho.
Dyskretnie.
Uspokój
oddech.
Wdech.
Wydech.
Nic nie
może cię zdradzić.
Och, na
litość dobrej Kannon, serce, zamknij się! Czy naprawdę musisz tak ogłuszająco
walić w klatce piersiowej? Akurat w takim momencie?
Shisui
miał wrażenie, że wszyscy dookoła mogą usłyszeć bęben jego tętna bijący mu w
skroniach, serce telepiące się niespokojnie w obręczy żeber i przyspieszony
oddech, który starał się wyrównać. Wszystkie te odgłosy wydawały mu się być
nienaturalnie głośne, właściwie jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. A przecież
już nie raz wykonywał zadania skrytobójcy. Zdarzało mu się też przyjąć robotę
onina. Czym ta konkretna misja różniła się od setek podobnych, które już miał
za sobą? Powinien przywyknąć już do zabijania… powinien, prawda?
Mimo
wieloletniego stażu jako ninja, krew wciąż w nim buzowała w podobnych chwilach,
mięśnie napinały się za sprawą towarzyszącego stresu. Może to był dowód na to,
że Teleporter nie był jednak znowu aż takim wspaniałym shinobi? Nie był
wystarczająco przećwiczony? A może zwyczajnie nie zatracił jeszcze zupełnie
swojego człowieczeństwa i był czymś więcej niż tylko maszyną do zabijania?
Może…
Brunet
był szczerze zdziwiony, że nikt nie odkrył jeszcze ich wtargnięcia do głównej
siedziby rodziny Ochida. Przecież jego serce biło tak głośno! Obudziłoby
umarłego! A tu zupełnie jakby wszyscy specjalnie to ignorowali, jakby
oczekiwali jego przyjścia i wytrenowanego ciosu kataną… Zupełnie jakby nie
mieli nic przeciwko. Uchiha miał wrażenie, że minęły już lata, odkąd wślizgnęli
się do posiadłości. A ciemne, przydymione i coraz bardziej duszne korytarze ciągnęły
się przed nim bez końca. Zupełnie jakby trafił do jakiegoś przeklętego
labiryntu.
Kolejne
głuche uderzenie ciała o drewnianą podłogę sprawiło, że kolejne uderzenie bębna
tętna w jego głowie zatrzęsło jego gruntem niczym naciągniętą membraną instrumentu.
Świat zachwiał mu się pod nogami, ciało zadygotało i spięło się, jednak
ostatecznie udało mu się zachować pion. Przełknął z trudem i przytknął dłoń do
skroni, w której wielki, świąteczny bęben zamienił się w szybki werbel.
Zakręciło mu się w głowie. Stanął z minimalnie szerszym rozkroku, żeby nie
upaść i zacisnął mocno powieki. Wziął głęboki, uspokajający oddech. Coś tu było
nie tak.
Mocno
nie tak.
Jego
krwistoczerwone oczy zmieniły się, trzy pojedyncze łezki sharingana utworzyły
jedną całość, ukazując jego unikalny kształt mangenkyou sharingana. Kuzyn
Itachiego rozejrzał się dookoła, jednak nie udało mu się zaobserwować nic
podejrzanego, nic co mogłoby wskazywać na to, że dał się złapać w iluzję. Nie
mógł dopatrzeć się żadnych nieprawidłowości. Wyglądało więc na to, że dom
Daichi po prostu miał taki naturalny „urok”, od którego robiło mu się słabo.
Serio, jakim cudem ta dziewczyna mogła tutaj dorastać? Nie no, jasne, miała
trudny charakter, który mógł pozostawiać wiele do życzenia, ale biorąc poprawkę
na to, gdzie przyszło jej spędzać jej najwcześniejsze lata i jakie miejsce
nazywała „domem”, to wszystko nagle wydało mu się niczym.
„Mnie
po tygodniu w takim miejscu zapewne zamknęliby w pokoju bez klamek…” – przeszło
mu przez myśl. Skrzywił się sam do siebie. Zaraz jednak odpowiedź na jego
poprzednie pytanie nasunęła mu się sama. W końcu nie wiesz, że jesteś w piekle,
tak długo, póki nie wystawisz spoza niego nosa. Kiedy zorientujesz się, że na
świecie są inne możliwości, lepsze miejsca i ludzie, to dopiero wtedy twoje
prywatne piekło przyjmuje swoją ostateczną formę i rozpoczynają się twoje
tortury – bo dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo chcesz
stamtąd uciec i prawdopodobnie już nigdy nie wrócić.
Shisui
wciąż jednak nie mógł pozbyć się niewygodnego przeświadczenia, że wszystko to
idzie zbyt gładko. W końcu dotarli już na parter, a póki co starszyzna klanu
Ochida nie stwarzała zbyt wielkich problemów – w pojedynkę zgrzybiali starcy,
który już dawno temu złożyli broń nie mieli szans z oddziałem jednych z
najlepiej wyszkolonych Uchihów w czynnej służbie. Ponad to wszyscy oni spędzali
czas samotnie. Nie było nikogo, kto by ich ubezpieczał, a nawet bez drugiego
członka rodziny, z którym można byłoby porozmawiać. Czy można było więc zatem
założyć, że wszyscy w tym rodzie byli samotnikami jak jeden mąż? A może to była
jakaś zasada tego miejsca, że ciszę wieczorną i nocną należy spędzać w
samotności?
Brunet
wyszedł z powrotem na korytarz. Obrócił ostrze w dłoni, strząsając z niego
krople krwi. Wtem coś błysnęło w ciemności. Shinobi z miejsca przyjął pozycję
obronną, ponownie wznosząc miecz. Atak jednak nie nadchodził.
-
…dziadku? – jego uszu doszedł cieniutki, płaczliwy głos dziecka.
Z
ciemności wychyliła się dziewczynka ściskająca w ręku pluszowego zająca. Mała
miała długie, jasne, niemalże białe włosy i intensywnie zielone oczy. Wyglądała
niemalże jak Daichi w dawnych czasach. Uchiha zamarł. Powodem jego zatrzymania
się nie było jednak uderzające podobieństwo dziewczynki do jego dawnej koleżanki
z drużyny. Przed nim stało dziecko. W planach nie było mowy o dzieciach. Na
litość wszystkich bożków shinto, w głównej kwaterze nie miało być dzieci! Ponoć
ich wstęp był tutaj zakazany! Dlaczego więc ta mała tutaj się przybłąkała?
Dlaczego musiała mieć tak feralne wyczucie czasu?
No i
najważniejsze pytanie brzmiało, co teraz? Czy miał podnieść rękę na bezbronne
dziecko? A co jeśli ona też była „bronią”? W końcu mieli chronić „bornie” i
oszczędzać je w walce tak bardzo, jak to tylko było możliwe, żeby zwiększyć
szanse na połączenie obu kekkei-genkai. Nawet jeśli była użytkowniczką
specjalnych technik Ochida, to wciąż pozostawała bardzo młoda, jednak nie
zmieniało to faktu, że w przyszłości mogła odegrać kluczową rolę w sojuszu
między ich dwoma rodami. W końcu nigdy niczego nie wiadomo i niczego nigdy nie
można być pewnym. Przyszłość zawsze pozostawała owiana swoistą tajemnicą i mgłą
niewiedzy.
A jak
powszechnie było już wiadomo, niewiedza potrafiła zabijać.
Oczekiwanie
również.
Zatem
wychodziło na to, że trafiliśmy na prawdziwy zlot seryjnych morderców, którzy
mieli w zwyczaju brutalnie pastwić się i dręczyć swoje ofiary przed śmiercią.
Przez
głowę Teleportera przewinęła się masa możliwych scenariuszy, z czego większość
z nich, o dziwo, malowała się w czerni i szarości. Zawahał się na krótki
moment, który, jak się wkrótce okazało, kosztował go bardzo wiele. Bowiem broda
dziecka zadrżała właśnie w tej krótkiej chwili wahania, na którą nierozważnie
sobie pozwolił. Oczy zaszkliły się, żeby po chwili pierwsze łzy potoczyły się
po bladych policzkach. Śmiertelną ciszę wypełnioną ogłuszającym, jednak
słyszalnym tylko dla bruneta kołataniem się serca rozdarł żałosny płacz.
No i
masz… Teraz to dopiero wylądowaliśmy w prawdziwym piekle…
***
Daichi
w napięciu przyglądała się wybuchom płomieni, które przypominały „wykwity”
energii na powierzchni Słońca, wędrujące po całej kuli ognia unoszącej się nad
starannie utrzymywanymi w porządku grządkami w ogródku matki Itachiego. Nie
była ninja sensorycznym, ba!, nawet element ognia nie był jej najmocniejszą
stroną, nie wiedziała, jak dokładnie posługiwać się tą techniką i z pewnością
nie potrafiła precyzyjnie odczytać z tej dziwnej mapy, co też działo się w
chwili obecnej na polu walki, ale jednego mogła się domyślić z całą pewnością –
zawrzało. Ktoś w końcu zorientował się, że coś jest nie tak. Przyszła czas na
defensywę, a więc także na bardziej bezpośrednie starcie. Pięknie. Emocje
wzrastają. Jak na dobrym dreszczowcu. Nic tylko chwycić kubełek z popcornem i
dużą colę. Szkoda jednak, że jej akurat od nadmiaru tych emocji zaczynało robić
się już słabo.
- Grupa
piąta zepchnięta do ofensywy – poinformował jeden z shinobi siedzący dokładnie
na wprost kuli, od której bił nieznośny żar. – Ochida ruszyli szturmem na bramę
główną – dodał po chwili.
Dziewczyna
wzięła głębszy oddech i przymknęła na moment powieki, zaciskając dłonie w
pięści. Zacisnęła szczęki, wbijając jednocześnie paznokcie w zgrubiałą skórę na
dłoniach będącą efektem wieloletnich treningów z kataną. Otrząśnij się! Decyzje
zostały już podjęte. Teraz tylko trzeba było jakoś przeczekać i przetrwać ich
skutki. Przeżyć. Trzeba było to jakoś przeżyć.
Tylko.
To
takie zabawne, prawda? Niemalże jak gra słów. Bo od kiedy to niby sztuka
przetrwania jest łatwa, prosta i przyjemna? I od kiedy polega ona na bezczynnym
siedzeniu na tyłku, który potrafił doprowadzić człowieka do szaleństwa?
Nawet
więcej – potrafiło ono doprowadzić do szaleństwa nawet demona. A to już niemały
wyczyn, trzeba było przyznać.
-
Drużyna siódma napotkała grupę przeciwników – dobiegły ją nowe wieści.
Robiło
się coraz goręcej. Coraz bardziej interesująco. Zabójczo interesująco.
Dosłownie.
Zacisnęła
szczęki aż do bólu, nagle czując potężne ukłucie winy i żalu do samej siebie
prosto w klatce piersiowej. Miała na rękach krew własnego klanu. Niemal w
fizyczny sposób czuła, jak ta spływa jej między palcami. Takiej zbrodni nie
dało się odpokutować. Porywając się na coś podobnego bezpowrotnie wydała na
siebie wyrok. Będzie smażyć się za to w piekle.
Chociaż
czy z drugiej strony była dla niej jakaś inna alternatywa? W końcu w jakimś
sensie była nieludzką istotą, która nie przynależała do tego świata – a
przynajmniej nie w pełni. Możliwe zatem, że podejmując takie a nie inne decyzje
po prostu podwójnie zapewniła wszystkich tych, którzy ośmielali się zasiadać na
wysokich tronach pośród chmur i nazywać się istotami transcendencyjnymi, że nie
zasłużyła sobie na nic innego jak na potępienie.
Uchiha
w tym czasie siedział nieruchomo w pewnej odległości i wpatrywał się niczym
zahipnotyzowany w płomienną kulę. Zdawało się, że ten potrafił coś z niej
wyczytać. No tak. W końcu to geniusz. W dodatku mistrz władania technikami
ogniowymi. Czego innego można było spodziewać się po kimś takim jak on? Przecież
nie takiego gorzkiego rozczarowania, jakim stał się obecny lider rodu Ochida.
Klan spod znaku wachlarza wzniecającego płomień był bardzo szczęśliwy mając w
swoich szeregach kogoś pokroju bruneta.
Długowłosy
siedział napięty niczym struna. Uważnie kalkulował każdą zmianę na niespokojnej
powierzchni płomienia. Napotkali opór. Znaczący opór. Niedobrze. To nie tak, że
spodziewał się, że ktoś pokroju Ochida mógłby poddać się bez walki. Ale ci
walczyli zbyt zaciekle. Kolejne mini-wybuchy były bardzo gwałtowne i obejmowały
coraz większą powierzchnię unoszącej się w powietrzu sfery. A to oznaczało
jedno – ród jasnowłosej walczył na poważnie. „Lepiej zginąć wolnym niż prowadzić
całe życie w niewoli.” – to jeden z cytatów, który chłopak zasłyszał kiedyś od
samego ojca zielonookiej podczas jednego z ich nielicznych spotkań. Te słowa
wyjątkowo zapadły mu w pamięci. Pokazywały zamiłowanie Ochida do swobody
działania, autopsji, niezależności i wartość, jaką ci przykładali do tego, aby
zachować te wszystkie wygody. Nie zamierzali się nikomu podporządkowywać. Z ich
punktu widzenia Uchiha byli zwykłymi najeźdźcami, wrogami. Nawet jeśli
opowiedziała się za nimi ich głowa klanu. Daichi w obecnej chwili była zdrajcą
i nikim innym. Mógł się założyć, że pozostała część rodziny tak właśnie teraz
myślała.
A ten
tok myślenia był Itachiemu wyjątkowo nie w smak, gdyż zacięte walki prowadziły
zawsze do licznych ofiar – po obu stronach barykady. Chciał oczywiście w miarę
możliwości zredukować koszty starcia. Obawiał się nie tylko o własnych
pobratymców, ale w gruncie rzeczy także o rodzinę jego dawnej koleżanki z
drużyny. Miał na uwadze jej dobro i zdawał sobie sprawę, że wybicie rodu byłoby
dla niej swoistą traumą, przez którą z pewnością ciężko by przeszła, ale w
gruncie rzeczy martwił się także o ilość „broni”, które mogły się ostać. W
końcu interesy też musiały posuwać się naprzód. A w jego interesie było
zdobycie kekkei-genkai Ochida, a w rezultacie możliwe że nawet pozyskanie potomka,
który byłby zdolny do posługiwania się obiema unikalnymi zdolnościami dwóch
największych i najbardziej wpływowych rodów w Konoha.
-
Drużyna pierwsza… rozbita – zakomunikował ninja sensoryczny.
Nieprzyjemne
dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa bruneta. Niedobrze. Robiło się stanowczo
za gorąco. Ochida nie wykazywali najmniejszej chęci do współpracy czy chociażby
poddania się. Byli na to zbyt dumni, zbyt pyszni i wyniośli. Woleli zginąć z
podniesionymi głowami niżby zgiąć hardy kark. Ale co się dziwić. Spostrzeżenie
to nie było dla niego żadną nowością. W końcu znał się z zielonooką od lat i
miał okazję przekonać się na własne oczy, jak głęboko zakorzeniona była duma
granicząca niemal z głupotą wśród potomków ludzi, którzy u zarania dziejów
ponoć sprzymierzyli się z samym shinigami, żeby zyskać potęgę…
Co
jednak śmieszne, obecna głowa tegoż klanu sama wystąpiła przeciw temu samemu
bożkowi śmierci, żeby go ratować. Czy porwanie się na podobny krok nie było
zatem czymś w rodzaju zerwania umowy? Pomimo wszystkich tych wartości, na jakie
kładziony był nacisk w domu Daichi, ta zdecydowała się przeciwstawić bytowi, od
którego przynajmniej teoretycznie pochodziła główna siła i potęga jej rodu. To
przeczyło typowej postawie prezentowanej przez Ochida, dla których dobro klanu
było najważniejsze. Kunoichi była inna niż reszta jej rodziny. Itachi jednak
zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że dziewczyna ta była nieprzewidywalna, a
przede wszystkim była wielką niewiadomą, której działań nie dało się
przewidzieć z całą pewnością i której samej w sobie nie dało się zinterpretować
w jasny i klarowny sposób.
Zaskakiwała.
Była
inna.
I to
właśnie prawdopodobnie dlatego brunet pałał do niej taką sympatią nawet pomimo
jej dość wymagającego i specyficznego charakteru i usposobienia. Była
nierozwiązaną zagadką. A on lubił takie łamigłówki. Szczególnie takie, nad
którymi inni rozkładali ręce i bezpardonowo poddawali się. W jego naturze
również nie leżało zamiłowanie do godzenia się z porażkami. Nie pozwalała mu na
to ambicja.
- Grupa
trzecia… rozbita – odezwał się ponownie ten sam shinobi. – Brama główna ledwo
wytrzymuje napór ze środka… - dodał zdławionym głosem i spojrzał poważnie
zlękniony na obie głowy rodziny, przebiegając spanikowanym spojrzeniem od
jednego do drugiego.
Cóż…
wyglądało jednak na to, że może przyjdzie im nie tylko siedzieć bezczynnie na
tyłkach. Może i oni w końcu ruszą się ze swoich wygrzanych siedzisk.
Dziewczyna
podniosła się niczym na komendę na sztywne nogi. Zgarnęła miecz, który
spoczywał u jej boku – jak zwykle przecząc wszelkim zasadom dobrego wychowania,
po jej prawej stronie. Zatknęła pochwę miecza za pas i rzuciła jednoznaczne
spojrzenie długowłosemu, który również zdążył już wywindować się do pozycji
stojącej. Owe jedno spojrzenie wystarczyło, żeby wymazać wszelkie niepewności i
potwierdzić wszelkie spekulacje. Chłopak skinął krótko głową.
W tym
samym momencie na ciemnym już firmamencie nieba rozbłysła zielona raca.
Rozbłysk dochodził z wiadomego kierunku.
-
Shisui… - mruknął brunet.
-
Kłopoty – wydusiła z siebie niskim głosem kobieta, po czym momentalnie
odwróciła się na pięcie, kierując się do wyjścia ze spokojnej, niemal
sielankowej dzielnicy pogrążonej we śnie.
***
Biegli
wśród wysokich traw pustych, niezagospodarowanych przestrzeni, które ród Ochida
od dawien dawna wykorzystywał jako prywatne pola treningowe. Z oddali dało już
słyszeć się krzyki i nawoływania, szczęk metalu. Odgłosy walki. Na ciemnym
horyzoncie płonęła pomarańczowo-złota łuna dochodząca z wiadomego miejsca
świadcząca o trawiących je płomieniach.
Pomarańczowo-złota
łuna dochodząca wprost z samego piekła.
Serce w
piersi dziewczyny biło tak mocno i boleśnie jak chyba jeszcze nigdy wcześniej.
Tłukło się z trudem, jakby niechętnie, jakby w wielkim zmęczeniu – zupełnie
jakby miało o wiele większą ochotę po prostu zatrzymać się i dać sobie chwilę
wytchnienia niżby cały czas gnać w dzikim wyścigu. Bo w końcu każdy kiedyś może
się zmęczyć, każdy przecież może mieć czasem czegoś dość, prawda? Poza tym, po
co w ogóle tak się spieszyć? Po co ten cały pośpiech? Żeby ponownie stanąć
twarzą w twarz z shinigami?
Pomimo
opornie pracującego kamienia, który nosiła w klatce piersiowej, wciąż nie zwalniała.
Brnęła przed siebie niczym goniona przez dziki gon, parła przed siebie z taką
prędkością, że w pewnym momencie nawet długowłosy miał problem, żeby dotrzymać
jej kroku. Nie poddawał się jednak. Dzika desperacja błyszcząca w zielonych
oczach jego koalicjantki, żeby doprowadzić tę sprawę do końca, napełniała go
poczuciem obowiązku stania u jej boku, kiedy wszystko przybierze w końcu swoją
ostateczną formę.
Dotarli
pod bramę główną dokładnie w momencie, kiedy jej odrzwia podskoczyły
niezgrabnie niczym baletnica z nadwagą, a następnie z ciężkim gruchotem zwaliły
się na ziemię. Jedne z nich wypadły z zawiasów, drugie trzymały się koślawo.
Brama została wysadzona. Oboje ninja rychło w czas wyskoczyli w powietrze,
unikając gorącego podmuchu żaru, popiołu, spalenizny i drobnych metalowych
odłamków, które zostały ciśnięte w stronę drużyny barykadującej przejście
niczym miniaturowe pociski z armaty. Daichi wylądowała na zewnętrznej stronie
muru. Uczepiła się krawędzi gładzonego kamienia i podciągnęła się na niej,
ostrożnie stawiając stopy wśród skołtunionego drutu kolczastego, który
zwieńczał ogrodzenie rezydencji. Dopiero stojąc wśród owego drutu zdała sobie
sprawę, jaki to radykalny i zarazem niedorzeczny krok, żeby odgradzać się w
podobny sposób od świata zewnętrznego. Zupełnie jakby wojna nigdy się nie
skończyła…
Itachi
nie tracił czasu. Wykrzykiwał komendy jedna za drugą. Organizował rozbite,
rozproszone grupy, wydzielał zadania, przegrupowywał drużyny. Opanowywał chaos,
który dla niejednego byłby zdecydowanie zbyt wysoką poprzeczką. W tym czasie
jasnowłosa potrafiła jedynie stać i przyglądać się walkom z wysokości muru. To
jednak nie tak, że ten widok ją przerósł. Stała tak i z każdą chwilą czuła
kumulujący się w niej gniew i nienawiść do starszyzny rodu. Nienawidziła tych
zgrzybiałych pryków z całego serca już wcześniej, jednak teraz jej uraza do
nich sięgnęła prawdziwego apogeum, przybierając swoją prawdziwą formę bestii.
Ochida zacisnęła szczęki i chwyciła miecz, obnażając jego ostrze. Ścisnęła
mocno i pewnie rękojeść w dłoni, ściągnęła gniewnie brwi. Sama nawet nie
zauważyła, kiedy jej włosy zaczęły tracić swój i tak płowy kolor, a żyły pod
skórą nabrzmiały, przybierając ciemny, atramentowy kolor. Jej oczy przypominały
teraz dwie złote monety, a włosy zdawały się być srebrzyste w słabym blasku
tańczących to tu, to tam płomieni. Bez wyrysowywania pieczęci i znaków
aktywowała swoją rodzinną technikę. Jej lewa dłoń zsiniała, a zwieńczające
palce paznokcie w jednej chwili zaczęły przypominać sczerniałe szpony. Będąc
jednak zaaferowaną bitwą toczącą się wprost u jej stóp pozostała ślepa na tę
zmianę i nie zwróciła na nią nawet najmniejszej uwagi.
Zeskoczyła
z muru i wbiła się w tłum walczących. Słyszała jeszcze, jak Uchiha nawołuje ją,
próbując przemówić jej do rozsądku, żeby nie mieszała się do bezpośredniej
walki. W końcu była głową rodu. Dowódcą. Królem na szachownicy. Jeżeli król
zostanie stracony, piony nie będą miały za kim podążać. Nie mogła pozwolić
sobie upaść.
I tego
jej plany zdecydowanie nie obejmowały.
Odepchnęła
od siebie ścierające się piony pochodzące z przeciwnych klanów z taką siłą, że
obaj zatrzymali się dopiero na przeciwległych murach, obijając się przy tym o
nie boleśnie. Ktoś posłał w jej stronę kilka ognistych kul. Na nic zdał się
jednak ten atak, gdyż kunoichi złapała dwie przelatujące najbliżej niej i
zamknęła je w dłoniach. Płomienie najzwyczajniej w świecie zniknęły między jej
palcami, jakby nigdy ich tam nie było lub jakby nigdy w ogóle nie istniały. To
nie była tania sztuczka wykorzystująca element wody. Ogień nie został zgaszony
czy nawet zduszony. On po prostu przestał istnieć. Jego materia została
rozproszona i przeistoczona w coś zgoła innego. Zdolność dziewczyny polegająca
na manipulowaniu materią została aktywowana wraz z tym, jak weszła w swoją
demoniczną „skórę”.
Powoli
wyprostowała się. Ninja stojący w pobliżu odsunęli się w przestrachu, widząc,
rozumiejąc, a przede wszystkim czując, że przed nimi stanęło coś, czego jeszcze
nie mieli okazji widzieć w życiu na oczy. A jak powszechnie wiadomo, ludzie
boją się tego, czego jeszcze nie znają.
Czuli,
że pomiędzy nich wtargnęła siła, z którą nie mogli się mierzyć czy porównywać.
O ile jednak zdumienie wyraźnie malowało się na twarzach wojowników ze
sprzymierzonego klanu, o tyle jej własna rodzina pozostała statyczna niczym
marionetki. Na ich pustych twarzach nie malowało się absolutnie nic. Zimne
spojrzenia pozostały bez wyrazu. Zawahali się. Zatrzymali. Coś ich zastopowało,
jednak nie było po nich widać strachu czy chociażby zdziwienia. Coś tu było nie
tak… Jasnowłosa zmarszczyła nos, próbując zrozumieć, dlaczego jej pobratymcy
nie dawali po sobie znać żadnych ludzkich odruchów. Czyżby faktycznie było już
im bliżej do demonów niżby do istot ludzkich? Podczas jej nieobecności
starszyzna wprowadziła kolejny „wspaniały” plan, który pozwalał im kontrolować
umysły pozostałej części rodu? Zdawało jej się, że było jeszcze gorzej niż jak
to zapamiętała, kiedy była tu po raz ostatni… a więc w gruncie rzeczy przecież
nie znowu aż tak bardzo dawno temu.
Teraz
przynajmniej wiedziała już dlaczego opór stawiany przez gospodarzy był taki
zacięty. Oni nie mogli przyjąć propozycji Uchiha, stanąć po jej stronie. Nie
mogli, gdyż nie byli w stanie myśleć. Mieli wyprane mózgi.
Nie
było sensu w prowadzeniu walk z bezmózgimi zombie. To tak, jakby walczyć z
ośmiornicą, której natychmiast odrastały macki. Można było do usranej śmierci
walczyć i odcinać te macki albo zmienić taktykę i uderzyć w mózg. Zabić jednym,
celnym ciosem. Kiedy mózg obumrze, reszta ciała przestanie się poruszać.
Nie
musiała szukać daleko. Demony posiadały unikalną zdolność wyczuwania osobników
tego samego gatunku w pobliżu. Wyraźnie wyczuwała starszyznę. Z zadowoleniem
odnotowała, że kilku ze zgrzybiałych starców musiało już oglądać oczami
wywróconymi starczym bielmem do góry Krainę Uśmiechu po Drugiej Stronie Tęczy.
Mogła założyć się, że to była robota Shisuiego. Dobrze się spisał.
-
Przejść do taktyki defensywnej! – wrzasnęła, przekrzykując harmider
towarzyszący walkom. – Nie zabijać! Do ciężkiej cholery, nie atakować! Tylko
defensywa! – darła się.
- Co ty
gadasz?! – u jej boku w mig pojawił się brunet. – Wycofując się do defensywy
nie wygramy! – zauważył. – Nie daj targać sobą emocjom!...
- Nie
daję – warknęła, dźgając go długim, ostrym szponem w klatkę piersiową. Chłopak
spojrzał zdziwiony na jej odmienioną twarz, a tym bardziej na lewą dłoń. – Nie
jesteś świadom zbyt wielu rzeczy, żeby zrozumieć, co tu tak właściwie się
dzieje – syknęła. – Więc daj mi działać – odezwała się stanowczo. – Wiem, co
robię – zapewniła.
Uchiha
zastygli na moment w bezruchu. Przenosili niepewne spojrzenia między sobą,
będąc zbitym z tropu za sprawą nieporozumienia, jakie wkradło się między ich
głównodowodzących. Długowłosy przełknął ciężko, ale ostatecznie skinął głową.
Tyle wystarczyło, żeby walczący jak na komendę odskoczyli w tył, zbijając się w
ciasną grupę, chroniąc wzajemnie własne plecy. Przeszli do wcześniej ustalonej
i przetrenowanej taktyki defensywnej.
Nie
oznaczało to jednak, że Ochida również zamierzali się wycofać. Gospodarze jak w
amoku brnęli przed siebie, nie zważając na rany, sączącą się krew, ból. Nie
zamierzali puścić płazem ani wtargnięcia na ich teren, ani zdrady, jakiej
dopuściła się ich głowa klanu.
Wrzawa
na polu bitwy nieco przycichła. Ród bliżej zasymilowany z wioską przestał
atakować, a jedynie bronił się przed kolejnymi ciosami, które padały wręcz
machinalnie z niesłabnącą siłą i zacięciem. Momentem przełomowym okazał się być
wybuch, który rozsadził jedną ze ścian głównej siedziby rezydencji. Kawałki
konstrukcji budynku, pył i gruz wyleciały w powietrze, trafiając rykoszetami
obie strony konfliktu. Wraz z pokruszonym kamieniem i łączącą go zaprawą w
powietrze wyleciała również osoba, która została ciśnięta na ścianę z takim
impetem, że aż się przez nią przebiła. Będąc w swojej demonicznej formie Daichi
nie miała problemu z rozpoznaniem nieszczęśnika. Był nim Teleporter. Nie miała
jednak czasu ani litować się, ani pochylać się nad rannym przyjacielem.
Postanowiła powierzyć go opiece jego krewnych, którzy już ruszyli z pomocą w
stronę zewnętrznego muru broniącego rezydencji, na którym ten się zatrzymał.
Dziewczyna w tym czasie skupiła się na drugiej osobie wyłaniającej się z
cementowych pyłów wzbitych w powietrze. Na tle szarej, zawiesistej, pyłowej i
duszącej mgły stanął jeden ze zgrzybiałych starców wchodzących w skład
starszyzny w swojej odmienionej formie. Białe, znacznie dłuższe włosy opadały w
skręconych, tłustych strąkach na szpakowatą, chudą i zapadniętą twarz o
wydłużonych, jakby zwierzęcych rysach. Z kącików jego oczu o sczerniałych
białkach i intensywnie czerwonych źrenicach rozchodziły się
purpurowo-granatowe, nabrzmiałe żyły, które dalej również odznaczały się na
pomarszczonej, pergaminowej, bladej skórze w postaci rozrośniętych pajączków w
przypadkowych miejscach w mniejszych lub większych skupiskach. Pomimo tej
drastycznej zmiany w wyglądzie jasnowłosa wciąż rozpoznała, kto wyszedł jej
naprzeciw.
- Isei…
- mruknęła pod nosem, mierząc spojrzeniem przeciwnika. Krótkie spojrzenie
wystarczyło, żeby upewnić się, że już dawno zagalopował się w zdawaniu się na
pomoc demona, toteż nie zostało mu zbyt wiele czasu. To jednak tylko pogarszało
sytuację, gdyż było to jednoznaczne z faktem, iż starzec nie musiał się już
dłużej ograniczać.
-
Chika… - odezwał się trudnym do rozpoznania, schrypniętym głosem. Uśmiechnął
się przy tym, jak dziadek na widok dawno niewidzianego wnuka, niemal
rozanielony, ukazując przy tym kilka dziur po najwidoczniej niedawno straconych
w walce zębach i zakrwawione dziąsła. – Zawsze wiedziałem, że będziesz silna –
pokiwał głową jakby z uznaniem. – Szkoda jednak, że przez twojego ojca
opowiedziałaś się po złej stronie… - westchnął ciężko, z żalem, a następnie
splunął mieszaniną zbrylonej krwi i wszechobecnego kurzu i pyłu. – Razem
moglibyśmy wiele osiągnąć… Zaprowadzić własny ład i porządek. Ten właściwy –
zaznaczył, a jego oczy zalśniły dziko, obłędnie, jak w wysokiej gorączce.
- Nie
żartuj sobie ze mnie – warknęła kobieta i wzniosła ostrze miecza jakby
prezentując go w formie dzielącej ich kości niezgody. – Nigdy nie zniżyłabym się
do takiego poziomu, żeby z tobą współpracować – fuknęła.
- Ty… -
syknął mężczyzna, jednak urwał, kiedy zauważył nietypową zmianę, którą objęta
była jedna z dłoni kunoichi. Na ten widok zaśmiał się paskudnie, aż zagotowało
mu się w gardle. – Wyklinasz na mnie, a sama jak nisko upadłaś, żeby zdobyć siłę?
– wskazał palcem na zsiniałą dłoń. – Co ty próbowałaś zrobić? – zapytał
ciekawsko. – Nie… Co ty zrobiłaś? – spoważniał. – Jakie szaleństwo cię opętało,
żeby szukać podobnego wsparcia?
-
Jeżeli szaleństwem nazywasz stawanie w obronie bliskich, to faktycznie jestem
szalona – odezwała się z dumnie uniesioną głową. – Moja siła polega chronieniu
bliskich mi osób, a nie wyniszczaniu ich w przeciwieństwie do ciebie –
ściągnęła brwi, po czym postąpiła pierwszy krok, mocno napinając mięśnie,
przygotowując się do skoku. – Ale wystarczy już tej paplaniny… – zarządziła,
ruszając przed siebie ze wzniesionym ostrzem.
Isei
był tym, który w przeszłości jako jedyny nie wyśmiał córki ówczesnej głowy
rodu, kiedy ta mówiła o swoich obawach przed demonami – nie wyśmiał jej, gdyż
wiedział, że to, co ta mówiła, było prawdą. Jako jeden z nielicznych miał tę
świadomość, gdyż jako jeden z nielicznych doprowadził swoją sztukę panowania
nad demonami do tak wysokiego poziomu. Już wtedy zdawał sobie sprawę, że
zielonooka wyrośnie na potężną „broń”. Wielokrotnie próbował przekonać ją do
siebie, jednak wszystkie jego starania były udaremniane przez ojca dziewczyny.
A potem ten posłał ją do akademii. Jeszcze później w ogóle odprawił ją z domu,
kiedy uznał, że sytuacja w rodzinnych murach jest zbyt niebezpieczna. Robił
wszystko, żeby uchronić córkę przed złym wpływem pozostałych członków klanu,
żeby ta zachowała trzeźwy umysł i nie dała się zmanipulować.
Z tej
racji starzec prędzej czy później wyczekiwał starcia z dziewczyną. W pewnym
momencie pojął, że to jest po prostu nieuniknione, gdyż ich dwójka stała po
przeciwnych stronach barykady i dzieliło ich stanowczo zbyt wiele, żeby
kiedykolwiek mogli połączyć siły. Próbował przygotować się do owej walki
najlepiej jak tylko mógł, jednak efekt zaskoczenia zrobił swoje. Nie
przewidział, że jasnowłosa mogła się ugiąć i poprosić kogoś obcego o pomoc. Tym
bardziej Uchihów. Silny klan, którego nie należało lekceważyć. Nie przewidział,
że zabiegi wdrażane przez poprzedniego lidera klanu przyniosą wymierne
rezultaty i że jego latorośl znajdzie prawdziwych przyjaciół w Konoha, że
dziewczyna będzie miała do kogo zwrócić się w potrzebie, że pomimo niebanalnego
ryzyka ktoś zdecyduje się udzielić jej pomocy.
A tym
kimś był właśnie Itachi Uchiha…
Zaraza
na niego i cały ten jego przeklęty ród!… Uchiha od zarania dziejów nic tylko
stwarzali problemy. Aż do tej pory Isei uważał Madarę za najbardziej
uciążliwego Uchihę w historii, jednak w obecnej sytuacji Itachi spokojnie mógł porywalizować
z nim o ten jakże „zaszczytny” tytuł…
Chika
była wystarczającym zagrożeniem samym w sobie. Wielokrotnie próbował zwrócić na
to uwagę pozostałych członków starszyzny, jednak ci stali się zbyt pyszni, żeby
dostrzec i docenić prawdziwy potencjał kunoichi. Zdawało się, że zapomnieli, że
ta nie tylko była „bronią”, ale przede wszystkim „mistrzem” i „jednoosobową
armią” – takowy tytuł nadał jej przecież nie byle kto, ale sam Mikoto. Swego
czasu ten zaproponował jej nawet, żeby wstąpiła do jego prywatnej straży. Przez
lata trenowała z Jinem, Aoishim i Sochiro, którzy traktowali ją jak rodzoną,
młodszą siostrę. A to wszystko o czymś przecież świadczyło. Jej niszczycielska
siła pozwalała jej toczyć walki, które mogły przeciągać się w czasie nawet
latami. A teraz, jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, stał za nią cały
klan Uchiha. I sam shinigami. Albo przynajmniej zapożyczona od niego siła.
Przeciwnicy
nacierali na siebie z ogromną siłą i prędkością. Wyciągnięte, zabójcze ramię
katany chciało sięgnąć swojego celu, jednak ten zniknął tuż przed nim. Isei
pomimo sędziwego wieku poruszał się z niesamowitą zwinnością i szybkością. Był
w znacznie lepszej kondycji niż pozostała część starszyzny, o czym świadczył
chociażby fakt, że ten wciąż znajdował się jeszcze wśród żywych. Kontrolował
swoje demony na zupełnie innym standardzie niż reszta, co pozwalało mu walczyć
na znacznie wyższym poziomie.
Mężczyzna
wyskoczył w powietrze i chciał wyprowadzić kopnięcie, jednak zielonooka
uchyliła się przed nim i odskoczyła. W momencie, kiedy ponownie wylądowała na
ubitej ziemi, ten trzasnął pięścią w podłoże aż to zatrzęsło się i popękało
niczym najdelikatniejsza porcelana. Podłoże pod nogami kunoichi zafalowało się,
sprawiając, że ta nieomal straciła równowagę. Wystarczyło tylko, żeby się
przewróciła, a prawdopodobnie nie udałoby się jej już podnieść ponownie. Byłoby
to równoznaczne z jej przegraną, gdyż starzec nie przepuściłby takiej okazji,
żeby dobić jej w chwili, w której ta odsłoniłaby się. Tej jednak udało się
zachować pion.
Natarli
na siebie raz jeszcze. Tym razem w powietrzu rozniósł się brzdęk stali. Ostrze
miecza ślizgało się na krawędzi kunaia, aż iskrzyło. Metal rozgrzewał się.
Jedno, o czym Isei był przekonany, to, to że musiał stronić od wali w zwarciu,
a przynajmniej od szermierki. Zdawał sobie sprawę, że jego przeciwniczka w tej
dziedzinie akurat nie miała sobie równych, tym bardziej kiedy miecz prowadzony
był niedosłownie przez jej dłoń.
Zsiniała
skóra i czarne, długie, ostre pazury jednoznacznie wskazywały na bożka śmierci.
Były zbyt charakterystyczne, żeby pomylić je z czymś lub kimś innym. Starzec
też miał okazję w swoim długim życiu stanąć twarzą w twarz z upersonifikowaną
śmiercią. I był to widok nie do zapomnienia. Nie było mowy o pomyłce. Jakimś
cudem ta przeklęta dziewucha posiadała rękę shinigami. Na litość wszystkich
bożków Wysokiej Równiny, ona miała część ciała, która należała do bożka
śmierci! Jak to było możliwe?! Czy naprawdę wszystkie siły wyższe
sprzeniewierzyły się przeciwko niemu i pragnęły jego przegranej? Nawet jeśli
tak było, on i tak zamierzał wystąpić im naprzeciw. Zamierzał chociaż
spróbować. W końcu nie wypadało się tak od razu poddawać. To nie leżało w
naturze Ochida.
Jasnowłosa
prowadziła dopiero pierwszą walkę, zdając się przy tym na dłoń shinigami. Sama
nie wiedziała, czego mogła się po niej spodziewać, sama nie oswoiła się z myślą
i nie potrafiła do końca pojąć, jakim cudem ta przylgnęła do niej niczym druga
skóra, jednak póki co nie mogła narzekać. Kiedy wracała myślami do tej bolesnej
walki o życie Itachiego przez zasnute czerwoną mgłą wspomnienia powracała do
niej niewyraźna, rozmyta scena, w której czarne macki czystej nienawiści
odcinały lewą dłoń śmierci jej własnym sztyletem do rozdzielania duszy od
ciała. Plusk odciętej kończyny wpadającej do bulgoczącej, czarnej i gęstej
niczym melasa masy wyrył się w jej pamięci nadzwyczaj wyraźnie. Podejrzewała,
że istota nienawiści tak bardzo pokiereszowała jej ciało, że dla zastosowanego
przez bruneta Izanagi łatwiejszym wariantem było wpasowanie w jej ciało dłoni
bożka śmierci niżby rekonstrukcja jej własnej kończyny. W końcu siła tejże
techniki zależała od siły osoby, która się nią posługiwała, a długowłosy w
tamtej chwili był umierający i jak sam przyznał, jego Izanagi nie było
wystarczająco silne, żeby w stu procentach odwrócić czas w zadawalającym
stopniu do pierwotnego stanu rzeczy sprzed tych przerażających wydarzeń.
Dłoń
shinigami może nie tyle żyła własnym życiem, ale kierowała się jakby własnym
instynktem. Instynktem śmierci. Kierowała się w stronę życia po to, aby je
odebrać.
Kobieta
nieprzerwanie nacierała na swojego przeciwnika, a jej ciosy padały jak
niesłabnące gromy z porażającą siłą. Potęga bijąca od „jednoosobowej armii”
naprawdę zapierała dech w piersiach. Nie tylko z wrażenia, ale także z powodu
wycieńczenia będącego wynikiem zmuszania ciała do prowadzenia morderczej walki
w zawrotnym tempie. I przerażała.
Przede
wszystkim przerażała.
Aura
otaczająca kunoichi przyprawiała o gęsią skórkę. Była tak mroczna i gęsta, że
mięśnie automatycznie reagowały na to niekontrolowanymi skurczami, jakby
przygotowując ciało do natychmiastowej ucieczki. Starzec jednak wychodził
naprzeciw tym odruchowym sygnałom i parł w zupełnie przeciwnym kierunku.
To nie
była już tylko aura osoby panującej nad demonem. To nie była już nawet osoba
współpracująca z demonem. To nawet nie był demon sam w sobie. To był demon
naznaczony znakiem śmierci i najczystszej postaci zła samego w sobie, jego
protoplasty i pierwotnego materiału – nienawiści pochodzącej z czarnych odrzwi.
Dobrzy
bogowie, miejcie w opiece wszystkich, którzy nie spodobają się temu monstrum…
Wzajemnie
próbowali się dosięgnąć –różnego rodzaju ostrzami, pięściami, atakami
specjalnymi – jednak walka przedłużała się, a finalny cios wciąż nie został
zadany. Bo nie ulegało wątpliwości, że wystarczyło jedno trafne uderzenie, żeby
to wszystko zakończyć. Póki co wykańczało ich mordercze tempo, raniły ciosy
oberwane rykoszetami. Bezpośrednie przyjęcie ataku byłoby równoznaczne ze śmiercią
na miejscu.
Isei
wiedział, że już z tego nie wyjdzie. Oddał się w pełne panowanie demonowi,
zwalniając wszelkie hamulce, odcinając wszelkie liny asekuracyjne. Droga bez
powrotu. W jedną stronę. Wiedział, że umrze i był na to gotowy. I tak uważał, że
jak na shinobi przyszło mu żyć bardzo długo. Wiedział jednak, że po jego
śmierci nie nastąpi koniec. A właściwie nie skończy się nic. Bo pozostanie klan
i jego sytuacja. Dlatego tak desperacko starał się zabrać ze sobą Chikę do
Krainy Umarłych. Bez niej wszystko jeszcze może wrócić do starego porządku
rzeczy. Z nią nastąpi kompletna rewolucja.
Wtem do
zwiększenia dystansu zmusiła ich potężna fala ognia nadchodząca z boku. Płomień
był jedynie sztuką rozpraszającą, gdyż zza jego zasłony zaraz posypał się deszcz
shurikenów. Bronie zostały mistrzowsko ukierunkowane w taki sposób, że
wzajemnie uderzały od siebie, korektując swoją trajektorię i nadlatując pod
takimi kątami, które były trudne lub niemal niemożliwe do uniknięcia.
-
Uchiha! Nie wtrącaj się! – ryknęła dziewczyna nieludzkim głosem. Jej złote oczy
zapłonęły dziko. – To moja walka!
- To
nasza walka – oświadczył spokojnie, doskakując do niej. – Nie zapominaj, że
jesteśmy partnerami w walce – przypomniał jej, uśmiechając się przy tym
przebiegle.
Jasnowłosa
drgnęła na te słowa, jednak ostatecznie również się uśmiechnęła. Itachi w
ostatnim czasie zachowywał się dziwnie, może nawet nieco podejrzanie, co ją
poważnie martwiło.
Teraz
poczuła się jednak pewniej.
Miała
wsparcie z jego strony.
Mogła
na niego liczyć.
Tak jak
zawsze.
W tej
kwestii jednak nic nigdy nie ulegało zmianie.
A ona
powinna o tym wiedzieć i nigdy już nie poddawać tego żadnym wątpliwościom.
Poczuła
się pokrzepiona. Nowa siła i nadzieja na wygarną wypełniła jej ciało,
rozlewając się falą ciepła, która zalała ją od stóp do głów. Uda im się.
Wykorzeni całe to zło z własnego domu. Odzyska kontrolę i należne jej miejsce.
Uwolni własną rodzinę z okowów szaleństwa. Musi się udać.
To po
prostu musi się udać.
Raz już
wystąpiła przeciwko wszelkim prawom ludzkim, demonicznym, a nawet kosmicznym,
postawiła się, kiedy wszystko obróciło się przeciwko niej i wygrała. No… może nie
tak znowu do końca wszystko obróciło się przeciwko niej... Bo oczywiście Itachi
pozostał przy jej boku. Tak jak zwykle. Niezmiennie. I to prawdopodobnie był
ten właśnie czynnik, który zadecydował o jej triumfie.
Teraz
nie było inaczej. Miała go przy sobie. A w dodatku niebiosa zdawały jej się tym
razem sprzyjać i opowiadać po jej stronie. Nie było mowy o przegranej.
Zaatakowała
frontalnie, tnąc kataną z góry. Isei wyprowadził jednak w porę kontratak,
trafiając w płask ostrza, tym samym wybijając je z dłoni przeciwniczki. Miecz
wyleciał w powietrze i wykonał kilka efektownych salt, aby następnie wbić się w
ziemię w znacznej odległości od walczących, tym samym pozostając poza ich
zasięgiem.
Długowłosy
w tym samym czasie zaatakował od boku. Rozniósł się trzask łamanych kości.
Żebra starca ustąpiły pod naciskiem miażdżącego ciosu wyprowadzonego z kolana
chłopaka. Złapał go za wyciągniętą rękę, która miała pomóc mu zachować balans i
nie upaść, i chciał go przerzucić przez własne plecy, aby cisnąć nim o ziemię,
jednak starzec okazał się być silniejszy niż Uhicha mógłby początkowo
przypuszczać. Ramię mężczyzny owinęło się wokół szyi bruneta, podduszając go.
Chwilę potem Isei wyprowadził cios łokciem drugiej ręki w kark długowłosego,
tym samym posyłając go na ziemię. Będąc jednak zajętym radzeniem sobie z
użytkownikiem sharingana nie zdążył obronić się przed kolejnym atakiem obecnej głowy
rodu. Kunoichi chwyciła oponenta za gardło zsiniałą dłonią, której każdy jeden
palec zwieńczony był czarnym, długim szponem i zacisnęła ją w morderczym
uścisku. Ze zdziwieniem poczuła dziwne ciepło i mrowienie bijące od energii
życiowej, którą była w stanie wyczuć kończyną niejako ukradzioną bożkowi
śmierci. Zacisnęła mocniej palce, a mrowienie wzmogło się, tym samym
przyspieszając przepływ jej własnej krwi pod skórą. Czuła się ożywiona i
ponownie zmobilizowana do działania. Skupiając się na własnych pozytywnych
doznaniach, przez chwilę nawet nie zauważyła, co w zamian stało się z ciałem
jednego ze zgrzybiałych starców. Kiedy ponownie podniosła na niego wzrok,
zszokowana aż zachłysnęła się powietrzem. Wątłe, przesuszone ciało momentalnie
nabrało popielatego koloru, nabiegło czyrakami i ropą, nabrzmiało. Ściemniałe
żyły stały się jeszcze bardziej widoczne, a wokół nich pojawiły się ropnie
niczym obrzydliwa okrasa. Ciało zwiotczało, skurczyło się w sobie jakby w
jednej chwili zostało zmumifikowane, a z drugiej nabrzmiało, jakby znajdywało
się już w zaawansowanym składnie rozkładu, będąc rozsadzane przez gazy gnilne.
Życie zostało z niego… wyssane.
Przestraszona
kobieta rozluźniła uścisk, a obrzydliwe truchło padło z paskudnym plaskiem na
ziemię, rozchlapując przy tym brunatną krew zmieszaną z ropą i osoczem.
Najwyraźniej napięta, przesuszona skóra nie wytrzymała napięcia i siły
uderzenia o podłoże, przez co została rozerwana, ukazując teraz światu to, co
skrywała do tej pory we wnętrzu martwego już ciała. Brązowe kałuże utworzyły
się pod trupem i spłynęły po nierównym gruncie, żłobiąc cienkie koryta w
popiele, kurzu i pokruszonej zaprawie.
Ochidzie
zebrało się na wymioty. Chwilowe dobre samopoczucie szybko minęło, kiedy zdała
sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiła. I to w dodatku komu. Jakby nie patrzeć i
jaka by ona nie była – to wciąż była jej rodzina.
Przytknęła
prawą, nieprzemienioną dłoń do ust, odwracając spojrzenie od paskudnego widoku.
Itachi podniósł się z ziemi i odsunął ją na kilka kroków i cuchnących zwłok,
zamykając ją w objęciach. Położył sobie jej głowę na ramieniu, tym samym
odcinając ją od obrzydliwej scenerii.
Pomimo
tego, co stało się ze zgrzybiałym starcem, wszyscy jak jeden mąż poczuli nagle
ulgę. Atmosfera stała się lżejsza, łatwiej dało się oddychać. Gospodarze jakby
przebudzili się z letargu, w którym wciąż nacierali na nieproszonych gości
niczym w transie. Zdezorientowani rozejrzeli się dookoła i obrzucili
zdziwionymi spojrzeniami bronie trzymane w dłoniach. Dało słyszeć się jęki i
skargi na przeróżne boleści i rany. Przebudzili się. Chwilę potem bronie
zaczęły padać bezwładnie na ziemię w geście rezygnacji z metalicznym pobrzękiem
pełnym dezaprobaty dla takiego nieczułego obchodzenia się z narzędziami.
***
Daichi
sięgnęła po prawdopodobnie ostatnią już czarną świecę, która ostała się na
jednym z świeczników na ścianie. Zważyła ją w dłoni i przyjrzała jej się,
przeciągając palcami po wyrytych w nań magicznych symbolach. W końcu rzuciła ją
towarzyszowi, który roztopił ją w krótkim wystrzale płomienia z dłoni.
- To
już chyba koniec… - mruknęła, ostrożnie wychodząc na zewnątrz przez dziurę
wybitą w ścianę przez Shisuiego. Całe szczęście starszy z Uchihów nie był w
bardzo złym stanie.
Jak się
wkrótce po zakończeniu walk okazało, Ochida byli pod wpływem techniki o
szerokim polu działania kontrolowanej przez Iseiego, która przypominała swoim
działaniem iluzję. Jako że ci rzadko opuszczali rezydencję lub okalające je
tereny, pozostawali pod jej nieustannym wpływem i byli zatruci. Do utrzymywania
techniki w ciągłym działaniu starzec wykorzystywał czarne świece z rycinami,
kadzidła oraz pentagramy z potężnymi, niemal całkowicie zapominanymi symbolami
rozmieszczonymi w różnych miejscach w samej rezydencji jak i na przynależących
do niej terenach. Technika uległa jednak całkowitemu rozproszeniu, kiedy jej
stwórca pożegnał się z tym światem.
Ochida
zgodnie stwierdzili, że zboczyli na drogę do celu, który nie był ich pierwotnym
przeznaczeniem ani miejscem, do którego chcieli dążyć. Przystali do Chiki i oficjalnie
uznali ją za swojego lidera. Dziewczyna odzyskała swoją utraconą pozycję i
władzę. Co dziwne Ochida dość wylewnie jak na swoje standardy od razu porwali
się nawet na podziękowania dla Uchiha za pomoc, co z kolei wspomniany ród
przyjął za dobry omen. Nawiązująca się współpraca powoli zakwitała lub
przynajmniej podwaliny pod nią zostały już ugruntowane. Taką właśnie nadzieję
miała kobieta.
Oparła
się ręką o chropowatą powierzchnię zniszczonego muru, przyglądając się jak
ogromna kula płomiennego słońca powoli wschodzi na krwistoczerwonym niebie. Nadchodził
świt, a wraz z nim spokój po burzliwej nocy. Niemniej jednak kunoichi miała
nieprzyjemne wrażenie, że kolor nieboskłonu jest dziś wyjątkowo wymowny, jakby
bogowie drwili sobie z niej w ten sposób. W końcu nie dało się ukryć, że nie
wszystkich udało się uratować. Osiągnięty spokój i nadzieja na lepszą
przyszłość okupiona była krwią zarówno jej krewnych, jak i krewnych bruneta
stojącego u jej boku.
Mimo
wszystko odetchnęła z ulgą. Czuła się już spokojniejsza. Od teraz wszystko
miało iść już tylko ku lepszemu. Ciepła dłoń, która wylądowała na jej ramieniu
utwierdzała ją w tym przekonaniu i dodawała otuchy.
Bo
niezależnie od tego, ile jeszcze przyjdzie jej stoczyć walk w imię upragnionego
spokoju i pokoju, teraz przynajmniej wiedziała, że nie będzie sama.
Już
nigdy więcej.
Ponieważ
jej problemy stały się ich problemami, a jej przyszłość stała się ich
przyszłością.
Przyszłością, w którą
kroczyli razem z wysoko uniesionymi głowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz