sobota, 3 listopada 2018

ROZDZIAŁ XXIII


- Jesteś pewna, że to zadziała? - zapytał nieprzekonany Naruto.
- Ani trochę - przyznała rozbrajająco dziewczyna. - Ale nie przyszło mi nic innego do głowy, więc musimy chociaż spróbować - rozłożyła bezradnie ręce. Chłopak posłał jej krzywe spojrzenie. - Nie bój się. Nie będzie bolało... taką mam nadzieję - dodała po chwili namysłu z promiennym uśmiechem zupełnie nieprzejęta.
- Mnie się to też nie podoba - wtrącił się Itachi. - Nie chcę zostawiać cię samej.
- Twoja obecność tylko niepotrzebne irytuje Kuramę - argumentowała. - Sharingan przyprawia go o pianę na pysku. A ciężko współpracuje się z lisem ze wścieklizną, wiesz? - podparła się pod boki, spoglądając nonszalancko na swojego partnera. - Na chwilę obecną lepiej, żebyś trzymał się z daleka - poradziła.
- Co jeśli Kiyuubi wyrwie się spod twojej kontroli? - brunet nie ustępował.
- Nic - wzruszyła ramionami. - Bo wcale nie będę go kontrolować. Zresztą... nieważne - machnęła lekceważąco ręką. - Nie będę wam streszczać wszystkiego z wielkimi szczegółami, bo i nie ma w tym sensu. W innym wypadku stalibyśmy tu do jutra, a może i jeszcze dłużej - przewróciła oczyma. - Po prostu zdajcie się na mnie, dobra? Niczym nie ryzykujemy... chyba - mruknęła już ciszej pod nosem. Nim którykolwiek z jej towarzyszy zdążył wyrazić swoje zaniepokojenie jej ostatnim słowem, ta ponownie podjęła: - Zapraszam w moje skromne progi - ukłoniła się przesadnie nisko w prześmiewczym geście przepuszczając gości w drzwiach prowadzących do własnego domu.
- Ale chwila, moment! - zaoponował blondyn, na którego twarzy skurcz stresu był coraz wyraźniej widoczny. - Czy nie powinniśmy jednak mimo wszystko jakoś lepiej omówić tego planu? Co ja mam tak właściwie robić? - zapytał z lekka spanikowany.
- Iść za mną - zielonooka otworzyła jedne z drzwi mieszczące się w westybule, za którymi rozciągała się nieprzebrana, czarna pustka. Dopiero po chwili chłopcy dopatrzyli się w niej schodów prowadzących w dół. - Acha, dobrze myślicie. Idziemy do piwnicy. Tak się właśnie podejmuje gości w moim domu. Witamy ich w wilgotnej suterenie z grzybem w rogu pokoju zamiast wazonu z kwiatami na stole - parsknęła śmiechem widząc miny shinobi. - No, na co czekacie? Już raz zaprosiłam, mam się powtórzyć? - zachęciła ich gestem dłoni. - Na sam dół - wydała polecenie niebieskookiemu, który minął ją wyraźnie targany niepewnościami.
Zeszli krętymi, kamiennymi schodami dwa piętra w głąb budynku. Zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami, które dla odmiany zostały zagrodzone żelazną kratą. Dziewczyna wydobyła z kieszeni pokaźny pęk kluczy i otworzyła ją. Wyszukała także odpowiedni klucz do zamka drzwi. Wprowadziła ninja do najgłębiej położonego pomieszczenia we własnym domu.
Uzumaki wzdrygnął się. Nie był strachliwy, jednak niepewność i niezrozumienie pomieszane z pozostawiającą wiele do życzenia scenerią zbierały swoje żniwa. Prawdopodobnie miałby mniej obaw, gdyby przyszło mu podążać za babcią Tsunade lub Kakashim-sensei, jednak na całe jego nieszczęście ta dwójka pozostawała tutaj nieobecna. Ich miejsce zajęła ekscentryczna kunoichi, o której krążyło w wiosce i poza nią tyle dziwacznych plotek, że aż ciężko było je wszystkie spamiętać. Jinchuuriki nie znał Daichi zbyt dobrze. Właściwie to nie znał jej wcale i ani trochę. Wiedział, że pochodziła z jakiegoś dziwnego klanu lubującego autonomię i izolację, który jeszcze stosunkowo niedawno jako jedyny od długich lat zamieszkiwał poza murami Liścia. Słyszał, że przyszło jej objąć tytuł głowy rodziny, co było niespotykane, gdyż w końcu była kobietą. Zdawało się też, że była dość blisko z Uchiha, o czym świadczył sposób, w jaki ta odnosiła się do siebie wzajemnie z dziedzicem sharingana oraz fakt, że jej rodzina zamieszkała właściwie zaraz obok odizolowanej dzielnicy potomków Madary. I tyle. Coś słyszał, czegoś się domyślał. Ale czy tyle wystarczyło, żeby mógł jej zaufać? W dodatku w takim stopniu, żeby pozwolić jej robić, na dobrą sprawę, co jej się podoba? Żeby poprzewracała mu w głowie? Żeby namieszała w jego stosunkach z dziweięcioogoniastym? Bo ta nie chciała nic wyjaśnić. Pozostawała tajemnicza i nieprzejednana, co napełniało jego umysł czarnymi myślami.
Zazwyczaj w stereotypowych filmach seryjny morderca zwabia ofiary podstępem do swojego domu, żeby potem zaszlachtować je w piwnicy. O tak, nie ma to jak stara, dobra, wilgotna piwnica, której nawet nie trzeba zbyt dokładnie sprzątać, bo w końcu i tak, i siak jest tam ciemno, więc kto zwróciłby uwagę na parę kałuż zaschniętej krwi tu czy tam? Prezentowana przez gospodynię postawa jakimś dziwnym trafem zrobiła z niej dobry materiał na wspomnianego seryjnego mordercę w mniemaniu nastolatka. Nie było to jednak śmieszne. Wcale i ani trochę. Nie było mu do śmiechu. Zdawało się, że strach narastał w nim z każdym kolejnym, przyspieszonym biciem serca i płytkim, nerwowym oddechem.
Naruto zadrżał mimowolnie, jakby nagle zrobiło mu się niesamowicie zimno, mimo iż w pomieszczeniu było wręcz duszno. Zatęchłe powietrze już dawno nie zostało poruszone przez chłodny, orzeźwiający powiew świeżego powietrza. A szkoda. Przydałoby się.
Piwniczny miazmat nie był tu jednak wcale tym najbardziej doskwierającym czynnikiem. Kiedy Chika włączyła światło, obojgu shinobi włosy zjeżyły się na karku. Blondyn miał nadzieję, że sceny z mordercą podsuwane przez jego wyobraźnie nie mogą się urzeczywistnić, jednak odkryte przez migotliwe światło pojedynczej, chorobliwie żółtej jarzeniówki wnętrze pomieszczenia w jednej chwili zrujnowało jego czcze nadzieje i pogrzebało wszelki optymizm.
Na środku piwnicy stał wysoki fotel ze skórzanym obiciem do złudzenia przypominający swym kształtem fotel dentystyczny - z tą drobną różnicą, że ten posiadał dodatkowe pasy, które najwyraźniej mogły unieruchomić ręce, nogi oraz głowę nieszczęśnika, który mógł zostać do niego przywiązany. Pod ścianami ciągnęło się kilka regałów z opasłymi tomami, z których niektóre wyglądały naprawdę podejrzanie - wyglądały, jakby zostały oprawione w skórę z sierścią, w lśniący metal, w szkło lub coś miękkiego i zielonego, co przywodziło na myśl mech. Jedna z ksiąg leżała otwarta na drewnianym, jednonogim pulpicie. Jej stronice były pożółkłe, szorstkie i zniszczone, wypełnione po brzegi anatomicznymi rysunkami oraz komentarzami spisanymi dziwnym, chaotycznym pismem, którego nie można było rozszyfrować. Jinchuuriki przełknął ślinę z trudem przez zaciskające się gardło.
Na podłodze wokół fotela zostały wymalowane atramentem symbole, które przywodziły na myśl pieczęć. Uzumaki nie rozpoznawał jej jednak. Symbol był bardzo rozbudowany i skomplikowany, a w dodatku wydawało się, że zostały wpisane w niego znaki, którymi została także spisana tajemnicza, otwarta księga. Nieznany alfabet zdawał się zlewać z rysunkami, tak, że ciężko było odróżnić, co w istocie było napisem, a co malunkiem.
- C-co wy tutaj robicie? - wydukał niebieskooki. Starał się brzmieć normalnie, jednak jego głos zadrżał nieznacznie zdradzając jego strach.
- Pijemy popołudniową herbatkę przegryzając lukrowanymi pierniczkami, a co żeś myślał? - zapytała dziewczyna z przesłodzonym uśmiechem na ustach, od którego z miejsca można było dostać próchnicy.
"Seryjni mordercy to psychopaci. A tylko psychopaci tak się szczerzą. Szczególnie w takich warunkach, w takich miejscach." - przeszło przez myśl młodszemu.
- Przestań, straszysz go - zganił ją długowłosy, który jak zwykle zachowywał swoją kamienną maskę. - Co to za miejsce? - zapytał. - Muszę przyznać, że wiele razy miałem okazję być twoim gościem, jednak wcześniej jakoś nie zaproponowałaś mi zwiedzania tego pokoju - założył ręce na piersi taksując swoją towarzyszkę spojrzeniem strofującego rodzica, który nie musi się nawet odzywać, gdyż jego postawa i mina jest wystarczająco wymowna wyrażając pretensjonalne pytanie: "Co masz na swoje usprawiedliwienie, moja panno?".
- Postanowiliśmy zagospodarować piwnice jako pomieszczenia do treningu - wyjaśniła wreszcie gospodyni. - To tutaj kolejni członkowie mojego klanu uczą się, jak posługiwać się swoimi zdolnościami. Obecnie mamy na stanie niewiele wciąż szkolących się "broni", więc nietrudno było mi wcisnąć cię w harmonogram, Naruto - uśmiechnęła się krzywo. - Niemniej, nie podoba mi się, że tutaj jesteś. Nawet nie wszyscy członkowie mojej rodziny mają wstęp do tego pomieszczenia - spoważniała. - Z tej racji chyba nie muszę ci tłumaczyć, że masz nikomu nie rozpowiadać o tym, co tu zobaczyłeś i jeszcze zobaczysz, prawda? - ściągnęła lekko brwi. - Morda w ciup i wszystko będzie dobrze. Inaczej się pokłócimy - przestrzegła.
- Więc zamierzasz poddać Naruto treningowi, jaki przechodzą członkowie twojej rodziny, aby zapanować nad swoimi demonami? - zgadywał Uchiha.
- Nie do końca - wyznała. - Wątpię, żeby podobny trening dał wymierne rezultaty. Został on stworzony z myślą o innych demonach. Jesteśmy inni, więc i zapewne cała procedura musiałaby ulec zmianie. Poza tym, sam trening jest wyczerpujący, żmudy i długi. Trwa latami. Niesie ze sobą niebanalne ryzyko. Bywają przypadki śmiertelne - wyznała. - I nie są one odosobnione - odezwała się niepocieszona, może nawet nieco zawstydzona będąc zmuszoną do ujawnienia bezlitosnych statystyk.
- Więc, co zamierzasz zrobić? - zapytał główny zainteresowany.
- Klapnij sobie - zachęciła go jasnowłosa, wskazując mu miejsce na fotelu. Sama stanęła za oparciem, na którego zagłówku skrzyżowała ręce. - Ach, wracają wspomnienia... - próbowała uśmiechnąć się półgębkiem, jednak zdobyła się jedynie na krzywy grymas. Najwidoczniej ów wspomnienia nie należały do najprzyjemniejszych. - Chodź. Nie bój się - przywołała do siebie nastolatka gestem ręki.
- Ochida, albo zaczniesz w końcu odpowiadać na zadane pytania, albo sam wyciągnę z ciebie wszystkie odpowiedzi - zagroził długowłosy, który zaczął tracić już cierpliwość i również zaczął się niepokoić, co też mogła przygotować jego koalicjantka.
- Powodzenia w takim razie - prychnęła. - Ciekawe, kto wyszedłby na tym gorzej - zaśmiała się pod nosem. - Dobrze, już dobrze - uniosła dłonie w uspakajającym geście, kiedy jej partner zmarszczył głęboko czoło. - Teraz jesteśmy na moim terenie. Tutaj mam przewagę. Zamierzam zbadać teren moimi metodami, żeby przekonać się czy jest jakaś możliwość, żeby zmusić Kuramę do współpracy. W tym miejscu nie będzie on związany pieczęcią nałożoną przez Czwartego, ale nie będzie także wolny. Znów spróbuję się z nim potargować - wyjaśniła.
- A ja? Ja co mam robić? - dopytywał Naruto.
- Nic - kunoichi pogłaskała go po głowie w uspakajającym geście. - Zamierzam cię uśpić - wyznała. - Nie jesteś mi tu do niczego potrzebny, a Kyuubi mógłby znów zacząć zachowywać się w wiadomy sposób, żeby zachować przed tobą twarz. Tak, jak to robi przed Uchihą. Tym razem chcę dotrzeć głębiej, przebić się przez jego nienawiść i zobaczyć czy da się jakoś pracować z tym, co zostanie po jej usunięciu - oświadczyła.
Blondyn nie czuł się komfortowo z myślą, że ktoś obcy ma grzebać mu w głowie, kiedy on sam będzie nieprzytomny, a więc nie będzie w stanie się bronić. To brzmiało co najmniej podejrzanie. Tak, jakby zielonooka coś przed nim ukrywała lub planowała coś niedobrego...
- A co, jeśli coś ci się stanie? - nie ustępował Itachi.
- Nic mi się nie stanie - zapewniła. - To mój teren - powtórzyła. - Nawet ogoniasta bestia nie jest w stanie mnie tu skrzywdzić - brunet widocznie pozostawał nieprzekonany, więc postanowiła pospieszyć mu ze szczątkową ilością wyjaśnień, żeby pozwolił jej w końcu działać. - Spotkam się z Kuramą na pograniczu umysłu mojego i Naruto - zaczęła tłumaczyć. - Nie wejdę z powrotem do głowy Naruto, ale wywabię bestię na neutralny grunt, gdzie na dobrą sprawę obydwoje mamy związane ręce. Zaufaj mi, wiem, co robię. Byłam już w tym miejscu wiele razy i spędziłam tam od groma czasu. Nauczyłam się kreować to miejsce według własnego uznania. Poza tym, jestem całkiem biegła, jeśli chodzi o moje kekkei-genkai, więc jestem bezpieczna - próbowała uspokoić Uchihę.
- Nie rozumiem... Co ma z tym wspólnego?... - zaczął skonfundowany blondyn.
- Nic dziwnego, że nie rozumiesz - przerwała mu dziewczyna. - Na górze - wymownie wskazała wysoki sufit poznaczony zaciekami - mam całą bibliotekę, która tłumaczy, co, jak, gdzie i dlaczego. Dopiero po przerobieniu tego materiału, wśród którego naprawdę ciężko o łatwe pozycje, możesz chociaż zacząć marzyć, żeby w normalnych warunkach znaleźć się w tym pomieszczeniu i zacząć czytać te księgi - wskazała na dziwne tomy stojące na półkach. - Myślisz, że jestem w stanie sensownie streścić ci tę wiedzę w parę minut? Myślisz, że nawet gdyby było to możliwe, to zrobiłabym coś podobnego? - spojrzała na nastolatka z przyganą. - Że obnażyłabym wszystkie sekrety mojej rodziny przed tobą w zasadzie bez powodu? Że podzieliłabym się z tobą wiedzą, którą moi przodkowie kolekcjonowali przez stulecia? - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Możesz nie rozumieć wielu rzeczy, ale postaraj się przynajmniej użyć najzwyklejszej logiki, żeby znaleźć odpowiedzi na pewne pytania, bo ja nie zamierzam ci nic więcej powiedzieć. I tak widziałeś już zdecydowanie zbyt wiele - zakończyła sucho.
Dziedzic sharingana rozumiał stanowisko swojej towarzyszki, jednak wciąż się o nią bał. Kiedy czegoś nie rozumiesz, nic dziwnego, że ów coś budzi twoje podejrzenia i obawy, prawda? Tak właśnie było w przypadku bruneta. Potomek Madary chciał wierzyć, że zielonooka sobie poradzi, że nie zrobi niczego głupiego, że nie będzie narażała się na niepotrzebne niebezpieczeństwo i że przy okazji nie poturbuje Uzumakiego, jednak to były póki co tylko jego pobożne życzenia, które wcale nie musiały się spełnić i mogły okazać się dalekie od rzeczywistości.
Chika widząc wahanie w oczach koalicjanta podeszła do jednego ze stołów stojącego pod przeciwną ścianą do tej, gdzie stały regały z książkami, i sięgnęła po bambusowy pędzel do kaligrafii. Szybkim krokiem skierowała się do chłopaka i namalowała mu na nadgarstku demoniczną runę. 
- Jeśli coś mi się stanie, ten symbol zacznie świecić i będziesz mógł interweniować - poinformowała. - Zadowolony? - uśmiechnęła się krzywo. - Świetnie - obróciła Itachiego w miejscu w kierunku drzwi. - Więc teraz przydaj się na coś z łaski swojej i skocz po jakieś napoje czy coś i daj mi pracować - wypchnęła przyjaciela za drzwi, po czym odetchnęła głęboko. - No, czas się brać do roboty - klasnęła w dłonie i zatarła ręce. Wystraszony jinchuuriki drgnął nerwowo. Kunoichi unieruchomiła go przy pomocy pasów, które obwiązała wokół jego kostek, nadgarstków, szyi i klatki piersiowej. - Nie bój się - powtórzyła. - Tak, jak mówiłam, nie będzie bolało. Nawet nic nie poczujesz - wróciła do stołu, z którego zgarnęła gazę i jakiś odczynnik w butelce z ciemnego szkła. Nasączyła opatrunek płynem, po czym przystawiła ją do nosa i ust ninja. - Głęboki wdech - poleciła.
Chłopak początkowo próbował walczyć i odruchowo wstrzymywał oddech, jednak już po chwili poczuł, jak robi mu się słabo. Świat zaczął blaknąć i tracić kolory, a później zawirował i znikł mu przed oczami w nieprzebranej ciemności - zupełnie tak, jakby ta przeklęta, demoniczna dziewucha otworzyła przed nim kolejne wrota do piekieł i wepchnęła go w nie siłą.

*** 

- Znowu zawracasz mi głowę, bękarcie - usłyszała baryton bestii. - Czego chcesz? - lis prychnął.
- Ostatnim razem mieliśmy ponadprogramową publikę, co, jak sądzę, mogło negatywnie wpłynąć na nasze negocjacje - odezwała się dziewczyna siadając bez skrępowania czy strachu naprzeciw Kyuubiego w wolnej przestrzeni świetlistej pustki, w której się znajdowali.
- Negocjacje... - fuknął. - Masz tupet, żeby nazywać w ten sposób swoje żałosne skomlenie - żachnął, lustrując uważnie nowe otoczenie, w którym przyszło mu się znaleźć.
Nigdy tu nie był - zrozumiała jasnowłosa. Boi się i nie rozumie, co się stało, choć widocznie czuje się dużo swobodniej bez wiążącej go pieczęci, która wizualizuje jego więzienie jako klatkę w jakiejś podmokłej piwnicy.
- Wypraszam sobie - odezwała się spokojnie. - Ja nie skomlę. Nie jestem szczeniakiem - odgarnęła długie włosy do tyłu. 
- Jak mnie tu wyciągnęłaś? - zainteresował się demon.
- Nie wyciągnęłam cię. Fizycznie wciąż jesteś zapieczętowany w Naturo. Wywołałam jedynie twoją świadomość - wyjaśniła. - Jesteśmy w jednym z niższych wymiarów astralnych. Na ziemi niczyjej - dodała, widząc, że Kurama nie może odnaleźć się w nowej sytuacji, jednak jest zbyt butny i pyszny, żeby sam zapytać. - Wielu mędrców oczyszcza tutaj umysł i medytuje. Mamy zatem chwilę spokoju, aby porozmawiać - postawiła sprawę jasno.
- Porozmawiać? Niby o czym? - fuknął lis.
- O czym chcesz - kunoichi wzruszyła ramionami. - Jestem tu, żeby słuchać - zapewniła. - Czy właśnie nie tego chciałeś przez te wszystkie wieki? Czy to nie dlatego twoja nienawiść do rodzaju ludzkiego i wszelkiego żywego stworzenia urosła do tak niewyobrażalnych rozmiarów? Dlatego, że nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby cię wysłuchać, zamiast z miejsca uznawać za pozbawioną rozumu bestię? - zapytała. - Nie wierzę, że jesteś zły. Przynajmniej nie tak do końca - kontynuowała, zanim jej rozmówca zdążył się odezwać. - Nie takim stworzył cię Mędrzec Sześciu Ścieżek.
- A co ty możesz wiedzieć o tym przeklętym staruchu? - zirytował się dziewięcioogoniasty.
- W istocie, wiem o nim niewiele. Zaledwie tyle, ile mówią o nim legendy - przyznała. - Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś okazał się tak łaskaw, aby oświecić mnie w tym temacie - zachowywała wręcz nienaturalny dla siebie spokój, który tak nie pasował do jej usposobienia. Zupełnie jakby na moment zamieniła się charakterami z Itachim.
- Myślisz, że przekabacisz mnie na swoją stronę, grając "dobrą panią"? - demon pozostawał podejrzliwy. - Skoro ty masz uchodzić za tę lepszą, to Uchiha pewnie będzie odgrywał rolę "złego pana", który każe i szczuje, podczas gdy ty tulisz do miłosiernego serca, tak? - ironizował.
- Wyobraź sobie, że jednak nie, pomyliłeś się - zielonooka nie reagowała na zaczepki. - Wbrew pozorom potrafię słuchać. I szczerze wierze, że każdy powinien być wysłuchany. Choć raz. Każdy wszak ma swoją historię do opowiedzenia. Z każdym można się jakoś ułożyć - wyjaśniła swój tok myślenia.
- Skąd nagle w tobie tyle spokoju i pokory? Wyglądałaś mi raczej na taką, co to chętniej wojuje mieczem niż słowem - Kurama zaczął się uspakajać, widząc, że Ochida nie daje wytrącić się z równowagi.
- Jako ninja musisz być sprawny w każdym rodzaju i stylu walki - rozłożyła ręce. - Koniec końców niezależnie od tego, który z nich jest twoim ulubionym, każdy z nich uczy jednego. Cierpliwość i systematyka to klucz do sukcesu - podsumowała.
- Zgadza się... - przytaknął Kyuubi z rezerwą. - Wierzysz zatem, że możesz dogadać się nawet z ogoniastą bestią? - parsknął.
- Nie inaczej - odparła od razu. - Tak, jak powiedziałam: cierpliwość i systematyka zawsze gwarantują sukces - wzruszyła ramionami. - Nauczył mnie tego mój przyjaciel.
- Twój przyjaciel? - zdziwił się demon. - Masz na myśli Uchihę? - dopytywał.
- Bynajmniej.
W tym samym momencie za jej plecami zmaterializowała się szczupła, niewysoka postać ubrana cała na czarno. Jej twarz zakrywała również czarna maska z ptasim dziobem zwieńczona piórami u krawędzi. W miejscu, w którym powinny znajdywać się otwory na oczy, mieścił się wyszyty złotą nicią znak "X". Na szczupłe ramiona opadały kaskady długich, białych jak śnieg włosów.
- Kto to jest? - zaniepokoił się lis i zjeżył sierść na karku w ostrzeżeniu, przyjmując obronną postawę. Aura, jaką roztaczał wokół siebie nieznajomy, była co najmniej alarmująca.
- Mój przyjaciel - postać ubrana w czerń położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Spędziłam tu całkiem sporo czasu próbując dojść z nim do konsensusu. Nie myśl sobie jednak, że nasze dysputy zawsze odbywały się w tak sielankowej scenerii. Bywało, że urządzaliśmy tu sobie niezłe pobojowisko - uśmiechnęła się krzywo, wracając myślami do wspomnień. - Koniec końców udało nam się jednak dojść do porozumienia. Zdaje się, że obydwoje poszliśmy po rozum do głowy, gdyż zdaliśmy sobie sprawę, że naszymi waśniami jedynie wyniszczamy ciało, które wspólnie dzielimy. Trudno pogodzić dwie, tak różne osoby w jednym ciele, ale cóż... sytuacja nie jest aż tak tragiczna, jak wielu mogłoby przypuszczać - uśmiechnęła się półgębkiem. - Brzmi znajomo?
- Więc to są te wasze demony Ochida... - mruknął Kurama. - Interesujące. Prawie ujęłaś mnie swoją opowieścią. Prawie. Problem polega jednak na tym, że nie użeram się z tobą, choć sam już nie wiem, co byłoby już gorsze. Ostatecznie ty jednak potrafiłaś pójść po ten rozum do głowy, a Naruto nie. To idiota - skwitował. - Z nim nie da się dogadać. A ty nie możesz wiecznie robić za jego pośrednika. Poza tym, zdaje się, że mimo iż wiesz, że cierpliwość popłaca, to nie masz wystarczająco czasu, żeby się ze mną układać. Mogłoby ci na tym trochę zejść - zauważył.
- Źle mnie zrozumiałeś. To nie ja chcę się z tobą układać. Nie zamierzam także ułatwiać pracy Naruto i pokazywać mu żadnej drogi na skróty. Ja po prostu chcę wam pokazać, że porozumienie jest możliwe na własnym przykładzie. Chcę wam pomóc wykonać pierwszy krok, którego oboje tak się wystrzegacie. Chcę cię wysłuchać i przekazać mu twoje słowa, aby ten mógł zacząć nad sobą pracować w taki sposób, żebyś był w stanie uznać go za osobę wartą użyczenia twojej siły - wyjaśniła.
- Zabawa w "głuchy telefon" zazwyczaj nie popłaca... - zauważył mało entuzjastycznie.
- Racja, jednak w tym wypadku może okazać się ona pomocna, a nawet wskazana. Ostatecznie niczym przy tym nie ryzykujesz - zapewniła.
- Dlaczego w ogóle miałbym się z tobą układać? Już ci mówiłem, że wystarczy, że jeszcze trochę poczekam i sam pozbędę się tego dzieciaka - fuknął.
- Wiesz, że Naturo jest uparty i nie da się tak łatwo. Nie wiesz, ile przyjdzie ci czekać. Może rok, może kolejne szesnaście lat. Ja ci proponuje rozwiązanie, które działa tu i teraz. Poza tym, ja mam czas - poprawiła się w miejscu, wymownie prezentując, że nie zamierza się nigdzie stąd ruszać. - No i układanie się ze mną, a tak właściwie z Naruto, daje ci perspektywy na przyszłość. Nawet gdyby udało ci się uwolnić w najbliższym czasie, historia się zapętli. Uniesiony gniewem zaatakujesz wioskę, ninja wystąpią przeciwko tobie i po krwawych walkach, na których wszyscy ucierpią, zostaniesz zapieczętowany. Nie wiesz, na kogo zostaniesz skazany następnym razem. Naprawdę chcesz to jeszcze raz powtarzać wszystko od nowa? - westchnęła. - Ja w zamian proponuję ci szansę na złamanie tej niekończącej się klątwy. Proszę cię tylko, żebyś dał szansę Naruto. W zamian za to oferuję ci przyjaciela, osobę, z którą zawsze będziesz mógł porozmawiać, która cię wysłucha i wesprze, choć będzie także oczekiwała tego samego. Ponad to, kiedy ludzie dowiedzą się, że zacząłeś współpracować ze swoim jinchuuriki możliwe, że powoli zaczną się do ciebie przekonywać i przestaną panikować na myśl o "wielkiej, głupiej bestii, która potrafi tylko zabijać". Bo taką właśnie opinią cieszysz się na chwilę obecną - założyła ręce na piersi. - Tego ostatniego nie mogę ci obiecać z całą pewnością, ale jestem w stanie zagwarantować ci, że jesteście w stanie dogadać się ze sobą z Naruto. Jesteście w stanie stać się swoimi najlepszymi kompanami tylko potrzebujecie czasu, trochę chęci i praktyki - podsumowała.
Lis westchnął.
Co za demon z tej baby.

*** 

No-gi-z-du-py-po-wy-ry-wam.
No-gi z du-py po-wy-ry-wam.
Itachi siedział pod zamkniętymi drzwiami w piwnicy i wystukiwał pustą butelką po wodzie prostą melodię w rytm słów, które powtarzał w głowie niczym mantrę. Powtarzał je, gdyż musiał się czymś zająć. W innym wypadku znów zacząłby się martwić i wymyślać sto jeden czarnych scenariuszy, wedle których mogło przebiec spotkanie Daichi z Kuramą. A wtedy prawdopodobnie szlag by go trafił.
Kunoichi wyrzuciła go, a następnie zabarykadowała się w pokoju wyglądającym jak żywcem wyciągniętym z jakiegoś horroru z ogoniastą bestią. Zdawało się, że musiała postawić jakąś barierę od środka, gdyż potomek Madary nie był w stanie sforsować drzwi zabezpieczonych kratą. I tak już tam siedziała. Blisko cały dzień.
Prychnął, spoglądając na znak wymalowany na ręce. Pewnie to jakiś przypadkowy gryzmoł, który nakreśliła mu, żeby tylko wyszedł. Nie wierzył, że runa mogła mieć jakieś nadzwyczajne zdolności lub zastosowania. Oszukała go. Z całą pewnością. Bo powiedziała, że znak zacznie lśnić, gdyby coś jej się stało. Wtedy miał się wtrącić. Ale jak niby miał to zrobić, kiedy nie był w stanie sforsować na głucho zamkniętych drzwi? Od początku nie chciała, żeby jej przeszkadzał. Wcisnęła mu jakąś tanią bajkę, a on jak ostatni idiota jej uwierzył. 
Najpierw wyrwać lewą? Czy prawdą? A może obie na raz? Przy wyrywaniu obu kończyn na raz dawka bólu byłaby zdecydowanie wyższa, choć możliwe, że jasnowłosa nie odczułaby jej w pełni ze względu na strach i szok. Więc ta opcja odpadała. Bo ta miała cierpieć. Wyciągnąć z tego jakąś lekcję. Tym razem nie zamierzał puścić jej tego płazem.
Więc postanowione. Będzie rwał jedna noga po drugiej. W kawałkach! Tak! To dopiero była świetna myśl! Zaiste zacna! Dzięki temu męki będą trwały jeszcze dłużej! Tak! Zacznie od łydki! Albo nie! Od stopy! Potem łydka! I dopiero reszta!
Wciąż jednak nie mógł zdecydować się czy powinien zacząć od prawej czy lewej nogi. W chwili, kiedy nad tym dumał, zamek w końcu się odezwał, a chwilę potem jego przyszła ofiara stanęła w progu drzwi. Brunet z miejsca skoczył na równe nogi.
- I co? - zapytał przejęty.
- Wszystko dobrze - zapewniła z uśmiechem. - Pogwarzyliśmy, pokłóciliśmy się trochę, wymieniliśmy się opiniami i doszliśmy do konsensusu - podparła się pod boki zadowolona z siebie.
- Robisz ze mnie idiotę?! - zdenerwował się długowłosy. - Zamknęłaś się tam na cały dzień nie dając znaku życia, kiedy ja zaczynałem odchodzić już od zmysłów i...! - uniósł głos, co nie zdarzało mu się zbyt często.
- Przeciwnie, mój drogi - przerwała mu gospodyni domu. - Ośmielam się jedynie pobieżnie streścić ci przebieg wydarzeń - otworzyła kratę, stając z rozsierdzonym Uchihą twarzą w twarz. - I nie krzycz z łaski swojej. Naruto jeszcze się nie obudził.
W tym właśnie momencie rozpięty już z pasów blondyn przebudził się i zdezorientowany rozejrzał dookoła. Gwałtownie wyprostował się, jednak zaraz potem ciężko opadł na oparcie fotela, gdyż najwyraźniej zakręciło mu się w głowie od tak nagłego ruchu. Zdumiony chłopak otarł wierzchem dłoni strużkę śliny, która spływała mu po brodzie.
- Co jest? - zapytał nieprzytomny. - Już po wszystkim?
- Dokładnie - zielonooka skinęła mu głową z uśmiechem.
- To super! - Uzumaki również się wyszczerzył i przeciągnął się. - Matko, ale jestem głodny! Zupełnie, jakbym cały dzień siedział tu o suchym pysku! - zawołał, po czym stanął na nogi. - Przerwa na ramen? - zaproponował pogodnie.
- Brzmi nieźle. Nie pogardzę takim planem - zaśmiała się kunoichi, spoglądając wymownie na swojego koalicjanta, który tylko westchnął ciężko i również skinął głową.

*** 

- Mogłabyś łaskawie przestać i odpuścić sobie w przyszłości takie akcje? - warknął brunet.
- Ale o czym ty mówisz? - zapytała dziewczyna z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- O tym, że masz wielce irytujący nawyk pchania się w pierwszej linii na spotkanie z niebezpieczeństwem, a później zamykania się z nim sam na sam, zostawiając mnie w napięciu na długie godziny i każąc zadowolić mi się podsłuchiwaniem! - zrugał ja spojrzeniem. - Jeszcze nie nauczyłaś się, że nie dasz rady wszystkiego zrobić sama? - ściągnął brwi.
- Nie rozumiem, o co ci właściwie chodzi. Przecież mój plan w końcu wypalił... lub przynajmniej póki co wygląda na to, jakby miał wypalić - poprawiła się.
- Jasne, teraz się udało i jest świetnie. Pytanie tylko, co by się stało, gdyby jednak nie poszło ci jak po maśle - założył ręce na piersi. - Co się stanie, kiedy któregoś razu zabraknie ci szczęścia i niebezpieczeństwo, które będziesz próbowała przezwyciężyć, zrobi sobie z ciebie przekąskę między posiłkami?
- Powiało optymizmem... - mruknęła, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Optymizm nie uchroni cię przed niebezpieczeństwami w przeciwieństwie do realizmu - skarcił ją. - Nie ufasz mi - odezwał się z wyrzutem. - Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, ty wciąż mi nie ufasz. To dlatego wciąż odsyłasz mnie z kwitkiem.
- Nieprawda...
- Nie próbuj mydlić mi oczu! - warknął. Widać był rozeźlony nie na żarty.
- Itachi, uspokój się. Przecież mówię ci, że nie masz racji. Ufam ci jak nikomu innemu, ale w tym wypadku zwyczajnie nie było zbyt wiele dla ciebie do roboty. Przynajmniej na tym etapie - rozłożyła ręce. - Ufam ci - powtórzyła. 
- Chciałbym ci wierzyć, ale niestety mam poważne obiekcje, co do twoich słów - odezwał się chłodno, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z jej domu.
Zdumiona Chika stała jeszcze przez dłuższą chwilę w miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się stało. Wyglądało na to, że jej partner właśnie się na nią obraził. Wziął tę sprawę z Kuramą nadzwyczaj poważnie. Zdawało się, że tym razem przeciągnęła strunę do tego stopnia, iż nawet sławetnemu "człowiekowi-posągowi" nie starczyło do niej cierpliwości.

*** 

- Phi! Nie to nie - prychnął Shisui, zakładając ręce na piersi. - Budda jeden się znalazł! - mimo wszystko rzucił kuzynowi badawcze spojrzenie, czekając aż ten się złamie. - Mógłbyś pozować do posążków! Głupi wyraz twarzy i wyregulowane brwi już masz! - zarzucił młodszemu.
- Sugerujesz, że w tajemnicy regularnie odwiedzam salon kosmetyczny? - parsknął długowłosy.
- A nie? W innym wypadku to byłaby obraza dla twoich fanek, które są tak ślepo w ciebie zapatrzone - skwitował. - Rola idola zobowiązuje.
- Skoro tak uważasz... - mruknął lider klanu, który wybitnie nie miał dziś ochoty na żadne kłótnie. Miał już ich dość jak na jeden dzień.
- Ech... - westchnął ciężko drugi shinobi. - Może nawet byłby jakiś pożytek z tego, gdybyś zaczął chodzić do salonu piękności - rzucił. Kuzyn podniósł wypielęgnowaną brew spoglądając na niego jak na kretyna. - Przynajmniej wystawiłbyś się na jakieś interakcje z innymi ludźmi - zauważył. - Odgradzasz się od innych. Ciągle szukasz ciszy i spokoju jak jakiś medytujący mnich. To irytujące - odezwał się kwaśno. - Pewien jesteś, że nie stuknęła ci już sześćdziesiątka na karku? Bo tak się właśnie zachowujesz.
- Czasami mam wrażenie, jakby stuknęła mi już setka... - wyznał Itachi.
- Oj daj spokój! - Shisui przewrócił oczyma. - Chodź, wyjdziemy do baru, to ci przejdzie! - zawołał entuzjastycznie.
- Nie mam ochoty - dalej upierał się przy swoim.
Wciąż był zły. Na Ochidę. Nie mógł przestać myśleć o jasnowłosej i jej braku zaufania, co doprowadzało go do szału. Brunet rzadko kiedy się denerwował, a już tym bardziej wpadał w furię. Teraz jednak wyglądało na to, że znalazł się w samonapędzającym się oku cyklonu zawodu i roszczenia pretensji. Bo co? Mało to on poświecił dla niej? Niewystarczająco się dla niej narażał? Nie dowiódł swojej lojalności? Nie pokazał, że jest godny zaufania? Nie dotrzymał danego słowa? I to w dodatku wielokrotnie? A ona wciąż żyła w swoim świecie. Jak dzieciak była zapatrzona jedynie w siebie. Przychodziła do niego, jak czegoś potrzebowała, spłacała długi jak pożyczkę w banku - formalnie i terminowo - a po wszystkim odwracała się na pięcie i wracali do punktu wyjścia, przez co on czuł, że wcale tak naprawdę się do niej nie zbliżył. Zielonooka wciąż załatwiała sprawy za jego plecami, robiła rzeczy, o których nie miał pojęcia, a co gorsza, których ona nie miała najmniejszej ochoty tłumaczyć. Bo to problematyczne. Bo długo by jej zeszło. Bo i tak nie zrozumiesz. I w kółko ta sama śpiewka. Niby został ochrzczony tytułem geniusza, a ta traktowała go jak półgłówka, który ledwo rozumie, co się do niego mówi i co się wokół niego dzieje. Nawet nie próbowała. Zwyczajnie z góry spisywała go na straty i przewidywała porażkę, więc nie podejmowała trudu. Jeszcze by się jaśnie pani spociła.
Teleporter przyszedł do kuzyna po prośbie, a właściwie po groźbie i z rozkazu pani Mikoto. Starszy z Uchihów już dawno przekonał się, że w tym domu wszyscy na swój sposób potrafili być przerażający, dlatego nie dyskutował z matką przyjaciela i zamierzał zrealizować zleconą misję. W innym wypadku spodziewał się, że mógłby opuścić to domostwo wraz z sypiącym się za nim gradem garnków, patelni, talerzy, misek i innych akcesoriów kuchennych. Tak, wolał nie ryzykować.
Niemniej, sam zauważył, że tego dnia coś wybitnie nie dawało spokoju Itachiemu. Wiedział, że długowłosy miał w ostatnim czasie dużo stresów, dlatego postanowił pomóc mu się zrelaksować. Chociażby i siłą. Bo to było mu potrzebne. Syn Fugaku jeszcze nie wiedział, od czego próbował się wykręcić i jak bardzo mogło okazać się to dla niego zbawienne. Długowłosy jeszcze mu za to podziękuje. Był o tym przekonany.

*** 

Shisui przebił markizę straganu warzywno-owocowego i z hukiem wpadł do skrzynki z bananami. Jęknął boleśnie spoglądając w górę, na szczyt jednego z dachów, na którym zupełnie nieporuszony stał jego oprawca i wpatrywał się w niego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem z założonymi rękami na piersi. 
Dobra, po tym incydencie można było wywnioskować, że przywódca klanu faktycznie nie był w nastroju do żartowania. Dał to jasno do zrozumienia, kiedy jego kuzyn przeciągnął strunę, co skończyło się dla niego błyskawicznym kopnięciem wyprowadzonym z kolana wprost w splot słoneczny i twardym lądowaniem między nektarynkami a pomidorami. 
Przerażona sprzedawczyni wybiegła z miniaturowego sklepu i ze zgrozą lustrowała zniszczenia. Ninja w tym czasie powoli gramolił się ze skrzynki z bananami, lustrując swoje własne zniszczenia - z niezadowoleniem stwierdził, że rozgniecione owoce zostawiły nieestetyczne ślady na jego stroju. Poza tym, przewidywał, że wkrótce będzie trącił rozdeptanym, zostawionym na zbyt długo na słońcu bananem lub rozkładającą się jego skórką z kosza na śmieci, ale nie chciał ryzykować powrotu do domu tylko po to, żeby się przebrać. Domniemywał, że gdyby teraz wycofał się z pola walki, drugi raz nie udałoby mu się wyciągnąć przyjaciela aż tak daleko od domu.
Choć z drugiej strony powoli zaczynał poważnie zastanawiać się nad tym czy określenie "przyjaciel" było aby na pewno odpowiednie w stosunku do tej góry lodowej, która teraz z gracją kota zeskoczyła z dachu okolicznego budynku, robiąc przy tym tyle hałasu, ile góra lodowa tylko może zrobić osuwając się do arktycznych czeluści morza. Zdawało się, że nawet grunt zadrżał. Ktoś tu miał wyjątkowo paskudny humor i nie zamierzał się z tym kryć...
- Panowie, co to ma znaczyć?! - podniosła lament straganiarka. - Kto za to wszystko zapłaci?! - złapała się za głowę.
Itachi bezceremonialnie wskazał palcem kuzyna. Shisui już otwierał usta, żeby zaprotestować, jednak długowłosy ubiegł go:
- Chciałeś wyjść na miasto. Wyjścia na miasto bywają kosztowne - odezwał się tonem głosu, od którego zjeżyły mu się włoski na karku i zaczęły cierpnąć dłonie.
Głowa Uchihów była w wyjątkowo wojowniczym nastroju. Lepiej było nie zaczynać. Przynajmniej nie teraz. Teleproter nie przywiązywał wielkiej wagi do dóbr materialnych, podobnie jak i chłopak stojący koło niego, którego teraz nie mógł rozpoznać. Syn Fugaku zdawał się jeszcze nigdy nie zachowywać w tak dziwny i niepodobny dla niego sposób, dlatego starszy naprawdę zaczął się niepokoić. Z tej racji bez słowa, ale także już i bez jego firmowego, figlarnego uśmiechu sięgnął po portfel zimną i zwiotczałą jak zdechła ryba ręką, wydobywając z niego banknoty.
- Miejmy to już za sobą... - mruknął młodszy, odwracając się, kiedy jego towarzysz skończył już płacić i uspokajać biedną sprzedawczynię, która niemal dostała zawału najpierw słysząc tak nagły i niespodziewany rumor, a następnie oglądając większą część swojego dobytku w drzazgach.

*** 

Pojawienie się w barze długowłosego wzbudziło wielką sensację, w szczególności wśród damskiej części towarzystwa. Mężczyźni nie byli już tak zachwyceni faktem, iż miejscowy lowelas zawitał akurat do tego samego lokalu akurat w tym samym czasie, co oni, gdyż wiązało się to z odwróceniem od nich uwagi dam. Kobiety wpatrywały się w Uchihę jak w obrazek i zdawało się, że zupełnie nie przeszkadza im to, iż główny zainteresowany posyła mordercze spojrzenia na prawo i lewo, roztaczając wokół siebie przerażającą aurę. Nikt nie odważył się do niego podejść. Zresztą jak zwykle. Tłumek imprezowiczów wolał z daleka przyglądać się perfekcyjnej statui młodego shinobi, który zasiadł za jednym z ciemnych, drewnianych stołów na krwistoczerwonej, pluszowej kanapie. Nawet kelnerki omijały jego upatrzone miejsce, przez co chłopak siedziałby o suchej mordzie, gdyby nie jego dobroduszny, jakże miłosierny kuzyn, który pofatygował się do kontuaru baru.
Itachi czuł na sobie ciekawskie, uważne, wyzywające oraz zalotne spojrzenia. To było ostatnie, czego było mu teraz trzeba. Nie życzył sobie żadnego towarzystwa. Dlaczego zatem uległ starszemu? Ten jakimś cudem zawsze potrafił nakłonić go do wyjścia, nawet jeśli brunet nie był ani fanem zatłoczonych zbiorowisk, ani alkoholu, ani głośnej muzyki. Chociaż z drugiej strony, co innego mógłby zrobić? Zająć się pracą? Podliczać rachunki i fundusze zjednoczonych klanów? Poczytać książkę i spróbować się zrelaksować? Doskonale wiedział, że żadna z tych opcji nie była tak naprawdę możliwa. Nie potrafiłby się skupić. Krążyłby po własnej sypialni jak rozjuszony kot, aż w końcu jego nerwica osiągnęłaby poziom krytyczny, co mogłoby się skończyć katastrofalnie dla wszelkich przedmiotów nieożywionych w jego zasięgu. Napad złości wyładowany na bezbronnych meblach i innych ruchomościach nie uszedłby mu płazem. Matka zapewne wpadłaby do pokoju zwabiona hałasem - i byłoby to jedno z tych sławetnych, destrukcyjnych "wejść smoka", którymi można było straszyć dzieci na dobranoc. W ten sposób rozpętałoby się nieprzerwane koło kłótni i krzyków.
A więc w sumie dobrze, że tego uniknął i wyszedł.
Zgiełk dookoła w jakiś paradoksalny sposób koił wrzawę w jego umyśle i sercu. Był z dala od domu. Przynajmniej na tyle, na ile mógł, na tyle, na ile było to rozsądne. Dystans chociażby kilku przecznic pozwalał mu poczuć się odciętym od tego, co go tak denerwowało i wpędziło go w tak wybitnie podły nastrój. Próbował przeanalizować przebieg dzisiejszego dnia raz jeszcze.
- Cześć, Itachi-kun - usłyszał delikatny głos tuż przy własnym uchu.
Właścicielka ów głosu pachniała słodkim winem i równie słodkimi, owocowymi perfumami, za którymi potomek Madary nie przepadał. Niemniej, podniósł wzrok tylko po to, żeby napotkać czarne jak węgle oczy wyglądające niemal identycznie jak jego własne. Proste, brązowe włosy załaskotały go w policzek. Właśnie dosiadła się do niego więcej niżby tylko trochę skrępowana Izumi.
Odmruknął coś niezrozumiale i znów wrócił myślami do przerwanego tematu. Zupełnie nie zwrócił uwagi na daleką kuzynkę, która zakłopotana spuściła głowę i zwiesiła ją miedzy szczupłymi ramionami. Splotła dłonie, trzymając je na kolanach na różowej sukience z falbankami i nerwowo bawiła się kciukami. Zastanawiała się, jak mogłaby zwrócić na siebie uwagę głowy swojego klanu, jednocześnie nie złoszcząc go przy tym. 
Teleproter siedział w pobliżu i jednym uchem przysłuchiwał się fascynującej historii swojego kolegi, któremu ukradli rower. Od czasu do czasu kiwał głową, jednak wzrok utkwiony miał w dwójce przed sobą. Jego kuzyn wciąż zdawał się pozostawać nieobecny, a zakłopotana dziewczyna nie wiedziała, co ze sobą począć. Z odległości widział, jak ta co jakiś czas poruszała ustami i zerkała nerwowo w stronę długowłosego, jednak Shisui nie był pewien czy ta faktycznie odzywała się, czy tylko otwierała usta, żeby zaraz potem z powrotem je zamknąć, nie wydając przy tym z siebie żadnego dźwięku.
Oglądał podobną scenę już wiele razy. Wszyscy ich znajomi wiedzieli, że Izumi podkochiwała się w Itachim - jak i większa część żeńskiej populacji wioski. Niemniej, ta była wybitnie zacietrzewiona w swoim ciągnącym się latami zauroczeniu, mimo iż to wiodło ją tylko wyboistą drogą nieudanych prób zwrócenia na siebie uwagi swojego lubego. Właściwie to było mu jej szkoda. Szatynka była miłą i ciepłą osobą. Zasługiwała na kogoś, kto mógłby się nią należycie zająć.
Nie wytrzymał. Podniósł się ze swojego miejsca ignorując tyradę na temat badziewnych kłódek rowerowych, które można było otworzyć wsuwką. Zgarnął swoją szklankę i dosiadł się z powrotem do wcześniej opuszczonego kompana.
- Co cię dzisiaj ugryzło, co? - zapytał.
Czarna para ślepi wbiła w niego niechętne spojrzenie.
- Ochida - rzucił zdawkowo.
No i wszystko było jasne. Teleporter nie musiał już więcej pytać. Zrozumiał w lot, dlaczego jego przyjaciel był taki markotny.
Kto by pomyślał, że bożyszcze Konohy dostanie kiedyś kosza? Zapewne musiał ciężko to znosić. Syn Fugaku nie był zapatrzony w siebie, jednak z całą pewnością przyzwyczaił się do tego, że kobiety same pchały się w jego objęcia. Nie musiał się nawet za bardzo starać, żeby uwieźć młodszą czy starszą, szczuplejszą czy bardziej przy kości, co niekiedy wykorzystywał podczas bardziej delikatnych misji, podczas których rozwiązania siłowe nie wchodziły w grę. Bywało, że ten dar od losu bywał także jego przekleństwem, jednak nie o to się tu teraz rozchodziło. Nowy przywódca klanu zwyczajnie nie był przyzwyczajony do słuchania odmów lub nadmiernego zabiegania o cudze względy. 
Kto by pomyślał, że Chika oprze się urokowi casanovy z Liścia? A więc to jednak prawda, że zawsze znajdzie się jakiś wyjątek potwierdzający regułę. Panie i panowie, oto głowa klanu Ochida, która jest kobietą i potrafi oprzeć się zwierzęcemu magnetyzmowi Itachiego Uchihy! Przecież to powinni podać w porannych wiadomościach! Drukować wielkimi, czerwonymi literami w nagłówkach gazet! On sam kupiłby po egzemplarzu każdego dziennika opisującego sprawę i oprawiłby w ramkę na ścianę niczym trofeum.
Ostatecznie Shisui nie życzył jednak kuzynowi źle. Wręcz przeciwnie. Dbał o niego i martwił się, jak o młodszego brata, dlatego niepokoił go fakt, iż chłopak zniósł odrzucenie jego względów przez krnąbrną jasnowłosą w taki sposób. Nie chciał go dobijać. Przynajmniej nie teraz. Przyjdzie jeszcze czas, kiedy obaj będą się z tego zaśmiewać, jednak teraz było na to jeszcze za wcześnie. Chciał pomóc. I właśnie wpadł na pomysł, jak mógłby tego dokonać - w dodatku w sposób, który gwarantował mu upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. 
- Odpuściłbyś już - poradził mu. - Nie mówmy i nie myślmy o tych, których z nami nie ma - machnął ręką, widząc, że jego rozmówca nie garnie się przesadnie, aby zastosować się do jego polecenia. - Jesteśmy w miłym towarzystwie, więc powinniśmy miło spędzić ten wieczór. Gdybyś jeszcze nie zauważył, pewna młoda, urocza dama dotrzymuje ci towarzystwa, mimo iż nie zabawiasz jej rozmową - wskazał dłonią na Izumi. - Nie uważasz, że nie jest to zachowanie godne gentlemana? - podniósł jedną brew.
Długowłosy spojrzał obojętnie na kuzynkę. Ta speszona zarumieniła się i wbiła spojrzenie w czubki własnych, lśniących balerinek. Większość mężczyzn uznałaby to zachowanie za urocze, jednak wyglądało, jakoby przywódca Uchihów pozostawał niewzruszony na siłę dziewczęcej delikatności.
Syn Fugaku zaczął jakiś niezobowiązujący temat, mimo iż nie miał na to za bardzo ochoty. Temat był, rzecz jasna, niezobowiązujący i neutralny jedynie w jego mniemaniu. Chłopak nie zamierzał wchodzić na pole minowe, jakim były luźne gadki o codzienności, streszczenie niedawnych przygód i tym podobne rzeczy. Obracał się gdzieś między sprawami klanu a powinnościami shinobi, choć tak właściwie nie odzywał się zbyt wiele. Ich rozmowa przypominała ser - była podziurawiona przedłużającymi się chwilami milczenia, które było chwilą spokoju dla bruneta i niezwykle stresującym czasem dla szatynki, która w panice próbowała na szybko wyłapać, co też powiedziała nie tak. W końcu wreszcie miała okazję porozmawiać z Itachim! Druga taka okazja mogła się szybko nie powtórzyć! Nie mogła jej zmarnować!
Nic interesującego tego wieczora nie miało miejsce, jednak swoista tradycja musiała zostać zachowana - miejscowy lowelas musiał pozostać na językach plotkarzy. Więc ludzie gadali. Gadali o tym, co widzieli - a więc o nowej parze, kwitnącym związku lidera Uchihów. Gadali, a ich podniesione głosy niosły się echem po wiosce, tym bardziej, że alkohol miał tę charakterystyczną dla siebie zdolność do rozwiązywania języków nawet najbardziej osowiałym typom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz