poniedziałek, 26 listopada 2018

Córka Madary - epilog: "I wish the time could stop... eternally."


- To tutaj - odezwał się, zatrzymując się pośrodku polany na swoistym łysym placku wśród przerzedzonej czupryny lasu u podnóża rozległego wzniesienia.
- Tutaj? - zdziwiła się. - Ale tu nic nie ma... - zauważyła, rozglądając się uważnie dookoła.
- To miejsce, w którym żyli Uchiha jeszcze przed przesiedleniem i powstaniem Konohy - wytłumaczył. - Kiedy zaczęliśmy budować wioskę, zostaliśmy zmuszeni przeprowadzić się bliżej Senju na wschód.
- Nie ostał się nawet kamień na kamieniu... - mruknęła.
- Toczące się tu walki zapewne zmiotły stare budynki z powierzchni ziemi. Nawet, jeśli ostały się chociażby fundamenty, domniemam, że Tobirama kazał je zniszczyć, tak, żeby nie został nawet ślad po starej osadzie - westchnął zakładając ręce na piersi. Przymknął na moment powieki, próbując przypomnieć sobie układ budynków w rodzinnej wiosce. - Tam była zagroda dla zwierząt - wskazał w kierunku jakiegoś sękatego, chorobliwie wykrzywionego drzewa. - A tam pole treningowe. Mieliśmy tu mały plac wolnej przestrzeni znajdujący się za palisadą, żeby dzieciaki mogły trenować w spokoju, zanim wyszkoliły się na tyle, żeby zacząć brać udział w prawdziwych walkach - opowiadał. - Tu na środku stała studnia - uderzył kilka razy nogą w miękkie, porośnięte wilgotnym mchem poszycie. - Pewnie jest tu wciąż stare źródło tylko zasypali dziurę - wydedukował. - A tam, zaraz za tą sosną, stał mój dom - podszedł do wskazanego miejsca i obszedł je dokładnie. 
Senju zdawał się zrobić jednak dobrą robotę. Faktycznie nie został nawet kamień na kamieniu. Nikt by się nie domyślił, że kiedyś mieściła się tu cała wioska.
- Więc to tu zbudujemy nowy dom? - zapytała.
- Nie wiem... - mruknął nieprzekonany i skrzywił się, jakby ktoś siłą wcisnął mu w usta cytrynę. - Chciałem ci tylko pokazać to miejsce i przy okazji przekonać się czy coś tu się jeszcze ostało. Prawdę powiedziawszy, możemy wynieść się, gdzie zechcesz. Nie ma potrzeby, żebyśmy mieszkali tak blisko Liścia - zauważył.
- Jesteś pewny, że nie chciałbyś wrócić do wioski? - upewniła się.
- Absolutnie - pokiwał energicznie głową.
Nie wyobrażał sobie znów tam wejść. Ludzie znów patrzyliby na niego wilkiem. Gadaliby o nim głupoty i uciekali na jego widok. To nie było zbyt miłe, ale mniejsza o jego komfort. To nie o niego się tu rozchodziło. Co za życie ona miałaby w wiosce? Kazuko zapewne z miejsca zostałaby odtrącona przez mieszkańców tylko i wyłącznie ze względu na fakt ich pokrewieństwa. Nie chciał, żeby czuła się odtrącona i zraniona. Wierzył, że wytrwała już wystarczająco długo w podobnym bólu. Z tej racji zamierzał zbudować nowy dom gdzieś z daleka od wielkich siedlisk ludzkich. Grunt, żeby mieli dostęp do wody pitnej i żyznej ziemi. Jakąś małą osadą w pobliżu, w której mogliby zaopatrzyć się w przedmioty oraz wyroby, których nie mogli zrobić własnoręcznie też by nie pogardził, choć nie była ona absolutnie niezbędna do szczęścia. Więc właściwie tyle im wystarczyło: woda, ziemia i ich dwójka. Zdawał sobie sprawę, że ograniczając córkę wyłącznie do swojego towarzystwa znacząco zubożał jej życie towarzyskie, jednak wierzył, że robi to, co dla niej najlepsze. Ze względu na swoje pochodzenie i tak zapewne nie znalazłaby zbyt wielu przyjaciół. A nawet gdyby udało jej się znaleźć jakieś przychylne grono, to wciąż uważał, że zdecydowanie lepszym towarzystwem od kilku podejrzanych znajomków, którym nie można było do końca zawierzyć, był on sam w roli ojca, który zawsze gotów był udzielić jej pomocy i wsparcia, który gotów był zrobić dla niej właściwie wszystko.
- Tu jest w porządku - zadecydowała.
- Może to jednak trochę za blisko Liścia, kochanie - mruknął nadal nieprzekonany.
- Nie, jest dobrze - odparła z uśmiechem. - Zróbmy im trochę na złość. Napsujemy im krwi w wysublimowany sposób, samą obecnością i obserwowaniem poczynań Konohy - wytłumaczyła swój tok myślenia.
Madara westchnął. Zauważył, że odkąd stał się ojcem, wzdychał coraz częściej i coraz ciężej. Może to było nieco upierdliwe, ale cóż... jak mógł się nie zgodzić? Skoro jego córeczka zażyczyła sobie wybudować dom w tym konkretnym miejscu, to jak mógł jej odmówić?

*** 

- Tato! - doszedł go krzyk, który wyrwał go z popołudniowej drzemki w ciepłych promieniach wczesnojesiennego słońca. Rozkojarzony otworzył eksperymentalnie jedno oko i wyłapał nim zbliżającą się w jego kierunku w zastraszającym tempie szczupłą sylwetkę. - Znowu wstawiłeś obiad i zostawiłeś go na ogniu bez opieki! Cała kuchnia zaczadziała! - Kazuko zawisła nad nim niczym mroczne widmo lub czarny dym sączący się z jednego z okien ich domu.
- Och, doprawdy? - mruknął sennie, poprawiając się na kamieniu, o który się opierał. 
Krzywo siedział. Już czuł rwanie w krzyżu. Zachciało mu się drzemki na świeżym powietrzu, psia mać. To teraz będzie miał. Będzie chodził jak połamany przez następne kilka dni. No chyba, że jego dobroduszna córka byłaby na tle wspaniałomyślna, żeby nagrzać wody do balii do kąpieli. Gorąca kąpiel mogłaby mu pomóc. Szczerze powiedziawszy miał już trochę dość mycia się w rzece. Zimna woda była orzeźwiająca, ale powoli zbliżał się już październik i na dworze wieczorem robiło się naprawdę chłodno i nieprzyjemnie. Całkiem możliwe, że to właśnie od tego swojego nawyku dostał ostatnio kataru...
- Jesteś niemożliwy! - załamała ręce. - Puścisz nas kiedyś z dymem! - zawołała.
- Dlatego mam ciebie - zmusił się do wywindowania się do siadu. - Żebyś pilnowała mnie, żebym nie puścił nas z dymem - uśmiechnął się półgębkiem.
- Jakbym mieszkała z przedszkolakiem... - przewróciła oczyma. Madara nie przejął się tym przytykiem i przeciągnął się, próbując rozciągnąć przykurczone mięśnie. Aż mu coś strzeliło w plecach. Skrzywił się. - Starość, nie radość - zaśmiała się i poklepała go po ramieniu dosiadając się obok. - To chyba reumatyzm. Albo artretyzm - szturchnęła go zaczepnie, szczerząc się złośliwie. W jej oczach migotał figlarny blask. Ciekawe po kim to odziedziczyła?
- W końcu mam już swoje lata... - wzruszył bezradnie ramionami.
- Nie martw się. Nagrzeję ci wody do kąpieli - obiecała. Na te słowa od razu poprawił mu się humor. Kąśliwa, ale jednak dobra z niej dziewczyna. - Tylko jak chałupa się już wywietrzy, bo na razie siwo tam i nic nie widać! - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Serio, jak można być tak nieodpowiedzialnym? - skarciła go spojrzeniem.
- Nie zaczynaj z powrotem, marudo - machnął lekceważąco ręką, po czym przyciągnął ją do siebie. 
Córka oparła się o jego ramię. Wspólnie przyglądali się, jak czarne obłoki wydostają się przez otwarte na oścież okna i drzwi.
- A mówiłam ci już, że... - podjęła nowy temat.
Minęło już kilka lat, odkąd mieszkali razem. Obito do nich nie dołączył i właściwie to słuch po nim zaginął. Ostatecznie nie sprawiał żadnych kłopotów, więc nie było, czym się martwić - a przynajmniej nie sprawiał żadnych kłopotów, których echo doszłoby do uszu Madary. Choć trzeba było przyznać, że ten w ostatnich kilku latach miał bardzo selektywny słuch - nie tylko ze względu na marudzącą latorośl, ale także dlatego, że poza ich małą idyllą, w której się zamknęli, mało, co go interesowało.
Czas mijał nieubłaganie. Madara nie wiedział nawet, kiedy dni zamieniały się w tygodnie, a te w miesiące i lata. Po raz pierwszy raz w życiu (a dokładniej to w życiu po życiu) czuł się naprawdę spokojny i szczęśliwy. Za niczym nie gonił. Wszystko, czego obecnie potrzebował, znajdowało się tuż pod jego nosem - a dokładniej, to siedziało tuż obok niego i nawijało jak najęte. Wraz z upływającym czasem Kazuko stawała się coraz bardziej rozmowna. Zaczęła dzielić się z nim niemal każdą myślą, gdyż czuła się w jego towarzystwie nieskrępowana. Zasłużył sobie na jej zaufanie. Mógł zobaczyć to w jej lśniących oczach, usłyszeć to w jej tonie głosu. Wszystko to utwierdzało go w przekonaniu, że w końcu osiągnął swój cel - ten jedyny prawdziwy i właściwy, warty świeczki. Popełnił w życiu wiele błędów, jednak wyglądało na to, że mimo to i tak udało mu się wyjść na ludzi - niezależnie od tego, za jakiego demona postrzegali go inni.

ヂ エンド
(The end)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz