Kroniki
Przeszłości
„Przebudzenie
Mangenkyou Sharingana”
Chika
zaliczyła kolejny cios, który posłał ją na skalną ścianę i wbił ją w natrafioną
przeszkodę na dobre kilka centymetrów. Kamień trzasnął i popękał w odpowiedzi. Dziewczyna
kaszlnęła krwawo. Odkruszone drobiny skalne wzbiły się w powietrze. Jasnowłosa
upadła na ziemię z ciężkim hukiem. Z trudem dźwignęła się na łokciach. Drżała z
wysiłku. Właściwie wyzbyła się już całego zapasu chakry. Walczyła z omdleniem. A
ono niestety z każdą chwilą brało nad nią górę.
Shisui
leżał nieprzytomny pod pobliskim drzewem. Z jego rozciętej głowy obficie sączyła się krew. Był blady. Przeraźliwie
blady. Nie wyglądał dobrze. W ogóle nic nie wyglądało dobrze. Wszystko z czasem
szło tylko ku gorszemu.
Itachi
ledwo się ruszał. Oddalony od Ochidy na odległość około trzystu metrów
doskonale wiedział, że znajdywał się zbyt daleko, żeby dotrzeć do niej na czas.
Wzniesiona katana opadała znacznie szybciej niż on potrafił biegać. Niestety, wśród listy swoich technik i umiejętności
nie posiada Latającego Boga Piorunów. Nie potrafił się teleportować. Co za
szkoda. Bo teraz możliwe było, że przyjdzie zapłacić mu za to śmiercią
przyjaciół i rodziny.
Nie
zostało mu wiele chakry. Właściwie tyle co nic. Za mało nawet na zwykłą, prostą
technikę, która mogłaby raczej posłużyć za atrakcję podczas rodzinnego
festiwalu czarującą najmłodszych niżby faktyczną sztukę defensywną, tudzież
ofensywną. Niemniej jednak musiał spróbować.
Musiał.
Musiał,
nawet jeśli jego wysiłki miały okazać się karkołomne czy bezsensowne. Właściwie
działał już tylko po to, żeby uciszyć swoje wyrzuty sumienia niżby dlatego, że szczerze
wierzył w to, że udać mu się zapobiec katastrofie. Sam jednak fakt działania z
jego strony i brak zgody na pozostanie biernym będzie przynajmniej skutkował w
przywileju komfortu psychicznego, kiedy już
po fakcie, po wszystkim nie będzie zarzucał sobie, że mógł postarać się
lepiej, że było jeszcze coś, co mógł zrobić, aby nie dopuścić do takowej
sytuacji… Ach, na litość dobrej Kannon! Kogo on chce oszukać? I tak będzie na
siebie wyklinał! Nie było innego wyjścia czy opcji! Bo prawdą było, że gdyby
przyłożył się, gdyby się postarał od samego początku, to nie leżałby teraz w
trawie zbroczonej własną krwią niczym rozdeptany robak. Nie musiałby oglądać,
jak wrogowie pastwią się nad jego koleżanką z drużyny, kopiąc ją i wyśmiewając
fakt, iż była kobietą. Przecież doskonale wiedział, jak zielonooka źle znosiła
poniżenie…
Gdyby
tylko nie zawalił na samym początku, wszystko potoczyłoby się inaczej. Już
teraz miał o to do siebie pretensje, które w przyszłości miały tylko urosnąć w
siłę. W przyszłości, w której miał stanąć ubrany w czarny, ceremonialny strój
reprezentujący żałobę nad grobem dwójki wspaniałych wojowników, których życia
poświęcił. Przez własną głupotę. W jej imię i ku jej uciesze.
Ostrze
miecza runęło w dół. Świst katany tnącej powietrze był wręcz ogłuszający. Uchiha
skupił całą pozostałą chakrę oraz swoją determinację i rozpacz w oczach. W
duchu modlił się, żeby coś z tego wyszło, bo prawda była taka, że sam nie miał
pojęcia, co robi, a więc było to równoznaczne z tym, że nie mógł zgadnąć,
jakiego rezultatu końcowego mógł się spodziewać. Czy doczeka się przynajmniej
jakiegokolwiek efektu swoich działań?
Ból był
przeszywający. Krzyknął krótko, jednak został zagłuszony przez wrzask wroga,
który padł na ziemię pokryty czarnymi płomieniami. Katana wypadła mu z ręki i
wylądowała gdzieś w trawie. Najbliżej stojący sprzymierzeniec poszkodowanego
zbliżył się do mężczyzny trawionego czarnymi językami ognia. Chciał mu pomóc,
jednak nie zdołał poprawić jego sytuacji. Co więcej, płomienie rozprzestrzeniły
się i objęły również jego ciało. Teraz już obaj wrzeszczeli w konwulsjach.
Tarzali się po trawie, próbując ugasić ogień, jednak wszelkie ich wysiłki były
daremne.
Trzeci,
ostatni napastnik błędnie wywnioskował, iż atak, który powalił jego dwóch
wspólników, wyprowadziła kunoichi. Wyciągając wnioski z tego, co stało się
dosłownie przed chwilą, nie ruszył na pomoc kompanom, ale w zamian zdecydował się
wziąć za nich odwet na dziewczynie. Rzucił się na nią z obnażonym kunaiem. Jasnowłosa
jednak w porę sięgnęła po porzucony w trawie miecz i wbiła go w piszczel
nacierającego. Mężczyzna wrzasnął i padł na ziemię. Wtedy Ochida dobiła go, wbijając
ostrze głęboko w plecy. Trafny cios nie mógł ominąć serca.
Długowłosy
był sparaliżowany przejmującym bólem, który rozniósł się niczym ładunek
elektryczny po całym jego ciele. Czuł jak wszystkie jego mięśnie
niekontrolowanie drżą. W głowie wybuchło mu kilkadziesiąt oślepiających,
czerwonych fajerwerk bólu. W tej danej chwili gotów był wydłubać sobie oczy,
byleby tylko przestać odczuwać ten okropny ból. Czy to jego była pokuta? Pokuta
za to, że naraził życie sprzymierzeńców przez własną głupotę i zaniedbania?
Poczuł ciepłe
stróżki spływające po policzkach. Uniósł dłonie do twarzy. Spojrzał na opuszki.
Krew. Wśród krwawych łez narodził się jego mangenkyou sharingan.
Z ulgą
odnotował, że jasnowłosa powoli, niezgrabnie windowała się do siadu. Wykonała
krótką sekwencję pieczęci i przyzwała swojego ogromnego, białego wilka imieniem
Goro. Chowaniec rozejrzał się po okolicy. Zwietrzył swąd palonych ciał i krwi.
Skrzywił się i zjeżył sierść na masywnym karku. Widocznie był niezadowolony z
tego, gdzie przyszło mu się znaleźć. Warknął coś do zielonookiej. Nie wyglądał
na chętnego do współpracy, ale ta nie pozwoliła mu się boczyć. Pomimo swojego
oczywistego stanu znalazła w sobie siłę, żeby wykłócać się z Goro. Przygniotła
zwierzakiem swoją argumentacją. Wyliczała coś na palcach – zapewne powody, dla
których ten powinien być jej posłuszny. W końcu wilk ustąpił. Przewrócił
żółtymi, przekrwionymi ślepiami i westchnął ciężko. Dziewczyna próbowała stanąć
na nogach. Ze względu jednak na stan, w jakim się znajdywała, nie była w stanie
samodzielnie utrzymać pionu. Wsunęła się po skalnej ścianie i zastygła,
opierając się o nią plecami. Chowaniec westchnął raz jeszcze i zbliżył się do
niej na kilka kroków. Wsunął potężny pysk pod jej brzuch i przerzucił ją na
własny grzbiet, pełniąc rolę tragarza.
Długowłosy
poczuł ulgę, widząc tę scenę. Jednak się udało. Nie byli straceni. Uśmiechnąłby
się, gdyby nie dostał szczękościsku z bólu. Wrzasnąłby, gdyby tylko był w
stanie rozewrzeć szczęki. Zebrało mu się na wymioty. Jego widnokrąg zabarwiony
był na czerwono. Na różowawym tle pojawiały się czarne plamy w postaci
mroczków, które przypominały uszkodzenia na starej taśmie filmowej.
Zwierzę
poruszało się powoli, żeby nie zrzucić z własnych pleców rannej Chiki. Wspólnie
ruszyli po resztę grupy, zbierając nieprzytomnych. Odetchnął z ulgą. Pozwolił
sobie przymknąć powieki. Resztę zostawiał już dziewczynie. On musiał odpocząć.
Uciec od tego okropnego bólu.
Schować
się w mroku, który stawał się wokół niego coraz gęstszy i coraz bardziej
nieprzenikniony – w kokonie utkanym z cieni, w którym zamykał się na własne
życzenie.
***
Itachi siedział na łóżku w pokoju w wynajętym
hostelu. Sam pokój mógł być niewiele większy od składziku na miotły.
Niewykluczone nawet, że w przeszłości nim był, jednak właściciele przybytku
wpadli na genialny pomysł, aby przerobić go na miniaturowy pokój i odliczać
sobie od niego profity. W pomieszczeniu, oprócz jego samego i łóżka, znajdywała
się jedynie szafka nocna i miniaturowa szafa, w której nie zmieściłby się nawet
porządny trup. Jedne z jej drzwi nie otwierały się do końca, gdyż zahaczały o
ramę łóżka.
Standardy
czystości hostelu pozostawiały nieco do życzenia, dlatego wszędzie dookoła było
pełno kurzu. W tym miejscu jakby dało się wyczuć zastój czasu… a Uchiha sam
miał wrażenie, jakby stał się meblem gnijącym w jednym miejscu od niepojęcie
długiego czasu. Towarzyszyło mu przeświadczenie, że na nim również kurz osiadł
grubą warstwą podobnie jak i na pozostałych przedmiotach wchodzących w skład
wyposażenia wynajętego pokoju.
A
prawda była taka, że spędził w łóżku dopiero kilka dni. Shisui, ze względu na
poważne obrażenia, zmuszony był zostać w szpitalu, co przekładało się na
decyzję całej grupy o opóźnieniu powrotu do wioski. Z początku długowłosy
również obudził się w klinice, jednak po zaledwie kilku podstawowych,
kontrolnych badaniach niemal siłą utorował sobie drogę do wyjścia. Było mu
wtedy tak słabo, iż myślał, że znowu zemdleje. Całe szczęście w tym czasie
Ochida weszła mu w drogę i zaprowadziła go do hostelu wedle jego życzenia,
skoro ten tak się o to awanturował. Dostał to, czego chciał.
Od
tamtej pory nie wychodził z pokoju. Nie był w stanie. Migrena wywołana bólem
oczu sprawiała, że cały świat bujał mu się pod nogami, a więc wątpił, żeby na
długo udało mu się samodzielnie utrzymać pion. Ból wciąż nie ustępował. Nawet
nie zelżał. Wciąż był tak samo porażający, więc chłopak obawiał się, że gdyby
faktycznie przyszło mu stanąć na nogi, zemdlałby. Ponad to wszystko męczył go
także światłowstręt, dlatego siedział przez cały ten czas przy zasłoniętych
oknach. Starał się unikać otwierania oczu bez potrzeby, gdyż jego widnokrąg wciąż
był delikatnie zabarwiony na różowo, nawet jeśli już dawno temu dezaktywował
sharingana. W obecnym stanie zapewne nie przetrzymałby żadnej techniki
wzrokowej. Rozpaczliwe rozmyślania wywołane jego własnym stanem podpowiadały mu,
że gdyby porwał się na coś podobnego, mogłaby to być ostatnia rzecz, jaką
przyszłoby mu zrobić w życiu.
Wciąż
go mdliło. Nie wiedział jednak czy tym razem odruch wymiotny powodowany był
tylko i wyłącznie bólem czy także skrajnym głodem. Bo był straszliwie głodny.
Był także spragniony, ale wciąż nie mógł znaleźć w sobie na tyle sił, aby wyjść
ze swojej ciemni.
Od
czasu do czasu czuł, jak coś ciepłego spływa mu po twarzy. Czasami wciąż
broczył krwią z oczu, ale wraz z upływem czasem zdarzało mu się to coraz
rzadziej. Od czasu do czasu pojedyncza łza spływała po jego policzku. Tłumaczył
sobie, że była to naturalna reakcja organizmu na niebywałą ilość kurzu w
pomieszczeniu. Bo przecież nie płakał. Nie mógł.
A
chciałby zapłakać. Podświadomie czuł, że może to przyniosłoby mu jakąś ulgę. Z
chęcią także zacząłby krzyczeć z bólu, ale szczęki wciąż były zaciśnięte do
granic możliwości.
A więc
siedział tak bez ruchu z zamkniętymi oczami i pochyloną głową. Zdawało się, że
czekał. Chociaż właściwie to sam już nie wiedział, na co.
- No
wiesz co?! – wtem drzwi otworzyły się z rozmachem, wpuszczając do pokoju
oślepiający promień słoneczny oraz świeże powietrze. – Jesteś bez serca! Żeby
nie odwiedzić kuzyna w szpitalu chociaż raz! – jasnowłosa prychnęła z pogardą.
– Rozumiem, że jesteś zmęczony czy tam się źle czujesz, ale mógłbyś choć raz
pofatygować tą swoją Uchihowską dupę! – założyła ręce na piersi. – Wstawaj albo
sama wyniosę cię do tego szpitala na kopach! Shisui chce cię zobaczyć! –
poinformowała go.
Brunet
jęknął żałośnie i skulił się w sobie, zasłaniając oczy dłońmi. To jednak nie
dało zielonookiej do myślenia. Ta oparła się nonszalancko o futrynę drzwi i ani
myślała się stamtąd ruszyć.
-
Zamknij te cholerne drzwi! – warknął, kiedy w końcu udało mu się znaleźć jego
własny głos.
Niezaprzeczalnie
należał on do niego, gdyż wydobywał się z jego gardła, jednak brzmiał zupełnie
obco. Ten głos był zachrypnięty i niski. Zupełnie nieprzyjemny w porównaniu do
normalnego głosu Uchihy, którym potrafił uwodzić kobiety w Liściu. I nie tylko
w Liściu…
Zdziwiona
Chika jeszcze przez chwilę stała w miejscu, myśląc, że jej towarzysz żartuje
sobie z niej. Kiedy ten jednak nie podnosił się i potrafił jedynie boleśnie
miotać się w łóżku w akompaniamencie żałosnych jęków, spełniła jego rozkaz.
Niepewnie podeszła do łóżka i przysiadła na jego krawędzi.
- Co
jest? – zapytała już poważniej. Nie doczekała się odpowiedzi, jednak zauważyła,
że długowłosy cały czas starał się nie otwierać oczu, mimo iż w normalnej
sytuacji zapewne potraktowałby ją morderczym spojrzeniem. Czując na sobie jej
wzrok zasłonił twarz dłońmi, jakby ten również go raził. Nie chciał, żeby
dziewczyna oglądała go w tak fatalnym stanie. – Spójrz na mnie – odezwała się
władczo. Itachi nie spełnił polecenia, więc przysunęła się do niego i siłą
odciągnęła jego wciąż drżące dłonie. Nie sprawiło jej to zbyt wielkiego
problemu, gdyż ten był osłabiony. – Spójrz na mnie – powtórzyła. Brunet
westchnął ciężko i poddał się. Ostrożnie, powoli otworzył zaropiałe oczy i
spojrzał spod ledwo rozklejonych powiek na Ochidę. – Masz zaczerwienione oczy –
zauważyła. – Wpadło ci coś do oka? – zapytała beztrosko.
Długowłosy
zamarł na moment w bezruchu. Miał ochotę chwycić dziewczynę za kark i walić jej
głową o parapet. On tu niemal umierał w katuszach po przebudzeniu mangenkyou
sharingana, a ona pytała się czy coś mu wpadło do oka?! Może jeszcze
zaproponuje mu, żeby wyjąć drzazgę z palca?!
- Idź
stąd – warknął, hamując się, żeby nie dodać na końcu zdania „kretynko”.
- Ale
Shisui…
- I
tak zobaczę się z nim później – przerwał jej.
Obecność
zielonookiej drażniła go. Już
zdecydowanie wolał być sam. Poza tym nie mógł ukryć, że w jakiś sposób również
jej zazdrościł. Ona już niemal wróciła do pełni sił. Zawsze szybciej
odzyskiwała zdrowie dzięki demonowi, którego w sobie nosiła.
-
Matko… - przewróciła oczami. – Nie znałam cię od tej strony, Uchiha –
prychnęła. – Nie wiedziałam, że potrafisz się tak ze sobą cackać – cmoknęła z
niezadowoleniem. – To tylko podrażnione oczy! – machnęła lekceważąco ręką. – A
twojemu kuzynowi mało nie urwało nogi! Niewiele brakowało, a zostałby był
kaleką! – zawołała, a jej podniesiony głos odbił się ze zdwojoną siłą w uszach
jej rozmówcy. Brunet skrzywił się, kiedy wręcz słyszał jak brzmienie jej słów
odbija mu się od kości czaszki, rozsadzając ją.
- Idź…
- syknął.
- Poza
tym Shisui powiedział, że…
-
Wynocha! – wrzasnął w końcu, mimo iż miał wrażenie, że równie dobrze mógłby
smagnąć się biczem na własne życzenie i odczułby mniej więcej to samo.
Zdziwiona Chika zamarła w bezruchu na krótką chwilę. – Won! – powtórzył, kiedy
ta wciąż nie kwapiła się do wyjścia.
Jasnowłosa
spojrzała na niego, jak na nieznajomego. Naprawdę nie miała pojęcia, że Itachi
potrafił odnosić się do kogoś w taki sposób. Zazwyczaj był kostyczny i
wyrachowany, toteż nigdy nie mówił niczego, co nie mieściłoby się w kanonach kurtuazji.
Nawet swoje docinki i drwiące uwagi ubierał w takie słowa, iż nie brzmiały one
tak obelżywie jak samo sedno i znaczenie wypowiedzianego zdania. To dlatego
rozmawiając z nim trzeba było nauczyć się czytać między wierszami.
Ochida
podniosła się z posłania i wyszła na sztywnych nogach. Tym razem nie ociągała
się jednak z zamknięciem drzwi. Nie podarowała sobie jednak już ich trzaśnięcia, które miało manifestować jej
niezadowolenie z tonu, jakim odezwał się do niej kolega z drużyny.
Uchiha
westchnął ciężko. Najgorsze z tego wszystkiego było to, iż zdawał sobie sprawę,
że jeszcze będzie musiał przepraszać za swoje zachowanie. Nie mogło być
inaczej. Dziewczyna z pewnością mu tego nie podaruje i obrazi się na długie
miesiące. W końcu miała fioła na punkcie honoru, z jakim należało się do niej
zwracać. Wiele osób niedoceniało jej ze względu na to, że była kobietą. Z tej
racji popadła w swoją małą obsesję na punkcie tego, w jaki sposób zwracali się
do niej mężczyźni. Uparcie powtarzała, że nie da się żadnemu znieważyć.
Zacisnął
dłoń w pięść i uderzył nią we własne udo. Zaklął pod nosem. Tak to właśnie jest
z tymi przyjaciółmi! Odchodzą, kiedy są potrzebni – albo co gorsza, nawet
jeszcze przeszkadzają! No bo czym są podrażnione oczu w obliczu prawie urwanej
nogi? Cóż, sam nieraz był ciężko ranny i musiał przyznać, że po stokroć wolałby
już stracić obie nogi, żeby tylko znów zacząć normalnie widzieć.
Zdawał
sobie sprawę, że rozwijanie technik wzrokowych i nagminne posługiwanie się nimi
w walce, a w końcu także przebudzenie mangenkyou sharingana prowadzą do pogorszenia
się wzroku. Już teraz jego obraz był nieostry i rozmyty. Czarne plamy nie
chciały zniknąć, przysłaniały pewne przedmioty, poruszały się, latając po całym
pokoju i zmieniając swoje kształty. Prawda była taka, że Itachi bał się utraty
wzroku. Bał się jak cholera. Bo kto niby mógłby się nie bać? Chyba tylko
skończony idiota. Cóż, bez ręki czy nogi wciąż mógł sobie jakoś poradzić. Może
zostałby odsunięty od służby shinobi, ale wciąż mógłby być samodzielny jako
człowiek. Oczywiście nie pogardziłby jakąś pomocą przy bardziej
problematycznych czynnościach, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że byłaby cała
masa rzeczy, które mógłby zrobić sam. Poza tym oddział medyczny w Konoha
zajmował się tworzeniem protez. Ponoć osiągali w tej dziedzinie kolejne
sukcesy. Słyszał nawet o protezie ręki, przez którą chakra mogła swobodnie
przepływać tak jak przez prawdziwą kończynę. Nie interesował się jednak tym
tematem za bardzo, gdyż najzwyczajniej w świecie nie potrzebował takich pomocy.
Co
jednak zostałoby mu, gdyby został ślepy? Właściwie niewiele. Wyjście do
pobliskiego sklepu mogłoby okazać się nie lada wyzwaniem. A kiedy jednego dnia
jest się geniuszem wioski, a drugiego nie można samodzielnie nawet przygotować
sobie posiłku, to boli. Godzi w dumę człowieka. Sprawia, że ten popada w
depresję. Poza tym jako kaleka bez jednej czy drugiej kończyny wciąż mógł
zostać liderem klanu. Przecież Raikage nie ma jednej ręki – a został nie tylko
głową swojego rodu, ale także jednym z pięciu wielkich Kage. Będąc jednak
ociemniałym raczej wątpił, żeby był w stanie sprostać wymaganiom, jakie
stawiała przed nim jego własna rodzina. Poddawał też poważnym wątpliwością
możliwość znalezienia sobie żony – a to oznaczało, że już do końca życia były
skazany na pomoc rodziców i Sasuke, a później jego wybranki. Kiedy matka będzie
już za stara, żeby mu pomagać lub umrze, wtedy cały problem spadnie na barki
jego młodszego brata. A tego nie chciał. Nie życzył sobie być kulką u nogi dla
Sasuke, nie chciał go stopować. Czułby się paskudnie ze świadomością, że zrobił
takie świństwo własnemu bratu.
Zasępił
się. Od dzisiaj musiał bardziej uważać na swoje oczy i unikać korzystania z
technik wzrokowych. Nie mógł nadwyrężać oczu. I przede wszystkim nie mógł
pozwolić, aby ktoś dowiedział się o jego szybko pogarszającym się stanie.
***
Tym
razem zapukała. Nie usłyszała zaproszenia do środka, ale i tak weszła. Szybko
zamknęła za sobą drzwi, mimo iż na dworze było już ciemno, więc światło nie
powinno być problemem dla jej cierpiącego towarzysza.
Uchiha
nawet nie drgnął, kiedy weszła. Wciąż siedział w tej samej pozycji, w jakiej go
zostawiła popołudniu. Podeszła i położyła zakupione jedzenie oraz napoje na
szafce nocnej. Przykucnęła przy krawędzi łóżka, spoglądając niepewnie na
bruneta ze zwieszoną głową. Czyżby obraził się do tego stopnia, iż zamierzał ją
od teraz ignorować? Wyciągnęła w jego kierunku rękę i dźgnęła go palcem w
ramię. Chłopak poruszył się niespokojnie i wziął głęboki oddech. Otworzył oczy,
czego zaraz pożałował i syknął, przyciskając dłonie do twarzy.
A więc
jednak jej nie ignorował tylko zapadł w niespokojną drzemkę. Całe szczęście.
-
Przyniosłam ci coś do jedzenia, bo właścicielka hostelu twierdzi, że od kilku
dni nie wychodziłeś ze swojego pokoju i nie schodziłeś na wydawane w głównych
hallu posiłki – odezwała się niby obojętnie.
-
D-dziękuję… - wydusił z siebie z trudem.
Dziewczyna
otworzyła plastikowe opakowanie z onigiri i ułożyła je na kolanach bruneta.
Sięgnęła również po butelkę z wodą i ją także mu podała. Długowłosy zaczął
łapczywie pić.
Usiadła
na podłodze, żeby zostawić mu więcej miejsca. Przyglądała się, jak Itachi po
omacku sięga po ryżowe trójkąty. Zwróciła również uwagę na jego długie,
rozpuszczone włosy w nieładzie, które były już przetłuszczone u nasady. Czyli
on faktycznie właściwie nie ruszał się z miejsca przez te wszystkie dni…
Poczuła się z tą myślą źle. W ostatnim czasie przesiadywała przy Shisuim,
pocieszając go i zabawiając rozmową, żeby ten się nie nudził leżąc w szpitalnym
łóżku, zupełnie bagatelizując przy tym drugiego kompana. Jeszcze nigdy nie
widziała bruneta w takim stanie. Chłopak nigdy nie był modnisiem, jednak dbał o
siebie i swój wygląd na tyle, aby prezentować się z klasą. Ciemne włosy zawsze
nosił związane w niskiego kucyka. Może nie miał w zwyczaju witać codziennie u
stylisty, ale nigdy nie chodził także roztrzepany. Zauważyła, że jego wymięte
ubranie również było nieświeże. Drżące dłonie i szczęka, kiedy w końcu próbował
coś przełknąć, wskazywały na odwodnienie. Mogły być także oznaką borykania się
z wciąż doskwierającym bólem. Zdecydowanie powinna zainteresować się nim
wcześniej…
-
Przepraszam… - mruknęła w końcu. – Za… dzisiaj… - uciekła gdzieś spojrzeniem,
nawet jeśli ten na nią nie patrzył, gdyż wciąż miał zamknięte oczy.
- Co
powiedziałaś Shisuiemu? – zapytał.
- Że
wciąż źle się czujesz, dlatego nie przyszedłeś – odparła zgodnie z prawdą.
- Nie
podałaś dokładnego powodu, żadnych szczegółów? – dopytywał.
- Nie…
- przełknęła z trudem, jakby właśnie przyznała się do czegoś bardzo złego.
- I
dobrze – skinął głową. – Nic mu nie mów – polecił.
-
Dlaczego? – zdziwiła się. – Przecież to nasz kapitan, a w dodatku twój kuzyn!
On się o ciebie martwi! – zawołała. Zbeształa się zaraz za uniesienie głosu,
gdyż po minie długowłosego mogła wywnioskować, że spotęgowała tym jego migrenę.
– Dobra, nic nie powiem… - burknęła w końcu. – Ale jeśli wciąż coś ci dolega,
to powinieneś pójść do szpitala – wydała swoją opinię.
Przez
krótką chwilę Itachi rozważał taką możliwość, ale co mogliby mu poradzić w
szpitalu na to, że jego wzrok pogarszał się za sprawą jego technik wzrokowych i
kekkei-genkai? Na to nie dało się w żaden sposób zaradzić. Co mogli mu
powiedzieć w takiej sytuacji? Polecić, żeby monitorował swój stan zdrowia
poprzez regularne wizyty u okulisty? Dobrać mu okulary? Teraz po prostu musiał
przecierpieć swoje. W starych, rodzinnych zwojach znalazł przecież informacje,
że przebudzenie mangenkyou sharingana bywało bolesne. Gdyby istniały jakieś
sposoby na uśmierzanie bólu wywołanego ewaluacją kekkei-genkai na wyższy poziom,
z pewnością zostałyby one opisane w którymś ze zwojów znajdujących się w
rodzinnej bibliotece. A on przeczytał je wszystkie. I nie było tam nawet
wzmianki na ten temat.
Poza
tym nie zamierzał obnosić się z faktem, iż udało mu się posiąść mangenkyou
sharingana. To mogłoby okazać się problematyczne. Jego ojciec z pewnością sam
się domyśli, jednak reszta nie musiała o tym wiedzieć.
Podejrzewał,
że w obecnej chwili cierpiał tak, dlatego że jego ciało wciąż nie było
przystosowane do mangenkyou sharingana. Zapewne będzie musiał nauczyć się nim
posługiwać, tak jak to było w przypadku zwykłego sharingana. Pamiętał, jak
przebudził go na jednej z misji z Shiuim, kiedy przyszło im zetrzeć się w walce
z ANBU. Skręcił wtedy kostkę, gdyż jego mózg wciąż nie przyjmował wystarczająco
szybko informacji, które dostarczały oczy. Kiedy używał sharingana między tym,
co odbierały oczy, a między tym, co odbierał mózg pojawiała się wolna luka,
którą im bardziej próbowało się zasklepić, tym łatwiej było o uraz lub kontuzję.
Domniemał, że teraz miało być podobnie i z mangenkyou sharinganem. Pamiętał, że
po przebudzeniu sharingana przez kilka następnych dni również bolała go głowa i
męczył go lekki światłowstręt. Nie było to jednak porównywalne z tym, co czuł
teraz. Niemniej, dowodziło to jednak faktu, że rozwijanie technik wzrokowych
zawsze wiązało się z pewną dozą bólu.
-
Shisui zostanie w szpitalu jeszcze przez tydzień – poinformowała go. – Wtedy
przyślą kogoś z wioski, żeby przetransportował nas do Liścia i Shisui będzie
się już kurował w naszym szpitalu – wyjaśniła. – A więc jeśli chcesz robić ze
swojego stanu zdrowia jakąś tajemnicę, to masz tydzień, żeby doprowadzić się do
porządku – oświadczyła. – Więc proponuję zabrać się do tego od zaraz. Jak już
się najesz i napijesz to polecałabym prysznic, na przykład – parsknęła
zdławionym śmiechem.
Cóż…
Chłopak zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko nie była to zła rada. Z chęcią
wziąłby kąpiel, jednak w jego obecnym stanie mogło okazać się to
problematyczne…
- Mogę
ci pomóc – Ochida zaoferowała się. – Znaczy!... – zająknęła się. – Nie myśl
sobie nie wiadomo czego! – zastrzegła. – Po prostu mogę ci pomóc dojść do
łazienki, bo widzę, że jesteś osłabiony – sprostowała.
W
gruncie rzeczy Itachi nie lubił korzystać z cudzej pomocy, gdyż czuł się wtedy
słaby i ubezwłasnowolniony. Próbował być tak niezależny i samodzielny, jak to tylko
było możliwe, ale rozumiał, że czasem trzeba było przyjąć pomocną dłoń. Robił
to niechętnie, ale zdawał sobie sprawę, że nie powinien obnosić się ze swoim
nastawieniem, gdyż to mogłoby odrzucić jasnowłosą, sprawiając, że następnym
razem, kiedy on faktycznie nie mógłby się obejść bez jej pomocy, ta mogłaby
zdecydować się mu jej nie udzielić.
-
Dziękuję… - mruknął w końcu.
***
Siedziała
za plecami Uchihy i czesała jego mokre włosy. Właściwie to mogła zostawić mu to
zadanie, bo przecież ręce miał sprawne, ale… Najwidoczniej wyrzuty sumienia z
powodu, iż przez ostatnie kilka dni zajmowała się jedynie Shisuim, pchnęły ją
do nadgorliwości.
Ze
zdziwieniem musiała przyznać, że zajęcie to wcale nie było takie złe. Sama
zazwyczaj miała niemały problem, żeby uporać się z własnymi włosami, jednak te
należące do chłopaka były zadziwiająco miękkie w dotyku i łatwe do ujarzmienia.
Splotła je w luźny warkocz, tak, żeby te mogły wyschnąć przez noc, ale żeby
przy tym także nie skołtuniły się. Stwierdziła, że brunet wyglądał całkiem
nieźle w warkoczu…
-
Gotowe – zakomunikowała i chciała się odsunąć, jednak długowłosy odchylił się
na jej bark, uniemożliwiając jej to. – Hej! Co z tobą? – obruszyła się.
Itachi
znów odpłynął do krainy snów i przysnął. W normalnej sytuacji zielonooka po
prostu zrzuciłaby go z siebie, jednak nie teraz. Zdawała sobie sprawę, że w
jego stanie sen jest niezbędny do powrotu do pełni sił. Ponad to był
wytchnieniem od męczącego go bólu, więc nie chciała go budzić. Przyciśnięta do
ramy łóżka i niemal unieruchomiona westchnęła ciężko, zastanawiając się, co
zrobić. Chłopak wciąż spał dość płytko. W końcu zdecydowała się go delikatnie z
siebie zepchnąć, tym samym kładąc go w pozycji leżącej. Ostrożnie przeniosła
jego głowę z własnego biodra na poduszkę. Starała się być przy tym tak
delikatna, jak to tylko było możliwe. Starała się również względnie nie wydawać
żadnych dźwięków, żeby go nie obudzić. Przez to wszystko aż się zasapała i
nieźle zmęczyła.
Ostatnią
uwięzioną przez Uchihę jej kończyną była lewa noga. Próbowała ją wysunąć spod
jego ciała, kiedy ten niespodziewanie przerzucił przez nią rękę i przyciągnął
ją do siebie. Mruknął coś sennie do siebie, po czym Ochida mogła już tylko
poczuć równomierny oddech swojego towarzysza na karku.
Teraz
więc pozostawało tylko pytanie czy ten faktycznie porwał się na ten ruch
nieświadomie, w sennym afekcie? Czy może znowu aż nie tak do końca?
Chika
nie zastanawiała się nad tym. Kiedy sama przyłożyła głowę do poduszki poczuła
się bardzo senna. Poddała się zmęczeniu, ale obiecała sobie, że wyniesie się z
pokoju długowłosego jeszcze przed wschodem słońca.
Na
pewno tak zrobi.
***
Zapukała
drugi dzień z rzędu, mając nadzieję, że chłopak już się obudził. Rano nie udało
jej się wynieść przed wschodem słońca, tak jak to sobie obiecała, ale wciąż
udało jej się wynieść z pokoju zanim ten się obudził. W jego towarzystwie
poczuła się jakoś dziwnie rozluźniona. Spało jej się wręcz błogo. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz zasypiała i budziła się z takim poczuciem bezpieczeństwa i
jakimś dziwnym uśmiechem, który sam pchał jej się na usta. Nie rozumiała,
dlaczego szczerzyła się jak głupia do sera, ale nie mogła przestać. Może
podświadomie naśmiewała się z fanek Itachiego, które ten zostawił w wiosce? Te
pewnie dałyby się pokroić za możliwość spędzenia nocy z Uchihą – nawet jeśli
pod tym terminem nie miało kryć się nic zbereźnego, a oni mieliby tylko dzielić
wspólnie miejsce do spania. Gdyby ktoś postronny dowiedział się o tym, co miało
miejsce między tą dwójką podczas zeszłej nocy, dziewczyna z pewnością mogłaby
mieć nie lada nieprzyjemności za sprawą rozjuszonego fandomu długowłosego.
- Hej
– przywitała się, wchodząc do środka. Jej towarzysz już nie spał. Znów smętnie
siedział w tej samej pozycji. W geście przywitania jedynie minimalistycznie
skinął jej głową. – Przyniosłam ci krople do oczu, które dostałam w pobliskiej
aptece – zakomunikowała.
-
Dzięki… - wychrypiał.
Itachi
źle się czuł ze świadomością, iż był zmuszony dziękować koleżance z drużyny tak
wiele razy w tak krótkim czasie.
- Nie
wiem czy to pomoże na twoją przypadłość, ale lepsze to niż nic – podała mały
pakunek głównemu zainteresowanemu i przysiadła na skraju łóżka. – Jak się czujesz?
– zapytała kontrolnie.
-
Lepiej – przyznał.
Teraz,
kiedy nie doskwierał mu już głód i pragnienie faktycznie czuł się nieco lepiej.
Poza tym prysznic też zrobił swoje. Sprawił, że ten czuł się lepiej sam ze sobą
i trwał w większym komforcie zarówno psychicznym jak i fizycznym.
- Tak
też wyglądasz – pocieszyła go. Między nimi zapadła niezręczna cisza. Uchiha
nigdy nie był typem gaduły, więc prowadzenie z nim spontanicznej rozmowy o
niczym było znacznie trudniejsze niż z jego kuzynem. – To… To wszystko przez tę
nową technikę? – zapytała w końcu. Długowłosy zdziwił się w pierwszym momencie,
ale ostatecznie przytaknął. – Trenowałeś to we własnym zakresie? – dopytywała.
– Nie chwaliłeś się, że opanowałeś nową sztukę… - zauważyła. – A wyglądało to naprawdę
imponująco – przyznała z uznaniem.
„Nie
chwaliłem się, bo do niedawna sam nie byłem świadom, że jestem w stanie zrobić
coś podobnego…” – przeszło mu przez myśl. W odpowiedzi jednak znów ograniczył
się do skinięcia głową.
- Ta
technika… Czy ona ma wpływ na twój pogarszający się wzrok? – zapytała.
Brunet
spojrzał zdziwiony na swoją rozmówczynię. Najwidoczniej nawet bez większej wiedzy
na temat technik, jakimi posługiwali się członkowie jego rodu, ta mogła się
domyślić, w jakim kierunku to wszystko zmierzało. Nie trzeba było być
geniuszem, żeby zgadnąć, co się działo z użytkownikiem technik wzrokowych,
kiedy ten ich nadużywał. A więc kłamstwo nie wchodziło w grę. Byłoby zbyt
oczywiste. Jasnowłosa zorientowałaby się, że ten specjalnie chce zrobić z niej
idiotkę i ukrywa coś przed nią. Przy gorszym obrocie spraw mogłaby również
uznać, że jej nie szanował, uważając, że nie jest wystarczająco inteligentna,
aby domyślić się prawdy na własną rękę. Jeszcze gotowa byłaby się obrazić za
takie posunięcie… Lepiej było jej nie okłamywać i potwierdzić jej słuszne
domysły – bo w gruncie rzeczy tylko tego szukała. Potwierdzenia z jego strony.
- Tak…
- przyznał niechętnie.
- Ale
o tym również mam nie wspominać Shisuiemu? – zgadywała.
-
Byłbym zobowiązany, gdybyś nic mu nie mówiła… - zgodził się. Zielonooka
westchnęła.
-
Tajemniczy z ciebie typ, Uchiha – przewróciła oczyma. – Ale to twój wybór. Nic
mu nie powiem – obiecała.
Długowłosy
nie wątpił, że kuzyn z czasem również domyśli się, co oznaczały jego nowe
zdolności w walce, ale póki co wolał możliwe opóźnić tę nieuniknioną kolejność
rzeczy. W czasie, kiedy on rozmyślał o tym, jak ukryć przed światem fakt o
zdobyciu mangenkyou sharingana, ona odwróciła się do przyniesionej ze sobą
torby i coś z niej wyciągnęła.
– Masz
– podała mu następny pakunek. Ten przyjął go w dłonie, spoglądając na niego
niepewnie. – To okulary – wyjaśniła. – Może nie są najlepiej dobrane, bo je
również kupiłam w pobliskiej aptece, ale w chwili obecnej wydaje mi się, że one
także są lepsze niż nic – wyraziła swoją opinię. – Po powrocie do wioski
powinieneś sprawić sobie porządne okulary, ale póki co te muszą ci wystarczyć –
wzruszyła ramionami niby obojętnie.
Itachi
rozpakował podarunek i wyjął z pudełeczka parę prostych okularów w czarnych
oprawkach. Przyjrzał im się krytycznie, po czym niepewnie wsunął je na nos.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Przedmioty i ich krawędzie nie były już
rozmyte. Były wyraźne i precyzyjne jak ostrze sztyletu w odpowiednich rękach.
Takie jak powinny być.
Spojrzał
na Chikę i aż zamrugał kilkakrotnie. Ochidzie nie umknęła ta gwałtowna reakcja,
dlatego zaraz się nachmurzyła.
-
Chcesz mi powiedzieć, że twój wzrok stał się tak słaby, że już nawet nie
wiedziałeś, jak wyglądam? – podniosła nonszalancko jedną brew.
- Nie,
nie! – zaoponował szybko, machając rękami w powietrzu. – Znaczy… - zająknął
się, rumieniąc nieco. – Wyglądasz… inaczej… - wydukał, z powrotem spuszczając
spojrzenie na posłanie.
- W
jakim sensie „inaczej”? – zdziwiła się.
Chłopak
przyjrzał się jej jeszcze raz. Teraz, kiedy rysy jej twarzy nie były już tak
rozmyte, zdał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do tego, co mu się wydawało,
jasnowłosa miała drobną twarz w kształcie serca. Ponad to jej oczy były dużo
większe i miały o wiele bardziej intensywną barwę. Jej włosy mogły poszczycić
się zdrowym blaskiem, który przyciągał spojrzenie. Jej skóra była
nieskazitelnie gładka i blada. Aż chciało się wyciągnąć rękę, żeby przesunąć po
niej opuszkami palców…
Była
piękniejsza niż mógłby przypuszczać.
Właściwie
dopiero zdał sobie sprawę, że nigdy przedtem nie patrzył na nią jak na kobietę.
Zapatrywał się na zielonooką jak na shinobi, na kompana z drużyny,
sprzymierzeńca… ale jakimś cudem najwidoczniej pozwolił sobie pominąć ten istotny
fakt, iż przy okazji, a może nawet przede wszystkim była dziewczyną.
Naprawdę
ładną dziewczyną.
Była
drobnej postury, mimo iż szczyciła się siłą, której pozazdrościć mógłby jej
niejeden facet. To pewnie ze względu na połączenie jej budowy ciała oraz jej
delikatnej urody ludzie nie podejrzewali, że mogła być dobrym wojownikiem. A
przecież w istocie była. Ludzie byli zwodzeni przez jej wygląd. Jej uroda
zapewne była także przyczyną, dla której wielu mężczyzn interesowało się nią i
próbowało zdobyć jej względy. Nie oznaczało to jednak, że ona była równie
chętna jak i oni.
- Tak…
ogólnie – mruknął w końcu. – Jesteś… wyraźniejsza… - uśmiechnął się
nieporadnie.
- Aha…
- skwitowała dziewczyna, kiwając głową.
Całe
szczęście nie wyglądała na niezadowoloną z usłyszanej odpowiedzi. Może jedynie…
trochę zawiedzioną… Możliwe, że sama spodziewała się usłyszeć coś innego…
***
- W
porządku? – zapytała widząc krzywą minę Uchihy. – Może zrobimy sobie przerwę? –
zaproponowała. – Nie przeforsowuj się. Wciąż nie odzyskałeś jeszcze pełni sił –
zauważyła.
Itachi
westchnął ciężko. Niestety musiał się zgodzić. Potrzebował odpoczynku po
wielogodzinnym marszu. Przed nimi wciąż jeszcze długa droga powrotna do Liścia,
więc nie mógł sobie pozwolić na omdlenia w trasie. Musiał usiąść. Złapać
oddech.
Shisui
po tygodniu został teleportowany do szpitala w Konoha przez specjalny oddział
medyczny. Medycy nie byli jednak w stanie przenieść aż trzech osób na raz,
dlatego pozostała dwójka, która została uznana za „zdrową i zdatną do drogi”
musiała dotrzeć do wioski pieszo. Brunet wciąż ukrywał swój stan zdrowia, który
jednak wciąż pozostawiał nieco do życzenia, choć niezaprzeczalnie zwracał się
ku lepszemu.
Shinobi
zebrali chrust i rozpalili niewielkie ognisko na zboczu traktu. Usiedli w miarę
blisko siebie, żeby się ogrzać. Wyjęli z toreb suchy prowiant oraz wodę, w
którą zaopatrzyli się przed wyruszeniem w trasę. W ciszy zjedli swoją
minimalistyczną kolację.
Zapadł
już zmierzch. Długowłosy zadarł głowę i spojrzał w niebo. Zmrużył oczy. Gwiazdy
wyglądały dziś jakoś inaczej…
W
końcu zdecydował się wyjąć okulary w bocznej kieszeni torby. Wsunął je na nos i
spojrzał w niebo raz jeszcze. Tak, teraz było zdecydowanie lepiej. Teraz
gwiazdy wyglądały tak, jak je zapamiętał. Nie były już tylko bezkształtnymi,
rozlanymi plamami świetlnymi. Teraz przynajmniej mógł je rozróżnić. Jedne
świeciły mocniej, inne słabiej; jedne wydawały się być większe, inne mniejsze.
Bez okularów wszystkie wyglądały identycznie. I były zamazane.
-
Nawet pasują ci te okulary – skomentowała.
- Są
przydatne… - przyznał z bólem. – Dziękuję za nie.
-
Proszę – odparła i również wbiła spojrzenie w niebo.
Uchiha
zdał sobie sprawę, że zawsze traktował Chikę jak innego mężczyznę. Ludzie
mówili, że pomiędzy sposobem myślenia kobiet a mężczyzn była ogromna różnica.
Kiedy spoglądał tak na nią ukradkiem, kiedy siedziała oświetlona pomarańczowym
blaskiem dochodzącym z ogniska wpatrzona w gwiazdy, pogrążona we własnych
rozmyślaniach, zastanawiał się, o czym mogła myśleć… Czy między nimi faktycznie
mogło być tak wiele różnić, jak to zazwyczaj było między zwyczajną kobietą i
mężczyzną? Koniec końców brunetowi wydawało się, że nie dzieliło ich znowu tak
wiele. W końcu działali w jednej drużynie od dłuższego czasu. Walczyli ramię w
ramię, a więc zmuszeni byli nauczyć się rozszyfrowywać tę drugą osobę bez słów.
Ponad to oboje byli ninja. To nieco zmieniało postać rzeczy w jego opinii.
Przygryzł
wewnętrzną stronę policzka. W jakiś sposób czuł się niekomfortowo, kiedy
spoglądał na swoją towarzyszkę. Czuł się pokonany. Bezużyteczny. Głupi. Drażnił
go fakt, iż musiał przyjąć tyle pomocy z jej strony, jednak tego nie okazywał.
Poprzysiągł sobie, że kiedyś spłaci swój dług wdzięczności. Odpłaci się za jej
dobroć. Następnym razem, kiedy ona będzie w tarapatach, to on wyciągnie do niej
pomocną dłoń.
Nie
wiedział tylko, że ona swoje wyczyny miała za nic. Wydawały jej się naturalnymi
odruchami. Ponad to sama uważała, że ma całą listę zobowiązań wobec bruneta za
liczne sytuacje, w których to on jej pomagał. Czuła mu się tak samo dłużna jak
i on jej w tej samej chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz