czwartek, 17 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ X


Z czasem strażnicy Mikoto przyzwyczaili się do obecności człowieka w ich szeregach. Wciąż nie podchodzili do tego faktu zbyt entuzjastycznie, jednak nauczyli się z tym jakoś radzić, gdyż w gruncie rzeczy nie był to przecież znowu aż taki wielki problem. Od taki kamień w bucie. W przeszłości pokonywali już znacznie bardziej uciążliwe przeciwności losu, toteż w tym wypadku nie powinni narzekać, a właściwie cieszyć się, że tym właśnie razem ów los postanowił obejść się z nimi nieco łaskawiej. Mimo to jedni znosili jednak ów uwierający kamień lepiej, inni gorzej. Jin, dla przykładu, nie zwracał no to uwagi prawie wcale, podczas gdy Aoishi borykał się już z całkiem sporymi odciskami i zadrapaniami będących efektem owego kamienia i z tejże racji wciąż zdarzało mu się malowniczo krzywić.
Itachi właśnie kończył swoją wartę. Zbliżył się do leżącego na ziemi, odwróconego do niego plecami Sochiro, który jak zwykle miał pełnić poranną zmianę, jednak nim zdążył chociażby dotknąć szermierza, ten energicznie skoczył na równe nogi. Pomimo dalekiej drogi, jaką już przebyli oraz wczesnej pory, ten wyglądał rześko i świeżo. Uchiha nawet polubił srebrnowłosego. Z jakiś niezrozumiałych powodów darzył go czymś w rodzaju uznania. Nie miał jeszcze okazji zobaczyć go w akcji, ale podświadomie czuł, że najstarszy ze strażników był nieprzeciętnie utalentowany i wytrenowany. Za przyjazną maską uśmiechu skrywał wieloletnie doświadczenie i obycie w fachu. Był wesoły i pogodny, jednak nie pajacował tak, jak to czasem zdarzało się brunetowi, w którego włosach pobłyskiwały niebieskie pasma, kiedy zamieniał się w królową dramatu. Kiedy ninja z Konohy przyglądał się przez dłuższy czas swojemu zmiennikowi zwrócił szczególną uwagę na jego oczy, które przypominały dwa jeziora rozpuszczonego srebra. Z łatwością można było doszukać się w nich stoickiego opanowania i pewności siebie. Nie umknęło także jego uwadze, że te srebrne jeziora zawsze pozostawały chłodne, nawet kiedy jego usta rozciągał delikatny uśmiech, a rysy twarzy łagodniały.
Wysoki szermierz skinął mu głową w minimalistycznym geście powitania. Nie odezwał się jednak ani słowem. Można było to tłumaczyć tym, iż nie chciał obudzić wciąż śpiących kompanów, jednak chłopak zdawał sobie sprawę, że ci zwyczajnie nie mieli, o czym rozmawiać. I tak było właściwie zawsze. Jego obecność w jakimś stopniu była tolerowana, jednak nie oznaczało to, że mógł już ucinać sobie luźne i spontaniczne pogawędki z demonami. Oczywiście nie wyruszył w podróż do Demonicznej Świątyni, żeby plotkować, a gadulstwo nie leżało w jego naturze, jednak dręczyło go kilka nieznośnie ciążących, niezadanych pytań, na które chciałby poznać odpowiedzi, żeby zaspokoić palącą potrzebę wiedzy. Czuł jednak, że to wciąż było za wcześnie, a nie chciał niepotrzebnie wystawiać na próbę dopiero co nawiązującej się znajomości. Wszak wciąż stąpał po cienkim lodzie.
- O – wyrwało się Sochiro. – Sokół – mruknął pod nosem.
Zaskoczony Itachi odwrócił się, orientując się, że mężczyzna wpatruje się w jakiś punkt za jego plecami. W istocie, tuż przy jednej ze ścian lektyki Mikoto stała klatka z pięknym, dumnym ptakiem na miniaturowej żerdzi, który wpatrywał się ciekawsko w chwilowo jedynych dwóch niepogrążonych we śnie obozowiczów wielkimi, czarnymi, bezdennymi studiami oczu. Brunet z miejsca poznał, że nie był to zwyczajny ptak. Po pierwsze, do jednej z jego nóg został przymocowany niewielki rulon papieru, a po drugie, w jego ślepiach mógł dopatrzeć się zbyt wiele inteligencji, która nijak nie pasowała do zwykłego, pospolitego zwierzęcia. Przeszło mu przez myśl, że „demoniczne bóstwo” mogło wykorzystywać sokoła podobnie jak i on sam wykorzystywał kruki.
Chłopak zdziwił się nie na żarty. Jakim cudem udało mu się nie dostrzec zwierzęcia w klatce wcześniej? Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze parę chwil temu nie było go tutaj. Wyglądało więc na to, że Mikoto musiał wystawić go ze swojej lektyki. Tylko jak udało mu się to zrobić na tyle cicho i sprawnie, żeby ninja się nie zorientował? Ponad to, gdyby to właśnie tajemnicza persona przewożona w zamknięciu wystawiła go na zewnątrz ze swojego powozu, oznaczałoby to, że ptak znajdywał się tam od samego początku. Na to jednak było stanowczo za cicho. Sokół przez cały czas ich podróży nie odezwał się ani razu.
- No tak, wypadałoby się zaanonsować… - srebrnowłosy mruknął bardziej do siebie i skierował swoje kroki do klatki. W powietrzu zawisło nieme pytanie. Szermierz nie musiał się nawet odwracać i patrzeć na Uchihę, żeby wiedzieć, że ten nie za bardzo rozumiał, co się dzieje i co ten miał na myśli wypowiadając te właśnie słowa i, oczywiście, chciał jak najszybciej zmienić ten porządek rzeczy ku swojemu komfortowi psychicznemu. – Wyślę wiadomość do Isamiego, że jesteśmy już niedaleko – wyjaśnił. – Ten oczywiście wie o tym, że przybędziemy, jednak damy mu znać nieco wcześniej zanim bezpośrednio pojawimy się na jego wycieraczce, żeby mógł się przygotować – odezwał się przyciszonym głosem i sięgnął do klatki uwalniając ptasią nogę od skrawka pergaminu, który następnie rozwinął w dłoniach. Ku zdziwieniu bruneta papier okazał się być czysty i śnieżnobiały. Póki co żaden, nawet pojedynczy znak nie został na nim nakreślony.
- Isamiego? – powtórzył zbity z tropu. Nie słyszał jeszcze, żeby ktoś wcześniej wspominał to imię.
- To znaczy głównego kapłana Demonicznej Świątyni – sprostował srebnooki sięgając do przytroczonej do pasa niewielkiej torby i wyjmując z niej kałamarz z atramentem oraz pędzel do kaligrafii. – Jeżeli spodziewałeś się jakiś ekscesów podczas podróży to wybacz, że cię rozczarowaliśmy swoją „normalnością” i „przyziemnością” – wyszczerzył się krzywo, zaczepnie. – Gwarantuję ci jednak, że Isami zrekompensuje ci to wszystko. On jest… trochę bardziej niecodzienny niż my – zafrasował się, szukając odpowiednich słów. – Bardziej „demoniczny”, jak zapewne wy, ludzie, byście to określili – przewrócił oczami – albo zwyczajnie nawiedzony – wzruszył ramionami. – Taka prawda – mruknął obojętnie w odpowiedzi na wysoko uniesione w zdziwieniu brwi chłopaka. – Isami jest trochę…
- …pogrzany – wtrącił się wciąż zaspany Aoshi, który najwyraźniej musiał obudzić się za sprawą głosu swojego sprzymierzeńca.
- Dokładnie – zgodził się starszy ze strażników, na co Itachi zdziwił się po raz kolejny. Był zaskoczony, że wydawanie takich osądów przychodziło mu z taką łatwością. – Ale co się dziwić… W końcu jest taki, a nie inny przez to, jaki sprawuje urząd – rozwinął papier na kolanie, starając się, żeby ten nie nasiąknął poranną rosą. – Na jego miejscu pewnie nie skończyłbyś lepiej. W sumie to i tak godne podziwu, że wciąż jeszcze trzyma się po tylu latach sprawowania posługi jako główny kapłan – zauważył. – Po pewnym czasie ci po prostu stają się kompletnymi wariatami, z którymi nie ma kontaktu – dodał w gwoli wyjaśnienia dla ninja, który łapczywie chłonął nową wiedzę i informacje.
- I tak już jest szalony – prychnął niebieskooki, układając się nieco wygodniej i zakładając jedną rękę pod głowę. – Wieszczy i bredzi, drze się, krwawi z każdej dziury w ciele i żyje w swoim własnym, urojonym świecie – rzucił pogardliwie.
- Ale obecnie jest jedynym, który może pełnić rolę pośrednika między nami a siłami wyższymi – wtrącił Sochiro. – Poza tym, tak jak już powiedziałem, w mojej opinii wciąż trzyma się całkiem nieźle. Żaden z adeptów nie jest jeszcze w stanie samodzielnie przeprowadzić rytuału, więc cała odpowiedzialność i czarna robota ląduje na jego barkach.
- No słowem ma przesrane, no – burknął brunet, w którego włosach pobłyskiwały niebieskie pasma. – Było mu więc zostać kimś innym, a nie kapłanem… Nie wiem, mógł se sklep otworzyć na przykład…
- A czy słyszałeś kiedykolwiek, żeby on narzekał? Isami wydaje się całkiem spełniony w swojej roli i zadowolony z tego, co robi – Itachi rzucił okiem na znaki naniesione na pergamin przez szermierza tylko po to, żeby zorientować się, że żaden z nich nie wygląda dla niego znajomo i nijak nie może rozwikłać treści wiadomości. Na moment krótszy niż pojedynczy oddech pozwolił sobie nawet rzucić okiem wspomaganym sharinganem na niezrozumiały tekst, jednak to nijak nie pomogło. Pomimo tego, iż zrobił to błyskawicznie, najstarszy ze strażników i tak został zaalarmowany. Uśmiechnął się nieco pobłażliwie pod nosem. – To demoniczne pismo – wyjaśnił. – Mamy swój własny język, którego żaden człowiek nie jest w stanie zrozumieć ani się nauczyć – rzucił krótkie, ukradkowe spojrzenie chłopakowi.
- Nawet jeśli ten posiada sharingana – dodał zgryźliwie Aoshi, który aż zmusił się do podniesienia powiek i potraktował bruneta nieprzyjaznym spojrzeniem. Moment, w którym Uchiha aktywował swoją technikę wzrokową przyprawił go o nieprzyjemne dreszcze, ponownie przypominając o Madarze kontrolującym demony oraz o niebezpieczeństwie, jakie niosło ze sobą to szczególne kekkei-genkai.
- To kwestia krwi – odezwał się nieco bardziej przyjaźnie srebrnooki. – Bez krwi demona płynącej w twoich żyłach nie będziesz w stanie tego zrozumieć. Tak to już po prostu działa – wzruszył ramionami. – To taka klauzula poufności obejmująca sprawy prywatne istot wyższych – zaśmiał się nieco złośliwie pod nosem. – Pismo bogów działa w ten sam sposób. Po prostu nie może zostać zrozumiane przez ludzi – oświadczył tym razem już bez dozy złośliwości czy kpiny w głosie.
Uchiha obrzucił spojrzeniem wiadomość raz jeszcze zanim demon zwinął papier ponownie w rulon, przymocował go w ptasiej nogi i wypuścił sokoła, który jakby intuicyjnie wybrał kierunek. Pismo demonów nie miało w sobie nic z delikatnych kształtów, jakim charakteryzowało się pismo ludzkie. Kolejne znaki wyglądały jakby były poszarpane, jak przypadkowe konstelacje nerwowo kreślonych, ostrych niczym sztylety linii i kleksów, z których możliwe, że nie wszystkie zostały wykonane celowo. Papier prezentował się niczym czarno-biały chaos, w którym nie dało rozróżnić się nawet pojedynczych kolumn czy wierszy, w których ustawiały się kolejne znaki. Wszystko to wyglądało chaotycznie i niespójnie, bez żadnego składu i ładu, jednak brunet nie śmiał wątpić, że ktoś jednak musiał być w stanie znaleźć w tym jakiś sens i Sochiro nie nakreślił tego atramentowego bałaganu dla zabawy, wciskając mu jakieś tanie kity. Poza tym i tak nie miał żadnego powodu, żeby robić go w konia, prawda?
- Ona potrafi czytać demoniczne pismo – srebrnowłosy odezwał się ponownie, jakby czytając w myślach człowieka. – Potrafi też mówić w naszym języku – dodał niczym dumny rodzic oświadczający innym, że jego dziecko nauczyło się jeździć na rowerze szybciej niż jego rówieśnicy. – Nie wszyscy jednak w jej klanie to potrafią. Bądź co bądź niektórzy z nich to tylko zwyczajni ludzie… - rzucił obojętnie.
Brunet skinął głową na to stwierdzenie, przetrawiając wszystkie podane informacje oraz wyciągając własne wnioski. Odruchowo spojrzał na wciąż pogrążoną we śnie dziewczynę i nie powstrzymał delikatnego grymasu, który sam wcisnął mu się na usta. I miał niby uwierzyć, że ona sama kiedyś by mu o tym powiedziała? Niedoczekanie… Przynajmniej utwierdził się w przekonaniu, że dobrze zrobił decydując się, żeby towarzyszyć jej w tej wyprawie. Dzięki temu nie tylko mógł mieć na nią oko i być pewnym, że ta nie zbliży się zanadto do demonicznych szermierzy, a ich odnowiona relacja nie pogłębi się za bardzo, ale przy tym z każdym dniem dowiadywał się coraz to nowych i ciekawszych rzeczy, które zmieniały jego światopogląd i to, w jaki sposób zapatrywał się na swoją sojuszniczkę.

***

Demoniczna Świątynia przerosła wszelkie wyobrażenia Uchihy. Chłopak przez lata pełnienia służby w szeregach shinobi zwiedził większą część kontynentu, miał okazję podziwiać monstrualne budynki – zarówno te, które wciąż były w użytku, jak i te zupełnie zapomniane, ukryte gdzieś w głuszy, w ciszy popadające w ruinę i zapomnienie. Nie snuł żadnych domysłów ani nie pozwalał sobie na żadne założenia, ba, nawet niczego w gruncie rzeczy nie oczekiwał, gdyż, jak nauczyła go praktyka, było to zwyczajnie bez sensu. Zawsze starał się zachowywać swoje chłodne, neutralne opanowanie, a brak rozczarowania czy też zupełnie odwrotnie, zachwytu warunkami, przygodnymi podróżnikami czy sytuacją były w tym pomocne. Chciał najzwyczajniej w świecie wychodzić naprzeciw rzeczywistości w jej najczystszej postaci, będąc pewnym, że ta nie potrzebuje żadnych upstrzeń malowanych ręką jego wyobraźni. Cierpliwie czekał aż teraźniejszość ześle mu to, co zostało mu przeznaczone, jednak w obecnej sytuacji nawet sławetny „człowiek-posąg”, jak to czasami złośliwie przezywał go Teleporter, uchylił usta ze zdziwienia i niedowierzania.
No i doczekał się. Los zesłał mu i postawił go naprzeciw Demonicznej Świątyni.
Demoniczna Świątynia była ogromna, wręcz niepojęcie, szalenie wielka. Górowała na szczycie kamiennego wypiętrzenia nad zieloną doliną, na którą pierwsza, najbardziej okazała, a zarazem najlepiej ufortyfikowana brama rzucała długi i głęboki cień. Ogrodzenie składało się z kamiennych, łupanych skał, które tylko gdzieniegdzie zostały złączone ze sobą zaprawą w miejscach, w których kamienne bloki nie łączyły się ze sobą wystarczająco ściśle. Sama brama składała się z trzech masywnych odrzwi wykonanych z ciemnego drewna, wysokich na dobre piętnaście metrów. Nad zewnętrznymi drzwiami rozciągał się niewielki, spadzisty dach, a nad środkowym wejściem, które przewyższało swoje dwie bliźniaczki po bokach o kolejne kilka dobrych metrów, rozciągał już znacznie większa i bardziej rozłożysta osłona, która przykrywała dwie poprzednie. Zakończenia krokwi zdobione były mosiężnymi melizmatami, głównie w motywach florystycznych, podczas gdy krawędzie wrót wysadzane były brązem i przyozdobione różnymi, fikuśnymi, impresjonistycznymi wzorami, z których jeden płynnie przechodził w drugi, tak, że ciężko było rozróżnić, gdzie jeden się zaczynał, a drugi kończył. W miejscu łączenia belek zostały wpasowane metalowe kwiaty o miniaturowych środkach i długich, wąskich płatkach, które niepokojąco kojarzyły się ze sztyletami. Nad głównym przejściem zawieszony został biały sztandar, u którego szczytu górowała czerwona, sześcioramienna gwiazda składająca się z dwóch wpisanych w siebie trójkątów. Gwiazda dookoła została otoczona czerwonymi znakami, a dla odmiany czarne przechodziły dokładnie przez jej środek. Poniżej mieściło się kolejnych kilka czarnych znaków, a na nich została umieszczona wielka, czerwona pieczęć. Owe znaki nakreślone zostały w demonicznym piśmie, przez co Itachi przeklinał w duchu, że nie mógł rozwikłać ich znaczenia, gdyż miał niepokojące przeczucie, że uciekało mu coś ważnego.
Przed bramą mieścił się niewielki, drewniany taras, na którym pielgrzymi strudzeni wspinaczką po koślawych, kamiennych schodach, jakie trzeba było pokonać, aby dostać się na szczyt wzniesienia, mogli chwilę odpocząć i wyrównać oddech. Taras ogrodzony był przez masywną, drewnianą balustradę, a w każdej z jej rogów umieszczony został miedziany smok z głową lwa w postaci nieruchomego strażnika.
Drużyna wspięła się po schodach, których, jakimś dziwnym cudem, zdawało się przybywać wraz z tym, ile drogi na szczyt już pokonali. Pomimo tego, że każdy z członków wyprawy był nienagannie wysportowany, ekipa dotarła do celu zziajana i z ostrym kłuciem zmęczenia pod żebrami. Brunet przełknął z trudem lepką, zbryloną ślinę, ocierając pot z czoła i opierając się zmęczony ramionami o własne uda, starając się wyrównać przyspieszony oddech.
- Przecież wiedział, że przyjdziemy…! – wydusił z trudem oburzony Aoshi. – Cholerny wariat! Mógł darować sobie te badziewne pułapki… tylko wydłużył nam drogę! – irytował się.
- Trochę ruchu dobrze ci zrobi – zaśmiała się dziewczyna, opierając się o balustradę.
- Jak tylko spotkam tego pogrzanego kretyna to mu osobiście znajdę tę brakującą piątą klepkę, a potem wsadzę mu ją do dupy, tak, żeby wbiła mu się, cholera, w kręgosłup i utkwiła tam na dobre, żeby już jej więcej nie stracił, bo… - zaczął odgrażać się niebieskooki.
- Ta, tak sobie mów – prychnął Sochiro, który po raz pierwszy zsunął bandanę z czoła i otarł perlącą się linię włosów. – I tak nic nie możesz mu zrobić… - zauważył. – Zresztą… daj spokój. Pewnie Isami zwyczajnie zapomniał zdjąć bariery. Założę się, że ma masę innych, ważniejszych spraw na głowie, więc można mu to wybaczyć. No i nie da się nie zauważyć, że pierwsza z barier jest w gruncie rzeczy dziecinnie prosta do pokonania, wystarczy zaledwie trochę uporu maniaka i czasu, więc nie masz, na co narzekać – przewrócił oczyma. – Lepiej módl się, żeby pamiętał zdjąć inne pieczęci, bo w przeciwnym wypadku będziemy musieli się trochę napocić…
- Ale mógł nam nawet tego oszczędzić… - burknął najbardziej postawny z szermierzy, cały czas obstając niezmiennie przy swoim.
W czasie, w którym demony spierały się ze sobą, dziedziniec sharnigana poczuł się bardzo nieswojo. Zaalarmowany rozejrzał się po okolicy, żeby zaraz zorientować się, że środki kwiatów mieszczące się w łączeniach belek wszystkich trzech przejść były w istocie… oczami. Jakby tego było mało, owe oczy miały różne kolory, poruszały się niezależnie od siebie, a nawet mrugały. Dwa najbliższe, zielone i fioletowe, przyglądały mu się ciekawsko, nieufnie i podejrzliwie zarazem.
Ale to znowu nie koniec. Kiedy odwrócił się, zauważył, że smoki z głowami lwów znów stały zwrócone do niego przodem, a więc musiały obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Ich otwarte paszcze nie poruszały się, żadna łapa czy ogon nie śmiały nawet drgnąć, jednak oczy były już całkowicie ruchome i obserwowały go uważnie.
- To kto puka? – zapytała jasnowłosa.
- Na mnie nie patrz! – srebrnooki szermierz zamachał rękami w proteście, jakby się czegoś obawiał.
Nim zdążyły paść kolejne protesty główne odrzwia same się odemknęły z potępieńczym jękiem. Zza masywnego drewna wyłoniła się drobna, niewysoka postać, która uśmiechnęła się serdecznie, jednak z pewną dozą szaleństwa kryjącą się w drżących kącikach ust.
- Dobrze was znów widzieć – odezwał się nowoprzybyły niskim, głębokim, wibrującym głosem, który wprawiał swoim brzmieniem słuchaczy niemal w trans, w którym ci łaknęli słuchać go więcej i więcej. – Nawet ciebie, Aoshi, pomimo że przyznałeś, iż planujesz dość bolesne zabiegi na mojej osobie – jego uśmiech nabrał bardziej drapieżnego wyrazu, kiedy obnażył w nim nienaturalnie ostre i drobne zęby, które znacznie bardziej przypominały wilcze, szczególnie za sprawą długich kłów i drobnych siekaczy.
Ninja z miejsca zorientował się, kim był mężczyzna, mimo iż ten jeszcze mu się nie przedstawił. Nie miał złudzeń, co do tego, że właśnie stał przed nim Isami, kapłan Demonicznej Świątyni.
Isami był stosunkowo niewysokim brunetem, którego włosy sięgały mniej więcej połowy jego klatki piersiowej. Wśród nich pobłyskiwały purpurowe i burgundowe pasma, które widoczne były tylko w ostrych promieniach słonecznych, a więc były dużo trudniejsze do zauważenia niżby kolorowe pasma we włosach braci pełniących rolę straży przybocznej Mikoto. Kapłan nosił włosy spięte w wysoki koński ogon, kilka luźnych pasm okalało jego szczupłą, bladą twarz, w której zdecydowanie wyróżniały się ciemne, pełne usta i oczy tak zapuchnięte, podkrążone i nabiegłe krwią, że aż przykro było patrzeć. Domniemany wariat wyglądał, jakby nie spał od tygodni lub jakby wdał się w jakąś bójkę w podrzędnej spelunie przy podłym bimbrze, w wyniku której zgarnął dwie, dorodne śliwy. Uchiha wątpił jednak, żeby ktoś pokroju osoby, która wyszła im na powitanie, mogła wdawać się w jakieś bójki. Isami bowiem był dość wątły i szczupły, żeby zwyczajnie nie powiedzieć chudy. Zdecydowanie nie cechował się mocną budową wojownika ani nawet przysadzistą budową okolicznego króla pijalni. Jego wręcz chorobliwa chudość rzucała się w oczy nawet pomimo jego obszernego ubrania, na które składało się tradycyjne, czarne kimono wykonane z najwyższej jakości jedwabiów i satyn, co można było z łatwością stwierdzić choćby po delikatnym połysku materiałów, który cechował drogocenne materiały. Najbardziej intrygujące w jego postaci było jednak to, że kapłan posiadał tylko jedno oko i było ono złote. Drugie było ślepe i rozmyte, zupełnie jak u potomka Madary. Ponad to lewą stronę jego twarzy oraz szyję pokrywały demoniczne znaki. Niestety, bez dokładnego przypatrywania się Itachi nie mógł stwierdzić czy owe znaki zostały tylko namalowane pędzlem, czy były też wytatuowane. Nie chciał jednak narażać się komuś, z tego co rozumiał, tak wysoko postawionemu gapiąc się na nieznajomego niczym na artefakt wystawiony za szybą na wystawie.
Aoshi zmieszał się i spuścił wzrok, pozostawiając sytuację bez komentarza, co przecież było dla niego tak nienaturalne. Najwyraźniej jego narzekanie i groźby nie miały sięgnąć uszu demonicznego kapłana. Drobniejszy brunet uśmiechnął się na to krzywo półgębkiem.
- Cóż, jeśli mam być już szczery, a zawsze taki jestem – podkreślił – to przyznam, że nie zdjąłem bariery, bo cię zwyczajnie nie znoszę – wyznał, a zaraz potem wybuchnął gromkim śmiechem, który odbił się echem od kamiennych ścian. – Przykro mi, że wszyscy musieliście cierpieć z powodu mojego braku zamiłowania do jednego z waszych towarzyszy – skłonił się w geście przeprosin do pozostałych dwóch szermierzy i dziewczyny. Łypnął przy tym ciekawsko okiem na człowieka. – Pozwólcie zatem, że wynagrodzę wam to sytym posiłkiem i niebanalnym winem – obiecał. – Zapraszam do środka – z zadziwiającą łatwością pchnął monstrualnie wielkie wrota, odsłaniając wewnętrzny dziedziniec świątynny, na którym jakimś cudem stała już barwna lektyka Mikoto. – Wasz pan jest w swoim pokoju – zakomunikował, odwracając się z powrotem w stronę zabudowań.
Ninja nawet nie próbował zrozumieć, jakim cudem demoniczne bóstwo pokonało schody w rekordowym tempie i to w dodatku przez nikogo niezauważone, prawdopodobnie z własną lektyką na plecach – bo jak inaczej ta mogłaby się znaleźć na wewnętrznym dziedzińcu Świątyni? Długowłosy nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie i nawet nie zadawał sobie zbyt wiele trudu, aby to zrobić, gdyż w gruncie rzeczy nie było w tym sensu. Z nieznośnym bólem i niezadowoleniem, powoli i opornie zaczynał przyjmować do wiadomości, że świat demonów jest pełen zagadek, które nie objawią przed nim swoich tajemnic jeszcze przez długi czas. Jedne z nich już poznał i obeznał się z nimi, na temat kolejnych miał swoje spekulacje i snuł domysły, jednak pozostawały też takie, które stały dla niego pod znakiem zapytania i nie pomagał tu nawet fakt, że był geniuszem, gdyż, jak widać, czasami nawet umysł geniusza to za mało. Szczególnie, jeśli rozchodziło się o sprawy tak nieoczywiste, skrzętnie ukryte, niemal mistyczne jak zachowania, zdolności, obyczaje i tradycje istot nadprzyrodzonych.
Skierowali się do przysadzistego, niskiego budynku, który przytłaczał ciężarem swojej imponującej konstrukcji. Belki nośne dachu i filary wyglądały solidnie, jednak były tak potężne, że istota tak maleńka jak przeciętny człowiek czuł się nieswojo, czuł niezrozumiałą obawę, jakoby cała konstrukcja mogła zaraz zawalić mu się na głowę, mimo iż nie dało się słyszeć nawet pojedynczego, żałosnego jęku protestu budynku, który mógłby uskarżać się na wieloletnie stanie w jednym miejscu niesione porywistym, zimnym wiatrem.
Zostawili obuwie w genkanie i przeszli dalej, w głąb Świątyni, podążając za przewodnictwem kapłana, który zaprosił ich do jednego z wielu pokoi. W pomieszczeniu czekał już na nich nakryty stół z parującymi, kusząco pachnącymi potrawami, a razem z nimi kilka innych kolejnych osób.
- Cieszcie się zasłużonym posiłkiem – odezwał się Isami, kłaniając się płytko. – Moi adepci dotrzymają wam towarzystwa, aby zapewnić wam rozrywkę. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, jednak ja muszę zająć się przygotowaniami do ceremonii i muszę się już oddalić – poinformował gości, po czym nie czekając na ich odpowiedź zwrotną, wyszedł, zaciągając za sobą bambusowe drzwi, na których czaple wymalowane na ryżowym papierze wyginały się przy wodopoju niczym w erotycznym tańcu.
- Witamy serdecznie – odezwał się siedzący na matach tatami młodzieniec o ciemnobrązowych włosach, w których pobłyskiwały stalowe pasma. We włosy wetknięte miał świeże kwiaty oraz ptasie pióra. – To zaszczyt móc was gościć ponownie – skinął głową nowoprzybyłym. – Nazywam się Amane i mam nadzieję, że pozwolicie mnie i moim towarzyszom, Yoshiemu, Orochiemu oraz Saku, umilić wasz dzisiejszy wieczór – pokrótce wskazał na swoich kompanów, przedstawiając ich.
Amane siedział w niedbałej pozie ubrany w elegancką, krwistoczerwoną, jedwabną szatę przetykaną złotą i pomarańczową nicią. Jej górna krawędź zwieńczona została burym futrem, które miękko otulało kościste, odsłonięte ramiona swojego właściciela. Młodzieniec trzymał w jednej dłoni potężny, pozłacany wachlarz, na którym zostały wymalowane dwa goniące się pawie. Operował nim z niebywałą lekkością, a brunetowi przeszło przez myśl, że ów wachlarz może być czymś znacznie więcej niżby tylko nietypową ozdobą lub przedmiotem służącym do ochładzania się. Amane miał delikatne rysy twarzy i pełne, ciemnoczerwone usta o nietypowym złotym poblasku, jakby skrzące się drobiny odpadły od wachlarza i jakimś cudem przylgnęły tylko i wyłącznie do jego warg. Jego przystojną, choć wciąż dość dziecięcą twarz szpecił jedynie prawy kącik ust, który z jakiejś racji był sczerniały, zupełnie jakby ten był najzwyczajniej w świecie zwęglony albo jakby chłopak borykał się z raną trawioną przez gangrenę. Spojrzenie jego niebieskich oczu, które przywodziły na myśl zmrożone jeziora, było łagodne, jednak mieszkało w nich także coś okrutnego. Z tej racji Itachi nie wątpił, że młodzieniec ten pomimo swojej powierzchownie spokojnej prezencji mógł ulegać namiętności popadania w gniew.
Następnym wspomnianym był Yoshi. Yoshi trzymał się znacznie na uboczu, zajmował zacieniony kąt pomieszczenia, zupełnie jakby nie chciał zostać dostrzeżony. Niemniej jednak jego bladoczerwone włosy i białe sznureczki, które miał w nie wplecione skutecznie przyciągały uwagę, toteż jego próby spełzły na niczym. Chłopak ubrany był w obszerne spodnie stanowiące komplet z krótką bluzką, która odsłaniała jego brzuch. Jego ubrania były w podobnej tonacji kolorystycznej jak jego poprzednika, a więc dominowały wśród nich czerwień, czerń i złoto. Misternie wyszywane ozdoby na materiale w zadziwiający sposób łączyły się z niemniej misternymi tatuażami pokrywającymi boki jego ciała. Yoshi na głowie nosił coś, co do złudzenia przypominało złotą tiarę lub kolię z niewielkim, czerwonym kamieniem umiejscowionym dokładnie pomiędzy jego brwiami. Całe jego usta były sczerniałe, co nadawało mu niezdrowego wyglądu. Jego twarz była dużo bardziej sucha, a rysy ostrzejsze niż u Amane. Zdystansowane, nieufne spojrzenie czystej akwamaryny padało na gości z głębokich cieni jego równie głęboko osadzonych oczu.
Kolejnym z adeptów, stojący tuż za Amane, był Orochi. Wysoki i szczupły brunet, którego końce włosów lśniły czystą i głęboką czerwienią. Orochi nosił czerwone kimono o dość nietypowym, mało popularnym kroju. Jego pas ściśle obwiązywała czarna, nabijana ćwiekami przepaska. Mogła ona służyć jako pas podtrzymujący katanę u boku, jednak z jakiejś racji Uchiha wątpił, żeby którykolwiek z adeptów kiedykolwiek dzierżył w ręku miecz. Niemniej jednak nie oznaczało to, że ten głupio sklasyfikował stojących przed nim młodzieńców jako zwykłe i nieszkodliwe dzieciaki. Patrzył w ich puste, zimne oczy i choć naprawdę ciężko było mu się do tego przyznać nawet samemu przed sobą, czuł narastający niepokój, a nawet grozę. Coś mu podpowiadało, że nawet i bez broni białej uczniowie Isamiego byli na swój własny sposób wystarczająco niebezpieczni. Wszak nie tylko ostrza potrafiły ranić, prawda?
Prawy kącik ust Orochiego był tak samo sczerniały jak i u Amane. Ponad to dokładnie na wskroś twarzy bruneta przechodził tatuaż układający się w długi i szeroki pas demonicznych symboli, które ponownie pozostawały czystą zagadką dla ninja z Konohy. Znacznie większy, pojedynczy znak malował się także na jego szyi. Oczy Orochiego były czerwone, a usta wąskie i blade, przesuszone.
Ostatnim z grupy był Saku siedzący w przejściu prowadzącym do następnego pokoju. Chłopak miał niebiesko-białe włosy i bladozielone oczy. Jego oblicze zdradzało nieufność i dystans, który bił od niego podobnie jak i od Yoshiego. Jego mina i chłód mieszkający w jego oczach naprowadziły długowłosego na trop, że ten, niezależnie od tego, czym teraz się zajmował i jaka była jego obecna pozycja, musiał pochodzić z szanowanej i dobrze usytuowanej rodziny. Kamienna maska, którą nosił na twarzy była bardzo charakterystyczna dla bogaczy i ogółu stanu wyższego. Wysoka jakość materiałów składających się na jego tradycyjne, czerwone kimono również za tym przemawiała.
Amane siedział wysunięty na przód grupy adeptów, przez co wydawało się, jakby im przewodził, jakby obejmował stanowisko ich lidera. Delikatnie uniesione kąciki ust i spokojne, niemal ospałe spojrzenie, jakie posyłał podróżnikom tylko utwierdzała w tym przekonaniu. Wyglądał jak ukontentowany król zwierząt, który dobrze wiedział, że nawet w razie niebezpieczeństwa nie musi ruszać się z miejsca, gdyż zostanie zażegnane ono przez jego podkomendnych, którzy wyglądali już na dużo bardziej skupionych i napiętych, w każdej chwili gotowych do podjęcia błyskawicznego działania w razie potrzeby.
Szatyn z kwiatami i ptasimi piórami wplątanymi we włosy podniósł się niespiesznie ze swojego miejsca i skinął na pielgrzymów, a następnie na suto zastawiony stół.
- Zapraszam – sam ruszył w kierunku, z którego dochodziły cudowne aromaty. – Jedźcie, póki gorące – zachęcił.
Posłusznie wszyscy zajęli miejsca przy stole i zabrali się za opróżnianie misek, półmisków, talerzy, czarek i reszty zastawy stołowej. Wraz z tym atmosfera zelżała.
- Jak minęła wam droga? – zainteresował się frontowy adept, przerywając ciszę, w której można było słyszeć tylko szczęk porcelany.
- Znośnie – odezwała się Daichi. – Ale daj spokój, nie ma o czym rozmawiać – machnęła ręką, zanim młodzieniec zdążył wypowiedzieć kolejne, kurtuazyjne pytanie. – Wolałabym raczej posłuchać o czymś bardziej interesującym. Jak wasz trening? – zapytała.
- Również, znośnie – Amane uśmiechnął się. – Nie najgorzej, choć czasem bywa ciężko. Nikt jednak nie mówił, że będzie łatwo, prawda? – rzucił pytanie w eter, a jego kompani potwierdzili mu gardłowymi pomrukami i skinięciami głowy. – Póki co każdy z nas sukcesywnie zdaje testy kolejnych wtajemniczeń – dodał.
- Dobrze to słyszeć – skwitowała dziewczyna.
Ochida faktycznie interesowała się losami adeptów, co można było wywnioskować po żywotności odznaczającej się w jej tonie głosu, błysku w oku. Zależało jej, aby wywiedzieć się jak najwięcej i chciała słyszeć jak najwięcej pozytywów. Dbała o tych gości. To było dowodem na to, że ich również musiała mieć okazję poznać w swojej burzliwej, owianej tajemnicą przeszłości.
- A co z Isamim? – zainteresował się Sochiro. – Jak sobie radzi?
- Jak mieliście już okazję sami się przekonać, trzyma się całkiem nieźle – zapewnił szatyn między kolejnymi kęsami. – Niemniej, teraz jest w trakcie ścisłego postu, który jest częścią przygotowań związanych z obchodzonymi przez nas w niedługim czasie uroczystości – wyjaśnił. – To dlatego nie może dotrzymać nam dziś towarzystwa. Nie chce zostawiać sobie miejsca na pokusy – usprawiedliwił swojego mistrza.
- To zrozumiałe… - przytaknął Aoshi. – Nikt nie chciałby, żeby jego poświęcenie poszło na marne. Co jak co, ale trzeba mu przyznać, że skubany to ma siłę woli, jak nikt inny… - przyznał z uznaniem.
- Co racja, to racja – zgodził się Amane.
Kolacja ubiegła im w pokojowej, spokojnej atmosferze podczas rozmów o niedalekiej przyszłości i wspominek wydarzeń, której miały już miejsce. Itachi bez słowa jedynie przysłuchiwał się prowadzonym rozmowom, próbując zapamiętać i wyciągnąć z nich jak najwięcej. Łączył ze sobą nowo zdobyte informacje z faktami, które już nie były mu obce od pewnego czasu i próbował utworzyć spójne obrazy sytuacji i czasów, o których rozprawiali inni biesiadnicy. Próbował przy tym także sięgnąć nieco głębiej, dotrzeć do nieco bardziej niedostępnych obszarów, do tematów, których jasnowłosa z pewnością nigdy by przy nim nie poruszyła. Przysłuchiwał się i próbował sobie wyobrazić zdolności i umiejętności demonów, zrozumieć ich dworską etykietę i zasady dobrego zachowania, żeby przypadkiem nikogo nie ugodzić swoim trywialnym, ludzkim postępowaniem. Sam był zaledwie człowiekiem, przez co, jak szybko się zorientował, był traktowany z pewną taryfą ulgową, ale przy tym także z pewnym dystansem, jednak chciał jakoś to nadrobić i nadgonić, żeby nie być jedynym, który pozostawał nie w temacie.

***

Uchiha odłożył ręcznik, którym wycierał wciąż wilgotne włosy. Plusem dotarcia do Demonicznej Świątyni niezaprzeczalnie była możliwość wzięcia kąpieli czy rozkoszowania się miękkością i przyjemnym zapachem świeżej pościeli. Po dłuższym czasie podróżowania lub po prostu prowadzenia trybu życia jako shinobi nawet takie proste, wydawałoby się wręcz prozaiczne rzeczy stają się dla człowieka luksusem.
Chłopak spojrzał na jasnowłosą, która siedziała na jednym z dwóch pojedynczych futonów rozłożonych na ziemi i polerowała swoją broń. Niezainteresowana nawet nie zwróciła na niego uwagi czy nie podniosła wzroku. Dzisiejszej nocy mieli dzielić wspólnie pokój. Koniec końców taki obrót sytuacji przypadł brunetowi do gustu. Dzięki temu mógł mieć oko na dziewczynę, co przemawiało na jego korzyść. Ona też miała w tym swój interes. W normalnych warunkach zapewne nie przystałaby tak ochoczo na dzielenie sypialni z Itachim, jednak dzięki temu i ona mogła mieć go pod nadzorem. Nie chciała zostawiać go na pastwę demonów, opuszczając go i zostawiając samego sobie. W gruncie rzeczy nie podejrzewała, żeby którykolwiek z jej pobratymców stanowił zagrożenie dla człowieka albo chciał go skrzywdzić, jednak czuła się spokojniejsza, kiedy wystarczyło tylko, żeby podniosła wzrok, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Długowłosy z pewnością nie był już małym dzieckiem, które trzeba było przez cały czas trzymać za rączkę i pilnować, żeby nie przewróciło się o własne nóżki, jednak faktem też było, że tym razem przyszło mu obracać się w zupełnie obcym i nieznanym środowisku, w którym błądził po omacku i faktycznie przypominał dziecko we mgle. Bo przecież wystarczyła chwila nieuwagi, nietrafnie dobrane słowo lub krzywe spojrzenie, żeby komuś zalazł za skórę i narobił zarówno sobie, jak i jej problemów. A tego nikt nie chciał. Z tej właśnie racji należało dołożyć wszelkich starań, żeby możliwie zminimalizować ryzyko wystąpienia nieprzyjemnych konsekwencji.
Wtem papierowe drzwi rozsunęły się bez zapowiedzi, a w szparze odsłaniającej ciemny korytarz błysnęły złote usta lidera „gangu” adeptów oraz jego stalowoszare pasma we włosach w ciepłym, pomarańczowym blasku dochodzącym z zapalonych świec, które były jednym źródłem światła w pomieszczeniu. Amane zdawał się gdzieś spieszyć, a przy tym był niebywale podekscytowany i rozgorączkowany, przez co nawet jego blade policzki nabrały rumieńców, jakby w istocie trawiony był jakąś chorobą.
- Już jest! – syknął przyciszonym głosem.
Uchiha nie miał pojęcia, o czym lub o kim mówił chłopak, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jego towarzyszkę, żeby przekonać się, że ta, w przeciwieństwie do niego, była wtajemniczona w szczegóły. Jej oczy zalśniły pełnym zrozumieniem oraz ekscytacją, tak jak i u szatyna. Bez słowa zerwała się na równe nogi i zamaszystym krokiem ruszyła w stronę jednego z adeptów, przy czym poły jej kimona aż furkotały za nią niczym sztandar bezdusznie katowany przez porywisty powiew wiatru. Ninja z Konohy poszedł w jej ślady i również podniósł się ze swojego miejsca podążając za zielonooką, gdyż trawiła go paląca chęć dowiedzenia się, wokół czego też powstało to całe zamieszanie.
Póki co nie padło ani jedno słowo wyjaśnienia. Amane puścił się niemal biegiem wzdłuż korytarza prowadzącego do wewnętrznego dziedzińca. Ochida deptała mu po piętach maszerując żwawo, wykonując olbrzymie kroki, prawie przeskakując z nogi na nogę. Brunet zauważył, że na twarzach obojgu z nich malowała się ekspresja wyrażająca niecierpliwość i wyczekiwanie, jakie można zauważyć u dzieci, które czekały na prezenty od Mikołaja na Gwiazdkę. To ich dziecinne podejście dało mu w jakiś sposób do myślenia…
Dotarli na główny plac, na którym obecni już byli pozostali adepci oraz strażnicy Mikoto. Samego Mikoto oraz Isamiego nie było jednak na miejscu – zamiast nich pojawił się jednak ktoś nowy. Wśród małego zgiełku chłopak dostrzegł stosunkowo niskiego mężczyznę. Początkowo nie rozumiał, dlaczego jego przybycie wzbudziło tak skrajne emocje w demonach, jednak chwilę potem zamarł niczym skamieniały pod siłą nacisku spojrzenia nieznajomego. Wystarczyło to właśnie jedno spojrzenie, które okazało się być bardziej wymowne niż wszystkie poematy i przemówienia, jakie miał okazję czytać i słyszeć w całym swoim dotychczasowym życiu.
Mężczyzna ten wcale nie sztyletował wzrokiem shinobi z Liścia, jednak aura potęgi, niemal wszechmocy, jaka emanowała od jego postaci była wręcz przytłaczająca. Nowoprzybyły poruszał się z niesłychaną gracją i lekkością, a jego ruchy były płynne, naturalne i niewymuszone niczym sam nurt rzeki. Miał czarne, półdługie włosy, które sięgały mu ramion, a ich końce stopniowo przechodziły w karmelowy kolor, a następnie w bardzo jasny blond. Jego cera była blada, alabastrowa, wręcz idealnie biała, przez co mocno kontrastowała z oprawą ciemnych włosów. Jego oczy były podobnie blade, rozmyte, jakby ślepe, jednak w ich centrum plama źrenicy była zbyt wyraźna, żeby można było stwierdzić, że nieznajomy był ociemniały. Poza tym rozglądał się dookoła, przenosił spojrzenie z twarzy na twarz – był zbyt żywotny, a w jego ruchach było zbyt wiele pewności siebie, żeby mógł być ślepy.
Jego oczy oraz skronie były przyprószone czymś ciemnym, przez co wyglądało to tak, jakby mężczyzna umorusał się węglem lub czymś podobnym – niemniej jednak było w tym także coś artystycznego i dało się dostrzec w tym dziwnym zabiegu jakąś celowość i precyzję, przez co Itachi szybko wykluczył możliwość, jakoby nowoprzybyły mógł najzwyczajniej w świecie ubrudzić się podczas podróży. Czarny osad przyprószył także jego wysokie kości policzkowe, potęgując i podkreślając cień rzucany przez kości jarzmowe, przez co jego okrągła twarz wydawała się być bardziej smukła, a przy tym także bardzie sucha i kostyczna. Pod niewielkim, stosunkowo płaskim nosem rozciągały się pełne, ciemne usta, z których dolna warga była rozjaśniona na środku jej długości, co optycznie powiększało ją.
Nieznajomy ubrany był zupełnie odmiennie do pozostałych. Nosił typowo nowoczesne, eleganckie ubranie, a więc proste, czarne spodnie, białą koszulę, czarną kamizelkę oraz tego samego koloru marynarkę, która wyglądała jakby została oprószona gwiezdnym, połyskującym pyłem na ramionach.
Nowoprzybyły brunet zwrócił uwagę na długowłosego. Zawiesił na nim spojrzenie na dłużej, przez co tego aż przeszły nieprzyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Szybko zdał sobie sprawę, że z jakiś niezrozumiałych powodów zaczął się stresować. Gardło zacisnęło mu się, jakby ktoś zawiązał je na supeł, w żołądku poczuł ucisk, jakby ktoś go kopnął i zaczęły mu się pocić dłonie. On, Itachi Uchiha, stresował się na widok jakiegoś nieznajomego – dobre sobie! Przecież miał za sobą masę przebytych, niebezpiecznych misji, gdzie stawiał na szali swoje i nie tylko swoje życie, miał za sobą nawet pojedynek z samym shinigami, a jednak z jakiejś racji teraz czuł się niczym szczur zapędzony w kozi róg pod ostrzałem spojrzenia mężczyzny. Czuł się odsłonięty, pozbawiony wszelkiej defensywy, choć w gruncie rzeczy niebezpieczeństwo nie było przecież obecne, a więc nie było też i się przed czym bronić. Tak przynajmniej próbował sobie wmówić i tym samym uspokoić się. Niemniej jednak z czasem i zdobywanym doświadczeniem nauczył się ufać swoim przeczuciom i nie zamierzał ich bagatelizować. Skoro brunet wzbudzał w nim tak niepojęty strach, niemal panikę, przez co ledwo powstrzymywał się od brania nogi za pas, należało być ostrożnym. Wypadałoby się też dowiedzieć, kim ten pozornie niegroźny jegomość był…
Postać stojąca w półkręgu gapiów wzbudzała w nim mieszane i sprzeczne uczucia. Z jednej strony wyglądała tak spokojnie, poruszała się tak płynnie jakby był uosobieniem, duchem jakiegoś spokojnego, leśnego strumyka, który od zarania dziejów szemrał sobie leniwie wśród omszałych skał, a jednak z drugiej biła od niej niepojęta i przytłaczająca siła i potęga, która przerażała, nakazywała schować się przeciętnemu śmiertelnikowi niczym żałosnej, małej myszce przed jego obliczem.
Koleś o fizjonomii i ekspresji marmurowego posągu, który w razie pogorszenia nastroju mógł ściągnąć na ciebie Armagedon… lub przynajmniej takie właśnie sprawiał wrażenie. Fajnie, nie?
Chyba jednak niekoniecznie. Uchiha zadrżał niekontrolowanie, jakby nagle zrobiło mu się przejmująco zimno.
- To zaszczyt móc cię znów gościć, panie – w końcu dotarły do niego słowa wypowiadane przez Amane, który właśnie giął się przed gościem w głębokim ukłonie w geście powitania. – Oczekiwaliśmy twojego przybycia z niecierpliwością – zapewnił z uśmiechem. – Pozwól, panie, że wskażę ci drogę do twojej sypialni, gdzie będziesz mógł się udać na spoczynek po zapewne bardzo męczącej podróży – kontynuował, odchodząc już w stronę innego korytarza.
Mężczyzna skinął głową i posłusznie podążył za liderem adeptów, jednak zanim zniknął połknięty przez wąską gardziel zacienionego korytarza, odwrócił się przez ramię, żeby jeszcze raz przyjrzeć się Itachiemu, co temu wyraźnie się nie spodobało. Zdawał sobie sprawę, że zapewne robił za swoistą atrakcję w gronie demonów, jednak nie życzył sobie skupiać na sobie zbyt wiele uwagi. Zdecydowanie wolał przyglądać się wszystkiemu z boku, a tu wyglądało na to, że najwyraźniej ktoś bardzo wpływowy zawiesił na nim oko. Od teraz zatem będzie musiał być podwójnie ostrożny.
- Kto to był? – zapytał przyciszonym, wciąż zdławionym głosem, który z trudem wydostał się z jego wciąż boleśnie zaciśniętego gardła, kiedy był już pewien, że nowoprzybyły był wystarczająco daleko, żeby go nie usłyszeć.
- Książę Kazuhiko – odparła dziewczyna. – To bardzo wpływowa osoba. Ktoś pokroju Mikoto tylko o innym zakresie obowiązków i przywilejów – starała się w skrócie wyjaśnić towarzyszowi postać Kazuhiko bez zbędnego zagłębiania się w detale, których ten i tak ze swoją obecną wiedzą na temat demonów nie byłby w stanie przyswoić.
- To też kapłan? – dopytywał chłopak.
- Nie, książę Kazuhiko przybył do Świątyni tak samo jak i my, jako pielgrzym, który pragnie wziąć udział w ceremonii – sprostowała. – Jutro zapewne przybędzie jeszcze więcej osób. Nie myśl sobie, że mamy całą Demoniczną Świątynię do własnej dyspozycji. Wiele demonów czuje podobną potrzebę uczestniczenia w ceremoniach podobnych do tej, jednak te zazwyczaj przybywają na miejsce zaledwie kilka godzin przed rozpoczęciem obrzędów. Można powiedzieć, że by jesteśmy uprzywilejowaną grupą, która ma szczęście rozkoszować się tą wygodą posiadania dachu nad głową. Właściwie tylko ze względu na łączące nas dobre relacje z Isamim ten zgodził się nas przyjąć na noc, dzięki czemu mamy też czas odpocząć i nabrać sił przed drogą powrotną – dodała.
Cóż, zapowiadało się zatem, że następny dzień może obfitować w bardzo interesujące zdarzenia…

***

Po śniadaniu przeszli do tylnej części świątyni, która bezpośrednio przylegała do części góry. Długowłosy zdziwił się nie na żarty, kiedy potężne, metalowe, kute odrzwia z imponującą ilością łańcuchów, kłódek, bolców, zamków i zapadni zostały przed nim otworzone, ukazując wnętrze pomieszczenia wydrążonego w litym kamieniu. Masywne wrota były grube niemal na długość jego przedramienia i nosiły niepokojące, rude plamy, które jakoś nie przypominały swoim wyglądem rdzy pod żadnym względem. Itachi zbyt wiele razy widział ślady zaschniętej krwi, żeby nie być w stanie odróżnić ich od zwykłej korozji.
Kiedy podążał za grupą, która w istocie od rana stawała się tylko coraz liczniejsza i póki co tłoczyła się na dziedzińcu, wchodząc do tajemniczego pomieszczenia zwrócił uwagę na wewnętrzną stronę odrzwi, które poznaczone były głębokimi bruzdami i wgnieceniami, jakby ktoś lub coś obijało się o nie, drapało w nie, desperacko próbując się wydostać na światło dzienne. Ta myśl sprawiła, że jego mięśnie spięły się bez udziału jego woli, jakby jego ciało instynktownie przygotowywało się do potencjalnej, natychmiastowej reakcji, jaką mogłaby być obrona, jak i zarówno atak.
W wykutej w skale, owalnej salce było ciemno i nie dochodziło tu żadne zewnętrzne światło. Gdzieniegdzie zostały jedynie ustawione wysokie świeczniki na anorektycznych, pojedynczych nogach. Chybotliwy, złoto-pomarańczowy płomień rzucał blask na ściany pomieszczenia w wędrujących, zmieniających swoje kształty plamach. Kamień połyskiwał delikatnie w owym blasku jakby został oprószony brokatem. U powały zostały zawieszone metalowe dzwonki, między którymi jako ogniwa łączące zostały wplecione wykute również w metalu pojedyncze, demoniczne znaki. Długie łańcuchy zwisające ze sklepienia obijały się o siebie nawzajem od czasu do czasu, wydając przy tym z siebie ciche, wysokie dźwięki. Chłopak odniósł dziwne przeczucie, że te jednak pełniły nie tylko rolę swoistych, nietypowych ozdób, ale miały także inne, bardziej użyteczne zastosowanie.
Na ziemi zostały ułożone poduszki w długich rzędach, na których pielgrzymi powoli zajmowali miejsca, tłocząc się i ściskając, żeby wszyscy mogli się zmieścić. Brunet zauważył w tłumie Chikę, która jakimś cudem odłączyła się od niego w tym zgiełku i która teraz machała do niego ponaglająco, przywołując go do siebie. Dziewczyna zajęła miejsce na przedzie, z czego Uchiha nie był pewny czy może się cieszyć. Koniec końców nie powinno go tu być, więc chyba wypadało, żeby zaszył się gdzieś w kącie, a nie wciskał się na sam przód przed szereg, gdyż oczywistym było, że wszyscy byli świadomi tego, że nie był demonem. Czuł na sobie ciekawskie, czasem nawet oburzone czy zawistne spojrzenia ciskane przez postronne osoby. Tym razem nie miał jednak żadnego wyboru, więc posłusznie przebił się przez żywą ścianę ściśniętych ciał, zajmując miejsce koło Daichi.
Na samym końcu sali znajdowało się niewielkie, drewniane podwyższenie imitujące miniaturową scenę, na której w siadzie skrzyżnym siedział Isami. Kapłan Demonicznej Świątyni ubrany był w czarne kimono, na którym zostały wymalowane skomplikowane, nieczytelne demoniczne znaki białą farbą. Brunet ściskał w dłoniach coś, co przypominało śmiesznie wielkie korale, z czego każda pojedyncza kula nawleczona na gruby sznur wykonana była z innego materiału – drewna, szkła, ceramiki, złota, srebra, cyny… Isami trzymał dłonie złożone jak do modlitwy i pochylał się głęboko. Na jego twarzy malował się wyraz pełnego skupienia, a przed nim mieścił się niewielki, kwadratowy blat, który wyglądał na miniaturową wersję ołtarza. Póki co blat był pusty.
Kiedy wszyscy zebrani zajęli już swoje miejsca Orochi zamknął drzwi od środka, choć nie odstąpił ich na krok, trwając przy nich niezłomnie niczym swoisty strażnik. Główny kapłan Demonicznej Świątyni przemówił do swoich pobratymców w demonicznym języku, którego chłopak nie mógł zrozumieć. W chwilę potem więcej świeczek, długich i cienkich jak ludzki palec, zapłonęło we wnękach w ścianach jak na komendę, które póki co były niewidoczne, gdyż zdawały się stanowić jedność z plamami cienia, którego chybotliwe płomienie nie były w stanie rozgonić. Było w tym coś dziwnego i niepokojącego, gdyż świece te dawały niezdrowe, chorobliwe zielonkawe światło, które było przecież tak nienaturalne. Niemniej jednak dzięki większej ilości zapalonych świec brunet był teraz w stanie dostrzec, że pomieszczenie ciągnęło się dalej w głąb góry za Isamim, a za nim samym siedziało jeszcze kilku ludzi ubranych w czarne kimona niepokryte żadnymi znakami. Osoby te miały zakryte twarze czarnymi, materiałowymi maskami, przez co do złudzenia przypominały skrytobójców. Ninja z Konohy nie był pewien, co do ich tożsamości, jednak obstawiał, że towarzysze siedzący w półkolu za przewodzącym obrzędom byli adepci mający nadzieję objęcia stanowiska kapłana w niedalekiej przyszłości. Pewności jednak nie miał, gdyż bardzo ciężko było rozpoznać chakrę konkretnego demona i rozróżnić je od siebie, szczególnie w takim ścisku, gdyż byty te nie polegały na zasobach własnej energii, ale używały tej rozproszonej w przyrodzie. Dodatkowo sprawę utrudniał fakt, iż niejako znajdowali się bezpośrednio we wnętrzu góry, przez co jego obraz był mocno zniekształcony.
Adepci trzymali w rękach instrumenty, z których wkrótce zrobili należyty użytek. Ceremonialna muzyka odbiła się od skalnych ścian echem, wibrując i z czasem jakby tylko stając się głośniejsza i głośniejsza. Itachi skrzywił się i ledwo powstrzymał się od zakrycia uszu, jednocześnie domyślając się, że pod koniec tej imprezy skończy z niezłą migreną.
Isami wydał z siebie krótki, gardłowy krzyk i skulił się w sobie, jakby ktoś kopnął go w brzuch. Zaraz potem jednak zerwał się na równe nogi i odezwał się śpiewnym tonem. Muzyka przycichła, tak, żeby nie zagłuszać słów kapłana, który rysował dłońmi w powietrzu niewidzialne, skomplikowane znaki, poruszając się przy tym zwinnie i lekko, w rytm ciężkiej, monotonnej melodii. Jego magnetyczny, hipnotyzujący głos wpędzał słuchaczy niemal w trans, a shinobi z Liścia odniósł wrażenie, jakoby brunet odprawiał przed nim jakieś czary, wyśpiewując zaklęcia, choć przecież rozum podpowiadał mu, że coś tak absurdalnego jak magia najzwyczajniej w świecie nie istniało. Magia to tylko tanie sztuczki oszustów, którzy mogli czarować co najwyżej małe dzieci – a przynajmniej tak uważał aż do tej pory.
Kapłan zaintonował wysoko powtarzając kilkukrotnie ten sam wers, gnąc się przy tym w głębokim ukłonie. Upadł na kolana i kłaniał się nisko, aż do podłogi z wyciągniętymi przed siebie rękami, jakby próbował sięgnąć osób siedzących w pierwszym rzędzie. Wszyscy zebrani oglądali to niecodzienne przedstawienie z zapartym tchem, niemym zachwytem, kiedy Uchiha z każdą chwilą w gruncie rzeczy czuł się tylko coraz bardziej nieswojo i nie na miejscu jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Nie rozumiał, co tak właściwie działo się wokół niego, ale przede wszystkim nie rozumiał, co było tak wspaniałego w tym obrzędzie, czego doszukiwały się w nim demony, a czego on nie mógł dostrzec. Owszem, musiał przyznać, że Isami z całą pewnością mógł poszczycić się zdolnościami wokalnymi, jednak nie wybrali się tu w końcu na koncert muzyki religijnej, prawda? Podczas gdy wśród tłumu rósł zachwyt, w nim wzrastał jedynie niepokój. Niektórzy dookoła niego kiwali głowami lub bujali się nieznacznie na boki w rytm muzyki, inni nawet niemo powtarzali słowa za kapłanem, jednak nie mieli na tyle odwagi, aby wraz z nim śpiewać w głos, przez co ograniczali się jedynie do bezgłośnego otwierania i zamykania ust niczym ryba wyrzucona na brzeg.
Brunet wyciągnął ręce przed siebie, jakby prosząc o pomoc, jednak nikt nawet nie drgnął ze swojego miejsca. Po jego ustach błąkał się cwaniacki, przebiegły uśmieszek ukazujący mieszaninę niecierpliwości, ekscytacji i poczucia wyższości nad pozostałą grupą zgromadzonych. Zaraz potem jednak znów krzyknął gardłowo, ochryple. Jego ręce, na których wymalowane zostały atramentem demoniczne znaki, zadrżały i zacisnęły się niemal konwulsyjnie, paznokcie zaryły w kamieniu. Nieczytelne symbole zaczęły się zlewać, tłoczyć i mieszać ze sobą, przez co wkrótce tworzyły już tyło nieskładną, czarną masę, zlepek zawijasów, mniejszych i większych, pulsujących plam, które zdawały się żyć własnym życiem na jego skórze.
 Isami skulił się w sobie, obejmując się na wysokości żeber. Z jego ust wydostawały się teraz dwa głosy – dwa, tak zupełnie różne głosy – z czego jeden był niemal płaczliwy, pełen bólu, a drugi głęboki, niski i ujmujący, niemal tak samo czarujący jak ton, którym kapłan przemawiał na co dzień. Oba głosy w kółko powtarzały jeden wers.
Kiedy brunet podniósł się do siadu raz jeszcze, po jego twarzy spływały krwawe łzy. Isami wzniósł dłonie ku sklepieniu, a następnie zalał się krwią także z ust, która ciekła mu po brodzie w gęstych, pieniących się strugach. Uchiha drgnął na ten widok. Rzucił kontrolne spojrzenie Ochidzie, która siedziała spokojnie na swoim miejscu i oglądała całe to przedstawienie jak ostatnią powtórkę staromodnego sitcomu nadawanego w weekendy w czasie obiadowym. Uśmiechała się delikatnie do siebie pod nosem i nic nie wskazywało na to, żeby była w jakikolwiek sposób zaalarmowana, mimo iż jej przyjaciel, osoba, z którą, jak sama twierdziła, była w dobrych relacjach, zalewała się krwią na jej oczach.
Kapłan podążył wzrokiem za własnymi dłońmi i wzniósł oczy ku powale, które następnie wywróciły się przekrwionymi białkami do góry. Jego złota tęczówka oraz ta rozmyta, ślepa uciekły gdzieś w głąb czaszki, a znaki na jego szyi i prawej części twarzy zgęstniały, pomnożyły się, rozprzestrzeniając się niczym zaraza. Isami zamiast śpiewać zaczął zwyczajnie krzyczeć, wręcz drzeć się niczym w agonii, a z jego gardła wydobywały się już nie dwa, ale wiele głosów na raz – każdy z nich był ochrypły i szorstki, paskudny, wręcz obrzydliwy. Jego oczy stały się jeszcze bardziej opuchnięte, sińce nabiegły krwią, stając się niemal czarne, przez co jego gałki oczne wydawały się być zbyt głęboko osadzone w czaszce, zupełnie jakby ktoś wcisnął mu je tam siłą.
Isami wydał z siebie jeszcze jeden przeraźliwy wrzask, na który zebrani w końcu odpowiedzieli. Zaczęli skandować pojedyncze słowo, które powtarzali niczym mantrę. Chłopak ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że to, co dla niego brzmiało jak wrzaski, krzyki, nieludzkie odgłosy i zawodzenia ze strony kapłana dla pozostałych mogło być w jakiś niepojęty przez niego sposób zrozumiałe, dlatego byli w stanie odpowiedzieć mu we właściwym czasie.
Krzyki i wrzaski znów na moment zostały przerwane melodycznym śpiewem bruneta, jednak tylko na chwilę. Mężczyzna na podeście miotał się niespokojnie, rzucał się jakby w konwulsjach, szeptał, krzyczał, zawodził, płakał i zalewał się krwią, która z każdą chwilą zdawała się gęstnieć i przybierać coraz ciemniejszy odcień, aż w końcu niemal stała się czarna. Kapłan rozłożył szeroko ręce, jakby chciał objąć wszystkich zgromadzonych, stał tak przez dłuższą chwilę, obserwując jak jego własna krew, która sączyła mu się z oczu, nosa, uszu i ust spływała na niewielki, kamienny ołtarz znajdujący się u jego stóp. Długowłosy z niedowierzaniem patrzył, jak skała reaguje na krew demona i zaczyna jarzyć się jasnym, intensywnie zielonym światłem. Obserwował, jak zielone żyłki zaczynają rozpełzać się po całej sali, napełniając martwy kamień życiem i energią, która z pewnością była czymś dalekim od tego, co było znane ludziom.
Ninja z Konohy zafascynowany przyglądał się zielonemu, pulsującemu życiem krwioobiegowi, który oplótł całe pomieszczenie w rekordowym tempie wypełniając je przy tym swoim oślepiającym, fluorescencyjnym blaskiem. Kompletnie zbity z tropu odwrócił się do dziewczyny, żeby poprosić o wyjaśnienia, jednak ta była tak skupiona, na tym, co działo się na drewnianym podeście, że nie była w stanie odpowiedzieć. Ponad to Itachi w jakiś sposób czuł, że to nie był dobry czas na pytania. To nie był dobry czas na odzywanie się. Wszystkie pytania i niepewności musiał zostawić sobie na później.
Zwrócił również uwagę na to, że włosy jego towarzyszki stały się idealnie białe, a oczy zamiast być zielone przybrały złotą barwę. Daichi poczuła się na tyle rozluźniona, że pozwoliła sobie przybrać swoją prawdziwą, demoniczną formę. W końcu była wśród swoich. Tutaj nie musiała się z niczym ukrywać.
Uchiha odwrócił od niej spojrzenie i ponownie skupił wzrok na tym, co działo się zaledwie kilka metrów przed nim. Isami najwyraźniej również pozwolił sobie na przyjęcie swojej właściwej postaci w chwili, kiedy ten był rozproszony, ponieważ kiedy brunet wrócił spojrzeniem do kapłana jego włosy zmieniły swój kolor z czarnego na platynowy blond, a jego wywrócone do góry białkami oczy stały się całe idealnie czarne.
Demon przewodzący ceremonii naprzemiennie śpiewał i krzyczał, z jego gardła wciąż momentami wydostawało się kilka głosów na raz, jednak obecnie znów głównie przemawiał swoim własnym odmawiając coś, co mogło, choć niekoniecznie musiało być modlitwą. Zebrani od czasu do czasu odpowiadali mu, wpatrując się w niego z zachwytem.
W końcu kapłan położył dłonie na kamiennym ołtarzu i zaczął mruczeć coś do siebie, co w odbiorze chłopaka brzmiało jak nieskładne majaczenia osoby trawionej wysoką gorączką. Pochylił się do przodu, niemal kładąc na deskach podestu i zamarł w takiej pozycji. Raptem zrobiło się niewyobrażalnie cicho, kiedy wszystkie wrzaski, śpiewy, szepty i muzyka w końcu ucichły. Dwóch najbliżej siedzących muzykantów ruszyło się ze swoich miejsc i podeszli do Isamiego. Chwycili półprzytomnego pod pachami i zwlekli bezwładne ciało z podwyższenia. Przepchnęli się między zgromadzonymi w stronę Orochiego, który posłusznie odemknął drzwi pozwalając zamaskowanym demonom wynieść wycieńczonego kapłana.

***

Po przebytym obrzędzie shinobi z Liscia opuścił kamienną salę z niebywałą ulgą. Odłączył się od radosnej, prowadzącej żywe rozmowy grupy demonów, która z powrotem udała się na główny dziedziniec mieszczący się przed frontową bramą Świątyni. Potrzebował chwili spokoju, żeby przetrawić to, co rozegrało się na jego oczach zaledwie chwilę temu. Skierował się zatem do sypialni, która na pewien czas została mu przydzielona wspólnie z Ochidą. Chłopak rozsunął drzwi prowadzące na taras, za którym dalej rozciągało się wewnętrzne podwórze. W takim miejscu w jego własnym domu mieścił się pieczołowicie doglądany przez jego matkę, zadbany ogród, który o tej porze roku mienił się całą paletą barw. W Demonicznej Świątyni nie było jednak tak przyjemnie, żywo i wesoło. Podwórze było głównie miejscem, gdzie wykonywane były prace gospodarskie. Między drewnianymi słupkami rozciągnięta została linka, na której suszyło się pranie. Gdzieś po bokach walały się drewniane miski i balie, z których niektóre były dziurawe lub mocno naznaczone przez ząb czasu i czynniki atmosferyczne, na które były ciągle wyeksponowane. Wśród tego rozgardiaszu znalazło się także kilka nie najnowszych narzędzi ogrodowych – jakieś szczerbate grabie, rdzewiejący szpadel, koślawa motyka… W tym wszystkim jednak jego wzrok przyciągnął gruby, niewysoki pieniek stojący w pobliżu tylnego wejścia do kuchni. Nosił on głębokie ślady po jakiś ostro zakończonych narzędziach oraz był naznaczony krwią, która zdążyła wsiąknąć w drewno na dobre i żaden deszcz nie zdołał już jej wypłukać. Wyglądało na to, że ów kawałek drewna musiał pełnić rolę swoistego stołu rzeźnickiego, kiedy zabijano na nim zwierzęta w celu przygotowania potraw dla mieszkańców przybytku.
Itachi oparł się niedbale o framugę drzwi i odetchnął ciężko. W życiu wiele razy już widział krew, spotykał różnych popaprańców i szaleńców na swojej drodze, jednak pomimo to demoniczna ceremonia w jakiś sposób odbiła na nim swoje piętno. Nie mieściło mu się w głowie, że to całe zbiegowisko zebrało się w gruncie rzeczy tylko po to, żeby popatrzeć, jak główny kapłan zalewał się krwią, wrzeszczał i rzucał się w konwulsjach. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że nikt nie wykazywał się chęcią wyciągnięcia do niego pomocnej dłoni – mało tego, wyglądało na to, że gapie oglądali to makabryczne przedstawienie ku swojej niebanalnej uciesze!...
Nie rozumiał tego. Nie widział w tym nawet najmniejszego sensu i po raz pierwszy raz w życiu nie był pewny czy w istocie chce się zmierzyć z prawdą. Może jednak było lepiej zostawić to tak, jak było. Nie dopytywać i zapomnieć, póki jeszcze była ku temu chociażby minimalna możliwość.
Podniósł głowę raz jeszcze wyrwany z własnych rozmyślań, kiedy doszedł do niego odgłos szorowania, jakby ktoś ciągnął za sobą coś ciężkiego. Wychylił się zza barierki tarasu, próbując dostrzec zza zasłony białych prześcieradeł, co też działo się w pobliżu tylnego wejścia do kuchni. Pierwsze pojawiły się plamy. Brązowe plamy rozpryskiwanego błota naznaczyły nieskazitelną biel prześcieradeł. Zaraz potem za nimi pojawiły się także ciemnoczerwone i rudawe plamy.
Długowłosy zacisnął szczęki w nerwowym geście, przezornie przygotowując się na najgorsze. Atak jednak nie nadchodził. Zamiast niego zza białej kurtyny wyłoniła się jedna zamaskowana, ubrana na czarno postać, a zaraz potem druga.
- Uchiha-san – ninja z Konohy rozpoznał głos Amane, który sięgnął materiału maski i ściągnął go z twarzy – jak podobała ci się nasza ceremonia? – zapytał z delikatnym uśmiechem, spoglądając na człowieka łagodnie. – Miałeś niebywałe szczęście, że pozwolono oglądać ci coś podobnego. Odprawiamy podobne rytuały zaledwie kilka razy w roku – dodał.
Brunet nie odpowiedział, gdyż zwietrzył w tym pytaniu podstęp, pułapkę. Lider adeptów chciał pociągnąć go za język, żeby później móc zarzucać mu zamiłowanie do brutalności lub obrazę i pogardę kierowaną wobec demonów i ich tradycji. Widział to w jego zmrożonych jeziorach przebiegłych oczu. Prawdopodobnie był z niego bardziej szczwany lis niż ustawa mogła przewidywać. Pewnie nie na darmo to właśnie on został wybrany liderem swojej małej grupy.
Amane go nie lubił. Nie dawał tego poznać po sobie wprost, jednak żywił do niego niechęć zapewne z samej racji różnic dzielących ich rasy. Nie była to jednak zwykła, prostolinijna niechęć, którą emanował Aoshi – w szatynie tkwiło coś niepomiernie złego, zgniłego i obrzydliwego, co trąciło jak padlina. Niezaprzeczalnie ten młodzieniec nosił w sobie wiele mroku, a fakt, z jaką łatwością przychodziło mu maskowanie tego i udawanie przyjaznego, niemal z lekka apatycznego uczniaka był zatrważający.
Zaraz za Amane zza kurtyny prześcieradeł wyłonił się Saku, który również pozbył się swojej maski. Dopiero po dłuższej chwili Itachi zorientował się, że adepci niosą coś ze sobą. Na wyłysiałym podłożu, na które głównie składała się rozmokła, błotnista ziemia z zaledwie kilkoma zielonymi, pojedynczymi kępami trawy leżał pakunek, torba owinięta w czarne sukna. Zainteresowany shinobi próbował dostrzec, co też mogło znajdywać się w środku. Odpowiedź przyszła sama, kiedy zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi z jego strony szatyn przestąpił nerwowo z nogi na nogę i niechcący potrącił sporych rozmiarów zawiniątko, a z niego wysunęła się ludzka ręka, która z pluskiem wpadła wprost w mętną kałużę. Chłopak drgnął i spiął się, co nie uszło uwadze demonów.
- Nie ma się, czego obawiać – zapewnił lider adeptów beztrosko kopiąc rękę trupa, żeby ta z powrotem przyległa to martwego ciała. – Ale lepiej byłoby, żebyś już poszedł – polecił. - Mamy swoje obowiązki do wypełnienia – wyjaśnił. Brunet przełknął z trudem i sztywno skinął głową, powoli wycofując się w głąb pomieszczenia. – Saku, dawaj drewno. Trzeba rozpalić ogień – zarządził i były to ostatnie słowa, jakie usłyszał Uchiha zanim wyszedł z sypialni na ponowne poszukiwania Daichi.

Nie chciał nic z tego rozumieć, ale najwyraźniej został postawiony przed faktem dokonanym. Teraz już z pewnością nie udałoby mu się zapomnieć o ostatnich wydarzeniach – nie póki te stanowiły dla niego niespójną zagadkę. Mroczną zagadkę. Dziewczyna musiała wytłumaczyć mu wiele rzeczy, gdyż w przeciwnym wypadku jego domysły mogły doprowadzić go do szaleństwa i czystego obłędu.

piątek, 11 sierpnia 2017

Kroniki Przeszłości „Przebudzenie Mangenkyou Sharingana”

Kroniki Przeszłości

„Przebudzenie Mangenkyou Sharingana”

Chika zaliczyła kolejny cios, który posłał ją na skalną ścianę i wbił ją w natrafioną przeszkodę na dobre kilka centymetrów. Kamień trzasnął i popękał w odpowiedzi. Dziewczyna kaszlnęła krwawo. Odkruszone drobiny skalne wzbiły się w powietrze. Jasnowłosa upadła na ziemię z ciężkim hukiem. Z trudem dźwignęła się na łokciach. Drżała z wysiłku. Właściwie wyzbyła się już całego zapasu chakry. Walczyła z omdleniem. A ono niestety z każdą chwilą brało nad nią górę.
Shisui leżał nieprzytomny pod pobliskim drzewem. Z jego rozciętej głowy obficie  sączyła się krew. Był blady. Przeraźliwie blady. Nie wyglądał dobrze. W ogóle nic nie wyglądało dobrze. Wszystko z czasem szło tylko ku gorszemu.
Itachi ledwo się ruszał. Oddalony od Ochidy na odległość około trzystu metrów doskonale wiedział, że znajdywał się zbyt daleko, żeby dotrzeć do niej na czas. Wzniesiona katana opadała znacznie szybciej niż on potrafił biegać.  Niestety, wśród listy swoich technik i umiejętności nie posiada Latającego Boga Piorunów. Nie potrafił się teleportować. Co za szkoda. Bo teraz możliwe było, że przyjdzie zapłacić mu za to śmiercią przyjaciół i rodziny.
Nie zostało mu wiele chakry. Właściwie tyle co nic. Za mało nawet na zwykłą, prostą technikę, która mogłaby raczej posłużyć za atrakcję podczas rodzinnego festiwalu czarującą najmłodszych niżby faktyczną sztukę defensywną, tudzież ofensywną. Niemniej jednak musiał spróbować.
Musiał.
Musiał, nawet jeśli jego wysiłki miały okazać się karkołomne czy bezsensowne. Właściwie działał już tylko po to, żeby uciszyć swoje wyrzuty sumienia niżby dlatego, że szczerze wierzył w to, że udać mu się zapobiec katastrofie. Sam jednak fakt działania z jego strony i brak zgody na pozostanie biernym będzie przynajmniej skutkował w przywileju komfortu psychicznego, kiedy już  po fakcie, po wszystkim nie będzie zarzucał sobie, że mógł postarać się lepiej, że było jeszcze coś, co mógł zrobić, aby nie dopuścić do takowej sytuacji… Ach, na litość dobrej Kannon! Kogo on chce oszukać? I tak będzie na siebie wyklinał! Nie było innego wyjścia czy opcji! Bo prawdą było, że gdyby przyłożył się, gdyby się postarał od samego początku, to nie leżałby teraz w trawie zbroczonej własną krwią niczym rozdeptany robak. Nie musiałby oglądać, jak wrogowie pastwią się nad jego koleżanką z drużyny, kopiąc ją i wyśmiewając fakt, iż była kobietą. Przecież doskonale wiedział, jak zielonooka źle znosiła poniżenie…
Gdyby tylko nie zawalił na samym początku, wszystko potoczyłoby się inaczej. Już teraz miał o to do siebie pretensje, które w przyszłości miały tylko urosnąć w siłę. W przyszłości, w której miał stanąć ubrany w czarny, ceremonialny strój reprezentujący żałobę nad grobem dwójki wspaniałych wojowników, których życia poświęcił. Przez własną głupotę. W jej imię i ku jej uciesze.
Ostrze miecza runęło w dół. Świst katany tnącej powietrze był wręcz ogłuszający. Uchiha skupił całą pozostałą chakrę oraz swoją determinację i rozpacz w oczach. W duchu modlił się, żeby coś z tego wyszło, bo prawda była taka, że sam nie miał pojęcia, co robi, a więc było to równoznaczne z tym, że nie mógł zgadnąć, jakiego rezultatu końcowego mógł się spodziewać. Czy doczeka się przynajmniej jakiegokolwiek efektu swoich działań?
Ból był przeszywający. Krzyknął krótko, jednak został zagłuszony przez wrzask wroga, który padł na ziemię pokryty czarnymi płomieniami. Katana wypadła mu z ręki i wylądowała gdzieś w trawie. Najbliżej stojący sprzymierzeniec poszkodowanego zbliżył się do mężczyzny trawionego czarnymi językami ognia. Chciał mu pomóc, jednak nie zdołał poprawić jego sytuacji. Co więcej, płomienie rozprzestrzeniły się i objęły również jego ciało. Teraz już obaj wrzeszczeli w konwulsjach. Tarzali się po trawie, próbując ugasić ogień, jednak wszelkie ich wysiłki były daremne.
Trzeci, ostatni napastnik błędnie wywnioskował, iż atak, który powalił jego dwóch wspólników, wyprowadziła kunoichi. Wyciągając wnioski z tego, co stało się dosłownie przed chwilą, nie ruszył na pomoc kompanom, ale w zamian zdecydował się wziąć za nich odwet na dziewczynie. Rzucił się na nią z obnażonym kunaiem. Jasnowłosa jednak w porę sięgnęła po porzucony w trawie miecz i wbiła go w piszczel nacierającego. Mężczyzna wrzasnął i padł na ziemię. Wtedy Ochida dobiła go, wbijając ostrze głęboko w plecy. Trafny cios nie mógł ominąć serca.
Długowłosy był sparaliżowany przejmującym bólem, który rozniósł się niczym ładunek elektryczny po całym jego ciele. Czuł jak wszystkie jego mięśnie niekontrolowanie drżą. W głowie wybuchło mu kilkadziesiąt oślepiających, czerwonych fajerwerk bólu. W tej danej chwili gotów był wydłubać sobie oczy, byleby tylko przestać odczuwać ten okropny ból. Czy to jego była pokuta? Pokuta za to, że naraził życie sprzymierzeńców przez własną głupotę i zaniedbania?
Poczuł ciepłe stróżki spływające po policzkach. Uniósł dłonie do twarzy. Spojrzał na opuszki. Krew. Wśród krwawych łez narodził się jego mangenkyou sharingan.
Z ulgą odnotował, że jasnowłosa powoli, niezgrabnie windowała się do siadu. Wykonała krótką sekwencję pieczęci i przyzwała swojego ogromnego, białego wilka imieniem Goro. Chowaniec rozejrzał się po okolicy. Zwietrzył swąd palonych ciał i krwi. Skrzywił się i zjeżył sierść na masywnym karku. Widocznie był niezadowolony z tego, gdzie przyszło mu się znaleźć. Warknął coś do zielonookiej. Nie wyglądał na chętnego do współpracy, ale ta nie pozwoliła mu się boczyć. Pomimo swojego oczywistego stanu znalazła w sobie siłę, żeby wykłócać się z Goro. Przygniotła zwierzakiem swoją argumentacją. Wyliczała coś na palcach – zapewne powody, dla których ten powinien być jej posłuszny. W końcu wilk ustąpił. Przewrócił żółtymi, przekrwionymi ślepiami i westchnął ciężko. Dziewczyna próbowała stanąć na nogach. Ze względu jednak na stan, w jakim się znajdywała, nie była w stanie samodzielnie utrzymać pionu. Wsunęła się po skalnej ścianie i zastygła, opierając się o nią plecami. Chowaniec westchnął raz jeszcze i zbliżył się do niej na kilka kroków. Wsunął potężny pysk pod jej brzuch i przerzucił ją na własny grzbiet, pełniąc rolę tragarza.
Długowłosy poczuł ulgę, widząc tę scenę. Jednak się udało. Nie byli straceni. Uśmiechnąłby się, gdyby nie dostał szczękościsku z bólu. Wrzasnąłby, gdyby tylko był w stanie rozewrzeć szczęki. Zebrało mu się na wymioty. Jego widnokrąg zabarwiony był na czerwono. Na różowawym tle pojawiały się czarne plamy w postaci mroczków, które przypominały uszkodzenia na starej taśmie filmowej.
Zwierzę poruszało się powoli, żeby nie zrzucić z własnych pleców rannej Chiki. Wspólnie ruszyli po resztę grupy, zbierając nieprzytomnych. Odetchnął z ulgą. Pozwolił sobie przymknąć powieki. Resztę zostawiał już dziewczynie. On musiał odpocząć. Uciec od tego okropnego bólu.
Schować się w mroku, który stawał się wokół niego coraz gęstszy i coraz bardziej nieprzenikniony – w kokonie utkanym z cieni, w którym zamykał się na własne życzenie.

***

 Itachi siedział na łóżku w pokoju w wynajętym hostelu. Sam pokój mógł być niewiele większy od składziku na miotły. Niewykluczone nawet, że w przeszłości nim był, jednak właściciele przybytku wpadli na genialny pomysł, aby przerobić go na miniaturowy pokój i odliczać sobie od niego profity. W pomieszczeniu, oprócz jego samego i łóżka, znajdywała się jedynie szafka nocna i miniaturowa szafa, w której nie zmieściłby się nawet porządny trup. Jedne z jej drzwi nie otwierały się do końca, gdyż zahaczały o ramę łóżka.
Standardy czystości hostelu pozostawiały nieco do życzenia, dlatego wszędzie dookoła było pełno kurzu. W tym miejscu jakby dało się wyczuć zastój czasu… a Uchiha sam miał wrażenie, jakby stał się meblem gnijącym w jednym miejscu od niepojęcie długiego czasu. Towarzyszyło mu przeświadczenie, że na nim również kurz osiadł grubą warstwą podobnie jak i na pozostałych przedmiotach wchodzących w skład wyposażenia wynajętego pokoju.
A prawda była taka, że spędził w łóżku dopiero kilka dni. Shisui, ze względu na poważne obrażenia, zmuszony był zostać w szpitalu, co przekładało się na decyzję całej grupy o opóźnieniu powrotu do wioski. Z początku długowłosy również obudził się w klinice, jednak po zaledwie kilku podstawowych, kontrolnych badaniach niemal siłą utorował sobie drogę do wyjścia. Było mu wtedy tak słabo, iż myślał, że znowu zemdleje. Całe szczęście w tym czasie Ochida weszła mu w drogę i zaprowadziła go do hostelu wedle jego życzenia, skoro ten tak się o to awanturował. Dostał to, czego chciał.
Od tamtej pory nie wychodził z pokoju. Nie był w stanie. Migrena wywołana bólem oczu sprawiała, że cały świat bujał mu się pod nogami, a więc wątpił, żeby na długo udało mu się samodzielnie utrzymać pion. Ból wciąż nie ustępował. Nawet nie zelżał. Wciąż był tak samo porażający, więc chłopak obawiał się, że gdyby faktycznie przyszło mu stanąć na nogi, zemdlałby. Ponad to wszystko męczył go także światłowstręt, dlatego siedział przez cały ten czas przy zasłoniętych oknach. Starał się unikać otwierania oczu bez potrzeby, gdyż jego widnokrąg wciąż był delikatnie zabarwiony na różowo, nawet jeśli już dawno temu dezaktywował sharingana. W obecnym stanie zapewne nie przetrzymałby żadnej techniki wzrokowej. Rozpaczliwe rozmyślania wywołane jego własnym stanem podpowiadały mu, że gdyby porwał się na coś podobnego, mogłaby to być ostatnia rzecz, jaką przyszłoby mu zrobić w życiu.
Wciąż go mdliło. Nie wiedział jednak czy tym razem odruch wymiotny powodowany był tylko i wyłącznie bólem czy także skrajnym głodem. Bo był straszliwie głodny. Był także spragniony, ale wciąż nie mógł znaleźć w sobie na tyle sił, aby wyjść ze swojej ciemni.
Od czasu do czasu czuł, jak coś ciepłego spływa mu po twarzy. Czasami wciąż broczył krwią z oczu, ale wraz z upływem czasem zdarzało mu się to coraz rzadziej. Od czasu do czasu pojedyncza łza spływała po jego policzku. Tłumaczył sobie, że była to naturalna reakcja organizmu na niebywałą ilość kurzu w pomieszczeniu. Bo przecież nie płakał. Nie mógł.
A chciałby zapłakać. Podświadomie czuł, że może to przyniosłoby mu jakąś ulgę. Z chęcią także zacząłby krzyczeć z bólu, ale szczęki wciąż były zaciśnięte do granic możliwości.
A więc siedział tak bez ruchu z zamkniętymi oczami i pochyloną głową. Zdawało się, że czekał. Chociaż właściwie to sam już nie wiedział, na co.
- No wiesz co?! – wtem drzwi otworzyły się z rozmachem, wpuszczając do pokoju oślepiający promień słoneczny oraz świeże powietrze. – Jesteś bez serca! Żeby nie odwiedzić kuzyna w szpitalu chociaż raz! – jasnowłosa prychnęła z pogardą. – Rozumiem, że jesteś zmęczony czy tam się źle czujesz, ale mógłbyś choć raz pofatygować tą swoją Uchihowską dupę! – założyła ręce na piersi. – Wstawaj albo sama wyniosę cię do tego szpitala na kopach! Shisui chce cię zobaczyć! – poinformowała go.
Brunet jęknął żałośnie i skulił się w sobie, zasłaniając oczy dłońmi. To jednak nie dało zielonookiej do myślenia. Ta oparła się nonszalancko o futrynę drzwi i ani myślała się stamtąd ruszyć.
- Zamknij te cholerne drzwi! – warknął, kiedy w końcu udało mu się znaleźć jego własny głos.
Niezaprzeczalnie należał on do niego, gdyż wydobywał się z jego gardła, jednak brzmiał zupełnie obco. Ten głos był zachrypnięty i niski. Zupełnie nieprzyjemny w porównaniu do normalnego głosu Uchihy, którym potrafił uwodzić kobiety w Liściu. I nie tylko w Liściu…
Zdziwiona Chika jeszcze przez chwilę stała w miejscu, myśląc, że jej towarzysz żartuje sobie z niej. Kiedy ten jednak nie podnosił się i potrafił jedynie boleśnie miotać się w łóżku w akompaniamencie żałosnych jęków, spełniła jego rozkaz. Niepewnie podeszła do łóżka i przysiadła na jego krawędzi.
- Co jest? – zapytała już poważniej. Nie doczekała się odpowiedzi, jednak zauważyła, że długowłosy cały czas starał się nie otwierać oczu, mimo iż w normalnej sytuacji zapewne potraktowałby ją morderczym spojrzeniem. Czując na sobie jej wzrok zasłonił twarz dłońmi, jakby ten również go raził. Nie chciał, żeby dziewczyna oglądała go w tak fatalnym stanie. – Spójrz na mnie – odezwała się władczo. Itachi nie spełnił polecenia, więc przysunęła się do niego i siłą odciągnęła jego wciąż drżące dłonie. Nie sprawiło jej to zbyt wielkiego problemu, gdyż ten był osłabiony. – Spójrz na mnie – powtórzyła. Brunet westchnął ciężko i poddał się. Ostrożnie, powoli otworzył zaropiałe oczy i spojrzał spod ledwo rozklejonych powiek na Ochidę. – Masz zaczerwienione oczy – zauważyła. – Wpadło ci coś do oka? – zapytała beztrosko.
Długowłosy zamarł na moment w bezruchu. Miał ochotę chwycić dziewczynę za kark i walić jej głową o parapet. On tu niemal umierał w katuszach po przebudzeniu mangenkyou sharingana, a ona pytała się czy coś mu wpadło do oka?! Może jeszcze zaproponuje mu, żeby wyjąć drzazgę z palca?!
- Idź stąd – warknął, hamując się, żeby nie dodać na końcu zdania „kretynko”.
- Ale Shisui…
- I tak zobaczę się z nim później – przerwał jej.
Obecność zielonookiej  drażniła go. Już zdecydowanie wolał być sam. Poza tym nie mógł ukryć, że w jakiś sposób również jej zazdrościł. Ona już niemal wróciła do pełni sił. Zawsze szybciej odzyskiwała zdrowie dzięki demonowi, którego w sobie nosiła.
- Matko… - przewróciła oczami. – Nie znałam cię od tej strony, Uchiha – prychnęła. – Nie wiedziałam, że potrafisz się tak ze sobą cackać – cmoknęła z niezadowoleniem. – To tylko podrażnione oczy! – machnęła lekceważąco ręką. – A twojemu kuzynowi mało nie urwało nogi! Niewiele brakowało, a zostałby był kaleką! – zawołała, a jej podniesiony głos odbił się ze zdwojoną siłą w uszach jej rozmówcy. Brunet skrzywił się, kiedy wręcz słyszał jak brzmienie jej słów odbija mu się od kości czaszki, rozsadzając ją.
- Idź… - syknął.
- Poza tym Shisui powiedział, że…
- Wynocha! – wrzasnął w końcu, mimo iż miał wrażenie, że równie dobrze mógłby smagnąć się biczem na własne życzenie i odczułby mniej więcej to samo. Zdziwiona Chika zamarła w bezruchu na krótką chwilę. – Won! – powtórzył, kiedy ta wciąż nie kwapiła się do wyjścia.
Jasnowłosa spojrzała na niego, jak na nieznajomego. Naprawdę nie miała pojęcia, że Itachi potrafił odnosić się do kogoś w taki sposób. Zazwyczaj był kostyczny i wyrachowany, toteż nigdy nie mówił niczego, co nie mieściłoby się w kanonach kurtuazji. Nawet swoje docinki i drwiące uwagi ubierał w takie słowa, iż nie brzmiały one tak obelżywie jak samo sedno i znaczenie wypowiedzianego zdania. To dlatego rozmawiając z nim trzeba było nauczyć się czytać między wierszami.
Ochida podniosła się z posłania i wyszła na sztywnych nogach. Tym razem nie ociągała się jednak z zamknięciem drzwi. Nie podarowała sobie jednak już  ich trzaśnięcia, które miało manifestować jej niezadowolenie z tonu, jakim odezwał się do niej kolega z drużyny.
Uchiha westchnął ciężko. Najgorsze z tego wszystkiego było to, iż zdawał sobie sprawę, że jeszcze będzie musiał przepraszać za swoje zachowanie. Nie mogło być inaczej. Dziewczyna z pewnością mu tego nie podaruje i obrazi się na długie miesiące. W końcu miała fioła na punkcie honoru, z jakim należało się do niej zwracać. Wiele osób niedoceniało jej ze względu na to, że była kobietą. Z tej racji popadła w swoją małą obsesję na punkcie tego, w jaki sposób zwracali się do niej mężczyźni. Uparcie powtarzała, że nie da się żadnemu znieważyć.
Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią we własne udo. Zaklął pod nosem. Tak to właśnie jest z tymi przyjaciółmi! Odchodzą, kiedy są potrzebni – albo co gorsza, nawet jeszcze przeszkadzają! No bo czym są podrażnione oczu w obliczu prawie urwanej nogi? Cóż, sam nieraz był ciężko ranny i musiał przyznać, że po stokroć wolałby już stracić obie nogi, żeby tylko znów zacząć normalnie widzieć.
Zdawał sobie sprawę, że rozwijanie technik wzrokowych i nagminne posługiwanie się nimi w walce, a w końcu także przebudzenie mangenkyou sharingana prowadzą do pogorszenia się wzroku. Już teraz jego obraz był nieostry i rozmyty. Czarne plamy nie chciały zniknąć, przysłaniały pewne przedmioty, poruszały się, latając po całym pokoju i zmieniając swoje kształty. Prawda była taka, że Itachi bał się utraty wzroku. Bał się jak cholera. Bo kto niby mógłby się nie bać? Chyba tylko skończony idiota. Cóż, bez ręki czy nogi wciąż mógł sobie jakoś poradzić. Może zostałby odsunięty od służby shinobi, ale wciąż mógłby być samodzielny jako człowiek. Oczywiście nie pogardziłby jakąś pomocą przy bardziej problematycznych czynnościach, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że byłaby cała masa rzeczy, które mógłby zrobić sam. Poza tym oddział medyczny w Konoha zajmował się tworzeniem protez. Ponoć osiągali w tej dziedzinie kolejne sukcesy. Słyszał nawet o protezie ręki, przez którą chakra mogła swobodnie przepływać tak jak przez prawdziwą kończynę. Nie interesował się jednak tym tematem za bardzo, gdyż najzwyczajniej w świecie nie potrzebował takich pomocy.
Co jednak zostałoby mu, gdyby został ślepy? Właściwie niewiele. Wyjście do pobliskiego sklepu mogłoby okazać się nie lada wyzwaniem. A kiedy jednego dnia jest się geniuszem wioski, a drugiego nie można samodzielnie nawet przygotować sobie posiłku, to boli. Godzi w dumę człowieka. Sprawia, że ten popada w depresję. Poza tym jako kaleka bez jednej czy drugiej kończyny wciąż mógł zostać liderem klanu. Przecież Raikage nie ma jednej ręki – a został nie tylko głową swojego rodu, ale także jednym z pięciu wielkich Kage. Będąc jednak ociemniałym raczej wątpił, żeby był w stanie sprostać wymaganiom, jakie stawiała przed nim jego własna rodzina. Poddawał też poważnym wątpliwością możliwość znalezienia sobie żony – a to oznaczało, że już do końca życia były skazany na pomoc rodziców i Sasuke, a później jego wybranki. Kiedy matka będzie już za stara, żeby mu pomagać lub umrze, wtedy cały problem spadnie na barki jego młodszego brata. A tego nie chciał. Nie życzył sobie być kulką u nogi dla Sasuke, nie chciał go stopować. Czułby się paskudnie ze świadomością, że zrobił takie świństwo własnemu bratu.
Zasępił się. Od dzisiaj musiał bardziej uważać na swoje oczy i unikać korzystania z technik wzrokowych. Nie mógł nadwyrężać oczu. I przede wszystkim nie mógł pozwolić, aby ktoś dowiedział się o jego szybko pogarszającym się stanie.

***

Tym razem zapukała. Nie usłyszała zaproszenia do środka, ale i tak weszła. Szybko zamknęła za sobą drzwi, mimo iż na dworze było już ciemno, więc światło nie powinno być problemem dla jej cierpiącego towarzysza.
Uchiha nawet nie drgnął, kiedy weszła. Wciąż siedział w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiła popołudniu. Podeszła i położyła zakupione jedzenie oraz napoje na szafce nocnej. Przykucnęła przy krawędzi łóżka, spoglądając niepewnie na bruneta ze zwieszoną głową. Czyżby obraził się do tego stopnia, iż zamierzał ją od teraz ignorować? Wyciągnęła w jego kierunku rękę i dźgnęła go palcem w ramię. Chłopak poruszył się niespokojnie i wziął głęboki oddech. Otworzył oczy, czego zaraz pożałował i syknął, przyciskając dłonie do twarzy.
A więc jednak jej nie ignorował tylko zapadł w niespokojną drzemkę. Całe szczęście.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia, bo właścicielka hostelu twierdzi, że od kilku dni nie wychodziłeś ze swojego pokoju i nie schodziłeś na wydawane w głównych hallu posiłki – odezwała się niby obojętnie.
- D-dziękuję… - wydusił z siebie z trudem.
Dziewczyna otworzyła plastikowe opakowanie z onigiri i ułożyła je na kolanach bruneta. Sięgnęła również po butelkę z wodą i ją także mu podała. Długowłosy zaczął łapczywie pić.
Usiadła na podłodze, żeby zostawić mu więcej miejsca. Przyglądała się, jak Itachi po omacku sięga po ryżowe trójkąty. Zwróciła również uwagę na jego długie, rozpuszczone włosy w nieładzie, które były już przetłuszczone u nasady. Czyli on faktycznie właściwie nie ruszał się z miejsca przez te wszystkie dni… Poczuła się z tą myślą źle. W ostatnim czasie przesiadywała przy Shisuim, pocieszając go i zabawiając rozmową, żeby ten się nie nudził leżąc w szpitalnym łóżku, zupełnie bagatelizując przy tym drugiego kompana. Jeszcze nigdy nie widziała bruneta w takim stanie. Chłopak nigdy nie był modnisiem, jednak dbał o siebie i swój wygląd na tyle, aby prezentować się z klasą. Ciemne włosy zawsze nosił związane w niskiego kucyka. Może nie miał w zwyczaju witać codziennie u stylisty, ale nigdy nie chodził także roztrzepany. Zauważyła, że jego wymięte ubranie również było nieświeże. Drżące dłonie i szczęka, kiedy w końcu próbował coś przełknąć, wskazywały na odwodnienie. Mogły być także oznaką borykania się z wciąż doskwierającym bólem. Zdecydowanie powinna zainteresować się nim wcześniej…
- Przepraszam… - mruknęła w końcu. – Za… dzisiaj… - uciekła gdzieś spojrzeniem, nawet jeśli ten na nią nie patrzył, gdyż wciąż miał zamknięte oczy.
- Co powiedziałaś Shisuiemu? – zapytał.
- Że wciąż źle się czujesz, dlatego nie przyszedłeś – odparła zgodnie z prawdą.
- Nie podałaś dokładnego powodu, żadnych szczegółów? – dopytywał.
- Nie… - przełknęła z trudem, jakby właśnie przyznała się do czegoś bardzo złego.
- I dobrze – skinął głową. – Nic mu nie mów – polecił.
- Dlaczego? – zdziwiła się. – Przecież to nasz kapitan, a w dodatku twój kuzyn! On się o ciebie martwi! – zawołała. Zbeształa się zaraz za uniesienie głosu, gdyż po minie długowłosego mogła wywnioskować, że spotęgowała tym jego migrenę. – Dobra, nic nie powiem… - burknęła w końcu. – Ale jeśli wciąż coś ci dolega, to powinieneś pójść do szpitala – wydała swoją opinię.
Przez krótką chwilę Itachi rozważał taką możliwość, ale co mogliby mu poradzić w szpitalu na to, że jego wzrok pogarszał się za sprawą jego technik wzrokowych i kekkei-genkai? Na to nie dało się w żaden sposób zaradzić. Co mogli mu powiedzieć w takiej sytuacji? Polecić, żeby monitorował swój stan zdrowia poprzez regularne wizyty u okulisty? Dobrać mu okulary? Teraz po prostu musiał przecierpieć swoje. W starych, rodzinnych zwojach znalazł przecież informacje, że przebudzenie mangenkyou sharingana bywało bolesne. Gdyby istniały jakieś sposoby na uśmierzanie bólu wywołanego ewaluacją kekkei-genkai na wyższy poziom, z pewnością zostałyby one opisane w którymś ze zwojów znajdujących się w rodzinnej bibliotece. A on przeczytał je wszystkie. I nie było tam nawet wzmianki na ten temat.
Poza tym nie zamierzał obnosić się z faktem, iż udało mu się posiąść mangenkyou sharingana. To mogłoby okazać się problematyczne. Jego ojciec z pewnością sam się domyśli, jednak reszta nie musiała o tym wiedzieć.
Podejrzewał, że w obecnej chwili cierpiał tak, dlatego że jego ciało wciąż nie było przystosowane do mangenkyou sharingana. Zapewne będzie musiał nauczyć się nim posługiwać, tak jak to było w przypadku zwykłego sharingana. Pamiętał, jak przebudził go na jednej z misji z Shiuim, kiedy przyszło im zetrzeć się w walce z ANBU. Skręcił wtedy kostkę, gdyż jego mózg wciąż nie przyjmował wystarczająco szybko informacji, które dostarczały oczy. Kiedy używał sharingana między tym, co odbierały oczy, a między tym, co odbierał mózg pojawiała się wolna luka, którą im bardziej próbowało się zasklepić, tym łatwiej było o uraz lub kontuzję. Domniemał, że teraz miało być podobnie i z mangenkyou sharinganem. Pamiętał, że po przebudzeniu sharingana przez kilka następnych dni również bolała go głowa i męczył go lekki światłowstręt. Nie było to jednak porównywalne z tym, co czuł teraz. Niemniej, dowodziło to jednak faktu, że rozwijanie technik wzrokowych zawsze wiązało się z pewną dozą bólu.
- Shisui zostanie w szpitalu jeszcze przez tydzień – poinformowała go. – Wtedy przyślą kogoś z wioski, żeby przetransportował nas do Liścia i Shisui będzie się już kurował w naszym szpitalu – wyjaśniła. – A więc jeśli chcesz robić ze swojego stanu zdrowia jakąś tajemnicę, to masz tydzień, żeby doprowadzić się do porządku – oświadczyła. – Więc proponuję zabrać się do tego od zaraz. Jak już się najesz i napijesz to polecałabym prysznic, na przykład – parsknęła zdławionym śmiechem.
Cóż… Chłopak zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko nie była to zła rada. Z chęcią wziąłby kąpiel, jednak w jego obecnym stanie mogło okazać się to problematyczne…
- Mogę ci pomóc – Ochida zaoferowała się. – Znaczy!... – zająknęła się. – Nie myśl sobie nie wiadomo czego! – zastrzegła. – Po prostu mogę ci pomóc dojść do łazienki, bo widzę, że jesteś osłabiony – sprostowała.
W gruncie rzeczy Itachi nie lubił korzystać z cudzej pomocy, gdyż czuł się wtedy słaby i ubezwłasnowolniony. Próbował być tak niezależny i samodzielny, jak to tylko było możliwe, ale rozumiał, że czasem trzeba było przyjąć pomocną dłoń. Robił to niechętnie, ale zdawał sobie sprawę, że nie powinien obnosić się ze swoim nastawieniem, gdyż to mogłoby odrzucić jasnowłosą, sprawiając, że następnym razem, kiedy on faktycznie nie mógłby się obejść bez jej pomocy, ta mogłaby zdecydować się mu jej nie udzielić.
- Dziękuję… - mruknął w końcu.

***

Siedziała za plecami Uchihy i czesała jego mokre włosy. Właściwie to mogła zostawić mu to zadanie, bo przecież ręce miał sprawne, ale… Najwidoczniej wyrzuty sumienia z powodu, iż przez ostatnie kilka dni zajmowała się jedynie Shisuim, pchnęły ją do nadgorliwości.
Ze zdziwieniem musiała przyznać, że zajęcie to wcale nie było takie złe. Sama zazwyczaj miała niemały problem, żeby uporać się z własnymi włosami, jednak te należące do chłopaka były zadziwiająco miękkie w dotyku i łatwe do ujarzmienia. Splotła je w luźny warkocz, tak, żeby te mogły wyschnąć przez noc, ale żeby przy tym także nie skołtuniły się. Stwierdziła, że brunet wyglądał całkiem nieźle w warkoczu…
- Gotowe – zakomunikowała i chciała się odsunąć, jednak długowłosy odchylił się na jej bark, uniemożliwiając jej to. – Hej! Co z tobą? – obruszyła się.
Itachi znów odpłynął do krainy snów i przysnął. W normalnej sytuacji zielonooka po prostu zrzuciłaby go z siebie, jednak nie teraz. Zdawała sobie sprawę, że w jego stanie sen jest niezbędny do powrotu do pełni sił. Ponad to był wytchnieniem od męczącego go bólu, więc nie chciała go budzić. Przyciśnięta do ramy łóżka i niemal unieruchomiona westchnęła ciężko, zastanawiając się, co zrobić. Chłopak wciąż spał dość płytko. W końcu zdecydowała się go delikatnie z siebie zepchnąć, tym samym kładąc go w pozycji leżącej. Ostrożnie przeniosła jego głowę z własnego biodra na poduszkę. Starała się być przy tym tak delikatna, jak to tylko było możliwe. Starała się również względnie nie wydawać żadnych dźwięków, żeby go nie obudzić. Przez to wszystko aż się zasapała i nieźle zmęczyła.
Ostatnią uwięzioną przez Uchihę jej kończyną była lewa noga. Próbowała ją wysunąć spod jego ciała, kiedy ten niespodziewanie przerzucił przez nią rękę i przyciągnął ją do siebie. Mruknął coś sennie do siebie, po czym Ochida mogła już tylko poczuć równomierny oddech swojego towarzysza na karku.
Teraz więc pozostawało tylko pytanie czy ten faktycznie porwał się na ten ruch nieświadomie, w sennym afekcie? Czy może znowu aż nie tak do końca?
Chika nie zastanawiała się nad tym. Kiedy sama przyłożyła głowę do poduszki poczuła się bardzo senna. Poddała się zmęczeniu, ale obiecała sobie, że wyniesie się z pokoju długowłosego jeszcze przed wschodem słońca.
Na pewno tak zrobi.

***

Zapukała drugi dzień z rzędu, mając nadzieję, że chłopak już się obudził. Rano nie udało jej się wynieść przed wschodem słońca, tak jak to sobie obiecała, ale wciąż udało jej się wynieść z pokoju zanim ten się obudził. W jego towarzystwie poczuła się jakoś dziwnie rozluźniona. Spało jej się wręcz błogo. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zasypiała i budziła się z takim poczuciem bezpieczeństwa i jakimś dziwnym uśmiechem, który sam pchał jej się na usta. Nie rozumiała, dlaczego szczerzyła się jak głupia do sera, ale nie mogła przestać. Może podświadomie naśmiewała się z fanek Itachiego, które ten zostawił w wiosce? Te pewnie dałyby się pokroić za możliwość spędzenia nocy z Uchihą – nawet jeśli pod tym terminem nie miało kryć się nic zbereźnego, a oni mieliby tylko dzielić wspólnie miejsce do spania. Gdyby ktoś postronny dowiedział się o tym, co miało miejsce między tą dwójką podczas zeszłej nocy, dziewczyna z pewnością mogłaby mieć nie lada nieprzyjemności za sprawą rozjuszonego fandomu długowłosego.
- Hej – przywitała się, wchodząc do środka. Jej towarzysz już nie spał. Znów smętnie siedział w tej samej pozycji. W geście przywitania jedynie minimalistycznie skinął jej głową. – Przyniosłam ci krople do oczu, które dostałam w pobliskiej aptece – zakomunikowała.
- Dzięki… - wychrypiał.
Itachi źle się czuł ze świadomością, iż był zmuszony dziękować koleżance z drużyny tak wiele razy w tak krótkim czasie.
- Nie wiem czy to pomoże na twoją przypadłość, ale lepsze to niż nic – podała mały pakunek głównemu zainteresowanemu i przysiadła na skraju łóżka. – Jak się czujesz? – zapytała kontrolnie.
- Lepiej – przyznał.
Teraz, kiedy nie doskwierał mu już głód i pragnienie faktycznie czuł się nieco lepiej. Poza tym prysznic też zrobił swoje. Sprawił, że ten czuł się lepiej sam ze sobą i trwał w większym komforcie zarówno psychicznym jak i fizycznym.
- Tak też wyglądasz – pocieszyła go. Między nimi zapadła niezręczna cisza. Uchiha nigdy nie był typem gaduły, więc prowadzenie z nim spontanicznej rozmowy o niczym było znacznie trudniejsze niż z jego kuzynem. – To… To wszystko przez tę nową technikę? – zapytała w końcu. Długowłosy zdziwił się w pierwszym momencie, ale ostatecznie przytaknął. – Trenowałeś to we własnym zakresie? – dopytywała. – Nie chwaliłeś się, że opanowałeś nową sztukę… - zauważyła. – A wyglądało to naprawdę imponująco – przyznała z uznaniem.
„Nie chwaliłem się, bo do niedawna sam nie byłem świadom, że jestem w stanie zrobić coś podobnego…” – przeszło mu przez myśl. W odpowiedzi jednak znów ograniczył się do skinięcia głową.
- Ta technika… Czy ona ma wpływ na twój pogarszający się wzrok? – zapytała.
Brunet spojrzał zdziwiony na swoją rozmówczynię. Najwidoczniej nawet bez większej wiedzy na temat technik, jakimi posługiwali się członkowie jego rodu, ta mogła się domyślić, w jakim kierunku to wszystko zmierzało. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zgadnąć, co się działo z użytkownikiem technik wzrokowych, kiedy ten ich nadużywał. A więc kłamstwo nie wchodziło w grę. Byłoby zbyt oczywiste. Jasnowłosa zorientowałaby się, że ten specjalnie chce zrobić z niej idiotkę i ukrywa coś przed nią. Przy gorszym obrocie spraw mogłaby również uznać, że jej nie szanował, uważając, że nie jest wystarczająco inteligentna, aby domyślić się prawdy na własną rękę. Jeszcze gotowa byłaby się obrazić za takie posunięcie… Lepiej było jej nie okłamywać i potwierdzić jej słuszne domysły – bo w gruncie rzeczy tylko tego szukała. Potwierdzenia z jego strony.
- Tak… - przyznał niechętnie.
- Ale o tym również mam nie wspominać Shisuiemu? – zgadywała.
- Byłbym zobowiązany, gdybyś nic mu nie mówiła… - zgodził się. Zielonooka westchnęła.
- Tajemniczy z ciebie typ, Uchiha – przewróciła oczyma. – Ale to twój wybór. Nic mu nie powiem – obiecała.
Długowłosy nie wątpił, że kuzyn z czasem również domyśli się, co oznaczały jego nowe zdolności w walce, ale póki co wolał możliwe opóźnić tę nieuniknioną kolejność rzeczy. W czasie, kiedy on rozmyślał o tym, jak ukryć przed światem fakt o zdobyciu mangenkyou sharingana, ona odwróciła się do przyniesionej ze sobą torby i coś z niej wyciągnęła.
– Masz – podała mu następny pakunek. Ten przyjął go w dłonie, spoglądając na niego niepewnie. – To okulary – wyjaśniła. – Może nie są najlepiej dobrane, bo je również kupiłam w pobliskiej aptece, ale w chwili obecnej wydaje mi się, że one także są lepsze niż nic – wyraziła swoją opinię. – Po powrocie do wioski powinieneś sprawić sobie porządne okulary, ale póki co te muszą ci wystarczyć – wzruszyła ramionami niby obojętnie.
Itachi rozpakował podarunek i wyjął z pudełeczka parę prostych okularów w czarnych oprawkach. Przyjrzał im się krytycznie, po czym niepewnie wsunął je na nos. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Przedmioty i ich krawędzie nie były już rozmyte. Były wyraźne i precyzyjne jak ostrze sztyletu w odpowiednich rękach. Takie jak powinny być.
Spojrzał na Chikę i aż zamrugał kilkakrotnie. Ochidzie nie umknęła ta gwałtowna reakcja, dlatego zaraz się nachmurzyła.
- Chcesz mi powiedzieć, że twój wzrok stał się tak słaby, że już nawet nie wiedziałeś, jak wyglądam? – podniosła nonszalancko jedną brew.
- Nie, nie! – zaoponował szybko, machając rękami w powietrzu. – Znaczy… - zająknął się, rumieniąc nieco. – Wyglądasz… inaczej… - wydukał, z powrotem spuszczając spojrzenie na posłanie.
- W jakim sensie „inaczej”? – zdziwiła się.
Chłopak przyjrzał się jej jeszcze raz. Teraz, kiedy rysy jej twarzy nie były już tak rozmyte, zdał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do tego, co mu się wydawało, jasnowłosa miała drobną twarz w kształcie serca. Ponad to jej oczy były dużo większe i miały o wiele bardziej intensywną barwę. Jej włosy mogły poszczycić się zdrowym blaskiem, który przyciągał spojrzenie. Jej skóra była nieskazitelnie gładka i blada. Aż chciało się wyciągnąć rękę, żeby przesunąć po niej opuszkami palców…
Była piękniejsza niż mógłby przypuszczać.
Właściwie dopiero zdał sobie sprawę, że nigdy przedtem nie patrzył na nią jak na kobietę. Zapatrywał się na zielonooką jak na shinobi, na kompana z drużyny, sprzymierzeńca… ale jakimś cudem najwidoczniej pozwolił sobie pominąć ten istotny fakt, iż przy okazji, a może nawet przede wszystkim była dziewczyną.
Naprawdę ładną dziewczyną.
Była drobnej postury, mimo iż szczyciła się siłą, której pozazdrościć mógłby jej niejeden facet. To pewnie ze względu na połączenie jej budowy ciała oraz jej delikatnej urody ludzie nie podejrzewali, że mogła być dobrym wojownikiem. A przecież w istocie była. Ludzie byli zwodzeni przez jej wygląd. Jej uroda zapewne była także przyczyną, dla której wielu mężczyzn interesowało się nią i próbowało zdobyć jej względy. Nie oznaczało to jednak, że ona była równie chętna jak i oni.
- Tak… ogólnie – mruknął w końcu. – Jesteś… wyraźniejsza… - uśmiechnął się nieporadnie.
- Aha… - skwitowała dziewczyna, kiwając głową.
Całe szczęście nie wyglądała na niezadowoloną z usłyszanej odpowiedzi. Może jedynie… trochę zawiedzioną… Możliwe, że sama spodziewała się usłyszeć coś innego…

***

- W porządku? – zapytała widząc krzywą minę Uchihy. – Może zrobimy sobie przerwę? – zaproponowała. – Nie przeforsowuj się. Wciąż nie odzyskałeś jeszcze pełni sił – zauważyła.
Itachi westchnął ciężko. Niestety musiał się zgodzić. Potrzebował odpoczynku po wielogodzinnym marszu. Przed nimi wciąż jeszcze długa droga powrotna do Liścia, więc nie mógł sobie pozwolić na omdlenia w trasie. Musiał usiąść. Złapać oddech.
Shisui po tygodniu został teleportowany do szpitala w Konoha przez specjalny oddział medyczny. Medycy nie byli jednak w stanie przenieść aż trzech osób na raz, dlatego pozostała dwójka, która została uznana za „zdrową i zdatną do drogi” musiała dotrzeć do wioski pieszo. Brunet wciąż ukrywał swój stan zdrowia, który jednak wciąż pozostawiał nieco do życzenia, choć niezaprzeczalnie zwracał się ku lepszemu.
Shinobi zebrali chrust i rozpalili niewielkie ognisko na zboczu traktu. Usiedli w miarę blisko siebie, żeby się ogrzać. Wyjęli z toreb suchy prowiant oraz wodę, w którą zaopatrzyli się przed wyruszeniem w trasę. W ciszy zjedli swoją minimalistyczną kolację.
Zapadł już zmierzch. Długowłosy zadarł głowę i spojrzał w niebo. Zmrużył oczy. Gwiazdy wyglądały dziś jakoś inaczej…
W końcu zdecydował się wyjąć okulary w bocznej kieszeni torby. Wsunął je na nos i spojrzał w niebo raz jeszcze. Tak, teraz było zdecydowanie lepiej. Teraz gwiazdy wyglądały tak, jak je zapamiętał. Nie były już tylko bezkształtnymi, rozlanymi plamami świetlnymi. Teraz przynajmniej mógł je rozróżnić. Jedne świeciły mocniej, inne słabiej; jedne wydawały się być większe, inne mniejsze. Bez okularów wszystkie wyglądały identycznie. I były zamazane.
- Nawet pasują ci te okulary – skomentowała.
- Są przydatne… - przyznał z bólem. – Dziękuję za nie.
- Proszę – odparła i również wbiła spojrzenie w niebo.
Uchiha zdał sobie sprawę, że zawsze traktował Chikę jak innego mężczyznę. Ludzie mówili, że pomiędzy sposobem myślenia kobiet a mężczyzn była ogromna różnica. Kiedy spoglądał tak na nią ukradkiem, kiedy siedziała oświetlona pomarańczowym blaskiem dochodzącym z ogniska wpatrzona w gwiazdy, pogrążona we własnych rozmyślaniach, zastanawiał się, o czym mogła myśleć… Czy między nimi faktycznie mogło być tak wiele różnić, jak to zazwyczaj było między zwyczajną kobietą i mężczyzną? Koniec końców brunetowi wydawało się, że nie dzieliło ich znowu tak wiele. W końcu działali w jednej drużynie od dłuższego czasu. Walczyli ramię w ramię, a więc zmuszeni byli nauczyć się rozszyfrowywać tę drugą osobę bez słów. Ponad to oboje byli ninja. To nieco zmieniało postać rzeczy w jego opinii.
Przygryzł wewnętrzną stronę policzka. W jakiś sposób czuł się niekomfortowo, kiedy spoglądał na swoją towarzyszkę. Czuł się pokonany. Bezużyteczny. Głupi. Drażnił go fakt, iż musiał przyjąć tyle pomocy z jej strony, jednak tego nie okazywał. Poprzysiągł sobie, że kiedyś spłaci swój dług wdzięczności. Odpłaci się za jej dobroć. Następnym razem, kiedy ona będzie w tarapatach, to on wyciągnie do niej pomocną dłoń.

Nie wiedział tylko, że ona swoje wyczyny miała za nic. Wydawały jej się naturalnymi odruchami. Ponad to sama uważała, że ma całą listę zobowiązań wobec bruneta za liczne sytuacje, w których to on jej pomagał. Czuła mu się tak samo dłużna jak i on jej w tej samej chwili.