wtorek, 2 października 2018

ROZDZIAŁ XXII


- Wstawaj, leniu jeden! Trzeba rano wstać, koniom wodę dać i tak dalej!... - Shisui wpadł do sypialni kuzyna jak burza. Podobnie jak i nawałnica miał zamiar siać zamęt i spustoszenie, jednak nagle zatrzymał się w pół kroku, kiedy doczekał się widoku, którego z całą pewnością się nie spodziewał zobaczyć. Tym bardziej o tak wczesnej porze. Aż przetarł pięściami oczy z niedowierzania. - Oj, chyba przeszkodziłem... - mruknął pod nosem powoli i ostrożnie wycofując się na korytarz.
W tym czasie dwie głowy ze zmierzwionymi, długimi włosami wyłoniły się zza wezgłowia łóżka. Jeden czerep był czarny niczym węgiel, drugi jasny niczym łan żyta. Wraz z głowami wyłoniły się także dwie pary oczu - dwie tak różne pary oczu, bo jedne były ciemne, a drugie soczyście zielone - obie identycznie głęboko zmrużone, zdradzające mordercze intencje.
Wtem zza wezgłowia wyłoniło się coś jeszcze - coś długiego, ostrego i cechującego się niebezpiecznym, metalowym połyskiem. Miecz. Obnażona katana wzniesiona w ostrzegawczym geście. Teleporter przyspieszył akcję zorganizowanego odwrotu.

*** 

Starszy z Uchihów dowiedział się jednej bardzo istotnej rzeczy na temat swojej byłej uczennicy - mianowicie, nie rozstawała się ona ze swoim mieczem z rękojeścią wyszywaną w zielone romby, która była pamiątką po ojcu. Nie i koniec. Nie rozchodziło się tu jednak wcale o sentymenty rodzinne. Było bardziej praktyczne zastosowanie dla tego zachowania. Wszak mając cały czas broń przy boku można zarówno było bronić się, jak i atakować niemal w każdej chwili.
Nie była to także wyłącznie interesująca ciekawostka. Było bardziej praktyczne zastosowanie tej wiedzy. Otóż były nauczyciel jasnowłosej przekonał się, że okładanie pochwą katany wcale nie jest fajne. Szczególnie, kiedy to ty jesteś tą szczutą stroną. A ona miała tę broń cały czas przy sobie. Dlatego nie można było jej denerwować. W żadnym wypadku i o żadnej porze. Nie, jeśli nie życzył sobie powtórki z rozrywki.
I niech no jeszcze raz usłyszy, że to mężczyźni są bardziej skorzy do bójek i przemocy! Ta, dobre sobie! Pic na wodę i fotomontaż! Bujdy na resorach! Tyle w temacie. Kobiety to dopiero potrafiły być okrutne! A przy tym zaskakująco i nieadekwatnie silne do stereotypów wiążących się z ich płcią. Prawdziwe z nich demony!... no, przynajmniej z tej jednej to z całą pewnością niezły demon...
Smutne rozmyślania Shisuiego zostały przerwane przez odgłos odkładanych pałeczek. Chłopak podniósł wzrok znad swojej herbaty, w którą wpatrywał się pochłonięty przez własne rozmyślania, na kuzyna oraz towarzyszącą mu zielonooką. Dwójka właśnie skończyła śniadanie.
- Jesteś pewien, że nic nie zjesz, Shisui? - zapytała jak zwykle troskliwa pani Mikoto.
- Nie dziękuję, już jadłem - skłamał. Wszak nie mógł powiedzieć, że był zbyt poobijany, żeby coś w siebie wmusić, tym bardziej, że ledwo mógł przełknąć ślinę po tym, jak jej syn nieomal udusił go gołymi rękami. No cóż to za wybuchowa para z tej dwójki!... - Więc idziecie do Hokage? - podjął ponownie temat.
- Na spotkanie-niespodziankę - przytaknęła kunoichi. - Zapowiada się świetnie! - klasnęła w dłonie. - Dlaczego zatem nie mogę wykrzesać z siebie entuzjazmu? - zapytała sama siebie.
- Brak informacji to zawsze problem. Nie zwiastuje niczego dobrego - podsumował długowłosy.
- Oj tam, przesadzasz! - machnęła lekceważąco ręką. - Pewnie to tylko kolejna katastrofa na skalę krajową! Nie ma czym się przejmować! - ironizowała. - Przed obiadem jeszcze zażegnamy kolejny Armagedon, wstąpimy po zakupy na kolację i uporamy się z czymś w rodzaju skutków powodzi, wybuchu wulkanu, zwalczymy ubóstwo, wyzysk i dokładnie zamieciemy cały dziedziniec - uśmiechnęła się koślawo.
- W okolicy nie ma czynnych wulkanów - nieroztropnie wtrącił Teleporter. Ochida przeszyła go spojrzeniem.
- Ale są rzeki. Więc jednak powódź - obstawała przy swoim.
- Jasne...
- Czas się zbierać - zarządził Itachi. - Im szybciej rozprawimy się, z czymkolwiek mamy się rozprawić, tym lepiej - skomentował sucho, po czym wstał od stołu, odnosząc naczynia do kuchni.

*** 

Uchiha uniósł dłoń, żeby zapukać, jednak nim jego ręka spotkała się z twardą powierzchnią drzwi rozległ się donośny krzyk ze środka:
- Wejść!
- Piąta wzywała... - dwójka shinobi skłoniła się w geście powitania.
- Ano wzywałam - skwitowała kwaśno kobieta. - Mam dla waszej dwójki misję... to znaczy, nie taką oficjalną - poprawiła się.
Brunet wziął głębszy oddech. Doskonale wiedział, co oznaczają "nieoficjalne" misje. Brudną robotę. W dodatku w obrębie wioski. Za podobne zadania wykonujący je ninja sami zmuszeni byli wziąć odpowiedzialność. Jeśli coś pójdzie nie tak i sprawa wypłynie na wierzch, Hokage, aby zachować twarz, będzie musiała się ich wyprzeć. Słowem, ryzykowali posądzeniem o zdradę i nadszarpnięciem, o ile nie zrujnowaniem własnej reputacji.
- Co to za misja? - dopytywała kunoichi.
- Może obiło wam się o uszy, że Jiraya wziął Naruto pod swoje skrzydła, żeby nauczyć go kontroli nad dziewięcioogoniastym - zaczęła. Słuchacze przytaknęli. - Cóż, nie będę ukrywać, że sprawa powoli zaczyna wymykać się nam spod kontroli. Jiraya próbuje coś z tym zrobić od niemal trzech lat, jednak efekty jego pracy są znikome. Próbował już wszystkiego. Zabrał nawet Naruto na górę Myoboku, jednak trening pod okiem żabich mędrców również niczego nie dał. Kyuubi nie chce współpracować i robi się coraz bardziej agresywny. Pieczęć nałożona przez Czwartego słabnie. Demon coraz częściej daje o sobie znać i zaczyna przejmować kontrolę nad Naruto. Podczas ostatniego treningu ten nieświadomie zaatakował Jirayę, który został poważnie ranny - wyjaśniła sytuację. - Musimy stłumić dziewiecioogoniastego. W tym właśnie celu wezwałam was do ciebie.
- Przepraszam... - zastopowała ją Daichi ściągając brwi w niezrozumieniu. - Czegoś tu nie rozumiem... Więc właściwie, czego Piąta od nas oczekuje?
- Chcę, żebyście rozprawili się z demonem. Z tego, co mi wiadomo, lider twojego klanu, Ochida, pomógł Mito Uzumaki, kiedy lis zaczął przejmować nad nią kontrolę. Niestety nie wiem, co ten dokładnie zrobił, gdyż nie zostało to uwzględnione w raportach. Mam nadzieję jednak, że sama jesteś w stanie do tego dojść. W końcu to ty znasz się tutaj na demonach - machnęła ręką, jakby odganiała się od wyjątkowo natrętnej muchy. - Ewentualnie mogłabyś poszukać jakiś podpowiedzi w rodzinnych kronikach.
- Więc mam nakłonić dziewięcioogoniastego do współpracy? - dziewczyna spojrzała na swoją rozmówczynię, jakby ta była niespełna rozumu.
- Dokładnie.
- A jakie jest w tym wszystkim moje zadanie? - wtrącił się chłopak.
- Ty, Itachi, będziesz nadzorował sytuację. Jeśli i Ochida niczego nie wskóra, będziemy zmuszeni potraktować bestię sharinganem - rozłożyła ręce. - To rozwiązanie ostateczne - podkreśliła. Osłupiała dwójka wpatrywała się w swoją przełożoną z niedowierzaniem, zastanawiając się czy ta przypadkiem nie sięgnęła po flaszkę z sake z samego rana i bredziła teraz od rzeczy w stanie upojenia alkoholowego. - Wszystko zrozumiałe? Świetnie! - klasnęła w dłonie nie czekając na odpowiedź podwładnych. - W takim razie rozejść się! Mam dużo pracy! A Naruto powinniście znaleźć w jego mieszkaniu - rzuciła sucho, po czym wygoniła shinobi, nie dając im nawet dojść do słowa.

*** 

Itachi i Chika przed wizytą u Uzumakiego zatrzymali się w ulubionej kawiarni długowłosego, aby przedyskutować tą groteskową sytuację i chociaż spróbować wyjść z jakimś składnym planem.
- Powiedz mi, że się przesłyszałam, bo nie mogę w to uwierzyć! - wzburzona zielonooka zamachała rękami w powietrzu w wyrazie frustracji. Uchiha stwierdził, że w jej obecnym stanie kawa stojąca przed nią w filiżance na stole wcale nie była jej do niczego potrzebna. Może już prędzej napar z melisy byłby bardziej wskazany. - Jak ja mam niby nakłonić ogoniastą bestię do współpracy? Bardzo uprzejmie ją poprosić? Przekupić smakołykiem? To nie jakiś durny kundel! - sapnęła poirytowana.
- W sumie dziewięcioogoniasty to lis, więc może Miyabi...
- ...może się w dupę ugryźć - Chika przerwała towarzyszowi, zanim ten zdążył rozwinąć swoją myśl. - Ogoniaste bestie są zupełnie inne niż my - zaczęła tłumaczyć. - Pierwszą różnicą, która chyba najbardziej rzuca się w oczy, jest właśnie to, że to bestia. Lis. To przerośnięte bydle, które w żaden sposób nie przypomina człowieka, więc jak uda mu się już wydostać, to będziemy mieć tu krwawą jatkę. Znowu - podkreśliła, krzywiąc się brzydko. - Niemniej, to wciąż inteligentna bestia, więc nie można bagatelizować jej i sprowadzać do poziomu zwyczajnego, dzikiego zwierzęcia ogarniętego furią. Nie mogę mu od tak narzucić mojej woli. To niezależny, myślący i w pełni samodzielny byt. Co najwyżej mogę się z nim pokłócić i jeszcze bardziej go wkurzyć - rozłożyła bezradnie ręce. - W takim wypadku musiałabym z nim postępować tak, jak z każdym innym przeciwnikiem; a więc musiałabym go zmusić do posłuszeństwa siłą. Musiałabym go w jakiś sposób zwyciężyć. Tylko jak? - prychnęła. - Ogoniaste bestie zostały powołane do życia przez samego Mędrca Sześciu Ścieżek. Nie mam z nim żadnych szans. Nikt nie ma z nim szans w pojedynkę - sapnęła. - Bestie są wiekowymi istotami, które są zupełnie różne od demonów, które poznałeś w Świątyni. Nie wyznają tych samych zasad ani reguł, a tym bardziej naszego zwierzchnictwa. Nie mam na niego żadnego haka, tak jak Tsunade-sama mogłaby się tego najwidoczniej spodziewać... - założyła ręce na piersi.
- Moglibyśmy połączyć siły, żeby go pokonać - zauważył brunet.
- Jasne, świetny plan! - przewróciła oczami. - I będziemy tak już do końca świata albo do usranej śmierci, nie? Proponuję wybrać jakąś stałą datę na pojedynki! Może co tydzień w środę mniej więcej w porze herbatki? - fuknęła. - Uchiha, pomyśl trochę. Może jakimś cudem udałoby nam się wygrać raz, ale czy myślisz, że na tym jednym razie wszystko się zakończy? Że jak raz nakopiemy mu w te ogoniaste dupsko, to bestia zamknie się w sobie i postanowi uspokoić? Nie, stanie się zupełnie odwrotnie - kontynuowała nie czekając na jego odpowiedź. - Poczuje się jeszcze bardziej znieważona i pokrzywdzona, dlatego później odgryzie się na nas podwójnie. Ponad to, pozna nasze umiejętności, nasze mocne i słabe strony i je wykorzysta. Będzie się uczyła. W końcu, tak jak już powiedziałam, to nie jakiś pierwszy lepszy kundel z ulicy - podsumowała.
- Więc co mamy zrobić? Od razu mam użyć na nim sharingana?
- Zabawa w Madarę to tylko czasowe rozwiązanie. Zastanów się, będziesz w stanie kontrolować dziewięcioogoniastego do końca swoich dni? Będziesz w stanie to robić i jednocześnie przewodzić klanowi, chodzić na misje, walczyć? - wymieniała. - Nie, nie będziesz. Nawet Madara był w stanie zmusić Kiyuubiego do posłuszeństwa tylko na czas starcia z Hashiramą. Nie rozkazywał mu przecież latami - zauważyła.
- Prawda - zgodził się długowłosy. - W takim razie faktycznie nie pozostaje nam nic innego, jak grzecznie poprosić - westchnął.

*** 

Dziewczyna zapukała. Zza drzwi dało się słyszeć hałas towarzyszący krzątaniu się.
- Kto tam?! - padło pełne podejrzliwości pytanie.
- Ochida Daichi i Uchiha Itachi - przedstawiła ich. - Przyszliśmy porozmawiać.
- Przysłała was babcia Tsunade?!
- Tak... - nie było sensu w ukrywaniu prawdy. I tak sam by się domyślił.
- Odejdźcie! Nie chcę nikogo widzieć! - krzyknął Uzumaki.
- Naruto, wiemy, co się z tobą dzieje. Przyszliśmy ci pomóc - zapewnił dziedzic sharingana.
- A skąd mam wiedzieć, że nie przyszliście mnie sprzątnąć?! W końcu same ze mną problemy, prawda?! - chłopak nie dawał się przekonać. - Skoro nawet wielki sannin Jiraya nie był w stanie nic ze mnie zrobić, to jak niby wy zamierzacie mi pomóc?!
- Gdybyśmy mieli cię zabić, nie dobijalibyśmy się do ciebie od drzwi frontowych, prawda? - zauważyła jasnowłosa.
Przez chwilę panowała cisza. Blondyn najwyraźniej zdał sobie sprawę, że kunoichi miała rację. Wahał się, jednak ostatecznie uchylił drzwi i wyjrzał zza nich.
- Czego chcecie? - zapytał już ciszej.
- Porozmawiać - zapewniał dalej potomek Madary.
Naruto znów się zawahał. Spuścił wzrok na podłogę i westchnął. Zamknął z powrotem drzwi. Zielonooka już chciała zacząć się z powrotem do niego dobijać, kiedy usłyszeli charakterystyczny dźwięk odsuwanej zasuwy i wejście do ciemnego, zatęchłego mieszkania stanęło przed nimi otworem.
Chika wepchnęła się pierwsza i zdecydowanym krokiem weszła do sypialni chłopaka, gdzie od razu rozsunęła zasłony i otworzyła wszystkie okna na oścież, żeby przewietrzyć pokój.
- Co ty robisz?! - zdenerwował się niebieskooki.
- Wiosenne porządki - sarknęła, uśmiechając się zaczepnie półgębkiem. - No, ale wybacz mój drogi, prania to ja ci nie będę robić - wymownie przesunęła nogą stertę brudnych ubrań pod ścianę. 
Właściciel mieszkania spojrzał na nią nieprzychylnie. Ta nic sobie z tego nie robiąc odsunęła krzesło od biurka i klapnęła na nie ciężko.
- No więc? - zaczęła. - Może opowiesz nam, jak to wszystko wygląda z twojego punktu widzenia? - zaproponowała.
- A co ja mam tu do opowiadania? - burknął blondyn wzruszając ramionami i siadając na łóżku, na którym piętrzyła się skotłowana pościel. - Pewnie wszystko już wiecie od babci Tsunade. Straciłem nad sobą kontrolę i zaatakowałem zboczonego pustelnika podczas treningu - zawstydzony odwrócił wzrok.
- Ale co się stało przed tym, zanim straciłeś nad sobą kontrolę? - dociekała. - Zdenerwowałeś się?
- Tak. Zboczony pustelnik powiedział, że jak dalej tak nie będę się starał, to nigdy nie zostanę porządnym ninja... - skrzywił się. - Ale ja się staram! Staram się, a on tego nie widzi! Nie wie, jak to jest mieć w sobie zapieczętowanego demona! - zacisnął szczęki. - Pustelnik powiedział, że najwyraźniej staram się za mało... Zaczęliśmy się sprzeczać i jakoś tak wyszło, że... straciłem nad sobą panowanie - wyznał.
- Więc to się dzieje tylko wtedy, kiedy się denerwujesz? - zapytał oparty o framugę drzwi ramieniem Itachi.
- Zazwyczaj... zazwyczaj tak - przytaknął niepewnie główny zainteresowany. - Wiem, że Kurama wykorzystuje moje uczucia jako moją słabość, ale... przecież to niemożliwe, żeby się od nich odciąć, prawda? - utkwił spojrzenie we własnych palcach, które wyłamywał nerwowo ze stawów.
- Kurama? - zdziwił się potomek Madary.
- Tak nazywa się Kyuubi. Tak mi się przedstawił - wyjaśnił blondyn.
- Nie ma w tym twojej winy, że się denerwujesz lub odczuwasz jakiekolwiek inne emocje. To zupełnie ludzkie - dziewczyna wzięła stronę młodszego chłopaka. - Problem tkwi jednak w tym, że ty i Kurama wciąż jesteście wrogami. Musicie się dotrzeć - poradziła.
- Tylko jak? On nie chce ze mną współpracować - Naruto prychnął. - Ja też nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Bo niby po co? Po cholerę w ogóle go we mnie zapieczętowali?! Żeby utrudnić mi życie?! - jego głos zaczął się łamać. - Wszyscy utożsamiają mnie z tą bestią! Mają mnie za potwora! Boją się mnie! - odwrócił głowę w bok, próbując ukryć łzy napływające mu do oczu. - Wszyscy mną gardzą i wytykają palcami! Nie znają nawet mojego imienia, tylko mówią o mnie "ten dzieciak jinchuuriki"! Jakbym był nikim! Jakbym ja się nie liczył, tylko demon zapieczętowany we mnie! - zdenerwował się.
- Nie wszyscy są przeciwko tobie. Masz przecież wsparcie Tsunade-sama, Jirayia-sama oraz mistrza Kakashiego - odezwał się starszy. - My też jesteśmy tu, żeby ci pomóc - dodał.
- Dlaczego w ogóle zamknęli we mnie tego potwora? - Uzumaki zapytał cicho, spuszczając głowę. - Dlaczego nie mogę być taki jak inni? Czy ja naprawdę chcę tak wiele? - zdawało się, że zapytał sam siebie. - I to moi rodzice ponoć zapieczętowali go we mnie, prawda?! - na powrót ożywił się. - Co z nich za rodzice?! Czy to właśnie oni nie powinni pragnąć jak najlepiej dla swojego dziecka?! Czy nie powinni opiekować się nim, a nie zostawiać go na pastwę jakiegoś przeklętego demona?! - wrzasnął i w końcu nie wytrzymał. Po jego policzku potoczyła się pierwsza, pojedyncza łza.
Ochida wstała ze swojego miejsca i przesiadła się obok chłopaka. Objęła go i przyciągnęła do siebie, przytulając. Ten przez chwilę opierał się, jednak po krótkiej chwili poddał się. Ukrył twarz i trząsł się niemal spazmatycznie w absolutnej ciszy w objęciach kunoichi.
- Czasami pewne rzeczy wydają nam się bez sensu - Daichi gładziła go uspokajająco po ramieniu. - Wydają nam się bolesne i niesprawiedliwe. Wygląda to tak, jakby ktoś nas skrzywdził, ale prawda jest inna. Nie rozumiemy innych i ich motywów. Niekiedy potrzebujemy czasu, żeby odkryć tajemnice tych, których już z nami nie ma i żeby zrozumieć przyczyny ich działań - próbowała go pocieszyć.
- Jaka niby korzyść może płynąć z zapieczętowania bestii we własnym dziecku?! - zapytał blondyn z wyrzutem.
- Nie wiem - dziewczyna odsunęła go od siebie i otarła wierzchem dłoni jego łzy. - Chciałabym ci dać odpowiedź na to pytanie, ale naprawdę nie wiem. Sam musisz ją znaleźć - rozłożyła ręce. Niebieskooki już chciał coś powiedzieć, jednak ta nie pozwoliła mu dojść do słowa. - Wiem mniej więcej, jak się czujesz. Ja też kiedyś czułam się porzucona i pokrzywdzona przez własnego ojca, który nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Zdaję sobie sprawę, że moja sytuacja jest drastycznie inna, gdyż mój ojciec żył, kiedy byłam w twoim wieku, ale wciąż miałam do niego żal. Najpierw wyrzucił mnie z własnego domu do Liścia, a po pewnym czasie nawet moja przeprowadzka do Konohy nie gwarantowała nam wystarczającego dystansu, dlatego kazał mi się wynosić i iść w świat - streściła swoją historię. - Tak przynajmniej myślałam. Byłam przekonana, że mój ojciec chce się mnie pozbyć i nie chce mnie więcej widzieć na oczy. Mój chowaniec, Goro, wytłumaczył mi jednak, że byłam w błędzie. Ojciec chciał, żebym się uczyła, rozwijała i nawiązywała znajomości, a przy tym cały czas miał na mnie oko - spojrzała na nastolatka, na którego twarzy malowała się marsowa mina. - Nie wierzysz mi? - zaśmiała się pod nosem. - Taka prawda - wzruszyła ramionami. - Nie myśl jednak, że od razu dałam słowo Goro. Musiało minąć kilka lat, zanim w końcu mogłam przyznać mu rację. Długo zajęło mi rozgryzienie własnego ojca - przyznała. - Na tyle długo, że on w tym czasie zdążył umrzeć, a ja oficjalnie się z nim nie rozmówiłam. Bardzo tego żałuję. Mogłam się bardziej streszczać - uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Więc nie masz już więcej pretensji do ojca? - zaciekawił się Naruto.
- Jak nie mam? Pewnie, że mam! - odparła buńczucznie. - Gdybym tylko mogła, wyzwałabym go na pojedynek i skopałabym mu dupsko za zgrywanie jakiegoś tajniaka zamiast od początku grać ze mną w otwarte karty! - wymownie uniosła dłoń zaciśniętą w pięść. - Poza tym ostatecznie nic nie usprawiedliwia tego, że pozwolił się zbyt szybko zabić! To jest niewybaczalne! - ściągnęła brwi, jednak zaraz rozpogodziła się i szturchnęła młodszego w ramię. - Rozchmurz się. Nie jest tak źle. Nigdy nie znajdziesz się w takiej sytuacji, kiedy cały świat będzie przeciwko tobie. Zawsze znajdzie się ktoś po twojej stronie - zapewniła.
Itachi odchrząknął znacząco.
- No, to skoro wytłumaczyliśmy już sobie, że nie jesteśmy twoimi wrogami tylko przyjaciółmi, może pozwoliłbyś nam sobie pomóc? - zapytała Daichi. - Pozwoliłbyś nam rozmówić się z Kuramą, żeby wybadać grunt?
- Jak niby chcecie to zrobić? Tylko ja mogę z nim rozmawiać, a i tak nie jestem w stanie robić tego spontanicznie, kiedy mi się podoba... - zauważył.
- Po prostu zamknij oczy - poleciła.
Blondyn wykonał polecenie. Jasnowłosa nakreśliła kciukiem niewidoczny znak na jego czole, po czym sama zamknęła oczy. Kiedy ponownie je otworzyła, stała wraz z jinchuuriki przed celą dziewięcioogoniastego. Spojrzała pod własne nogi, orientując się, że brodzi po kostki w wodzie.
- No ja mam nadzieję, że to tylko woda... - mruknęła sama do siebie, przyglądając się swoim przemoczonym butom.
- To i tak nie jest realne, więc nie przeżywaj - doszedł ją głos zza własnych pleców.
- A ty co tutaj robisz? - zmarszczył barwi, spoglądając ostro na długowłosego. - Prosił cię już tu kto? Zdaje się, że jeszcze nie nawoływałam twojej pomocy? - założyła ręce na piersi.
- Muszę mieć cię na oku. Twój słownik pozostawia wiele do życzenia, kiedy się zapędzisz i zapomnisz - argumentował. - A dobór słów podczas negocjacji jest kluczem do sukcesu.
- Z kolei twoja obecność tutaj w tym konkretnym przypadku jest jak naplucie rozmówcy w twarz. Przecież ustaliliśmy, że włączysz się dopiero, kiedy twoja pomoc okaże się niezbędna! Ja wiem, że rodziny się nie wybiera, ale niestety czyny naszych przodków kładą się na nas cieniem i musisz wziąć na to poprawkę! - zirytowała się.
Wtem w ciemności zza krat rozjarzyły się dwa gigantyczne, lisie ślepia.
- Co tu nagle tak tłoczno? - rozbrzmiał baryton bestii. - Czyżbyś przyprowadził wsparcie, bo nie umiesz sobie ze mną poradzić, Naruto? - demon zaśmiał się.
- Nie, no gdzie, my tak tylko po drodze przechodziliśmy, to pomyśleliśmy, że zajdziemy na pogaduchy - palnęła kunoichi. - Kawę już dzisiaj piłam, dziękuję, ale ciasteczkami to bym nie pogardziła. Ostały ci się jakieś, żebyś mógł wyłożyć na stół, skoro goście przyszli? - podparła się pod boki.
- I właśnie dlatego nie można cię puszczać nigdzie samej... - mruknął pod nosem długowłosy.
- Ha, bezczelna jak i cały ten śmieszny klan, z którego pochodzisz! - prychnął lis. - Ale dobrze, strzęp sobie język, póki możesz, bo kiedy w końcu przejmę ciało tego dzieciaka i się uwolnię, nie będzie ci już tak do śmiechu - syknął. - Czego chcesz, bezczelny bękarcie? I po co przyprowadziłaś tu ze sobą tego przeklętego Uchihę? Myślisz, że jego sharingan będzie w stanie mi coś zrobić?
- No się uprał, to go wzięłam - wzruszyła ramionami. - Co mu miałam radochę odbierać, nie? - zaśmiała się. - Ale do rzeczy. Do tematu ciasteczek jeszcze wrócimy. Tymczasem porozmawiajmy o poważniejszych interesach - zaproponowała.
- Ty chcesz się ze mną układać, szczeniaku? - Kurama wybuchł gromkim śmiechem. - A co ty, wynaturzona mieszanko człowieka i demona, możesz mi zaoferować, żebym w ogóle miał ochotę cię wysłuchać?
- Wolność - odparła pewnie Ochida. - Co prawda ograniczoną, ale to wciąż lepsza opcja od tkwienia tutaj w zamknięciu, prawda? - ogoniasta bestia znów się zaśmiała.
- Co mnie po twoich układach i pięknych obietnicach? Po co w ogóle mam zaprzątać sobie tobą głowę? - sapnął, przez co zostali okryci białym obłokiem. - Wystarczy przecież, że poczekam tu jeszcze trochę i sam odzyskam pełną wolność i swoją formę. Naruto i tak już niedługo się podda. A ja potrafię czekać. Potrafię być cierpliwy - wyszczerzył się. - Coś jeszcze masz do zaoferowania na zbyciu, bękarcie?
- No wiesz co, przyjemny jesteś, że aż przypominają mi się wakacje u dziadka... - mruknęła. - Zastanów się jednak, co tracisz...
- Układając się czy to z ludźmi, czy to z wami, żałosne podróbki nazywające same siebie "demonami", nigdy niczego nie zyskam - Kyuubi pozostawał nieprzejednany. - Wasza obłudna i chciwa natura sprawia, że nie można wam ufać - uciął temat, po czym najwyraźniej odwrócił się i odszedł, gdyż czerwone ślepia zniknęły, a zaraz potem wszyscy wrócili do swoich własnych świadomości.
- Jak... jak wy... weszliście do mojej głowy?! - zapytał zszokowany niebieskooki.
- Ja mam swoje sposoby, a on sharingana - kunoichi wskazała na swojego towarzysza, który nieporuszony cały czas stał w progu drzwi. - No, to z wstępnych negocjacji byłoby na tyle. Przynajmniej wiemy, na czym stoimy - podsumowała, na co brunet przytaknął jej skinieniem głowy.
- Chwila... wy naprawdę chcecie wypuścić Kuramę?! - Uzumaki spanikował.
- Nie, chcemy jedynie nakłonić go, żeby zaczął z tobą współpracować - wyjaśnił Itachi, po czym odbił się od ściany. - Wrócimy jeszcze jakoś na dniach, więc postaraj się zostać w domu, dobrze? - zapytał na odchodne.
Zdezorientowany chłopak niepewnie skinął głową.

*** 

- Serio mam ochotę na coś słodkiego... - mruknęła zielonooka i zmieniła kierunek, zmierzając do kuchni.
- Wspomniałaś swojego dziadka - zauważył Uchiha, przyglądając się, jak jego partnerka przegląda zawartości szafek w poszukiwaniu słodyczy. - Nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło.
- Doprawdy? - bąknęła mało zainteresowana, otwierając metalową puszkę z ciastkami. - Kto zeżarł wszystkie czekoladowe?! - prychnęła wściekle i znów zanurkowała w szafce w poszukiwaniu bardziej satysfakcjonującego łupu.
- Domniemam, że nie miałaś zbyt dobrych kontaktów z dziadkiem - nie ustępował.
- Ano niekoniecznie - przyznała.
- Zdradzisz mi więcej szczegółów na ten temat? - drążył temat.
- A po co? - wysunęła się z szafki i cisnęła w niego paczką słodyczy. Sama w ręku trzymała identyczną, jednak już otwartą, a w zębach trzymała czekoladowy batonik. - Nie ma, o czym mówić.
- Znam cię już na tyle dobrze, że właśnie kiedy ty mówisz, że nie ma o czym mówić, to jest zupełnie odwrotnie - naciskał.
Chika westchnęła ciężko. Przeżuła kawałek batonika, a resztę odłożyła na blat kuchenny, prostując się i otrzepując kolana z kurzu z podłogi.
- Tym razem serio nie ma, o czym mówić - ruszyła do wyjścia z pomieszczenia. - Dziadek od strony ojca nie żył już, zanim się urodziłam. Wspominałam dziadka od strony matki. Widziałam się z nim może ze trzy razy w życiu - wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie opowiadałaś mi o rodzinie swojej matki - zauważył, kierując się za nią po schodach na pierwsze piętro.
- No bo nie ma, o czym mówić - dalej obstawała przy swoim. - Matka zmarła podczas porodu. Ojciec nigdy nie chciał o niej opowiadać. Zdaje mi się, że nosił w sercu wielki ból po jej stracie, który nigdy nie przygasł. Raz tylko opowiedział mi o tym, jak się poznali. Moja matka zwiała z własnego ślubu. Miała wyjść za jakiegoś starego demona, kiedy ona sama była jeszcze nastolatką. Związek ten miał uchronić rodzinę mojej matki przed upadkiem finansowym - wyjaśniła i weszła do swojej sypialni. Jej gość podążył za nią. - Ojciec akurat wtedy nadzorował transport żywności do domu. Wpadł na matkę i pozwolił schować jej się między towarami zakupionymi na targu. Po tym ukrywał ją jeszcze przez kilka tygodni w domu. W między czasie zakochali się w sobie - westchnęła i usiadła na łóżku, sięgając do szeleszczącej torby raz za razem. - A przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy mojego ojca... lub przynajmniej perspektywy, która została dostosowana dla dzieci. Opowiedział mi to, kiedy byłam mała - dodała.
- Więc nie wierzysz w uczucie między twoimi rodzicami?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Nie twierdzę, że jest ono niemożliwe, ale jakoś ciężko wyobrazić mi sobie własnego ojca w skowronkach. Ten zawsze był zimny i oschły, ale nie znaczy to, że nie mógł się zakochać. Może przed śmiercią matki był inny - zasępiła się na moment.
- A co z twoim dziadkiem?
- Nie znosi mnie. Właściwie to nawet nie uznaje tego, że jestem jego wnuczką. Nie przyjął do wiadomości informacji o ślubie moich rodziców. Uważa, że Ochida to nie demony tylko ludzie, którzy się pod nie podszywają. Nie wszyscy w kręgu demonów pałają miłością do mojego rodu - rozłożyła bezradnie ręce. - Ponad to uważa, że zabiłam mu córkę. Powiedział, że nigdy mi tego nie wybaczy. Też nazywał mnie "bękartem", "wynaturzeniem" albo "krzyżówką demona z człowiekiem" - opowiadała spokojnie. Na jej twarzy nie było nawet śladu złości. - Możesz więc sobie wyobrazić, że nie rysowałam mu laurek na dzień dziadka, nie? - uśmiechnęła się krzywo.
- Więc twoja matka była demonem? - zdziwił się chłopak.
- Tak, takim "pełnoprawnym" - wyraźnie ujęła ostatnie słowo w cudzysłów. - To tak zwana "mocna krew". Niewiele takiej w mojej rodzinie. Moi krewni zazwyczaj żenią się i wychodzą jednak za ludzi. To dlatego demoniczne geny mieszają się i rzedną w naszej linii, przez co niektórzy w moim domu to najzwyklejsi ludzie. 
- Zakładam zatem, że z tej racji dużo od ciebie oczekiwano? - brunet dosiadł się do swojej rozmówczyni i zaczął podkradać jej łakocie.
- Cóż... może? - Chika ponownie wzruszyła ramionami. - Nigdy nie odczuwałam żadnej nasilającej się presji. Stawałam na głowie, żeby zostać zauważoną przez ojca, więc sama próbowałam przekroczyć własne limity - stwierdziła prosto. - Czasami ojciec zachowywał się wobec mnie tak, że miałam wrażenie, iż on także obwinia mnie o śmierć matki, zupełnie jak dziadek - wyznała, po czym sięgnęła po zdjęcie stojące na szafce nocnej. - To ona, moja matka - pokazała przyjacielowi zdjęcie przedstawiające smukłą kobietę o długich, niemal białych włosach i czerwonych oczach. Najwidoczniej musiała zostać uwieczniona, kiedy akurat przebywała w swojej demonicznej formie. - Ojciec czasem mówił, że wyglądam podobnie do niej. Ja tam nie widzę między nami zbyt wiele podobieństw - westchnęła. - Mama była wyższa i dużo chudsza. Miała szczuplejszą twarz i większe, a w dodatku niebieskie oczy - zapatrzyła się na fotografię. - To dziwne, ale kiedy patrze na to zdjęcie... nie czuję żadnego sentymentu. Możliwe, że to nawet nie na miejscu, bo to w końcu moja matka, ale... spoglądając na nią, czuję się, jakbym patrzyła na obcą osobę. W końcu jej nie znałam - uśmiechnęła się smutno do siebie. - Postawiłam jej zdjęcie tutaj - odstawiła je na szafkę - tylko dlatego, że nie miałam nic innego, co mogłoby zapełnić pustą przestrzeń. W moim domu nieczęsto robiło się zdjęcia, a większość pamiątek rodzinnych i tak została zniszczona wraz z poprzednią posiadłością, więc właściwie nie zostało mi zbyt wiele - mruknęła.
Przez chwilę trwali w ciszy. Ochida kontemplowała przeszłość swojego klanu, podczas gdy dziedzic sharingana planował przyszłość.
- Może przyszłabyś do nas dziś na kolację? - zaproponował nagle.
- Co? - wyrwana z amoku dziewczyna zamrugała kilkakrotnie. - Nie, daj spokój. Już i tak za często pojawiam się w twoim domu. Nie chcę stwarzać pozorów, jakbym pomyliła twój dom z darmową garkuchnią - zaśmiała się nieco sztucznie.
- Nalegam - jak zwykle nie ustępował.

*** 

- Dobrze ci idzie, Chika-chan - skomentowała pani Mikoto z uśmiechem. - Gdzie nauczyłaś się tak gotować? - zapytała.
- Kiedyś zatrzymałam się w zajeździe, gdzie nie płaciłam ani za nocleg, ani za jedzenie, bo odpracowywałam długi. W większości albo sprzątałam, albo gotowałam. To właśnie tam nauczyłam się wszystkich czynności domowych - wyznała.
- W przyszłości będziesz naprawdę bardzo dobrą panią domu - odezwała się pewnie pani Uchiha.
Zaskoczona tym stwierdzeniem jasnowłosa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Potrafiła jedynie mrugać zaskoczona, wpatrując się w swoją rozmówczynię tak, jakby zobaczyła ją dopiero po raz pierwszy.
Z pewnej odległości całemu temu zajściu przyglądał się z kolei Itachi z nikłym uśmiechem na ustach. Wyglądało na to, że zarówno jego koalicjantka, jak i wszyscy domownicy zaczęli oswajać się już z jej obecnością w domu Uchiha. Powoli zaczynała być traktowana jak należyty członek rodziny - a co najważniejsze, ona sama widocznie zadamawiała się w jego własnym domu.

*** 

- A może by tak pojechać nad morze? - zaproponowała dziewczyna. - Zobacz, jakie ładne, białe klify. Naprawdę ładne... - rozmarzyła się, wpatrując się w fotografie w broszurze informacyjnej jednego z biur turystycznych. - No patrz, jak ci pokazuję! - krzyknęła na swojego kompana, na którego kolanach spoczywała jej głowa i który to śmiał odwracać spojrzenie od wskazanego przez nią obrazka.
Długowłosy obrzucił szybkim spojrzeniem ulotkę niezainteresowany, po czym powrócił wzrokiem do rzeki, której przyglądał się w głębokim zamyśleniu.
- Nie uważasz, że ostatnio i tak porwaliśmy się na nieco zbyt długie wakacje? Wydaje mi się, że wyczerpaliśmy limit na ten rok - mruknął obojętnie.
- E tam, dramatyzujesz - prychnęła zielonooka. - Poszliśmy sobie i świat jakoś to przetrwał. Nie doszło do katastrofy, tak jak oczekiwaliśmy. Widać i my nie jesteśmy niezastąpieni. Nasze klany jakoś się bez nas obeszły - machnęła lekceważąco ręką.
- Ja wiem, że trudno ci usiedzieć przez chwilę na tyłku w jednym miejscu, ale miej na uwadze dobro innych. Shisui prawdopodobnie oskalpowałby mnie na miejscu, gdybym zakomunikował mu kolejną nieobecność - argumentował.
- Każdy ma prawo do czerpania z życia - nie dawała za wygraną.
- Ten argument to obusieczny miecz. Shisui również mógłby go użyć - zauważył. - Niestety zajmujemy te stołki, które z początku wydają się być atrakcyjne i ustawiają się do nich kolejki, ale jak przychodzi co do czego, to rzeczywistość okazuje się nie być aż taka różowa, jak moglibyśmy początkowo zakładać. Niemniej, ktoś jednak musi wykonywać tę niewdzięczną robotę - wzruszył ramionami.
- Marudzisz - wywróciła oczyma, po czym sięgnęła po butelkę z winem leżącą nieopodal w wysokiej trawie okalającej strumień. - Pusto - poskarżyła się, krzywiąc się dobitnie. - Tak jak i w sumie u mnie w głowie. A jak tam u ciebie, panie geniuszu? Wpadłeś na jakiś światły pomysł? - zagadnęła, spoglądając na swojego towarzysza unosząc przy tym jedną brew.
- Niestety nie - przyznał brunet z niechęcią ciężko przy tym wzdychając.
Dwójka shinobi zaszyła się w szuwarach w butelką wina, gdzie w urokliwych okolicznościach natury próbowali znaleźć jakiegoś haka na Kuramę. Głowili się nad tą sprawą, odkąd tylko wyszli z mieszkania Naruto, jednak ich wysiłki były próżne. W końcu dziedzic sharingana stwierdził, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza, żeby lepiej myśleć, a zrezygnowana kunoichi doszła do wniosku, że na trzeźwo nie upora się z tym problemem. Wspaniałomyślnie postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i wyszli swoim potrzebom naprzeciw z jednym, skutecznym planem. Postanowili zmienić scenerię ich rezydencji, w których ktoś cały czas zawracał im głowę i nie dał w spokoju pomyśleć. Zaopatrzyli się w słodkie wino po drodze na obrzeża wioski, gdzie przesiadywali już od dłuższego czasu. Informował ich o tym krąg słońca, który z oślepiającej bieli przybrał kolor gorącego złota - barwę charakterystyczną o tej porze roku dla późnego popołudnia. Od wody bił przyjemny chłód, który przynosił ukojenie w letnim skwarze. Wysokie trawy szumiały uspokajająco mierzwione dłonią ciepłego wiatru. Wśród nich odzywały się insekty wygrywające charakterystyczne dla swojego gatunku melodie. Wino było słabe, ale zimne i dobrze gasiło pragnienie. Słowem, wszystko pięknie, ładnie, gdyby tylko nie to nieprzyjemne poczucie, że ktoś bezczelnie ośmiela się szpecić ich sielankę. Ów kimś był lisi demon. Wielki, przeklęty lisi demon, który ordynarnie i bez wstydu ośmielał się dawać ulgę pęcherzowi w szuwarach, w których zatrzymali się ninja spragnieni spokoju. Lub mniej więcej wspomnieni ninja takie właśnie mieli wrażenie. Czuli się, jakby zostali oblani strugą ciepłej uryny. Bo Kyuubi ich olewał. Miał ich gdzieś. Mogli mu naskoczyć. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Problem polegał jednak na tym, że on też to wiedział. A to musiało się zmienić. Musieli w jakiś sprytny sposób przekonać dziewiecioogoniastego, że mają go w szachu i że ten musi podporządkować się ich woli. Żeby chociaż zechciał z nimi rozmawiać, a nie odwracał się ostentacyjnie tym ogoniastym zadkiem, kiedy ci wpadli do niego z wizytą, usilnie próbując zainteresować go swoimi bezwartościowymi słowami zupełnie jak domokrążcy wciskający nękanym ludziom zestawy plastikowych, tępych noży, których nikt i tak przecież nie potrzebował.
Żadne z nich nie było jakimś wielkim i przesadnym amatorem napojów alkoholowych, jednak czasem poczucie bezradności i bezsilności jest tak ogromne, że może je spłukać z ciebie tylko jakiś rodzaj napoju dla dorosłych.
- Po co my w ogóle łamiemy sobie nad tym głowy? - jasnowłosa poderwała się nagle do siadu. - Przecież to tak na dobrą sprawę nie nasz problem! - założyła ręce na piersi. - Czy nie łatwiej byłoby zwyczajnie zostawić to komuś innemu? 
- Ale Hokage...
- A co, Hokage to twoja matka? - fuknęła. - Co to w ogóle za pomysł, żeby wykonywać rozkazy Hokage? Żeby z własnej woli robić z siebie psa na łańcuchu powinności i wymuszonego posłuszeństwa? - zapytała sama siebie już zupełnie poważnie. - Wioski shinobi nie są logicznymi tworami... - podsumowała.
- Jak i wiele innych ludzkich przedsięwzięć - odparł spokojnie Uchiha. Dziewczyna żachnęła się.
- No tak, zapomniałam. Ty stąd nie odejdziesz. Nigdy. Niezależnie od sytuacji, niezależnie od tego, co się stanie i jak bardzo miałoby cię to pogrążyć, mam rację? - spojrzała na swojego rozmówcę z pobłażaniem pomieszanym z uznaniem dla jego niezłomnego uporu. Ten w odpowiedzi jedynie wymownie milczał. - Właściwie to takie ślepe oddanie swoim ideałom i wytrwałość, jakie prezentujesz, są godne podziwu - mruknęła uśmiechając się krzywo półgębkiem.
- Może moje oddanie wcale nie jest takie ślepe i heroiczne, za jakie je uważasz. Może to ty zwyczajnie masz ochotę zbyt wiele razy zbyt szybko się poddać i odejść? - wytknął jej.
- Cóż... Może masz rację... - przyznała przeciągając słowa. - Może masz - powtórzyła, wzruszając ramionami. - Ale co mogę na to poradzić? Wychowałam się w poczuciu absolutnej wolności żyjąc na własną rękę, pozostając wierna samej sobie i martwiąc się jedynie o własne problemy. To kształtuje punkt widzenia i osobowość. Uzależnia. Gdybyś choć raz poczuł smak prawdziwej wolności, też przywykłbyś do niej znacznie szybciej niżbyś mógł się zorientować - była pewna swojego. - A ludzie już tacy są; lubią wygody i zazwyczaj wybierają najłatwiejszą, najprzyjemniejszą drogę spośród możliwych - uśmiechnęła się jakby do własnych powracających wspomnień.
- Możliwe - on również wzruszył ramionami. - W takim razie właściwie jestem zadowolony z tego, że nigdy nie miałem okazji poznać smaku prawdziwej wolności, gdyż dzięki temu przynajmniej nie wiem, co tracę i nie czuję z tego powodu żalu czy smutku - skwitował. - Może zatem dar, który tak uparcie zachwalasz, jest twoim przekleństwem? - zapytał.
- Możliwe - zgodziła się. - Jak jednak możesz żyć dostrzegając tylko jedną stronę medalu? Czy naprawdę wolisz umrzeć jako kanarek w ozdobnej klatce, który nigdy nie wyściubił dzioba poza kraty swojego więzienia niżby prawdziwy, dziki, drapieżny ptak, za jakiego starasz się uchodzić? - nie dawała za wygraną.
- Do niedawna byłem w połowie ociemniały, więc właściwie nic dziwnego, że widzę tylko część dostępnego obrazu - przypomniał jej. - Możliwe, że mój mózg jeszcze nie przyzwyczaił się z powrotem do posiadania i poprawnego używania dwojga oczu. Poza tym, od spoglądania na tą drugą stronę i korygowania mnie w razie potrzeby, mam ciebie - spojrzał wymownie na towarzyszkę. - No i nie spieszy mi się jeszcze do grobu, więc bądź łaskawa nie spisywać mnie przedwcześnie na straty. Przed nami jeszcze trochę czasu. Jeszcze nie wiadomo, kim się staniemy aż do czasu naszej śmierci - pouczył ją.
- Racja - przytaknęła. Przez chwilę między nimi panowała cisza. - Zdaje się, że zboczyliśmy nieco z głównego tematu - zauważyła ze śmiechem. Chłopak skinął jej głową. - A więc wracając do tematu wakacji...
- Módl się, żeby cię Shisui nie usłyszał! - przerwał jej, wzdychając ciężko, na co ta ponownie zachichotała pod nosem. - Poza tym, skoro tak spieszno ci do opuszczenia Konohy, wstrzymaj się jeszcze na trochę i sama Hogake już wkrótce zapewne ułatwi ci spełnienie tego marzenia, wysyłając cię na jakąś misję - wytknął jej.
- Przecież jesteśmy właśnie w trakcie wykonywania jednej... - mruknęła.
- Tak, jednak to zadanie, którym zajmujemy się obecnie, jest nieoficjalne, co oznacza, że w teorii jesteśmy wolni i się obijamy. Możemy zostać posłani na oficjalną misję w każdej chwili - zauważył.
- Jak zwykle masz rację... - pokiwała głową. - Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację? To irytujące, kiedy zawsze masz rację... - burknęła, przewracając oczyma.
W odpowiedzi długowłosy ponownie przyciągnął ją do siebie, kładąc na własnych kolanach. Zamierzał skorzystać z tej chwili, póki mieli jeszcze trochę czasu dla siebie, póki mogli rozkoszować się spokojem i samotnością. Zamierzał nacieszyć się tą chwilą, gdyż jak wiedział z doświadczenia, podobne chwile nie miały w zwyczaju trwać zbyt długo, co oznaczało, że już wkrótce ktoś miał im przerwać. Co jednak tym razem miało spędzić im sen z powiek przez następne dni lub nawet tygodnie? Itachi był przekonany, że już wkrótce uzyska odpowiedź na to pytanie i po raz pierwszy w życiu nie był zadowolony z tego, że ktoś postanowił go oświecić tak szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz