Kroniki Przeszłości
"Pierwsze spotkanie z Isamim"
Tradycje i ceremonie rodziny nigdy nie były i prawdopodobnie nigdy nie będą synonimem słowa "dobra zabawa". Szczególnie dla dzieci. I nawet te pochodzące z demonicznego kręgu nie są wyjątkiem od tej reguły.
Chika nie mogła zrozumieć, dlaczego wszyscy robili tyle szumu wokół jakiejś wycieczki. W dodatku takiej, której miejscem docelowym były niezbyt interesujące ziemie. Miała już okazję zwiedzić je podczas jednej z misji, więc zdawała sobie sprawę, że tamte tereny nie były zbyt wymagające ani pod względem ukształtowania, ani pod względem niebezpieczeństw, które mogłyby czyhać na nieostrożnych piechurów. Poza tym, co to w ogóle miało znaczyć? Że też ze względu na jakiś przedłużający się spacer rodzinny musiała zrezygnować z treningów! No to już był szczyt! Wpierw krewni zarzucali jej lenistwo, kiedy zdarzyło jej się nie zawitać na polu treningowym przez dłużej niż jeden dzień, a teraz sami zakazywali jej doszkalania umiejętności ze względu na jakieś stare tradycje, o których pamiętały już tylko dinozaury, a właściwie to ich szczątki. Cóż to się stało? Czyżby Ochida poszli w końcu po rozum do głowy i stwierdzili, że to już najwyższy czas, żeby wziąć się za zacieśnianie więzi rodzinnych w ich klanie? Niedorzeczność. To wydawało się tylko śmieszne. Brzmiało jak słaby żart, który nie mógł być prawdą.
Dziewczyna nie była zainteresowana rozgardiaszem i awanturami wybuchającymi jedna za drugą, kiedy pochód szykował się do wymarszu. Nie pomagała w pakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy, nie stroiła się i nie malowała tak jak inne kobiety. Miała już te swoje dwanaście lat i od czasu do czasu na specjalne okazje miała przyzwolenie na noszenie makijażu, jednak nie była jego wielką fanką, toteż i tym razem wolała spasować. Ubrała się w proste, białe kimono, choć i w nie wbiła się z bólem serca, gdyż zdecydowanie bardziej ukochała wygodne spodnie wchodzące w skład stroju ninja. Została jednak postawiona pod murem i nie miała za bardzo wyboru, toteż zdecydowała się na najmniejsze zło, jakim było proste ubranie, które może i nie było stworzone do skakania po drzewach i ścigania się na czas, jednak przynajmniej nie było aż tak bardzo uciążliwe, jak bogate, ciężkie, wielowarstwowe stroje innych kobiet. Te wystroiły się jak pawie. Dziwnie było widzieć te ciche i mrukliwe, zazwyczaj przyodziane w różne odcienie czerni, szarości i granatu kobiety, które teraz odstawiły się jak grupa cyrkowców. Wyraziste, intensywne kolory ich ubrań wręcz raziły po oczach, ostry błysk odbitych promieni słonecznych od niezliczonej ilości przyodzianej biżuterii sprawiał, że aż chciało się odwrócić wzrok. Bransolety, pierścienie, naszyjniki i kolczyki w stanowczo przesadzonej ilości obijały się o siebie z brzdękiem, nieudolnie imitując kościelne dzwonki. Z włosów sterczały im ozdobne klamry lub szpikulce podtrzymujące misterne fryzury. Silny zapach mocnych perfum otumaniał, wręcz mdlił. I to wszystko z powodu jakiegoś zjazdu rodzinnego? Aż się wierzyć nie chciało...
Jasnowłosa tak naprawdę wiedziała, że cały ich klan wybierał się na coroczną ceremonię w Demonicznej Świątyni, jednak wciąż nie rozumiała, dlaczego inni tak się tym przejmowali, dlaczego starali się roztaczać wokół siebie tyle finezji i splendoru, że biedna zielonooka aż zmuszona była wybierać spod nich ich własną pychę wiadrami, żeby ci się w niej nie potopili. No to w końcu szli tam na jakiś rytuał czy na rewię mody?
Kunoichi zdawała sobie sprawę, że w Świątyni zjawi się znacznie więcej osób niżby tylko jej własna rodzina. Z tej racji zakładała, że coroczne obrzędy nie miały wyłącznie zjednoczyć ze sobą wszystkie demony, ale także pozwolić im spotkać się ze sobą, dając tym samym powód do plotek i wytykania palcami. W otchłani własnego umysłu już słyszała te zawistne, syczące głosy: "Widziałaś ją? W co ona się ubrała!", "A ten znowu przytył...", "Czy jej coś zdechło na głowie?"... Tak, już nie mogła się doczekać...
Prawdą było, że miała to być jej pierwsza wizyta w Demonicznej Świątyni. Ochida nie cieszyła się jednak przesadnie i choć snuła pewne domysły o tym, jak ta może wyglądać na podstawie tego, co udało jej się zasłyszeć od krewnych, to mimo wszystko wciąż z wielką chęcią odmówiłaby brania udziału w całej tej farsie. Nie w głowie były jej jakieś modły, strojenie się, sztuczne szczerzenie do innych, a później obgadywanie ich za plecami. Miała inne priorytety. Treningi były jednym z nich. W końcu chciała stać się silniejsza, a wybierając się na jakieś przechadzki z ponadprogramową ilością ciążącego żelastwa w postaci ozdób i świecidełek raczej nie mogła osiągnąć swojego celu. Jakby tego było mało, niemal do szaleństwa doprowadzała ją myśl, że w momencie, kiedy jej nie zostało nic innego jak podpieranie ściany w głównym holu czekając na resztę krewnych, jej przeciwnik, Itachi, nie próżnował. Uczył się nowych technik, praktykował te dobrze znane, rósł w siłę i trenował z Shisuim, którego miał na zawołanie z racji tego, że ten przecież mieszkał w tej samej dzielnicy, zaledwie kilka domów dalej od rezydencji długowłosego.
To jednak wciąż nie był koniec jej problemów. Podczas tego nieszczęsnego spotkania w Świątyni dziewczyna miała po raz pierwszy stanąć twarzą w twarz ze swoim rzekomym narzeczonym, którego nigdy wcześniej jakimś trafem nie widziała na oczy. Z czasem zaczęła nawet powątpiewać w jego istnienie, gdyż ten był dla niej niczym książę z bajki - znany tylko z opowieści, tak odległy i nieuchwytny. Teraz jednak nadszedł czas konfrontacji. Stresowała się nieco tym spotkaniem, jednak próbowała nie dać tego po sobie poznać. Jej kuzynki wręcz szalały z tego powodu i skakały wokół niej jak najęte. Chciały, żeby ta się przebierała, żeby zrobiła wyjściowy makijaż i założyła masę biżuterii. Pouczały ją, jak zrobić na mężczyźnie dobre pierwsze wrażenie. Snuły różne, dziwne teorie, wyobrażając sobie tajemniczego absztyfikanta w prawdziwym życiu. Jasnowłosa próbowała powstrzymać się od wybiegania za daleko myślami, żeby się później nie zawieść. Poza tym, bardziej zastanawiało ją, dlaczego jej rzekomy narzeczony, któremu została ponoć przyobiecana jeszcze przed własnymi narodzinami, nigdy wcześniej się do niej nie pofatygował osobiście. W końcu miał na to całe, długie dwanaście lat. Ten najwidoczniej nie był jednak zainteresowany niańczeniem brzdąców i wolał poczekać, aż dziewczyna odrobinę podrośnie, żeby stanąć z nią twarzą w twarz. Mimo wszystko, ta wciąż nie rozumiała, dlaczego to właśnie ona musiała być tą, która miała się do niego fatygować, a nie odwrotnie. Najwidoczniej era gentlemanów dobiegła końca wraz z wyginięciem wcześniej wspomnianych dinozaurów...
***
Zaczęło się, kiedy tylko przekroczyli wystawną bramę Demonicznej Świątyni.
Zielonooka nie miała nawet czasu dobrze się rozejrzeć i pozachwycać się rozmiarami i misternymi zdobieniami budynku, który przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Kiedy tylko jej stopa stanęła na świątynnym terenie dokonał się desant na jej skromnej osobie - została zbombardowana cichymi, mrukliwymi uwagami. Demony odwracały się do niej plecami i posyłały ciekawskie, pełne wyższości, zazdrości lub pogardy spojrzenia. Ze względu na miejsce, które zajmowała u boku swojego ojca, szybko została rozpoznana jako jedyne dziecko głowy Ochida oraz narzeczona Kapłana. Słyszała, jak jedni wypominają jej jej wciąż młody wiek, inni z miejsca spisali ją na straty, kategoryzując ją jako niewartą wielkiego, tajemniczego Isamiego ze względu na jej pochodzenie - z klanu, który stał na granicy dziedziny ludzkiej i demonicznej.
Później doszła ją jeszcze bardziej pobieżna i błaha krytyka, która sprawiła, że nie mogła się już dłużej powstrzymywać. Jej niezadowolenie znalazło ujście w postaci marsowej miny. A w co ona się ubrała? Przecież obowiązuje strój galowy! Przecież to jeszcze dzieciak, nie kobieta! Chuchro, które ledwo wykluło się z jajka! Nie nadaje się dla prawdziwego mężczyzny!
Niemal zaczęła zgrzytać zębami ze złości. Ciekawe, jak zareaguje ten jej wielki narzeczony, kiedy wreszcie będzie dane im się spotkać. Też będzie miał wobec niej jakieś obiekcje?
Kunoichi specjalnie nie ubrała się wyzywająco ani nie wykonała makijażu, żeby nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Żadna z tych rzeczy nie była jej jednak potrzebna, aby stać się główną atrakcją gęstniejącego tłumu. Na tle pawich pióropuszy to właśnie jej porosty strój i dziecięca uroda sprawiały, że się wyróżniała. Stało się zupełnie odwrotnie niżby mogła sobie życzyć, co oznaczało, że stała się niemal gwoździem programu plotkarskiego mającego miejsce na placu poprzedzającym Demoniczną Świątynię.
Najbardziej denerwowało ją to, że całe to zgromadzenie nie miało w gruncie rzeczy wobec niej żadnych poważnych zarzutów. Nie wiedzieli przecież jak walczy. Nie mogli poddawać wątpliwościom jej zdolności, których nie mieli okazji zobaczyć na własne oczy. Nie zrobiła ona także nic, czym mogłaby narazić się na taką ostrą krytykę. Po prostu była. Przyszła na ceremonię tak jak wszystkie inne demony. Z tej racji mogli czepiać się jedynie jej wyglądu i wieku. A jak się uparli! Jak dyskutowali! Jak nie dawali za wygraną! Jak męczyli temat! Z tej właśnie racji od dobrych kilkudziesięciu minut musiała wysłuchiwać tyrady starszych dziewcząt pochodzących z dobrych domów, które to przechwalały się jedna przez drugą i próbowały wzajemnie przekonać się, że to właśnie ta, która zabierała głos w danej chwili, była tą najodpowiedniejszą kandydatką na żonę Isamiego. Nie udało im się dojść do porozumienia i wybrać spośród własnych szeregów tę najpiękniejszą i najmądrzejszą, ale w zamian za to zatrzymały się w połowie drogi dochodząc do konsensusu, że w zasadzie każda nadawałby się lepiej od młodej Ochidy na to zaszczytne miejsce. Najzwyklejsza służka. Kurtyzana. Pies. Z każdego było więcej pożytku. Tylko nie z tego dzieciaka. Bo po co niby Kapłanowi taki bachor? Pomazaniec chciał żony - zmysłowej kobiety, która potrafiłaby zająć się nim i Świątynią, która mogłaby dać mu dziecko. A jasnowłosa, rzecz jasna, ze względy na swój wiek do tego ostatniego się nie nadawała.
Kobiety rozprawiały o opiekunie Świątyni niemal w ten sam sposób, w jaki jej rówieśniczki mówiły o Itachim w Konoha. Zachwycały się nim, wynosiły go niemal do chwały ołtarza i każda z nich uważała, że jej rywalki są niegodne nawet jego pojedynczego spojrzenia - tylko ona jedna miała ten wielki przywilej i zaszczyt znajdowania się w pobliżu tego chodzącego cudu wszechświata. To było strasznie irytujące. Zielonooka często była posądzana o przystawianie się do najstarszego syna Fugaku, niektórzy nawet mówili o nich jak o parze ze względu na to, że ci spędzali ze sobą dużo czasu. To jednak nie była prawda. To nie tak, że ona tego chciała. Niejako była do tego zmuszona. W końcu byli w jednej drużynie. Niemniej, nikt nie miał ochoty dokopywać się do prawdy. Łatwiej było wierzyć we własne przekonania, mimo iż nie były one poparte żadnymi dowodami. Z tej racji dziewczyna nie miała zbyt wielu koleżanek. Większość kunoichi w wiosce wręcz jej nie cierpiała. Aż gotowało się w nich na myśl, że Chika udawała się na misje z brunetem, na których spędzali nieprzerwanie nawet po kilka dni we własnym towarzystwie. Oczywiście za każdym razem towarzyszył im także Teleporter, jednak obecność Shisuiego nie była jakoś brana pod uwagę przez plotkarzy i była skrupulatnie ignorowana.
Demony, ludzie, co za różnica! Jeden pies! Wszyscy oni byli tacy sami! Wszyscy oni byli targani tymi samymi żądzami i dzielili te same słabości, z którymi jednakowo sobie nie radzili.
Ochida oczekiwała, że usłyszy narzekania swojego narzeczonego. Przygotowywała się już na to mentalnie, nie chcąc naiwnie łudzić się, że ten mógłby wziąć jej stronę. Nie obchodziło jej to jednak. Nie zamierzała ani udawać tu kogoś kim nie jest, ani przepraszać za to, kim się stała. Koniec końców to on ją sobie wybrał, a nie odwrotnie. To jego wina. Było sobie wybrać jakąś inną paniusię w pawim kimonie obwieszoną złotymi i srebrnymi łańcuchami. Było sobie wybrać kogoś w swoim wieku. Kogoś, kogo się zna, a nie angażować zaręczyny jeszcze przed jej przyjściem na świat. Ot co. Obiecała sobie, że nie omieszka wytknąć tego temu przeklętemu dżentelmenowi od siedmiu boleści w razie, gdyby temu też zebrało się na roszczenie jakiś bezsensownych pretensji. W końcu nie będzie siedzieć cicho. Nie będzie i już! Wszak potrafiła walczyć słowem równie sprawnie jak i posługiwać się mieczem.
Z czasem tylko zacietrzewiała się w swojej złości. Ułożyła sobie całką niezłą litanię do swojego narzeczonego, kiedy ktoś nagle wyrwał ją z transu i wiru wściekłości. Obca ręka spoczęła na jej ramieniu. Zdziwiona podniosła wzrok na nieznajomego bruneta. Mężczyzna, który zatrzymał się koło niej, nie był zbyt wysoki ani postawny. Był raczej wątły, jednak roztaczał wokół siebie wręcz przygniatającą aurę siły i potęgi. Nie wyglądał na wojownika, nie nosił ze sobą żadnej broni białej, jednak nie uchodziło wątpliwościom, że na swój sposób musiał być silny, nawet jeśli nie prezentował się nazbyt krzepko. Ubrany był dość dziwacznie. Nosił tradycyjny strój, jednak jego materiał był gęsto pokryty demonicznymi znakami, które dziewczyna z trudem mogła odszyfrować. Wciąż nie była zbyt biegła w demonicznym alfabecie, a ponad to wyglądało na to, że znaki zostały wymalowane odręcznie białą farbą, przez co były nieco zdeformowane i falowały wraz z ubraniem, kiedy jego właściciel poruszał się.
Brunet nosił długie włosy spięte wysoko na czubku głowy rzemykiem w koński ogon. Wyglądało na to, że był w połowie ociemniały, gdyż jedno z jego oczu nie posiadało ani źrenicy, ani tęczówki. Prawa strona jego twarzy była gęsto pokryta demonicznymi znakami podobnie jak i jego ubranie - kunoichi nie mogła jednak stwierdzić z całą pewnością czy była to tylko farba, czy tatuaż. Jego ciemne, pełne usta rozciągały się w delikatnym uśmiechu. Nieznajomy prezentował się niecodziennie, jednak nie można było odmówić mu urody. Był przystojny, a przez swój charakterystyczny wygląd trąciło od niego również nutą tajemnicy, która przyciągała jak lep muchy. Aż chciało się zacząć z miejsca drążyć, kim ten był i co tu robił. W każdym razie jasnowłosa chciała. Miała także ochotę dowiedzieć się, czego ten też mógł od niej chcieć.
- Dobrze cię znów widzieć - odezwał się głębokim głosem. - Teraz niestety muszę zająć się przygotowaniami do ceremoniału, więc nie mam dla ciebie zbyt wiele czasu, ale bardzo chciałbym zająć ci chwilę po rytuale - oświadczył i w niemal pieszczotliwym geście pogładził jasnowłosą po plecach jakby wyczuwając, jak bardzo ta była spięta.
Zielonooka potrafiła jedynie zmusić się do niemrawego skinięcia głową. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w mężczyznę, który najwyraźniej okazał się być jej narzeczonym. Nie przedstawił się, jednak może to i lepiej. Wszak dziwnie by to zabrzmiało, gdyby podszedł do niej z tekstem: "Witaj, nazywam się Isami i jestem twoim narzeczonym.".
Ochida nie potrafiła powiedzieć dlaczego, ale z jakiejś racji poczuła się znacznie spokojniejsza po pojawieniu się Kapłana. Może to przez jego uśmiech? W końcu trafił się jej ktoś, kto chociaż próbował wykrzesać z siebie trochę pozytywizmu w tym zepsutym towarzystwie. To była miła odmiana.
Isami prezentował się zupełnie inaczej niżby mogła go sobie wyobrazić. Nie rozczarował jej jednak. Zrobił na niej całkiem dobre, pierwsze wrażenie. Póki co nie przejmowała się niczym, uważając, że co ma być, to będzie, jednak teraz, kiedy miała już okazję przez tę krótką chwilę spojrzeć w twarz narzeczonemu, zaczęła się odrobinę stresować. Jej serce zaczęło bić mocniej. Odruchowo dotknęła ramienia, na którym spoczęła ręka bruneta. Zagryzła wargi. Nie dało się ukryć, że demoniczny pomazaniec był przystojny. Cholernie przystojny. Teraz już z grubsza rozumiała, dlaczego kobiety tak zaciekle konkurowały ze sobą o jego uwagę. On jednak z jakiejś racji postanowił skupić ją na niej. Tylko i wyłącznie. Dosłownie. Bo zaraz po tym, jak skończył mówić, przecisnął się przez tłum i wszedł do Świątyni zupełnie nie oglądając się na wypindrzone, wymalowane, wystrojone i wypachnione kobiety. Przemknął obok nich zupełnie obojętny, mimo iż dziewczyna miała wrażenie, że te włożyły tyle pracy, aby doszlifować swój wygląd, nie ze względu na samo święto, ale na obecność atrakcyjnego Kapłana. Przez moment sama pożałowała, że nie była podobnie odstrojona. Miała nadzieję, że nie rozczaruje swojego przyszłego małżonka tak samo jak i on nie rozczarował jej. Całe szczęście nie rozmyślała nad tym zbyt długo, gdyż wkrótce adepci otworzyli wrota Świątyni i demony wlały się do jej wnętrza. Nastąpił czas ceremonii, która była wystarczająco absorbująca, aby pozwolić jasnowłosej odciąć się na czas jej trwania od błahych myśli, które zaśmiecały jej umysł.
***
Jej pierwszy rytuał w Demonicznej Świątyni był... z całą pewnością głośny. Był dziwny. Niepokojący. Daleki od jej wyobrażeń i przewidywań jak i sama osoba, która mu przewodziła. Nie było to jednak nieprzyjemne doznanie. Nie zmarnowała tu czasu, tak jak początkowo pesymistycznie przewidywała. Ceremonia była elektryzująca i energetyzująca, nawet jeśli dziewczyna nie potrafiła wyjaśnić, w jaki sposób ta na nią wpłynęła. Jakoś. Po prostu jakoś. To działało. I tyle się liczyło z tego wszystkiego.
Zielonooka została w sali wykutej w litej skale, gdzie miał miejsce ceremoniał, kiedy wszyscy zaczęli z wolna przeciskać się do wyjścia. Nie chciała zgubić z oczu Isamiego, który wciąż siedział na podwyższeniu za kamiennym ołtarzem i dyszał ciężko. Kiedy tłum znacznie przerzedł, demon przywołał ją do siebie gestem dłoni. Uśmiechnął się, szczerząc zęby, kiedy ta podeszła blisko. Wyciągnął do niej rękę, a kiedy ta wsunęła palce między jego, ten zacisnął dłoń i pociągnął ją do siebie. Zaskoczona Ochida straciła równowagę i dała usadzić się na kolanach Kapłana. Ten przycisnął ją do siebie mocno i na moment ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, zaciągając się jej zapachem.
- Długo na to czekałem... - mruknął.
Kunoichi nie wiedziała, jak powinna zachować się w takiej sytuacji, tym bardziej, że wciąż byli obserwowani przez małą grupkę gapiów. Na szczęście mężczyzna nie trzymał jej w tej niezręcznej sytuacji nazbyt długo. Puścił ją i pozwolił jej usiąść na kamiennym blacie. Jasnowłosa była na tyle niska, że jej nogi wisiały bezwładnie w powietrzu. Zmęczony brunet przysunął się do niej i ułożył głowę na jej kolanach. Dziewczyna zamarła na moment, jednak wkrótce ku własnemu zdziwieniu zorientowała się, że w bardzo naturalnym i niewymuszonym geście zaczęła delikatnie gładzić demonicznego pomazańca po wilgotnych włosach.
- Nawet nie masz pojęcia, jakie to dla mnie szczęście móc cię wreszcie zobaczyć na własne oczy... - odezwał się cicho zachrypniętym od krzyku i śpiewu głosem.
- Dlaczego więc nigdy wcześniej mnie nie odwiedziłeś? - zapytała z lekkim wyrzutem. - Założę się, że wiedziałeś, gdzie mnie szukać - zauważyła.
- Nie mogłem - mężczyzna podniósł głowę opierając brodę na jej kolanach i popatrzył na nią z dołu. - Nie mogę opuszczać terenu Demonicznej Świątyni - wyjaśnił, po czym ujął jej dłonie i je ucałował.
Chika spąsowiała nieco. Cieszyła się, że w pomieszczeniu było dość ciemno, przez co miała nadzieję, że brunet nie mógł zobaczyć rumieńców malujących się na jej policzkach.
Isami zawstydzał ją. Jasnowłosa nie miała obycia w relacjach damsko-męskich, więc nie wiedziała, co zrobić, czego ten mógłby od niej oczekiwać. Ponad to ten był starszy. Dużo starszy. W jakiś sposób ten związek brzmiał i wyglądał niemożliwie, może nawet nieco niepoprawnie czy niesmacznie. Z drugiej strony to wszystko jednak było takie przyjemne. Jego bliskość i brak zahamowań czy wstydu. Otwartość w okazywaniu uczuć i chęci zaciśnięcia więzi. Poza tym, wszystko, co w jakiś sposób mogło być złe, było także w jakiś sposób kuszące, prawda?
No i to ciepło. Ciepło bijące od drugiego ciała uspokajało ją i sprawiało, że ta z miejsca miała ochotę rzucić się w objęcia demonicznego pomazańca, nawet jeśli w gruncie rzeczy wcale go nie znała. Bo ten był... inny. Inny niż jej rodzina. Taki otwarty, ciepły. Z jakiejś racji z łatwością mogła wyobrazić sobie samą siebie u jego boku, to, jak spędzają razem resztę życia nawet pomimo tej rażącej różnicy wieku i pochodzenia. Może to była tylko jakaś tania sztuczka, ale kunoichi z miejsca poczuła się kochana, kiedy brunet tylko spojrzał na nią z tym błyskiem w oku. Było w nim... no właśnie, co w nim było? Nie potrafiła dokładnie określić, co w jego postawie tak szybko ją do niego przekonało, ale z jakiejś racji miała ochotę brnąć w to szaleństwo dalej.
Zielonooka nigdy nie zaznała zbyt wiele miłości w rodzinnym domu. Nie było w nim nikogo, kto mógłby układać ją do snu, przytulić, kiedy przyśniło jej się coś złego, otrzeć łzy i pocałować w czubek głowy, kiedy przewróciła się i zbiła sobie kolano. Oczywiście teraz nie była już małą dziewczynką, jednak nie oznaczało to, że po cichu nie marzyła o wzrastaniu w miłości. To marzenie stało się coraz bardziej dokuczliwe, kiedy przeprowadziła się do Liścia i obserwowała inne rodziny. Ona też chciała mieć kogoś bliskiego, kto zawsze czekałby na nią z otwartymi ramionami. Miała co prawda ukochanego kuzyna Keizo, który był dla niej niczym brat, jednak Keizo, mimo iż wspierał ją do utraty tchu, to wciąż pozostawał zdystansowany do świata i ludzi w ten charakterystyczny dla jej rodziny sposób. Pocieszał, jednak nie marnował czasu na zbędne słowa lub powtarzanie się. Poklepywał po plecach, ale nie przejawiał chęci do jakiegoś bliższego spoufalania się. Im więcej czasu spędzał w Konoha, tym bardziej przełamywał się, zmieniał, jego zmrożone uosobienie topniało i ulegało przemianie, jednak nazwisko Ochida zobowiązywało i wypalało swoje piętno, zdawałoby się, bezpośrednio na duszy.
Koniec końców... jakiś głupio tak bezpardonowo wypalić: "Weź mnie przytul...", prawda? Dziewczyna obawiała się, że podobna fraza nawet przez wspierającego kuzyna mogłaby zostać odczytana jako oznaka słabości - a dla tej przecież nie było żadnego usprawiedliwienia. Słabość nie była tolerowana w szeregach spod znaku miecza skrzyżowanego z bambusowym pędzlem do kaligrafii. Pod żadnym względem.
- Więc to znaczy, że ja też będę musiała tu zostać? - zapytała nieco zmartwiona.
Od przeprowadzki do Liścia zaczęły jej się marzyć podróże. Miała dość skostniałej atmosfery rodzinnej rezydencji i chciała wynieść się stamtąd chociaż na jakiś czas. Wioska była dużo bardziej przyjaznym miejscem, jednak nie dało się ukryć, że nie wszyscy dobrze tam na nią patrzyli. Czasami czuła się tam bardzo nie na miejscu, obserwowana z dużą dozą nieufności niczym dzikie zwierzę, które w każdej chwili było gotowe zaatakować. W końcu fakt, że tygrys podał łapę nie oznaczał jeszcze, że ten stracił wszystkie zęby i nie może pogryźć, prawda?
Z tej właśnie racji miała ochotę przeprowadzić się do jakiegoś miejsca, w którym nikt nie znałby historii jej pochodzenia. Póki co nie mogła zdecydować się jednak na żadne konkretne miejsce. Nie umiała znaleźć jednej lokacji, która by jej odpowiadała. Świat był tak wielki, tak różnorodny i fascynujący, że szkoda byłoby ograniczać się do jednego przystanku - o tym przekonała się podczas wykonywania misji. Z tej racji chciała podróżować. Wyglądało jednak na to, że kiedy zostanie już żoną Kapłana jej wolność zostanie znacząco ukrócona.
Choć z drugiej strony... czy to znowu aż takie złe? W końcu w dobrym towarzystwie nawet w celi można jakoś przetrwać. Ponoć liczy się to, z kim spędzasz czas, a nie gdzie i jak. Może nie byłoby znowu aż tak źle?
- Nie będziesz musiała - odpowiedział pomazaniec. - Nie chcę cię do niczego zmusić - wyprostował się siedząc i spojrzał jej w oczy. - Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa. Dlatego właśnie ostateczną decyzję zostawiam tobie. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, będziesz mogła mi odmówić. Chcę, żebyś żyła ze mną tylko wtedy, jeśli sama uznasz, że to przyniesie ci szczęście - odezwał się poważnie.
Chika była zszokowana. Była święcie przekonana, że jej los został już przesądzony, że zostanie żoną Demonicznego Kapłana i nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia. W końcu została przyobiecana Isamiemu już przed własnymi narodzinami. Niemniej, jej przyszły mąż pozostawiał jej wybór, respektując jej wolę. To brzmiało jak jakiś scenariusz z bajki dla dzieci. Tak piękny, że aż niemożliwy. Wyglądało na to, że po raz pierwszy raz w życiu mogła stanowić sama o sobie. Nie dostała rozkazu czy nakazu. Miała wolny wybór.
- Masz jeszcze wiele czasu na zastanowienie się - kontynuował demon. - Od tej pory będziemy się częściej widywać - uśmiechnął się. - Poznasz mnie i wtedy zadecydujesz.
- Poznamy się - poprawiła go, na co ten tylko uśmiechnął się pobłażliwie. - Ty nie musisz mnie poznać? Nie musisz nic o mnie wiedzieć? - spojrzała na niego z ukosa.
- Ja znam cię już wystarczająco dobrze - zaśmiał się i znów ucałował jej dłonie, trzymając je jakby były największym skarbem.
- Niby jak? Skąd? - dociekała.
- Z czasem będę odpowiadał na wszystkie twoje pytania - zapewnił, gładząc ją po głowie. - Na chwilę obecną jednak niczym się nie przejmuj. Jest jeszcze dużo rzeczy, z których musisz zdać sobie sprawę, żeby zrozumieć, kim jestem i dlaczego wybrałem właśnie ciebie - zakręcił jej długie włosy wokół własnych palców, po czym podniósł się i nachylił się nad dziewczyną. Złożył pocałunek na jej czole.
Zielonooka zarumieniła się obficie. Cała twarz zapiekła ją z zawstydzenia. Tym razem nie łudziła się, że brunet mógł tego nie zauważyć. Jej domniemania potwierdziły się, kiedy usłyszała jego chichot nad głową. Co mogła jednak poradzić? Nie była przyzwyczajona do bliskości drugiej osoby.
Niemniej, nic nie stało jednak na przeszkodzie, żeby zaczęła się z tym oswajać.
Gdyby miała podjąć decyzję już w tej chwili, zdecydowanie powiedziałaby Kapłanowi głośne: "tak!". Ten wydawał jej się tak ciepłą osobą w porównaniu do jej rodziny, że bez namysłu rzuciłaby się w jego ramiona. Bo w końcu to były jedyne dwie opcje, jakie posiadała, prawda? Albo przyjmie tytuł żony wiekowego demona, albo zostanie w rodzinnej posiadłości. Wóz albo przewóz. Koniec końców dobrze, że demoniczny pomazaniec był na tyle łaskawy, żeby w ogóle zostawić jej jakikolwiek wybór. Była mu za to niezwykle wdzięczna, choć w chwili obecnej nie wiedziała jeszcze, jak okazać swoją wdzięczność.
Wróciła na główny dziedziniec wraz z Isamim, który przez całą drogę obejmował ją za ramiona. Jasnowłosa była tak speszona, że potrafiła jedynie wpatrywać się pod własne nogi, choć tak naprawdę czuła się bardzo dobrze w towarzystwie jednookiego demona. Na dziedzińcu czekał na nią ojciec. Reszta rodziny ruszyła już w drogę powrotną bez nich.
Nie chciała wracać. Na początku nie chciała iść do Świątyni, teraz nie chciała z niej wracać. Możliwe, że zachowywała się jak rozkapryszony bachor, ale co mogła na to poradzić? Nie mogła przecież przewidzieć, że Kapłan okaże się takim ciepłym i czułym, choć niezaprzeczalnie skrywającym swoje tajemnice mężczyzną.
W drodze powrotnej do domu była gdzieś daleko myślami. Zastanawiała się, kiedy będzie jej dane spotkać się z brunetem po raz kolejny i kiedy nadejdzie "ten" czas - kiedy ten poprosi ją o rękę? Kiedy uzna, że dziewczyna jest już wystarczająco dorosła i odpowiedzialna? Szczerze powiedziawszy, nie mogła się już doczekać tej chwili. Zaczęła śnić na jawie o szczęśliwym pożyciu małżeńskim jak najzwyklejsza, najbardziej przeciętna dziewczynka w jej wieku na moment zapominając o swoim powołaniu i powinnościach wojownika, które odebrały jej przywilej cieszenia się spokojnym okresem dzieciństwa.
Jej ojciec milczał i przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Nie umknęło jednak jego uwadze, że córka szła zamyślona i zdarzało jej się uśmiechać do siebie pod nosem. Zdał sobie sprawę, że mimo iż było to dopiero pierwsze spotkanie Chiki z Isamim, ten prawdopodobnie już stracił córkę. Nie posiadał się z tego powodu ze szczęścia. W końcu każdemu ojcu trudno przychodzi wiadomość o ślubie jego własnej latorośli, którą musiał oddać obcemu mężczyźnie.