- Wyruszymy do Krainy Nagów jeszcze dzisiaj – zarządziła dziewczyna. – Nie możemy pozwolić, żeby Książę Kazuhiko czekał – wyjaśniła swoją decyzję.
Sochiro skinął jej głowa i przymknął powieki, podpierając brodę na dłoni w geście, który wskazywał, jakby głęboko nad czymś rozmyślał. On jako jedyny dał jakąkolwiek odpowiedź, mimo iż podjęte przez Ochidę decyzje tylko pośrednio dotyczyły jego osoby oraz jego składu. Zostało ustalone, że Mikoto wraz ze swoją strażą będzie towarzyszył dwójce z Liścia oraz kitsune w drodze na tereny Księcia Kazuhiko tylko do czasu, póki ten nie będzie zmuszony obrać innej drogi, aby dotrzeć z powrotem na własne ziemie.
Uchiha podobała się wizja stracenia ogona w postaci trzech szermierzy i „demonicznego bóstwa”, gdyż wtedy mógł znów spróbować przeciągnąć ją na stronę ludzi. Niestety, Miyabi nie zamierzał żegnać się z zielonooką tak szybko jak pozostali i postanowił dotrzymać jej towarzystwa nie tylko w drodze do Krainy Nagów, ale także podczas całego jej pobytu w tymże miejscu. Myśl ta zdecydowanie nie uśmiechała mu się już tak bardzo, szczególnie kiedy zorientował się, że lis faktycznie próbował stać się kimś bliższym dla kunoichi niżby tylko przyjacielem, jednak nie skarżył się otwarcie.
Isami, który wciąż trwał w swojej demonicznej formie z platynowymi włosami i oczami skrzącymi się niemożliwie intensywnie zielenią, siedział przekrzywiony na swoim futonie z wyraźnie niezadowoloną miną. Wciąż jeszcze nie odzyskał pełni sił po przeprowadzonym rytuale, dlatego nie opuszał swojej sypialni, w której odbyło się spotkanie. Spod prostego, białego kimona do spania wciąż wystawały opatrunki, a niektóre z nich pyszniły się wyblakłym różem krwi. Demoniczny kapłan był blady i mizerny, ale przede wszystkim niepocieszony. Długowłosy nie łudził się, że demon mógłby zamaskować swoje prawdziwe uczucia, gdyby tylko chciał, gdyż w końcu był mistrzem opanowania, którego nauczał swoich adeptów, ale tym razem wyjątkowo postanowił w dość dobitny sposób afiszować się ze swoją kwaśną miną. Shinobi mógł iść o zakład, że wcale nie cierpiał już z powodu odniesionych obrażeń, ale najzwyczajniej w świecie nie podobała mu się wizja jego narzeczonej, która miała już go opuścić i udać się w podróż w odległe rejony w towarzystwie innych mężczyzn, którzy byli gotowi wykorzystać daną im okazję, aby pogłębić z nią znajomość. W jego oczach, które nieruchomo utkwił w dziewczynie, widział pożądanie. Chciał ją zatrzymać tylko dla siebie, zupełnie tak samo jak i Itachi. Pod tym względem zatem jechali na jednym wózku.
Isami nie sprzeciwił się, gdyż w gruncie rzeczy wiedział, że nie mógł tego zrobić. Wymuszenie na Księciu cierpliwości, z której ponoć był powszechnie znany i testowanie jej mogłoby obrócić się przeciwko niemu, a przede wszystkim przeciwko jego ukochanej. Sam jednak nie mógł ruszyć w drogę ze względu na swój stan zdrowia oraz pełnioną funkcję – jako demoniczny kapłan zobligowany był do pozostania w obrębie Świątyni lub przynajmniej jej pobliżu przez cały czas. W jego wypadku wakacyjny wypad nad morze był jedynie czczą mrzonką. Był uwiązany do jednego miejsca.
Brunet aż wyprostował się gwałtownie, kiedy nagle zdał sobie sprawę i zrozumiał, że mógł użyć tego jako argumentu przeciwko pomysłowi ślubu Daichi i Isamiego. Jasnowłosa kochała wolność. Nie zniosłaby przedłużającego się siedzenia na tyłku, bycia przykutym, przytroczonym niczym agresywny pies do jednego miejsca niewidzialnym łańcuchem powinności i konwencji, odgórnie narzuconych zasad. Nic tylko dorzucić do tego wszystkiego jeszcze kaganiec i komplet dla toczącego pianę z pyska czworonoga jak się patrzy. Zwariowałaby tu. Nie wytrzymałaby dłużej niż kilka miesięcy. Wiedział to. Był tego pewien. I w jakiś sposób zdawało mu się, że ona też była tego świadoma, dlatego wciąż zwlekała z podjęciem ostatecznej decyzji.
- Dobrze – odezwał się demoniczny kapłan po dłuższej chwili, wzdychając przy tym ciężko. – Pozwólcie zatem, że was pobłogosławię przed waszym odejściem.
Zostać pobłogosławionym przez demona, a to ci dopiero ironia. Uchiha jednak nie protestował. Wszak nie pogardziłby drogą, na której nie natknęliby się na zbyt wiele problemów – a pobożne życzenie złożone przez demona w tej intencji z pewnością nie zaszkodzi. A przynajmniej nie powinno…
Ruszyli w drogę popołudniu, co nie było zbyt rozważne w opinii bruneta, jednak wyjątkowo tym razem postanowił przemyśleć kwestie taktyczne. W końcu niedługo słońce i tak miało już zajść i trzeba będzie rozbić obóz, gdyż podróżowanie po nocy po nieznanym terenie nie było zbyt mądrym posunięciem. Tym razem takowy obrót sytuacji jednak przypadł mu do gustu. Opuszczenie murów Demonicznej Świątyni wiązało się z wykluczeniem z gry Isamiego i jego uczniów. A to dobrze. Bardzo dobrze! Przynajmniej Amane nie będzie próbował na nim już swoich podstępnych sztuczek, a on nie będzie miał okazji mu się podłożyć…
Wraz z tym, jak mieli kontynuować swoją podróż, od „korowodu” mieli odłączyć się także Aoshi, Jin i Sochiro wraz ze swoim panem, co również było długowłosemu wyjątkowo na rękę. Z tej racji wręcz powstrzymywał się, żeby nie zacząć lecieć na łeb na szyję, narzucając mordercze tempo, aby uwolnić się od jak największej liczby demonów tak szybko, jak tylko było to możliwe. Zostając już sam na sam z Ochidą i Miyabim z powrotem mógłby zwolnić kroku. W końcu jeden kitsune to nie to, co tuzin demonów. Z jednym z nich powinien sobie jakoś poradzić.
***
Zmierzch zapadł dziś wyjątkowo późno, toteż udało im się zawędrować znacznie dalej niżby długowłosy mógł przypuszczać. Ale to dobrze. To wszystko dobrze, bardzo dobrze. Im szybciej będą szli, im więcej dystansu pokonają, tym krócej będzie skazany na uciążliwie towarzystwo straży przybocznej Mikoto.
Wszystko szło dobrze. Wręcz wyśmienicie. Za dobrze. Ninja z Konohy nauczony życiowym doświadczeniem wiedział, że kiedy sytuacja rozwijała się nazbyt pomyślnie w podejrzanie krótkim czasie, to coś zazwyczaj musiało się spartolić. I właśnie teraz miał jakieś dziwne przeczucie, że przewrotny los nie da mu się długo nacieszyć przychylnym obrotem spraw i postanowi rzucić mu jakąś kłodę pod nogi. Podpowiadał mu to instynkt shinobi.
I co tu dużo mówić, nie mylił się. W końcu shinobi nie miał prawa mylić się podczas misji.
Kolejny dzień podróży za nimi. Póki co nic interesującego się nie wydarzyło. Kroczyli wydeptanym, szerokim szlakiem pośród ściółki leśnej. Żadnych zabudowań, osad czy chociażby pojedynczych domostw w pobliżu. Nic tylko nieprzebrany gąszcz drzew, krzewów oraz roślin zielnych. Nic interesującego. Nic, na czym można by zawiesić oko. Krajobraz był monotonny i nie różnił się wiele od tego w pobliżu wioski, dlatego też mógł uśpić czujność wielu piechurów.
Między członkami wyprawy też nie działo się zbyt wiele. Wydawało się, że nawet hałaśliwy Aoshi w końcu przycichł, odpływając gdzieś daleko do krainy własnych myśli i marzeń. Wszyscy kroczyli sennie, niczym w amoku, pogrążeni w ciszy, która przerywana była jedynie paroma słowami raz na kilka godzin, głównie prośbą o podzielenie się wodą.
Itachi zazwyczaj nie wybrzydzał odnośnie misji, jednak musiał przyznać, że wizja kroczenia tą ścieżką przez kolejne dni była zwyczajnie nudna jak diabli. Bo oczywiście rozpatrywał całą tę wyprawę jako swoją własną, prywatną misję, którą zamierzał wypełnić najlepiej, jak potrafił. W końcu stawka była wysoka – a była nią Chika.
Pamiętał, jak inni wspominali, że droga do Krainy Nagów była daleka. Zastanawiał się czy będzie ona tak porażająco nużąca przez cały czas. Na litość dobrej Kannon, przydałby się tu przynajmniej jakiś głaz albo źródełko z wodą dla urozmaicenia! Uchiha stawał się coraz bardziej znudzony, jednak jako jeden z nielicznych wciąż pozostawał czujny. Przeczucie, że coś w najbliższej przyszłości pójdzie nie tak, które objawiało się paleniem pod skórą, zupełnie jakby ktoś przypalał go żywym ogniem, nieustannie nie dawało mu spokoju. Tylko ten drażniący bodziec trzymał jego umysł w stanie przytomności i tylko dzięki niemu nie zaczął kroczyć przed siebie w bezmyślnym odruchu niczym zombie.
Z czasem naprawdę coś zaczęło mu tu nie pasować. Krajobraz stał się wręcz boleśnie monotonny. Długowłosy rozumiał, że w gruncie rzeczy wszystkie lasy były do siebie w jakiś sposób podobne – w końcu były to tylko i wyłącznie skupiska fauny i flory, które w dodatku nie były jakoś specjalnie urozmaicone i różne od siebie nawzajem ze względu na stosunkowo ujednolicony klimat panujący na kontynencie – ale tu coś najzwyczajniej w świecie zaczynało śmierdzieć. Zaczął ciekawsko rozglądać się na boki, wypatrując niebezpieczeństwa, jednak to znikąd nie nadchodziło.
Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, iż było to naprawdę dziwne, że po drodze przez cały ten czas nie natknęli się na żaden głaz czy chociażby strumień wody, o który desperacko wznosił swoje błagalne wołania kierowane ku siłom transcendentnym. To dało mu do myślenia i doprowadziło go do podejrzenia, iż możliwym było, że wpadli w genjutsu.
Kto jednak zdołałby rzucić iluzję, której nie przejrzałby sharingan? Której nie przejrzałby sam mistrz iluzji, którego ulubionym stylem walki było genjutsu? To było mało prawdopodobne… aczkolwiek wciąż jednak nie niemożliwe, dlatego warte rozważenia i wzięcia pod uwagę. Koniec końców Itachi nie popadał w samozachwyt i nie był pyszny. Zdawał sobie sprawę, że nie jest idealny, nie jest nieprzejednaną, jednoosobową armią, a więc można było go pokonać. Z drugiej strony potrafił jednak obiektywnie ocenić swoje zdolności i nie umniejszał sobie w dziedzinach, w których był naprawdę dobry.
Nie wypowiedział swoich przypuszczeń na głos zachowując je dla siebie. Zaczął jednak uważniej obserwować demony, z których każdy jeden wydawał być się z lekka nieobecny i rozkojarzony. Najlepiej z nich wszystkich zdawał się trzymać Miyabi, jednak nie umknęło jego uwadze, że lis także od czasu do czasu wyglądał, jakby spał z otwartymi oczami i najzwyczajniej w świecie lunatykował.
Zapadł wieczór. Grupa zatrzymała się na skraju traktu przygotowując się do nocnego postoju. Rozpalili ognisko, podzielili prowiant, rozplanowali warty. Lektyka Mikoto jak zwykle stała w pobliżu, jednak „demoniczne bóstwo” nie wychyliło się ze swojego powozu nawet na chwilę.
Brunet trzymał pierwszą wartę z kitsune. Nie zamienili podczas swojej zmiany ani słowa. Lis był widocznie wrogo nastawiony do dziedzica sharingana i nie zamierzał dać mu nawet cienia szansy na inicjację przyjacielskiej więzi. Długowłosy póki co nie martwił się tym jednak zbytnio. Wierzył, że jeszcze przyjdzie moment, w którym będzie dane mu się wykazać i w którym zostanie należycie doceniony. Nic na siłę. Bycie cierpliwym na ogół popłacało. Przyspieszenie obrotu spraw w obecnej sytuacji przyniosłoby więcej problemów niż pożytku – problemów, które później trzeba byłoby naprawić, na które też trzeba byłoby później znaleźć dodatkowy czas. Całe szczęście Itachi znany był ze stoickiego spokoju i potrafił czekać. Czekał, jednak nie był to czas stracony. Nie próżnował. Tak jak zwykle zresztą. Obserwował. Analizował. Zapamiętywał. Wyciągał wnioski. Planował. W końcu zawsze dobrze jest mieć jakiś plan działania, prawda? Ewentualnie dwa, gdyby ten pierwszy nie wypalił… i jeszcze kilka innych w zapasie, jeśli jesteś typem człowieka zapobiegawczego, który lubi mieć wszystko pod kontrolą, który lubi być przygotowany na każdą ewentualność. Uchiha taki właśnie był.
Położył się w pobliżu ogniska, zwijając własną torbę pod głowę w ramach prowizorycznej poduszki, kiedy gwiazdy świeciły już jasno na wysokim, ciemnym firmamencie nieba. Zmienił go Aoshi i Jin. Sochiro i Chika mieli trzymać ostatnią wartę tuż przed świtem. Odetchnął głęboko i zamknął oczy czując się dziwnie zmęczony, wręcz wyczerpany, mimo iż przecież nie robił w ostatnim czasie nic, co mogło mu się dać we znaki w sensie fizycznym. Zrzucił zatem winę na zmęczenie psychiczne, pozwalając opaść ociężałym powiekom.
Nie dane mu było jednak nacieszyć się błogim snem zbyt długo. Intuicja shinobi zaalarmowała go raz jeszcze, tym razem wybudzając go z płytkiego i niespokojnego snu. Jako pierwszy wrócił mu zmysł słuchu. Przez dłuższą chwilę leżał udając wciąż pogrążonego we śnie i nasłuchiwał. Czuł się obserwowany i wiedział, że musi być ostrożny. Dotarł do niego odgłos, jakby coś wielkiego i ciężkiego, ale jednakowo gładkiego było ciągnięte po ziemi. Nie słyszał kroków – ani ludzkich, ani zwierzęcych, tak jak mógłby się tego spodziewać. Nocną niszę rozrywał jedynie koncert cykad i niepokojący odgłos szorowania.
Coś zbliżało się do niego. Czuł delikatne wibracje podłoża, hałas stawał się coraz wyraźniejszy. Ale to nie kroki. Zdecydowanie nie. Nie było mowy o tym, żeby mógł się przesłyszeć. To brzmiało, jak torba z zakupami ciągnięta po chodniku przez malca, który nie miał wystarczająco sił, aby udźwignąć ciężar.
Chwilę później poczuł także gorący oddech na twarzy. Nie był to jednak zwyczajny oddech, delikatny podmuch powietrza bijący od drugiej osoby, ale obrzydliwy, gorący fetor padliny, który owiał całą jego twarz i szyję, jakby ktoś skierował na niego podmuch dmuchawy powietrznej lub suszarki do włosów uprzednio zanurzonej w kuble z gnijącymi resztkami organicznymi. Nieziemski smród niemal wybił go ze swojej roli. Mało brakowało, a otworzyłby oczy, które załzawiły pod wpływem zapierającego dech w piersiach miazmatu i stęchlizny. Uboga kolacja cofnęła mu się refluksem, posmakiem palącej żółci do gardła, jednak udało mu się zachować spokój, nie skrzywić, nawet nie drgnąć w swojej pozycji. Oddychał spokojnie, równomiernie, mimo iż nie było to proste zadanie. Z każdym kolejnym wdechem torsje stawały się coraz trudniejsze do powstrzymania.
Czymkolwiek było to, co się nad nim pochylało, szybko straciło nim zainteresowanie nabierając się na jego przednią grę aktorską. Poczuł zimny powiew świeżego powietrza, kiedy ciekawski, nieproszony gość zabrał się znad jego głowy przesuwając się dalej. Z przyjemnością nabrał głębokiego tchu, uspakajając przy tym serce, które mimo wszystko zaczęło bić szybciej.
Ostrożnie uchylił jedno oko, obserwując otoczenie. Dookoła wciąż było ciemno, przez co wnioskował, że warta Aoshiego i Jina nie dobiegła jeszcze końca. Gdzie zatem byli ci przeklęci bracia, kiedy byli potrzebni?! W jednej chwili Itachi zapragnął strzelić ich obydwu przez łeb za niewypełnianie poleceń w należyty sposób tak, aż by przykucnęli. Cholera! Zbagatelizowali sytuację, pozwolili sobie na relaks i rozluźnienie przez monotonny, kojący krajobraz i proszę! Teraz przez ten jeden głupi błąd wszyscy znaleźli się w zagrożeniu!
Potrzebował chwili do przyzwyczajenia się do panującej ciemności. W blado pomarańczowym blasku dochodzącym z dogasającego ogniska jako pierwszą dostrzegł postać zielonookiej, która spała kamiennym snem z głową ułożoną na kolanach Miyabiego. Ten z kolei przysnął w siadzie oparty o konar pobliskiego drzewa. Nieco dalej leżał płasko na ziemi Sochiro, a wsparte na kłodzie pełniącej im wcześniej rolę prowizorycznej ławki spało oparte o siebie ramionami rodzeństwo szermierzy, którzy powinni pełnić swoją wartę. Próbował wypatrzyć wroga, jednak nie mógł rozróżnić wśród cieni żadnej ludzkiej lub przynajmniej człekokształtnej sylwetki.
Wtem coś przykuło jego uwagę. Błysk. Zimny, srebrno-niebieski błysk promieni księżyca od gładkiej powierzchni. Nie był to jednak ten charakterystyczny odblask, którym cechowały się bronie. To mogła być zbroja albo… łuski?
Uchiha nie dowierzał sam sobie, jednak wraz z tym jak jego wzrok przyzwyczajał się do wszechogarniającego mroku, zdał sobie sprawę, że ich przeciwnik jest gadem. Posiadał łuski. Gigantyczne łuski, z których każda jedna była niemal tak długa jak jego przedramię. To oznaczało jedno. Sam gad też był gigantyczny. Cholernie wielki.
Wkrótce ujrzał nadprogramowego uczestnika wycieczki. Był to szalenie ogromny wąż, którego łuski faktycznie przypominały pancerz i mieniły się w magicznym świetle księżyca przechodząc płynnie z czerni nocy przez głęboki granat w oślepiającą, stalową barwę. Cielsko gada ciągnące się po ziemi sięgało niemal wysokości barków ninja, kiedy ten stał wyprostowany. Łeb zwierzęcia górował hen wysoko ponad linią koron drzew i lustrował śpiących piechurów czarnymi, lśniącymi oleiście, bezdennymi, bezlitosnymi oczyma osadzonymi po bokach spłaszczonej głowy. Cienki i długi, rozdwojony na końcu język przypominający w ciemności linę cumowniczą wysuwał się i chował co jakiś czas sprawdzając stan chemiczny powietrza.
Brunet nigdy nie był przesadnym fanem węży ani żadnych innych zwierząt w ogóle. Używał kruków jako posłańców i korzystał z kruczych klonów, jednak sam nigdy nie zadał sobie wystarczająco trudu, żeby poznać dokładniej najbliższe mu ptaki. Niezależnie jednak od swoich braków w dziedzinie zoologii zdawał sobie sprawę, że węże nie korzystały za bardzo ze zmysłu wzroku oraz słuchu. Kierowały się raczej ciepłem ofiary, wyczuwały jej ruch, reagowały na zmiany chemiczne w powietrzu. Musiał wykorzystać zatem swoją wiedzę, aby zyskać przewagę i obudzić resztę towarzyszy, którzy wyglądali jakby pogrążyli się we śnie sprawiedliwego jak za sprawą zaklęcia.
Skupił chakrę i formując pieczęci jedną ręką przyciśniętą własnym bokiem ciała stworzył kruczego klona w pewnej odległości od ich obozowiska. Klon zaczął biec, a gad bez namysłu rzucił się w jego stronę z rozwartą paszczą. Potężne kły jadowe wystrzeliły z podniebienia ociekając śliną i trucizną, która zwilżyła trawę niczym poranna rosa. Gigantyczne szczęki kłapnęły głośno chcąc zacisnąć się na ciele klona, jednak ten momentalnie przeobraził się w stano kraczących przeraźliwie głośno kruków, które wzbiły się w powietrze oburzone. Zdezorientowany, ogłuszony wąż nie wiedział przez chwilę, co się dzieje. Długowłosy wykorzystał tę chwilę słabości, momentalnie podrywając się z miejsca i odskakując na odległość, prowizorycznie chowając się wśród liści korony pobliskiego drzewa. Dzięki wyższemu punktowi obserwacyjnemu mógł lepiej obserwować poczynania bestii, analizować jej posunięcia i przewidywać następne.
Demony zerwały się jak na komendę wybudzone ze snu salwą, jak domniemał Itachi, kruczych inwektyw. Zszokowani na moment zamarli w bezruchu wpatrując się z niedowierzaniem w monstrualnego węża, który targał masywnym łbem, próbując odgonić się od ptactwa, jednak, jak na dobrze wyszkolonych wojowników przystało, szybko doszli do siebie. Przyjęli pozycje bojowe, odruchowo sięgnęli po bronie, rozproszyli się, dzieląc się na mniejsze grupy, tworząc sprawdzone formacje, przygotowując się do wprowadzenia w życie najskuteczniejsze taktyki. Trójka szermierzy zbiła się w ciasną grupę, podczas gdy kitsune i Daichi odskoczyli na przeciwną stronę obozowiska.
- Co tu się, do ciężkiej cholery, wyprawia? – wydusił Aoshi.
- To raczej ja mógłbym cię o to spytać! – zirytował się srebrnowłosy szermierz. – Miałeś trzymać z Jinem wartę! – wypomniał mu.
Niebieskooki umilkł nie mogąc znaleźć żadnego wytłumaczenia na swoją niesubordynację. Jego brat również pozostał milczący, choć w jego wypadku nie była to akurat żadna rewelacja.
Zauważając ruch, wąż rzucił się na swoje ofiary. Zatrząsł potężnym łbem po raz ostatni, po czym odrzucił go w tył, wydając z siebie wysoki, piskliwy, skrzeczący wrzask, który ogłuszył piechurów. Wszyscy jak jeden mąż skrzywili się i zatkali uszy. Chika skuliła się w sobie, Itachi poczuł drżenie gruntu pod stopami wywołane falą dźwiękową. Odkąd poświęcił prawe oko w walce z shinigami miał wrażenie, że jego zmysł słuchu wyostrzył się, rekompensując mu częściową ślepotę. Teraz jednak sromotnie tego pożałował. Jeśli ich przeciwnik zamierzał uraczyć ich podobnymi, bojowymi okrzykami, jego bębenki uszne mogły w którymś momencie tego nie wytrzymać.
Gad wzniósł się jeszcze wyżej, po czym runął w dół niczym pikujący ptak. Na pierwszy cel obrał sobie straż przyboczną Mikoto, najliczniejszą ze utworzonych grup. Z rozdziawionych szczęk toczyła się ślina wraz z trucizną. Szermierze zdążyli uniknąć na czas ataku, odskakując na boki. O dziwo monstrualne zwierzę nie grzmotnęło bez gracji w ziemię, tak jak można byłoby się tego spodziewać, ale wylądowało miękko, wręcz finezyjnie na wybujałej, zwilgotniałej trawie pomimo swojego niebanalnego ciężaru. W zawrotnym tempie zaczęło pełznąć w kierunku zielonej ściany drzew. Lśniące w świetle księżyca cielsko wiło się sprawnie, a końcówka ogona nieomal zmiotła najstarszego ze strażników z nóg.
Długowłosy obserwował bacznie, wypatrywał powtarzających się schematów w zachowaniu bestii. Udało mu się wywnioskować, że potężny wąż z pewnością nie był jakoś przesadnie rozwiniętą pod względem intelektualnym istotą. Nie zachowywał się, jak Manda, chowaniec Orochimaru. Nie odzywał się, a jego ruchy były chaotyczne i napędzane zwierzęcym instynktem. Nie były to przemyślane, precyzyjne posunięcia. Wyglądało na to, że mieli najwyraźniej to nieszczęście natrafić na żyjącego i żerującego w pobliżu gada wielkością przypominającego kolosalne pomniki Madary oraz pierwszego Hokage z Doliny Końca. Niefortunne zrządzenie losu. To się nazywa mieć pecha. Dobrze, że przynajmniej jego szósty zmysł shinobi wciąż był ostry niczym krótki nóż tanto ukryty w wysokiej cholewie jego buta, toteż chłopak był czujny i przygotowany na niebezpieczeństwo, mimo iż wszystko dookoła wręcz usypiało ludzką czujność. Demoniczną również, jak widać. W końcu nie dało się ukryć, że w tym akurat wypadku to demony spuściły gardę znacznie niżej niż on sam.
Nieszczęścia chodzą po ludziach. Wyglądało, że ta zasada tyczyła się również demonów. Po drodze do Krainy Nagów, która ponoć miała być małą idylla na ziemi, zaatakował ich przerośnięty, beznogi jaszczur, który rzucał się w oczy na horyzoncie jak morska latarnia na klifie. Trudno było go przeoczyć. Możliwe, że miał tu gdzieś swoją norę, w której mógł ukrywać się w trakcie dnia i z której wypełzał dopiero po zmroku, jednak… czy jego towarzysze nie powinni byli go uprzedzić, że podobne monstra żyją w tych okolicach? Chociażby tak prowizorycznie, napomknąć o tym jakże istotnym fakcie chociażby w ramach ciekawostki o przemierzanych terenach? Dlaczego wszyscy nagle nabrali wody w usta na ten temat? Mógł jeszcze zrozumieć ogólną niechęć bijącą do niego ze strony szermierzy, tudzież Miyabiego, jednak dlaczego Daichi o niczym go nie poinformowała? To było nieco podejrzane…
Jeśli połączyło się tajemniczą zmowę milczenia demonów wraz z monotonnym, nużącym krajobrazem, który nie zmieniał się ani trochę wraz z upływem czasu i kilometrów, które pokonali, sprawa robiła się więcej niż tylko “nieco” podejrzana. Należało też uwzględnić, że las, w którym się znajdowali, wyglądał i przede wszystkim brzmiał, jakby był wymarły. Brunet ani razu nie słyszał śpiewu ptaków, bzyczenia owadów czy innych odgłosów mogących świadczyć o obecności jakiejkolwiek zwierzyny leśnej. Było tu cicho jak w grobowcu - zielonym grobowcu, w którym jedynym słyszalnym odgłosem był wiatr świszczący wśród liści, kroki, oddechy i bicia serc podróżników dostosowane do jednego rytmu. Czy to nie dziwne, że pośród tego swoistego cmentarzyska nagle pojawiała się dosłownie znikąd pojedyncza i to w dodatku tak ogromna forma życia, jaką był niebiesko-srebrny gad? Czy to możliwe, aby ten najzwyczajniej w świecie pożarł wszystkich innych mieszkańców lasu, a ludzie w przestrachu i obawie o własne życie woleli stronić od tych terenów? Bo podczas swojej drogi nie natknęli się przecież na żadne skupisko cywilizowanego życia, nie minęli żadnych kupców, innych piechurów, nie słyszeli drwali, leśników, amatorów przyrody, zbieraczy runa leśnego… nikogo. Las zdawał się być jedną wielką trumną, której wieko zostało w zapraszającym geście otwarte dla naiwnych pielgrzymów.
Albo było pułapką.
Długowłosy połączył fakty i teraz hipoteza zakładająca, że to wszystko mogło być jednym, wielkim zrządzeniem losu brzmiała co najmniej naciąganie. Oczywiście Uchiha zdawał sobie sprawę, że coś takiego jak przypadek istniało i funkcjonowało w ludzkim życiu, ale zawód ninja nauczył go, że ludzie byli zaborczym i nie pozostawiali zbyt wiele do powiedzenia przewrotnemu losowi lub kramie. Sami lubili decydować o tym, co miało się wydarzyć i właśnie z tego powodu często planowali - a od tego nie było już daleko do konspiracji i spiskowania. Niektórzy kreowali przyszłość w taki sposób, aby ta okazała się krzywdząca dla innych. Albo jeszcze gorzej. Żeby ta odbierała im życie.
-To Akamatā! - wykrzyknął kitsune. - Co to cholerne bydlę tu robi?! - ściągnął gniewnie brwi. - Przecież on nie żyje w tutejszych okolicach! - potrząsnął głową z niedowierzaniem, potwierdzając tym samym domysły bruneta.
- Jak bydlę, jak wąż?! - wtrącił się Aoshi. - I gdzie Uchiha?! - zainteresował się, rozglądając się na boki. - Gdzie go wywiało?! - zirytował się.
- Uciekł? - zdziwił się Jin. Lis prychnął zwycięsko.
- Mówiłem - warknął. - Nieważne, jakie nosi nazwisko i czego dokonali jego przodkowie. Jeśli sam nie potrafi dowieść swojej wartości, jest nikim - uśmiechnął się kwaśno, spoglądając jednoznacznie na dziewczynę, w której momentalnie aż się zagotowało. Zazwyczaj blada niczym kartka papieru aż dostała ceglastych wypieków na policzkach ze złości.
- Przecież to on nas obudził! - oburzyła się. - Jego kruki odwróciły uwagę Akamaty! - stanęła w obronie towarzysza.
- Och, mój bohater… - kitsune przewrócił oczyma na to usprawiedliwienie, które i tak nijak nie poprawiło jego opinii o dziedzicu sharingana.
Srebrnowłosy demon kłóciłby się dłużej, jednak ich burzliwą wymianę zdań przerwał szmer zarośli towarzyszący prześlizgującemu się wśród nich gadowi. Bestia ze względu na swoje rozmiary musiała zatoczyć potężne koło, żeby zawrócić.
“Ma pole manewru równe polu powierzchni księżyca…” - przeszło przez myśl długowłosemu, który nie przejmował się drobną sprzeczką jego przygodnych, aczkolwiek nieco wątpliwych sprzymierzeńców.
Bestia zaatakowała raz jeszcze. Tym razem sunęła nisko po ziemi i wystrzeliła z zielonej ściany lasu z niebywałą prędkością. Rozwarte szczęki szykowały się do połknięcia Miyabiego oraz Ochidy, jednak ta dwójka nie pozostawała gorsza pod względem refleksu niż strażnicy Mikoto. Jasnowłosa wyskoczyła wysoko w górę, podczas gdy lis uskoczył w bok. Dziewczyna zebrała chakrę w jednej pięści i spadając z powrotem w dół przygotowała się do wymierzenia ciosu. Nie tylko Tsunade-sama mogła poszczycić się niebywałą siłą wśród kunoichi. Daichi daleko było do obecnej Hokage w podobnym stylu walki, jednak i tak nie była najgorsza. Zamierzała wyprowadzić cios na środku długości łuskowatego cielska. Uwolniona w odpowiednim momencie chakra pozwalała kruszyć lite skały, toteż nie powinna mieć problemów ze starciem na proszek wężowego kręgosłupa oraz żeber. Na jej całe nieszczęście cielsko węża wręcz uciekło jej spod pięści, kiedy ta była o włos od uderzenia. Potężne mięśnie spięły się w głębokim skurczu, ich pracę i napięcie można było dostrzec nawet pomimo łuskowej zbroi. Gibkie, giętkie ciało zgięło się w dziwacznym zygzaku, przez co jasnowłosa trzasnęła w ziemię. Grunt znów zadrżał, a wściekła zielonooka stała teraz we własnym, niewielkim kraterze. Z zaciętą miną wspięła się po jego stromym, osypującym się zboczu.
Kolejno do walki włączyli się szermierze. Wszyscy trzej na raz zaatakowali z innej strony, ale ciało Akamaty jakby instynktownie unikało ostrz ich mieczy, mimo iż bestia wciąż parła przed siebie i jej łeb znajdował się daleko z przodu, toteż nie mogła widzieć, co działo się za nią. Wężowa serpentyna gięła się, przypominając z oddali swoim kształtem egipskie szlaczki. W końcu znudzony i najwyraźniej poirytowany tym przeciągającym się tańcem gad wzniósł ogon i zamachał nim groźnie. Fioletowooki demon zdążył uchylić się przed atakiem, jednak jego brat przyjął cios i został odrzucony daleko w tył, zatrzymując się dopiero na najbliższym drzewie. Brunet, w którego włosach pobłyskiwały niebieskie pasma, jęknął ciężko, z jego ust popłynęła wąska stróżka krwi. Z trudem, wspierając się na własnym obnażonym mieczu, który wbił w ziemię, dźwignął się z powrotem na nogi.
Nie było czasu do stracenia i kitsune zdawał sobie z tego sprawę. On zdecydowanie nie lubował się w broni białej, jednak nie oznaczało to, że pozostawał bezbronny. Jego oczy błysnęły dziko, a wnętrza jego dłoni rozjaśniły błękitne kule światła. Z początku Itachi nie wiedział, czym one były, jednak szybko rozpoznał, iż były to płomienie.
Lis ciskał kulami niebieskich płomieni raz za razem. Jedna z płonących piłek trafiła w drzewo, które w krótkim czasie przeobraziło się w błękitną, wielką pochodnię rozjaśniającą mrok nocy, kiedy bestia wykonała gwałtowny skręt. Drugi pocisk był już bliższy swojego celu, wpadł w lukę między drzewami i byłby dosiągł łuskowatej zbroi, jednak tym razem wąż chwycił ogonem drzewo, wyrwał je z korzeniami i zasłonił się nim niczym prowizoryczną tarczą. Kiedy płomienie zabrały się za pożeranie drewna, gad cisnął płonącym pieniem wprost w swoich przeciwników. Miyabi nie zniechęcał się i spróbował szczęścia po raz kolejny. Tym razem celował w łeb zwierzęcia, jednak to zatrzymało się na moment, wzniosło masywną głowę, rozwarło szczęki i trysnęło z gardła mieszaniną plwociny i jadu. Kula płomieni zgasła z sykiem, a w powietrzu dało się czuć gorzko-kwaśny swąd spalenizny i płynów ustrojowych monstrum.
Uchiha wciąż zbierał informacje, choć miał ich już niemal wystarczająco. Miał zaledwie jeszcze parę kwestii, w których potrzebował rozjaśnienia sytuacji. Posłał kilka kruków z miejsca, w którym się ukrywał, nakazując im przelecieć tuż nad łbem gada. Ptaki krakały ogłuszająco, próbowały dosięgnąć pazurami zgrubiałej, pokrytej łuskami skóry - i udało im się to. Wąż machał głową, próbując się od nich odgonić, podążał za nimi spojrzeniem nawet wtedy, kiedy te wzbijały się już wysoko w powietrze, żeby odlecieć z pola walki. Niestety, krukom udało się dokonać zaledwie kilka zadrapań, które nie były wystarczająco dotkliwie, żeby wyrządzić jakąś większą szkodę bestii. Zdawało się, że ta oglądała się za ptakami tylko i wyłącznie z powodu zaciekawienia i dlatego, że łatwo było ją rozproszyć.
Daichi zamierzała wykorzystać słabość przeciwnika. Obnażyła swoją własną katanę i ruszyła biegiem, celując w miękką część podgardla, która nie była chroniona tak zgrubiałą skórą jak ta na grzbiecie zwierzęcia. Wąż zauważył jej ruch w porę i nie dał się zranić. Trzasnął jasnowłosą szczęką, kiedy ta wyskoczyła w powietrze, aby zadać mu śmiertelny cios. Dziewczyna odleciała w bok i wylądowała na ziemi, po której sunęła jeszcze przez dobre kilka metrów, zanim w końcu się zatrzymała. Katana wysunęła jej się z dłoni. Gad nie wykorzystał jednak jej nieprzychylnego położenia i nie zaatakował jej. Skupił się na Aoshim, który próbował wskoczyć mu na kark, trzymając się kościanych wypustek jego czaszki i kręgosłupa. Niebieskooki szermierz nie zdołał się jednak utrzymać się zbyt długo, gdyż monstrum zaczęło wierzgać niespokojnie niczym dziki, rozbrykany koń, a on sam mógł trzymać się jedynie jedną ręką, gdyż w drugiej trzymał ostrze. Bestia zrzuciła z siebie strażnika, po czym plunęła na niego gęstą mazią śliny i jadu, na co ten wrzasnął, kiedy jego skóra została potraktowana żrącą, kwasową substancją i zaczerwieniła się intensywnie. Nie dokończyła jednak dzieła i nie pożarła go, gdyż z powrotem skupiła się na Ochidzie, która wciąż jeszcze nie dźwignęła się na nogi. Nim ta z powrotem zdążyła wywindować się do pozycji stojącej, wąż odgrodził ją własnym ciałem od reszty demonów, a następnie sięgnął po nią ogonem, którym oplótł wokół jej talii niczym gigantyczny, niemożliwie ciasny gorset. Zielonooka krzyknęła bezgłośnie, kiedy całe powietrze uszło z jej płuc. Akamatā zdawał się stracić zainteresowanie pozostałymi, kiedy miał już w garści Chikę i z powrotem ruszył w stronę ściany drzew, pomiędzy którymi zamierzał zniknąć.
W tym momencie Itachi stwierdził, że to już najwyższy czas włączyć się do walki, gdyż ewidentnie przestało być różowo. Jin sięgnął po jeden ze zwojów zatknięty za pas i przesunął po nim palcem, który naznaczył go długą, nierówną linią jego własnej krwi. Chwilę później z rozwiniętego pergaminu posypał się grad przeróżnych broni, które wbijały się w cielsko gada i wszędzie dookoła. Ten jednak nie zareagował. Kilka sztyletów, kunaiów, shurikenów, senbon, mizerykordii, a nawet dziwnie ukształtowanych, nagich ostrzy przypominających skalpele sterczało powbijane pomiędzy łuski. Wąż wyglądał przez to, jak tandetna imitacja jeża, jednak ten nie kłopotał się, żeby odpowiedzieć na atak. Zdawał się być ukontentowany łupem, jakim została kunoichi. Dość osobliwe zachowanie, trzeba było przyznać… Tym bardziej jak na zwykłe zwierze kierowane instynktem, a nie rozwiniętego intelektualnie chowańca. Instynkt nakazywał zabijać, jeść - wszystko, póki źródło się nie wyczerpało. Dlaczego więc Akamatā ewidentnie odwracał się od zastawionego stołu, pozostawiając na wpół nietknięte danie?
Brunet pojawił się dokładnie przed monstrum, torując mu drogę. Wąż ponownie uniósł się i plunął mieszanką śliny i jadu w jego stronę, jednak zamiast okrzyku boleści, tak jak w przypadku Aoshiego, w powietrzu rozniosło się jedynie oburzone krakanie przestraszonego ptactwa. Kruczy klon.
Wtem pojawił się po lewej, wciąż w zasięgu wzroku gada. Ten ruszył w jego stronę z rozwartą paszczą, jednak scenariusz z kruczym klonem powtórzył się. Długowłosy kiwał bestię w podobny sposób jeszcze kilkakrotnie, co i rusz pojawiając się w innym miejscu, tak, że wąż musiał kluczyć między drzewami, aby do niego dotrzeć, miażdżąc krzewy i krzaki po drodze. W pewnym momencie długie, łuskowate cielsko przypominało srebrną sznurówkę krzywo, nieudolnie zawiązaną przez malucha, który dopiero zaczynał swą przygodę z wiązanymi butami. Grube, wiekowe konary trzeszczały, kiedy wężowa wstęga napierała na nie z niebanalną siłą. W krótkim czasie Akamatā został unieruchomiony, będąc zaplątanym, zasupłanym w zwojach własnego cielska. O to właśnie chodziło. Zadowolony z rezultatu chłopak wrócił na wolną przestrzeń wykarczowanego traktu i złożył kilka pieczęci, po czym posłał potężną kulę ognia w stronę monstrum, które zaskrzeczało przeraźliwie, przewidując, jak to wszystko się skończy.
- Idioto! - zagrzmiał nagle Miyabi w mgnieniu oka doskakując do shinobi z Konoha, wbijając w jego ramię długie, chude palce traktujące jego bark niczym szczypce kowalskie. - Coś ty narobił?! Chcesz ją zabić?! - wrzasnął i zamierzał wymierzyć cios pięścią brunetowi, jednak ten po raz kolejny zamienił się w stado czarnych ptaków. Lis osłonił ramieniem oczy przed podmuchem powietrza wywołanym przez skrzydła kruków.
Niespodziewanie Uchiha wyłonił się spomiędzy drzew, które teraz były szczelnie otulone całunem szarego, duszącego, gryzącego dymu.
- Wręcz przeciwnie - odezwał się spokojnie niosąc na rękach oddychającą z trudem jasnowłosą.
- No, to się nazywa dobra robota! - Sochiro uśmiechnął się szeroko. - Może jednak nie na darmo nazywają cię geniuszem? - szturchnął znacząco łokciem pod żebra długowłosego. Ten nie odpowiedział na zaczepkę. Zamiast niego do rozmowy wtrąciła się kunoichi.
- Rozpłatam tę glizdę na dzwonki… - warknęła zachrypniętym głosem wyswobadzając się z objęć wybawiciela.
- Patrzcie, nic jej nie jest - parsknął śmiechem srebrnowłosy szermierz. - A ja już niepotrzebnie zacząłem się martwić… - odzyskał dobry humor widocznie stwierdzając, że niebezpieczeństwo zostało już zażegnane.
Srebrnooki zapędził się jednak ze swoim optymizmem i zbyt pochopnie ocenił sytuację. Trawione językami płomieni pnie szybko stały się słabe, zostały zwęglone, zaczęły się spopielać, dlatego też monstrum zdołało w końcu zmiażdżyć je, tym samym oswobadzając się. Towarzyszył temu przeraźliwy trzask drewna, które ostatnimi siłami stawiało opór naprężonemu, wężowemu cielsku, które momentalnie wystrzeliło z siedziby płomieni, ratując się od nieznośnego, parzącego gorąca.
Ochida stanęła chwiejnie na nogi. Kitsune wyciągnął rękę, aby ją wesprzeć, jednak ta zignorowała jego pomoc. Sama ruszyła po swoją katanę, która wciąż leżała w trawie nieopodal. Tak dać się wykiwać… w dodatku przez jakąś bezmózga kreaturę! Przerośniętego padalca! Co za wstyd! Już w myślach wyklinała na siebie i wyzywała się od najgorszych.
Nagle, jakby wciąż nie działo się wystarczająco, na trakt wpadł potężny, biały tygrys. Nie był on tak kolosalnie wielki jak Akamatā, ale mógł być zdecydowanie jednym z większych z przedstawicieli swojego gatunku. Wbił swoje zimne spojrzenie szarych oczu bezwzględnego mordercy w podróżnych, którzy jak na komendę przygotowali się do walki, przyjmując odpowiednie pozycje. Tygrys zaryczał przeraźliwie i warcząc zaczął powoli zbliżać się w ich kierunku.
- Najpierw Akamatā, a teraz Byakko! Co dalej?! - zirytował się Miyabi.
Uchiha nie miał czasu dopytywać, kim lub czym w istocie były te stworzenia, jednak postanowił dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, kiedy sytuacja będzie już opanowana. Po reakcji lisa wnioskował, że tygrys również nie był rodzimym mieszkańcem tych okolic i coś tu najwyraźniej poszło mocno nie tak, skoro te dwa zwierzęta pojawiają się w takim miejscu, jedno po drugim jak na zawołanie… lub raczej, jakby ktoś je przywołał.
Itachi na chwilę krótszą niż westchnienie zamknął oczy i próbował zlokalizować kogoś, kto mógłby przywoływać zwierzęta. Z czasem stawał się coraz lepszy w rozpoznawaniu, rozróżnianiu i lokalizowaniu chakry demonów, mimo iż te korzystały z zasobów energii natury, przez co ich obraz był rozmazany i nierzadko ciężki do uchwycenia. Niemniej jednak tym razem był pewien, że w pobliżu nie znajdował się żaden użytkownik technik przywołania - ani człowiek, ani demon. Dookoła naprawdę nie było absolutnie nikogo.
To mu wyglądało na pułapkę, niezależnie jak i z której strony spojrzałby na tę sprawę. Cel zastawionej pułapki był prosty. Pozbyć się zawadzających osobników - i w tej kategorii rozpatrywał głównie siebie, gdyż zdawał sobie sprawę, że demony wciąż nie zapatrywały się na niego jak na najlepszego przyjaciela - oraz porwać Daichi. Utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy Akamatā próbował odejść po złapaniu dziewczyny. Najwyraźniej wąż miał robić za doręczyciela i dostarczyć zielonooką do punktu lub osoby docelowej, podczas gdy Byakko miał pełnić rolę kata oraz dodatkowej atrakcji dla zbędnej reszty. Pięknie.
- Chrońcie Ochidę! - zawołał.
- Dzięki za troskę, Uchiha, ale sama potrafię o siebie zadbać - prychnęła. - Nie myśl, że mam ci za nic twoją bohaterską postawę, ale przypominam ci, że ja też jestem ninja - fuknęła niemal obrażona.
Szybko jednak ucięła swoją tyradę pod naciskiem miażdżącego spojrzenia kompana. To skrajne zestawienie jednego ślepego, rozmytego oka oraz drugiego płonącego intensywną czerwienią sharingana dało jej do zrozumienia, że on już wpadł na coś, czego ona wciąż nie rozumiała, co jej umykało, czego pozostawała nieświadoma.
Pięciu mężczyzn obskoczyło zaskoczoną Chikę, zamykając ją w ciasnym kole. Nikt nie poddawał wątpliwościom komendy shinobi, nikt nie robił zbędnych uwag, nie stawiał się. Najwidoczniej oni też musieli zdać sobie sprawę, o co w tym wszystkim chodziło. Tylko ona pozostawała ślepa, gdyż nie miała w zwyczaju stawiać samej siebie w centrum zainteresowania i zazwyczaj zakładała, że zawsze chodziło o kogoś innego. Tym razem jednak rozchodziło się tylko i wyłącznie o nią.
Bestia wykonała kolejne gigantyczne koło i zawróciła. Jej łuskowata skóra cuchnęła spalenizną, a przytępione bólem zwierzę atakowało bardziej desperacko, chaotycznie. Bracia postanowili rozprawić się z gadem, podczas gdy kitsune wraz z najstarszym z szermierzy rzucili się naprzeciw białemu tygrysowi. Dziedzic sharingana jako niemo, nieoficjalnie mianowany kapitan został przy jasnowłosej na wypadek, gdyby miał pojawić się jeszcze jeden nieproszony gość.
Trwała zacięta walka. Nocną ciszę rozdzierały ogłuszające, skrzeczące wrzaski węża, ryczenie tygrysa oraz ciężkie sapanie demonów. Dziewczyna przez dłuższą chwilę przyglądała się temu, jak jej przyjaciele wylewają z siebie siódme poty, przebierając przy tym niespokojnie nogami w miejscu. Naprzemiennie zaciskała i rozluźniała dłoń na rękojeści miecza. W końcu nie wytrzymała i podeszła do Itachiego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Niewiele z nas pożytku, jeśli tylko stoimy i się gapimy - zauważyła niemal warcząc. Nie mogła znieść bezczynnego stania w miejscu.
- To nie jest dobry moment na popisywanie się brawurą - zganił ją.
- Ani tym bardziej na oglądanie, jak coś ogryza głowy moim bliskim! - podniosła głos, prostując się dumnie. No tak, jak mógł chociaż przez chwilę pomyśleć, że ta mogłaby pozwolić sobie stać za jego plecami i nie stwarzać więcej kłopotów niż było to konieczne?
Brunet westchnął ciężko, jednak wiedział, że akurat tej potyczki nie wygra. Kiedy zielonooka się uparła, była jak wichura, jak tajfun, jak huragan. Niszczyła wszystko, co stanęło na jej drodze, a on nie zamierzał głupio jej się podkładać. Czasami zdawał sobie sprawę, że lepiej było odpuścić, bo głową muru nie przebijesz. W dodatku chodzącego muru, ściany. Bo tak właśnie czasami wyglądała rozmowa z Ochidą - gadanie jak do ściany. Żadne racjonalne argumenty do niej nie trafiały, kiedy ta uparła się, żeby tak jak zwykle kroczyć niezmordowanie w pierwszym szeregu. Zawsze przedkładała dobro i bezpieczeństwo innych ponad swoje własne i to dlatego właśnie on musiał tak bardzo na nią uważać, dbać o nią - bo ona nie miała hamulców. Zawsze szła na całość. Była gotowa zginąć, byle tylko ocalić bliskich. I tak za każdym razem. Wizja śmierci nie była jej obca dzięki zawodowi shinobi, nie była jej straszna dzięki bezlitosnemu wychowaniu, jakie odebrała w domu.
- Współpracujesz ze mną albo sam cię ogłuszę - postawił warunek.
- I tak nie dałbyś rady - zaśmiała się, ale mimo wszystko skinęła głową.
W zasadzie to lubiła współpracować z długowłosym. Przez lata wspólnych treningów i dzięki wielu misjom, jakie razem wypełnili pod przywództwem Shisuiego, obydwoje dobrze znali swoje zdolności, upodobania w walce jak i słabości. To znacznie ułatwiało sprawę. Z czasem nauczyli się wzajemnie dopełniać, mimo iż przez długi czas byli rywalami.
Ruszyli biegiem w stronę Akamaty. Itachi ruszył pierwszy, Daichi nieco wolniej. Dziewczyna nie spieszyła się aż tak bardzo i pierwsza też się zatrzymała. Znów zebrała całą chakrę w jednej pięści i tym razem celowo grzmotnęła nią w ziemię, która zakołysała się pod ich nogami, popękała i rozstąpiła się. Zanim jeszcze wstrząs rozniósł się i zanim mógł wpłynąć na następne poczynania chłopaka, ten wyskoczył w powietrze. Zielonooka złożyła odpowiednie pieczęcie i położyła dłoń płaskiem na ziemi. W mgnieniu oka gad został unieruchomiony kajdanami stworzonymi z litej skały, które oplotły jego gibkie ciało. Monstrum zawyło w proteście i zaczęło wierzgać, próbując oswobodzić się, jednak kamienne pęta cały czas wzmacniane nowymi dawkami chakry nie ustępowały. Kiedy cel był unieruchomiony Uchiha posłał kilka kruków na gada, które miały go rozproszyć. Sam w tym czasie najpierw wskoczył na gałąź pobliskiego, niezwęglonego drzewa, a następnie na łeb bestii, gdyż ta była zbyt wielka, aby mógł sięgnąć jej głowy przy jednym skoku. Stojąc wreszcie na płaszczyźnie między oczami węża postanowił zrobić użytek z noża tanto, który tkwił ukryty w jego bucie. Przy jego pomocy oślepił Akamatę, praktycznie wyłupując mu oczy. Zwierzę wrzeszczało niczym opętane, zalewając się przy tym krwią i targając łbem niespokojnie. W tej chwili bracia postanowili dokończyć dzieła i doskoczyli do ogromnego cielska, w którym zanurzyli swoje ostrza. Rozpłatali miękkie, białe podgardle wycinając w nim dwie długie, równoległe linie, z których trysnęła krew pod ciśnieniem. Po chwili wąż padł ciężko na spękaną, wypaloną ziemię z hukiem, wzbijając w powietrze tumany popiołu.
Aoshi wydał z siebie okrzyk radości, podczas gdy Jin pozostał bardziej powściągliwy. Miyabi i Sochiro wciąż nie uporali się jeszcze z Byakko i pozostali ruszyli im na pomoc. Srebrnowłosy szermierz nosił już kilka poważnych zadrapań, a jego ubranie zostało rozdarte w kilku miejscach. Dyszał ciężko z wysiłku. Kitsune nie wyglądał dużo lepiej, mimo iż nie wdawał się w tak bezpośrednią walkę w zwarciu. Niemniej jednak jego czoło i linia włosów perliły się od potu, a dłonie stały się czerwone i opuchnięte, poparzone od niebotycznej ilości niebieskich kul płomieni, którymi ciskał niczym gromami.
Tym razem to Chika przodowała. Puściła się przodem i w biegu formowała kolejne pieczęci. Rozwarła szeroko ramiona, jakby szykowała się do przytulenia tygrysa. W istocie jednak stworzyła potężny strumień powietrza, który przypominał prawdziwy tajfun. Ciężko było celować bronią pokonując taki opór powietrza, dlatego szermierze wycofali się. Uchiha wręcz przeciwnie. Zaczął ciskać shurikenami prosto w ów strumień powietrza, który dodatkowo napędzał bronie, sprawiał, że te obracały się szybciej i dzięki temu wbijały się jeszcze głębiej w ciało, raniły je jeszcze dotkliwiej, kiedy sięgały swojego celu - a sięgały go raz za razem, gdyż długowłosy był mistrzem władania shurikenami. Tygrys ryknął w bólu, jednak został zagłuszony przez świst powietrza. Krew spływała po jego białym futrze barwiąc je na malinowy kolor. Zwierzę z trudem utrzymywało się w miejscu, mimowolnie cofało się nie mogąc stawić czoła naporowi masy powietrza. To nie był jednak koniec ataku. Zielonooka uformowała kolej pieczęci, a następnie przepuściła ładunek elektryczny przez shurikeny, które, jako że zostały wykonane z metalu, były wspaniałymi przewodnikami. Naelektryzowane ostrza raziły ciało tak długo, aż serce zwierzęcia przestało pracować. Byakko wyzionął ducha nie tyle od zadanych ran czy utraty krwi, ale od napięcia elektrycznego, które przebiegło przez jego ciało i którego nie mógł znieść jego układ nerwowy. Kiedy tygrys padł martwy, jasnowłosa zakończyła technikę wykorzystującą styl wiatru.
- No, no, muszę przyznać, że wyszło wam to koncertowo - skwitował Sochiro z szerokim uśmiechem i spojrzał z uznaniem na dwójkę ninja.
- A spodziewałeś się czegoś innego? - prychnęła Daichi, prostując się dumnie oraz odgarniając ze spoconej twarzy rozwiane włosy.
Niebieskooki szermierz zbliżył się do bruneta i poklepał go z podziwem po ramieniu, uśmiechając się przy tym wymownie. Nic nie powiedział, jednak tyle wystarczyło, żeby Itachi zdał sobie sprawę, że zapunktował u straży przybocznej Mikoto i został przez nich doceniony.
Miyabi dla odmiany wciąż zapatrywał się na Uchihę krzywo. Nie podobało mu się to, że to właśnie on został bohaterem dzisiejszego wieczoru, a ponad to był zdecydowanie zbyt blisko Ochidy. Był zwyczajnie zazdrosny. Stał z założonymi rękami i nie odezwał się ani słowem, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
Długowłosy odwrócił się, żeby omieść spojrzeniem stojącą nieopodal lektykę Mikoto, która stała w miejscu jakby nigdy nic. Mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą jej tutaj nie było, ale nie zamierzał się o to z nikim wykłócać, ba!, nawet nikogo wypytywać o ten fenomen. Jak już sam zaobserwował, “demoniczne bóstwo” miało swoje własne sposoby na radzenie sobie z pewnymi problemami i załatwiało swoje sprawy w tylko jemu znany sposób… Shinobi z Konoha nawet nie wnikał, gdyż zdawał sobie sprawę, że wciąż wiedział zdecydowanie zbyt mało o demonach, żeby móc próbować zrozumieć kogoś pokroju Mikoto. Niepotrzebnie tylko łamałby sobie głowę, znajdując swoje własne odpowiedzi, które zapewne i tak byłby dalekie od prawdy. Na razie próbował rozgryźć demony, w których towarzystwie właśnie się obracał. Z czasem może zacznie też próbować rozwikłać zagadki wyżej usytuowanych w hierarchii demonów, ale na razie ten czas jeszcze dla niego nie nadszedł.
Wrócił myślami do bardziej przyziemnych tematów. Zaczął zastanawiać się nad tym, kto mógł stać za tym atakiem - gdyż nie wierzył już, że mogło to być tylko zrządzenie losu. Nie był w końcu naiwny. Jedynymi osobami, które wiedziały o ich podróży, jej celu oraz obranej trasie byli Isami, jego adepci oraz książę Kazuhiko. Z jakiejś racji Uchiha szczerze wątpił, żeby książę zaproponował mu oraz Daichi wizytę w jego krainie tylko po to, żeby po drodze uprowadzić dziewczynę, a jego i pozostałych towarzyszy kunoichi w bestialski sposób zgładzić. Gdyby ten z jakiegoś powodu chciał zatrzymać Chikę przy sobie z pewnością znalazłby jakieś bardziej pokojowe rozwiązania, które umożliwiłyby mu osiągnięcie swojego celu i z których przy okazji łatwiej byłoby mu się wytłumaczyć przed innymi. Ponad to ten znany był ze swojego zamiłowania do pokoju i harmonii, więc uciekanie się do przemocy nijak do niego nie pasowało.
Kto zatem mógł za tym stać? Saku wyglądał dość bezwzględnie, nigdy się nie uśmiechał, a jego ton głosu pozostawał zawsze chłodny. Yoshi z całą pewnością potrafił być okrutny, co łatwo dało się wyczytać z jego postawy, ale nie wyglądał na narwanego. Był raczej zdystansowany, więc musiałby mieć naprawdę dobry powód, żeby porwać się na tak bezpośrednie działanie. Orochi mógł być sprawcą tak samo jak i pozostała, wcześniej wymieniona dwójka, jednak w ich przypadku problemem był brak motywu. No bo niby po co mieli działać w podobny sposób? Itachi nie wątpił, że oberwałoby im się od Isamiego, gdyby wyszło na jaw, że jeden z nich próbował zabić człowieka, kitsune, podniósł rękę na straż przyboczną Mikoto oraz jego samego i próbował uprowadzić jego narzeczoną. No właśnie. Poza tym pozostawał jeszcze autorytet Mikoto jako “demonicznego bóstwa”. Mikoto był bardzo wysoko usytuowany w demonicznej hierarchii, więc osoba, która odważyłaby się dybać lub przynajmniej teoretycznie dybać na jego życie sama musiałaby pochodzić z wyższego stanu lub musiałaby być szalona. W takim wypadku krąg podejrzanych zacieśniał się do Amane i samego Isamiego.
W liderze adeptów bezsprzecznie mieszkało coś strasznego, obrzydliwego, szalonego, budzącego grozę. To zdecydowanie była osoba, na którą trzeba było uważać i której należało się wystrzegać. Amane był sprytny i to nawet aż za bardzo. Nadawał się na sprawcę nie bardziej niż sam Isami. Niemniej jednak cel działania szatyna z kwiatami i ptasimi piórami wpiętymi we włosy pozostawał niejasny, podczas gdy demonicznego kapłana łatwiej byłoby rozgryźć. Przemawiała przez niego zazdrość. Nie podobało mu się, że przynajmniej dwóch mężczyzn zalecało się do jego narzeczonej mieszając jej przy tym w głowie. Chciał ją porwać, sprowadzić z powrotem do Demonicznej Świątyni, gdzie miała już zamieszkać na dobre. Brzmiało niegłupio, całkiem prawdopodobnie, tym bardziej jeśli uwzględniło się fakt, że wiele osób już dawno sklasyfikowało go jako szaleńca, przez oszałamiająco długo okres posługi w roli kapłana oraz liczbę odprawionych ceremonii i rytuałów, przez które ponoć dziwaczał. Ponad to długowłosy widział w oczach demona miłość, prawdziwe, głębokie uczucie żywione do zielonookiej. Ponoć ten czekał na nią całymi wiekami, a już sam ten fakt dowodził tego, że ta była dla niego naprawdę ważna, że był dla niej poświęcić naprawdę wiele - że była dla niego niemal świętością, mimo iż stawianie jej na piedestale w jego wypadku zakrawało niemal o bluźnierstwo. Wszak był kapłanem i sercem oraz umysłem powinien być oddany siłom wyższym, którym pośredniczył.
Z drugiej jednak strony podobne zachowanie ze strony Isamiego byłoby zwyczajnie nieco dziecinne i naiwne. Brunet wierzył, że temu udałoby się jakoś wykaraskać z faktu, że podniósł rękę na “demoniczne bóstwo”, jednak kapłan zwyczajnie nie wyglądał na osobę, która lubiła iść na łatwiznę. Nie preferował szybkich rozwiązań, czego dowodziło chociażby to, że zdecydował się czekać na swoją ukochaną przez kilka wieków, a w ostateczności wciąż pozostawił jej prawo wyboru i odrzucenia propozycji małżeństwa.
W takim wypadku najbardziej prawdopodobnym podejrzanym był Amane. Itachi musiał przyznać, że… był to dziwny i bardzo niepokojący dzieciak. Do tej pory przechodziły go dreszcze, kiedy wspominał jego błogi uśmiech, w którego kącikach mieszkał czysty obłęd. Jego motywy nie były oczywiste, ale Uchiha nie oczekiwał, że mógłby tak łatwo przejrzeć kogoś jego pokroju. Amane był niebezpieczny. Z tej właśnie racji postanowił nieco powęszyć dookoła jego osoby i powypytywać w dyskretny sposób o niego. Od tak chociażby dla własnego komfortu psychicznego. Poza tym zawsze lepiej było wiedzieć więcej niż mniej, prawda?
Wydawało mu się, że osobą, która mogłaby udzielić mu najwięcej odpowiedzi na dręczące go pytania był Miyabi, jednak spoglądając na kwaśną minę lisa wiedział już, że wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji nie będzie prostym zadaniem. Musiał podejść do tematu delikatnie. Bardzo delikatnie. Musiał zachować też przy tym dyskrecję, gdyż nie chciał, żeby Ochida dowiedziała się o czymkolwiek. Cóż… to mogłoby być problematyczne, gdyby zwietrzyła, że ten wszczyna swoje małe śledztwo wokół kogoś, kogo ona uznaje za jedną z bliższych sobie osób.
***
- Akamatā to demon żyjący w przełęczy niedaleko mostu łączącego kontynent z Wyspą Fal - wyjaśnił Miyabi. - Albo raczej był to żyjący demon w tamtych okolicach… - poprawił się. - Byakko był z kolei demonem północy. Zamieszkiwał lodowe pustynie Kraju Lodu - dodał.
- Zakładam, że prawdopodobieństwo, iż dwóm wielkim, powszechnie znanym bestiom nagle zebrało się na wycieczki krajoznawcze w jednym czasie jest stosunkowo nikłe, prawda? - zapytał Sochiro.
- Brawo, detektywie - parsknął lis, który wciąż nie odzyskał dobrego humoru z racji tego, że dziewczyna jakoś dziwnie blisko obstawała przy swoim znajomku z tej śmiesznej w jego opinii wioski ninja po wspólnie przeprowadzonym ataku. Wręcz lgneła do niego, jakby nagle stęskniła się za jego bliskością.
- Więc ktoś go przyzwał - zawyrokował Aoshi.
- Niekoniecznie - nie zgodził się Uchiha. - Sprawdziłem okolice i nie było tu żadnego użytkownika technik przywołania - oznajmił ze stoickim spokojem.
- Więc co insynuujesz? - kitsune ściągnął gniewnie brwi. Brunet działał mu na nerwy. - Że jednak to faktycznie zbieg okoliczności? - fuknął. - Jest wiele rodzajów technik przywołania. Ktoś mógł oznaczyć bestie, a następnie przyzwać je z daleka dzięki wyrysowanej pieczęci. Sztuki shinobi nie są jedyną opcją - zaznaczył.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedział nieurażony Itachi. - Niemniej jednak pieczęć emanowałaby energią, którą powinienem był zobaczyć przy użyciu sharingana - argumentował. - Poza tym ktoś musiałby stać w ów pieczęci, żeby przywołać bestie, a nikogo oprócz nas tutaj nie było - podkreślił. - O ile nie było to przywołanie z dystansu, to wyjaśnienie to nie trzyma się kupy. Problem jednak polega na tym, że ja nie znam żadnych technik, które pozwalałyby znajdywać się użytkownikowi w jednym miejscu, a przywoływać chowańce w innym. Wy znacie takie? - zapytał.
- Nie… - przyznała cicho zielonooka. - Użytkownik zawsze musi być na miejscu, to znaczy tam, gdzie chce, żeby przywoływana istota się pojawiła… - mruknęła.
- Więc jeśli nie było to przywołanie, to co innego? - zdziwił się postawny szermierz.
- Obstawiałbym raczej inną technikę działającą w jedną stronę - zaczął tłumaczyć. - Przywołanie działa w obie strony. Użytkownik może przyzwać chowańca i odwrotnie, choć drugi wariant ma miejsce bardzo sporadycznie, dlatego wielu o nim zapomina - potarł brodę w geście zamyślenia. - Myślałem raczej o czymś w rodzaju teleportacji bez użycia znaczników, tunelu pozwalającemu przenieść się z punktu A do punktu B i który po jednorazowym przejściu znika.
- Taki Latający Bóg Piorunów bez markerów? - podjęta temat jasnowłosa. Chłopak skinął jej głową.
- Nie istnieje nic podobnego - lis założył ręce na piersi. - O czym my w ogóle rozmawiamy? O jakiejś powieści science-fiction? - przewrócił oczyma.
- Istnieje - zaoponowała kunoichi. Zdziwiony srebrnowłosy demon spojrzał na nią jak na zdrajczynię za to, że wyszła mu naprzeciw. - Isami… - zająknęła się. - Isami wykorzystuje taką podobną technikę, kiedy sprowadza czasem te istoty… no wiecie, “stamtąd”… - wydukała i przełknęła z trudem. Demony skinęły jej głową od razu domyślając się, o co jej chodziło. Długowłosy słuchał uważnie i póki co miał jedynie swoje domysły. - Mimo tego, że jest kapłanem, nigdy przecież nie był po drugiej stronie. To dziedzina zarezerwowana dla bytów wyższych, więc nie był w stanie zostawić tam ani żadnej pieczęci, ani markerów - zaczęła objaśniać. - Mimo to jest w stanie przywoływać te istoty i później z powrotem odsyłać je tam, gdzie ich miejsce - zauważyła. - W dodatku mówił mi kiedyś, że przejście otwiera się tylko na jego komendę, tylko na jego życzenie i te istoty nie mogą przywołać ani jego w ten sam sposób, ani użyć tej samej drogi, żeby wrócić na ziemię, kiedy im się tylko podoba - zaznaczyła.
Uchiha wspomniał potężne, metalowe odrzwia prowadzące do sali wykutej w litej skale, w której odbył się rytuał. Nosiły one głębokie bruzdy, jakby ślady zostawione przez pazury lub zęby oraz ślady zaschniętej krwi. Czyżby to właśnie istoty, o których mówiła Daichi, zostawiały świadectwo swojej obecności pod taką postacią?
- Uważasz zatem, że twój narzeczony dybie na twoje i nas wszystkich życie? - zapytał z niedowierzaniem Miyabi.
- Nie podejrzewałabym go o to… - odezwała się cicho dziewczyna. - Isami… nie jest zły… - broniła kapłana Demonicznej Świątyni.
- A co jeśli już do reszty postradał zmysły? - rzucił pomysłem Aoshi.
- Tak też mogłoby się stać, jednak nie zaczynałbym od tak drastycznych scenariuszy, przyjacielu - wtrącił się srebrnowłosy szermierz. - Już prędzej posądzałbym o nadużycie swoich kompetencji któregoś z jego adeptów niżby jego samego o szaleństwo. W końcu widzieliśmy się z nim niedawno i miał się całkiem nie najgorzej - przypomniał.
- Zgadza się - dodała już bardziej entuzjastycznie Chika.
- Kto jednak mógłby dopuścić się czegoś podobnego? - drążył nieprzekonany lis. W odpowiedzi najstarszy ze strażników wzruszył jedynie ramionami i rozłożył bezradnie ręce.
Wszystko wskazywało na to, że tok myślenia Itachiego był poprawny. Wyglądało na to, że ktoś zrobił tu użytek z zakazanej, tajemnej wiedzy sakralnej, aby osiągnąć swoje własne, prywatne cele. Dziedzic sharingana mógł iść o zakład, że tą właśnie osobą był Amane i nikt inny. Pod znakiem zapytania stały teraz tylko jego motywy. Po co potrzebna była mu Ochida? I dlaczego zdecydował się ryzykować tak wiele? Czyżby naiwnie myślał, że nikt go nie wytropi przez alibi, które zapewne sobie przezornie załatwił?
Robiło się coraz bardziej interesująco… coraz niebezpiecznie… Musiał mieć się na baczności. I pilnować Daichi. Przede wszystkim jej pilnować.
Rzucił kontrolne spojrzenie dziewczynie, która wyglądała na zaniepokojoną faktem, iż jej narzeczony został uznany za potencjalnego sprawcę całego zamieszania. Westchnął ciężko. Nadchodzące dni nie zapowiadały się lekko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz