Skierowała
się do miejsca, które wskazał jej jeden z mężczyzn należących do służby tego
domu. Ogrody, które przemierzała po drodze, przypominały nieco te z jej sennych
mrzonek, w których w jednej chwili z prostej posługaczki zmieniała się w piękną
panienkę. Dziwnie było niespiesznie przechadzać się pięknymi alejkami
przystrojonymi girlandami kwiatów, które płożyły się po ziemi lub zwisały z
gałęzi drzew. Dla Rin tak piękne miejsca były zabronione. Jej codzienność
zamykała się w dużej, wiecznie gorącej kuchni pełnej tłustych oparów i
niekoniecznie zawsze dobrze pachnących dań oraz drodze do studni lub płotu,
przez który wyrzucała śmieci. Odniosła wrażenie, jakby na powrót stała się
Suzume - dziewczynką ze swoich snów, panienką z dobrego domu, która nie ma nic
lepszego do roboty niż wałęsanie się pośród obsypanych kwieciem roślin i
rozmyślanie o rzeczach, które dla Rin były absurdalne i pozbawione sensu.
Zdziwiła
się, iż żeby zaciągnąć się na służbę u lorda feudalnego, do którego należała ta
posiadłość, musiała z nim osobiście porozmawiać. Do tej pory zastanawiała się
czy przez takie zachowanie właściciel tych ziemi nie ubliżał sobie, jednak
podobne myśli absolutnie wyparowały z jej głowy, kiedy wreszcie stanęła z nim
twarzą w twarz. Na małej polanie otoczonej biało kwitnącymi jabłoniami oraz
wiśniami udekorowanymi pięknymi, drżącymi, różowymi kwiatami, dostrzegła swojego
przyszłego chlebodawcę. Leżał on na trawie z zamkniętymi oczami oraz rękami
założonymi pod głowę. Pozycję taką można było wybaczyć dziecku, jednak nie
szanowanemu właścicielowi ziemskiemu. Niemniej, najbardziej szokującym faktem w
tym wszystkim było to, iż jej nowy pan był kobietą.
Owa
kobieta, jakby sama jej postać nie była wystarczająco ekscentryczna, leżała na
trawie prawie naga. Miała na sobie jedynie bieliznę. Po jej mlecznej,
aksamitnej skórze przesuwały się płatki kwiatów gnane przez wiatr. W zasięgu
jej ręki znajdywał się męski strój, a wśród kolejnych warstw delikatnych
materiałów kimona dziewczyna dostrzegła zagrzebaną katanę. Miecz pysznił się czarną
rękojeścią z wyszywanymi zielonymi rąbami. Posługaczka szybko oceniła, że
ubranie z pewnością było na kobietę za duże, jednak nawet to nie pozwalało
ukryć jej biustu. Jej jasne włosy wiły się wśród zielonych źdźbeł trawy głaskane
czułą dłonią lipcowego podmuchu. Miała delikatne rysy twarzy, dość wąskie,
jednak pięknie wykrojone usta o bladoróżowym kolorze, drobny nos oraz niesamowite
oczy okolone ciemnymi, ciężkimi baldachimami rzęs. Ich przenikliwe, zielone
tęczówki utkwiły spojrzenie w Rin, kiedy kobieta niespodziewanie podniosła
powieki. Od razu zwróciła wzrok ku dziewczynie, zupełnie jakby potrafiła wyczuć
jej obecność bez potrzeby rozglądania się. Służka przez lata ciężkiej pracy w
różnych posiadłościach dworaków nauczyła się żyć w ich cieniu, nie zwracać na
siebie uwagi. Potrafiła przemykać niezauważona korytarzami, bezszelestnie krzątać
się po sypialniach. Była pewna, że i tym razem nie wywoływała niepotrzebnych
hałasów, a mimo to została zauważona.
Stała
wspierając się dłońmi o spękaną korę jednego z konarów drzew i nie mogła się
ruszyć ani tym bardziej nic powiedzieć. Bezwstydność pana ziemskiego była dla
niej krępująca. Niemniej, tym, co najbardziej ją paraliżowało był fakt, iż w
jednej chwili wszystkie jej wyobrażenia odnośnie życia kobiet zostały złamane. Rin
żyła jak do tej pory w identyczny sposób jak jej matka i babka, i jeszcze
wcześniejsze krewne. Wiodła niesamowicie nudne życie pomocy kuchennej
wypełnione po brzegi sztywną kurtuazją względem swojego pana i rodzeniem
dzieci. Kobiety nie miały prawa do posiadania ziemi, dysponowania majątkiem,
noszenia broni… a ta oto kobieta leżąca przed nią najwyraźniej wszystko to
robiła, a na dodatek nawet niespecjalnie kryła się ze swoją kobiecością. Służkę
uczono już od małego, że ma być grzeczna, posłuszna, spokojna, cicha,
niewyzywająca… A tu proszę, ciężko nawet znaleźć tak bardzo rzucającego się w
oczy mężczyznę, łamiącego wszelkie zasady dobrego wychowania dla swojego „widzi
mi się”.
- Nie
stój tak – leżąca na ziemi kobieta zganiła dziewczynę. – Podejdź, Rin –
wskazała miejsce obok siebie.
- Skąd…
Skąd znasz moje imię, panie?... pani? – zająknęła się, nie wiedząc jak ma ją tytułować.
Kobieta zaśmiała się dźwięcznie, lecz krótko.
- Mów
mi Daichi.
- Z
całym szacunkiem, ale… dlaczego? Przecież to męskie imię – pozwoliła sobie
zauważyć.
-
Zabronisz mi się tak nazywać, panienko? – zaśmiała się. – W końcu jesteś tylko
prostą posługaczką, Rin, a ludzie o tak niskim statusie społecznym oraz dzieci
nie mają głosu – prychnęła. – Jesteś w najgorszym możliwym położeniu. Można by
rzec, że z podwójną mocą odebrano ci możliwość wypowiadania się – popatrzyła na
dziecko pobłażliwie. – Co do twojego pytania… Jestem panem ziemskim, więc muszę
udawać mężczyznę, jeśli chcę zachować swoje stanowisko i życie. Skłamałabym
jednak, gdybym powiedziała, że przywiązuję dużą wagę do ukrywania swej płci. Wszyscy
dookoła wiedzą, że jestem kobietą i to jest w tym najlepsze! Uwielbiam oglądać
purpurowe ze złości twarze mężczyzn, którzy raz za razem próbują doprowadzić do
aresztowania mnie, jednak, ku ich nieszczęściu, nikt nie chce się porwać na
wtargnięcie do posiadłości tak wpływowej osoby bez względu na jej płeć. Doskonale
zdają sobie sprawę, że wystarczyłoby, abym wyszeptała czule kilka słów, by ich
rodziny okryły się hańbą i wszystkich stracono. Wielokrotnie pisano też do Hokage
z mojego powodu, jednak ten nigdy nie podjął żadnej inicjatywy w tej sprawie. Z
tej racji, póki co, mogę czuć się wolna i bezkarna. Zdaje się, że Hokage
otrzymał już tak wiele pism odnośnie mojej osoby, iż z czasem zaczął je
ignorować… Cóż, może uznał, że to nieprawdopodobne, aby kobieta stała się panem
ziemskim? Może uznał, że ci tylko teoretycznie mający coś do powiedzenia
szowiniści próbują zwrócić na siebie jego uwagę za pomocą durnowatych bajeczek?
A może ja mu po prostu nie przeszkadzam? W końcu nigdy nie sprawiałam kłopotów
i wywiązywałam się z powierzonych mi zadań… - zamyśliła się na moment.
Temat
ten nie przemawiał specjalnie na korzyść służki. W prawdzie była tylko pomocą
kuchenną. Nie znała się na zawiłych zasadach rządzących polityką. Co więcej, jej
myślenie w jednej chwili zostało złamane niczym sucha gałązka przez stopę
wędrowca. Nie mogła przecież przejść koło tego obojętnie. Gdzieś na granicy jej
świadomości pojawiła się myśl, że przez te piętnaście lat swojego życia była
karmiona kłamstwami, stereotypami, które z łatwością można było złamać.
Wystarczyło się sprzeciwić. Przerwać odwieczne koło samsary. Dziewczyna biła
się z własnymi myślami. W tym czasie kobieta wywindowała się do siadu. Rin
wciąż nie ruszyła się z miejsca i jedynie zaczęła mocniej zaciskać palce na
chropowatej korze drzewa, aż poczuła ból.
Daichi
wydawała się niemożliwa i niesamowita. Zdawałoby się, że aż za bardzo biorąc
pod uwagę „standardy” obecnej rzeczywistości. Jej postać niemalże zakrawała na
bohaterkę jednej z bajek czy opowiastek dla dzieci. Ale przecież siedziała
przed nią - kobieta z krwi i kości. Zaskakujące, ile ten świat krył w sobie
zabawnych, choć nieco dziwnych niespodzianek…
-
Umiesz posługiwać się mieczem, Daichi-sama? – zapytała chcąc sprowadzić rozmowę
na inny tor, a przy tym i własne myśli. Obiecała sobie, że pozwoli sobie na
rozmyślania o osobie pana feudalnego dopiero, kiedy będzie miała chwilę dla
siebie.
- Co za
głupie pytanie – fuknęła. – Myślisz, że noszę tę katanę dla ozdoby? – spojrzała
na dziewczynę z urazą.
***
Jako
pomywaczka wstawała wcześnie, przed wschodem słońca i kładła się późno, po jego
zachodzie, kiedy ogrody już dawno spoczywały w objęciach czarnych ramion
mrocznych cieni. Kiedy wraz z resztą służby szykowała się już do snu, ciszę
panującą w domu brutalnie rozdarły ciche dźwięki szarpanej muzyki.
- Znam
to… to Sokyoku... – odezwała się cicho.
Wśród
słaniających się ze zmęczenia ludzi ponownie zapanowało ożywienie. Zamiast, tak
jak co noc, ułożyć się w swoich barłogach pod ścianami kuchni i spiżarni,
służba zaczęła gromadzić się na środku pomieszczenia, niedaleko głównego
paleniska. Pomywacze wraz z pomocą kuchenną oraz samymi kucharzami zbili się w
ciasną grupę. Na twarzach wielu z nich można było dostrzec przerażenie.
- Pan
gra na koto… - rozległy się drżące szepty.
- Ktoś
dzisiaj umrze…
Zdziwiona
Rin spojrzała na przerażonych ludzi, jakby byli jej zupełnie obcy. Słudzy zazwyczaj
wypowiadali się bardzo pochlebnie na temat Daichi-sama. Dlaczego zatem teraz
szeptali o niej niczym o najgorszym demonie, którego imienia nie można było
nawet głośno wymówić?
Przez
rozsunięte drzwi, które w lato nie były zamykane ze względu na zaduch panujący
w spiżarni i kuchni, do pomieszczenia wpadł mroźny powiew wiatru. Było to fenomen,
gdyż przecież był lipiec. Wiedziona ciekawością służka podeszła na kolanach do
progu domu i wychyliła się zza niego. Ogród wciąż niezmiennie, nieruchomo trwał
w objęciach nocy. Była pełnia. Niektóre kwiaty zwinęły swe płatki, inne nie. Te
drugie majestatycznie odbijały magiczne światło księżyca, którego strumień był dziś
wyjątkowo jasny i mocny.
Już
chciała odsunąć się z powrotem w głąb kuchni, kiedy niespodziewanie usłyszała
charakterystyczny świst powietrza towarzyszący cięciu katany. Ciche
westchnienie i głuchy odgłos bezwładnie osuwającego się na ziemię ciała. Dźwięki
w tej samej kolejności powtarzały się jeszcze kilkakrotnie. Czasem między nimi
słychać było jeszcze cichy odgłos łamanej suchej gałęzi przez miękkie sandały
zori.
Mimo panujących
ciemności posługaczka mogła dostrzec, jak na konary drzew oraz ich gałęzie tak
bujnie obsypane kwieciem, trysnęła kilkakrotnie krew, plamiąc je. Wśród źdźbeł
trawy spłynęła posoka, która teraz wyglądała, jakby była czarna.
Wreszcie
wszystko ucichło. Całe to mordercze przedstawienie muzyczne nie trwało dłużej
niż kilka minut. Chwilę potem na jedną ze ścieżek, którą doskonale mogła
oglądać z rozwartych drzwi kuchni, wstąpił pan ziemski. Daichi trzymała w ręku zakrwawione
ostrze katany, z którego spływały krwawe łzy na alejkę wysypaną białym żwirem.
Jej ubranie, twarz oraz jasne włosy, które w tym świetle zdawały się być
srebrzyste, również ociekały krwią. Jej mina była kamienna, nieodgadnięta, pełna
powagi, nie tak jak zwykle łagodna i roześmiana. Spojrzała na posługaczkę
beznamiętnym wzrokiem, jakby… martwym?
Kobieta
wpatrywała się w dziewczynę przez chwilę, po czym znów ruszyła ścieżką przed
siebie. Drobne kamyki pod jej stopami nie odważyły się wydać nawet najcichszego
dźwięku. Dopiero schodki prowadzące na werandę cicho skrzypnęły, jednak trzeba
było się dobrze przysłuchiwać, żeby nie pominąć tego dźwięku.
- Zabierzcie ciała z ogrodu – odezwała się lodowatym tonem
głosu do wyższych rangą służących, którzy stali w drzwiach salonu i wpatrywali
się w swoją panią jak w upiora, trzęsąc się jeszcze bardziej niż pomywacze i
kucharze. – Odwiedzili nas dzisiaj włamywacze i skrytobójcy z rozkazu Yorimoto.
Miejmy nadzieję, że ta lekcja nauczy ich, że na życie i majątek Daichi Ochidy
się nie dybie – syknęła. – Miko – zwróciła się do służącej – przygotuj mi
kąpiel – rozkazała.
-
Oczywiście, Daichi-sama – odezwała się pokornie młoda dziewczyna i na słaniających
się nogach weszła z powrotem do salonu. Dwóch innych mężczyzn ruszyło w
przeciwnym kierunku, skąd nadszedł lord feudalny, aby wykonać jego polecenie.
Daichi-sama
skrywała więcej tajemnic niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…
Tsunade
westchnęła z rezygnacją. Ta dziewczyna była uparta jak osioł… Powiedziałaby, że
gorzej niż ona sama…
-
Ochida – warknęła. – Nie uważam, żeby było to dobrym pomysłem, aby cały majątek
spoczywał w ręku kobiety. Jesteś jeszcze młoda. Możesz sobie nie poradzić z tak
wielką odpowiedzialnością…
- Skoro
kobieta nie może dysponować majątkiem własnej rodziny, to może tym bardziej warto
byłoby zastanowić się nad tym, kto sprawuje urząd Hokage? – burknęła jasnowłosa,
zakładając ręce na piersi.
- Nie
pogrywaj sobie ze mną! – huknęła. – Mogłabym zostać twoją matką, podczas gdy ty
jesteś stanowczo za młoda! Nie masz doświadczenia! – obstawała przy swoim.
- W
jaki niby inny sposób mogę zdobyć doświadczenie w prowadzeniu majątku
rodzinnego niż zostanie głową rodziny? – Daichi była nieustępliwa.
-
Posłuchaj… - Tsunade wzdychała coraz częściej i ciężej. – Nie chcę dla ciebie
źle, ale na miłosierną Kannon, zrozum, że jesteś za młoda! Jest w tobie zbyt
dużo gorącej krwi, której nie umiesz opanować!
- Czy
masz na to jakieś dowody, Tsunade-sama?
-
Choćby incydent z wczoraj – głos starszej kobiety stał się niższy niemal o
oktawę, a brwi ściągnęły się w gniewnym wyrazie.
- Broniłam
się – wzruszyła ramionami. – Cóż innego mogłam zrobić? Miałam pozwolić, żeby
skrytobójcy nasłani przez Yorimoto poderżnęli mi gardło i zagarnęli moją
własność?! – zbulwersowała się.
- Nie
musiałaś od razu ich wszystkich zabijać… - syknął sannin. – Poza tym weź pod
uwagę fakt, że twoja posiadłość mieści się poza obrębem Konohy. Mieszkasz w
pobliżu zwykłego miasteczka. Większość ludzi, którzy stamtąd pochodzą, nigdy w
życiu nie widzieli na oczy shinobi. Wierzą w pogłoski i plotki o nich. Jeśli
wciąż w taki sposób będziesz pozbywać się skrytobójców, wybuchnie panika.
Ludzie zaczną utożsamiać ninja z rzeźnikami – dziewczyna cmoknęła
niezadowolona.
-
Następnym razem po prostu ich ogłuszę… – mruknęła.
-
Dobrze – Hokage była widocznie usatysfakcjonowana słowem uzyskanym od Ochidy. –
Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.
- Ale
musisz porozmawiać także z Yorimoto, Tsunade-sama – postawiła warunek. – Mam
serdecznie dość tego, że ten sukinsyn nieprzerwanie dybie na moje życie…
Kobieta
skinęła głową, choć prawdę mówiąc, domyślała się, że Yorimoto wcale nie chodziło
o zakończenie życia jasnowłosej. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że jemu rozchodziło
się o rozpoczęcie nowego życia. Podejrzewała, że ten kretyn w nieudolny sposób
próbował sforsować posiadłość Diachi, nie mając ku temu odpowiedniej ilości
ludzi, gdyż oba klany w ostatnich czasach poniosły olbrzymie straty w ludziach.
Niestety, Yorimoto nie brał poprawki na to, że jego klan chylił się ku
upadkowi. Beztrosko wysyłał partyzanckie oddziały na tereny należące do Ochidy.
Zdawało się, że jego celem było pozyskanie kekki genkai Daichi, co innymi słowy
oznaczało spłodzenie potomka z dziewczyną – choćby i siłą. Gdyby jego plan się
powiódł, dziecko mogłoby stać się nadzieją dla jego klanu. Niemniej, pomysł ten
był idiotyczny. Nie istniała żadna możliwość, aby go zrealizować. Klan Ochida
przywiązywał ogromną wartość do wytrenowania swoich członków, a ponad to Daichi
była jednym z lepszych shinobi Liścia. Tsunade nie widziała dziewczyny przez
kilka lat, jednak fakt, że ta przejęła dowództwo nad swoim klanem podczas wojny
z Krajem Ziemi oraz udało jej się zwyciężyć najeźdźców, świadczył o tym, że nie
była już wyłącznie pyskatym dzieciakiem. Zmieniła się. Teraz, po śmierci jej
ojca, który poległ w owej bitwie, została jedyną przedstawicielką wśród głównej
linii klanu i stała się jego głową.
- Nie
musisz tego robić. Twój wuj…
- Jest
słaby – skwitowała ostro. – Nie da rady podołać obowiązkom spoczywającym na osobie,
która przewodzi klanowi.
- A ty
im podołasz? – upewnił się sannin.
- Muszę
– odparła sucho. – Taka była wola mojego ojca, a więc muszę ją wypełnić.
Dzień dobry. :3
OdpowiedzUsuńZajrzałam sobie do ciebie, a co! :D Prolog przeczytany i jestem zaciekawiona. Podoba mi się potyw z anem feudalnym, kobietą, która musi uważać, bo inni nie akceptują jej władzy. :D
I w ogóle, wiesz, że masz piękne opisy? :D Uwielbiam, są naprawdę plastyczne.
Moje komenatrze będą raczej krótkie, bo widzę, że dłuuuga lektura mnie czeka. xD
Pozdrawiam!
Bardzo mi się podoba wstęp
OdpowiedzUsuń