sobota, 20 września 2014

PROLOG "Kazoku no atama no sekinin"

Skierowała się do miejsca, które wskazał jej jeden z mężczyzn należących do służby tego domu. Ogrody, które przemierzała po drodze, przypominały nieco te z jej sennych mrzonek, w których w jednej chwili z prostej posługaczki zmieniała się w piękną panienkę. Dziwnie było niespiesznie przechadzać się pięknymi alejkami przystrojonymi girlandami kwiatów, które płożyły się po ziemi lub zwisały z gałęzi drzew. Dla Rin tak piękne miejsca były zabronione. Jej codzienność zamykała się w dużej, wiecznie gorącej kuchni pełnej tłustych oparów i niekoniecznie zawsze dobrze pachnących dań oraz drodze do studni lub płotu, przez który wyrzucała śmieci. Odniosła wrażenie, jakby na powrót stała się Suzume - dziewczynką ze swoich snów, panienką z dobrego domu, która nie ma nic lepszego do roboty niż wałęsanie się pośród obsypanych kwieciem roślin i rozmyślanie o rzeczach, które dla Rin były absurdalne i pozbawione sensu.
Zdziwiła się, iż żeby zaciągnąć się na służbę u lorda feudalnego, do którego należała ta posiadłość, musiała z nim osobiście porozmawiać. Do tej pory zastanawiała się czy przez takie zachowanie właściciel tych ziemi nie ubliżał sobie, jednak podobne myśli absolutnie wyparowały z jej głowy, kiedy wreszcie stanęła z nim twarzą w twarz. Na małej polanie otoczonej biało kwitnącymi jabłoniami oraz wiśniami udekorowanymi pięknymi, drżącymi, różowymi kwiatami, dostrzegła swojego przyszłego chlebodawcę. Leżał on na trawie z zamkniętymi oczami oraz rękami założonymi pod głowę. Pozycję taką można było wybaczyć dziecku, jednak nie szanowanemu właścicielowi ziemskiemu. Niemniej, najbardziej szokującym faktem w tym wszystkim było to, iż jej nowy pan był kobietą.
Owa kobieta, jakby sama jej postać nie była wystarczająco ekscentryczna, leżała na trawie prawie naga. Miała na sobie jedynie bieliznę. Po jej mlecznej, aksamitnej skórze przesuwały się płatki kwiatów gnane przez wiatr. W zasięgu jej ręki znajdywał się męski strój, a wśród kolejnych warstw delikatnych materiałów kimona dziewczyna dostrzegła zagrzebaną katanę. Miecz pysznił się czarną rękojeścią z wyszywanymi zielonymi rąbami. Posługaczka szybko oceniła, że ubranie z pewnością było na kobietę za duże, jednak nawet to nie pozwalało ukryć jej biustu. Jej jasne włosy wiły się wśród zielonych źdźbeł trawy głaskane czułą dłonią lipcowego podmuchu. Miała delikatne rysy twarzy, dość wąskie, jednak pięknie wykrojone usta o bladoróżowym kolorze, drobny nos oraz niesamowite oczy okolone ciemnymi, ciężkimi baldachimami rzęs. Ich przenikliwe, zielone tęczówki utkwiły spojrzenie w Rin, kiedy kobieta niespodziewanie podniosła powieki. Od razu zwróciła wzrok ku dziewczynie, zupełnie jakby potrafiła wyczuć jej obecność bez potrzeby rozglądania się. Służka przez lata ciężkiej pracy w różnych posiadłościach dworaków nauczyła się żyć w ich cieniu, nie zwracać na siebie uwagi. Potrafiła przemykać niezauważona korytarzami, bezszelestnie krzątać się po sypialniach. Była pewna, że i tym razem nie wywoływała niepotrzebnych hałasów, a mimo to została zauważona.
Stała wspierając się dłońmi o spękaną korę jednego z konarów drzew i nie mogła się ruszyć ani tym bardziej nic powiedzieć. Bezwstydność pana ziemskiego była dla niej krępująca. Niemniej, tym, co najbardziej ją paraliżowało był fakt, iż w jednej chwili wszystkie jej wyobrażenia odnośnie życia kobiet zostały złamane. Rin żyła jak do tej pory w identyczny sposób jak jej matka i babka, i jeszcze wcześniejsze krewne. Wiodła niesamowicie nudne życie pomocy kuchennej wypełnione po brzegi sztywną kurtuazją względem swojego pana i rodzeniem dzieci. Kobiety nie miały prawa do posiadania ziemi, dysponowania majątkiem, noszenia broni… a ta oto kobieta leżąca przed nią najwyraźniej wszystko to robiła, a na dodatek nawet niespecjalnie kryła się ze swoją kobiecością. Służkę uczono już od małego, że ma być grzeczna, posłuszna, spokojna, cicha, niewyzywająca… A tu proszę, ciężko nawet znaleźć tak bardzo rzucającego się w oczy mężczyznę, łamiącego wszelkie zasady dobrego wychowania dla swojego „widzi mi się”.
- Nie stój tak – leżąca na ziemi kobieta zganiła dziewczynę. – Podejdź, Rin – wskazała miejsce obok siebie.
- Skąd… Skąd znasz moje imię, panie?... pani? – zająknęła się, nie wiedząc jak ma ją tytułować. Kobieta zaśmiała się dźwięcznie, lecz krótko.
- Mów mi Daichi.
- Z całym szacunkiem, ale… dlaczego? Przecież to męskie imię – pozwoliła sobie zauważyć.
- Zabronisz mi się tak nazywać, panienko? – zaśmiała się. – W końcu jesteś tylko prostą posługaczką, Rin, a ludzie o tak niskim statusie społecznym oraz dzieci nie mają głosu – prychnęła. – Jesteś w najgorszym możliwym położeniu. Można by rzec, że z podwójną mocą odebrano ci możliwość wypowiadania się – popatrzyła na dziecko pobłażliwie. – Co do twojego pytania… Jestem panem ziemskim, więc muszę udawać mężczyznę, jeśli chcę zachować swoje stanowisko i życie. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że przywiązuję dużą wagę do ukrywania swej płci. Wszyscy dookoła wiedzą, że jestem kobietą i to jest w tym najlepsze! Uwielbiam oglądać purpurowe ze złości twarze mężczyzn, którzy raz za razem próbują doprowadzić do aresztowania mnie, jednak, ku ich nieszczęściu, nikt nie chce się porwać na wtargnięcie do posiadłości tak wpływowej osoby bez względu na jej płeć. Doskonale zdają sobie sprawę, że wystarczyłoby, abym wyszeptała czule kilka słów, by ich rodziny okryły się hańbą i wszystkich stracono. Wielokrotnie pisano też do Hokage z mojego powodu, jednak ten nigdy nie podjął żadnej inicjatywy w tej sprawie. Z tej racji, póki co, mogę czuć się wolna i bezkarna. Zdaje się, że Hokage otrzymał już tak wiele pism odnośnie mojej osoby, iż z czasem zaczął je ignorować… Cóż, może uznał, że to nieprawdopodobne, aby kobieta stała się panem ziemskim? Może uznał, że ci tylko teoretycznie mający coś do powiedzenia szowiniści próbują zwrócić na siebie jego uwagę za pomocą durnowatych bajeczek? A może ja mu po prostu nie przeszkadzam? W końcu nigdy nie sprawiałam kłopotów i wywiązywałam się z powierzonych mi zadań… - zamyśliła się na moment.
Temat ten nie przemawiał specjalnie na korzyść służki. W prawdzie była tylko pomocą kuchenną. Nie znała się na zawiłych zasadach rządzących polityką. Co więcej, jej myślenie w jednej chwili zostało złamane niczym sucha gałązka przez stopę wędrowca. Nie mogła przecież przejść koło tego obojętnie. Gdzieś na granicy jej świadomości pojawiła się myśl, że przez te piętnaście lat swojego życia była karmiona kłamstwami, stereotypami, które z łatwością można było złamać. Wystarczyło się sprzeciwić. Przerwać odwieczne koło samsary. Dziewczyna biła się z własnymi myślami. W tym czasie kobieta wywindowała się do siadu. Rin wciąż nie ruszyła się z miejsca i jedynie zaczęła mocniej zaciskać palce na chropowatej korze drzewa, aż poczuła ból.
Daichi wydawała się niemożliwa i niesamowita. Zdawałoby się, że aż za bardzo biorąc pod uwagę „standardy” obecnej rzeczywistości. Jej postać niemalże zakrawała na bohaterkę jednej z bajek czy opowiastek dla dzieci. Ale przecież siedziała przed nią - kobieta z krwi i kości. Zaskakujące, ile ten świat krył w sobie zabawnych, choć nieco dziwnych niespodzianek…
- Umiesz posługiwać się mieczem, Daichi-sama? – zapytała chcąc sprowadzić rozmowę na inny tor, a przy tym i własne myśli. Obiecała sobie, że pozwoli sobie na rozmyślania o osobie pana feudalnego dopiero, kiedy będzie miała chwilę dla siebie.
- Co za głupie pytanie – fuknęła. – Myślisz, że noszę tę katanę dla ozdoby? – spojrzała na dziewczynę z urazą.



***

Jako pomywaczka wstawała wcześnie, przed wschodem słońca i kładła się późno, po jego zachodzie, kiedy ogrody już dawno spoczywały w objęciach czarnych ramion mrocznych cieni. Kiedy wraz z resztą służby szykowała się już do snu, ciszę panującą w domu brutalnie rozdarły ciche dźwięki szarpanej muzyki.
- Znam to… to Sokyoku... – odezwała się cicho.
Wśród słaniających się ze zmęczenia ludzi ponownie zapanowało ożywienie. Zamiast, tak jak co noc, ułożyć się w swoich barłogach pod ścianami kuchni i spiżarni, służba zaczęła gromadzić się na środku pomieszczenia, niedaleko głównego paleniska. Pomywacze wraz z pomocą kuchenną oraz samymi kucharzami zbili się w ciasną grupę. Na twarzach wielu z nich można było dostrzec przerażenie.
- Pan gra na koto… - rozległy się drżące szepty.
- Ktoś dzisiaj umrze…
Zdziwiona Rin spojrzała na przerażonych ludzi, jakby byli jej zupełnie obcy. Słudzy zazwyczaj wypowiadali się bardzo pochlebnie na temat Daichi-sama. Dlaczego zatem teraz szeptali o niej niczym o najgorszym demonie, którego imienia nie można było nawet głośno wymówić?
Przez rozsunięte drzwi, które w lato nie były zamykane ze względu na zaduch panujący w spiżarni i kuchni, do pomieszczenia wpadł mroźny powiew wiatru. Było to fenomen, gdyż przecież był lipiec. Wiedziona ciekawością służka podeszła na kolanach do progu domu i wychyliła się zza niego. Ogród wciąż niezmiennie, nieruchomo trwał w objęciach nocy. Była pełnia. Niektóre kwiaty zwinęły swe płatki, inne nie. Te drugie majestatycznie odbijały magiczne światło księżyca, którego strumień był dziś wyjątkowo jasny i mocny.
Już chciała odsunąć się z powrotem w głąb kuchni, kiedy niespodziewanie usłyszała charakterystyczny świst powietrza towarzyszący cięciu katany. Ciche westchnienie i głuchy odgłos bezwładnie osuwającego się na ziemię ciała. Dźwięki w tej samej kolejności powtarzały się jeszcze kilkakrotnie. Czasem między nimi słychać było jeszcze cichy odgłos łamanej suchej gałęzi przez miękkie sandały zori.
Mimo panujących ciemności posługaczka mogła dostrzec, jak na konary drzew oraz ich gałęzie tak bujnie obsypane kwieciem, trysnęła kilkakrotnie krew, plamiąc je. Wśród źdźbeł trawy spłynęła posoka, która teraz wyglądała, jakby była czarna.
Wreszcie wszystko ucichło. Całe to mordercze przedstawienie muzyczne nie trwało dłużej niż kilka minut. Chwilę potem na jedną ze ścieżek, którą doskonale mogła oglądać z rozwartych drzwi kuchni, wstąpił pan ziemski. Daichi trzymała w ręku zakrwawione ostrze katany, z którego spływały krwawe łzy na alejkę wysypaną białym żwirem. Jej ubranie, twarz oraz jasne włosy, które w tym świetle zdawały się być srebrzyste, również ociekały krwią. Jej mina była kamienna, nieodgadnięta, pełna powagi, nie tak jak zwykle łagodna i roześmiana. Spojrzała na posługaczkę beznamiętnym wzrokiem, jakby… martwym?
Kobieta wpatrywała się w dziewczynę przez chwilę, po czym znów ruszyła ścieżką przed siebie. Drobne kamyki pod jej stopami nie odważyły się wydać nawet najcichszego dźwięku. Dopiero schodki prowadzące na werandę cicho skrzypnęły, jednak trzeba było się dobrze przysłuchiwać, żeby nie pominąć tego dźwięku.
- Zabierzcie ciała z ogrodu – odezwała się lodowatym tonem głosu do wyższych rangą służących, którzy stali w drzwiach salonu i wpatrywali się w swoją panią jak w upiora, trzęsąc się jeszcze bardziej niż pomywacze i kucharze. – Odwiedzili nas dzisiaj włamywacze i skrytobójcy z rozkazu Yorimoto. Miejmy nadzieję, że ta lekcja nauczy ich, że na życie i majątek Daichi Ochidy się nie dybie – syknęła. – Miko – zwróciła się do służącej – przygotuj mi kąpiel – rozkazała.
- Oczywiście, Daichi-sama – odezwała się pokornie młoda dziewczyna i na słaniających się nogach weszła z powrotem do salonu. Dwóch innych mężczyzn ruszyło w przeciwnym kierunku, skąd nadszedł lord feudalny, aby wykonać jego polecenie.
Daichi-sama skrywała więcej tajemnic niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…

***

Tsunade westchnęła z rezygnacją. Ta dziewczyna była uparta jak osioł… Powiedziałaby, że gorzej niż ona sama…
- Ochida – warknęła. – Nie uważam, żeby było to dobrym pomysłem, aby cały majątek spoczywał w ręku kobiety. Jesteś jeszcze młoda. Możesz sobie nie poradzić z tak wielką odpowiedzialnością…
- Skoro kobieta nie może dysponować majątkiem własnej rodziny, to może tym bardziej warto byłoby zastanowić się nad tym, kto sprawuje urząd Hokage? – burknęła jasnowłosa, zakładając ręce na piersi.
- Nie pogrywaj sobie ze mną! – huknęła. – Mogłabym zostać twoją matką, podczas gdy ty jesteś stanowczo za młoda! Nie masz doświadczenia! – obstawała przy swoim.
- W jaki niby inny sposób mogę zdobyć doświadczenie w prowadzeniu majątku rodzinnego niż zostanie głową rodziny? – Daichi była nieustępliwa.
- Posłuchaj… - Tsunade wzdychała coraz częściej i ciężej. – Nie chcę dla ciebie źle, ale na miłosierną Kannon, zrozum, że jesteś za młoda! Jest w tobie zbyt dużo gorącej krwi, której nie umiesz opanować!
- Czy masz na to jakieś dowody, Tsunade-sama?
- Choćby incydent z wczoraj – głos starszej kobiety stał się niższy niemal o oktawę, a brwi ściągnęły się w gniewnym wyrazie.
- Broniłam się – wzruszyła ramionami. – Cóż innego mogłam zrobić? Miałam pozwolić, żeby skrytobójcy nasłani przez Yorimoto poderżnęli mi gardło i zagarnęli moją własność?! – zbulwersowała się.
- Nie musiałaś od razu ich wszystkich zabijać… - syknął sannin. – Poza tym weź pod uwagę fakt, że twoja posiadłość mieści się poza obrębem Konohy. Mieszkasz w pobliżu zwykłego miasteczka. Większość ludzi, którzy stamtąd pochodzą, nigdy w życiu nie widzieli na oczy shinobi. Wierzą w pogłoski i plotki o nich. Jeśli wciąż w taki sposób będziesz pozbywać się skrytobójców, wybuchnie panika. Ludzie zaczną utożsamiać ninja z rzeźnikami – dziewczyna cmoknęła niezadowolona.
- Następnym razem po prostu ich ogłuszę… – mruknęła.
- Dobrze – Hokage była widocznie usatysfakcjonowana słowem uzyskanym od Ochidy. – Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.
- Ale musisz porozmawiać także z Yorimoto, Tsunade-sama – postawiła warunek. – Mam serdecznie dość tego, że ten sukinsyn nieprzerwanie dybie na moje życie…
Kobieta skinęła głową, choć prawdę mówiąc, domyślała się, że Yorimoto wcale nie chodziło o zakończenie życia jasnowłosej. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że jemu rozchodziło się o rozpoczęcie nowego życia. Podejrzewała, że ten kretyn w nieudolny sposób próbował sforsować posiadłość Diachi, nie mając ku temu odpowiedniej ilości ludzi, gdyż oba klany w ostatnich czasach poniosły olbrzymie straty w ludziach. Niestety, Yorimoto nie brał poprawki na to, że jego klan chylił się ku upadkowi. Beztrosko wysyłał partyzanckie oddziały na tereny należące do Ochidy. Zdawało się, że jego celem było pozyskanie kekki genkai Daichi, co innymi słowy oznaczało spłodzenie potomka z dziewczyną – choćby i siłą. Gdyby jego plan się powiódł, dziecko mogłoby stać się nadzieją dla jego klanu. Niemniej, pomysł ten był idiotyczny. Nie istniała żadna możliwość, aby go zrealizować. Klan Ochida przywiązywał ogromną wartość do wytrenowania swoich członków, a ponad to Daichi była jednym z lepszych shinobi Liścia. Tsunade nie widziała dziewczyny przez kilka lat, jednak fakt, że ta przejęła dowództwo nad swoim klanem podczas wojny z Krajem Ziemi oraz udało jej się zwyciężyć najeźdźców, świadczył o tym, że nie była już wyłącznie pyskatym dzieciakiem. Zmieniła się. Teraz, po śmierci jej ojca, który poległ w owej bitwie, została jedyną przedstawicielką wśród głównej linii klanu i stała się jego głową.
- Nie musisz tego robić. Twój wuj…
- Jest słaby – skwitowała ostro. – Nie da rady podołać obowiązkom spoczywającym na osobie, która przewodzi klanowi.
- A ty im podołasz? – upewnił się sannin.

- Muszę – odparła sucho. – Taka była wola mojego ojca, a więc muszę ją wypełnić.