poniedziałek, 3 grudnia 2018

ROZDZIA XXIV


- Ale to, co ja mam zrobić? - zapytał Uzumaki.
- Musisz przekonać Kuramę, że jesteś warty jego wsparcia. Udowodnij mu, że nie jesteś dzieciakiem, za jakiego cię uważa - poradziła.
- Jak? - dopytywał.
- Stań się silny.
- Jak? - powtórzył, spoglądając na zielonooką krzywo. - Twoje ogólnikowe rady mało mi dają - naburmuszył się.
- Nie mogę ci powiedzieć, co masz dokładnie zrobić - rozłożyła ręce. - Po pierwsze, nie jestem twoim nauczycielem. Po drugie, sam musisz do tego dojść i musisz nauczyć się rozumieć i słuchać samego siebie. Po trzecie, każdy jest inny, dlatego konkretne rady, które mogłabym ci dać na bazie moich własnych doświadczeń, mogłyby okazać się dla ciebie zupełnie nieprzydatne - zauważyła. - Tak prawdopodobnie właśnie było z Jirayią-sama. Jirayia to wielki sannin, ale możliwe, że nie mógł nauczyć cię zbyt wiele, gdyż zwyczajnie jesteście od siebie zbyt różni - przedstawiła swoją teorię.
-Hn - sapnął blondyn i wyraźnie zamyślił się, opierając przedramiona na barierce okalającej taras widokowy na szczycie góry nad głowami byłych Hokage.
- Nauka na własną rękę nie jest prosta, ale w ten właśnie sposób oddziela się ziarno od plew. Gdyby ktoś mógł dać ci poradnik: "Jak szybko zostać silnym?" z listą kroków do powielenia, każdy głupi mógłby stać się prawdziwym mocarzem, nieprawdaż? Problem polega jednak na tym, że wtedy to nie byłby żaden wyczyn, więc nikt ani za bardzo by tego nie respektował, ani tego nie pragnął - wzruszyła ramionami.
- Może i racja - zgodził się dość niechętnie. - Choć wciąż uważam, że udzielanie nieużytecznych nikomu, generalnych porad, które można byłoby w zasadzie odnieść do wszystkiego i niczego mija się z celem - burknął.
- Pozwól zatem, że podzielę się z tobą jedną konkretną radą, która sprawdziła się w moim przypadku. Możesz sprawdzić ją na sobie i zobaczyć czy dla ciebie również będzie przydatna - oparła się obok chłopaka. - Znajdź sobie przyjaciela - odezwała się całkowicie poważnie.
- To twoja rada, żeby zostać silnym i zyskać zaufanie Kuramy? - prychnął.
- Dokładnie.
- Łatwiej powiedzieć niż zrobić... - skwitował. - Wszyscy w wiosce mnie unikają...
- Nie wszyscy, nie dramatyzuj - poklepała go pokrzepiająco po plecach. - Znajdź sobie przyjaciela, który będzie dla ciebie wyzwaniem - ciągnęła. - Kogoś, kto będzie cię motywował, żeby dalej się rozwijać, z kim będziesz mógł sprawdzić swoje zdolności. Spróbuj go przewyższyć, ale nie zapominaj, że to wciąż twój przyjaciel. Nie uczyń przypadkiem z niego swojego wroga - przestrzegła. - Szukanie sobie wrogów, żeby się z nimi zmierzyć, jest bezsensowne, gdyż będzie targać tobą jedynie nienawiść i pusta chęć zwycięstwa. A tu chodzi o coś więcej. O prawdziwą siłę. O kreowanie więzi, trening oraz poczucie odpowiedzialności za innych. Bo prawdziwą siłę kreuje chęć chronienia bliskich ci osób i gotowość do poświęceń za nie. A im bardziej będzie ci zależeć na przyjacielu, tym bardziej nie będziesz mógł odpuścić. Będziecie wzajemnie popychać się do szukania nowych źródeł siły. Nie będziesz mógł z nim przegrać, a on z tobą - uśmiechnęła się. - No i przy okazji zdrowa rywalizacja nie pozwoli wam się nudzić.
Naruto zamarł na moment wpatrując się w nią wielkimi oczami w zdziwieniu. Zamrugał kilkakrotnie, zanim ponownie doszedł do siebie i odezwał się:
- Kto jest twoim przyjacielem? - zapytał szczerze zainteresowany.
- Itachi - odparła. - Nietrudno zgadnąć, co? - zaśmiała się. - A twoim? Kto może zostać twoim przyjacielem? - jinchuuriki zamyślił się. - Może Jirayia-sama? - zaproponowała. - Jest potężny, więc byłby dla ciebie nie lada wyzwaniem, a ponad to dowiódł już, że żywi do ciebie pozytywne uczucia. W końcu zrobił z ciebie swojego ucznia - zauważyła.
- Zboczony pustelnik? - skrzywił się niebieskooki. - Nie ma mowy! - zamachał rękami w powietrzu na znak niezgody. Głowił się jeszcze przez dłuższą chwilę. - Sasuke - odezwał się w końcu. - Sasuke zostanie moim przyjacielem - zadecydował. - Jest najlepszy w moim roczniku z Akademii i wydaje mi się, że też jest dość samotny. Myślę, że obaj moglibyśmy sobie pomóc.
Daichi spojrzała na swojego towarzysza zdziwiona. Musiała przyznać, że tego się nie spodziewała. Choć, jeśli się tak nad tym chwilę zastanowić, to decyzja Uzumakiego faktycznie miała sens. Zupełnie nie dziwiło jej, że kolejny Uchiha przodował wśród swoich rówieśników. To wydawało się już wręcz normalne. Pochodzenie naznaczało go nie tylko geniuszem, ale także zdystansowaniem do świata i ludzi. Dziewczyna wróciła wspomnieniami do momentu, kiedy ostatni raz widziała się z młodszym bratem Itachiego. Musiała przyznać, że nigdy nie spędzała zbyt wiele czasu z Sasuke, jednak nawiązała z nim przelotną znajomość, kiedy przebywała w jego domu zaproszona przez obecną głowę ich klanu. Jako dziecko młodszy syn Fugaku był uroczym kłębkiem szczęścia, ale z czasem zdawał się upodabniać do brata i ojca. Stał się zimny, wyrachowany, niemal kostyczny. Mruk bez cienia uśmiechu na ustach. Tak, jemu również zdecydowanie przydałoby się pomóc. Zgadzała się, że zwykle głośny i entuzjastyczny blondyn mógł wnieść trochę światła i radości do ponurego życia brata jej koalicjanta.
- Wydaje mi się, że to może być całkiem trafny wybór - pochwaliła.
- A to była całkiem użyteczna rada! - jinchuuriki wyszczerzył się szeroko. - Dzięki! - uścisnął krótko Ochidę, po czym przesadził barierkę, stając na głowie Tobiramy.
- A ty dokąd? - zdziwiła się.
- Poszukać Sasuke! - odkrzyknął. - Wyzwę go na pojedynek! - wyjaśnił, po czym skoczył drugiemu Hokage na nos, żeby zaraz potem zanurkować w wiosce poniżej.
- Ileż w nim energii... - mruknęła sama do siebie z uśmiechem pod nosem. - Kurama mógł trafić dużo gorzej - podsumowała. - ...prawda? - zapytała swoją drugą połówkę, z którą dzieliła jedno ciało. Demon wstrzymał się jednak od komentarza.
Niezrażona brakiem odpowiedzi powoli ruszyła w stronę schodów. Dziś wyjątkowo nic ją nie nagliło i zamierzała to wykorzystać. Później może jedynie wypadałoby złożyć raport Hokage z nieoficjalnej misji, jaką otrzymała i jej rozwoju. Wyglądało na to, że na chwilę obecną nie mogła zrobić nic więcej w tej kwestii. Kyuubi uspokoił się, a Naruto wyglądał jakby znalazł nowy powód do życia. Teraz nie zostało jej nic innego, jak tylko liczyć, że wszystko już wkrótce zakończy się pozytywnie.
W drodze do rodzinnego domu zatrzymała się w jednej z kawiarni na spóźnione śniadanie. Kunoichi ze względu na wykonywany zawód oraz przedłużające się misje, które nierzadko zmuszały ninja do polegania wyłącznie na paskudnych, smakujących trocinami i brudnymi skarpetkami kulkach żywieniowych, nie miała w zwyczaju jeść zaraz po przebudzeniu. Jej głód budził się dopiero w okolicach południa - czyli mniej więcej właśnie teraz - uznała, odczytując godzinę z położenia dysku słońca na niebie.
Złożyła zamówienie i usiadła przy jednym ze stolików. Oczekując posiłku obserwowała innych gości oraz przechodniów za oknem, gdyż nie miała nic innego do roboty. Mimowolnie doszły do niej także ich rozmowy. Prywatnie Chika nie trudniła się podsłuchiwaniem i potępiała ten zły nawyk, jednak tym razem udało jej się zasłyszeć coś, co wzbudziło jej zainteresowanie. Oparła łokcie na stole i splotła dłonie przed twarzą, wytężając słuch. 
Ludzie zawsze plotkowali. Najczęściej pletli głupoty, jednak były pewne "święte" tematy, z których nie można było sobie żartować. Jednym z nich był stan cywilny Itachiego. Jego fanclub był gotowy rozerwać na strzępy każdego podlotka, który ośmielił się podejść zbyt blisko bożyszcza wioski Liścia. Nawet jeśli ktoś domniemał, że najstarszy syn Fugaku mógł się z kimś umawiać, inni ucinali temat, gdyż najzwyczajniej nie chcieli dopuścić do siebie podobnej myśli. To zrujnowałoby zbyt wiele marzeń i dziewczęcych psychik. Co więc zatem się stało, iż tym razem nikt nie machał lekceważąco ręką na podobne doniesienia? Wyglądało na to, że "dowody" musiały być bardzo konkretne, skoro nikt nie ośmielił się ich lekceważyć.
Oderwała się od pasjonującego tematu dopiero w chwili, kiedy kelnerka postawiła przed nią talerz z zamówieniem. Dziewczyna skinęła głową w oszczędnym geście podziękowania. Obrzuciła spojrzeniem jedzenie i nagle straciła apetyt. Danie wyglądało apetycznie i pewnie smakowało wyśmienicie, jednak zielonookiej treść żołądkowa nagle podeszła do gardła na myśl o tym, że miałaby coś w siebie wmusić. Nagle jedzenie jej zbrzydło, a luźny dzień, który zapowiadał się tak miło i spokojnie, stał się wielce irytujący.

*** 

Itachi siedział na molo z Izumi jak za starych, dobrych czasów. Dziewczyna była nawet na tyle wspaniałomyślna, żeby przynieść ze sobą ulubione dango bruneta, jednak ten nie kwapił się jakoś przesadnie ani żeby spałaszować słodkości, ani żeby jej nawet za nie podziękować. Niczym w zwolnionym tempie od dłuższego czasu przeżuwał jedną kluskę i nie wyglądało na to, jakoby miał ją skończyć w najbliższym czasie. Kunoichi próbowała robić dobrą minę do złej gry, jednak jasno widziała, że coś było nie tak. Nie mogła jednak zrozumieć, co nie daje spokoju jej towarzyszowi. Nie wiedziała, jak nakłonić go do zwierzeń. Długowłosy zawsze był małomówny, jednak teraz naprawdę przechodził samego siebie. Faktycznie bardziej przypominał rzeźbę niż żywego człowieka. Szatynka uznała, że uszczypliwa ksywka "człowieka-posągu" jak najbardziej pasowała do nowej głowy ich klanu.
Shisui siedział w pobliskich krzakach i przyglądał się temu spotkaniu. Niemal siłą wypchnął kuzyna z domu, obiecując, że zajmie się za niego papierkową robotą, gdyż ten wykręcał się nawałem pracy. Teleporter wspaniałomyślnie wziął brzemię przywódcy jeszcze raz na swoje barki, żeby jego przyjaciel mógł przynajmniej spróbować wrócić do żywych jego relacje międzyludzkie, jednak, jak widać, próżny był jego trud. Czy raczej trud Sasuke. Bo koniec końców starszy Uchiha musiał nadzorować sytuację, więc siłą rzeczy musiał przekazać ów brzemię komuś innemu. Poza tym, mało to już się narobił jako zastępcza głowa klanu? A przecież nikt nawet nie rozważał możliwości mianowania go na to stanowisko. Czy raczej skazania. Tak, to znacznie lepsze określenie. Sasuke za to musiał się wdrażać. W końcu niewykluczone, że kiedyś przyjdzie mu przejąć tytuł po bracie. Wtedy to on będzie siedział na środku obszernej sali wypełnionej po brzegi najbardziej wpływowymi osobistościami z wioski, którzy będą toczyli zażartą walkę z sennością, która ogarniała wszystkich zebranych podczas przedłużających się, kwiecistych mów i oficjalnych gratulacjach. Nie, to nie tak, że życzył tego młodszemu synu Fugaku. Nie żywił w końcu do niego żadnej urazy. Bo prawdą było, że tytuł lidera był tak samo zaszczytny, jak i upierdliwy. A ponad to skazany nie miał prawa się na niego użalać. Powinien być dumny i wdzięczny, że jego własna rodzina wydała go na takie męki.
Wyglądało na to, że odpłynął na dłuższą chwilę myślami. Całe szczęście nie zapomniał w tym czasie o wyciszaniu chakry, przez co nie został wykryty. Podniósł wzrok i ponownie przyjrzał się Itachiemu. Nie, poprawka. Nawet gdyby przeparadował kuzynowi przed nosem, odstawiając "Jezioro Łabędzie" na tafii wody w obcisłym, różowym wdzianku baleriny, ten pewnie wciąż nie zauważyłby go. Był zupełnie nieobecny. I dalej żuł tę nieszczęsną kluskę. A na drewnianej łopatce zostały mu jeszcze dwie. W takim tempie może do jutra uda mu się skończyć jedną porcję dango...
Izumi była zaniepokojona, jednak niezaprzeczalnie szczęśliwa. Z pomocą łaskawych bożków z Wysokiej Równiny oraz dzięki przychylności Shisuiego w końcu udało jej się dopiąć swego. Czuła, że wszystko wraca na swoje dawne miejsce. Szczerze wierzyła, a właściwie to chciała wierzyć, że długowłosy niedługo otrząśnie się ze swojego letargu i zacznie z nią rozmawiać i trenować tak jak dawniej. W końcu jeszcze w barze kipiał niezrozumiałą złością właściwie bez powodu, a teraz przestał. Przeszło mu. Co prawda popadł w dziwaczny stan odrętwienia, jednak w jej opinii to wciąż był niezaprzeczalny progres. Wszystko powoli ponownie szło ku dobremu.
Właściwie to nie wiedziała, dlaczego ich drogi rozeszły się za pierwszym razem. W końcu nie mieszkali od siebie daleko, a za dzieciaka często się odwiedzali i utrzymywali dobre relacje. Nie, wróć. Już pamiętała. No tak. Brunet ukończył Akademię w ekspresowym tempie, a potem zyskiwał jeden awans za drugim. To stworzyło między nimi przepaść. Zaczął chodzić na prawdziwe misje, później wstąpił do ANBU. Jak ona niby miała mu dorównać? O czym z nim rozmawiać? Nie byli już na tym samym poziomie. Kiedy on wykonywał niewdzięczną robotę skrytobójcy, ona ściągała kota z drzewa, co i tak szło jej opornie nawet z pomocą dwóch innych geninów, z którymi została przydzielona do grupy. Pozostała małą, niewinną, niczego nieświadomą dziewczynką, kiedy on stał się dorosły.
I wtem ją olśniło! Nowa głowa rodziny traktowała ją nieco z góry z powodu tejże właśnie dzielącej ich różnicy. Nie robił tego ze względu na to, że był pyszny czy zarozumiały, ale zwyczajnie traktował ją z pobłażliwością, z jaką rodzic czy inny krewny zapatruje się na dziecko. Upraszcza terminy, posługuje się niewinnymi kłamstwami, pozwala sobie przemilczeć pewne kwestie, żeby ją chronić. Żeby ona wciąż mogła spokojnie trwać w swojej dziecięcej, wyimaginowanej krainie pełnej tęcz i jednorożców. 
Ale nie była już przecież dzieckiem! Ona też dorosła! Została przecież nawet chūninem! Teraz tylko musiała go o tym przekonać! Uświadomić, że jest warta tego, żeby ten mógł jej się zwierzyć, cokolwiek by go nie trapiło. Na powrót musiała wpisać się z jego łaski i zyskać jego zaufanie.
Tylko jak to zrobić? Szczególnie, kiedy ten zdawał się trwać w swoim własnym świecie, zupełnie ją przy tym ignorując? No i mógłby przynajmniej skończyć wreszcie tę jedną kluskę...
- Jak ci nie smakuje, to nie musisz się zmuszać, żeby jeść... - odezwała się w końcu. 
- Co? - chłopak zdawał się być wyrwany z głębokich wód rozmyślań. - Nie, nie... - mruknął i zamachał rękami w powietrzu, przez co dwie pozostałe kluski na szpatułce trzymanej przez niego w jednej z dłoni zawisły niebezpiecznie na jej krawędzi nad wodą. - Jest w porządku... Nie jest niedobre... - wydukał nieskładnie.
Plusk.
Różowa kluska właśnie zażyła orzeźwiającej kąpieli, unikając tragicznej śmierci w ustach długowłosego.
Izumi westchnęła cicho.

*** 

Shisui był załamany nieporadnością kuzyna, ale na chwilę obecną nie mógł nic na nią zaradzić. Poza tym, musiał pomóc Sasuke. W końcu ten zabrał się za dokumenty po raz pierwszy, więc warto było upewnić się, że te zostały wypełnione poprawnie.
Właśnie szedł z naręczem makulatury do domu Ochidy. Jako zjednoczone klany zobowiązali się do wymiany informacji. Liczył, że dziewczyna uwinęła się już ze swoją częścią do wypełnienia.
Zapukał, jednak nikt mu nie otworzył. Zdziwiony sam pozwolił sobie uchylić drzwi. W środku było pusto, jednak drzwi pozostawały otwarte. Teleporter rozejrzał się czujnie, nawet aktywował sharingana. Nie zauważył jednak nic podejrzanego. Nie wyczuł także żadnej obcej chakry. Nie wyglądało na to, żeby ktoś mógł zaatakować klan jego sprzymierzeńców. Poza tym, mieszkańcy tego domu wciąż byli w środku. Wyczuwał ich, choć ci byli dziwnie rozlokowani. Zazwyczaj ludzie kręcili się, gdzie im było wygodnie. Jedni siedzieli w swoich pokojach, inni w stołówce pełniącej także rolę świetlicy, ktoś kręcił się na placu trenując, ktoś zaczytywał się w bibliotece... a teraz wszyscy jak jeden mąż zaszyli się w kuchni. Nikt także nie pokwapił się, żeby mu otworzyć. Co to za dziwne zachowanie? Czyżby Ochida znaleźli na własnym zapleczu magiczną lodówkę, która sama się napełniała i teraz wszyscy ruszyli do niej, żeby beztrosko napchać brzuchy? A może stała się wielka tragedia i zbiły się ostatnie powidła śliwkowe, nad czym wszyscy postanowili sromotnie ubolewać i z tej racji zignorować gościa u ich drzwi?
Zaciekawiony zajrzał do kuchni. Zdziwiony odnotował, że znajdywało się tam zaledwie kilka kobiet z przytulonymi do piersi dziećmi i cała służba. Ani śladu po męskiej części rodu.
- Co tu się dzieje? - zapytał zbity z tropu.
- Cii! - syknęła na niego najbliżej siedząca na podłodze, podstarzała kucharka i pogroziła mu pokaźnych rozmiarów chochlą do zupy, która spokojnie mogłaby posłużyć za buławę. 
- O co chodzi? - ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Cii! - znów syknęła na niego starsza kobieta przykładając wymownie palec do ust i zraszając go śliną niczym zraszacz suchy trawnik. - Pan gra na koto! - szepnęła.
- Co? - zdziwił się. - Jaki pan? I co z tego, że ktoś brzdąka sobie na koto? - podniósł jedną brew obrzucając kucharkę spojrzeniem, które było jasnym posądzeniem o utratę jasności myślenia.
- Pani gra na koto! - powtórzyła. Kuzyn Itachiego już zgryźliwie chciał zapytać czy w takim razie rozchodziło się w końcu o osobnika płci męskiej czy żeńskiej, jednak zaraz zrozumiał, że zapewne rozchodzi się o Chikę. Jej tytułowanie bywało czasem problematyczne, gdyż piastowała męskie stanowisko będąc kobietą. W teorii była "panem", ale w praktyce, ciężko było negować, pozostawała "panią". - Jest zła! - syknęła przez zęby.
Żeby to było pierwszy raz... Z jej wybuchowym charakterem powinni byli już do tego przywyknąć. - przeszło mu przez myśl.
- Jasne... - mruknął nie rozumiejąc powagi sytuacji. - A gdzie mężczyźni? - zainteresował się.
- Wyszli - oznajmiła lakonicznie. - Nie chcieli być w domu. Nie chcieli pokazywać swojego strachu wobec pana - dodała pod naciskiem spojrzenia bruneta. - A przecież to właśnie ucieczką najbardziej podkreślają swoją słabość! - prychnęła z pogardą.
- W porządku... - westchnął Uchiha zupełnie nic z tego nie pojmując. - Więc, gdzie znajdę Daichi? U siebie? - zapytał. W sumie to nie był jego problem. Nie musiał przejmować się osobliwym zachowaniem zaprzyjaźnionego klanu. Miał inne zmartwienia, a przyszedł tu tylko ze względu na te cholerne papiery.
- Nie wolno tam iść! Nie wolno przeszkadzać pani! - kucharka podniosła stłumiony lament i już wyciągała ręce oraz chochlę w stronę shinobi, żeby go zatrzymać, jednak ten zdążył się wywinąć. Skłonił się w zdawkowym geście podziękowania za ujawnione informacje, nawet jeśli nic z nich tak naprawdę nie wyciągnął, i ruszył na piętro.
Na schodach faktycznie dało się słyszeć grę koto. Teleporter nie przejął się tym jednak. Zatrzymał się pod drzwiami sypialni jego byłej uczennicy i zapukał. Melodia urwała się gwałtownie. Odpowiedziała mu cisza. Znów nikt mu nie otworzył. No co to za skandaliczne maniery?! Czego ich uczą w tym domu?!
Z lekka już poirytowany sam otworzył sobie drzwi. Znowu. I tym razem szybko tego pożałował.
Jasnowłosa siedziała na podłodze przed koto z płasko ułożonymi dłońmi na strunach. Powoli, sztywno przekręciła głowę, posyłając nieproszonemu gościowi bazyliszkowe spojrzenie, od którego jeżyły się włosy na głowie i przebiegał zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Shisui nie należał do osób strachliwych, poza tym widział już w życiu całkiem sporo, jednak na ten widok zatrzymał się raptownie w pół kroku niemal tracąc równowagę. To dziwne, ale nagle przeszło mu przez myśl, że człowiek nie powinien móc spoglądać w taki sposób...
- Czego? - warknęła niskim, gardłowym głosem.
- Ja, ten... no... dokumenty przyniosłem - uniósł stertę makulatury przed siebie niczym tarczę i uśmiechnął się nieporadnie, próbując rozładować w ten sposób sytuację. - A ty... ty skończyłaś swoje? - zapytał niby lekko, choć tak naprawdę głos wiązł mu w gardle.
- Nie - burknęła w odpowiedzi. 
- Ciebie też coś ugryzło?
- Uchiha - syknęła. - Itachi - dodała po chwile namysłu, orientując się, że przecież rozmawia z kuzynem głównego zainteresowanego, który nosił to same nazwisko i mógł opacznie zrozumieć jej słowa. 
- Ach, zdaje się, że już rozumiem... - chłopak odłożył dokumenty na biurko i pozwolił sobie usiąść na stojącym przy nim krześle. - Itachi już coś mi wspominał, że się poprztykaliście, choć, przyznam szczerze, nie zdradził detali - wyznał. Zielonooka milczała wymownie. - Jasne, rozumiem. Jesteś tak samo rozmowna - przewrócił oczyma. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że się tego nie spodziewałem. Wiedziałem, że kiedyś z całą pewnością się pokłócicie, ale nie sądziłem, że stanie się to tak szybko - potarł brodę w geście zamyślenia, zastanawiając się nad jakimś wyjściem z tej sytuacji. Na konfrontację było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie. - Widzę, że w was obojgu nie opadły jeszcze emocje. Itachi zrobił sobie dzisiaj dzień wolny. Może i ty potrzebujesz oderwać się na chwilę od spraw klanu, żeby móc się uspokoić? - zaproponował. Spojrzenie kunoichi złagodniało, a jej wyraz twarzy na powrót zaczął przypominać ludzki. - W wiosce organizowany jest dziś festiwal letni - zaczął. - Może byśmy się na niego wybrali, żebyś mogła się przewietrzyć? - zaproponował.
Chika rozważała chwilę otrzymaną propozycję. W końcu sztywno skinęła głową.
- Dobrze - wydusiła z siebie.
Shisui zmusił się do uśmiechu. Przynajmniej jej sterroryzowani krewni odetchną... chociaż z drugiej strony, kto to widział, żeby wzbudzać taki paniczny strach wśród własnej rodziny i służby? Niemniej, Uchiha nie podważał słuszności ich zachowania. Doskonale znał swoją narwaną, byłą uczennicę i wiedział, jak ta potrafiła być nieobliczalna w swoich napadach szału. Zamieniała się w uosobienie niszczycielskiej siły gotowa zagryźć wszystko, co się rusza. Już w przeszłości trudno było trzymać ją w ryzach - a co dopiero teraz? Teraz, kiedy brzemię jej obowiązków i odpowiedzialności było znacznie większe, kiedy właściwie była swoim własnym szefem i to nie ona musiała podporządkowywać się dłużej woli innych, lecz inni musieli podporządkowywać się jej woli? Słodka wizja zachowywania się w dowolny sposób i rozstawiania ludzi wedle własnego uznania niczym pionki na planszy była zbyt kusząca, żeby się jej oprzeć. Daichi była wręcz dzika. Niemniej, nie oznaczało to, że nie miała serca. Bo miała i to wielkie. Przejmowała się wieloma sprawami i to dużo bardziej niż przeciętna osoba. Wiele rzeczy brała do siebie. Wszystko przeżywała jakby ze zdwojoną siłą i to był powód jej nagłych wybuchów - zwyczajnie w tym małym ciele kumulowało się zbyt wiele emocji na raz, które w końcu musiały znaleźć jakiejś ujście. 
Koniec końców trzeba było pogratulować jego kuzynowi, że doprowadził swoją partnerkę w interesach do takiego stanu. Jeszcze chwilę temu ta nieomal toczyła pianę z pyska. Nie ma co. Brawo, Itachi. Zapewne niewiele osób mogło pochwalić się takim osiągnięciem. Ciekawe, czym też on ją tak rozwścieczył?

*** 

Itachi poczuł się dziwnie. Jakby niewielkie wyładowanie elektryczne przeszyło jego ciało. Rozejrzał się dyskretnie po płynącym wartkim strumieniem po obu jego stronach tłumie, obrzucił szybkim spojrzeniem kramy z jedzeniem i ciągnące się za nimi, zacienione alejki z drzewami, między którymi gałęziami zostały rozpięte girlandy małych, kolorowych lampionów. Wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka w porządku. To raczej nie mógł być atak. Zbyt tłoczno na takie numery. Atakujący musiałby mieć tupet, żeby wybrać sobie właśnie jego w zbiorowisku, które powstało na festynie letnim zorganizowanym na głównej ulicy oraz w parku Konohy. Skrytobójca musiałby być samobójcą, żeby porwać się na podobne szaleństwo. Albo zwyczajnie kimś, kto chciał sprawdzić swoje umiejętności i stawiał sobie naprawdę wysoką poprzeczkę. Kimś, kto lubi wyzwania i jest pewny swego. Kimś, kto lubi kusić los. Prawdopodobnie kimś, kto nazbyt długo zagrzał miejsce wśród szeregów ANBU...
Krocząca u jego boku Izumi zdawała się niczego nie zauważyć. Szła zupełnie nieprzejęta i uśmiechając się ni to błogo, ni to sennie próbowała zainteresować go jakąś opowieścią o mało ważnej sytuacji, która miała miejsce podczas jednej z jej misji. Brunet słuchał wybiórczo, nie skupiając się na jej słowach jakoś przesadnie. Próbował zlokalizować źródło tego niepokojącego bodźca.
- Słuchasz mnie? - wtem doszedł go z lekka poirytowany, naburmuszony głos dziewczyny. Długowłosy stanął jak wryty i posłał zdezorientowane spojrzenie swojej rozmówczyni.
- Ja, tak, tak... - mruknął. - Tak, niedźwiedzie... - wydusił z siebie ostatnie słowo, które padło z jej ust, które udało mu się zarejestrować.
- Jakie niedźwiedzie? - szatyna wytrzeszczyła na niego oczy. - Itachi, czy ty się dobrze czujesz? - zaniepokoiła się. - Ostatnio dziwnie się zachowujesz... - zauważyła i pozwoliła sobie zbliżyć się do chłopaka. - Jeśli nie czujesz się najlepiej, wystarczyło powiedzieć. Nie musieliśmy tu przychodzić. Możemy wrócić do domu - zaproponowała i złapała go za rękę.
Uchiha drgnął jak oparzony i wyrwał dłoń z jej uścisku. Kuzynka spojrzała na niego zmieszana i zawiedziona jednocześnie. Długowłosy podciągnął przydługi rękaw ubrania uważnie przyglądając się własnej ręce. To ona była tym źródłem, którego cały czas szukał! Uściślając, był nim znak, który namalowała na nim wcześniej jasnowłosa i który po wielokrotny myciu rąk i kąpieli był już niewidoczny, jednak najwidoczniej wciąż zachował swoje właściwości, gdyż teraz, tak jak zapowiedziała Ochida, zaczął delikatnie jaśnieć złotawym światłem. Czyżby to oznaczało, że jego narwana koalicjantka znów wpakowała się w jakieś kłopoty?
- Co to? - zapytała ciekawsko Izumi i wbiła w niego świdrujące spojrzenie czarnych oczu.
No właśnie, dobre pytanie. Co to takiego właściwie było? Pieczęć? Runa? Jakieś demoniczne hokus-pokus? Głupio było od tak po prostu przyznać, że sam do końca nie wiedział i mógł się tylko domyślać, czym w istocie był ten lśniący malunek na jego ręce, gdyż jasnowłosa nie była na tyle miła, żeby mu to wyjaśnić. Opis produktu oraz instrukcję obsługi zachowała dla siebie. Jak zwykle.
Na szybko szukał jakieś tandetnej, ale całkiem realistycznej wymówki, jednak w jego genialnym umyślnie zionęła przerażająca pustka. Tatuaż-naklejka dla dzieci? Nowy krzyk mody, alternatywa do tatuaży z henny? 
- Izumi-chan! Itachi! - myślał intensywnie do czasu, kiedy jego szaleńcza gonitwa myśli nie została przerwana przez krzyk Shisuiego. Nowy lider klanu podniósł głowę, szukając sprawcy małego zamieszania, które powstało wokół nich. - Tutaj! - pomachał nad głowami przechodniów z promiennym uśmiechem. - Chika-chan, patrz, kto przyszedł! - szturchnął stojącą koło niego kobietę.
I nagle czas, jakby zwolnił. Najpierw Daichi spotkała się spojrzeniem ze swoim partnerem. Poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca. Może to zawał? Temperatura najbliższego otoczenia na moment spadła drastycznie. Na całe szczęście dziewczyna nie zamierzała skazywać niewinnych, spacerujących wszędzie dookoła ludzi na dyskomfort marznięcia w środku lata i odwróciła wzrok, zanim stało się coś gorszego.
Z deszczu pod rynnę, chciałoby się powiedzieć. Zielonooka odwróciła się od głowy Uchiha tylko po to, żeby stanąć twarzą w twarz z jego towarzyszką. Izumi. Ochida kojarzyła ją jeszcze z czasów za dzieciaka. Pamiętała, jak ta łaziła krok w krok za Itachim, który beznadziejnie próbował się od niej opędzać, jednocześnie pozostając grzeczny. Zdarzyło się, że kilka razy wtrąciła się nawet, kiedy ci trenowali lub zmagali się z jakąś misją zleconą w obrębie wioski. Najgorsze jednak były ich prywatne sparingi nieprowadzone pod czujnym okiem ich nauczyciela, który w porę mógł wyczuć zbliżającą się, obcą chakrę. Walcząca dwójka była zazwyczaj zbyt zajęta sobą nawzajem, żeby mieć jeszcze czas i siłę skanować cały teren dookoła w poszukiwaniu osób trzecich. Zresztą każdy, kto wykazywał choć śladowe ilości zdrowego rozsądku, nie powinien pchać się na środek pola walki, z którego regularnie dochodziły bojowe okrzyki, odgłosy eksplozji, wstrząsy gruntu i wysokie słupy siwego dymu. Kuzynka jej byłego kolegi z drużyny najwyraźniej pod tym względem była świnką morską. Nie miała za grosz instynktu samozachowawczego. W takim wypadku jasnowłosa i tak była pełna dla niej podziwu, że tej udało się dożyć takiego wieku w dodatku w takim zawodzie. Bo Izumi miała denerwujący nawyk pojawiania się na środku pola treningowego, kiedy ci rozkręcili się już na dobre i weszli w finałowy etap swojego pojedynku, podczas którego zwykli pokazywać sobie swoje nowe umiejętności i odrzucali wszelkie ograniczenia, które zwykle narzucał im ich sensei. "Teraz albo nigdy. Wszystko albo nic." - często podobne słowa pojawiały się w jej głowie, kiedy aktywowała swoje kekkei-genkai gotowa, aby zaatakować z całą pozostałą w niej siłą, zużywając przy tym resztki chakry, które się w niej ostały. Do miażdżącego ciosu nie zawsze jednak dochodziło. Czasem oboje z chłopakiem zmuszeni byli do zmienienia toru, którym się poruszali, w absolutnie ostatniej chwili, kiedy na ich drodze pojawił się nieproszony gość dzierżący tobołek z dango. W końcu, gdyby oberwała z dwóch stron jednocześnie, prawdopodobnie nie byłoby, co z niej zbierać. Dla bruneta może nie było to jeszcze o tyle irytujące, gdyż mimo iż był potężnym ninja, to nie przepadał za walką w zwarciu ani nie porywał się zbyt często na żadne ataki stricte bazujące na jego sile fizycznej. Ten preferował genjutsu oraz dalekosiężne ninjutsu. Z Chiką było zupełnie odwrotnie. Na iluzjach znała się tylko tyle, na ile musiała, a brutalną siłę i szybkość uważała za swoje największe atuty. A jak już dasz demonowi wyleźć na światło dzienne, jak wydrzesz się, aż spłoszysz wszystkie ptaki w okolicy, jak wystrzelisz z miejsca jak kula z armaty, z którą zderzenie porównywalne byłoby do wskoczenia pod koła rozpędzonego pociągu, jak skumulujesz chakrę w jednej dłoni i zdecydujesz się na otwarty, frontalny atak... to tak, wyobraź sobie, że nagle ciężko ci się zatrzymać czy wyrobić na zakręcie, żeby ominąć jakąś zakochaną dziunię, która nagle wyskoczyła ci przed nosem. Swego czasu szatynka wykazała się tak feralnym wyczuciem czasu, że druga kunoichi była naprawdę o włos od zrobienia jej krzywdy. Żeby nie zrobić pięknej, jakże malowniczej dziury w jej plecach, którymi zawsze była do niej zwrócona, musiała odbić w bok. Niestety, pęd pociągu ekspresowego, jaki wtedy osiągnęła, sprawił, że nagła zmiana kierunku poskutkowała bliższym zapoznaniem się z ziemią. I pal licho, że najadła się wtedy trawy, nieomal połykając dwa własne zęby. Problem polegał na tym, że straciła nad sobą panowanie i skumulowana chakra musiała w końcu znaleźć jakieś ujście. Kula zmieszanych żywiołów, którą już wtedy opanowała, zwyczajnie wyleciała jej z dłoni i atak zszedł na bok, rozrywając zieloną ścianę lasu. Przy okazji o mało nie zmiótł także innej grupy chūninów, którzy trenowali na pobliskim polu. To właśnie wtedy Teleporter kategorycznie zabronił im treningów na własną rękę i walczenia na serio w pobliżu wioski pod groźbą wykopania z drużyny oraz zarekwirowania ochraniaczy na czoło, które były symbolem ninja. Sam Shisui nie mógłby zadecydować o tym, komu odebrać prawo do wykonywania profesji shinobi, a komu nie, jednak cóż... nie dało się ukryć, że jego raport o pewnym młodym człowieku stwarzającym niebanalne zagrożenie dla swoich bliskich mógłby znacząco wpłynąć na decyzję Hokage w tej kwestii. Szczególnie biorąc poprawkę na to, że ów młody człowiek należał do jego drużyny, a mistrz powinien przecież znać swojego ucznia. No i pozostawała jeszcze kwestia niezastosowania się do polecenia nauczyciela... i kwestia rodzinna. Bo Daichi jednak wątpiła, żeby ich sensei mógł skrzywdzić w ten sposób własnego kuzyna. Rodzina by mu na to nie pozwoliła. Więc tak właściwie to było ostrzeżenie kierowane wyłącznie do niej. Po tym incydencie przez długie miesiące musiała mieć się na baczności i za wszelką cenę uważać, żeby nie podpaść. I to wszystko tak naprawdę nie z jej winy. Główna winowajczyni pozostała bezkarna, podczas gdy ona nieomal straciła tytuł kunoichi. Cudownie. I gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie?
Ochida przywykła już do oglądania długich, brązowych włosów spływających po szczupłych, drobnych plecach okrytych koszulką z symbolem wachlarza wzniecającego płomień. Izumi nigdy z nią nie rozmawiała. Ignorowała ją. Nigdy nawet się z nią nie przywitała i nie była na tyle uprzejma, żeby odpowiedzieć, kiedy zielonooka próbowała zainicjować rozmowę, nawet jeśli było to tak błahe pytanie, jak to, która godzina. Szatynka skrupulatnie próbowała wymazać świadomość o istnieniu dziewczyny, która mogłaby znajdować się bliżej jej ukochanego niżby ona sama, chociażby z tak banalnego powodu, jakim było odgórne przydzielenie do grup. Teraz był to zatem tak właściwie pierwszy raz, kiedy jasnowłosa miała okazję przypatrzeć się kuzynce Itachiego tak długo, z tak bliska i to w dodatku od frontu. Szybko jednak pożałowała tej możliwości.
Izumi sztyletowała ją wzrokiem, choć ta była święcie przekonana, że nigdy nie wyrządziła jej żadnej krzywdy. Dziewczyna z rodu Uchiha aż zacisnęła szczęki oraz pięści na jej widok. Zmrużyła oczy i właściwie to tylko brakowało w nich jeszcze sharingana, żeby ostatecznie dać wszystkim dookoła do zrozumienia, że ta z jakiś niejasnych powodów uznawała ją za wroga. No i czego się ona tak na nią gapiła, jakby sprzątnęła jej ostatnią parę butów na wyprzedaży? Weź tu zrozum kobiety... Chika westchnęła cicho pod nosem. To chyba właśnie dlatego wciąż nie miała zbyt wielu koleżanek, a nawiązywanie znajomość z tą samą płcią przychodziło jej z trudem. Odkąd była dzieckiem towarzyszyło jej przekonanie, że powinna urodzić się chłopcem, a przewrotny los zrobił sobie z niej po prostu jaja skazując ją na życie w ciele kobiety. Czy raczej zrobił jej jajowody. Jajowody i jajniki. Tak, zdecydowanie. Bo przecież, jakby miała jaja to...
Kiedy jej myśli zboczyły na tematy anatomiczne, zdała sobie sprawę, że Izumi jest naprawdę... dużym dzieckiem. Obrzuciła ją spojrzeniem od stóp do głów zupełnie nie robiąc sobie nic z tego, że ta wciąż próbowała zabić ją wzrokiem. Zielonooka nie przypatrywała jej się z niechęcią ani nazbyt nachalnie, ale zwyczajnie lustrowała ją w sposób, w jaki ogląda się nową osobę. Lub osobę, którą naprawdę niewiele razy miało się oglądać od przodu. Wtedy właśnie zauważyła, że kunoichi z klanu Uchiha jest zwyczajnie wątła. Jest chuda i drobna. Rączki jak patyczki, anorektyczne biodra z wystającymi talerzami, płaska klatka piersiowa, na której nie zalęgło się nic więcej niż nastoletnie wypryski, których biustem jeszcze nie można było nazwać. Takie wczesnonastoletnie wypryski, warto dodać. Jej twarz wciąż była dość pucołowata, co wyglądało dość dziecinnie, szczególnie w zestawieniu z chuderlawą resztą ciała. To nie tak, że jasnowłosa ją oceniała albo się nad nią pastwiła. To była zwyczajna obserwacja. Z tego, co jej się wydawało, były w podobnym wieku, a jednak różniły się od siebie diametralnie. Nie chodziło tylko o kontrast jasnych włosów i oczu, ale także o budowę ciała. Kuzynka Itachiego wciąż przypominała bardziej nastolatkę, podczas gdy Ochida najwyraźniej zdążyła już bardziej dojrzeć. Niemniej, to Izumi była wyższa. Daichi nigdy nie mogła poszczycić się wzrostem koszykarza, choć nigdy jej to specjalnie nie przeszkadzało. Nigdy nie była także typem osoby, który spędzał zbyt dużo czasu przed lustrem lub obsesyjnie porównywał się pod względem wyglądu z innymi, jednak w tym momencie dzielące je różnice wydawały jej się naprawdę ogromne. Chika miła dużo szersze biodra oraz ramiona, przez co jej talia wydawała się optycznie węższa - szczególnie teraz, kiedy była dodatkowo przewiązania jaskrawym pasem obi, który przyciągał wzrok na tle jej ciemnego kimona - i charakteryzowała się budową klepsydry niżby prostokąta, tak jak dziewczyna stojąca naprzeciwko. Miała większy biust, który ciężko było ukryć nawet pod męskim ubraniem, które nosiła na oficjalne spotkania jako głowa rodziny. Przybrała męskie imię, jednak ciężko było się nie zorientować, że to wszystko tylko po to, żeby wszelkie formalności dotyczące przejęcia tytułu głowy rodziny mogły zostać szybciej i sprawniej załatwione. Była bardziej umięśniona, choć w tej chwili poczuła się zwyczajnie grubo. Czy to teraz w takich kształtach gustowali mężczyźni? - przeszło jej przez myśl, kiedy na moment szybszy niż mgnienie oka wróciła spojrzeniem do Itachiego.
Długowłosy wyglądał na zaskoczonego jej widokiem. Zapewne nie spodziewał się, że ta odważy się wypełznąć ze swojej nory w złym humorze. I dobrze przewidywał. Bo do czasu interwencji Shisuiego ona sama nie rozważała podobnej opcji. Ostatecznie jednak wizja letniego festynu pełnego kramów z sezonowymi pysznościami przekonała ją do ponownego wyjścia na światło dzienne, mimo iż w chwilach takich jak ta zapewne rozsądniej byłoby pozostać w czterech ścianach, żeby nikt postronny nie ucierpiał, kiedy tej znów żyłka zacznie pulsować na skroni. Co jednak na to mogła poradzić? Wszak jednym z najprostszych sposobów na poprawienie sobie humoru było zwyczajnie najedzenie się do syta. Lub może nawet odrobinę więcej, jeśli jesteś typem, który zwykł zajadać własne smutki. A Chika taka właśnie była. Nie zawsze miała możliwość radzenia sobie w taki sposób z problemami, ale na ogół to było niezawodne rozwiązanie. Bo jedzenie nie pytało. Takie mochi, dla przykładu, które trzymała właśnie w ręku - swoją drogą, naste z rzędu - nie wymagało żadnych wyjaśnień. Było perfekcyjnie obojętne. Nie naciskało, kiedy nie trzeba i nie odwracało się plecami, kiedy potrzebowałeś wsparcia. Było zawsze gdzieś w pobliżu - jak nie w szafce kuchennej, to na półce w sklepie lub za ladą w cukierni czy jeszcze na kuchni w restauracji - gotowe wspomóc cię w trudnych chwilach sporą dawką cukru, która wzmagała produkcję endorfin. Pozwalało ci poczuć się błogo, na moment zapomnieć o zmartwieniach, a następnie zsyłało na ciebie sen za sprawą nagłego spadku insuliny - błogi sen, o którym zazwyczaj możesz tylko marzyć po długim i stresującym dniu. No czyż to nie było absolutnie perfekcyjne rozwiązanie?
Rozmyślając nad tym, wgryzła się w swojego małego przyjaciela, który nawet nie pisnął, mimo iż zaczęła przeżuwać jego gumowate ciałko. Cały czas przyglądała się także brunetowi, próbując zinterpretować widoczne zmieszanie malujące się na jego twarzy. Może zwyczajnie nie chciał, żeby tu przychodziła? Nie chciał, żeby się spotkali. Nie tylko uważał, że potrzebowali od siebie odpocząć, ale, jak widać, ten postanowił zabawić w innym towarzystwie. Nie chciał, żeby widziała go z Izumi. Nie chciał, żeby przeszkadzała im w ich schadzce. Na pewno. Z całą pewnością. To właśnie o to chodziło. O to, prawda? Bo przecież o cóż by innego?
Głowa klanu Uchiha w tym czasie próbowała podzielić swoją uwagę między dwoma sprawami, które nieustępliwie się jej domagały. Po pierwsze: co to za dziadostwo na jego ręce, czemu ono świeciło i co zrobiła mu Ochida? Powiedziała, że symbol zacznie lśnić, jeśli coś jej się stanie, podczas gdy ta miała czelność stać przed nim zupełnie niepoturbowana, a runa świeciła niczym latarka kieszonkowa. Coś tu było nie tak. Po drugie: Ochida pojawiła się na festynie letnim. To ci dopiero nowość. Zazwyczaj wymigiwała się od podobnych zgiełków, twierdząc, że są dla niej zbyt tłoczne, że nie lubi, kiedy ktoś co chwila trąca ją ramieniem lub kiedy musi wdychać odór przepoconego ciała człowieka stojącego przed nią w kolejce. A mimo to przyszła. Dlaczego? Czyżby jego kuzyn namówił ją do zmiany zdania? Czyżby to on był tym elementem, dla którego jego koalicjantka postanowiła przeboleć wszystkie te niedogodności?
- Przyszliście razem? - zapytał chłodno, mimo iż starał się panować nad głosem. Mimo wszystko i tak zabrzmiał gburowato.
- Tak, zaprosiłem Chikę-chan na festyn, żeby się trochę rozchmurzyła - odparł Teleporter z szerokim uśmiechem na ustach.
A więc to tak. Jednak miał racę. Przyszła tu dla niego. Ciekawe. Zaiste interesujące. Dla niego pewnie w życiu nie zrobiłaby czegoś podobnego. Nie, stój, Itachi, zapędzasz się! W końcu mało to razy pomagała ci dochodzić do zdrowia? Odwiedzała cię, upewniając się, że jeszcze dychasz. Nie, ale to nie tak. To były inne czasy, inna sytuacja. Nie wątpił, że dziewczyna zrobiłaby dla niego niemało, gdyby na szali postawiono jego życie lub zdrowie, ale tu nie rozchodziło się o tak poważne sprawy. Ona po prostu wyszła z jego kuzynem, żeby zrobić mu przyjemność - nawet jeśli sama średnio odnajdywała jakąkolwiek radość w podobnych imprezach. Zrobiła to dla niego właściwie bez powodu. Bo chciała. Bo on chciał. Bo uszanowała jego zdanie i prośbę. Bo chciała spędzić z nim trochę czasu. Pewnie odciąć się od jego własnego towarzystwa, gdyż to Itachi głównie jej towarzyszył przez większość dni. Teraz był czas na przerwę. Olać tych, z którymi musi się spotykać i poświęcić trochę uwagi tym, którzy w jej mniemaniu naprawdę na to zasługiwali... prawda? No oczywiście, że prawda. Nie mogło być inaczej. W innym wypadku to nie miałoby sensu.
Oboje doszli zatem do prostego wniosku. Itachi umówił się z Izumi, a Daichi z Shisuim. Wybrali się na randkę, jednak przez ponadplanowy entuzjazm pewnej osoby skończyli w bardzo niezręcznej sytuacji pod nazwą: "podwójnej randki". Teleporter zdawał się tym zupełnie nie przejmować, gdyż jego myślą przewodnią było: "Im nas więcej, tym zawsze weselej!", jednak pech chciał, że akurat ta konkretna sytuacja była swoistym wyjątkiem od reguły. Pozostała trójka nie kwitła z radości. Izumi widocznie zaczęła się denerwować, a na jej policzkach pojawiły się ceglaste wypieki złości, Itachi był rozdarty, jednak za wszelką cenę próbował zachowywać swój stoicki spokój, podczas gdy Chika spoglądała na całą tę sytuację spod półprzymkniętych powiek, jakby to spotkanie strasznie ją nużyło.
Zupełnie, jakby znaleźli się na zjeździe rodzinnym...
Zapadła niezręczna cisza.
- Ee... to może coś zjemy? - zaproponował nieporadnie starszy Uchiha, drapiąc się frasobliwie po głowie i rozmyślając, co też zdążyło w mgnieniu oka pójść nie tak, że też ich spotkanie atmosferą zaczęło przypominać stypę. 
Szatynka pokręciła głową. Ani jej myśleć o przełknięciu czegokolwiek, kiedy wręcz gotowało się w niej na widok Ochidy, która od zawsze tak beztrosko kręciła się w pobliżu jej obiektu westchnień. Tym razem wyjątkowo długowłosy zgodził się ze swoją towarzyszką i w milczeniu również pokręcił głową, gdyż nagle odechciało mu się wszystkiego. No, może z wyjątkiem rozbijania głów. Mógłby rozbić parę czerepów na poprawę humoru. Szczególnie ten pusty łeb kuzyna, który go tak w tej chwili irytował. Nie mógł jednak zrobić najlepszemu przyjacielowi krzywdy tylko i wyłącznie z powodu, że był zazdrosny, iż temu udało się coś, co dla niego zawsze wydawało się nieosiągalne. Jasnowłosa również się nie zgodziła. Była zdecydowanie zbyt pełna. Nawet ostatnie mochi, które leniwie pogryzała nie wchodziło jej już ze smakiem. To dało jej do zrozumienia, że przesadziła z ilością jedzenia tego wieczoru próbując "zjeść" swoje smutki. Nie była w stanie już nic w siebie wmusić.
Shisui westchnął ciężko pod nosem. Jak zwykle problemy... Jakby mógł spodziewać się czegoś innego. W końcu jego kuzyn oraz jego była koleżanka z drużyny już na zawsze mieli pozostać w jego mniemaniu kłopotliwymi dzieciakami.
- To może pójdziemy na wzgórze? Ponoć mają odbyć się tam pokazy fajerwerków - rzucił drugim pomysłem.
Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, co uznał za zgodę. Niczym przewodnik wycieczki zaczął przeciskać się przez tłum w obranym przez siebie kierunku, oglądając się za siebie co jakiś czas i upewniając się, że reszta podąża za nim. 
Klapnęli na trawie. W milczeniu. Izumi wpatrywała się maślanymi oczami w przywódcę ich klanu, długowłosy z kolei co i rusz zdawkowo spoglądał na zielonooką, która uparcie utkwiła spojrzenie w ziemi i za nic nie chciała podnieść wzroku, jakby obawiała się, że widok dwójki siedzącej po jej lewej mógłby wywołać u niej pewne niechciane, niekontrolowane reakcje lub odruchy. Siedzieli tak przez chwilę, a starszy Uchiha dumał... aż w końcu wydumał. I jak zdał sobie w końcu sprawę z tego, że sam wprowadził do układanki dwójki jego byłych podopiecznych siejący zamęt i chaos element trzeci, to aż miał ochotę pacnąć się otwartą dłonią w czoło. Jaki z niego za idiota! Tak mylnie zinterpretować wszystkie jawne znaki i podprogowe sygnały!
Teraz to wszystko trzeba było jakoś naprawić. Tylko dyskretnie i delikatnie. Z wyczuciem. Przydałby się jakiś plan...
- Izumi, poszłabyś ze mną po napoje? - odezwał się w końcu, gdyż nie mógł zdobyć się na żadną inną wymówkę.
- Ale ja... - zająknęła się niechętnie dziewczyna.
- Chodź, postawię ci coś - uśmiechnął się zachęcająco i niemal zmusił szatynkę, żeby ta wstała z ziemi. 
Przy okazji, mijając kuzyna kopnął go w plecy zupełnie bez wyczuci, w nad wyraz niedyskretny i niedelikatny sposób. Ten spojrzał na niego oczami pałającymi morderczymi intencjami. Teleporter nic sobie jednak z tego nie zrobił i wskazał mu wymownie Daichi, która wciąż uporczywie wpatrywała się w trawę.
- Ale ja nie... - zaczęła niemal płaczliwie Izumi.
- Słyszałem, że ostatnio wróciłaś z długiej i trudnej misji - przerwał jej i niby przyjacielsko objął ją ramieniem, prowadząc z powrotem w dół zbocza, choć tak naprawdę chciał mieć pewność, że dziewczyna nie zawróci się i desperacko nie pobiegnie do swojego ukochanego. - Może chciałabyś mi o tym opowiedzieć? - zaproponował.
- No dobrze... - burknęła dość niechętnie.
Że też on głupi nie połapał się wcześniej! Kiedy jego kuzyn chodził wściekły jak osa, mylnie założył, że powodem jego humoru było odrzucenie jego uczuć przez Ochidę. W tym wypadku postanowił popchnąć go w objęcia zakochanej w nim po uszy Izumi, żeby ten nie dramatyzował do końca swoich dni. To był jednak wielki błąd. Ta dwójka od dłuższego czasu miała się ku sobie, jednak ich trudne charaktery nie pozwalały im zbliżyć się do siebie w sposób, w jaki robią to normalni ludzie. Oni zawsze coś kręcili, próbowali maskować się ze swoimi uczuciami, unosili się dumą, zasłaniali powinnościami... jakby zwyczajnie nie mogli już się chajtnąć i byłoby po sprawie! Dużo można było powiedzieć o Chice i Itachim, jednak prawda była taka, że oni tak naprawdę od lat zachowywali się jak stare małżeństwo. Jedno o drugiego dbało, czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, ufali sobie nawzajem, byli sobie bliscy i byli gotowi nadstawić jedno za drugie karku tylko ich problem polegał na tym, że nie potrafili się do tego przyznać. Prawdopodobnie nie potrafili nawet przyznać się do tego sami przed sobą, gdyż wyglądało na to, że mieli zakodowany w głowach jakiś wyidealizowany obraz shinobi stworzonego na wzór obojętnej maszyny. A tak się nie dało żyć. Wyniszczali się w ten sposób i to był powód, dla którego siedzieli teraz na tym wzgórzu w wisielczym humorze.
Nowa głowa klanu zapewne dostała wścieku na swoją lubą, kiedy ta znów coś przed nim zataiła. Acha, to była kolejna cecha Daichi - "Zosia-samosia" do kwadratu. Wszystko wiecznie sama. Bo przecież sobie poradzi. Bo nie ma sensu martwić innych. Itachi nie znosił tego jej podejścia, co manifestował już jako dzieciak. Koniec końców nawet stare małżeństwa się kłócą. To normalne. Nawet zdrowe. Bo wszak byli niezależnymi ludźmi, którzy mieli prawo do różnych opinii i poglądów. Powinien dać im wolną rękę i pozwolić im pogodzić się we własnym zakresie. Niestety, jego chęć pomocy wzięła nad nim górę, przez co musiał się wtrącić - wtrącić i narobić zamieszania, które teraz sam musiał posprzątać. Ech, musiał pamiętać, żeby nie działać impulsywnie. Przede wszystkim, jeśli chodziło o tę konkretną dwójkę. Gwałtowne ruchy w ich przypadku, a nawet pobliżu nie przynosiły zbyt dobrych rezultatów. No, możliwe też, że gdyby wypił ze dwa drinki mniej, jego jasność myślenia miałaby się nieco lepiej i nie strzeliłby wtedy w barze takiej gafy. Niemniej, co się stało, to się już nie odstanie. Zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby naprawić swój błąd. Teraz mógł tylko liczyć na najlepsze.
- Słuchasz mnie? - wtem doszedł go z lekka poirytowany, naburmuszony głos dziewczyny. Stanął jak wryty i posłał zdezorientowane spojrzenie swojej rozmówczyni.
- Ja, tak, tak... - mruknął. - Tak, niedźwiedzie... - wydusił z siebie ostatnie słowo, które padło z jej ust, które udało mu się zarejestrować.
- Jakie niedźwiedzie? - szatyna wytrzeszczyła na niego oczy. - Co wy macie z tymi niedźwiedziami? Najpierw Itachi, teraz ty! - załamała ręce. - Z wami naprawdę jest coś nie tak! - zirytowała się i zrzuciła jego rękę z ramion, po czym żołnierskim krokiem odmaszerowała w stronę chylącego się ku horyzontowi słońcu.
Przynajmniej nie musiał się już martwić, co zrobić z Izumi, skoro ta sama zdecydowała się opuścić jego towarzystwo. Wzruszył ramionami nieprzejęty. Festyn się jeszcze nie skończył. Zamierzał z tego skorzystać.
W tym samym czasie liderzy sprzymierzonych klanów wciąż pogrążeni byli w głuchej ciszy.
- Co to jest? - chłopak postanowił się w końcu odezwać, odsłaniając nadgarstek z lśniącym symbolem. - Tylko błagam, nie mów, że to nic takiego - sapnął. - Jeśli spróbujesz mnie znów zbyć, użyję na tobie sharinagna - przestrzegł.
- To runa - wyjaśniła. - Demoniczny znak łączący dwie osoby. Informuje jedną ze stron, kiedy coś jest nie tak z tą drugą - wytłumaczyła podciągając kolana pod klatkę piersiową i układając na nich głowę.
Brunet przyjrzał jej się uważniej, żeby zorientować się, że to, co pierwotnie zidentyfikował w jej postawie jako znużenie, było w istocie sennością.
- Na jakiej zasadzie to działa? - dopytywał.
- Ciężko określić - wzruszyła ramionami. - Można powiedzieć, że zasady i warunki są dobierane indywidualnie. Wszystko zależy od rodzaju i tego, jak silna jest więź między powiązanymi osobami. Jedni zareagują dopiero, kiedy ta druga osoba umrze, a więc połączenie zostanie zerwane, inni ponoć mogą nawet reagować na takie drobne dolegliwości jak ból głowy czy uderzenie nogą o kant szafki - obrzuciła szklistym spojrzeniem runę spod półprzymkniętych powiek.
- Więc co ci jest? - zapytał. - No w końcu runa zareagowała. Świeci, choć ja nie wiem, co to dokładnie oznacza - dopowiedział, kiedy jego partnerka uniosła zdziwiona brwi. Nie odpowiedziała mu. - Boli cię brzuch - zgadywał wyciągając wnioski z jej postawy. - Znów próbowałaś "zjeść" swoje smutki? - pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Cóż... widać znasz mnie całkiem nieźle - uśmiechnęła się krzywo.
- Nieźle? - prychnął, przewracając oczyma. - Znam cię lepiej niż ty sama.
- To raczej niemożliwe... - nie zgodziła się.
- Możliwe. Znam twoje nawyki, których ty nawet nie jesteś świadoma - argumentował. - Nauczyłem się z ciebie czytać, bo sama jakoś nigdy nie przejawiałaś wielkiej werwy, żeby zacząć ze mną rozmawiać - zauważył dość kwaśno.
- O wielu rzeczach nie wolno mi było nawet rozmawiać... - ściągnęła ostrzegawczo brwi.
- Teraz jednak jest inaczej. Jesteśmy sojusznikami, nie musisz mieć przede mną żadnych tajemnic. Poza tym, przestań ciągle zasłaniać się sprawami klanowymi! - fuknął. - Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi.
Przedłużająca się chwila ciszy.
- Wiem - przyznała w końcu pod siłą nacisku spojrzenia swojego towarzysza. 
- Więc? - przysunął się do niej, spoglądając jej w oczy. - Jaki jest twój problem? Czemu cały czas się przede mną bronisz? - znów odpowiedziała mu cisza. - Jeśli myślisz, że unikniesz odpowiedzi na to pytanie...
- Zbieram myśli! - przerwała mu i zamachała rękami w powietrzu. Sapnęła ciężko. - Ja... Ugh, a ty niby lepszy jesteś? - założyła ręce na piersi. - Przyganiał kocioł garnkowi... - przewróciła oczyma.
- Ano jestem lepszy - upierał się przy swoim. - Ja przynajmniej miałem odwagę postawić sprawę jasno od samego początku.
- Czekaj... wydaje mi się, że nie mówimy teraz o tym samym - zastopowała go, spoglądając na niego z niedowierzaniem. - Niby co i jakim cudem postawiłeś jasno od samego początku? - zapytała. - Ty jesteś jedną, chodzącą zagadką, między której wierszami trzeba czytać, żeby się czegokolwiek dowiedzieć! - zawołała.
- Powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić - odparł poważnie.
- Niby kiedy?! - Ochida przewróciłaby się, gdyby stała.
- Nawet nie pamiętasz kiedy! - westchnął. - Przed pojawieniem się Mikoto! - uświadomił ją. Dziewczyna zamarła na moment wertując odmęty swojej pamięci.
- Nie rozmawialiśmy wtedy na poważnie! - odruchowo złapała się gdzieś w okolicach serca, które biło jej nienaturalnie szybko. - Powiedziałam wtedy tylko, że możesz się cieszyć, że między naszymi klanami zaczęło dochodzić do spontanicznego zaciśnięcia więzi, więc nie jesteś zmuszony się ze mną ożenić, co w najgorszym wypadku zakładał nasz plan!
- Nie, to ty próbowałaś z tego żartować. Ja powiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś została moją żoną - wykłócał się. - Ty później zaczęłaś coś niejasno przebąkiwać o tym, że przecież mam w sumie wolną rękę i mogę ożenić się, z kim chcę, ale cały problem polega właśnie na tym, że z jakiejś irracjonalnej racji ja nie widzę w roli własnej żony nikogo innego jak tylko ciebie - wyznał w końcu. Jasnowłosa wytrzeszczyła na niego oczy.
- Więc ty naprawdę... - wydukała cicho.
- Powiedziałem, że chcę, żebyś za mnie wyszła. Po raz drugi - podkreślił. - Jak inaczej, jeszcze dobitniej mogę zapewnić cię o własnych uczuciach? - spojrzał na nią zrezygnowany. Znów upłynęła chwila niezręcznej ciszy. - Co cię wciąż powstrzymuje? - dopytywał.
- Ja... jakby nie patrzeć jestem głową klanu... - odezwała się wreszcie. - Wiem, wiem! - uprzedziła go, zanim ten zdążył się odezwać. - Tym razem nie zasłaniam się jednak rodziną. To poważny problem. Nie mogę stracić nazwiska i pozwolić na pochłonięcie mojego klanu - zauważyła. - A tak się jednak stanie, jeśli zgodziłabym się za ciebie wyjść jako lider Ochida.
Właściwie... miała rację. Itachi zasępił się.
Najprostszym rozwiązaniem byłoby, gdyby ktoś mógł zastąpić Chikę. Problem polegał jednak na tym, że potomek Madary jako przywódca własnego klanu doskonale wiedział, że znalezienie odpowiedniego kandydata na to miejsce wcale nie było proste. Poza tym, gdyby opuściła swoje stanowisko, ludzie zapewne zaczęliby gadać, że nie podołała obowiązkom, że była za słaba... a ona by tego nie zniosła. Z której strony by nie spojrzeć, i tak źle, i tak niedobrze.
- Nie możemy przełożyć tego martwienia się na kiedy indziej? - westchnął, gdyż wydawało się, że nie wyjdzie z żadnym planem na szybko. Musiał dokładnie i poważnie przemyśleć tę sprawę.
- Nie... chociaż w sumie? - zielonooka również westchnęła i wzruszyła ramionami, po czym odchyliła się do tyłu, opierając się za sobą na rękach usztywnionych w łokciach. - Właściwie cały czas się o coś martwimy. Może zrobimy sobie od tego krótkie wakacje? - zaproponowała z zachęcającym uśmiechem na ustach. 
- Każdy ma w końcu prawo odpocząć, prawda? - ucieszył się długowłosy i nachylił się nad dziewczyną. 
Nim jednak ich usta się spotkały, oboje drgnęli. Dziedzic sharingana wydobył z przybornika przypiętego do pasa kunai i posłał go w najbliższe krzaki. Jako że było już ciemno, a jego ruch był błyskawiczny, ciężko było dostrzec nadlatujące, połyskujące oleiście w ostatnich promieniach słońca ostrze.
- Jasny gwint! - zawyły krzaki. - Mało mnie nie trafiłeś! Chciałeś mnie zabić?! - i co ciekawe, ów krzaki odezwały się głosem Shisuiego. Główny zainteresowany sam po chwili wyskoczył z zarośli. Obrzuciły go dwie pary oczu sztyletujące go spojrzeniami. - Co? Chcecie mi powiedzieć, że zepsułem nastrój? - założył ręce na piersi. - Jeśli mam być szczery, to i tak byliście do bani! Zupełnie nieromantyczni! Liczyłem na coś więcej! - prychnął.
- Wybacz, że cię rozczarowaliśmy, drogi kuzynie - syknął Itachi.
- Drugi Kakashi-amator-romansów się znalazł - fuknęła zielonooka. - Poczytaj sobie książki Jirayi-sama zamiast wtryniać się w cudze, prywatne życie - skrzywiła się wymownie.
- Ee, nie róbcie już z igły widły! Musiałem się upewnić, że przynajmniej się pogodzicie, bo na nic większego i tak nie liczyłem! I tak ostatecznie do niczego nie doszło, więc nie narzekajcie, bo wcale nie naruszyłem waszej prywatności! - bronił się.
Te same dwie pary oczu błysnęły w jednym momencie złowrogo. Teleporter bronił się, jednak tylko słownie, przez co zapomniał o obronnej postawie. Z tej racji nieomal został poszatkowany metalową falą kunaiów oraz shurikenów ciśniętych w jego stronę. 

*** 

W końcu udało jej się wymacać klamkę. Nacisnęła na nią i drzwi stanęły przed nimi otworem. Skryli się w trzewiach ciemnego budynku schodząc z linii potencjalnych obserwatorów, wciąż nie przerywając salwy gorących pocałunków. Przyszpilił ją do ściany, nogą zamykając za nimi drzwi. Całe szczęście członkowie rodziny Ochida, którzy zdecydowali się pozostać w domu, wciąż tłoczyli się w kuchni przed gniewem swojego lidera. Teraz, słysząc głośny trzask drzwi, serca prawdopodobnie stanęły im w gardłach. Tym razem to nie był jednak wyraz agresji. Zwykły przypadek i brak czasu na ceregiele oraz delikatności. Pośpiech. Pożądanie. Pasja.
Przesuwał dłońmi po jej ciele. Ujęła jego twarz w dłonie. W końcu tu był. Tak blisko. Tak cholernie blisko. Tak gorąco. Czuła jego oddech. Słyszała, jak jego serce tłucze się dziko w klatce piersiowej. Jego ręce zaczęły szukać drogi pod materiał jej ubrania. To był wyraźny znak, że to już najwyższy czas, żeby ponownie zmienić lokację. Zacisnęła dłonie na jego koszulce i zamieniła ich miejscami. Teraz to ona dociskała go do ściany. Odsunęła się na moment i uśmiechnęła, łapiąc oddech, regulując go. Na jej bladych policzkach wykwitły rumieńce, jej oczy lśniły jak w gorączce. Złapała go za rękę i poprowadziła za sobą na piętro do swojej sypialni. Kolejne drzwi trzasnęły.
Kucharka mocniej ścisnęła chochlę w ręce. 
Oby do świtu - powtarzała sobie. - Oby do świtu. 
Bo o świcie wszystkie demony nocy znikają.