ROZDZIAŁ V
Dziewczyna
niechętnie podniosła wzrok. Znów nią targnęło, zebrało jej się na wymioty,
jednak nie miała już nawet sił krzyczeć, kiedy skażona chakra wypełniła jej
ciało raz jeszcze. Z przerażeniem odnotowała, że tuż nad nią i ciałem Uchihy
unosi się potężna postać shinigami. Bożek śmierci w ceremonialnej, szerokiej
szacie trzymał szeroko rozłożone ręce. Spod białego materiału wyglądała
zsiniała skóra. Nastroszone, białe, długie włosy okalały suchą twarz o ostrych
rysach ściągniętych w wiecznym wyrazie złości. Spomiędzy długich pasm u szczytu
czoła wystawały dwa, zakręcone rogi. Czarne oczy o złotych tęczówkach
spoglądały nieprzyjaźnie, chłodno, bezlitośnie. Sczerniałe, ostre zęby zostały
ukazane w szyderczym uśmiechu. W ustach shinigami trzymał sztylet służący do
rozdzielania ciała i duszy zmarłego.
Przerażona
kunoichi otworzyła usta w bezbrzeżnym szoku. Broda drżała jej ze strachu,
podobnie jak i dłonie. Bożek śmierci sięgnął jedną ręką po sztylet, a drugą
wyciągnął w stronę bruneta. Zanurzył kościstą dłoń o ostrych, czarnych pazurach
w jego klatce piersiowej, zupełnie tak jakby sięgał w toń wody. Długowłosy
drgnął, a z jego ust popłynęła wąska stróżka krwi. Shinigami powoli zaczął
wyciągać duszę z ciała chłopaka.
- Nie… Nie…
Nie… - nieświadoma Daichi powtarzała w kółko jedno słowo, nie mogąc uwierzyć w
to, co widziała. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że ten horror był realny. –
Nie! – krzyknęła w końcu. – Do cholery, nie! – wrzasnęła zrozpaczona. Chwyciła
za poły ubrania bruneta i próbowała odciągnąć go od bożka śmierci, jednak jej
wysiłki były daremne. Walcząc z mroczkami i porażającym bólem, zwróciła się do
własnego demona. – Pomóż mi! – zaskomlała żałośnie.
W
jednej chwili przestała zwracać uwagę, do kogo tak właściwie zwróciła się ze
swoją prośbą. W chwili obecnej gotowa była błagać o pomoc nawet i samego
diabła, jeśli tylko to mogłoby ocalić długowłosemu życie.
Demon
stał na polu bitwy i przyglądał się całemu zajściu z umiarkowanym
zaciekawieniem. Przekrzywił głowę z ptasią maską, przez co wyglądał jak ogromne
ptaszysko, które nie było pewne co do tego czy znalezisko było jeszcze w stanie
nadającym się do zjedzenia. Z całej jego postaci biła postawa wskazująca na to,
że nie zamierzał się mieszać w tę sytuację.
Zielonooka
spojrzała na niego z takim wyrzutem, że ten aż cofnął się o krok. Przez jej
umysł przelała się fala myśli pełna bólu i rozgoryczenia. Ten skulił się w
sobie pod naciskiem myśli i emocji dziewczyny, których był świadom z racji
tego, iż wspólnie stanowili pełen byt. Był częścią jej świadomości, a ona jego.
W jakiś sposób byli odseparowanymi, niezależnymi postaciami, a przy tym jednak
nierozerwalnie złączonymi istotami, które wiele razem łączyło. Demon wiercił
się niespokojnie w miejscu, obserwując wysiłki jasnowłosej.
Postać przyozdobiona
w mrok spojrzała ponad Ochidą na
shinigami, który powoli wyciągał duszę z ciała bruneta. Nie zostało mu już dużo
czasu. Rozejrzał się po smętnym krajobrazie zniszczonym przez toczącą się walkę.
Biorąc pod uwagę fakt, iż znalazł się bezpośrednio w tym samym wymiarze co
bożek śmierci i przyszło mu stanąć z nim twarzą w twarz, a także po tym, że
jego człowiek bezpardonowo pchał się naprzeciw samej śmierci, próbując
udaremnić jej działania, doprowadził go do jednego, niezbyt pocieszającego
wniosku. Umrze. Jeżeli Daichi umrze, on także. W końcu byli zależnymi bytami.
Nie mogli istnieć oddzielnie. Po chwili zastanowienia doszedł więc do wniosku,
że to chyba jednak nie był najlepszy czas na żywienie urazy i obsesyjne
afiszowanie się z tym z własnymi boleściami. Konflikt między nim a kunoichi nie
został zażegnany, jednak żeby dalej mógł trwać w najlepsze, do tego potrzebne
było, aby oboje byli żywi. A shinigami raczej nie zamierzał ich oszczędzać. W
takim wypadku nie pozostawało mu już nic innego jak schowanie swoich uraz do
kieszeni i naiwne liczenie na to, że jeszcze kiedyś przyjdzie czas na to, żeby
wyegzekwować stosowne reparacje za poniesione krzywdy i zniewagę.
Demony
z natury były niepokornie i nie lubiły nikomu się podporządkowywać. Ten
szczególny demon został postawiony między młotem a kowadłem. Mógł
podporządkować się śmierci, a więc zginąć lub też zastosować się do woli
zielonookiej i postawić się bożkowi. Walka z shinigami była absolutnie
bezsensowna i można było ją porównać do porwania się z motyką na księżyc,
jednak sama ta wizja dawała chociażby teoretyczną szansę na coś dalej. Po
śmierci nie było już nic. Obstając po stronie Ochidy demon mógł przynajmniej
żywić nadzieję, że uda im się jakoś wyjść z opresji, a więc po tym wszystkim
wciąż będzie na nich czekać coś. Coś – niezdefiniowana przyszłość, a raczej
nierealne, pobożne życzenie, marzenie o przyszłości należące do osoby, której
przyszło się żegnać z własnym żywotem przedwcześnie. Niemniej, „coś” zawsze
było lepsze niż „nic”.
Opór
kunoichi i jej sprzymierzeńca był raczej buńczuczną postawą niżby faktycznie
planem możliwym do zrealizowania, jednak w obecnej sytuacji żadne z nich nie
zamierzało się cofać. Oboje stawiali się dla zasady. Nie odpowiadała im
kolejność rzeczy zesłana przez los, więc mieli prawo wyrazić swoje
niezadowolenie. Nawet jeśli miała to być ostatnia rzecz, jaką przyjdzie im
zrobić w tym życiu.
I w jakimkolwiek
innym też.
- Dziękuję…
- szepnęła zdziwiona nagłą zmianą postawy jej towarzysza.
Doceniała
jego gest. Oboje z góry byli spisani już na straty, więc właściwie niczym nie
ryzykowali. A to oznaczało, że można było iść na całość. Nawet jeśli oznaczało
to, że mieli porwać się na kompletną głupotę i nonsens. Komu jednak było to
oceniać? I kto mógł na to narzekać? Wszak i tak nie mogli już nikogo zranić
swoją rażącą postawą.
Zdecydowali
się walczyć dla siebie. Dla swoich własnych przekonań. Dla lepszego
samopoczucia, które gwarantowała im świadomość obstawania przy swoich ideałach
aż do samego końca.
***
Kunoichi
odskoczyła od jasnowłosej, kiedy ta nagle padła na ziemię, a symbol na jej ręce
nie dość, że na powrót stał się intensywny to w dodatku zaczął się rozrastać,
obejmując kolejne partie jej ciała. Dziewczyna otworzyła usta w niemym okrzyku,
a jej oczy wywróciły się do góry białkami. Żyły nabrzmiały i znów przybrały ten
nienaturalny, ciemny kolor. Ciało naprężyło się. Włosy w jednej chwili zaczęły
tracić barwę, stając się śnieżnobiałe. Jej palce ryły w uklepanej, zbroczonej
krwią ziemi. Ciało wygięło się w łuk niemalże pod niemożliwym kątem.
I
upadło.
Głęboki
pomruk wydostał się z gardła Daichi. Przestraszona kunoichi odsunęła się na
bezpieczną odległość. W tym czasie opatrzona gigantyczną klątwą, która rozrosła
się na niemal całe jej ciało, dziewczyna podniosła się z ziemi i stanęła na
nogach. Spojrzała w niebo i zawyła niczym zranione zwierzę. Jej głos szybko
jednak uległ zmianie. Z żałosnego zawodzenia zmienił się w pełen ślepej furii
ryk dzikiej bestii, aż w końcu z jej gardła dało się jakby słyszeć wydobywające
się kilka osobnych głosów na raz. Jej aura stała się jeszcze mroczniejsza i
bardziej przerażająca, wręcz przytłaczająca.
A to
był dopiero początek.
Dało
się wyczuć, że Ochida dopiero zbiera siły, gdyż jej postać z czasem zdawała się
być coraz potężniejsza. W końcu spojrzała wprost przed siebie i zaczęła
krzyczeć w kilku językach na raz, zupełnie tak jakby oskarżała jakąś
niewidzialną postać. Ziemia pod nią pękła, przez co ta stała teraz w wybitej
przez własną siłę dziurze.
Schyliła
się i dotknęła podłoża ręką. W tym miejscu pokazał się symbol. Kunoich z daleka
rozpoznała, że była to pieczęć. Z początku spodziewała się jakiejś niesamowitej
techniki przywołania, jednak szybko okazało się, iż była to pieczęć wiążąca.
Pieczęć rozrosła się do ogromnych rozmiarów, a nad nią zamknęła się
półprzezroczysta kopuła. W tym samym czasie w końcu dziewczyna dostrzegła, z
kim zamierzała zmierzyć się Daichi – jej przeciwnikiem był shinigami.
***
Rozrzuciła
ręce na boki, stając w pozycji, która jakby sugerowała, że jasnowłosa zmierza
objąć bożka śmierci. Jej ciało absorbowało niewyobrażalne ilości energii. Jej
przeciwnik zmrużył wielowiekowe oczy, próbując ocenić, co tym razem za wariat
próbował stanąć na drodze przeznaczenia, zawrócić czas i zmierzyć się ze śmiercią
osobiście. Szybko ocenił, że nie ma przed sobą jedynie kolejnego zdesperowanego
człowieka. Za powłoką ludzkich słabości kryło się coś więcej, co właśnie
wychodziło z ukrycia. Shinigami rozpoznał demoniczną aurę przeciwnika,
marszcząc brwi. Starcie dwóch demonów? Oto czego się doczekał… kto by pomyślał,
że coś podobnego może się kiedykolwiek zdarzyć?
Demony
nie posiadały własnej chakry tak jak ludzie. Swoją nadzwyczajną siłę czerpały z
otoczenia, gdyż ich ciała były przystosowane do absorbowania chackry natury. Z
tej racji niemalże dysponowały ich nieskończonymi zasobami. Bożek śmierci zrozumiał,
że to starcie może zająć mu nieco więcej czasu niż zwykłe rozprawienie się ze
zwykłym człowiekiem. Co za upierdliwa sprawa… Cóż, każdy może mieć czasem dość swojej
roboty, prawda?
Ochida
odrzuciła głowę w tył, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie, jakby wykrzykując niebu
wszelkie zarzuty i niesprawiedliwości, które spotkały ją przez całe życie.
Nieboskłon w odpowiedzi stał się popielaty i smętny, zupełnie tak jakby
zawstydził się pod siłą nacisku argumentów Daichi. Chmury zaczęły się kołować,
tworząc wir nad wznoszącą się kopułą bariery. Ziemia pod stopami zielonookiej
zaczęła się rozsypywać i przybrała barwę popiołu. Rośliny obumierały, kładły
się na martwej ziemi. Ograbiona ze swej nieprzebranej energii natura kruszyła
się, zmieniała w popiół. Wszystko wokół stawało się szaro-czarne,
przytłaczające i zionące szczerą rozpaczą.
Oczy
dziewczyny zmieniły się. Białka sczerniały, źrenice zwęziły się, a tęczówki
przybrały kolor niezaschniętej, świeżej krwi. Czerwono-czarne żyły, które
rozchodził się od kąciku oczu nabrzmiały. Włosy w krótkiej chwili od nasady aż
po same końce stały się śnieżnobiałe. Przygotowania już prawie zakończone.
Wtem
czarna pieczęć wyrysowana na poszarzałej ziemi rozbłysła słabo chorobliwym
blaskiem. Na linii zewnętrznego kręgu pojawiło się pięć klonów, które
symbolizowały pięć głównych żywiołów. Każdy z nich przypominał swoją formą
dziewczynę, jednak nie były to klony podobne do klonów cienia. Te z łatwością
dało się odróżnić od pierwowzoru, gdyż ich zadaniem nie było odciągnięcie uwagi
przeciwnika lub danie czasu na ucieczkę użytkownikowi techniki. Zdecydowanie
były one narzędziem defensywnym niżbym ofensywnym. Wszystkie wyglądały jak
upersonifikowane, sformalizowane żywioły utkane z ognia, wiatru, błyskawic,
ziemi i wody.
Przygotowania
zakończone. Czas rozpocząć bal. Taniec ze śmiercią. Danse macabre.
Bożek
śmierci przestał interesować się duszą Itachiego. Wypuścił ją ze szponiastych
łap, a ta z powrotem wskoczyła do pokiereszowanego ciała, co zmusiło bruneta do
przeciągłego, żałosnego jęku. Jego ciało drgnęła i wyprężyło się z bólu.
Ochida
ryknęła wściekle. Sama jej furia wywołała falę energii, która wzbiła popiół w
powietrze. Szara, powoli opadająca zasłona zawisła na ogrodzonym od reszty pola
bitwy terenie, przez co osoby znajdując się na zewnątrz nie mogły dostrzec, co
działo się w środku.
Pierwszy
wyskoczył klon utworzony z żywiołu wiatru. Rozpostarł szeroko ręce, przez co
potężny podmuch powietrza wypełnił zamkniętą kopułę ustawionej bariery.
Shinigami nie ruszył się z miejsca, jednak zmuszony był zmrużyć oczy i osłonić
twarz. Spodziewając się ataku, próbował dostrzec nadchodzące zagrożenie, jednak
to pojawiło się szybciej niżby mógł się spodziewać. Klon żywiołu ziemi wypchnął
ze spopielonej gleby klona utkanego z ognia, który momentalnie stracił postać
kunichi, którą przybrał i ponownie zmienił się w nieokrzesany, niekontrolowany
płomień. Wspierany przez wiatr zaatakował szatę demona, który nic sobie z tego
nie zrobił i pozostał niezmiennie statyczny.
Popiół
nasiąkł wodą, a klon z żywiołu wody zniknął z pola widzenia bożka śmierci. Woda
szybko zmierzała w jego kierunku, a kiedy była już wystarczająco blisko, z
brudnej, szarej kałuży wystrzeliły dwie ręce, które oplotły kostki shinigami. W
tej samej chwili przez wodę przebiegł ładunek elektryczny za sprawą klona
utkanego z błyskawic, który stał po drugiej strony niewielkiej areny walki i
zanurzył ręce stworzone z samych wyładowań elektrycznych w cieczy. Wszystkie
żywioły współpracowały ze sobą nawzajem.
Klon
żywiołu ziemi wykorzystał sytuację chwilowego unieruchomienia demona i podniósł
dwie, ogromne płyty skały, miażdżąc między nimi bożka śmierci. Kamienne płyty
przypominały na szybko skleconą trumnę.
To
jednak nie był koniec. W tym momencie zaatakować zdecydowała się rozwścieczona
Daichi, która dysponowała mocą innego pokroju niż piątka żywiołów. Panowała nad
energią samą w sobie, zmieniała materię i jej formę. Dziewczyna złączyła obie
ręce z głośnym klaśnięciem i zacisnęła je najmocniej jak tylko potrafiła, przy
czym sama mało nie połamała sobie kości. Złączone dłonie przypominały coś na
kształt prymitywnej pieczęci, które były niezbędne do posługiwania się różnymi
technikami ninja. Ściśnięta materia za jej sprawą w końcu ustąpiła miejsca
próżni.
Nikt
nie powinien przeżyć zsynchronizowanego ataku pięciu żywiołów i demona
dysponującego materią. Na całe nieszczęśnie bożek śmierci nie był osobą a
bytem. Nie był ani żywy, ani martwy. Wszak w końcu był śmiercią, prawda?
Shinigami
wyłonił się spomiędzy skalnych płyt niczym duch, niczym dym i ponownie przybrał
formę demona o posiniałej skórze ubranego w białą, ceremonialną szatę. Nie
widać po nim było nawet jednego zadraśnięcia. Biały materiał nie został uszkodzony
czy chociażby poplamiony. Tak, ta walka zdecydowanie zapowiadała się dość
uciążliwie…
***
- Kim
lub czym ona jest…? – zapytał jeden z shinobi wioski Liścia, który odnalazł
kunoichi z grupy Itachiego i przykucnął przy niej, wskazując na zadymioną
kopułę.
- N-nie
wiem… - wydukała z trudem kobieta.
- Co
się tak właściwie stało? – zapytał, aby następnie splunąć krwawą śliną. –
Dlaczego wpadła w taki szał i z kim się tam odgrodziła? – dopytywał.
-
Wydaje mi się… Wydaje mi się, że coś stało się Uchiha-san – wyjaśniła
niepewnie. – Przez moment nie wyczuwałam jego chakry – dodała, gdyż była ninją
sensorycznym. – Ale teraz znów słabo ją wyczuwam, choć jest mocno przytłumiona
przez pałającą niesamowitą energią Daichi-san…
- Więc
stanęła w obronie Itachiego? – zdziwił się. – Ale z kim ona tam walczy? Kto był
na tyle potężny, żeby pokonać Uchihę?
- Zdaje
mi się… zdaje mi się, że ona walczy z… z shinigami… - wyszeptała ledwo
słyszalnie.
- Że
co?! – ryknął mężczyzna. – Czy ty jesteś niepoważna?! – huknął, a zaraz potem
przewrócił się i usiadł, gdyż potężne wstrząsy sprawiły, iż stracił równowagę.
***
Klon utworzony
z żywiołu wody został przecięty na pół krótkim ostrzem służącym do rozdzielania
duszy od ciała. Strumień wody chlusnął na spopieloną ziemię, jednak już się nie
odrodził. Wsiąkł w popiół, pozostając jedynie mokrą plamą.
Walka z
bożkiem śmierci była idiotyczną decyzją. Dziewczyna wiedziała o tym jeszcze
zanim się na nią zdecydowała, ale przecież nie mogła stać z założonymi rękami.
Nie mogła pozwolić, żeby ktoś bezkarnie odebrał życie jej przyjacielowi. Nawet
jeśli tym kimś miała być sama śmierć. Po prostu musiała się postawić, spróbować
coś zrobić. Od tak dla zasady. Zdesperowana chciała chociażby pokazać swój opór
wobec wrogiego demona. Nie mogła po prostu odwrócić się plecami i udawać, że
nic nie widzi, że nic ją to nie obchodzi. Odwrócić się plecami i czekać, aż w
końcu te zostać rozorane przez ten sam sztylet, gdyż na polu walki przeciwko
regularnej armii kraju Ziemi nie miała żadnych szans. Mogła czekać spokojnie na
śmierć albo zrobić coś głupiego i niedorzecznego.
Odpowiedź
była jasna i tylko jedna właściwa.
Wnętrze
bariery, którą sama wzniosła, wypełnione było śmiercią w każdym tego słowa
znaczeniu. Śmierć unosiła się w powietrzu, dostawała się do jej ciała wraz z
każdym trującym oddechem, ogarniała i otulała ją zewsząd, naciskała na nią,
przygniatając do ziemi, a także stała przed nią i szczerzyła się w ten
pokraczny sposób, prezentując przy tym swoje sczerniałe kły. Tym razem naprawdę
zostało już mało czasu.
Ochida
padła na kolana, dysząc ciężko. Nie kaszlała już krwią, ta nie zbierała się jej
już w ustach. Zamiast tego z jej gardła sypał się popiół. Czuła wszechobecny
rozkład i destrukcyjną siłę shinigami, z którym nie mogła się przecież równać.
W ustach miała tak sucho jak jeszcze nigdy. Oddałaby królestwo za łyk wody,
jednak z drugiej strony towarzyszyła jej dziwna świadomość, że ciecz zamiast
zwilżyć spękane usta, wsiąknęłaby w nią niczym klon utkany z żywiołu wody w
spopieloną ziemię, zamieniając ją w szarą, plastyczną masę.
W
gruncie rzeczy, szare błoto. A przecież była czymś znacznie bardziej
wartościowym. On też był. Itachi nie zasługiwał na przemianę w nic nieznaczącą
garstkę popiołu.
Spojrzała
na swoje blade, drżące dłonie, które zdawały się poszarzeć. Rany na ich
wewnętrznych stronach nie były już krwiście czerwone, lecz odznaczały się
ciemniejszym odcieniem szarości. Wszystko było szare. No może z wyjątkiem jej
przyszłości. Ta zdecydowanie malowała się w odcieniach czerni.
Jej
ciało stało się kruche i sypkie, zupełnie jakby była figurą ulepioną z piasku.
Niestety, mokry piach wysechł na słońcu, przez co rzeźba zaczęła się osuwać,
sypać, niszczeć i pękać. Przyjrzała się głębokiemu pęknięciu na przedramieniu,
które przypominało dziurę wyszarpaną nożem w kartonie. Wiele podobnych do tego
znaczyło całe jej ciało, przez co ciężko było jej się poruszać. Najbardziej
doskwierało to znajdujące się na twarzy, które przecinało prawe oko oraz nos
oraz to na klatce piersiowej w okolicach serca. Czas uciekał.
Demon,
z którym się sprzymierzyła, nie panikował, nie robił jej wyrzutów. Starał się z
całych sił i widać, że przez krótki czas nawet nieźle się bawił, kiedy po raz
pierwszy został uwolniony. Teraz jednak nikomu nie było już do śmiechu. Wśród
jego emocji Daichi nie mogła doszukać się żalu czy rezygnacji. Demon był pewny,
iż podjęta przez nich wspólnie decyzja była słuszna tak samo mocno jak i ona.
Cichutki
szmer przesypującego się popiołu brzmiał niczym piasek odmierzający czas w
klepsydrze, przypominał o jego upływie. Czas było sięgnąć po ostateczną broń.
Skoro wszyscy mieli i tak tu pomrzeć, to dlaczego niby nie w taki właśnie
sposób? Dość dramatyczny, aczkolwiek heroiczny?
Ciekawe
czy bożek śmierci był kiedyś w piekle, nie? Cóż… pewnie nie. W końcu wizja
piekła, sposób, w jaki to było postrzegane, był bardzo subiektywny, personalny
dla każdej żywej istoty. Niezależnie od doświadczenia shinigami w tym zakresie,
teraz przyszło mu znaleźć się w prywatnym piekle człowieka i demona, którzy na
siłę zostali osadzeni w jednym ciele.
Szarość
zniknęła. Zastąpiła ją bezkresna i wszechobecna biel. Zdumiony zmianą scenerii
demon rozejrzał się wokół siebie, orientując się, iż wdepnął na niepewny grunt.
Umiejętności prezentowane przez dziewczynę i jej nieludzkiego pomocnika
świadczyły o tym, iż tej dwójce udało się bardzo precyzyjnie połączyć, niemalże
tworząc w danym momencie symbiozę.
Kiedy
bożek śmierci spojrzał znów przed siebie, ujrzał drzwi. Czarne, ogromne,
metalowe odrzwia przyozdobione misternymi, fikuśnymi ornamentami, które
przywodziły na myśl motywy roślinne oraz nabijane ćwiekami długości ludzkiego
palca. Drzwi były zamknięte. Dla pewności opleciono je gęsto łańcuchami, jednak
to nie powstrzymało Ochidy i jej demona. Bezceremonialnie szarpnęli za metalowe
ogniwa, zrywając je. Szczęk pękających łańcuchów brzmiał niesamowicie
złowieszczo i dźwięcznie, niemalże ogłuszająco w niczym niezmąconej ciszy
bezkresnej bieli.
Łańcuchy
opadły, a ciężkie odrzwia otworzyły się leniwie. Dziewczyna stała przed nimi
statyczna niczym posąg, mimo iż złowieszcza aura i niepokojące wibracje
przyprawiały o dreszcze nawet samego shinigami. Ostatnia bariera została
przełamana.
Niech
się teraz dzieje, co chce.
Spróbujmy
zabić śmierć.
A co
tam, raz się żyje, nie?
Gęsta
niczym melasa, czarna masa wypłynęła z wnętrza, które wcześniej blokowane było
przez nabijane ćwiekami drzwi. Bulgocząca, parkująca maź wylała się niczym
zaspa śnieżna pod nogi Daichi, zalewając ją po same kolana i tym samym
unieruchamiając. Bożek śmierci drgnął, orientując się, z czym miał do
czynienia.
Z
czystym złem, odwiecznym źródłem sporów i niekończących się powodów do
rozlewania krwi. Z kwintesencją nienawiści.
Kunoichi
i jej demon musieli być niesamowicie zdesperowani, zrozpaczeni i przepełnieni
po brzegi nienawiścią, skoro udało dotrzeć im się wspólnie aż tutaj. Co więcej,
udało im się także wciągnąć bożka śmierci przed oblicze samego serca nienawiści.
Dziewczyna
odwróciła się nadzwyczaj powoli. Ciemna masa pięła się po jej nogach niczym
pędy kwiatów po pergolach. Cienkie niteczki parującej mazi oplatały ją całą i
wbijały się w ciało, jak gdyby serwując jej serię drobnych zastrzyków.
Przez
wieczność nie działo się nic.
A potem
wieczność wybuchła i ryknęła wściekle.
Wrzask
Ochidy wstrząsnął bezkresną bielą, powodując jednocześnie, że bulgocząca masa
wylała się z odrzwi wielką falą tsunami. W czasie krótszym niż mrugniecie oka
dotarła ona do shinigami. Demon walczył, ciął wyskakujące ku niemu czarne pęta
zakończone połyskującymi, rozgrzanymi iglicami, ale nawet on nie mógł się
równać z kwintesencją nienawiści. Wszak był tylko jednym z jej rezultatów. Nie
mógł mierzyć się z czymś tak potężnym, niejako z własnym protoplastą.
Drobne
niteczki oplatające ciało Daichi szybko przybrały na grubości. W krótkiej
chwili zaczęły przypominać pulsujące liny służące do cumowania łodzi, przez co
wyglądało, jakby kunoichi była pożerana przez ogromnego pasożyta. Bo w sumie
tak było. W końcu nienawiść była żywą istotą i powoli, lecz równomiernie
ogarniała ją już od dłuższego czasu.
Była
rozrywana coraz dotkliwiej, przez co dookoła sypał się z jej zeschniętego ciała
popiół. Nie krzyczała jednak z bólu. Ogłuszający, dziki ryk pełen był
frustracji i złości. Nienawiści. Niewielkie nakłucia przerodziły się w okropne
rany. Wijące się macki parującej mazi wykwitały z jej nóg, rąk i klatki
piersiowej niczym osobliwe, obrzydliwe kwiaty przebijając ją na wskroś. Im
bardziej ruchliwe owe kwiaty były, im większe się stawały i im więcej bólu przysparzały
Ochidzie, tym bliżej znajdywały się swojego celu.
Bożek
śmierci walczył zażarcie, jednak szybko został zepchnięty do ofensywy. Już dawno
stracił przewagę i właściwie był na przegranej pozycji. W końcu jakby
poirytowane macki kwintesencji nienawiści obwinęły się wokół jego nadgarstka.
Kolejne wytrąciły mu sztylet, którym się bronił. Shinigami zdążył jeszcze
zauważyć jak czarna masa rozrywa brzuch dziewczyny, tworząc w jego miejscu
kolejny, odrażający wykwit, który znacznie przerastał swoich poprzedników.
Zaraz potem ostrze, które zatopiło się w bulgoczącej mazi wystrzeliło w górę
jakby kierowane przemyślanym ruchem i odcięło lewą dłoń demona. Ten wrzasnął
przeraźliwie, jednak jego wrzask był niczym w porównaniu do tego, który cały
czas wydobywał się z gardła kunoichi. Trysnęła krew. Posoka wsiąkała w maź,
która zdawała się ją chętnie pochłaniać. Z ust Daichi popłynęła ta sama
parująca, gęsta masa, która wylała się falą z czarnych drzwi. Oczy wywróciły
jej się sczerniałym białkiem do góry. Wykwity praktycznie rozerwały doszczętnie
jej lewą część ciała, przez co jej ręka zwisała smętnie na ochłapach skóry,
które się zachowały. Wprost z jej ramienia wysuwały się macki, które wiły się
jak szalone strzelając na wszystkie strony, plącząc się ze sobą i bijąc
nawzajem. Ciecz spływała jej po brodzie i dalej po wyeksponowanej szyi, gdyż
głowa bezwładnie opadła jej do tyłu. Ogromne, pękające bąble przywodziły na
myśl czyraki.
Koniec.
Macki
nienawiści owinęły się wokół postaci bożka śmierci i ciągnęły go w stronę
powoli zamykających się odrzwi. Zabierały ze sobą również Ochidę. Nie
zamierzały nikogo oszczędzać.
Koniec
ostateczny.
Nie ma
już nic.
Nawet
śmierci.
Nastało
coś znacznie gorszego od niej.
Uchiha
z trudem rozlepił suche, zaropiałe oczy. Nawet oddychanie przychodziło mu z
trudem, ale przecież nie mógł pozwolić, żeby to wszystko tak się skończyło.
Świat bez śmierci? Kto to widział, kto to słyszał, kto to potrafiłby sobie
wyobrazić? I co najważniejsze, kto by chciał w takim świecie żyć?
Wychrypiał
z trudem zaledwie pojedyncze słowo i z powrotem zamknął oczy. Tym razem,
wydawałoby się, że na zawsze…