RZDZIAŁ IV
Daichi
wyprowadziła serdecznego kopa z wyskoku napastnikowi, który właśnie szykował
się do wymierzenia ostatecznego ciosu leżącemu na ziemi shinobi z Konohy. Wróg
odleciał w tył na dobre kilka metrów i nadział się na gałąź rosnącego nieopodal
drzewa, która teraz sterczała smętnie z jego piersi. Krew spłynęła cienką
stróżką z jego ust, po brodzie, aby następnie skropić spękaną ziemię.
-
Wszystko w porządku? – wykrztusiła z trudem, wyciągając okaleczoną dłoń do
sprzymierzeńca.
- Teraz
już tak… Dziękuję za ratunek… - wydusił z trudem ninja.
- Na
podziękowania to jeszcze za wcześnie – mruknęła jasnowłosa, a zaraz potem
trafiła następnego przeciwnika. Cięła go przez tors, a drugiego trzasnęła
rękojeścią miecza w skroń z taką siłą, aż ten padł martwy lub przynajmniej
nieprzytomny.
Uskoczyła
przed długą lancą, która śmignęła jej tuż przed nosem. Niestety, potknęła się o
wyciągniętą rękę trupa i upadła. Lanca kilkakrotnie wbiła się w ziemię tuż przy
jej głowie, próbując jej dosięgnąć, jednak bezskutecznie. Ochida turlała się,
unikając śmiercionośnych ciosów. W końcu udało jej się chwycić broń
atakującego. Unieruchomiła ją wbijając głęboko w ziemię. Podciągnęła się na
niej, windując do pozycji stojącej. Wymierzyła cios z kolana w brzuch
przeciwnika, jednak ten nie puścił swojej własności. Poprawiła, wyprowadzając
ten sam cios jeszcze kilka razy, a kiedy uścisk zelżał, wyrwała lancę z dłoni
nieprzyjaciela i trzasnęła go nią przez plecy, aż ten złożył się jak scyzoryk i
padł na ziemię. Więcej już się nie podniósł.
Wtem
ktoś inny chwycił ją za gardło i uniósł wysoko. Lanca wypadła jej z ręki.
Wierzgała nogami w powietrzu, charcząc i krztusząc się. Sięgnęła dłońmi do ręki
przeciwnika. Próbowała rozluźnić uścisk jego palców, jednak to zdało się na nic.
Powietrze szybko z niej uchodziło niczym z przebitego balonu. Z tej racji
zdecydowała się rozhuśtać i kopnąć w twarz oprycha. Tym razem podziałało. Wróg
zatoczył się do tyłu, trzymając się za zakrwawiony nos, tym samym wypuszczając
ją z morderczego uścisku. Zielonooka trzasnęła o ziemię oddychając ciężko.
„To już
chyba czas…” – przeszło jej przez myśl.
***
Yormioto
uskoczył raz jeszcze, aby następnie schwycić wyciągnięte ramię przeciwnika i
wykręcić je. Przerzucił go przez własne plecy i grzmotnął nim o ziemię. Przełknął
z trudem ślinę i odetchnął głęboko, starając się zachować równy oddech.
Zmierzył spojrzeniem całkiem sporą grupę shinobi Skały, którzy zdążyli ich
dopaść. Cały plan szlag trafi, jeśli teraz nie uda mu się sforsować stojącej
przez nim przeszkody. Wszak nie mógł pozwolić sobie zginąć, kiedy jego
przyjaciele narażali dla niego życie. Miał nadzieję jeszcze spotkać ich
wszystkich, jednak to właśnie on został oddelegowany jako ten, który powinien
pozostać przy życiu. Chciał, aby wszyscy jego sprzymierzeńcy przetrwali, jednak
zdawał sobie sprawę, że póki co było to jedynie pobożne życzenie – naiwne
życzenie, prawdę powiedziawszy. Jego misją było przeżyć, podczas gdy inni mieli
po prostu walczyć najlepiej i najdłużej jak tylko zdołali. Jemu zostało
powierzone zdanie przetrwania i dostarczenia informacji. W końcu był posłańcem.
Nie mógł zawieść. Inaczej cały Kraj Ognia mógłby odczuć tego skutki. Nie mógł
sobie na to pozwolić. Po prostu nie mógł. Musiał znieść i sforsować wszystko
choćby nawet sam diabeł miałby stanąć na jego drodze.
***
Uchiha
zatoczył się, kiedy świat zawirował mu przed oczyma, a ziemia nabrała jakiejś
dziwnej fantazji uderzenia go w twarz. Całe szczęście zdążył ją przed tym
powstrzymać i udało mu się zachować pion. Obraz rozmazywał mu się przed oczami.
Używanie genjutsu na tak dużej liczbie osób na raz zawsze było bardzo
wyczerpujące.
Zemdliło
go, kiedy musiał uchylić się przed nadchodzącym ciosem. Odskoczył w tył. Wzrok
odmawiał mu posłuszeństwa. Z czasem musiał coraz bardziej polegać na słuchu i
wyćwiczonym instynkcie mordercy. Jego własne oczy oszukiwały go, nie nadążały
za ruchami wroga. Jako użytkownik sharingana wiedział, że prędzej czy później
jego wzrok stanie się naprawdę słaby, gdyż techniki oczne niosły ze sobą pewne
niedogodności, jednak nie oczekiwał, że kiedyś znajdzie się w tak beznadziejnej
sytuacji podczas walki. Zdarzało mu się już w przeszłości nadużyć doujutsu,
przez co miewał problemy z ostrością widzenia, jednak po odpowiednim odpoczynku
wszystko zazwyczaj jako-tako wracało do normy. Nigdy przedtem nie było z nim
jeszcze tak źle jak teraz. Widział same zarysy postaci, niewyraźne kontury,
które zlewały się ze sobą w dziwaczne i przerażające kreatury. Ledwo trzymał
się na nogach.
Na
domiar złego w trakcie podróży nie miał okazji zażyć leków. Coraz dobitniej
odczuwał tego rezultaty, co również odbijało się na jego sprawności.
Wtem
coś wybuchło niczym bomba – niedosłownie jednak. Nie była to rzecz materialna.
Fala uderzeniowa nie powaliła go na kolana, a fala gorąca nie spaliła go
żywcem, choć przez moment spodziewał się tego. Nie był ninją sensorycznym, ale
od razu rozpoznał tą niesamowitą ilość skażonej, chorej chakry.
-
Cholera! – syknął pod nosem.
Jeśli
Daichi zdecydowała się użyć swojego kekkei-genkai to oznaczało, że sytuacja
była naprawdę nieciekawa…
***
- Kryj
mnie! – wrzasnęła ostatkami sił do sprzymierzeńca, który właśnie zmagał się z
trzema przeciwnikami na raz. Shinobi kiwnął głową i doskoczył do kunoichi,
osłaniając ją własnymi plecami.
Ochida
wycofała się z walki. Już dawno wyzbyła się wszelkich broni poza kataną oraz
bambusowym pędzlem do kaligrafii. Miecz sprawował się świetnie, ale teraz
przyszedł czas, aby nieco zmienić taktykę.
Sięgnęła
po pędzel oraz niewielki pojemnik z atramentem. Oderwała smętnie zwisający,
rozdarty rękaw ubrania, odsłaniając jasną skórę na przedramieniu. Zanurzyła
końcówkę włosia w atramencie, a następnie we wciąż obficie krwawiącej ranie na
udzie.
- Krwi
ci dziś u nad pod dostatkiem… - mruknęła do siebie z krzywym uśmiechem,
zaczynając wyrysowywać na ręku skomplikowany symbol mieszaniną atramentu i
krwi.
Kiedy symbol
został już ukończony, poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Padła na kolana i
zwinęła się w kłębek. Z jej ust pociekła gęsta, ciemna ciecz, która
przypominała krew, jednak niekoniecznie musiała nią być. Słyszała wołający ją
głos ninja z Konohy jakby przez ścianę, z bardzo daleka. Zakręciło jej się w
głowie, zebrało na wymioty. Żyły stały się bardziej widoczne spod skóry, nabrzmiały,
przybrały atramentowo-niebieski kolor. Każda tkanka, która została zainfekowana
przez skażoną krew, paliła. Do oczu napłynęły jej łzy. Jak zwykle w takich
momentach przeszło jej przez myśl, że śmierć może nie byłaby znowu aż taką złą
opcją…
Wiła
się na ziemi i pojękiwała cicho. W pewnym momencie znieruchomiała. W pierwszej
chwili shinobi z Liścia pomyślał przerażony, że dziewczyna nagle zmarła.
Zielonooka przez dłuższą chwilę nie poruszała się przyprawiając tym samym
swojego towarzysza o nieprzyjemne dreszcze. Niemniej, ten porzucił smętne
myśli, kiedy dziewczyna niespodziewanie wrzasnęła jakby w straszliwym bólu.
Nawet ninja z Iwagakure zastygli na moment w bezruchu, nie wiedząc, czego się
spodziewać. Jej szczupłe ciało drgnęło jakby w konwulsjach. Kończyny poruszały
się w nieskoordynowanych ruchach rozgrzebując ziemię.
W końcu
ponownie otworzyła przekrwione oczy i zamrugała kilkakrotnie, jakby nie
wiedziała, gdzie się znajduje. Powoli, niespiesznie podniosła się z ziemi i
starannie otrzepała ubranie. Biła od niej tak nieludzka i złowieszcza aura, że
niektórzy zaczęli się cofać. Daichi odetchnęła głęboko, przeciągnęła się,
strzeliła z palców. Skrzywiła się i wydęła usta, zachowując się tak, jakby nie
była świadoma tego, iż właśnie stała pośrodku pola walki.
Jej spokój
był jednak pozorny. Podniosła rękę i wskazała na jednego z shinobi Kraju Ziemi.
Kilka osób powlokło spojrzeniem we wskazanym kierunku. Kiedy ponownie powrócili
spojrzeniem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała zielonooka, tej już tam
nie było.
I nagle
tak nienaturalną dla pola bitwy ciszę przerwał głuchy odgłos uderzenia i
ciężkie kaszlnięcie. Za pomocą jednego ciosu wskazany wcześniej ninja wyleciał
w powietrze, a chwilę potem za sprawą następnego wbił się w ziemię, wybijając w
niej sporych rozmiarów dziurę.
To
podziałało jak przycisk zwalniający blokadę w maszynie. Na miejscu bitwy znów
zawrzało. Kilkunastu przeciwników zaatakowało kunoichi na raz. Rzucili się na
nią, przygniatając ją. Ktoś zdążył przelotnie pomyśleć, że to już koniec,
jednak był to błąd. W następnej chwili ci sami napastnicy zostali odrzuceni na
dużą odległość jakby za sprawą pola siłowego. W epicentrum tego wszystkiego
stała Ochida. Z jej ust i nosa znów ciekła ta sama gęsta, ciemna ciecz.
Najwidoczniej ta potężna siła, którą dysponowała, niosła ze sobą pewne
zagrożenia.
***
Klanowa
umiejętność Ochida polegała na umyślnym i kontrolowanym przeklinaniu samego
siebie. Ponoć wszyscy mamy swoje demony… Ochida postanowili ujarzmić swoje i
zapanować nad nimi.
W
rezydencji klanowej młodzi adepci już od dziecka zaczynali treningi nad kekkei-genkai.
Oczywiście nie wszyscy potrafili utrzymać kontrolę nad własnymi, ciemnymi
stronami i znieść towarzyszący temu ból, dlatego już w tak wczesnym wieku
oddzielane było „ziarno od plew”. Przez wieki Ochida udoskonalali swoje
techniki. Niemniej, jako że były i po dziś dzień są one dość kontrowersyjne,
powstała o nich popularna swego czasu legenda, która głosiła, jakoby jedna z
głów rodziny podpisała pakt z samym shinigami, aby zyskać niesamowitą moc i
potęgę. Z tej racji dzięki zachowaniu linii krwi Ochida mieli posiadać zdolność
manipulowania klątwami i mogli znieść ich więcej niż przeciętny człowiek. Był
to również powód, dla którego bardzo dbano o krew członków rodziny wchodzących
w skład trzonu rodu oraz monitorowano jej mieszanie się. Ochida zatem rzadko kiedy zawierali małżeństwa z miłości – a przynajmniej tak głosiła
legenda.
Aby
kontrolować własnego demona, który był kwintesencją ludzkiej nienawiści, złości
i wszelkich innych, złych emocji, należało wyprzeć się go tak bardzo, jak tylko
było to możliwe. Nie dało się tego zrobić całkowicie, gdyż zło było
zakorzenione w człowieku i stanowiło jego cząstkę składową. To była także, między
innymi, jedna z głównych różnic, która dzieliła bogów i ludzi, a zarazem także
przyczyna, dla której człowiek nigdy nie mógł dorównać bogom. Niektórzy
powiadali, iż z racji tego, że bogów i ludzi dzieliło tak wiele, Ochida i im
podobni zwracali się ze swoimi życzeniami w zupełnie inną stronę, ku demonom, z
którymi zbratanie się nie było już znowu aż takie niemożliwe.
Niemniej,
każdorazowe powoływanie się na siłę demona lub obkładanie samego siebie klątwą
niosło ze sobą spore ryzyko – od utraty zmysłów po śmierć. Pomimo tego Ochida
latami uczyli się w rodzinnych murach coraz to nowszych i trudniejszy sposobów
zdominowania demona. Kiedy już raz ktoś pokwapił się o stanięcie twarzą w twarz
z upersonifikowanym wcieleniem własnych, mrocznych sekretów i myśli, nie można
było pozostać na to obojętnym. Wraz z tym jak człowiek rósł w siłę, demon również
stawał się silniejszy. Z tego powodu osoba, która posługiwała się
przekleństwami, toczyła nieustanną walkę z własną kreaturą o zachowanie zmysłów
oraz życia.
Walka
ta trwała tak długo, póki któreś z nich nie wydało z siebie ostatniego
tchnienia – potem wspólnie już stawali przed obliczem shinigami.
Daichi
grzmotnęła porządnie o podłoże, które było niewidoczne w rozlewającej się
dookoła czerni. Jęknęła głucho i z trudem przewróciła się z boku na brzuch.
Uniosła się, wspierając się na łokciach. Jej ciało jak zwykle w takich
sytuacjach było niesamowicie ociężałe. Każdy jej ruch był nienaturalnie
powolny, jakby teatralnie przesadzony.
Z
czasem z mroku zaczęło się coś wyłaniać. Dym. Szary obłok. Silny zapach
kadzidła, od którego kręciło się w głowie. Dym dochodził ją zewsząd, z każdej
strony, zamykał ją w ciasnym okręgu, przez co niemożliwym było zlokalizowanie
jego punktowego źródła.
Jasnowłosa
charknęła zaskoczona. Chciała krzyknąć, jednak z jej gardła wydostał się tylko
pokraczny, zdławiony odgłos. Odruchowo dotknęła szyi, na której czuła ucisk
odcinający jej dostęp powietrza. Pod palcami wyczuła chropowatą powierzchnię
sznura zaciskającego się z każdą chwilą coraz mocniej. Potrząsnęła głową.
Próbowała chwycić linę palcami i odciągnąć ją od ciała, jednak nie była w
stanie tego zrobić. Rozglądała się dookoła w poszukiwaniu oprawcy, jednak tego
nie było w pobliżu.
Jak
zwykle.
Końce
sznura niknęły i rozmywały się gdzieś w mroku. Nikt fizycznie nie zaciskał jej
pętli na szyi. Nikt nie stał nad nią i się nad nią nie pastwił. Wyglądało to
tak, jakby lina dostała własnego rozumu i postanowiła zaatakować kunoichi. Ale
przecież tak nie było. Nie mogło tak być. Przedmioty nieożywione nie posiadają
swojej własnej woli ani nie są zdolne do samodzielnego poruszania się. Musiało
być jakieś inne wyjaśnienie dla tej rewelacji.
Czas
uciekał. A wraz z nim brakło jej powietrza. Desperacko próbowała zaczerpnąć
tchu. Rozwarte usta bezdźwięcznie otwierały się i zamykały, nie będąc w stanie
dostarczyć tlenu do płuc. Robiło jej się słabo. Ręce zaczęły jej drżeć. Strach
brał górę. Nie chciała umierać. Na litość dobrej Kannon, nie chciała umierać!
Oczy
zaczęły łzawić. W ustach zrobiło się sucho. Głowa stała się ciężka niczym
pokaźnych rozmiarów kamień. Trudno było utrzymać ją uniesioną. Oblał ją zimny
pot. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogło!...
…a może
jednak?
Czy
koniec tej smutnej historii mógł okazać się tak banalny i rozczarowujący? W
końcu ludzie mówią, że wszystko jest możliwe…
Jej
plecy wygięły się w łuk, a głowa opadła ciężko na podłoże. Trzęsła się niczym w
ataku febry. W tym samym momencie pojawiła się przed nią postać. Nie był to
jednak jej kat. Osoba ubrana w czerń stała nieruchomo z boku i przyglądała się
całemu zajściu. Długie, białe włosy opadały jej na ramiona i plecy. Twarz
zakrywała czarna maska z ptasim dziobem. Czarne pióra u zwieńczenia maski
wplątały się w jasne pasma, kontrastując z nimi w drastyczny sposób. W miejscu
łączenia połyskującego oleiście dzioba z resztą maski znajdował się złoty
łańcuszek. Z kolei w miejscu, w którym powinny znajdować się otwory wycięte na
oczy, mieścił się jedynie złoty, namalowany „x”. Postać w czerni trzymała
złączone dłonie osłonięte czarnymi, skórzanymi rękawiczkami jak do modlitwy.
Ciężko było odgadnąć jej płeć. Roztaczała wokół siebie dziwnie niepokojącą aurę
bytu wyższego, która naprowadzała na myśl, iż postać ta mogła nawet nie
posiadać żadnej płci.
Białowłosa
persona dotknęła dłonią własnej szyi, jakby próbując zjednoczyć się w bólu z
Ochidą lub próbując wyobrazić sobie, co ta mogła czuć w danej chwili.
Ostatecznie jednak wyciągnęła dłoń w jej kierunku niczym w geście pomocy.
Dziewczyna próbowała wyostrzyć rozmazujący jej się przed oczyma obraz. Zmrużyła
je, jednak niewiele to pomogło. Osoba stojąca przed nią wciąż była niewyraźna i
nie przypominała nikogo znajomego. Ani przyjaciela, ani wroga.
Spostrzegła
wyciągniętą w wyczekującym geście dłoń. Wciąż walcząc o oddech znów spróbowała
uwolnić się na własną rękę, ale i tym razem poniosła sromotną klęskę. W końcu w
desperacji chwyciła dłoń nieznajomego, mając nadzieję, że ta decyzja nie okaże
się dla niej zgubna. W końcu nie zamierzała tu umierać! Gdyby odrzuciła ofertę,
która na pierwszy rzut oka wyglądała jak ofiarowanie pomocy, w obawie przed
tym, że postać spowita w czerń, biel i złoto może działać na jej niekorzyść,
byłoby to równoznaczne z tym, że poddała się. A ona nie zamierzała się
poddawać. Nie mogła się poddać. Nawet jeśli mroczna persona stojąca przed nią
nie miała względem niej dobrych zamiarów, to wciąż w jakiś sposób mogła zmienić
patową sytuację, w której znalazła się dziewczyna – tyle wystarczyło, żeby
stworzyć zielonookiej możliwość do działania. Jakiegokolwiek. Okazję do
ucieczki przed bezradnością i biernością. Póki co o więcej nie prosiła.
***
Sytuacja
na polu bitwy drastycznie się zmieniła, kiedy jasnowłosa zdecydowała się użyć
swojego kekkei-genkai. Przewaga shinobi Skały nie była już tak przytłaczająca,
jednak ci wciąż pozostawali górą.
Ninja z
Konohy, który wcześniej osłaniał zielonooką, padł w walce. Kunoichi z grupy
Itachiego trzymała się ostatkami sił. Uchiha był bliski zemdlenia z wysiłku.
Daichi była wykończona przez własnego demona. Co więcej z czasem dało zauważyć
się, że dziewczyna traciła kontrolę, przez co demon zaczynał nad nią dominować.
Szalała przez to, zachowywała się niczym dzika bestia ogarnięta bezrozumną
żądzą mordu za wszelkie doznane w życiu krzywdy. Wrzeszczała przeraźliwie, a
jej głos wcale nie przypominał jej własnego. Ten był zachrypnięty, niski, wręcz
zwierzęcy. Cała zbryzgana była parującą posoką. Dyszała ciężko, warcząc, a z
jej ust toczyła się piana utworzona z tej dziwnej, gęstej, ciemnej substancji,
która przypominała krew.
Niemniej,
nawet wciągnięcie w walkę demona nie mogło zmienić tego, że ciężko ranna
kunoichi była w opłakanym stanie. Broczyła niczym rzeźne zwierzę, poruszała się
coraz wolniej i choć wciąż dysponowała siłą rozwścieczonego demona, słabła.
Mimo iż
było to niesamowicie trudne zadanie, Ochida zachowywała świadomość. Wiedziała,
że jest pewna granica, której nie może przekroczyć, gdyż potem nie będzie już
dla niej odwrotu. Jeszcze trochę i będzie musiała odepchnąć od siebie demona.
Jej ciało było już u kresu wytrzymałości, jednak jeszcze trochę musiała
wytrzymać. Tylko trochę. W końcu ta chwila mogła zaważyć na losach całej bitwy.
***
Oparła
się czołem o podłogę. Wtem wyczuła przed sobą przeszkodę, która nie pozwalała
brnąć jej przed siebie. Z wysiłkiem jeszcze raz uniosła głowę, orientując się,
że przed nią mieścił się imponujący, kamienny blat. Ołtarz.
Łamiąc
wszelkie prawa fizyki postać w czerni nagle znalazła się za jej plecami i
chwyciła ją za gardło, windując do góry. W pierwszej chwili pomyślała, że
nieznajomy chce dokończyć dzieła i szybciej wydusić z niej ostatnie tchnienie,
jednak pomyliła się. Zdziwiona przyglądała się z niedowierzaniem zerwanej z
szyi linie, która leżała teraz w pobliżu. Daichi wyciągnęła w jej stronę wciąż
drżącą dłoń, jednak ta nagle przeobraziła się w niewielkiego, złotego węża,
który mienił się, a właściwie to lśnił własnym blaskiem, gdyż z nikąd nie
dochodziło tu przecież światło. Wściekły gad syknął, unosząc się wysoko, po
czym zawinął się i czym prędzej odpełzł w przeciwną stronę do tej, gdzie
znajdywała się dziewczyna. Kunoichi jeszcze przez dłuższą chwilę obserwowała
oddalający się, malejący, lśniący zygzak, póki ten nie zniknął wśród
nieprzebytych cieni i kadzidlanego dymu.
Wciąż
uspakajała oddech. Niepewnie dotknęła miejsca, w którym jeszcze chwilę temu
zaciskał się sznur. Zapiekło. Skóra w tym miejscu była obtarta. Ochida
spojrzała na własne opuszki palców naznaczone niewielką ilością krwi.
W końcu
zdecydowała się ruszyć. Nie mogła siedzieć bez ruchu bez końca. Nie mogła się
zatrzymać. Nie tutaj. Nie teraz.
Po jej
twarzy spłynęła pojedyncza, czarna zła, którą szybko starła wierzchem dłoni.
Nawet nie zwróciła uwagi na niecodzienny kolor łzy.
Rozchwiana
i osłabiona wsparła się jedną ręką na kamiennym blacie i ostrożnie wywindowała
się do pozycji stojącej. Obrzuciła spojrzeniem miejsce, w którym przyszło jej
się znaleźć. Każdy kierunek wyglądał identycznie. Nie było tu żadnego punktu
odniesienia, do którego mogłaby się kierować. Był tylko mrok, w który mogła
brnąć dalej.
I to
właśnie zamierzała zrobić.
Ruszyła
przed siebie, wybierając kierunek na oślep. Zdążyła jednak postąpić zaledwie
kilka niepewnych kroków, kiedy postać w ptasiej masce zatrzymała ją. Poczuła
wyraźny uścisk zamykający się na jej ramieniu. Odwróciła się za siebie, jednak
za nią znajdywała się tylko pustka. Kiedy ponownie skierowała wzrok przed
siebie, w kierunku, w którym zamierzała się udać, nie widziała już nic. Mrok
stał się nieprzenikniony. Nie widziała nawet czubka własnego nosa.
Przestraszona
podniosła dłonie do twarzy, orientując się, że to wcale nie ciemność przybrała
na gęstości, ale jej widnokrąg został ograniczony do zera za pomocą zasłony w
postaci maski. Rozpoznała pod palcami gładką strukturę układającą się w
imitację ptasiego dzioba oraz czarne, ptasie pióra, które wplątały się w jej
włosy. Próbowała ściągnąć maskę z twarzy, jednak ta jakby się przykleiła.
Jasnowłosa miotała się, walcząc z kolejnym nieożywionym przedmiotem, który
nagle dostał własnej woli i zdolności do samodzielnego poruszania się. Nic nie
widziała. Wtem grunt nagle uciekł jej spod stóp. Usłyszała jeszcze trzask i
rumor walącego się podłoża, a po chwili spadała już bezwolnie w nicość. Nie
mogła nawet bronić się przed nadlatującymi szczątkami, gdyż ich nie widziała.
Kilka z nich dotkliwie ją poobijało. Rozpaczliwie machała nogami i rękami w
powietrzu. Chciała ratować się jakoś przed upadkiem, jednak nie miała żadnego
pomysłu na to, jak to zrobić. Chciała zamortyzować uderzenie, licząc, że gdzieś
tam w dole czeka na nią następny grunt. Problem polegał jednak na tym, że nie
wiedziała, jak daleko ten się znajdywał i czy ten w ogóle istniał. Mogła mieć
tylko na to nadzieję.
Wydawało
jej się, że spada bez końca, godzinami, dniami, miesiącami, aż w końcu latami.
Po tym nieznośnie długim okresie trwania w kompletnej, irytującej i wpędzającej
w niepewność niewiedzy, lot skończył się bolesnym spotkaniem z podłożem. Po
jego sile mogła wywnioskować, że spadła z naprawdę wysoka. Z jej ust wydostało
się jedynie ciężkie westchnienie, towarzyszące wyduszeniu powietrza z płuc przy
zderzeniu.
Była
kompletnie zagubiona i zdezorientowana. Kręciło jej się w głowie. Jęcząc żałośnie
rozrzuciła ręce na boki, badając po omacku grunt, na którym przyszło jej
wylądować. Był twardy i gładki. Wydawał się być stabilny.
Wtem
maska sama zsunęła jej się z twarzy. Zdziwiona Daichi aż zmrużyła oczy od
niespodziewanego blasku, jakim wypełnione było miejsce, w którym się teraz
znalazła. Podłoże, na którym leżała było kompletnie białe i rozświetlało
wszystko dookoła. Zdążyła już przywyknąć do mroku, przez co potrzebowała
chwili, aby wyostrzyć wzrok w jasnej scenerii. Ta wciąż była zadymiona przez
szary obłok kadzidła, jednak mimo to panowała tu zdecydowanie lepsza
widoczność.
Rozejrzała
się w poszukiwaniu maski, aby sprawdzić, co się z nią stało, kiedy nagle
uświadomiła sobie, że jej włosy cały czas dziwnie zwisają… Zadarła spojrzenie
na postać w czerni, która stała do góry nogami na ciemnej powale… Chwilę zajęło
jej uświadomienie sobie, że jej pozycja oraz sam fakt, iż maska zsunęła jej się
z twarzy świadczył jednak o tym, iż to ona tkwiła na sklepieniu, a nie
nieznajomy. Postać w ptasiej masce obserwowała ją uważnie, jakby oczekując
jeszcze jednego, popisowego upadku. Do tego jednak nie dochodziło. Ochida
tkwiła niczym wrośnięta w białą, lśniącą pokrywę pełniącą coś w rodzaju funkcji
sufitu lub dachu.
Niespodziewanie
zamieniła się miejscami z czarną personą, co mogła wywnioskować po kolorze
gruntu pod nogami. Spojrzała zawistnie na postać zwisającą głową w dół,
próbując zrozumieć, w jaki sposób ta sobie z nią pogrywa. Rozglądnęła się na
boki, próbując wyciągnąć jakieś wnioski z obserwacji i znaleźć metodę w tym
szaleństwie, jednak na nic zdały się jej wysiłki. Obejrzała się za siebie,
orientując się, że ktoś za nią stoi.
-
I-Itachi?... – wydukała z trudem, będąc w ciężkim szoku. Nic już z tego nie
rozumiała…
Chłopak
wpatrywał się w nią chłodnym spojrzeniem z twarzą zastygłą w martwej ekspresji.
Zielonooka wyciągnęła ku niemu ręce, żeby go dotknąć, przekonać się czy był
materialny i prawdziwy, czy może też był jedynie jej urojeniem wywołanym przez
kadzidlane opary. Nim jednak zdążyła dosięgnąć jego policzka, ten został
gwałtownie szarpnięty do tyłu. Został brutalnie odciągnięty od kunoichi.
Jasnowłosa z przerażeniem zauważyła, że z jego karku wysuwa się gruba lina
przypominająca tą, służącą do cumowania łodzi w porcie. Wokół niej owinięta
była cienka, czerwona niteczka niby akcent kolorystyczny. Dziewczyna jednak
szybko rozpoznała, co ta reprezentowała.
Czerwona
nić przeznaczenia.
Szum.
Trzask. I w końcu plusk. Barwiona na czerwono woda zaczęła wlewać się znikąd, a
jej poziom wzbierał w zastraszającym tempie. Brunet szedł na dno tego
tworzącego się, krwawego zbiornika. Daichi również wpadła do barwionej wody,
jednak ona mogła utrzymać się na jej powierzchni. Uchiha był bezwładnie
ściągany w dół. Już nawet się nie opierał. Wiedział, że nie ma szans wyrwać się
z objęć przeznaczenia.
- Nie!
– wrzasnęła przerażona, nurkując w głąb toni wodnej.
Próbowała
dosięgnąć przyjaciela, jednak ten oddalał się zbyt szybko. Był zbyt głęboko.
Nie mogła dopłynąć tak daleko. Miała zbyt mało powietrza. Nie mogła wstrzymać
oddechu na wystarczająco długo. Czerwone oczy z sharinganem spoglądały na nią
ze spokojem z mrocznych cieni kładących się na dnie.
Aż w
końcu zamknęły się.
Całą
jego postać pożarł mrok.
***
Zielonooka
niespodziewanie padła na ziemię niczym rażona piorunem. Symbol wymalowany na
jej przedramieniu powoli zaczął zanikać, rozmywając się.
To była
idealna chwila do działania. Ten szatan wcielony wymordował już wystarczająco
jego sprzymierzeńców. Jeden z shinobi z Kraju Ziemi zamierzał dobić dziewczynę
lub przynajmniej upewnić się, że ta jest na pewno martwa. Obnażył ostrze miecza
raz jeszcze, szykując się do finałowego ciosu. Zamknął oczy i pchnął, biorąc
odwet za wszystkich poległych przyjaciół i rodzinę. Stal weszła głęboko w
ciało.
Kiedy
otworzył oczy jeszcze raz, aż odskoczył ze strachu i szoku. Puścił rękojeść
miecza, przez co stojący przed nim, przeszyty na wskroś brunet padł na kolana,
zalewając się krwią.
Daichi
otworzyła oczy w momencie, kiedy Itachi właśnie padał na ziemię tuż przed nią.
Drgnęła i chciała zerwać się z miejsca, jednak jej pokiereszowane ciało nie
pozwoliło jej na to. Jęknęła boleśnie i powoli zaczęła czołgać się w jego
stronę. Gdy do niego dotarła, wciąż jeszcze oddychał płytko, z wysiłkiem,
jednak jego oczy były już zamknięte. Z trudem wywindowała się do pozycji
siedzącej i wciągnęła jego ciało na własne kolana, przyciskając jego twarz do
piersi. Zapłakała gorzko.
-
Idioto… - wyszeptała drżącymi ustami.
***
- Nie…
- szepnęła słabym głosem.
Fale
wyrzuciły ją na piaszczysty brzeg. Dziewczyna siedziała skulona, załamana,
wpatrując się w morze krwi. To nie była już barwiona woda. To było prawdziwe
morze krwi.
Grób.
Dym
mieszał się z mgłą. Nawet ta zabarwiła się od parującej posoki, nabierając
różanej barwy. Oczy kunoichi lśniły pustką.
Nad
horyzontem, za którym jeszcze hen ciągnęło się morze krwi, górował czarny
księżyc. Albo zbliżająca się planeta. Może czarne słońce. Czy miało to jednak jakiekolwiek
znaczenie, czym w istocie była ta rozpływająca się, topniejąca czarna kula? Była
czarna i to właściwie wystarczyło, żeby ją zdefiniować. Ale to również nie
miało większego znaczenia. Co teraz mogłoby go mieć?
Gigantyczne,
czarne, ciężkie krople wpadały do czerwonego morza z ogłuszającym pluskiem.
Ciecz spływająca z ciała niebieskiego unoszącego się na popielatym nieboskłonie
lśniła oleiście i wydawała się być gęsta niczym melasa.
Ochida
spuściła głowę. Twarz zakryły jej długie, mokre włosy. Pochłonięta przez
wydarzenia sprzed chwili nie zwróciła nawet uwagi na postać w czerni, która
ponownie znalazła się za jej plecami. Nie zwróciła również uwagi, że za nią
znikąd wyrosły czarne nagrobki i krzyże, fikuśne i zniszczone przez ząb czasu
figury płaczek i aniołów. Cmentarzysko.
A cień
kładący się za postacią w ptasiej masce miał skrzydła.
Czarna
persona ruszyła się ze swojego miejsca. Daichi słyszała odgłos przesypującego
się piasku, po którym ktoś stąpał, ale nie przejmowała się tym. Po wcześniej
udzielonej pomocy przez nieznajomego nie spodziewała się, żeby ten mógł jej w
jakiś sposób zagrażać.
I to
był błąd.
Zdała
sobie z tego sprawę dopiero w momencie, kiedy postać w czerni upadła za nią na
kolana i założyła jej chwyt. Nie zdążyła nawet wydusić z siebie pojedynczego
słowa, kiedy dłonie zamaskowanej persony zsunęły się na jej gardło. Mimo iż
wcześniej ta sama postać oferowała jej pomoc, kiedy znajdowała się w podobnej
sytuacji, teraz ta próbowała ją udusić.
Daje
pomoc i ją odbiera.
Daje
nadzieję i ją odbiera.
Daje
życie i je odbiera.
A kto
daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera.
***
Spazmatycznie
zaczerpnęła tchu, od razu windując się do pozycji siedzącej. Serce tłukło jej
się w klatce piersiowej niczym oszalałe. Oddychała ciężko, nierówno, próbując
się uspokoić. Rozejrzała się dookoła, utwierdzając się w przekonaniu, że
znajdywała się w bezpiecznym, dobrze znanym miejscu. Łazienka. To tylko
łazienka. Jej prywatna łazienka. Nic więcej. Zasnęła w wannie. Pewnie zsunęła
się i zachłysnęła się wodą, stąd też koszmar i te wszystkie nieprzyjemne
doznania, które wciąż jej towarzyszyły. Cały czas miała wrażenie, jakby
brakowało jej powietrza. Miała zdarte i suche gardło. Odkaszlnęła. Mimo iż woda
była przyjemnie ciepła, ona była zmarznięta. Właściwie nie czuła stóp i dłoni.
Odetchnęła z ulgą, przymykając na chwilę oczy.
To
tylko sen.
Zły
sen.
Tylko
skąd w nim Itachi? Dlaczego śniła o długowłosym? Czy to coś oznaczało? W końcu
wiele ludzi twierdziło, że sny mogą wyjawić nam wiele o przyszłości, a nawet o
nas samych – w szczególności wiele faktów, których nie chcieliśmy w bezpośredni
sposób przyjąć do wiadomości i próbowaliśmy się ich wyprzeć.
Złapała
się brzegów wanny i podniosła. Wyszła z wody i względnie osuszyła ciało, żeby
zaraz potem narzucić na nie szlafrok. Odgarnęła z twarzy wilgotne włosy.
- Co to
miało być? – zapytała swojego odbicia.
Sięgnęła
po mokry ręcznik i rozwiesiła go na kaloryferze. Drgnęła, momentalnie
orientując się, że coś było nie tak. Mocno nie tak. Znów.
Zaniepokojona
odwróciła się przodem do lustra. Tym razem nie ujrzała w nim jednak własnego
odbicia, a postać z ptasią maską. Wystraszona aż odskoczyła w tył i zachłysnęła
się powietrzem. Tło za czarną postacią było zaróżowione, jakby ta znajdywała
się w zabarwionej krwią wodą. Domysły te dodatkowo potwierdzał fakt, że jej
włosy unosiły się dookoła jej głowy niczym korona, falując ospale zgodnie z
ruchem wody.
Czarna
postać uderzyła pięścią w lustro, a to zadrżało. I jeszcze raz. I kolejny. I
następny. Lustro jednak nie chciało pęknąć. Zmrożona strachem kunoichi nie
wiedziała, co robić. Mogła jedynie stać i wpatrywać się w swój koszmar, który
najwyraźniej wciąż się nie skończył. Mogła jedynie biernie czekać na dalszy
rozwój wydarzeń.
Wtem
czarna persona sięgnęła lustra i zacisnęła palce na jego powłoce, jakby te było
kotarą, którą można było zerwać. O dziwo lustro zgniotło się niczym ciągliwa
folia. Nie pękło jednak. Ono zostało zgniecione. A następnie rozerwane.
Czerwona
woda wylała się na kafelki, a nieznajomy gramolił się z ramy lustra. Dziewczyna
jakby wrosła w ziemię. Nie mogła się ruszyć.
Postać
w ptasiej masce zbliżała się do niej. Wstała z klęczek, na które upadła z
wysokości, na której zawieszone było lustro i ruszyła w jej kierunku.
Wyciągnęła przed siebie ręce. Ich ułożenie oraz wysokość, na której je trzymała
wskazywała na to, że ponownie chciała rzucić się zielonookiej do gardła. Nie
zamierzała zostawić niedokończonego dzieła.
Jasnowłosa
odzyskała władzę w kończynach na moment przed tym zanim jej przeciwnik zdążył
jej dosięgnąć. Odtrąciła jego ręce. Zamierzała wyprowadzić kopnięcie, jednak
ten zablokował jej nogę, chwytając ją pod kolanem. Kunoichi zaklęła pod nosem i
zamachnęła się. Postać w czerni złapała jej pięść i ścisnęła z niemożliwą siłą,
jakby jej palce były imadłem. Daichi krzyknęła krótko. Zamierzała wykorzystać
fakt, iż jej wróg miał zajęte obie ręce, a oni znajdywali się blisko siebie. Wolną
ręką uderzyła go w szczękę. Ten zachwiał się, ale nie upadł. Ptasia maska
wylądowała na podłodze. Ochida niczym w amoku zamierzała wymierzyć serię
ciosów, ale zatrzymała się niczym sparaliżowana już po następnym. Jej dłoń
powiem dosłownie wtopiła się w twarz czarnej postaci. Próbowała wyszarpnąć
rękę, jednak dziwna substancja przylgnęła do jej skóry i ciągnęła się niczym
guma. Pojedyncze, cienkie niteczki były białe, wręcz fluorescencyjne i lepkie.
Nie rwały się, lecz wciąż wydłużały wraz z tym, jak dziewczyna powoli zaczęła
się oddalać. Substancja kleiła jej palce.
Czarna
persona bez wsparcia swojej niedoszłej ofiary straciła równowagę i runęła
twarzą na podłogę. Nie podniosła się już.
Zielonooka
cofnęła się o krok i nagle poczuła, jak traci równowagę. Nim zdążyła zapobiec
upadkowi, ponownie znalazła się w wodzie.
W morzu
krwi.
Wróciła
do punktu wyjścia.
***
Odgłosy
walki zostały zagłuszone przez nieludzki wrzask. Ludzie padali na kolana i
kulili się w sobie przez wstrząsy wywołane falą dźwiękową. Zakrywali uszy,
jednak to nie pomagało. Wielu z nich poczuło pod palcami krew wypływającą z
uszkodzonych narządów słuchowych.
Walka
zatrzymała się w martwym miejscu. Kiedy wrzask już ucichł, zdezorientowani
ninja rozglądali się po swoich sprzymierzeńcach i wrogach, szukając wyjaśnienia
dla tego, co stało się zaledwie przed chwilą. Ogłuszeni z trudem windowali się
do pozycji stojących. Niektórych zemdliło. Kilka osób zwymiotowało. Wielu
walczących borykało się z obezwładniającym bólem głowy i zawrotami. Mieli
problemy z utrzymaniem pionu.
Nastroje
wśród armii Skały podupadły. Mimo tak miażdżącej przewagi liczebnej nad
wrogiem, mieli poważne problemy z pokonaniem zaledwie kilku shinobi z Liścia.
Mieszkańcy Iwagakure zaczęli zastanawiać się, jakie to też potwory hodowano w
Konoha…
***
Nagle
zdała sobie sprawę, że zamienili się miejscami. Teraz to ona znajdywała się po
drugiej stronie lustra i uderzała w nie pięściami. Bez skutku. Próbowała tej
samej sztuczki, które posłużyła się wcześniej postać z ptasią maską, jednak nie
mogła zacisnąć palców na gładkiej powierzchni szyby. Jej opuszki ślizgały się.
Spoglądała
na stojącą w łazience czarną personę, która z powrotem wyglądała tak jak
wcześniej. A jej kończyło się powietrze. Znowu. Znów. Jak wcześniej.
Och,
ile by dała, żeby wszystko mogło być znów jak
wcześniej. Bo oczywiście wciąż miała świadomość tego, co zrobił Itachi.
Zrozumiała, że to wszystko, co widziała i czuła było jedynie iluzją,
halucynacją wywołaną przez demona.
Bo
postać stojąca naprzeciw niej na pewno nie zaliczała się do dziedziny ludzi.
Próbowała
się wydostać. W tym czasie demon podszedł do lustra i wyciągnął dłoń. Wymierzył
w jego taflę jednym palcem, jakby chciał w nie stuknąć, a Daichi została
odrzucona daleko w toń wodną. Była bezwładnie niesiona przez siłę, z jaką
została odrzucona, a potem także z prądem wody, która wlewała jej się do ust,
nosa i uszu. Co więcej, zdawało się, jakby wpływała wręcz do jej wnętrza
wypłukując z niej resztki świadomości i człowieczeństwa, i zastępując je czymś nowym.
Nieludzkim.
Coś
było nie tak. Demon zwietrzył niepokojący, dobrze znany zapach. Była to woń, a
może raczej odór, którego nie można było pomylić z niczym innym. Zapach nicości.
Zapach końca. Zapach innego demona.
Zapach śmierci.