środa, 11 stycznia 2017

Rozdzaił IV

RZDZIAŁ IV


Daichi wyprowadziła serdecznego kopa z wyskoku napastnikowi, który właśnie szykował się do wymierzenia ostatecznego ciosu leżącemu na ziemi shinobi z Konohy. Wróg odleciał w tył na dobre kilka metrów i nadział się na gałąź rosnącego nieopodal drzewa, która teraz sterczała smętnie z jego piersi. Krew spłynęła cienką stróżką z jego ust, po brodzie, aby następnie skropić spękaną ziemię.
- Wszystko w porządku? – wykrztusiła z trudem, wyciągając okaleczoną dłoń do sprzymierzeńca.
- Teraz już tak… Dziękuję za ratunek… - wydusił z trudem ninja.
- Na podziękowania to jeszcze za wcześnie – mruknęła jasnowłosa, a zaraz potem trafiła następnego przeciwnika. Cięła go przez tors, a drugiego trzasnęła rękojeścią miecza w skroń z taką siłą, aż ten padł martwy lub przynajmniej nieprzytomny.
Uskoczyła przed długą lancą, która śmignęła jej tuż przed nosem. Niestety, potknęła się o wyciągniętą rękę trupa i upadła. Lanca kilkakrotnie wbiła się w ziemię tuż przy jej głowie, próbując jej dosięgnąć, jednak bezskutecznie. Ochida turlała się, unikając śmiercionośnych ciosów. W końcu udało jej się chwycić broń atakującego. Unieruchomiła ją wbijając głęboko w ziemię. Podciągnęła się na niej, windując do pozycji stojącej. Wymierzyła cios z kolana w brzuch przeciwnika, jednak ten nie puścił swojej własności. Poprawiła, wyprowadzając ten sam cios jeszcze kilka razy, a kiedy uścisk zelżał, wyrwała lancę z dłoni nieprzyjaciela i trzasnęła go nią przez plecy, aż ten złożył się jak scyzoryk i padł na ziemię. Więcej już się nie podniósł.
Wtem ktoś inny chwycił ją za gardło i uniósł wysoko. Lanca wypadła jej z ręki. Wierzgała nogami w powietrzu, charcząc i krztusząc się. Sięgnęła dłońmi do ręki przeciwnika. Próbowała rozluźnić uścisk jego palców, jednak to zdało się na nic. Powietrze szybko z niej uchodziło niczym z przebitego balonu. Z tej racji zdecydowała się rozhuśtać i kopnąć w twarz oprycha. Tym razem podziałało. Wróg zatoczył się do tyłu, trzymając się za zakrwawiony nos, tym samym wypuszczając ją z morderczego uścisku. Zielonooka trzasnęła o ziemię oddychając ciężko.
„To już chyba czas…” – przeszło jej przez myśl.

***

Yormioto uskoczył raz jeszcze, aby następnie schwycić wyciągnięte ramię przeciwnika i wykręcić je. Przerzucił go przez własne plecy i grzmotnął nim o ziemię. Przełknął z trudem ślinę i odetchnął głęboko, starając się zachować równy oddech. Zmierzył spojrzeniem całkiem sporą grupę shinobi Skały, którzy zdążyli ich dopaść. Cały plan szlag trafi, jeśli teraz nie uda mu się sforsować stojącej przez nim przeszkody. Wszak nie mógł pozwolić sobie zginąć, kiedy jego przyjaciele narażali dla niego życie. Miał nadzieję jeszcze spotkać ich wszystkich, jednak to właśnie on został oddelegowany jako ten, który powinien pozostać przy życiu. Chciał, aby wszyscy jego sprzymierzeńcy przetrwali, jednak zdawał sobie sprawę, że póki co było to jedynie pobożne życzenie – naiwne życzenie, prawdę powiedziawszy. Jego misją było przeżyć, podczas gdy inni mieli po prostu walczyć najlepiej i najdłużej jak tylko zdołali. Jemu zostało powierzone zdanie przetrwania i dostarczenia informacji. W końcu był posłańcem. Nie mógł zawieść. Inaczej cały Kraj Ognia mógłby odczuć tego skutki. Nie mógł sobie na to pozwolić. Po prostu nie mógł. Musiał znieść i sforsować wszystko choćby nawet sam diabeł miałby stanąć na jego drodze.

***

Uchiha zatoczył się, kiedy świat zawirował mu przed oczyma, a ziemia nabrała jakiejś dziwnej fantazji uderzenia go w twarz. Całe szczęście zdążył ją przed tym powstrzymać i udało mu się zachować pion. Obraz rozmazywał mu się przed oczami. Używanie genjutsu na tak dużej liczbie osób na raz zawsze było bardzo wyczerpujące.
Zemdliło go, kiedy musiał uchylić się przed nadchodzącym ciosem. Odskoczył w tył. Wzrok odmawiał mu posłuszeństwa. Z czasem musiał coraz bardziej polegać na słuchu i wyćwiczonym instynkcie mordercy. Jego własne oczy oszukiwały go, nie nadążały za ruchami wroga. Jako użytkownik sharingana wiedział, że prędzej czy później jego wzrok stanie się naprawdę słaby, gdyż techniki oczne niosły ze sobą pewne niedogodności, jednak nie oczekiwał, że kiedyś znajdzie się w tak beznadziejnej sytuacji podczas walki. Zdarzało mu się już w przeszłości nadużyć doujutsu, przez co miewał problemy z ostrością widzenia, jednak po odpowiednim odpoczynku wszystko zazwyczaj jako-tako wracało do normy. Nigdy przedtem nie było z nim jeszcze tak źle jak teraz. Widział same zarysy postaci, niewyraźne kontury, które zlewały się ze sobą w dziwaczne i przerażające kreatury. Ledwo trzymał się na nogach.
Na domiar złego w trakcie podróży nie miał okazji zażyć leków. Coraz dobitniej odczuwał tego rezultaty, co również odbijało się na jego sprawności.
Wtem coś wybuchło niczym bomba – niedosłownie jednak. Nie była to rzecz materialna. Fala uderzeniowa nie powaliła go na kolana, a fala gorąca nie spaliła go żywcem, choć przez moment spodziewał się tego. Nie był ninją sensorycznym, ale od razu rozpoznał tą niesamowitą ilość skażonej, chorej chakry.
- Cholera! – syknął pod nosem.
Jeśli Daichi zdecydowała się użyć swojego kekkei-genkai to oznaczało, że sytuacja była naprawdę nieciekawa…

***

- Kryj mnie! – wrzasnęła ostatkami sił do sprzymierzeńca, który właśnie zmagał się z trzema przeciwnikami na raz. Shinobi kiwnął głową i doskoczył do kunoichi, osłaniając ją własnymi plecami.
Ochida wycofała się z walki. Już dawno wyzbyła się wszelkich broni poza kataną oraz bambusowym pędzlem do kaligrafii. Miecz sprawował się świetnie, ale teraz przyszedł czas, aby nieco zmienić taktykę.
Sięgnęła po pędzel oraz niewielki pojemnik z atramentem. Oderwała smętnie zwisający, rozdarty rękaw ubrania, odsłaniając jasną skórę na przedramieniu. Zanurzyła końcówkę włosia w atramencie, a następnie we wciąż obficie krwawiącej ranie na udzie.
- Krwi ci dziś u nad pod dostatkiem… - mruknęła do siebie z krzywym uśmiechem, zaczynając wyrysowywać na ręku skomplikowany symbol mieszaniną atramentu i krwi.
Kiedy symbol został już ukończony, poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Padła na kolana i zwinęła się w kłębek. Z jej ust pociekła gęsta, ciemna ciecz, która przypominała krew, jednak niekoniecznie musiała nią być. Słyszała wołający ją głos ninja z Konohy jakby przez ścianę, z bardzo daleka. Zakręciło jej się w głowie, zebrało na wymioty. Żyły stały się bardziej widoczne spod skóry, nabrzmiały, przybrały atramentowo-niebieski kolor. Każda tkanka, która została zainfekowana przez skażoną krew, paliła. Do oczu napłynęły jej łzy. Jak zwykle w takich momentach przeszło jej przez myśl, że śmierć może nie byłaby znowu aż taką złą opcją…
Wiła się na ziemi i pojękiwała cicho. W pewnym momencie znieruchomiała. W pierwszej chwili shinobi z Liścia pomyślał przerażony, że dziewczyna nagle zmarła. Zielonooka przez dłuższą chwilę nie poruszała się przyprawiając tym samym swojego towarzysza o nieprzyjemne dreszcze. Niemniej, ten porzucił smętne myśli, kiedy dziewczyna niespodziewanie wrzasnęła jakby w straszliwym bólu. Nawet ninja z Iwagakure zastygli na moment w bezruchu, nie wiedząc, czego się spodziewać. Jej szczupłe ciało drgnęło jakby w konwulsjach. Kończyny poruszały się w nieskoordynowanych ruchach rozgrzebując ziemię.
W końcu ponownie otworzyła przekrwione oczy i zamrugała kilkakrotnie, jakby nie wiedziała, gdzie się znajduje. Powoli, niespiesznie podniosła się z ziemi i starannie otrzepała ubranie. Biła od niej tak nieludzka i złowieszcza aura, że niektórzy zaczęli się cofać. Daichi odetchnęła głęboko, przeciągnęła się, strzeliła z palców. Skrzywiła się i wydęła usta, zachowując się tak, jakby nie była świadoma tego, iż właśnie stała pośrodku pola walki.
Jej spokój był jednak pozorny. Podniosła rękę i wskazała na jednego z shinobi Kraju Ziemi. Kilka osób powlokło spojrzeniem we wskazanym kierunku. Kiedy ponownie powrócili spojrzeniem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała zielonooka, tej już tam nie było.
I nagle tak nienaturalną dla pola bitwy ciszę przerwał głuchy odgłos uderzenia i ciężkie kaszlnięcie. Za pomocą jednego ciosu wskazany wcześniej ninja wyleciał w powietrze, a chwilę potem za sprawą następnego wbił się w ziemię, wybijając w niej sporych rozmiarów dziurę.
To podziałało jak przycisk zwalniający blokadę w maszynie. Na miejscu bitwy znów zawrzało. Kilkunastu przeciwników zaatakowało kunoichi na raz. Rzucili się na nią, przygniatając ją. Ktoś zdążył przelotnie pomyśleć, że to już koniec, jednak był to błąd. W następnej chwili ci sami napastnicy zostali odrzuceni na dużą odległość jakby za sprawą pola siłowego. W epicentrum tego wszystkiego stała Ochida. Z jej ust i nosa znów ciekła ta sama gęsta, ciemna ciecz. Najwidoczniej ta potężna siła, którą dysponowała, niosła ze sobą pewne zagrożenia.

***

Klanowa umiejętność Ochida polegała na umyślnym i kontrolowanym przeklinaniu samego siebie. Ponoć wszyscy mamy swoje demony… Ochida postanowili ujarzmić swoje i zapanować nad nimi.
W rezydencji klanowej młodzi adepci już od dziecka zaczynali treningi nad kekkei-genkai. Oczywiście nie wszyscy potrafili utrzymać kontrolę nad własnymi, ciemnymi stronami i znieść towarzyszący temu ból, dlatego już w tak wczesnym wieku oddzielane było „ziarno od plew”. Przez wieki Ochida udoskonalali swoje techniki. Niemniej, jako że były i po dziś dzień są one dość kontrowersyjne, powstała o nich popularna swego czasu legenda, która głosiła, jakoby jedna z głów rodziny podpisała pakt z samym shinigami, aby zyskać niesamowitą moc i potęgę. Z tej racji dzięki zachowaniu linii krwi Ochida mieli posiadać zdolność manipulowania klątwami i mogli znieść ich więcej niż przeciętny człowiek. Był to również powód, dla którego bardzo dbano o krew członków rodziny wchodzących w skład trzonu rodu oraz monitorowano jej mieszanie się. Ochida zatem rzadko kiedy zawierali małżeństwa z miłości – a przynajmniej tak głosiła legenda.
Aby kontrolować własnego demona, który był kwintesencją ludzkiej nienawiści, złości i wszelkich innych, złych emocji, należało wyprzeć się go tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Nie dało się tego zrobić całkowicie, gdyż zło było zakorzenione w człowieku i stanowiło jego cząstkę składową. To była także, między innymi, jedna z głównych różnic, która dzieliła bogów i ludzi, a zarazem także przyczyna, dla której człowiek nigdy nie mógł dorównać bogom. Niektórzy powiadali, iż z racji tego, że bogów i ludzi dzieliło tak wiele, Ochida i im podobni zwracali się ze swoimi życzeniami w zupełnie inną stronę, ku demonom, z którymi zbratanie się nie było już znowu aż takie niemożliwe.
Niemniej, każdorazowe powoływanie się na siłę demona lub obkładanie samego siebie klątwą niosło ze sobą spore ryzyko – od utraty zmysłów po śmierć. Pomimo tego Ochida latami uczyli się w rodzinnych murach coraz to nowszych i trudniejszy sposobów zdominowania demona. Kiedy już raz ktoś pokwapił się o stanięcie twarzą w twarz z upersonifikowanym wcieleniem własnych, mrocznych sekretów i myśli, nie można było pozostać na to obojętnym. Wraz z tym jak człowiek rósł w siłę, demon również stawał się silniejszy. Z tego powodu osoba, która posługiwała się przekleństwami, toczyła nieustanną walkę z własną kreaturą o zachowanie zmysłów oraz życia.
Walka ta trwała tak długo, póki któreś z nich nie wydało z siebie ostatniego tchnienia – potem wspólnie już stawali przed obliczem shinigami.
Daichi grzmotnęła porządnie o podłoże, które było niewidoczne w rozlewającej się dookoła czerni. Jęknęła głucho i z trudem przewróciła się z boku na brzuch. Uniosła się, wspierając się na łokciach. Jej ciało jak zwykle w takich sytuacjach było niesamowicie ociężałe. Każdy jej ruch był nienaturalnie powolny, jakby teatralnie przesadzony.
Z czasem z mroku zaczęło się coś wyłaniać. Dym. Szary obłok. Silny zapach kadzidła, od którego kręciło się w głowie. Dym dochodził ją zewsząd, z każdej strony, zamykał ją w ciasnym okręgu, przez co niemożliwym było zlokalizowanie jego punktowego źródła.
Jasnowłosa charknęła zaskoczona. Chciała krzyknąć, jednak z jej gardła wydostał się tylko pokraczny, zdławiony odgłos. Odruchowo dotknęła szyi, na której czuła ucisk odcinający jej dostęp powietrza. Pod palcami wyczuła chropowatą powierzchnię sznura zaciskającego się z każdą chwilą coraz mocniej. Potrząsnęła głową. Próbowała chwycić linę palcami i odciągnąć ją od ciała, jednak nie była w stanie tego zrobić. Rozglądała się dookoła w poszukiwaniu oprawcy, jednak tego nie było w pobliżu.
Jak zwykle.
Końce sznura niknęły i rozmywały się gdzieś w mroku. Nikt fizycznie nie zaciskał jej pętli na szyi. Nikt nie stał nad nią i się nad nią nie pastwił. Wyglądało to tak, jakby lina dostała własnego rozumu i postanowiła zaatakować kunoichi. Ale przecież tak nie było. Nie mogło tak być. Przedmioty nieożywione nie posiadają swojej własnej woli ani nie są zdolne do samodzielnego poruszania się. Musiało być jakieś inne wyjaśnienie dla tej rewelacji.
Czas uciekał. A wraz z nim brakło jej powietrza. Desperacko próbowała zaczerpnąć tchu. Rozwarte usta bezdźwięcznie otwierały się i zamykały, nie będąc w stanie dostarczyć tlenu do płuc. Robiło jej się słabo. Ręce zaczęły jej drżeć. Strach brał górę. Nie chciała umierać. Na litość dobrej Kannon, nie chciała umierać!
Oczy zaczęły łzawić. W ustach zrobiło się sucho. Głowa stała się ciężka niczym pokaźnych rozmiarów kamień. Trudno było utrzymać ją uniesioną. Oblał ją zimny pot. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogło!...
…a może jednak?
Czy koniec tej smutnej historii mógł okazać się tak banalny i rozczarowujący? W końcu ludzie mówią, że wszystko jest możliwe…
Jej plecy wygięły się w łuk, a głowa opadła ciężko na podłoże. Trzęsła się niczym w ataku febry. W tym samym momencie pojawiła się przed nią postać. Nie był to jednak jej kat. Osoba ubrana w czerń stała nieruchomo z boku i przyglądała się całemu zajściu. Długie, białe włosy opadały jej na ramiona i plecy. Twarz zakrywała czarna maska z ptasim dziobem. Czarne pióra u zwieńczenia maski wplątały się w jasne pasma, kontrastując z nimi w drastyczny sposób. W miejscu łączenia połyskującego oleiście dzioba z resztą maski znajdował się złoty łańcuszek. Z kolei w miejscu, w którym powinny znajdować się otwory wycięte na oczy, mieścił się jedynie złoty, namalowany „x”. Postać w czerni trzymała złączone dłonie osłonięte czarnymi, skórzanymi rękawiczkami jak do modlitwy. Ciężko było odgadnąć jej płeć. Roztaczała wokół siebie dziwnie niepokojącą aurę bytu wyższego, która naprowadzała na myśl, iż postać ta mogła nawet nie posiadać żadnej płci.
Białowłosa persona dotknęła dłonią własnej szyi, jakby próbując zjednoczyć się w bólu z Ochidą lub próbując wyobrazić sobie, co ta mogła czuć w danej chwili. Ostatecznie jednak wyciągnęła dłoń w jej kierunku niczym w geście pomocy. Dziewczyna próbowała wyostrzyć rozmazujący jej się przed oczyma obraz. Zmrużyła je, jednak niewiele to pomogło. Osoba stojąca przed nią wciąż była niewyraźna i nie przypominała nikogo znajomego. Ani przyjaciela, ani wroga.
Spostrzegła wyciągniętą w wyczekującym geście dłoń. Wciąż walcząc o oddech znów spróbowała uwolnić się na własną rękę, ale i tym razem poniosła sromotną klęskę. W końcu w desperacji chwyciła dłoń nieznajomego, mając nadzieję, że ta decyzja nie okaże się dla niej zgubna. W końcu nie zamierzała tu umierać! Gdyby odrzuciła ofertę, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak ofiarowanie pomocy, w obawie przed tym, że postać spowita w czerń, biel i złoto może działać na jej niekorzyść, byłoby to równoznaczne z tym, że poddała się. A ona nie zamierzała się poddawać. Nie mogła się poddać. Nawet jeśli mroczna persona stojąca przed nią nie miała względem niej dobrych zamiarów, to wciąż w jakiś sposób mogła zmienić patową sytuację, w której znalazła się dziewczyna – tyle wystarczyło, żeby stworzyć zielonookiej możliwość do działania. Jakiegokolwiek. Okazję do ucieczki przed bezradnością i biernością. Póki co o więcej nie prosiła.

***

Sytuacja na polu bitwy drastycznie się zmieniła, kiedy jasnowłosa zdecydowała się użyć swojego kekkei-genkai. Przewaga shinobi Skały nie była już tak przytłaczająca, jednak ci wciąż pozostawali górą.
Ninja z Konohy, który wcześniej osłaniał zielonooką, padł w walce. Kunoichi z grupy Itachiego trzymała się ostatkami sił. Uchiha był bliski zemdlenia z wysiłku. Daichi była wykończona przez własnego demona. Co więcej z czasem dało zauważyć się, że dziewczyna traciła kontrolę, przez co demon zaczynał nad nią dominować. Szalała przez to, zachowywała się niczym dzika bestia ogarnięta bezrozumną żądzą mordu za wszelkie doznane w życiu krzywdy. Wrzeszczała przeraźliwie, a jej głos wcale nie przypominał jej własnego. Ten był zachrypnięty, niski, wręcz zwierzęcy. Cała zbryzgana była parującą posoką. Dyszała ciężko, warcząc, a z jej ust toczyła się piana utworzona z tej dziwnej, gęstej, ciemnej substancji, która przypominała krew.
Niemniej, nawet wciągnięcie w walkę demona nie mogło zmienić tego, że ciężko ranna kunoichi była w opłakanym stanie. Broczyła niczym rzeźne zwierzę, poruszała się coraz wolniej i choć wciąż dysponowała siłą rozwścieczonego demona, słabła.
Mimo iż było to niesamowicie trudne zadanie, Ochida zachowywała świadomość. Wiedziała, że jest pewna granica, której nie może przekroczyć, gdyż potem nie będzie już dla niej odwrotu. Jeszcze trochę i będzie musiała odepchnąć od siebie demona. Jej ciało było już u kresu wytrzymałości, jednak jeszcze trochę musiała wytrzymać. Tylko trochę. W końcu ta chwila mogła zaważyć na losach całej bitwy.

***

Oparła się czołem o podłogę. Wtem wyczuła przed sobą przeszkodę, która nie pozwalała brnąć jej przed siebie. Z wysiłkiem jeszcze raz uniosła głowę, orientując się, że przed nią mieścił się imponujący, kamienny blat. Ołtarz.
Łamiąc wszelkie prawa fizyki postać w czerni nagle znalazła się za jej plecami i chwyciła ją za gardło, windując do góry. W pierwszej chwili pomyślała, że nieznajomy chce dokończyć dzieła i szybciej wydusić z niej ostatnie tchnienie, jednak pomyliła się. Zdziwiona przyglądała się z niedowierzaniem zerwanej z szyi linie, która leżała teraz w pobliżu. Daichi wyciągnęła w jej stronę wciąż drżącą dłoń, jednak ta nagle przeobraziła się w niewielkiego, złotego węża, który mienił się, a właściwie to lśnił własnym blaskiem, gdyż z nikąd nie dochodziło tu przecież światło. Wściekły gad syknął, unosząc się wysoko, po czym zawinął się i czym prędzej odpełzł w przeciwną stronę do tej, gdzie znajdywała się dziewczyna. Kunoichi jeszcze przez dłuższą chwilę obserwowała oddalający się, malejący, lśniący zygzak, póki ten nie zniknął wśród nieprzebytych cieni i kadzidlanego dymu.
Wciąż uspakajała oddech. Niepewnie dotknęła miejsca, w którym jeszcze chwilę temu zaciskał się sznur. Zapiekło. Skóra w tym miejscu była obtarta. Ochida spojrzała na własne opuszki palców naznaczone niewielką ilością krwi.
W końcu zdecydowała się ruszyć. Nie mogła siedzieć bez ruchu bez końca. Nie mogła się zatrzymać. Nie tutaj. Nie teraz.
Po jej twarzy spłynęła pojedyncza, czarna zła, którą szybko starła wierzchem dłoni. Nawet nie zwróciła uwagi na niecodzienny kolor łzy.
Rozchwiana i osłabiona wsparła się jedną ręką na kamiennym blacie i ostrożnie wywindowała się do pozycji stojącej. Obrzuciła spojrzeniem miejsce, w którym przyszło jej się znaleźć. Każdy kierunek wyglądał identycznie. Nie było tu żadnego punktu odniesienia, do którego mogłaby się kierować. Był tylko mrok, w który mogła brnąć dalej.
I to właśnie zamierzała zrobić.
Ruszyła przed siebie, wybierając kierunek na oślep. Zdążyła jednak postąpić zaledwie kilka niepewnych kroków, kiedy postać w ptasiej masce zatrzymała ją. Poczuła wyraźny uścisk zamykający się na jej ramieniu. Odwróciła się za siebie, jednak za nią znajdywała się tylko pustka. Kiedy ponownie skierowała wzrok przed siebie, w kierunku, w którym zamierzała się udać, nie widziała już nic. Mrok stał się nieprzenikniony. Nie widziała nawet czubka własnego nosa.
Przestraszona podniosła dłonie do twarzy, orientując się, że to wcale nie ciemność przybrała na gęstości, ale jej widnokrąg został ograniczony do zera za pomocą zasłony w postaci maski. Rozpoznała pod palcami gładką strukturę układającą się w imitację ptasiego dzioba oraz czarne, ptasie pióra, które wplątały się w jej włosy. Próbowała ściągnąć maskę z twarzy, jednak ta jakby się przykleiła. Jasnowłosa miotała się, walcząc z kolejnym nieożywionym przedmiotem, który nagle dostał własnej woli i zdolności do samodzielnego poruszania się. Nic nie widziała. Wtem grunt nagle uciekł jej spod stóp. Usłyszała jeszcze trzask i rumor walącego się podłoża, a po chwili spadała już bezwolnie w nicość. Nie mogła nawet bronić się przed nadlatującymi szczątkami, gdyż ich nie widziała. Kilka z nich dotkliwie ją poobijało. Rozpaczliwie machała nogami i rękami w powietrzu. Chciała ratować się jakoś przed upadkiem, jednak nie miała żadnego pomysłu na to, jak to zrobić. Chciała zamortyzować uderzenie, licząc, że gdzieś tam w dole czeka na nią następny grunt. Problem polegał jednak na tym, że nie wiedziała, jak daleko ten się znajdywał i czy ten w ogóle istniał. Mogła mieć tylko na to nadzieję.
Wydawało jej się, że spada bez końca, godzinami, dniami, miesiącami, aż w końcu latami. Po tym nieznośnie długim okresie trwania w kompletnej, irytującej i wpędzającej w niepewność niewiedzy, lot skończył się bolesnym spotkaniem z podłożem. Po jego sile mogła wywnioskować, że spadła z naprawdę wysoka. Z jej ust wydostało się jedynie ciężkie westchnienie, towarzyszące wyduszeniu powietrza z płuc przy zderzeniu.
Była kompletnie zagubiona i zdezorientowana. Kręciło jej się w głowie. Jęcząc żałośnie rozrzuciła ręce na boki, badając po omacku grunt, na którym przyszło jej wylądować. Był twardy i gładki. Wydawał się być stabilny.
Wtem maska sama zsunęła jej się z twarzy. Zdziwiona Daichi aż zmrużyła oczy od niespodziewanego blasku, jakim wypełnione było miejsce, w którym się teraz znalazła. Podłoże, na którym leżała było kompletnie białe i rozświetlało wszystko dookoła. Zdążyła już przywyknąć do mroku, przez co potrzebowała chwili, aby wyostrzyć wzrok w jasnej scenerii. Ta wciąż była zadymiona przez szary obłok kadzidła, jednak mimo to panowała tu zdecydowanie lepsza widoczność.
Rozejrzała się w poszukiwaniu maski, aby sprawdzić, co się z nią stało, kiedy nagle uświadomiła sobie, że jej włosy cały czas dziwnie zwisają… Zadarła spojrzenie na postać w czerni, która stała do góry nogami na ciemnej powale… Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że jej pozycja oraz sam fakt, iż maska zsunęła jej się z twarzy świadczył jednak o tym, iż to ona tkwiła na sklepieniu, a nie nieznajomy. Postać w ptasiej masce obserwowała ją uważnie, jakby oczekując jeszcze jednego, popisowego upadku. Do tego jednak nie dochodziło. Ochida tkwiła niczym wrośnięta w białą, lśniącą pokrywę pełniącą coś w rodzaju funkcji sufitu lub dachu.
Niespodziewanie zamieniła się miejscami z czarną personą, co mogła wywnioskować po kolorze gruntu pod nogami. Spojrzała zawistnie na postać zwisającą głową w dół, próbując zrozumieć, w jaki sposób ta sobie z nią pogrywa. Rozglądnęła się na boki, próbując wyciągnąć jakieś wnioski z obserwacji i znaleźć metodę w tym szaleństwie, jednak na nic zdały się jej wysiłki. Obejrzała się za siebie, orientując się, że ktoś za nią stoi.
- I-Itachi?... – wydukała z trudem, będąc w ciężkim szoku. Nic już z tego nie rozumiała…
Chłopak wpatrywał się w nią chłodnym spojrzeniem z twarzą zastygłą w martwej ekspresji. Zielonooka wyciągnęła ku niemu ręce, żeby go dotknąć, przekonać się czy był materialny i prawdziwy, czy może też był jedynie jej urojeniem wywołanym przez kadzidlane opary. Nim jednak zdążyła dosięgnąć jego policzka, ten został gwałtownie szarpnięty do tyłu. Został brutalnie odciągnięty od kunoichi. Jasnowłosa z przerażeniem zauważyła, że z jego karku wysuwa się gruba lina przypominająca tą, służącą do cumowania łodzi w porcie. Wokół niej owinięta była cienka, czerwona niteczka niby akcent kolorystyczny. Dziewczyna jednak szybko rozpoznała, co ta reprezentowała.
Czerwona nić przeznaczenia.
Szum. Trzask. I w końcu plusk. Barwiona na czerwono woda zaczęła wlewać się znikąd, a jej poziom wzbierał w zastraszającym tempie. Brunet szedł na dno tego tworzącego się, krwawego zbiornika. Daichi również wpadła do barwionej wody, jednak ona mogła utrzymać się na jej powierzchni. Uchiha był bezwładnie ściągany w dół. Już nawet się nie opierał. Wiedział, że nie ma szans wyrwać się z objęć przeznaczenia.
- Nie! – wrzasnęła przerażona, nurkując w głąb toni wodnej.
Próbowała dosięgnąć przyjaciela, jednak ten oddalał się zbyt szybko. Był zbyt głęboko. Nie mogła dopłynąć tak daleko. Miała zbyt mało powietrza. Nie mogła wstrzymać oddechu na wystarczająco długo. Czerwone oczy z sharinganem spoglądały na nią ze spokojem z mrocznych cieni kładących się na dnie.
Aż w końcu zamknęły się.
Całą jego postać pożarł mrok.

***

Zielonooka niespodziewanie padła na ziemię niczym rażona piorunem. Symbol wymalowany na jej przedramieniu powoli zaczął zanikać, rozmywając się.
To była idealna chwila do działania. Ten szatan wcielony wymordował już wystarczająco jego sprzymierzeńców. Jeden z shinobi z Kraju Ziemi zamierzał dobić dziewczynę lub przynajmniej upewnić się, że ta jest na pewno martwa. Obnażył ostrze miecza raz jeszcze, szykując się do finałowego ciosu. Zamknął oczy i pchnął, biorąc odwet za wszystkich poległych przyjaciół i rodzinę. Stal weszła głęboko w ciało.
Kiedy otworzył oczy jeszcze raz, aż odskoczył ze strachu i szoku. Puścił rękojeść miecza, przez co stojący przed nim, przeszyty na wskroś brunet padł na kolana, zalewając się krwią.
Daichi otworzyła oczy w momencie, kiedy Itachi właśnie padał na ziemię tuż przed nią. Drgnęła i chciała zerwać się z miejsca, jednak jej pokiereszowane ciało nie pozwoliło jej na to. Jęknęła boleśnie i powoli zaczęła czołgać się w jego stronę. Gdy do niego dotarła, wciąż jeszcze oddychał płytko, z wysiłkiem, jednak jego oczy były już zamknięte. Z trudem wywindowała się do pozycji siedzącej i wciągnęła jego ciało na własne kolana, przyciskając jego twarz do piersi. Zapłakała gorzko.
- Idioto… - wyszeptała drżącymi ustami.

***

- Nie… - szepnęła słabym głosem.
Fale wyrzuciły ją na piaszczysty brzeg. Dziewczyna siedziała skulona, załamana, wpatrując się w morze krwi. To nie była już barwiona woda. To było prawdziwe morze krwi.
Grób.
Dym mieszał się z mgłą. Nawet ta zabarwiła się od parującej posoki, nabierając różanej barwy. Oczy kunoichi lśniły pustką.
Nad horyzontem, za którym jeszcze hen ciągnęło się morze krwi, górował czarny księżyc. Albo zbliżająca się planeta. Może czarne słońce. Czy miało to jednak jakiekolwiek znaczenie, czym w istocie była ta rozpływająca się, topniejąca czarna kula? Była czarna i to właściwie wystarczyło, żeby ją zdefiniować. Ale to również nie miało większego znaczenia. Co teraz mogłoby go mieć?
Gigantyczne, czarne, ciężkie krople wpadały do czerwonego morza z ogłuszającym pluskiem. Ciecz spływająca z ciała niebieskiego unoszącego się na popielatym nieboskłonie lśniła oleiście i wydawała się być gęsta niczym melasa.
Ochida spuściła głowę. Twarz zakryły jej długie, mokre włosy. Pochłonięta przez wydarzenia sprzed chwili nie zwróciła nawet uwagi na postać w czerni, która ponownie znalazła się za jej plecami. Nie zwróciła również uwagi, że za nią znikąd wyrosły czarne nagrobki i krzyże, fikuśne i zniszczone przez ząb czasu figury płaczek i aniołów. Cmentarzysko.
A cień kładący się za postacią w ptasiej masce miał skrzydła.
Czarna persona ruszyła się ze swojego miejsca. Daichi słyszała odgłos przesypującego się piasku, po którym ktoś stąpał, ale nie przejmowała się tym. Po wcześniej udzielonej pomocy przez nieznajomego nie spodziewała się, żeby ten mógł jej w jakiś sposób zagrażać.
I to był błąd.
Zdała sobie z tego sprawę dopiero w momencie, kiedy postać w czerni upadła za nią na kolana i założyła jej chwyt. Nie zdążyła nawet wydusić z siebie pojedynczego słowa, kiedy dłonie zamaskowanej persony zsunęły się na jej gardło. Mimo iż wcześniej ta sama postać oferowała jej pomoc, kiedy znajdowała się w podobnej sytuacji, teraz ta próbowała ją udusić.
Daje pomoc i ją odbiera.
Daje nadzieję i ją odbiera.
Daje życie i je odbiera.
A kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera.

***

Spazmatycznie zaczerpnęła tchu, od razu windując się do pozycji siedzącej. Serce tłukło jej się w klatce piersiowej niczym oszalałe. Oddychała ciężko, nierówno, próbując się uspokoić. Rozejrzała się dookoła, utwierdzając się w przekonaniu, że znajdywała się w bezpiecznym, dobrze znanym miejscu. Łazienka. To tylko łazienka. Jej prywatna łazienka. Nic więcej. Zasnęła w wannie. Pewnie zsunęła się i zachłysnęła się wodą, stąd też koszmar i te wszystkie nieprzyjemne doznania, które wciąż jej towarzyszyły. Cały czas miała wrażenie, jakby brakowało jej powietrza. Miała zdarte i suche gardło. Odkaszlnęła. Mimo iż woda była przyjemnie ciepła, ona była zmarznięta. Właściwie nie czuła stóp i dłoni. Odetchnęła z ulgą, przymykając na chwilę oczy.
To tylko sen.
Zły sen.
Tylko skąd w nim Itachi? Dlaczego śniła o długowłosym? Czy to coś oznaczało? W końcu wiele ludzi twierdziło, że sny mogą wyjawić nam wiele o przyszłości, a nawet o nas samych – w szczególności wiele faktów, których nie chcieliśmy w bezpośredni sposób przyjąć do wiadomości i próbowaliśmy się ich wyprzeć.
Złapała się brzegów wanny i podniosła. Wyszła z wody i względnie osuszyła ciało, żeby zaraz potem narzucić na nie szlafrok. Odgarnęła z twarzy wilgotne włosy.
- Co to miało być? – zapytała swojego odbicia.
Sięgnęła po mokry ręcznik i rozwiesiła go na kaloryferze. Drgnęła, momentalnie orientując się, że coś było nie tak. Mocno nie tak. Znów.
Zaniepokojona odwróciła się przodem do lustra. Tym razem nie ujrzała w nim jednak własnego odbicia, a postać z ptasią maską. Wystraszona aż odskoczyła w tył i zachłysnęła się powietrzem. Tło za czarną postacią było zaróżowione, jakby ta znajdywała się w zabarwionej krwią wodą. Domysły te dodatkowo potwierdzał fakt, że jej włosy unosiły się dookoła jej głowy niczym korona, falując ospale zgodnie z ruchem wody.
Czarna postać uderzyła pięścią w lustro, a to zadrżało. I jeszcze raz. I kolejny. I następny. Lustro jednak nie chciało pęknąć. Zmrożona strachem kunoichi nie wiedziała, co robić. Mogła jedynie stać i wpatrywać się w swój koszmar, który najwyraźniej wciąż się nie skończył. Mogła jedynie biernie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Wtem czarna persona sięgnęła lustra i zacisnęła palce na jego powłoce, jakby te było kotarą, którą można było zerwać. O dziwo lustro zgniotło się niczym ciągliwa folia. Nie pękło jednak. Ono zostało zgniecione. A następnie rozerwane.
Czerwona woda wylała się na kafelki, a nieznajomy gramolił się z ramy lustra. Dziewczyna jakby wrosła w ziemię. Nie mogła się ruszyć.
Postać w ptasiej masce zbliżała się do niej. Wstała z klęczek, na które upadła z wysokości, na której zawieszone było lustro i ruszyła w jej kierunku. Wyciągnęła przed siebie ręce. Ich ułożenie oraz wysokość, na której je trzymała wskazywała na to, że ponownie chciała rzucić się zielonookiej do gardła. Nie zamierzała zostawić niedokończonego dzieła.
Jasnowłosa odzyskała władzę w kończynach na moment przed tym zanim jej przeciwnik zdążył jej dosięgnąć. Odtrąciła jego ręce. Zamierzała wyprowadzić kopnięcie, jednak ten zablokował jej nogę, chwytając ją pod kolanem. Kunoichi zaklęła pod nosem i zamachnęła się. Postać w czerni złapała jej pięść i ścisnęła z niemożliwą siłą, jakby jej palce były imadłem. Daichi krzyknęła krótko. Zamierzała wykorzystać fakt, iż jej wróg miał zajęte obie ręce, a oni znajdywali się blisko siebie. Wolną ręką uderzyła go w szczękę. Ten zachwiał się, ale nie upadł. Ptasia maska wylądowała na podłodze. Ochida niczym w amoku zamierzała wymierzyć serię ciosów, ale zatrzymała się niczym sparaliżowana już po następnym. Jej dłoń powiem dosłownie wtopiła się w twarz czarnej postaci. Próbowała wyszarpnąć rękę, jednak dziwna substancja przylgnęła do jej skóry i ciągnęła się niczym guma. Pojedyncze, cienkie niteczki były białe, wręcz fluorescencyjne i lepkie. Nie rwały się, lecz wciąż wydłużały wraz z tym, jak dziewczyna powoli zaczęła się oddalać. Substancja kleiła jej palce.
Czarna persona bez wsparcia swojej niedoszłej ofiary straciła równowagę i runęła twarzą na podłogę. Nie podniosła się już.
Zielonooka cofnęła się o krok i nagle poczuła, jak traci równowagę. Nim zdążyła zapobiec upadkowi, ponownie znalazła się w wodzie.
W morzu krwi.
Wróciła do punktu wyjścia. 

***

Odgłosy walki zostały zagłuszone przez nieludzki wrzask. Ludzie padali na kolana i kulili się w sobie przez wstrząsy wywołane falą dźwiękową. Zakrywali uszy, jednak to nie pomagało. Wielu z nich poczuło pod palcami krew wypływającą z uszkodzonych narządów słuchowych.
Walka zatrzymała się w martwym miejscu. Kiedy wrzask już ucichł, zdezorientowani ninja rozglądali się po swoich sprzymierzeńcach i wrogach, szukając wyjaśnienia dla tego, co stało się zaledwie przed chwilą. Ogłuszeni z trudem windowali się do pozycji stojących. Niektórych zemdliło. Kilka osób zwymiotowało. Wielu walczących borykało się z obezwładniającym bólem głowy i zawrotami. Mieli problemy z utrzymaniem pionu.
Nastroje wśród armii Skały podupadły. Mimo tak miażdżącej przewagi liczebnej nad wrogiem, mieli poważne problemy z pokonaniem zaledwie kilku shinobi z Liścia. Mieszkańcy Iwagakure zaczęli zastanawiać się, jakie to też potwory hodowano w Konoha…

***

Nagle zdała sobie sprawę, że zamienili się miejscami. Teraz to ona znajdywała się po drugiej stronie lustra i uderzała w nie pięściami. Bez skutku. Próbowała tej samej sztuczki, które posłużyła się wcześniej postać z ptasią maską, jednak nie mogła zacisnąć palców na gładkiej powierzchni szyby. Jej opuszki ślizgały się.
Spoglądała na stojącą w łazience czarną personę, która z powrotem wyglądała tak jak wcześniej. A jej kończyło się powietrze. Znowu. Znów. Jak wcześniej.
Och, ile by dała, żeby wszystko mogło być znów jak wcześniej. Bo oczywiście wciąż miała świadomość tego, co zrobił Itachi. Zrozumiała, że to wszystko, co widziała i czuła było jedynie iluzją, halucynacją wywołaną przez demona.
Bo postać stojąca naprzeciw niej na pewno nie zaliczała się do dziedziny ludzi.
Próbowała się wydostać. W tym czasie demon podszedł do lustra i wyciągnął dłoń. Wymierzył w jego taflę jednym palcem, jakby chciał w nie stuknąć, a Daichi została odrzucona daleko w toń wodną. Była bezwładnie niesiona przez siłę, z jaką została odrzucona, a potem także z prądem wody, która wlewała jej się do ust, nosa i uszu. Co więcej, zdawało się, jakby wpływała wręcz do jej wnętrza wypłukując z niej resztki świadomości i człowieczeństwa, i zastępując je czymś nowym.
Nieludzkim.
Coś było nie tak. Demon zwietrzył niepokojący, dobrze znany zapach. Była to woń, a może raczej odór, którego nie można było pomylić z niczym innym. Zapach nicości. Zapach końca. Zapach innego demona.
Zapach śmierci.